E-book
4.41
drukowana A5
53.82
Wióry

Bezpłatny fragment - Wióry

Wiersze wybrane


Objętość:
299 str.
ISBN:
978-83-8104-233-8
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 53.82

„Życie bez pasji byłoby trudne

do przeżycia”

Zbigniew Miciuła

Próba życiorysu

Od urodzenia w mą pierś wycelowane

plutony egzekucyjne publicznej opinii

salwy pogardy starannie cyzelowane

o co jeszcze można mnie obwinić


moje przeżycia, nikomu nie znane,

dla świata bez znaczenia i błahe

nadzieje z obietnic ulotnych utkane

mieszanina smutku poganiana strachem


szalone porywy przeplatane niską zdradą

wielkie uczucia gaszone niską zdradą

na co dzień ze społecznym potępieniem

popartym pouczającą tyradą


po bezdrożach życia z takim bagażem

przyszło mi chyłkiem przemykać

usztywniony krytyki krępującym stelażem

życia wieczny praktykant

Przepis

Weź dwa funty żalu, trzy emocji

przegotuj na fali wspomnień

wycie wiatru, jęzor plotki

podsmaż na płomieniu marzeń


zetrzyj w proch niechciane wspomnienia

dodaj czarcie zielsko z gracją

świeżymi wrażeniami nasącz zapomnienia

składniki zmieszaj z dziką pasją


dodaj zapach wiosny i jesieni

z morza martwego garść rybich ości

kolory; samotności i róż czerwieni

i pokrojone spojrzenie wścibskości


duś długo pod przykryciem, nie zaglądaj

czasem odparuj emocje z werwą

wylej na papier miksturę diabelską

obserwuj rodzące się znaki z rezerwą


jeśli będzie za dużo lub mało liryczny

do poprawki bądź gotowy

dopuszczalny atrament sympatyczny

resztę dopiszesz z głowy

Anioł

Delikatne muśnięcia loków

niczym zapach róż

to przypływa z obłoków

mój anioł stróż


pocałunek zostawia na czole

czule gładzi skrzydłem

zatrzymuje wzrok przy moim mozole

jest to jego prawidłem


patrzy wyrozumiale co dziś napisałem

rano czuję na policzku ślad

cenną wizytę znowu przespałem

powiększona lista strat

Dwulicowość

Dwulicowość nie jest wadą

to tylko wymóg czasu taki

zaletą, towarzyską ogładą

system myślenia dwojaki


nie liczą się w towarzystwie

ubodzy w lica jednotwarzowcy

świadczy to o ich lenistwie

podejrzani, nie budzą ufności


jedna twarz małością jest

świat żąda zbioru większego

twarz bez maski niczym test

świadectwo ubóstwa wewnętrznego


inna maska na każdy dzień

to szczyt elegancji

innych usuwa w cień

daje dowód gwarancji

Przekleństwo

Ślepa wiara w wynalazek Fenicjan

skupia wokół wiernych wyznawców

wprowadza ich w gorączkowy stan

majątku spragnionych rzeczoznawców


wszechmocne bóstwo malowane na papierze

każdego nawróci na swą wiarę słuszną

gdy się odnajdą w tej nowej wierze

rzucą mu na usługi duszę posłuszną


postawią je na domowym ołtarzu

dedykują modlitwy żarliwe

resztkę godności z siebie wymażą

do góry zadrą oblicza chełpliwe


zysk podwójny będzie ich niedzielą

wymaszerują szumną procesją

ze światem chętnie się podzielą

ale tylko swa obsesją

Rzucić

Rzucić w twarz losowi

wszystkie swoje żale

wewnętrznemu głosowi

powiedzieć, tak ale


z losem mi nie po drodze

musimy się rozstać

zawiodłem się srodze

to fałszywa postać


każdy w swoim kierunku

pójdzie dalej sobie

ja szukać ratunku

nic mi losie, po tobie

Zaręczyny

Co byś powiedział na nasze zaręczyny

tradycyjną zmianę stanu zapowiedź

z radością przyjmę twoje oświadczyny

prawda, że chciałbyś? no powiedz


ustalimy spokojnie ilość dzieci

omówimy miejsca urlopów lipcowych

przestaniesz latać po świecie

wzorem innych ojców obowiązkowych


jakie kwiaty będziesz mi przynosił

czy potrafisz zapamiętać jakie lubię?

w jakich godzinach na rękach nosił

tylko wtedy cię poślubię


porzucimy życie dotychczasowe

na pewno twoje jest nieciekawe

lepsze rozpoczniemy, wspólne, nowe

stare nawyki pójdą w odstawę


będę czekała obiadem domowym

kulinarnym dowodem oddania i miłości

ciebie zmęczonego dniem zarobkowym

potem przyjmiemy odpowiednich gości


będziesz mógł pochwalić się dobrą żoną

skarbem o jakim nie marzyłeś

będę przecież twoją wymarzoną

wyznać, ile się przy mnie nauczyłeś


dlaczego nic nie mówisz o naszych zaręczynach?

