Tron Naval
Stella Blacksmith
Prolog
Zielarka przyglądała się uważnie stojącej przed nią młodej kobiecie w eleganckiej sukience. Po porodzie z pewnością nie uda jej się utrzymać szczupłej sylwetki, ale matki zdają się nie dbać o takie przyziemne sprawy. Jej twarz wyrażała determinację, lecz w oczach zauważyć można było także skrzętnie ukrywaną desperację.
— A zatem, oczekujesz ode mnie, że przywrócę ci płodność? — powiedziała spokojnie do przybyłej, dotykając żylastą, chudą dłonią jej miękkiego policzka.
— Próbowałam już chyba wszystkiego i na nic. Jest pani moją ostatnią nadzieją — jęknęła kobieta.
Zaśmiała się. Przecież każdy tak mówi. Ludzie od wielu lat przychodzą do niej z najróżniejszymi problemami. Niekiedy są to błahe sprawy, jak na przykład pozbycie się uporczywych kurzajek z dłoni, czy wyleczenie bolącego zęba. Inni jednak oczekują od niej znacznie więcej. Trucizny, lekarstwa na nieuleczalne choroby, eliksiry miłości i inne takie. Co ciekawe, tyle samo kobiet prosi ją o pozbawienie uciążliwej często płodności, co o jej cudowne przywrócenie. Wobec tych ostatnich czuła nawet coś na kształt współczucia. Sama zastanawiała się czasem jak to by było mieć dziecko. Mogłaby nauczyć je tylu rzeczy, dbać o nie, czuć się potrzebna, a przede wszystkim nie siedziałaby sama w tej chacie na pustkowiu. Gdyby nie ci bezradni ludzie, stale szturmujący jej dom, zanudziłaby się tu na śmierć.
— Myślę, że jestem w stanie ci skutecznie pomóc, ale niestety to będzie kosztowało, niemało — powiedziała z powagą.
— Zdaję sobie z tego sprawę, mam pieniądze i klejnoty.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i ochoczo wręczyła jej wypchaną sakiewkę. Zielarka powstrzymała się od wybuchu śmiechu. Ech, naiwnie myślą, że pieniądze są w stanie rozwiązać każdy problem.
— Dobrze, w takim razie zaraz przygotuję dla ciebie taki środek, który sprzedaję tylko w bardzo szczególnych przypadkach. Nie może go dostać byle kto, ale wierzę, że akurat ty będziesz wspaniałą matką. Roztaczasz taką wyjątkową aurę wokół siebie…
Uszczęśliwiona kobieta w przypływie radości rzuciła się jej na szyję. Zielarka odsunęła ją szybko i poprawiła płaszcz. Nie lubiła tego typu wylewności.
— Uprzedzam tylko, że nie jestem w stanie przewidzieć wszystkich możliwych skutków ubocznych. Zawsze istnieje cień ryzyka, że coś pójdzie nie tak.
Ostrzeżenie nie zrobiło wrażenia na przybyłej. Wciąż uśmiechała się do niej, jak do wybawicielki.
— Wreszcie nie będę wybrakowana — szepnęła cicho. — Będę miała dziecko…
Gdy godzinę później zielarka wręczała jej miksturę, ta szybkim ruchem zabrała ten cenny skarb, jak gdyby za chwilę oferta miała być już nieważna. Zielarka nie zamierzała jednak się wycofywać.
— Mówią, że nie igra się z naturą — powiedziała przekornie, ale kobieta zignorowała jej słowa i tanecznym krokiem skierowała się w stronę wyjścia.
Silny powiew wiatru zatrzasnął za nią drzwi.
Rozdział 1
Rosana skradała się za gęstymi drzewami, niemal bezszelestnie. Właściwie wcale nie musiała się ukrywać, bo miała dzień wolny od treningu, ale z przyzwyczajenia i tak ćwiczyła bezgłośne poruszanie się za każdym razem, kiedy tylko była w lesie. Treningi oczywiście nie należały do jej obowiązków, kilka lat temu sama je sobie wymyśliła, aby choć trochę odreagować tę wszechogarniającą zamkową nudę i zaczerpnąć świeżego powietrza. Wilgoć murów irytowała ją.
Wkrótce jednak usiadła na wysokim kamieniu, bo z bliżej nieokreślonego powodu nie miała dziś szczególnego zapału do ćwiczeń. Rzadko jej się to zdarzało. Nikt nie kręcił się w lesie, nie czuła żadnego dreszczyku emocji, a wszechobecna cisza wręcz ją usypiała. Gdyby jednak wiedziała, że coś, a właściwie ktoś umknął jej uwadze, nie mogłaby sobie tego wybaczyć. Znała tu praktycznie każde miejsce, każde drzewo, kamień i wszelkie zmiany zauważała od razu. Najwyraźniej nie dziś.
Siedział w ukryciu już od niemal trzech godzin i powoli wszystko zaczynało go boleć. Obawiał się, że za chwilę jego mięśnie kompletnie zesztywnieją. Musiał jednak przyjść wcześniej niż ona i naprawdę porządnie się schować. Gdyby zjawił się później, z pewnością narobiłby sporego hałasu i od razu by go zauważyła. Na szczęście odkrył w jakich godzinach dziewczyna przychodzi do lasu i mógł obmyślić oraz dopracować wszystkie szczegóły. Szkoda tylko, że musiał tak trwać w bezruchu przez kilka godzin, co było dość trudne, zwłaszcza zważywszy na jego posturę, którą zawdzięczał nie tylko genom, lecz przede wszystkim ciężkim treningom od dzieciństwa.
O księżniczce z Naval słyszał co nieco już wcześniej. Ludzie mówili, że to uparta panna, która za nic ma dworskie obyczaje, a w głowie jej tylko nieustanne zabawy i szwendanie się po lesie. Twierdzili też, że to całkiem cwana bestyjka i nikt nie jest w stanie tak łatwo jej przechytrzyć, choćby się starał. Pewnie ziarnko prawdy w tym było, ale bez przesady, w końcu to tylko księżniczka. Zresztą od kilku dni ją obserwował i zauważył, że choć jest zwinna, a także dość spostrzegawcza, popełnia błędy. Pomyślał, że jej wyprawy do lasu mogą się kiedyś źle skończyć, toteż postanowił, iż da jej małą nauczkę, którą zapamięta na dłużej. Może nawet kiedyś mu za nią podziękuje, gdy uświadomi sobie, jak bardzo się narażała.
Pewnie wiedziała, że w lesie jest dużo legowisk, opuszczonych przez dzikie zwierzęta, ale widocznie z czasem przestała na nie zwracać uwagę. Tymczasem udało mu się znaleźć dość dużą kryjówkę i rano, na kilka godzin przed przyjściem dziewczyny, odpowiednio ją przygotował. Schowana była całkiem nieźle, choć wymagała nieznacznego powiększenia, aby zdołać się w niej zmieścić.
Korzystnie dla niego złożyło się, że usiadła dosłownie jakiś metr od miejsca, w którym się ukrył. Nie chciał jednak działać zbyt pochopnie, bowiem doświadczenie nauczyło go, że to nie jest dobre rozwiązanie. Czekał zatem cierpliwie na odpowiedni moment. Gdy uznał, że jest bez reszty zajęta własnymi rozmyślaniami i niczego nie podejrzewa, ostrożnie wydostał się ze swojego schronienia…
Dziewczyna usłyszała nagle jakiś szelest, zdążyła nawet wstać i odwrócić się, lecz o jakiejkolwiek ucieczce nie było już mowy. Jednym ruchem unieruchomił jej ręce, a potem przewrócił na ziemię, tak, by nie zrobić jej krzywdy. Próbowała się wyrwać, jednak bez skutku. Doskonale znał wszystkie triki służące samoobronie, więc wiedział czego się spodziewać i jak reagować. Ta niewysoka i szczupła dziewczyna, nawet jeśli była szybka i zwinna, nie miała z nim najmniejszych szans. Zaczęła krzyczeć, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że raczej marna szansa, iż ktokolwiek ją usłyszy. Od zabudowań dzieliła ich spora odległość. Nie mógł powstrzymać śmiechu. Udało mu się. Przechytrzył tę słynną księżniczkę.
— Dobra, nie będę cię zbyt długo straszył. Nie wypada przecież dręczyć pięknych dam. To był tylko taki żart, nie musisz się bać — powiedział nagle i podniósł ją z ziemi.
— Odbiło ci?! Żart?! Kim ty w ogóle jesteś? — krzyknęła z wielkim oburzeniem, choć w jej głosie słychać było także ulgę.
— Słuchaj, to miała być dla ciebie nauczka. Włóczysz się sama po lesie, jak jakaś lekkomyślna wiejska dziewucha. Wiesz ile osób mogłoby chcieć porwać księżniczkę? A co, jeśli ktoś nie wiedziałby kim jesteś? Mogłoby być jeszcze gorzej. Aż trudno uwierzyć w taką głupotę.
— Nie jestem żadną księżniczką, nie nazywaj mnie tak! — krzyknęła wyraźnie zdenerwowana.
— Czyżby? — nie mógł powstrzymać śmiechu. — Zabawne. Nie jesteś czasem córką króla Naval?
Zaczęła otrzepywać ubranie z leśnej ściółki i udawała, że nie zwraca na niego uwagi. Przeczuwała, że ze strony tego chłopaka raczej nic jej nie grozi, ale wiedziała, iż teraz już musi zachować czujność. Lepiej późno niż wcale.
— Należą mi się chyba jakieś przeprosiny — zauważyła.
— Za co? Przecież wszystko już wytłumaczyłem — powiedział z pobłażliwym uśmiechem. — Włos ci z głowy nie spadł, ani korona — zaśmiał się.
