E-book
14.7
Wędrówka Słońca wokół Ziemi

Bezpłatny fragment - Wędrówka Słońca wokół Ziemi

Losy Antona Offreta


Objętość:
78 str.
ISBN:
978-83-8104-075-4

Osoby:


ANTON OFFRET — wieszcz


WŁÓCZĘGA


PIETIA TROYKA — malarz


ROZA — żona Pieti


OLEG — jego syn


NATASSJA — jego córka


JEWA SAJATNOWA — aktorka: rola BŁAZNA, ALEKSANDRA NEWSKIEGO, EWY


ROMAN — aktor: rola RYCERZA, bojara EDGARA GOVARENA, ADAMA


MISTRZ PATHELIN


STARZEC


KUPIEC


KUPIEC II


PRZEKUPKA


PRZEKUPKA II

Prolog

CHÓR

My

Najeźdźcą pierwszego poruszyciela,

Zbytkiem energii, co o panowanie woła,

Choć nie konno i nie w łuk przywdziani.

Wzbita w powietrze ziemia nie obwieszcza, a chroni.


My — mieszczanie,

Co dbają, abyś snu nie miał za lekkiego.

Blisko ciebie, gdy najbardziej tego nie chcesz.

Ty — butne cielę, co drwi, ale z oddali,

Kiedyśmy do ciebie z jasności dnia wołali.


Nam

Z sił młodości chuć pozostała.

Z jej dążeń te o posiadaniu.

Silni tyle, by największe słodycze spijać,

Przesiąknięci przy tym goryczą.


Z nas

Nic się nie narodzi,

Lecz żyć chcemy najmocniej.


My tym miasta urokiem,

Co rzuca liszaj na kamienic mury.

Kwaśnym dymem, co truje o zmroku,

Tocząc żółte chmury przez lapisową dolinę.


Kobiecy głos z tłumu


Boże! Jak piękna muszę być dla oka.


Ty

Jesteś przebudzonym, co koszmaru sennej sceny nie pamięta.

Bladość twarzy za objaw czystości bierze.


A

Nastał czas tarantuli.

Krwi trzeba wlać w ducha. Nowym świętym nam zostaniesz —

Ciałem w miasto wcielonym.

Akt I

Wieczór. Stary mężczyzna staje przed bramami Nowogrodu.


ANTON OFFRET

Łaskawa noc przywiodła mnie tutaj, abym mógł jeszcze raz wejść w progi miasta. A nocą znika miasto, obraz zgubiony jest w mroku, ni żywej duszy… Jednak inna jest ta od poprzednich, głębokich i odległych nocy. Chmury, nosicielki sennej ułudy, wypierane są przez obłędną kosmiczną czerń, która niejednego już wprowadziła w osłupienie. Czy dlatego nocą śpimy, bo boimy się spojrzeć w ten gwiezdny cyklon? Nie bójcie się sobie popatrzeć w to oko. Ono patrzy na was cały czas — i kiedyście wędrowali bulwarami miasta, grzejąc się w słońcu, i teraz, kiedy już jesteście pogrążeni we śnie. Większym wam się zdaje sprzymierzeńcem żółta gwiazda i puchate baranki, a przecież i to was przerasta. Mógłbym przysiąc, że i traw, i drzew nie rozumiecie. Nachylacie się nad nimi, aby dały wam pożywienie. Znaleźliście dla nich zadanie, więc są wam użyteczne, a przez to poznane. To tylko wam się podoba, co możecie przeżuć. Inne zwiecie chwastem i szkodnikiem. Pod swoje władanie bierzecie, co nie wasze. Nie dość! Oglądacie z każdej strony: Jak można by tego użyć?


Rzuca spojrzenie w głąb miasta


A oto dowód. Myśl zabawna mnie naszła.


Zaczyna śpiewać i przekracza bramę


Ach! Jak ciężkie jest życie,

Patrzeć na te drzewa.

Gaj się gnie cały pod ciężarem,

A mi jeść tutaj potrzeba!


Mijając WŁÓCZĘGĘ


Smacznym, rumianym owocem

Napycham policzki.

Jużem rad i szczęśliwy,

Patrzę, a tu szpaki i lisiczki.


WŁÓCZĘGA zdejmuje czapkę, ANTON zwalnia.


Wszystkie żem przegnał do czorta!

Ogrodziłem drzewa.

Kluczyk trzymam przy serduszku.

Myślę, jak tu jabłka sprzedać.


WŁÓCZĘGA

Kto to? Czy to sam mistrz Offret nas nawiedził? Czegoż ty tu szukasz?