Wizyta

Odwiedził mnie o północy

w drzwiach stukając kopytem

nerwowo odrzuciłem kocyk

po czym stanąłem jak wryty


w zamian za twą marną duszę

pozwolę ci dokończyć wiersz

jeden z tych kilkuset zaczętych

tylko śpiesz się, śpiesz


czasu na wymysł nie masz dużo

przed pierwszym pianiem koguta

muszę cię opuścić, wiesz, urząd

wymaga abym wykazał nocny utarg


każdą nowo pozyskaną duszę

natychmiast wciągnąć do ewidencji

i jeszcze te dane pilnie strzec

przed zakusami zawistnej konkurencji


ci w niebie też mają swoje sposoby

na dusz naiwnych ślepe omotanie

wszak na ich siedzibę zmalał popyt

i pobyt wcale nie wypada taniej


no pokaż wreszcie, który wiersz wybrałeś

nie wierzę własnym oczom, to już przesada

o miłości? No nie, tego jeszcze nie miałem

zatrzymaj swoją duszę, ja spadam

Kamienne serce

Chciałbym mieć serce z kamienia

nie pękłoby mi z tęsknoty

nieświadome złudnej iluzja istnienia

odporne na samotności lodowaty dotyk


zimnym obeliskiem, nieprzystępnym, surowym

skałą nieosiągalną, marmurem niewzruszonym


kamiennych myśli nikt by ze mnie nie wyciągną

wulkanu uczuć zastygłej lawy

żadne tam; no powiedz, porozmawiaj ze mną

od kamienia nikt nie oczekiwałby poprawy


głazem zimnym bez czucia, bazaltem, granitem

posągiem wyniosłym, nieociosanym monolitem


najwybitniejsze metody naukowe

nie otworzyłyby kamiennej niewrażliwości

diagnoza; nieczuła kostka brukowa

nie mająca kontaktu z rzeczywistością


kamienne uszy nie drgnęłyby nawet

na salwę śmiechu za plecami

kamienne usta nie wypowiedziałyby skargi

i żalu gromadzonego latami

Kosz

Napisać muszę coś jeszcze

co mi na sercu leży

musze to zrobić koniecznie

nim przystąpię do pacierzy


zapisać kolejną myśl nierealną

kolejną ideę wydumaną

niczym sonatę nicości pochwalną

wnętrza ikonę rozchwianą


na los kolejna skargę

do kogoś ja skierować

ze przekroczył miarkę

kogoś żalem obdarować


zapisać i zapomnieć

z pamięci wykreślić

wykreśleniem zrozsądnieć

w koszu czasu umieścić

Bilet

Proszę bilet

bilet jeden, jak zwykle

już do tego przywykłem

niezrozumiała dla innych jednobiletowość

oglądają mnie zgodnie niczym jakąś nowość

dla zwykłych niezwykła moja zwykłość

dla innych niezwykła moja inność


jak długo będę tego świata widzem jednobiletowym

tylko z dwoma biletami mogę być widzem światowym

moja samotność jest ugruntowana

w ilości biletów nie zachodzi zmiana


to niesprawiedliwe, żądam dwóch biletów

pomyślę nawet nad kupnem karnetu

przeklęta jednobiletowa jakzwyklejszość

dezorganizuję innym pracę tworząc mniejszość


kasjerka zirytowana — idzie pan, o rety!

zobaczycie, kiedyś kupię dwa bilety

wymachuje dwoma biletami zdenerwowana

syczy ze złością — nawet ja nie chodzę sama!


natrętnie jeden bilet nabywając

ile sprawiam kłopotu sprawy sobie nie zdając

dobrze, już dobrze, bilet jeden

ten za mną bierze siedem!