— Jesteś obrzydliwie bezczelny. Skoro nie masz mi nic więcej do powiedzenia to pozwól, że nie będę dłużej marnowała swojego cennego czasu i pójdę już. Lepiej módl się żebym nie zgłosiła tej idiotycznej napaści, bo możesz za to gorzko zapłacić.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła żwawym krokiem w tym samym kierunku, z którego wcześniej przyszła. Nie minęło nawet pół minuty, kiedy usłyszała jakiś hałas. Spojrzała w stronę chłopaka. Jeszcze coś kombinuje? Mało mu?
Tego się nie spodziewała. Tuż za nim stał całkiem sporych rozmiarów niedźwiedź. W jego nieproporcjonalnie małych oczkach nie dostrzegła zbyt przyjaznych zamiarów. Chłopak odruchowo rzucił się do ucieczki. Wiedziała, że to błąd i co może za chwilę nastąpić. Instynkt nie zawsze jest dobrym doradcą.
— Stój! — krzyknęła, ale było już za późno. Niedźwiedź ruszył w jego kierunku.
Rosana zaczęła krzyczeć, wyjmując jednocześnie swój prowiant, który następnie rzuciła w stronę zwierzęcia. Na szczęście podziałało i przynajmniej na chwilę udało jej się odwrócić uwagę drapieżnika. Apetycznie pachnące zawiniątko najwyraźniej go zainteresowało.
— A teraz cicho i spokojnie się wycofuj, tylko pod żadnym pozorem się nie odwracaj — nakazała chłopakowi.
Kiedy odeszli już dość daleko, zapytała:
— Nigdy nie zdarzyło ci się spotkać niedźwiedzia? Aż niemożliwe. Ja już nawet nie liczę, ile razy trafiłam na tych przyjemniaczków.
— Jakoś tak wyszło, że jeszcze nie miałem takiej przyjemności. Właściwie u mnie w okolicy prawie ich nie uświadczysz. Przypuszczam, że tutaj musi być znacznie więcej misiów. Chyba, że akurat miałem pecha.
— I jedno i drugie. Wypadałoby jednak wiedzieć, jak się w takiej sytuacji zachować — powiedziała z wyrzutem. — A ty zacząłeś uciekać jak głupia baba. Gdybyś zachował spokój i po prostu zszedł mu z drogi, nic by ci nie zrobił. Jemu nie zależy na człowieku. Wiesz na jakie niebezpieczeństwo się naraziłeś taką niewiedzą? Jedynym wyjściem było już tylko rzucenie mu jedzenia, co też nie jest do końca właściwe, bo…
— Skończ już! — krzyknął. — Mądrala się znalazła i będzie mi prawić morały, bo akurat wiedziała jak się zachować.
Rosana uśmiechnęła się z niemałą satysfakcją. Po części celowo tak mówiła, żeby go trochę zdenerwować i odpłacić się za wcześniejszą napaść, ale poza tym uważała, że każdy powinien wiedzieć, co robić w takich sytuacjach. Niejednemu tego typu wiedza uratowała życie, jej brak zaś wpędził do grobu jeszcze więcej osób.
— Jeśli pójdziesz tą ścieżką prosto, za chwilę wyjdziesz z lasu. I bądź ostrożny, bo mogę nie zdążyć z pomocą — rzekła z przekąsem.
— Dzięki, ale tak się składa, że wiem gdzie jestem — powiedział od niechcenia. — Zresztą potrafię odnaleźć się w terenie i to doskonale. A ty co, idziesz w stronę swojego wspaniałego pałacu? Czyżbyś mnie okłamała i jednak była księżniczką?
Wytknęła złośliwie język, wyprostowała się i ruszyła przed siebie. Cieszył się, że chyba nie wiedziała, jak bardzo się wtedy przestraszył i że w rzeczywistości był jej niezmiernie wdzięczny. Jednocześnie czuł ogromny wstyd, gdyż taka słabość nie jest godna wojownika na jakiego go od najmłodszych lat szkolono. Gdyby ktoś z jego podwładnych albo kompanów przypadkiem się o tym dowiedział, to chyba zapadłby się pod ziemię.
— Co za dziwna dziewczyna — powiedział sam do siebie, patrząc na oddalającą się jasnowłosą postać.
Rozdział 2
Oda wiedziała, że nie jest pięknością. Jej ostre rysy twarzy, spiczasty podbródek i nos czasem trochę ją niepokoiły. Koleżanki śmiały się, że ciężko jej będzie zatrzymać przy sobie chłopa. Szkoda, iż nie dane jej było odziedziczyć urody po matce, która wprawdzie teraz wyglądała na zmęczoną ciężką pracą i licznymi porodami, ale w młodości była ponoć całkiem ładna. Potrafiła przyprawić o szybsze bicie serca niejednego osobnika płci przeciwnej. Poza tym tak wiele dziewcząt z sąsiednich gospodarstw miało takie piękne, delikatne buźki, podczas gdy ona, w swojej opinii wyglądała trochę jędzowato. Wiedziała jednak, że braki w urodzie rekompensuje śpiewem.
Kiedy w letnie popołudnia wskakiwała na stóg siana i zaczynała śpiewać, od razu zbierało się wokół niej grono rówieśników, a czasami również starsi przychodzili posłuchać. Klaskali, podskakiwali, tańczyli, a ona śpiewała jak zaczarowana. Wiatr plątał jej słomiane włosy, lniana sukienka, którą często wkładała, nieszczególnie osłaniała przed jego podmuchami i chłodem, ale dziewczyna czuła, że jest w swoim żywiole. Czego więcej można chcieć od życia w takich chwilach?
Dzisiejszy dzień z pozoru wydawał się taki, jak zawsze. Skończyła pomagać rodzicom na polu, opłukała się zimną wodą, niedbale zaplotła włosy w warkocz i pomimo zmęczenia kilkugodzinną pracą pobiegła na kolejny występ. Ku swojemu zdziwieniu śpiewało jej się nawet lepiej niż kiedykolwiek. Czuła, że dźwięki same ją niosą i może frunąć wraz z nimi nad ziemią. Słuchacze chyba też to czuli i cały czas tańczyli radośnie wokół niej. Tylko jeden, którego nigdy wcześniej nie widziała, stał nieco w oddali i przyglądał się dziewczynie z zachwytem w oczach. Ubrany był w schludną, brązową tunikę, zupełnie nieprzypominającą ubiór chłopców z wioski. W dodatku miał czyste, wręcz błyszczące buty, idealnie przycięty zarost, więc czego tu właściwie szukał, w samym środku wioski?
Godzinę później zaczął zapadać zmrok i powoli wszyscy zbierali się do domów. Oda też musiała już iść, zwierzęta czekały na jedzenie, a matka pewnie ma dla niej jeszcze mnóstwo innych zadań. Kiedy wszyscy się rozeszli, powolnym krokiem ruszyła do domu. Miała jednak wrażenie, że cały czas ktoś za nią podąża. W końcu nie wytrzymała i odwróciła się ostrożnie. To on. Tajemniczy młody mężczyzna, który słuchał jej śpiewu. Czego od niej chce?
Szybko odwróciła głowę i przyspieszyła, chcąc uniknąć kłopotów.
— Proszę nie uciekać. Chciałem tylko powiedzieć, że przepięknie śpiewasz pani — powiedział niskim, przyjemnym głosem, który sprawił, że aż przeszły ją dreszcze.
Zatrzymała się.
— Dziękuję — odpowiedziała nieco speszona.
— Jak ci na imię? — zapytał, patrząc jej w oczy.
Zauważyła, że przez jego policzek przebiega wyraźna długa blizna, nadająca jego twarzy surowości. Wyglądała na ślad po przebytej dawno walce.
— Oda — odparła i spuściła wzrok, po czym szybko dodała. — Przepraszam, ale bardzo się spieszę. Matka pewnie się już niepokoi, nigdy nie wracam aż tak późno.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale widział, że jest wystraszona i stwierdził, że będzie jeszcze ku temu okazja. Uśmiechnął się pod nosem i obiecał sobie, że jutro znów przyjdzie jej posłuchać, choćby nie wiem co. Nie słyszał jeszcze tak wyjątkowego głosu. Mocnego, a jednocześnie delikatnego. Niesamowite, że niektórzy mają taki wspaniały dar.
— … i pójdę za tobą tam, może nawet serce ci dam..
Znów rozległy się entuzjastyczne oklaski. Oda zwinnie zeskoczyła ze snopka i skierowała się w stronę wołających ją koleżanek. Niezmiernie cieszyły ją ich zadowolone uśmiechy, wyrażające uznanie. Wtem poczuła, że ktoś łapie ją za ramię. Znieruchomiała.
— Przepraszam, chciałem tylko ci to dać.
Poznała go. Znowu przyszedł. Na dodatek trzymał w ręku ogromny bukiet różnokolorowych polnych kwiatów. Przyjęła je z uśmiechem. Pachniały tak słodko… Jeszcze nigdy nie dostała kwiatów, a tym bardziej od mężczyzny. Owszem, czasem, gdy śpiewała, ktoś rzucił jej pojedynczego podwiędłego kwiatka, niekiedy jakiś chłopak z sąsiedniego gospodarstwa położył przed drzwiami zerwaną stokrotkę, ale takiego bukietu to jeszcze nikt jej nie podarował.
— Są takie piękne. — Uśmiechnęła się i przytuliła wiązankę z zachwytem. — Dziękuję.
— Jestem Morgan. Wczoraj nie zdążyłem się przedstawić, tak szybko uciekłaś.
— Musiałam. Nie wiedziałam, że przyszedłeś — powiedziała ze zdziwieniem.
— Ukryłem się nieco, bo to miała być taka niespodzianka, powiedzmy. — Uśmiechnął się szelmowsko i mrugnął do niej. — Może przejdziemy się nad staw? Mijałem go po drodze i jakże kusiło mnie żeby do niego podejść, ale pomyślałem, że najlepiej będzie jak wybiorę się tam z tobą
— Właściwie to nie powinnam… — zaczęła, lecz widząc jego grymas, szybko dodała — … ale myślę, że na krótki spacer mogę sobie raz pozwolić.
