Dziewuszka
Witaj mała dziewczynko,
zamknięta w dorosłym ciele.
Stój! Nie uciekaj! Zaczekaj!
Jam twoim przyjacielem.
Nie bój się, podejdź do mnie,
do serca cię przytulę.
Pokocham cię ogromnie,
malutkie ciałko utulę.
Wytrę twe łzy rozpaczy
ciągle ze strachu płynące,
Nikt więcej już nie zobaczy,
jak dłonie twoje są drżące.
Kocham cię, mała istotko,
jak nikt inny na świecie.
Możesz spokojnie spać słodko,
boś wreszcie szczęśliwe jest dziecię.
Przebudzenie
Wciśnięta w kraty codzienności
związana lęku sznurami,
szukam wytrychu do wolności,
która gdzieś czeka za drzwiami.
Kraty mnie duszą, uwierają,
w ciemności syczą strachu węże.
Pręty już szczęścia mi nie dają,
pragnę wolności, pragnę szczerze.
Zrzucić okowy ze swej duszy,
uciec przed lękiem, przed koszmarami,
poczuć jak siła ma kraty kruszy,
usłyszeć szczęk otwartej bramy.
Czy wstanę?
Ruszę do wolności?
Która zza bramy do mnie mruga?
Czy pozostanę
tu w nicości…
czekając końca
bo bajka długa…
Szyba
Przytykam nos do szyby
zimnej od nocnej pustki.
Mój oddech cichy tak, żeby
nikt go nie słyszał. Nieludzki.
Za szybą-świat przeogromny,
słońcem, miłością skąpany…
ja siedzę w mroku potwornym,
płaczem i strachem szarpanym.
Czy znajdę w tym mroku lepkim
kamień na sercu ciążący?
Czy wyrwę go, ruchem krzepkim?
Usłyszę odgłos brzęczący?
Poczuję powiem wolności?
Usłyszę tętniące szczęście?
Spróbuję prawdziwej miłości?
I będę już wolna nareszcie?
Do szyby nos przytykam,
zimnej od ciemnej nocy…
mam czas… cichutko poczekam
na kogoś odruch pomocy.
Anioły
Pod kocem postać skulona
siedzi w kąciku łóżka.
Mała dziewczynka zlękniona
o chudych, cieniutkich nóżkach.
Za ścianą donośne krzyki,
ją mrok straszliwy otacza.
Malutkiej lampki promyki
olbrzymi strach jej przytłacza.
Jej małe serce łopoce
i prawie z piersi umyka.
Skulona siedzi pod kocem,
niczym w schronieniu królika.
I tylko usta malutkie
bezgłośnie, błagalnie proszą,
by przyleciały anioły
co spokój z sobą przynoszą.
By otoczyły skrzydłami
jej postać kruchą, maleńką,
by ukoiły szumami…
anielską, piękna piosenką.
I żeby blask tych aniołów
przegnał te nocne krzyki.
By wreszcie zasnęła w spokoju,
w kołysce z anielskiej muzyki.
Węże
W kącie pustego pokoju,
ze strachem w drzwi wpatrzona,
siedzi dziewczynka cichutko,
w kochaną lalkę wtulona.
Złe węże przerażenia
ściskają jej ciałko małe.
Duszą jej wszystkie marzenia,
dziecięce serce drży całe.
Bezgłośnie krzyczą jej usta:
Nie odchodź ode mnie mamo!
Lecz szafa mamy-już pusta…
i dziecko zostało samo.
Złe węże wiją się, syczą,
łzy dziecka ociera chusta,
za drzwiami-dorośli krzyczą,
w jej sercu jest tylko pustka.
Została sama z laleczką,
z tym wężem, co wciąż ją dusi…
a była jej małą córeczką…
kochaną córeczką mamusi.
Obawy
Miłość i strach swą wojnę toczą,
głęboko w dziecięcej duszy.
To przez nie, małe oczęta płaczą,
lecz płacz nienawiści nie skruszy.
Dlaczego oczy twoje są złe?
Przecież mnie mamo kochasz!
Pamiętam ciepłe ramiona twe…
a teraz milczysz i szlochasz.
Próbuję dłonie twoje spleść
byś moje ciałko objęła…
lecz twoja wola uciekła gdzieś,
zupełnie się od nas odcięłaś.
Przyrzekam, będę grzeczna już,
tylko mnie znów pokochaj!
Przyniosę za to bukiecik róż,
tylko już nie krzycz, nie szlochaj.
Lecz ty nie widzisz moich łez,
nie słyszysz próśb gorących.
Uciekłaś myślą daleko gdzieś,
nie czujesz rączek mych drżących…
Czy wrócisz jeszcze do mnie mamo?
Przytulisz? Strach w sercu skruszysz?
Czy pozostawisz swe dziecko samo
z głęboką raną na duszy…
Róża
Czerwona róża na grobu twego płycie,
jest jak twój wyrzut sumienia.
W niej skryte jest całe moje życie,
dobre i złe wspomnienia.
Rosa na płatkach tej róży,
to łzy z mych oczu płynące,
to ból samotnej podróży,
to dusza i serce płaczące.
Kolce tej róży czerwonej
me lęki tobie oddają.
Krzykami ciszy zranionej
łodygi sokiem spływają.
Róża mym bólem skrwawiona,
pełna cierpienia mojego,
w Dniu Matki na grobie złożona,
świadectwem uczucia twojego.
Weź ją dziś sobie na zawsze!
Niech me serce nie krwawi.
Spojrzenie Boga łaskawsze
od bólu niech wreszcie mnie zbawi.
List
Napisałam kiedyś list do Boga,
żeby przyszedł i zabrał mnie stąd…
gdzieś gdzie nigdy nie dobiegła droga,
za horyzont, gdzie kończy się ląd.
Opisałam w liście tym donikąd
moje życie, radości i łzy.
Bo myślałam, że już w końcu znikną
wszystkie troski co gryzą jak gzy.
Napisałam list na liściu złotym,
który leżał wśród pożółkłych traw.
I poleciał liść z wielkim łopotem,
bo w kieszeni swej ukrył go wiatr.
Do dziś czekam, wpatrzona w błękity,
na ten listek z kroplami mych łez.
Lecz on pewnie trawami zakryty,
lub młodziutki wyrósł na nim bez.
Może jednak pewnego wieczora
wiatr wyszumi odpowiedź zza gór,
a gdy przyjdzie odpowiednia pora,
to polecę razem z nim do chmur.
Dziękuję
Jakże mam cię wychować,
droga moja kruszynko?
Jak mam twe drogi torować?
Kochana moja dziewczynko.
Nie godna jestem miłości
z serduszka twego płynącej.
W mym sercu za dużo jest złości
i nienawiści kipiącej.
Codziennie ranię ci duszę,
odrzucam miłość twą słodką,
choć cierpię przez to katusze,
ty jesteś bez matki sierotką.
Me serce rozpacz rozrywa
od świtu aż do wieczora.
Choć uśmiech to wszystko skrywa,
w środku masz matkę potwora.
Ty jednak ciągle mnie kochasz,
swe rączki wyciągasz do mnie