stojąc kolejką jednoosobową

tworzę precedens przed kasą biletową

na wszystko trzeba być gotowym

będąc przechodniem przez życie solowym


no dobrze, już idę

sam jeden, jak zwykle

Mało

mało jestem wart

kto tak postanowił

komu wyszło z kart

przymiotów małomi


mało wart jestem

wszelkie sprostowania

daremnym protestem

dowodem wyobcowania


jestem mało wart

to postanowione

i niech to czart

wszystko będzie przedawnione

Poeta

Żeby umrzeć z głodu

najlepiej być poetą

niewiele trzeba zachodu

na niezetknięcie z monetą


wystarczy głowę trzymać

wysoko ponad w chmurach

na przeciwności losu pozżymać

wyznania pisać na murach


zakochiwać się tylko bez wzajemności

w gwiazdach szukać odpowiedzi

głośno głosić hasła wolności

w ciemnej izdebce życie biedzić


i jeszcze być samotnikiem

to ważne dla twórczości

potem nagrodzą pomnikiem

i nie wspomną o ubogości

Drogi powrotne

Może w przypływie dobrego humoru

los wymyśli kiedyś drogi powrotne

wbrew logice, prawom i cenzorom

pozwoli wracać do początków, a wtedy


wtedy owoce wrócą do swych pestek

rzeki spłyną do swych źródeł

pierwotne lasy poskładamy z desek

i wysłużonych już prawideł


łzy spokojnie wrócą pod powiekę

do luf wystrzelone pociski

w chleb obróci się suchy kęs

rozplecie węzeł gordyjski


wraki z głębin zawitają do portów

wskazówki zegarów ruszą w drugą stronę

ogień wypełni zwiotczałe aorty

kwiaty ozdobią cierniową koronę

Wysyłam

Noc podstępnie wyciąga ze mnie

z najskrytszej duszy zakamarka

marzenia zagrzebane najgłębiej

te, które zalała goryczy czarka


zachęca mnie zdrajca mroczny

do wyciągnięcia ich na zewnątrz

gdy beda swiatu widoczne

nie będą cię męczyć od wewnątrz


więc wyciągam, wygarniam je garściami

począwszy od tych młodzieńczych

wypłowiałe nagromadzonymi latami

blado wyglądają przy teraźniejszych


wysyłam marzenia w przestrzeń ciemną

tam ich miejsce, tam się spełnią

wamarzam następne równie nierealne

miedzy majem a księżyca pełnią


następna wysyłka

bez szansy na dotarcie

bez adresata przesyłka

skazana na wymarcie

To była ona

Tak po prostu czekała aż przyjdę

Wielka wędrówka zakończona

Samotności przepadnij

Poznałem to po jej oczach

Pytających gdzie byłem tak długo

Jeżeli spojrzy jeszcze raz

Upadnę przed nią na kolana

I rozedrę swą pierś

Rozchylę żebra

Żeby zobaczyła jak opętańczo

Bije moje serce

Potem zaprowadzę ją

W moje ulubione miejsca

Podzielę się z nią moim życiem

Niestety, drugi raz….