— Wspaniale, w takim razie ruszajmy — powiedział entuzjastycznie.
Przechadzka, która miała nie trwać zbyt długo, znacznie się przeciągnęła. Policzki Ody były zaróżowione niczym niebo od blasków zachodzącego słońca. Spodobał jej się ten mężczyzna. Zupełnie nie przypominał niedbale ubranych, w dodatku wiecznie nieumytych chłopaków, których widywała na co dzień i którymi, o dziwo, zachwycały się jej koleżanki. Morgan miał w sobie coś, co ją przyciągało, nie tylko urodę, ale przede wszystkim ten magiczny głos i sposób, w jaki na nią patrzył swymi nieziemsko błękitnymi oczami.
— Skąd właściwie jesteś? — zapytała. — Nie kojarzę cię.
— Jestem rycerzem, na służbie królewskiej, tutaj, w Naval. Już ładnych parę lat.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Całkowicie zbiło ją z tropu to, co usłyszała. Owszem, od początku nie wyglądał na wieśniaka, ale z kolei nie spodziewała się, że jest aż tak wysoko urodzony. I dlaczego ktoś taki tu przychodzi i słucha jej występów?
Morgan zauważył przerażenie w jej oczach i uśmiechnął się przekornie.
— Czyżby ci to przeszkadzało?
— Nie, skądże. Po prostu nie rozumiem, czemu tracisz swój czas na pogawędki ze zwykłą wiejską dziewczyną — rzekła cicho. — To raczej tobie powinno przeszkadzać kim jestem.
— Ważne jest przede wszystkim to, jaka jesteś. A jesteś urocza, delikatna i masz ogromny talent, twój głos to istna perła — powiedział czule, z lubością ujmując jej dłoń. — Nawet nie wiesz jak bardzo irytują mnie te sztuczne uśmiechy dam, które każdego dnia mijam na zamkowych korytarzach.
Zarumieniła się lekko. Pierwszy raz w życiu mężczyzna zwrócił na nią uwagę. W dodatku rycerz… Nie miała pojęcia, co w niej widzi, ale wierzyła, że mówi szczerze. Czemu miałaby nie wierzyć?
Odprowadził ją do domu, nie pytając wcale, czy tego sobie życzy. Oczywiście i tak nie miałaby nic przeciwko. Wracali niespiesznym krokiem, nie chcąc by ten cudowny dzień skończył się zbyt szybko. Oda i tak miała wrażenie, że to tylko piękny sen, który już się nie powtórzy i z którego w końcu będzie trzeba się przebudzić. Kiedy na horyzoncie zobaczyła wreszcie swój dom, przestraszyła się. Matka może się złościć, nie powinna była…
— Rety, późno już! Czas tak szybko mija… Do zobaczenia i jeszcze raz dziękuję za kwiaty!
— Wygląda na to, że muszę przyzwyczaić się do tego, iż zawsze uciekasz tak nagle. Do zobaczenia.
Prędko pobiegła do niewielkiej drewnianej chaty, przykrytej słomianym dachem. Kiedy wpadła do izby, narobiła sporo hałasu, co natychmiast zaowocowało gniewnym spojrzeniem matki. Zganiła się w duchu za to, że aż tak sobie pofolgowała. We wszystkim powinno się zachować umiar, szczególnie, gdy jest się pod czujnym okiem surowej rodzicielki.
— Dziewczyno, gdzieś ty była? Ludzie już gadają, że zadajesz się z jakimś mężczyzną. Nie zamierzam potem niańczyć twojego dzieciaka i się za ciebie wstydzić. Chyba już najwyższy czas znaleźć ci właściwego chłopa. Za mąż wyjdziesz, to może zmądrzejesz.
— My tylko rozmawialiśmy. — Broniła się Oda. — Przecież to nic złego.
Żałowała, że nie ukryła bukietu, który już sam w sobie zdradzał matce zbyt wiele. Oda widziała, jak kobieta co chwilę na niego zerka i mruży oczy. Pewnie w jej głowie pojawiły się już najróżniejsze domysły odnośnie dzisiejszego wieczoru.
— Porozmawiać to ja mogę z twoim ojcem, niech zagada wreszcie do sąsiadów. Dawno miał to zrobić, wyprawę może i ubogą, ale masz. Na pewno zechce cię który z nich albo potrzebuje panny dla swojego syna. Za chwilę to już i twoja siostra osiągnie odpowiedni wiek, więc nie ma co zwlekać. Musisz wyjść za mąż pierwsza. A teraz do roboty! Nie wiem jak ty zdążysz z tym wszystkim, masz pracę na ładnych kilka godzin, ale cóż, nie mój problem.
W oczach Ody zalśniły łzy. Nic, tylko wciąż ta żmudna i ciężka robota. Na polu, w chacie, przy dzieciakach, zwierzętach. A za chwilę jeszcze będzie musiała gotować jakiemuś śmierdzącemu, obleśnemu chłopu, pewnie trzy razy starszemu od niej. Och, i rodzić mu dzieci, a potem stanie się zrzędliwa jak jej matka i będzie wyglądała na równie styraną. Dlaczego wszyscy żyją tu w ten sposób i uważają to za zupełnie normalne? Czemu bogaci mogą sobie ucztować do woli, tańczyć, bawić się, a na dodatek mieć służbę na każde skinienie, podczas gdy jej, dla odmiany, nie wolno praktycznie nic? Nie jest wcale gorsza od szlachetnych, wymuskanych dam, a najwyraźniej każą jej tak właśnie myśleć, czuć się kimś mniej ważnym. Tymczasem prawda jest taka, że gdyby miała puder i piękne suknie to też mogłaby być wytworną damulką.
Rozdział 3
— Proszę, proszę, zakupy chyba nie należą do obowiązków księżniczki, czy może się mylę?
Rose poczuła, że ktoś ją chwyta za ramię. Wzdrygnęła się. Jakoś po ostatnich wydarzeniach niespecjalnie lubiła, gdy ktoś pojawiał się znienacka i ją zaczepiał.
Odwróciła się ostrożnie i zobaczyła chłopaka od niedźwiedzia. Zmarszczyła brwi. Normalnie chyba ją prześladuje.
— A ty co tu robisz?
— Chciałem zobaczyć targ — zaśmiał się.
Rosana lubiła chodzić na targ, bowiem była to doskonała okazja żeby porozmawiać z innymi, usłyszeć trochę miejscowych ploteczek, pośmiać się, najeść. Oczywiście królowa wciąż powtarzała, że jej nie wypada, ale kto by się tym przejmował.
— Polecasz coś szczególnie? — Najwyraźniej nie zamierzał po prostu sobie pójść.
— Na straganie obok mają wyśmienite jabłka — odparła po namyśle, wskazując głową ogromne kosze z owocami.
Podeszli do nich, a Rose wyjęła z kieszeni lniany worek i zaczęła wrzucać do niego jabłka. Za każdym razem kupowała ich przynajmniej kilka i chyba nigdy się jej nie przejedzą.
Wrzucała je z takim zapałem, że nawet nie patrzyła, czy wszystkie trafiają do worka. Jedno z nich odbiło się od nogi chłopaka.
— Hej, hej, myślałem, że jesteśmy kwita — powiedział nieco drwiąco.
— Och przepraszam, nie zauważyłam — wymamrotała. — Chyba muszę już wracać. A, zapomniałabym, polecam też pomidory ze stoiska naprzeciwko.
— Rose, jak ty sobie to wszystko wyobrażasz?
Spodziewała się tego. Matka wezwała ją w trybie natychmiastowym, twierdząc, że muszą poważnie porozmawiać i dziewczyna od razu zgadła, co będzie tematem tej rozmowy. Minął tydzień od poprzedniej takiej pogadanki, którą jak zwykle zignorowała. Cóż innego mogła zresztą zrobić? Naprawdę nie podobało jej się dworskie życie i chciała uczyć się różnych rzeczy, a nie tylko kisić się za tymi ciemnymi murami. Rodzice początkowo przymykali oko na jej wybryki, licząc chyba, że z upływem lat wyrośnie z tego, ale od kilku miesięcy chyba przestało im się to podobać. Widocznie zaczęli się obawiać, że jednak nie wyrasta ze swoich upodobań z dzieciństwa.
— Przecież dawno ustaliłyśmy, że mogę mieć trochę wolności, więc o co teraz chodzi? — zapytała zaczepnie, udając, że nie rozumie. — Nie jestem więźniem.
— Nie zauważyłaś, że kompletnie pomyliłaś role? Jesteś księżniczką i pewnego dnia odziedziczysz tron ogromnego królestwa, więc nie możesz robić tego, co ci się tylko żywnie podoba. To chyba oczywiste. Lepiej więc nauczyć się tego teraz niż potem doznać szoku.
— Czy wy planujecie już umierać? — Rosana nie zamierzała dać za wygraną w tej rozmowie.
— Proszę cię, nie udawaj głupiej. Powinnaś mieć więcej obowiązków, odciążyć nas wreszcie, a przede wszystkim uczyć się funkcjonowania w tej niełatwej rzeczywistości. Jesteśmy odpowiedzialni za naszą ojczyznę, tak wiele zależy od naszych decyzji…
Królowa Emma starała się zachować spokój. Ta rozmowa dla obu stron nie była łatwa. Ona też kiedyś kochała przygody, a zamkowe życie kompletnie jej nie pociągało. Wcale nie chciała zachowywać się jak stara i zgorzkniała matrona, która tylko nakazuje córce uczyć się dworskich manier itp., ale nie miała wyjścia. Po prostu wiedziała, że Rose będzie musiała przyzwyczaić się do takiego życia, prędzej czy później. Ona też musiała. Rose nie będzie mogła wiecznie chodzić własnymi drogami i biegać po lesie. Właściwie już nie powinna. Pewnych rzeczy zwyczajnie nie da się pogodzić.