ANTON

do siebie

Jestem człowiek wysoki duchem i nie przywykłem rozmawiać z włóczęgą. Dawnom jednak nie mówił do ludzi, a ten zdaje się rozmowny.


do niego

Mam wam do opowiedzenia rzeczy, których ani sen zimowy, ani upalna majaka do miasta nie przyniosły. Jesteś może bracie chętny pokazać mi, gdzie mogę zanocować?


WŁÓCZĘGA

Zaprowadzę cię, gdzie zechcesz, a sam mogę zaoferować swój baraczek. Ludzie tutaj niechętni udzielić noclegu. Zbudzić takiego w nocy, a niechby o co poprosić, to ugości miękkim kopem… No, NO! Chodź ze mną. Nie bój się. Ja stary, zgangrenowany.


ANTON

Nie tak sobie to obmyśliłem.


WŁÓCZĘGA

spoglądając na swoją nogę

No wisz pan… ja też.

Akt II

Ciemne, surowe pomieszczenie, zastawione nieskompletowanymi meblami. W kącie żarzy się mały piecyk, pod którym leży stary pies.


Wchodzi WŁÓCZĘGA, za nim ANTON.


WŁÓCZĘGA

Spocznij sobie. Zrobię nam grzanego wina.


ANTON

Dziękuję, przyjacielu. Nie przejmuj się moją osobą. Nie jestem z tych, co się boją złego urządzenia. Sam spałem często w zaroślach.


WŁÓCZĘGA

podając trunek

Pijmy! Za naszą samotnię. Myślę, żeś człowiek pojętny i moją prostotą nie wzgardzisz. Sam dużo myślał o mieście i nieraz chciałem już, jak ty, uciec. Ale moje nogi nie na takie wyprawy. A i sam się bym bał zostawić te śmieci. Przyrosłem do tego. Jem ich odpadki. Palę ich niedopałki. Rżnę w myślach ich żony. I marzę o najpodlejszym kącie w ich domu. Ale nie miałem na tyle siły, żeby się o to starać. Ja i ty to ludzie z innej gliny. I dobrze wiemy, że te ich miękkie kapcie nas by uwierały, a słodkie herbatki stawały w gardle…


ANTON

Mów, proszę, dalej.


WŁÓCZĘGA

Widzisz, kiedy byłem młodziak, z ojcem pracowałem u takiego jednego rzemieślnika. Byłem wielce pod wrażeniem tego pana. Był to człowiek o prezencji dworianina, doniosłym głosie, zaradny. Miał nawet gest i mnie nieraz podrzucił jaki pieniądz albo czapkę po synu. Miał też ładną, młodą żonkę, która wpadała czasem do zakładu. Głaskała mnie po głowie, puci-puci, wisz, jak to baby. Myślę teraz, że miała na mnie chętkę.


pauza


Cóż… były czasy, że miałem! Miałem gęsty włos i takie barki, o!


Wstaje i prezentuje, ANTON pochrząkuje.


Cóż to?! Peszy cię moja mowa? A może śmieszy moja gęba? Gadaj zaraz!


ANTON

Nie unoś się, proszę! Źle, że się śmieję, ale mnie twoje świńskie historyjki nie interesują. Mów, co dalej.


WŁÓCZĘGA

Nie interesują, nie interesują… Sabaka je lubi.


Rzuca psu, ten leniwie merda.


Ach, co dalej… A! Myślałem sobie — to jest to! I takim sam stać się chciałem. Ojciec mój był mi wtenczas najgorszym plugastwem. Taki, co dostaje po ryju, a sam nie odda. Był, co prawda, dobrego serca, choć pił strasznie. Beczał wtedy i użalał się, że go nie szanuję. Mówiłem mu: „Ty, stary, beczysz przeze mnie? Jużem cię za to zbeształ po tysiąc razy w myślach! Ty… TY! Ojciec, co o syna nie zadba. Syn o ciebie zadbać musi. Ty byś beze mnie dawno już w grobie!”. A on wtedy w większy bek. To mi się go żal robiło i uspokajać zacząłem.


ANTON

To, co w ojcu zatajone, w synu ukazać się musi. Jakiż to ból musiał być dla ojca wiedzieć, że w myślach marzysz o innym.


WŁÓCZĘGA

Nie dość! Życzyłem mu śmierci. Było w nim coś takiego, co wzmagało we mnie chęć sprzeciwu. Musiałem tak mówić i tak robić, aby pokonać jego męskość, która nie była siłą autorytetu, a wołaniem do skrupułu. A on pokonywał mnie swoją pokorą. Znosił wszystkie świństwo, jakie mu się przydarzyło. Głupiec! Ale jaki przy tym wytrwały.