Już nie spojrzała

Wróciłem do swojej samotności

Moje ciało

W pułapce swego ciała

które notorycznie się buntuje

nie do przyjęcia przebrzmiała chwała

każdy niedomóg na honorze ujme


patrzę jak w moje ciało

wchodzą coraz starsi mężczyźni

dotąd jakoś się udawało

teraz każdy lokator bluźni


odsyłają to ciało do diabła

nie zgadzając się z czasu wyrokiem

gdy pozostaje tylko modła

gorliwsza z każdym rokiem

Cel

Cel zgubiłem, nieszczęsny

a tak go strzegłem już po mnie

w szufladzie zatrzaśnięty

z kluczem zgubionym swawolnie


cel po drodze zgubiony

na rozstajach zawiłości

może nie byłby stracony

gdyby go uprościć


może gdybyłby prostszy

łatwiejszy do upilnowania

przed oczami zawistnych ostrzy

doznał łaski dotrwania


opłaczą go wierzby przydrożne

mi łez już zabrakło

mam tylko życzenie pobożne

by nie tęsknić zanadto


nie wracać wspomnieniem

starych ran nie rozdrapywać

ugasić pragnienie strumieniem

w rowie przydrożnym dogorywać

Zauroczenie

Najpierw nasi stróże robią pierwszy krok

aniołowie zakochują się w sobie

nie opuszczając nas i siebie na krok

sobie tylko znanym sposobie


splątują nasze drogi życiowe

uświęcają każdą wspólną chwilę

aplikując doznania krociowe

w brzuchu zalęgają nam motyle


śmieją się z naszego przyciągania

które uroczyście nazywamy chemią

stanem wzajemnego zafascynowania

budzą pragnienia, które w nas drzemią


dawkują to nam stopniowo

abyśmy odkrywali się nawzajem

każdego dnia co dzień na nowo

cieszyli wspólnym kolejnym majem

Drzewo

Leży obolałe na dywanie z mchu

kałużą wiórów obtoczone

przekleństwem swych lat stu

do zmiany roli wyznaczone


nagle odcięte od korzeni

przegrało walkę z drwalami

szuka gałęziami tej ziemi

w której dorastało latami


te które jeszcze stoją

wtulają się w swą korę

sen o przetrwaniu roją

nasłuchując siekier sforę


kolejno padają w przeinaczenie

wprawnymi ostrzami ponaglane

wypełniając swe przeznaczenie

zostawią po sobie pustą polanę

Strażnicy

Siły zbrojne kraju wykazały się

czujnością, schwytano w sidła

przelatującego anioła

co noc spadała z jego pleców

garść piór ze skrzydeł

szyderczymi razami odrywane

gdy nie chciał się przyznać

do zbrodni szpiegostwa

bicze zbolałe ociekały krwią

ręce katów z wysiłku mdlały

gdy słyszał jak z niego drwią

uśmiechał się tylko do ich łotrostwa

Zguba

Ktoś wiersz zgubił

z innej ulepiony gliny

pewnie się nim chlubił

to nie moje rymy


wierszogub roztrzepany

zawiódł swą muzę

zatracił dar otrzymany

marność mu wróżę


ktoś wiersz zgubił

krąży bez swego stwórcy

już go pewnie polubił

mimo że obrazoburczy


zwroty dziwnie przeinaczone

rymy niepasujące

zbytnio rozmarzone

od norm odstające


ocena nie ta

to tylko grafoman

a ja myślałem że poeta

chyba skonam

Pamięć

Pamięć zmącona bagażem starości

stępiona szwankuje i zawodzi

nie nadąża spamiętać wszystko uprości

ważne sprawy wyciszy i załagodzi


za mądrość uzna zobojętnienie

porażki zwycięstwami mianuje

nagrodzi wiekowe zmęczenie

wielkie chwile wiekiem zdegraduje


czekanie na starość warte czekania

zrywanie ciągłe nowych kalendarzy

z przemijaniem uległego pojednania

obojętności na to co się wydarzy


pamięć zmącona bagażem starości

twarze brodaci siwą gęstwiną

kiedy na dobre się rozgości

zasypie wspomnień lawiną

Drżenie

Zgodnie z ruchem krwiobiegu

los niepewność wtłacza

oszołomieni po tym zabiegu

przypominamy bezdomnego tułacza


krążąc po wszystkich organach

wypełnia je zawartością szczelnie

nie sposób zniszczyć tego tyrana

władającego nami niepodzielnie


wszelkie iskierki już pewności

zalewa niepewności strumieniem

zatapianą resztkę godności

oprawia kolan drżeniem

Wysypisko

Wysypisko koron które spadły z głów

tych najprawdziwszych, koronowanych

wykonawców histerycznych mów

podziwianych, powszechnie uznanych