— Nie masz rodzeństwa… — kontynuowała matka.
— To akurat nie jest moja wina! Mogliście o to zadbać — przerwała Rose, ale natychmiast uświadomiła sobie, że się zagalopowała. — Przepraszam mamo, po prostu nie odpowiada mi takie życie, przecież wiesz.
— W ogóle nie zważasz na słowa. Chyba musimy odłożyć tę rozmowę na inny dzień — westchnęła zrezygnowana. — Nie mam już sił. Pamiętaj tylko, że nie można uciec od tego, kim się jest. Prędzej czy później to zrozumiesz.
Rose, nieszczególnie zadowolona z przebiegu rozmowy, opuściła salę. Nie miała nawet ochoty zostawać na obiedzie i uśmiechać się do wszystkich. Czuła, że przez te zgrzyty coraz bardziej oddalają się od siebie z rodzicami i raczej nie zanosi się na to, żeby było lepiej.
Rozmyślania przerwał jej krzyk którejś ze służących:
— Łapcie ją! Złodziejka!
Po chwili ujrzała biegnącą na oślep dziewczynę. Nie zdążyła odskoczyć i nieznajoma wpadła na nią, w efekcie czego boleśnie zderzyły się głowami.
— Może byś trochę uważała? — warknęła Rose. — Kim ty w ogóle jesteś? Nie kojarzę cię.
— Przepraszam, przepraszam! Ja nic nie ukradłam! Przysięgam! Ja tu przyszłam dla niego… Zostawcie mnie, błagam, nic nie zrobiłam!
— Uspokój się, bo zupełnie nic nie rozumiem — powiedziała stanowczo księżniczka, po czym zwróciła się do zdezorientowanej służącej. — Proszę nas zostawić, ja się tym zajmę.
Kobieta próbowała protestować, ale widząc zaciśnięte usta Rosany, wzruszyła ramionami. Cóż, przynajmniej ma problem z głowy. Nie znosiła złodziejaszków, lecz nie miała sił się z nimi użerać. Zbyt często się to zdarzało. Kiedy odeszła, Rosana przyjrzała się uważnie nieznajomej. Prosta, wypłowiała sukienka, polny kwiat niedbale wpleciony we włosy i opalona twarz wskazywały na to, że dziewczyna przybyła raczej z wioski. Księżniczka zmarszczyła brwi. Skoro twierdzi, że nic nie ukradła, to po co niby tu przyszła?
— No, to skąd się wzięłaś i po co? — zapytała z przekąsem.
— Nie muszę kraść, może i jesteśmy biedni, ale mamy jeszcze co do garnka włożyć. Chciałam tylko go znaleźć. Przychodził codzienne, aż któregoś razu już nie… Następnego dnia również, i kolejnego, a ja czekałam… Czekam chyba od miesiąca. Muszę wiedzieć, czy nic mu się nie stało. Może walczył… — Dziewczyna nagle rozpłakała się.
— Stop, stop, stop! O kim w ogóle mowa?
— Nazywa się Morgan. On…
— A, chyba wiem o kogo ci chodzi — przerwała jej Rose. — To ten rycerzyk z blizną. Zbałamucił cię, co? Niestety u nas nie możesz liczyć na sprawiedliwość, pewnie nawet cię nie wysłuchają, a on wszystkiego się wyprze.
— Nic z tych rzeczy — zarumieniła się Oda. — Po prostu przychodził, mówił, że mnie kocha i obiecywał, że wkrótce zabierze mnie na zamek i ożeni się ze mną i…
— I będziecie żyli długo i szczęśliwie. Ty wierzysz w takie rzeczy? Nie jesteś już dzieckiem — prychnęła Rose. — Znaczy, nie zrozum mnie źle, nie chcę cię obrażać, ale takie małżeństwo jest raczej niemożliwe, bo mezaliansy są surowo zabronione przez królową — tłumaczyła.
— Nic mu się nie stało, prawda? — spytała ze łzami w oczach Oda. — Zabiłabym się chyba.
— Morganowi?! Rany, dziewczyno, przecież nic mu nie jest, co ci w ogóle przyszło do głowy…
— Chcę go zobaczyć jak najszybciej, proszę, zaprowadź mnie do niego — błagała.
— Ależ nie mogę, powinnaś już wracać do siebie i lepiej o nim zapomnij — powiedziała łagodnie Rose. — Mało to mężczyzn na tym świecie? — Wzruszyła ramionami.
— Ale ja nie chcę tam wracać! — zaprotestowała żywo. — Nie rozumiesz, oni mi każą poślubić jakiegoś starego dziada, najlepiej wdowca z gromadką dzieci. Błagam… Pozwól mi tu zostać. Mogę sprzątać albo gotować, cokolwiek… Nie boję się pracy. To dla mnie jedyna szansa.
Rosana spojrzała na zapłakaną dziewczynę i delikatnie pogłaskała ją po głowie. Zrobiło jej się żal Ody. Naiwna, nie zdaje sobie sprawy z tego, jacy potrafią być ludzie. Poza tym szkoda jej, Rose nieraz kręciła się koło wioski i wiedziała, jak wygląda tam życie. Szczególnie kobiety nie mają lekko. Może rzeczywiście mogłaby jakoś jej pomóc. Powie rodzicom, że to biedna sierotka bez dachu nad głową i trzeba ją przygarnąć. Czasem brali takie osoby na służbę.
— Hmm… Może będziesz mogła tu zostać przez jakiś czas, jeśli uda mi się przekonać królową. Ale co z twoją rodziną, nie będą cię szukać?
Oda krzyknęła z radości i rzuciła się jej na szyję.
— Dziękuję, dziękuję! Och, oni mają dosyć córek, pomyślą, że uciekłam z chłopem i jakoś się z tym pogodzą.
Rosana obawiała się, że z tego wszystkiego wyjdą jeszcze jakieś kłopoty. Póki co jednak nie miała innego pomysłu na rozwiązanie sytuacji, a nie byłaby w stanie siłą wyrzucić dziewczyny z zamku. Kto wie, jak by się to skończyło. Trudno, najwyżej coś się wymyśli, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Rosana mogła się domyślać, że nie będzie lekko.
Zaprowadziła Odę do schludnego pokoiku, który przylegał do jej komnaty. Urządzony był co prawda znacznie skromniej niż jej, ale przypuszczała, że i tak wyglądał z tysiąc razy lepiej niż wnętrza chat, do których przywykła Oda. Tymczasem dziewczyna jak urzeczona wpatrywała się w atłasowe zasłony i całkiem spore łóżko, przykryte haftowanym pledem. Pokój położony był od najdłużej nasłonecznione strony, nie przypominał więc mrocznych i chłodnych zamkowych pomieszczeń, znanych z opowieści. Oda rzuciła się z radością na łóżko, nie zważając na brudne buty.
— Boże, opanuj się trochę! — krzyknęła przerażona Rose, widząc przyklejone do podeszw jej podniszczonych trzewików błoto. — Musimy jeszcze porozmawiać z moją matką, a to nie będzie takie proste, ona ma swoje zasady. Może uczeszesz mnie jakoś ładnie? Zapunktujesz u niej, ona lubi wyszukane fryzury — zaproponowała.
— Oczywiście, zobaczysz, będziesz zachwycona — zapewniła Oda.
Niestety, Rose nie była ani trochę zachwycona. Oda nie dość, że wyrwała jej chyba z połowę włosów, to jeszcze efekt końcowy pozostawiał bardzo wiele do życzenia. Dziewczyna zrobiła zwykły warkocz, podobny do tego, jaki sama miała, a na dodatek nieumiejętnie. Wiele kosmyków sterczało sobie swobodnie z różnych stron, a pasma były rozdzielone kompletnie niesymetrycznie.
— I jak? — zapytała z zadowoleniem Oda.
— Hmmm, chyba musimy znaleźć woje inne mocne strony. Cóż, nie każdy jest mistrzem fryzjerstwa.
— Mogę spróbować jeszcze raz — zaoferowała się.
— Nie, nie. Nie mamy czasu — odparła pospiesznie księżniczka.
Rose zaczęła rozplątywać włosy, co wiązało się z niemałym bólem. Chwyciła szczotkę i szybko rozczesała splątane pasma na tyle, na ile była w stanie. Tymczasem Oda bezradnie patrzyła na to, jak efekty jej pracy idą na marne.
— Chodź za mną — zarządziła księżniczka kilka minut później, po czym chwyciła Odę za nadgarstek i ruszyła w stronę drzwi. Nie zdążyły jednak przestąpić progu, a ich oczom ukazała się królowa.
— Rose, wiem, że nie chciałam już z tobą o tym rozmawiać, ale pomyślałam, że takich spraw lepiej jednak nie zostawiać bez wyjaśnienia i… — nagle przerwała — a któż to?
— Dzień dobry, jestem Oda — powiedziała wesoło dziewczyna i na powitanie ochoczo wyciągnęła rękę w kierunku zaskoczonej królowej.
Przerażona Rose delikatnie kopnęła Odę w kostkę, ale ta najwyraźniej nic sobie z tego nie robiła, bowiem kontynuowała z uśmiechem:
— Miło mi panią poznać i tak się cieszę, że Rosana pozwoliła mi zostać na zamku i pracować tu. Uratowała mi życie, cóż ja bym zrobiła, gdyby mi odmówiła?