ANTON

Ludzie tacy nad swoim nieszczęściem mają tylko władzę. Jedna z rzeczy, o które starać się nie trzeba. Najwierniejsza to żona.


WŁÓCZĘGA

Czy ciebie również ona nie opuszcza? Zdałeś mi się wpółżywy tam, na drodze…


ANTON

Nie. Ja jestem człowiek wolny. Do życia nie pcha mnie pretensja ani pragnienie, ani nawet instynkt. Ja nie żyję, życiem jestem. Odbijam się w spojrzeniu oka. Zda ci się to mową wariata, ale po to stąd uciekłem, aby móc te nauki zgłębiać. Małe to może w równaniu z mym czuciem, ale chcę ci powiedzieć, że nie rodzisz się, aby zostać dworianinem. Czy rozumiesz?


WŁÓCZĘGA

Rozumiem aż nadto.


ANTON

Jest to jednak przekonanie ludzkie i ludziom zdasz się człowiekiem, kiedy „się staniesz” i „zdziałasz”. Wybuch i sześć dni pracy. To, w ich mniemaniu, porządek świata.


WŁÓCZĘGA

I siódmy odpoczynku!


ANTON

Wśród zwierząt jest nieco inaczej. Choć i one nie są uwolnione z tego myślenia.


WŁÓCZĘGA

Wbij patyk w mrowisko, a wyjdą straże!


ANTON

Skąd w tych stworzeniach znajomość swojej roli? Czemu zabiegają o królową, noszą pokarm, samemu przy tym umierając z wycieńczenia?


WŁÓCZĘGA

Masz pan coś przeciwko królowi?


ANTON

Niech umrze król! Nic nie złości mnie bardziej niż widok włodarza na złoconym nocniku, z orszakiem zasłaniających się honorem pieńków gotowych zginąć za niego i łechtać wizją czcigodnego pochówku w kupie gliny.


WŁÓCZĘGA

Fuj! Nieładnie tak o arcymistrzach… Ich kości szybko spróchnieją, a tytuły pozostaną na ustach! Aaaa! Czy nie chciałbyś dla siebie takiej chwały? Sam pewnie żyć będziesz po śmierci ze sto lat!


ANTON

Sto lat. A dlaczego nie wieczność?


Cisza. ANTON popija wino. Rozwesela się. Zaczyna śpiewać.


Goli goli… GOLGOTA!


Wiszą dwa małe Chrystuski,

Jeden kulaw, drugi zaratuski.


Grzańcem poją ich strażnicy,

Płaczki chodzą wzdłuż ulicy.


„Jakiż to dzień mamy, bracie?”


„Dziś środa, jutro wypada więc wtorek”.


„Ach! To już za dni kilka schodzim i idziemy na górę.

Przewrotne my kocury.

Najpierw ukrzyżowion, potem nauczał”.


WŁÓCZĘGA

klaszcze

Ach! Wybitnie mi tu śpiewasz! Popij jeszcze wina! Czy chcesz może odpocząć? Mam na stanie worek trocin. Królewsko mi się na tym wyśpisz.


ANTON

Dziękuję ci, bracie. Wskaż, proszę, gdzie mam się położyć.

Akt III

Następnego dnia. ANTON rezerwuje stancję w domu poleconej rodziny. Głową rodziny jest PIETIA TROYKA, malarz, nazywany pieszczotliwie Pietruszą. Dom zamieszkuje wraz z żoną ROZĄ i dwójką dzieci — OLEGIEM i NATASSJĄ. ROZA wprowadza ANTONA na stancję.


ROZA

Czynsz będzie płatny pierwszego każdego miesiąca po sześćdziesiąt rubli. Jakby panu czegoś brakowało, proszę zwracać się do mnie albo do dzieci. Mąż, choć jest tu prawie cały czas, będzie na pewno zajęty. Jest u siebie. Proszę go odwiedzać, jeśli najdzie pana ochota. Będzie zadowolony z tej wizyty.


ANTON

Bardzo to miłe. Czy wolno mi zapytać, czym zajmuje się pani mąż?


ROZA

Pietia? Uznany w mieście malarz. Pana tu długo nie było i trochę się pozmieniało. My tu nowo przybyli. Odkąd Pieta porzucił swój warsztat konserwatorski, zmieniamy co jakiś czas miasto. Tu jesteśmy najdłużej, pewnie za sprawą pieniędzy. Nasz Ivan ceni sobie dobre malarstwo. Ale przecież co to pana…!