stosy nakryć bezużytecznych

pozbawione głów nominowanych

decyzją głosów społecznych

dołączyły do stosów przegranych


wciąż sie rozrasta składnica

codziennie spadłych koron przybywa

czasem błyśnie urwana prawica

chcąca nakrycie siłą zatrzymać


wszystkie przeznaczone do przetopienia

na bardziej stylowe przykrycie

wszak moda wciąż się zmienia

potrzebne zasłaniające twarz przyłbice

Powiem

Chciałbym przejść świat cały

wszystkie jego bezdroża

wciąż jestem jego ciekawy

objąć go wokół niczym zorza


postawić stopę wszędzie

na każdym jego kawałku

nie wiem kiedy to będzie

zacznę od poniedziałku


siedem gór przemierzę i siedem rzek

zostawię te liczby magiczne za sobą

idąc, w drodze powitam nowy wiek

przeszły będzie mojej starości ozdobą


kiedy nadejdzie ten szczególny dzień

by ostatni postawić swój krok

ostatni by odejść w cień

oświadczę nim nadejdzie zmrok


ja obywatel świata mały

z czystym sumieniem powiem

zdeptałem go cały

teraz idę sobie

Kurz

Lekko otrzepał się z mebli

chcąc przypomnieć o sobie

pragnąc byśmy go postrzegli

ubocznym przemijania wyrobie


już bez naleciałości bytowych

lekki i swobodny

wolny od obciążeń sprzętowych

czeka na moment dogodny


by się rozsiąść swobodnie

na kolejnych zapomnieniach

panować długo i godnie

ukryć nas w swych cieniach

Północ

północ

już mnie dopadły

słyszę jak się zbliżają

nic nie pomogło kluczenie

dziwne, jak łatwo mnie zawsze znajdują

powinienem zamykać serce do sejfu

łatwo je wytropić

zbyt mocno krwawi

o zmroku zapach posoki

nęci drapieżne sny

rzucają się gromadnie

by je porozrywać na strzępy

Więcej

Wciąż więcej i więcej

od kogoś dostać pragniemy

coraz prędzej i prędzej

przed siebie na oślep biegniemy


więcej mostów do spalenia

czekamy na nie z zapałkami

więcej tez do obalenia

rozstań podlewanych łzami


więcej bitew do przegrania

poległymi nadziejami zaścielonych

więcej okazji do zmarnowania

więcej żyć straconych


więcej stołów do uderzenia

więcej wzniosłych toastów

nożyce juz czekają odpowiedzenia

gotowe na przecięcie kontrastów

Rabunek

Ktoś mi zabrał twarz

znany powszechnie wizerunek

ogólnie rozpoznawalny obraz

jedyny losu podarunek


pewnie ją sobie przywłaszczył

że też mu się spodobała?

ukradkiem do domu zataszczył

przymierzył — pasowała


odtąd ludzie mi wmawiają

że w różnych miejscach mnie widzieli

o konszachty z diabłem posądzają

nie mam spokojnej nawet niedzieli


dołożę starań by ją odzyskać

może nagrodę sowitą wyznaczyć

tylko jak opis trafny uzyskać

by zbytnio nie mataczyć

Chichot

Przeznaczenie asymiluje moje myśli

los w lot je przechwytuje

wszystkie w każdej ilości

okoliczności splot plany krzyżuje


jak mierzyć się z kolejnymi porażkami

zarezerwowanymi dla mnie

przewrotnego losu igraszkami

klęskami przychodzącymi gromadnie


to bitwa z wiatrakami

podjąć walkę umie tylko Don Kichot

nad takimi jak ja watażkami

los rozpościera szyderczy chichot

Gdybyśmy

Gdybyśmy zostali sami

sami na całym świecie

czy kochałbyś mnie nadal

taką jaką jestem?


czy szukałbyś innej

wiedząc że jej nie ma

czy pozostał przy mnie

spełniać me pragnienia?


chciałabym wiedzieć

to ważne dla kobiety

nie marzyłbyś nigdy

widzieć inne uśmiechy?


gdybyśmy mieli tylko siebie

oddychali jednym powietrzem

czy kochałbyś mnie nadal

taką jaką jestem?

Pustka

pusty fotel obok

poranki przy samotnej kawie

dni czekaniem wypełnione

myśli dedykowane pustej przestrzeni

jeden bilet do kina

wędrówka do pustego domu

ulicami wybrukowanymi tęsknotą

jeden kieliszek pocieszenia

samotne słuchanie płyt

i deszczu bębniącego opowieści

jedna pełna lista pragnień

smutne świece do kolacji

przy stole pustym jednym nakryciem

samotne sny i pragnienie przebudzenia

z twarzą we włosach

pachnących oddaniem

czy to tak dużo?