— Mamo, tylko spokojnie, zaraz ci wszystko wytłumaczę… — jęknęła Rose, widząc co się święci. — Nie oceniaj jej pochopnie, to biedna dziewczyna z wioski, nie zna jeszcze dworskich manier, bo i skąd miałaby znać? Przyszła do nas kompletnie zziębnięta, zrozpaczona, aż mi się serce krajało, więc przyjęłam ją na służbę. Może pomagać kobietom w kuchni albo nawet być moją służącą, sama ostatnio mówiłaś, że potrzebowałabym kogoś takiego.
Królowa krytycznym wzrokiem i z wielkim grymasem niezadowolenia spojrzała na Odę. Dziewczyna zrozumiała, że coś poszło nie tak, ale nie do końca wiedziała co. Przecież starała się być miła. Tymczasem ta nieco krępa, odziana w szeroką, czerwoną suknię kobieta wręcz zaciskała ze złości swe barwione usta i marszczyła blade czoło.
— Czy naprawdę uważasz, że wiejska dziewczyna bez manier to odpowiedni wybór?!
— Szybko się wszystkiego nauczy, obiecuję — zapewniała księżniczka. — Nie możemy jej tak zostawić, to byłoby bezduszne. Nie przystoi tak…
Emma pomyślała, że właściwie może to nawet niegłupie. Przynajmniej Rosana będzie miała coś na głowie i wreszcie nauczy się trochę odpowiedzialności. Zawsze to mniej czasu na bzdury.
— Dobrze, trzymam cię za słowo, już się tak nie rozkręcaj. Niech dziewczyna zostanie na okres próbny. Jeśli przez najbliższy miesiąc będzie się należycie sprawować, to zatrzymamy ją — zdecydowała królowa. — Ale nie mogę tolerować grubiańskiego zachowania, więc jak mi podpadnie, to nie będę się nad nią litować.
Oda pisnęła z radości, lecz widząc surową minę królowej, szybko się uspokoiła. Skinęła głową w stronę Emmy i pospiesznie wyszła za Rosaną, nie zwracając uwagi na wykrzywione wargi królowej.
— Słuchaj Rose, a kiedy wreszcie będę mogła zobaczyć się z Morganem? On na pewno też za mną tęskni.
— Pomyślimy o tym.
— To pomyślmy szybko — poprosiła Oda.
Księżniczka westchnęła. Właśnie zaczynała rozumieć, co na siebie wzięła. Poczuła, w najbliższym czasie na pewno nie będzie łatwo.
Rozdział 4
Rosana nerwowo skubała wstążkę przy rękawie swojej nowej sukni. Rodzice postanowili wyprawić uroczysty obiad, na który miał przybyć przyjaciel ojca wraz z synem. Mężczyzna ponoć ocalił kiedyś życie królowi. Rosanę niezmiernie fascynowała ta historia, zwłaszcza za czasów, kiedy była mała i tata opowiadał ją, gdy nie mogła zasnąć. Była ciekawa, jak wygląda ów bohater.
Goście przybyli aż z północy i z tego, co słyszała, planują zostać w królestwie na jakiś czas, głównie z powodu jakichś ekonomicznych interesów. Lada chwila powinni się tu zjawić, toteż Rose i rodzice siedzieli już przy suto zastawionym stole, oczekując na ich przybycie.
Księżniczka denerwowała się, bowiem dziś wyjątkowo pomagać w kuchni miała Oda. Rosana tłumaczyła matce, że przecież nie mają w zwyczaju wysyłać do kuchni osobistej służby, ale ta uparła się i kropka. Twierdziła, że potrzebna jest pomoc, bo aż dwie dziewczyny z kuchni się wczoraj rozchorowały i nie są w stanie pracować. Rose nie miała pojęcia, czy Oda da sobie radę, nie znała jeszcze jej możliwości. Z trwogą patrzyła, jak przynosiła kolejne potrawy. Ręce strasznie jej się trzęsły, jak gdyby za chwilę miały kompletnie odmówić posłuszeństwa. Właściwie dziewczyna ze wsi powinna być bardziej zręczna, pewnie nie raz kazano jej chociażby zanieść obiad pracującym w polu mężczyznom.
Nagle otworzyły się drzwi do królewskiej jadalni i do pomieszczenia wkroczył wysoki, acz nieco przygrubawy mężczyzna. Jego gęsta, długa broda gdzieniegdzie poprzetykana była siwymi nitkami. Na twarzy miał szczery, szeroki uśmiech i wyglądał na naprawdę sympatycznego jegomościa. Na widok rodziców Rosany, rozpromienił się jeszcze bardziej, rozłożył ramiona i zawołał:
— Emma, Frederick, no wreszcie kochani! Tak dawno was nie widziałem! Zdążyłem niemal zapomnieć jak wyglądacie.
Po przywitaniu z parą królewską, mężczyzna zamknął w niedźwiedzim uścisku także zaskoczoną Rose, zupełnie nie zważając na zamkową etykietę. Księżniczka była zachwycona bezpośredniością mężczyzny. Spojrzała na rodziców. Oni jednak nawet widząc swojego przyjaciela, usiłowali zachować powagę.
— Gustavie, a gdzie twój syn? — zapytał król. — Z tego co pamiętam, miał tu przybyć wraz z tobą. Coś się stało?
— Ach nie, po drodze zafascynowała go wasza wystawa oręża. Nie chciało mi się na niego czekać, spieszno mi już było do was, ale zaraz powinien przyjść. Zobaczycie jakże on wyrósł!
W tym momencie do jadalni wszedł młody mężczyzna, nieco wyższy od Gustava i zdecydowanie szczuplejszy. Jego barczyste ramiona świadczyły o wielu godzinach fizycznych ćwiczeń. Rose spojrzała na niego i oniemiała. No nie… Przecież to on zakpił sobie z niej w lesie! Co za niefortunny zbieg okoliczności. On również od razu ją poznał, bo zrobił nieco zakłopotaną minę. Udawał jednak, że nic się nie stało i złożył parze królewskiej głęboki ukłon.
— To właśnie mój syn, Gunnar — powiedział radośnie Gustav.
Rose rozpromieniła się nagle. Wpadł jej do głowy pewien zabawny pomysł. Teraz to ona będzie panią sytuacji, choćby przez chwilę.
— My się już chyba znamy, prawda kolego? — powiedziała z przekąsem.
Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem, a potem przenieśli wzrok na Gunnara. Wyglądał jakby był delikatnie zakłopotany. Rose ucieszyła się w duchu. Przyda mu się nauczka. Następnym razem może zastanowi się, gdy przyjdzie mu ochota na żarty z kobiety. Gunnar widząc pytające spojrzenia, odchrząknął, wyprostował się i zaczął ze spokojem przedstawiać swoją wersję wydarzeń.
— Zauważyłem, że po lesie kręci się dziewczyna. To przecież niebezpieczne miejsce dla kobiet! Tyle zagrożeń! — Królowa rzuciła mu pełne aprobaty spojrzenie. — Co prawda było to trochę niegrzecznie z mojej strony, ale nieco ją przestraszyłem, tak żeby dać jej małą nauczkę. Powinna bardziej na siebie uważać.
Rose poczuła, że chłopak zwyczajnie sobie z niej kpi. Na szczęście spodziewała się tego, a on własnie dał się złapać w pułapkę i teraz znów kolej na nią.
— Nie dokończyłeś tej jakże pasjonującej opowieści, a szkoda. Zapomniałeś o niedźwiedziu.
— O jakim niedźwiedziu? — Zainteresował się król.
— Wreszcie udało ci się zobaczyć niedźwiedzia? — Gustav udawał zaskoczonego.
Gunnar zaczerwienił się, natomiast Gustav wyraźnie nie mógł doczekać się dalszego ciągu tej historii. Czuł, że coś się święci i dziewczyna planuje wybrnąć z tej sytuacji w pięknym stylu. Wygląda na to, że jego syn już nie będzie miał nic do powiedzenia.
— No tak, spotkaliśmy niedźwiedzia, ale szybko udało się opanować sytuację — odpowiedział pospiesznie Gunnar.
— Komu się udało? — spytała zaczepnie Rosana. — Bo z tego, co pamiętam, ty zacząłeś uciekać, gdzie pieprz rośnie i nieźle go rozwścieczyłeś. Przyznaj, że uratowałam ci życie — powiedziała. — No dobra, powiedzmy, że zdrowie — poprawiła. — Może przy odrobinie szczęścia nie pożarłby cię w całości.
Gustav ze wszystkich sił próbował się powstrzymać, ale w końcu parsknął śmiechem i był w stanie się uspokoić. Król tymczasem uśmiechał się pod nosem. Rose nie kryła zadowolenia, widząc zakłopotanego Gunnara, który zastanawiał się, jak ocalić swój honor, a raczej jego marne resztki. Niestety, nie wpadł na żaden pomysł, więc wymownie milczał.
— Na bogów, chłopie! Czy to nie było zawsze na odwrót? Dzielny wojownik ratuje piękną damę z opresji, a ona rzuca się w jego silne ramiona, będąc mu wdzięczna do końca swych dni… Coś tu pomieszałeś synu, nie wyobrażam sobie ciebie padającego w ramiona księżniczki — śmiał się Gustav. — Jesteś trochę za ciężki.
— Przestań już! — krzyknął chłopak.
Gustav w odpowiedzi zarechotał głośno. Uwielbiał czasem pożartować z syna. Gunnar momentami bywał zbyt pewny siebie i wyniosły, miło było więc popatrzeć jak teraz kompletnie nie wie, co powiedzieć i jak się zachować.
— Wybacz, ale ciężko mi będzie o tym zapomnieć — powiedział do syna, wciąż się śmiejąc.
— Usiądźmy lepiej do stołu. — Królowa miała już dość tej słownej potyczki, a zwłaszcza zaczepek Rosany, która wciąż tylko szukała guza. Poza tym bała się, że wszystkie dania wystygną na stole, jak tak dalej będą rozprawiać.