ANTON dziękuje, kobieta wychodzi, a on siada przy stole i zasłania twarz.


ANTON

Obudziłem się dziś bez ciężaru przebytego czasu. Nie znam tych ludzi, lecz chcę im zaufać. Więcej niepokoju wzbudzają we mnie dawne przyjaźnie. Jest tu jeszcze kilku, których ucieszy widok mnie starego, i którzy radzi będą „nieść pomoc” i kiwać głową ze zrozumieniem. Moje oczy muszą pokazać im obojętność i nierozpoznanie. Wtedy dopiero mówić zacznę.


Słychać odgłosy z korytarza


Tutaj sztuką nazywają wieloletnie studiowanie malowidła, a czy pomyślą tak samo o rzeczy bardziej efemerycznej? Co, jeślibym sam i oni przeze mnie stalibyśmy się przez moment dziełem godnym zapamiętania? Dać im i nauczyć swej myśli, a nie dowodów swojego rzemiosła. Ale czy nie jestem jak wąż w gnieździe, głosząc tutaj takie przekonanie? Mój drogi. Gubisz się. Gniazdem nie jest ten dom, a całe miasto.


Pukanie do drzwi. Otwiera je młodzieniec, nie czekając na odpowiedź.


OLEG

nerwowo

Dzień dobry panu Offret. Chciałem dopytać, czy nic panu nie potrzeba.


ANTON

Witaj. Ty to Oleżka, czy tak? Nic nie trzeba. Powiedz matce, że nad wyraz to uprzejmie, ale niepotrzebnie się martwi.


OLEG

z wahaniem

Ach… Nie ma pan tu żadnego zajęcia. Może przyniosę coś od ojca do poczytania?


ANTON

Dziękuję ci, chłopcze, ale jestem w nastroju raczej coś teraz napisać.


OLEG przechodzi przez próg, wyciąga z szuflady pergamin i pióro. ANTON przygląda się w milczeniu.


ANTON

Chcesz może usiąść?


Chłopak czerwieni się i siada.


OLEG

Matka pewnie zdążyła panu już wszystkich przedstawić?


ANTON

Zdążyła… nie zdążyła. Ja dalej nie wiem. Nie chciałem zresztą wypytywać…


OLEG

Słyszałem wcześniej o panu. Wiedziałbym może więcej, gdybym pochodził z Nowogrodu. W Starej Russi o panu nie słyszeli. Tam w ogóle mało… Mój ojciec… On to był najbardziej pojętny.


ANTON

Musicie być z niego dumni.


OLEG

Pomagam mu tutaj przy ikonach, ale nie nadaję się do tego. Miał lepszych ode mnie w Russi, ale interes nie szedł tak dobrze. Jak tylko doszły do niego pogłoski o poglądach cara, porzucił warsztat, stał się bardziej bogobojny…


ANTON

Dlaczego myślisz, że się nie nadajesz?


OLEG

Ale pan dziwny. Ja do ikon jak osioł do siodłania… Za ciężkie to dla mnie zajęcie. Byłoby może dobre, gdybym stąpał tak wysoko jak mój ojciec. Mi tam się zdaje, że takiemu kupcowi znacznie łatwiej. Nikt nie patrzy krzywo na twoją pracę, co najwyżej wykłóca się o cenę.


ANTON

A więc cenisz spokojny sen.


OLEG

przeżegnawszy się

Spokój duszy. Zbyt szybko pan mnie ocenia, panie Offrecie. Nie, żebym nie próbował, ale…


ANTON

Ale?


OLEG

Widząc, co nieraz musiał przechodzić mój ojciec, sam bym tego dla siebie nie chciał. On jest jednak pewny swego. Trudno pozostać realistą po tylu lekturach i przebytych latach. Raz podłapałem od niego zlecenie na obraz Chrystusa Panującego. On się oczywiście pod tym podpisał i miał z tego tytułu sporo problemów.


ANTON

Czego zleceniodawcy się doszukali?


OLEG

Arcybiskup stwierdził, że to najgorszy obraz w dorobku ojca i że oczywiście otrzyma zapłatę, ale obraz nie trafi do kościoła. Nie dość, poprosili konkurencję o ponowne wykonanie.


ANTON

wzdychając

Widzisz… jest to rzecz najnormalniejsza w świecie.


OLEG

Tak? Ach, szkoda, że ojciec tak tego nie widzi. Obraził się na mnie i daje teraz tylko rozrabiać sobie farby, a szczytem jest wykonać mniej ważną rycinę. Głównie patrzę, jak on robi.