Dostosowanie

Domówić się z oczami

by nie pokazywały odrazy

dogadać z ustami

tylko słodkie wyrazy


dostosować gesty oszczędne

zdaniem wspólnym wyrokować

formułować opinie oględne

nie dać się sprowokować


brak uczuć wyższych

zgodnie wychwalać

wyprzeć się najbliższych

z otoczeniem stopniowo scalać

Przeznaczenie

Wydani jesteśmy katu na ofiarę

zaraz po urodzeniu

każdy dostaje osobistego kata

który jest tylko katem stróżem

i prowadzi nas na śmierć

po drodze pozwalając nam

spłodzić potomstwo i zbierać znaczki

ściskać dłonie jakichś kandydatów

płacić podatki i leczyć się z chorób

w zależności od swego humoru

wydłuża nam drogę

albo poprowadzi na skróty

śmiejąc się przy tym do rozpuku

Rozmowa z lustrem

Dłoń, którą widzę na horyzoncie

w dalszym ciągu jest moja

mam dwie takie na koncie

to już jest chyba paranoja


mocno trzymam nią kieliszek

przeglądając się w lustrze

które taktownie zachowuje ciszę

to jeszcze potrafię dostrzec


wznoszę do niego kolejny toast

wylewnie stukając szkłem o szkło

ono rozumie swą rolę zamiast

choć widzę, że to go ubodło


niestety, nie słyszę odpowiedzi

uleciała w głąb polerowanego odbicia

atmosfera tej swoistej spowiedzi

zachęca do wnętrza odkrycia


wykrzykuję mu swoje grzechy

lokator lustra straszy mnie minami

nie mam z niego żadnej pociechy

jeszcze bawi się moimi powiekami


tak, to na pewno jego sprawka

coraz gorzej widzę swoje odbicie

czuję się jak porzucona zabawka

to jeszcze jawa czy już śni mi się?

Towarzysz

Mój cień usiadł zmęczony

by odpocząć w cieniu sosen

mym towarzystwem obarczony

psioczy nań cicho pod nosem


że lepiej by mu buło samemu

niż ciągle uganiać się za mną

dotrzymywać kroku tak upartemu

rzeczą niemalże daremną


a on tak od mego urodzenia

kopiuje wszystkie moje ruchy

chociaż przewidywalny aż do znudzenia

swą bliskością dodaje mi otuchy


widać, że umęczony mną srodze

zwolnię, poczekam na niego

nie zostawię przecież na drodze

kogoś tak mi bliskiego

Emeryci

Tragarze swych zadługich lat

spoglądają przygaszonym wzrokiem

już nie usiłują liczyć dat

pogodzeni z kolejnym rokiem


na kolację talerz biedy

do popicia dzban goryczy

do zabawy gwar sąsiedy

do snu skrzypienie pryczy


dzień za dniem, krok za krokiem

chylący się ku upadkowi

z przygaszonym wzrokiem

na zakończenie żywota gotowi

Wracam

wracam znowu

do pustego domu

nikt mnie nie wita

skradam sie po kryjomu

nikt z oczu nie czyta

opowiadać nie ma komu

znowu niczym banita

wracam do pustego domu


pusty dom samotnością stoi

przedmioty miejsca nie zmieniły

wierni towarzysze moi

czekaniem się zakurzyły


do pustego domu

wracam znowu

znowu po kryjomu

samotność własnego chowu

wprowadzam do pustego domu.