Uczta przebiegała głównie na rozmowach króla z Gustavem. Gunnar cały czas siedział niewzruszony, a Rose skupiła się na pałaszowaniu przepysznej potrawki z indyka.
— Oda, przynieś gościom wino! — zawołała w którymś momencie królowa. — Miałaś to zrobić już dawno.
Już po chwili przy stole pojawiła się Oda z dzbankiem wina. Widać było, że trochę się z nim męczy i Rose aż kusiło żeby jej pomóc, ale wiedziała, iż matka nie wybaczyłaby tego. Gdy próbowała postawić dzban na stole, zahaczyła fartuszkiem o krzesło, w efekcie czego zachwiała się, a spora ilość czerwonego trunku wylądowała na kubraku Gustava. Rose zakryła usta dłonią. No to już po wszystkim.
— Cóż za niezgrabność! — krzyknęła Emma. — Natychmiast to posprzątaj, a potem wracaj do swojej izby. Niepotrzebne mi tu kolejne szkody. Mogłam się tego spodziewać i nie słuchać Rosany!
W oczach Ody pojawiły się łzy. Naprawdę się starała, chciała wypaść jak najlepiej, a tu taki niefart. Z pewnością teraz królowa wyrzuci ją ze służby. Musi do tego czasu chociaż odnaleźć Morgana i z nim porozmawiać. Może wstawiłby się za nią albo nawet przyspieszył decyzję o ślubie.
— No przecież nic takiego się nie stało — zaśmiał się przyjaźnie Gustav. — Nie przejmuj się dziewczyno, i tak wolę piwo, tylko z porządną pianą. Jaki mężczyzna popija wino do obiadu?
Oda powolnym krokiem przemierzała korytarz. Jeszcze niedawno była zachwycona półmrokiem panującym popołudniami w zamkowych murach, dziś jednak przytłaczał ją. Prawie nie zauważyłaby, że nieopodal okna ktoś stoi. W ostatniej chwili dostrzegła znajome czarne loki. Serce mocniej jej zabiło, a na twarzy zakwitł rumieniec.
— Morgan! — zawołała, zupełnie zapominając o wcześniejszych troskach.
Mężczyzna odwrócił się i zrobił wielkie oczy na jej widok. W życiu nie spodziewałby się spotkać ją na zamku.
— Oda, co ty tu…
— Pracuję od niedawna. — Uśmiechnęła się. — Tak się cieszę, że cię w końcu widzę. Martwiłam się.
Morgan rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu i ostrożnie ujął jej dłoń.
— Oduś, niestety to nie jest zbyt dobry pomysł. Miałaś czekać na mnie w wiosce, prosiłem — mówił czułym tonem. — Dlaczego więc tego nie robisz?
— Czekałam i czekałam, ale ty nie przychodziłeś — powiedziała z wyrzutem. — Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje.
— Miałem naprawdę dużo bardzo ważnych zajęć, gdybym mógł to od razu bym przybył do ciebie — tłumaczył.
— Teraz przynajmniej możemy się widywać. Jesteśmy blisko i nawet przy wielu obowiązkach będziemy mogli choć na chwilę się zobaczyć — rzekła szczerze uradowana, po czym w przypływie uczuć zaczęła śpiewać piosenkę, która zawsze tak mu się podobała.
Nawet nie zauważyła, że po chwili wyraz twarzy Morgana diametralnie się zmienił. Nie usłyszała też dźwięku ciężkich obcasów na kamiennej posadzce. Poczuła tylko, że mężczyzna nagle puścił jej dłoń, a potem usłyszała:
— No pięknie! Nie dość, że robisz nam tyle szkód i przynosisz wstyd przed gośćmi, to jeszcze próbujesz sobie ukradkiem flirtować z rycerzami. — Królowa pokręciła głową z dezaprobatą.
— Ja tylko… — desperacko próbowała się tłumaczyć.
— Nic już lepiej nie mów, nie znoszę takich tłumaczeń — przerwała jej królowa. — Właściwie planowałam cię natychmiast zwolnić, ale może jednak na coś się nam przydasz. Muszę przyznać, że całkiem przyzwoicie śpiewasz. Od teraz będziesz więc śpiewać dla nas. Mieliśmy kiedyś minstrela, ale tym to nie można ufać, bo gdy zgarną trochę pieniędzy, od razu uciekają do innego królestwa. Za nic mają sobie lojalność. Tymczasem uczty, turnieje, bale i poetyckie wieczory czekają. Tylko żadnych romansów! Powinnaś znać swoje miejsce w szeregu. — Emma ostrzegawczo pogroziła palcem.
Morgan z zaskoczeniem wpatrywał się w obie kobiety. To nie powinno się tak potoczyć. Z kolei Oda aż podskoczyła z radości i prawie rzuciła się na królową. Ta jednak przytrzymała ją stanowczo za ramię i rzekła chłodno:
— A teraz umyj jeszcze podłogi, ty zaś Morganie opanuj się trochę, nie możesz ulegać nachalnym dziewczętom, choćby nie wiem jakie sztuczki wobec ciebie stosowały.
— Ja nie stosuję… — zaczęła Oda.
— Zamilcz dziewczyno, bo zmienię zdanie!
Rozdział 5
Rosana przytuliła się czule do starej topoli. Jakże piękny był dziś dzień. Promienie słońca przedzierały się przez korony drzew, delikatny, ciepły wietrzyk wręcz ją otulał, a gdzieś w oddali wesoło świergotały ptaki. Wszystko emanowało soczystą zielenią i zdawało się tryskać bezgraniczną radością.
Dziewczyna zrzuciła nagle kolorowy, tiulowy szal, który miała na ramionach i zaczęła wesoło tańczyć wokół drzew. Poruszała się lekko, jak gdyby unosiła się nad ziemią. Warkocz niemal cały jej się rozplótł, ale nie zważała na to. Czuła się jak leśna driada, zachwycająca się swym królestwem.
— A ty znów w lesie? — Usłyszała nagle męski głos. — Mało ci jeszcze wrażeń?
W pierwszej chwili aż podskoczyła i poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy zorientowała się do kogo należy głos.
— Dlaczego ciągle mnie straszysz? To staje się już nudne.
— A dlaczego ty jesteś wciąż taka nieostrożna? Nie uczysz się na błędach — odbił piłeczkę Gunnar.
— Napadł cię ktoś kiedyś czy co, że masz taką obsesję? — wypaliła z poirytowaniem.
Zaśmiał się gorzko i skrzyżował ręce.
— Jestem wojownikiem, księżniczko. Od dziecka uczono mnie walki, napaści, grabieży.
Rosana zrobiła spory krok do tyłu. Wcześniej nie postrzegała go w ten sposób. A przecież on jest jednym z nich… Okrutnych wojowników z północy, bezwzględnych, nieznających litości, zabijających każdego, kogo napotkają na swej drodze. Wiele lat temu nękali także Naval, tyle jeszcze pamiętała z lekcji historii. Obecnie panuje wprawdzie pokój, ale nie zmienia to faktu, do jakiej grupy należy Gunnar i co robi.
— Przestraszyłaś się? — zapytał z drwiną w głosie. — A niby taka odważna jesteś.
— Po prostu dziwnie się czuję tak luźno gawędząc z mordercą — wypaliła bez zastanowienia.
— Myślisz, że twój ojciec nigdy nikogo nie zabił? Ani wasi rycerze? — zapytał z powagą.
— To zupełnie co innego. — Spojrzała na Gunnara z niemałym oburzeniem. — To była przecież wojna, musieliśmy się bronić, dla dobra ogółu. A wy ciągle napadacie, brutalnie grabicie i wciąż jeszcze wam mało! Zabijacie z okrucieństwem, a w waszych oczach nie ma cienia litości, jest tylko pustka.
Gunnar tępym wzrokiem patrzył przed siebie. Rosanie zrobiło się trochę głupio, że była aż tak bezpośrednia. Przecież właściwie nic o nim nie wie i nie jej go oceniać.
— Widzę, że wiele o nas wiesz. Myślisz, że tak łatwo i przyjemnie jest być maszyną do zabijania? — zapytał z goryczą. — Zwyczajnie nie znam innego życia, ot cała historia. Takiego postępowania mnie nauczono. Wypełniam dane mi rozkazy i nie mnie zastanawiać się, czy są one słuszne. Nie wolno mi okazać słabości. Ty sobie siedzisz w luksusach i nawet nie masz pojęcia, jaki w rzeczywistości jest ten świat. Na pewno nie w kolorach twoich pięknych sukienek.
— Wcale nie odpowiada mi siedzenie za murami! W ogóle nie interesuje mnie polityka i mam gdzieś to, kto przyjdzie na najbliższy bal i jaką sukienkę założę — wykrzyczała ze złością.
— Cóż, życie każdemu narzuca jakąś rolę, lepszą lub gorszą — skwitował. — Nie mamy na to wpływu.
Rosana westchnęła. Czy ktokolwiek na tym świecie może robić to, co chce i postępować zgodnie z tym, co czuje? Usiadła na trawie. Zrobiło jej się żal Gunnara. Najwyraźniej w ogóle nie posmakował innego życia. Nie miał dzieciństwa. Nie pokazano mu, czym jest łagodność, troska i zwykła dziecięca radość.
— Nie prześladują cię później twarze tych biednych ludzi? Czujesz zadowolenie, gdy patrzysz w ich oczy, gdy widzisz dzieci biegające po wiosce, słyszysz błagające o litość kobiety? Nic nie jest w stanie drgnąć w twoim sercu w takich momentach?
Odwrócił głowę. Nic nie powiedział. Księżniczka spojrzała na niego jeszcze raz. Oprawca i ofiara jednocześnie… Czy od tego można w ogóle się uwolnić? Jak?