ANTON

Dziwny człowiek. Chciałbym z nim niedługo pomówić. Będzie to sposobne?


OLEG

Ależ tak! Sam Pietrusza mi dziś mówił, że wieczorem chciałby zjeść z panem kolację i że mam pana prosić, aż pan ulegniesz. Teraz go zresztą nie ma, ale jeśli pan chce, mogę zaoferować swoje towarzystwo na spacerze.


ANTON

Skąd wiedziałeś, że chcę wyjść?


OLEG

rumieniąc się

Nie wiedziałem, ale pomyślałem, że będzie miał pan ochotę. Miasto się przez ten czas bardzo zmieniło, a ja służyć będę wyjaśnieniem.


ANTON

Dobrze, więc za godzinę wychodzimy. Teraz chciałem popracować.

Akt IV

Popołudnie. Bulwar w środku miasta. OLEG i ANTON przeciskają się przez tłum.


OLEG

Ani myślą ustąpić. Dorwali się do straganu i wyczekują okazji. Dziwnie ci, co? Za chwilę będzie lżej.


Spogląda w kierunku jednego z handlarzy, ten natychmiast reaguje.


KUPIEC

Dla was sandały! Temu to są potrzebne… No! Dobra cena!


OLEG

Podaj mi, ale z tych lepszych. Za czterdzieści kopiejek mogą być.


ANTON

Ale to zbytek!


KUPIEC

Jaki zbytek! Zaraz ci wszystkie bąble w tych szmatach popękają. Trzymaj! Albo…


Nachyla się i zakłada ANTONOWI nowe buty.


O! I zaraz inaczej! W moich butach to jak pan dworski

wygląda!


Rzuca w tłum, wzbudzając śmiech. Zwraca się do OLEGA


A ty co tak zastygłeś? Czterdzieści kopiejek mi tu!


Chłopak wciska mu pieniądze i odciąga ANTONA.


ANTON

Ale, chłopcze, co ty robisz?


PRZEKUPKA

Patrz, z kim młody Troyka się zadał. To już najlepszych kompanów go nie stać?


PRZEKUPKA II

Chrystusie! Ach, widziałam już chyba starego.


PRZEKUPKA

Tak? Ty też w takich chłopach gustujesz?


PRZEKUPKA II

A nie… zdawało mi się.


OLEG

Tu wstąpię kupić kilka rzeczy na wieczór. Poczekasz czy…?


ANTON

Zaczekam.


OLEG znika za drzwiami.


Skupisko miejskich handlarzczyków. Niskogrzeszne duszyczki i niewydarzone gęby! Złości mnie to niepotrzebnie. Gdzie mnie ten Troyka ciąga? Czy myśli ustawić mi skrzynię po cebuli, abym mógł przemówić na środku straganu? Kim właściwie jest ten chłopak i czemu trzyma się tak blisko? I ja stary daję się mu tak prowadzić. Wstyd!


Podchodzi DRUGI KUPIEC.


KUPIEC II

Panie, ile za te trzewiki?


ANTON

A idź do diabła!


KUPIEC II

Co zaraz taki rozeźlony? Ooo. Tu widzę do wielmożnego inaczej trzeba. No, to jak będzie? Pińć daję.


ANTON ściąga but i ciska nim w rozmówcę.


No to teraz dałeś!


Zaczynają się szarpać, OLEG wraca i przerywa mężczyznom.


OLEG

Ty idioto! Ty nie wiesz, z kim zadarłeś! Tknij go raz jeszcze, a tego buta w gębę ci wetknę. Patrz głupi! To jest przecież Anton Offret! Co? Widzisz sam, cóż żeś narobił?!


KUPIEC II

To on jeszcze żyje?


ANTON przebiega przez rynek i zatrzymuje się przed ulicznym teatrem. OLEG dołącza do niego.


OLEG

Same psy się tu chowają… Tu wystawiają objazdowi aktorzy. Przypatrz się. Wśród nich znalazłem sobie przyjaciół.


Macha w ich kierunku, podbiega do nich kobieta przebrana w strój błazna. Wita się, całuje OLEGA.


JEWA SAJATNOWA

Dawno cię nie widziałam. Zaczęliśmy się martwić. Roman chciał już wszcząć poszukiwania.


OLEG

Moja droga, wystarczyło zapukać do drzwi.


JEWA

Ocho! Jaki poważny. Może i bym to zrobiła, ale jesteśmy zajęci ostatnio. Twój ojciec zresztą… Ach! Przepraszam. Kim jest twój przyjaciel?


OLEG

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.