Ostrzeżenia

Nie wciągajmy do swych miast

drewnianych koni wypełnionych zdradą

sprowadzą nas do miana niższych kast

odgrodzą poniżenia balustradą


nie palmy za sobą mostów

bo nie dogonią nas prześladowcy

nie rozbierajmy wyniosłych podestów

niech czekają niewiadomego mówcy


nie stawiajmy na jedną kartę

za dużo moglibyśmy zyskać

nie chowajmy za podwójną gardę

bo możemy nic nie dostać


nie wyważajmy otwartych drzwi

trudno je będzie wstawić na rozcież

nie oczekujmy lepszych dni

a słowem amen zaczynajmy pacierz

Rodzeństwo

Chwila i wieczność

bracia syjamscy czasu

tylko pozorna sprzeczność

solidarnie pilnują chaosu


dwie skrajne wielkości

w dwie słowie ukryte

gdy jedna szaleje druga pości

scalenie ich wydaje się mitem


nie sposób ich rozróżnić

ciągle nam towarzyszą

choćby nawet poróżnić

udają, że nie słyszą


rzucają łaskawie jeden wyjątek

pozwalają się zmarnować

i jest to jedyny obrządek

któremu możemy wierności dochować

Sufit

Całonocna wymiana spojrzeń z sufitem

zakończona coranną porażką

monotonna dyskusja nad niebytem

trącąca pospolitą fraszką


musiałem uznać jego wyższość

jak każdego ranka

zwlekam z łoża swoją niższość

kończy się nocna pogadanka


potem dzień cały czekam

czekam na spojrzeń wymianę

zdarza się, niekiedy zwlekam

bo nie wiem, co tam zastanę


co znajdę wzrok wytężając

odpowiedź na jakie pytanie

ale, jak go znając

przewyższy mnie to zadanie


co dzisiejszej nocy usłyszę

po którym spojrzeń skrzyżowaniu

moje westchnienie przerwie ciszę

dla jego wyższości pokornym uznaniu

Marionetka

Już bez świadomości

wypchana kukła ożywiana nitkami

pozbawiony godności

nieobciążony własnymi wyborami


podryguje swoją tęsknotą

kończynami przyszytymi

imponując sterowaną marnotą

i oczami zastygłymi


kolejnych wspomnień pociągnięcia

ramiona wyrzucają

niedbałe sznurki szarpnięcia

i nogi dreptają


połączone z targającym nitki ramieniem

przyszyte serce

tylko strach przed odczepieniem

trzyma w miejscu

Prośba o samotność

na kres i bezkres

na koniec i początek

na wieczność i niebyt

na syt i przesyt

na Boga i do diabła

na wszystkich i wszystko

i na wszystkich świętych

zwracam się i wzywam

do opornych i biernych

do chcących i niechętnych

do biednych i majętnych

zaklinam i błagam

duszę mi oddajcie

oddajcie mi mą samotność

ten stan wyklęty

dni deszczową słotność

życia blaski i odmęty

chcę się zatracać po raz kolejny

chcę pozostać wierny

w swoje ubóstwo majętny


wartość jedynie coś wartą

w powszechnym małosktowie


wystawiam duszę otwartą

nieważne co świat powie

Wypływam

Jutro wypływam z Krzysztofem

po oceanach się zawieruszać

razem z ziemi obrotem

nowego świata szukać


mamy plany ambitne

nowe kontynenty ustalić

przedstawić fakty dobitne

tezy heretyków obalić


na pewno jest więcej kontynentów

trzymane to jest w tajemnicy

potrzeba więcej okrętów

by je wszystkie policzyć


grozi katastrofą prawdy ujawnienie

zamieszaniem globalnym

zamętem ogarniającym ziemię

może lepiej pozostać neutralnym?


na razie odkryjemy następne 7

czym to się skończy nie wiem

Most

Na naszej rzece był most

most jakich wiele nic szczególnego

pni dębowych obrobiony stos

drewniany pomnik drwala zręcznego


czekałaś tam na mnie swoimi ustami

na wiecznie ich spragnionego

wypatrując mnie tęsknymi oczami

wówczas swego jedynego


czekałaś razem z wiatrem hulaką

bawiącym się twoim czekaniem

odsłaniającym twe uda podmuchem

czekałaś na moje pożądanie


dziś spaliłem za sobą wszystkie mosty

wszystkie czekania odeszły w niepamięć

tylko trwanie pozostało

i wiatr na moście

Usiadł

Pewien poeta ubogi

usiadł by stworzyć wiersz

wezwał na pomoc opiekuńcze bogi

czekał na natchnienia dreszcz


dzierżąc pióro szukał tematu

każdy wydawał się za mały

miał być pełen rozmachu

pospolite jedynie sie ustawiały


chciał opisać cos wielkiego

własne życie odpadało

nic w nim szczególnego

na wiersz się nie nadawało


czekał pełen zamętu

głowił się i troił

chwycił się podstępu

swoją jaźń rozdwoił


próżne wysiłki, talentu za mało

poddał się, pióro odłożył

do świtu niewiele zostało

do snu krótkiego głowę złożył


zobaczył swój wiersz we śnie

tak piękny jak marzenie senne

spamiętać choćby zwrotki dwie

śnił postanowienie solenne

Szczęście

Jak by tu rozmnożyć szczęście

by było ogólnie dostępne

by i mnie dosięgło wreszcie

nawet wysupłam jakieś odstępne


na pewno istnieje eliksir czy mikstura

niechętnie dzielą się nią szczęściarze

pilnie strzeżona jest jej struktura

zarobią na niej prywaciarze


zasiadam przed alchemicznymi tyglami

dobieram składniki zawzięcie

nasączam roztwór swymi roszczeniami

czekam na szczęścia poczęcie


mieszam ze sobą wszystkie pechy

dorzucam decyzje niefortunne

przydałoby się słowo klechy

jakieś błogosławieństwo szumne


pół procent, to publicznie ogłosić

przeznaczyć na biednych, niech mają

po co mają się bogatych prosić

w dobrobyt niech obrastają


sobie zatrzymam resztę…

Syreny

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 53.82