Wracali razem, ale przez całą drogę milczeli. Żadne nie wiedziało, co powiedzieć i chyba nawet nie chciało nic mówić. Kiedy się rozstawali pod bramą, Gunnar uśmiechnął się do niej smutno. W przypływie współczucia położyła na chwilę rękę na jego ramieniu, ale szybko ją zabrała, a potem, nie oglądając się za siebie, ruszyła do zamku.
Ledwo weszła na swoje piętro, a już dopadła ją rozemocjonowana Oda.
— Rose, jak to dobrze, że cię widzę, musisz mi pomóc!
— Słuchaj, może jutro, nie mam dziś sił…
— Ale nie musisz nic teraz robić, zajmę ci zaledwie chwilkę. Wysłuchaj mnie tylko.
Oda spojrzała błagalnie na Rosanę, która uśmiechnęła się do niej pobłażliwie, gdyż tak naprawdę lubiła tę wesołą dziewczynę, mimo jej naiwności i nieporadności. Oda ma dobre serce, ale zupełnie nie jest przystosowana do życia. Na wsi chyba też nie dałaby sobie rady. Rose jakoś nie widziała jej harującej na polu, czy też użerającej się z biegającą gromadką dzieci.
— No mów szybko — odparła.
— Musisz nauczyć mnie dworskich manier, Rose. Kompletnie nie wiem, jak się tu zachowywać i przez to wpadam w same kłopoty. Morganowi będzie wstyd i jeszcze zmieni zdanie co do ślubu — mówiła z powagą.
— Och nie, nie możemy do tego dopuścić — powiedziała sarkastycznie Rosana.
— No właśnie! — kontynuowała Oda, ciesząc się, że koleżanka ją rozumie. — Czyli pomożesz?
— Jakbym była do tego odpowiednią osobą — odpowiedziała z ironią księżniczka. Widząc jednak nadzieję w oczach Ody, zgodziła się. — Dobrze, spróbuję, już nie patrz tak na mnie. Zrobimy z ciebie damę.
Oda uśmiechnęła się z wdzięcznością. Rosana pokręciła głową. To będzie prawdziwe wyzwanie. Ale przecież lubiła wyzwania.
— Na początek wyprostuj się porządnie i unieś nieco głowę — nakazała Odzie. — Według mnie to oczywiście głupota, ale tak każą. A teraz do jutra, przepraszam cię, ale naprawdę niezbyt dobrze się dziś czuję i muszę się natychmiast położyć, może to mi dobrze zrobi.
Rosana przemyła twarz orzeźwiającą, chłodną wodą. Od razu poczuła ogromną ulgę. Ostatnio zrobiło się tu jakoś… cieplej. Nie przypominała sobie, aż tak upalnych dni. O tej godzinie powinno być już przecież znacznie chłodniej niż w południe, a odnosiła wrażenie, że jest coraz bardziej duszno. Słońce wciąż prażyło niemiłosiernie, co zaczynało być dokuczliwe.
Rose wytarła się niedbale i położyła na łóżku, a już po kilku minutach zapadła w drzemkę, choć wcale nie planowała jeszcze zasypiać.
Obudził ją dziwny hałas, przypominający huk wystrzału z armaty. W pierwszej chwili przestraszyła się, że to wojna. Z lekkim niepokojem wstała z łóżka i ostrożnie podeszła do okna. Niebo całkowicie zasnute było ciemnymi, kłębiastymi chmurami, a na dodatek zerwał się całkiem silny wiatr, który sprawiał, że kołysały się nawet gałęzie najmocniejszych drzew. Zmarszczyła brwi. Miała wrażenie, że coś jest wyraźnie nie w porządku. Po chwili zauważyła błysk, a kilka sekund później znów usłyszała ten sam dźwięk. Serce zaczęło jej mocniej bić. Czyżby to była burza? Chyba na to wyglądało.
Kiedy była dzieckiem, mama opowiadała jej o tym zjawisku, ponoć niegdyś dość częstym. Nie potrafiła sobie wyobrazić, skąd biorą się te tajemnicze odgłosy i budzące grozę błyski, ale każdy to potwierdzał, więc takie rzeczy musiały być prawdą.
Rosana nigdy nie doświadczyła burzy, ale wszyscy zawsze powtarzali, że to wyłącznie dlatego, iż w ciągu ostatnich kilkunastu lat życie bardzo się zmieniło. Dawniej w przyrodzie wszystko zachodziło cyklicznie, harmonijnie. Przez część roku było ciepło, a część zimno. Ponoć liście na drzewach potrafiły robić się złote, a później z nich spadały i wtedy ziemię otulał zimny, biały puch, zwany śniegiem. Rosana często żałowała, że nie ma okazji tego zobaczyć.
Kiedy niebo przecięła kolejna błyskawica, pomyślała, że może lepiej, aby nic się nie zmieniało. Gdy rozległ się kolejny huk, aż podskoczyła. Po chwili zaczęło padać i to tak mocno, jakby ktoś rozerwał całe niebo. Deszcz co prawda nie był jej obcy, ale teraz dopełniał tę przerażającą scenerię.
— Rose! Bogowie gniewają się na nas! — Do jej komnaty wpadła przerażona Oda. — Ludzie zawsze mówili, że…
— Co za bzdury. To przez to, że było dziś tak ciepło — tłumaczyła, sama nieszczególnie to rozumiejąc.
— Myśl sobie co chcesz — oburzyła się Oda.
— Moja wersja jest chyba bardziej optymistyczna.
— A mogę tu posiedzieć z tobą? — zapytała nieśmiało Oda. — Będzie mi jakoś tak… mniej strasznie.
Rosana pokiwała głową. Nie chciała się do tego przyznawać Odzie, ale sama się bała i wolała, żeby ktoś był przy niej podczas tej nawałnicy. Miała tylko nadzieję, że piorun nie trafi w zamek… Ponoć niejeden budynek został w przeszłości zniszczony przez burzę.
Dziewczyny siedziały przytulone do siebie na łóżku i zakrywały uszy kocem. Za każdym razem, gdy rozlegał się huk, Oda aż podskakiwała. Rose panikowała nieco mniej, ale też w napięciu tylko czekała, kiedy to się skończy. Tymczasem burza rozszalała się na dobre i nie zamierzała odejść. Wydawało się, że jest wręcz coraz bliżej, a grzmoty rozlegają się nieustannie, jeden po drugim. Było to tak przerażające, a zarazem fascynujące zjawisko… Pogwizdywania wiatru nieustannie wymieniały się z tępymi uderzeniami piorunów, a Rosana za każdym razem modliła się, aby zamek nie zaczął nieoczekiwanie płonąć i nie pogrzebał ich wszystkich.
Rozdział 6
Rosana rozejrzała się uważnie wokół siebie. Jej ukochany las niestety nie pozostał bez szkody po wczorajszej nawałnicy. Wszędzie leżały połamane gałęzie, a niektóre młode drzewa zostały wyrwane z korzeniami. I tyle pięknych kwiatów kompletnie zniszczonych… Cóż za rozpaczliwy widok! Tymczasem znów było tak gorąco, jak wczoraj. Jedynie rano powietrze było jeszcze dosyć rześkie, ale okazało się to złudne, bowiem teraz, koło południa, czuła, że robi się naprawdę duszno.
— Smutny widok, prawda? — Usłyszała znajomy już głos. — Okropna była ta burza.
— Czy ty naprawdę mnie śledzisz? — powiedziała z odrobiną złości.
— Nie schlebiaj sobie — zaśmiał się Gunnar. — Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty niż łażenie za tobą? Nie jesteś pępkiem świata księżniczko.
Wyglądał na zmęczonego. Podkrążone oczy świadczyły o tym, że i jemu burza nie pozwalała spać.
— Ech, dobra, nieważne, i tak będziesz upierał się przy swoim. — Rose machnęła ręką. — Niepokoi mnie to, co się dzieje — wyznała szczerze.
— To, co trwa od kilkunastu lat też chyba nie jest normalne — zauważył. — Uważasz, że wiecznie powinniście mieć wiosnę? To zaburza cały cykl natury.
— Mimo wszystko czułam się wtedy jakoś bezpieczniej niż teraz. W każdym razie ciekawi mnie, skąd taka zmiana — zastanawiała się.
— To rzeczywiście dobra zagadka — przyznał.
— Chodźmy nad rzekę — powiedziała zupełnie nagle. — Zobaczymy w jakim stanie jest las po drugiej stronie.
Sama nie wiedziała, dlaczego mu to zaproponowała. Równie dobrze mogła przecież udać się tam bez niego. Podświadomie czuła jednak, że potrzebuje dzisiaj towarzystwa, nawet jeśli miał to być Gunnar.
— Prowadź. — Uśmiechnął się.
Ewangelina padła bez tchu na trawę. Właściwie sama nie wiedziała, czemu tak biegła. Chyba po prostu chciała uciec, choć na chwilę. Ale co dalej? Ciotka z pewnością zacznie się niepokoić. A on? Czy będzie jej szukał? Czy w ogóle można jednocześnie kogoś kochać i tak ranić? A czy można kochać i jednocześnie marzyć o ucieczce? Niestety nie znała odpowiedzi na te pytania.
Kiedy oddech powoli zaczynał się jej stabilizować, wstała i powoli podeszła na brzeg rzeki. Wpatrywała się w jej spokojny nurt. Gdyby tak wejść i popłynąć razem z nim, nie zważając na nic i na nikogo… Spojrzała w niebo. Było zupełnie szare. Tylko gdzieniegdzie próbowały przedostać się małe promienie słońca. Wiatru nie czuła w ogóle. Szkoda, bo nie było komu odganiać tych ponurych chmur.
Zdjęła buty i ostrożnie weszła do wody. Wcale nie była taka zimna, jak się spodziewała. Zrobiła kolejny krok. Chciała spróbować stanąć na wystającym z wody kamieniu. Bez powodzenia. Poczuła, że jej stopa ześlizguje się z wygładzonej przez wodę powierzchni. Nie miała jak się bronić. Ostatnie, co zarejestrowała, to tępe uderzenie w głowę.
Ocknęła się po drugiej stronie rzeki. Pamiętała tylko, że się przewróciła, a ból głowy przypominał jej o mocnym uderzeniu. Nie miała pojęcia, jak udało jej się wyjść z wody. Spojrzała na drugi brzeg. Wyglądał jakoś inaczej… Drzewa niby te same, ale sporo z nich było połamanych. Z kolei za lasem nic nie było widać, jakby się nie kończył. A gdzie podziała się ścieżka, którą przed chwilą biegła? I gdzie zniknęły zabudowania, które mijała? Zamiast tego miała przed sobą tylko gęstwinę drzew. Uniosła głowę. Niebo było niemal bezchmurne… Przerażona spojrzała przed siebie. Jej oczom ukazały się niewielkie wzniesienia, za którymi piętrzyły się dwie strzeliste, kamienne wieże. To niemożliwe, skąd wziął się tutaj zamek? Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Może umarła? A może to jakieś halucynacje, albo sen?
— Hej, wszystko w porządku? — Usłyszała miły dziewczęcy głos. — Co się stało?
Podniosła wzrok. Stała przed nią niska, jasnowłosa dziewczyna, w której dużych, zielonych oczach widziała szczerą troskę. Tuż za nią dostrzegła wysokiego chłopaka w związanych, lekko rudawych włosach. Nie znała ich.
— Nie wiem. Przewróciłam się i… trochę kręci mi się w głowie, chyba straciłam przytomność — powiedziała powoli.
— Spokojnie, zaprowadzimy cię do domu, gdzie mieszkasz? — zapytała przyjaźnie nieznajoma.
— Po drugiej stronie rzeki u lady Sunset.
— Ale przecież po drugiej stronie jest tylko las — zdziwiła się dziewczyna. — Spróbuj sobie przypomnieć.
Ewangelina podrapała się nerwowo po głowie. Co się dzieje? Może to naprawdę jakaś pośmiertna rzeczywistość. A może straciła pamięć i gada jakieś głupoty? Nie, na pewno nie, przecież doskonale pamięta swoją ciotkę. Nieznajoma ziewczyna dostrzegła przerażenie w jej oczach.
— Nie martw się, pomożemy ci. Zabiorę cię na zamek, nasz medyk cię zbada, odpoczniesz sobie i może wszystko ci się przypomni. Nie kojarzę rodu Sunset, ale nie jestem zbyt pilną uczennicą, więc nic dziwnego. Ojciec z pewnością zna twoją rodzinę i wskaże nam drogę — uspokajała Ewangelinę, a potem wyciągnęła do niej dłoń. — Jestem Rosana, a ty?
— Ewangelina.
Towarzysz Rose również wyciągnął rękę na przywitanie i uśmiechnął się.
— Gunnar. Najlepiej będzie jak od razu ruszymy w drogę, bo robi się późno. Jesteś przemoczona, załóż moją kamizelkę.
Ewangelina chciała zaprotestować, ale faktycznie pomimo tego, że było bardzo ciepło, czuła się niekomfortowo w mokrych ubraniach. Przyjęła więc kamizelkę z wdzięcznością.
Ruszyli ścieżką prowadzącą między niemal symetrycznymi wzgórzami. Dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie się znajdują. Zupełnie nie kojarzyła tego miejsca, nigdy tędy nie szła. Coś było ewidentnie nie w porządku. Przez całą drogę milczała, bo głupio było jej się przyznać, że niczego nie poznaje. Zamiast tego usilnie zastanawiała się, co tak naprawdę się wydarzyło. Rose i Gunnar wzięli jej milczenie za znak wycieńczenia i przerażenia, toteż woleli póki co nie dręczyć towarzyszki rozmową.
Zamek był naprawdę potężny, z każdym ich krokiem stawał się coraz większy. Sprawiał wrażenie idealnie rozplanowanego, poza tym imponował wysokością. Wokół znajdowały się rozległe tarasy i kwieciste ogrody. Zamek wieńczyły dumne, strzeliste wieżyczki, na których powiewały flagi z herbem. Niedźwiedź. Nie kojarzyła takiego herbu. Zresztą niemożliwym był już sam fakt niekojarzenia tak wielkiego zamczyska. Rosany również nie znała, a wywnioskowała, iż należy ona do rodziny królewskiej. Jej przypuszczenia potwierdzili kłaniający się rycerze i służba, którą spotykali po przekroczeniu zamkowych murów.
Gdy weszli do środka, Ewangelina była w jeszcze większym szoku. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziała. Główny hol był jednocześnie surowy i zachwycający. Po bokach wisiały ogromne portrety wytwornych dam i panów, a drogę na piętro wyznaczał brązowy, pozłacany po bokach dywan. Weszli po schodach i skierowali się w stronę węższego korytarza.
— Moi rodzice mają tu gabinet. Mam nadzieję, że od razu nas przyjmą i będą w stanie ci pomóc — powiedziała Rosana, po czym zdecydowanym ruchem zakołatała do mosiężnych, bogato rzeźbionych drzwi.
Po chwili wrota uchyliły się. Rosana z Ewangeliną weszły do środka, a Gunnar szybko się pożegnał i odszedł. Otworzył im delikatnie szpakowaty mężczyzna. Był on średniego wzrostu i właściwie, gdyby nie złota peleryna, to niczym szczególnym by się nie wyróżniał. Ewangelina wiedziona instynktem, ukłoniła się. Po chwili zza ściany wyłoniła się także królowa.
— Gdzie ty się znów włóczyłaś?! Skaranie boskie z tobą — zaczęła krzyczeć na Rosanę, po czym spojrzała na stojącą z boku Ewangelinę. — O, a kogo przyprowadziłaś tym razem? Kolejna służąca?
— Mamo, znalazłam Ewangelinę nad rzeką. Przewróciła się i mocno uderzyła w głowę. Wydaje mi się, że straciła pamięć, bo nie zna drogi do domu.
Królowa przyjrzała się przestraszonej dziewczynie i zmarszczyła brwi.
— Ewangelina? Pamiętasz chociaż cokolwiek? — zapytała podejrzliwie.
— Wiem tylko, że wychowałam się u lady Sunset, która mieszka za rzeką. Rodziców niestety nie dane mi było poznać, ponoć zostałam podrzucona pod drzwi jako niemowlę, bez żadnej wiadomości.
— Ale w królestwie Naval nie ma takiego rodu, o którym mówisz — rzekła królowa z przekonaniem.
— Problem w tym, że ja nawet nie kojarzę tego królestwa, nie było go tutaj przedtem — przyznała Ewangelina.
Król i królowa wymienili między sobą uważne spojrzenia. Na ich twarzach pojawiła się dziwna ekscytacja. Królowa podeszła do Ewangeliny i zamknęła oszołomioną dziewczynę w uścisku. Rosana przypatrywała się temu wszystkiemu z niedowierzaniem. O co tu chodzi?
— O Boże, Ewangelino… Tyle lat na ciebie czekaliśmy…
Z oczu królowej popłynęły łzy, tymczasem Ewangelina wyrwała się z jej objęć.
— Nie rozumiem… — zaczęła.
— Jesteś naszą córką — wyjaśnił wzruszony król. — Traciliśmy już wszelką nadzieję… Siedemnaście lat temu moja żona urodziła bliźniaczki. Poród był niezwykle trudny i bolesny, baliśmy się, że tego nie przeżyje. Emmie pomagała znachorka, według mnie dziwna kobieta, ale królowa jej ufała, więc nie protestowałem. Mieszkała w lesie, gdzieś na uboczu, zbierała kwiaty, zioła, pewnie i odprawiała czary. I zjawiła się na zamku akurat wtedy, gdy już nic nie pomagało. Niestety, za pomoc musieliśmy słono zapłacić… Bez słowa zabrała jedną z urodzonych dziewczynek. Było trochę zamieszania tuż po porodzie, które ona wykorzystała, bo gdy w którymś momencie spojrzeliśmy na kołyskę, małej już nie było. Normalnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Tak samo zresztą ta znachorka. Twoja dezorientacja wiele by zatem mogła wyjaśniać.
— To absolutnie nic nie wyjaśnia! — wtrąciła się oburzona Rose. — Przestańcie opowiadać nam jakieś bajki! Czy wam też coś się stało w głowę?! Nikt mi nigdy nie mówił, że mam siostrę, więc co to za brednie? Macie mnie za idiotkę? Poza tym ona w ogóle nie jest do mnie podobna, nie widzicie tego? — prychnęła. — Aż nie mogę uwierzyć, że macie czelność coś takiego mówić. Przecież ta dziewczyna potrzebuje pomocy.
— Nie chcieliśmy o tym nikomu opowiadać, bo… jak racjonalnie wytłumaczyć komuś, że dziecko tak po prostu sobie zniknęło? Wraz z jakąś kobietą. I tak, nie jesteście do siebie podobne, ale to się zdarza. Niewiele pamiętam z porodu, byłam wtedy taka wykończona, ale wszyscy potwierdzają, że jedno dziecko miało jasną główkę, a drugie rude kosmyki — tłumaczyła królowa. — Poza tym mamy nawet akt urodzenia, jeśli nam nie wierzysz to możesz go przeczytać.
Rosana usiadła z wrażenia. Przerosła ją ta wiadomość. Jak to możliwe, że rodzice okłamywali ją tyle lat? I wszyscy inni, którzy o tym wiedzieli! Dlaczego? Nie wierzyła co prawda, że to akurat Ewangelina jest jej siostrą, bo niby czemu tak nagle miała się pojawić. Rudowłosych dziewcząt z zanikiem pamięci z pewnością jest na świecie więcej. Chodziło jednak o sam fakt. Chcieli żeby ich córka była wreszcie dorosła i odpowiedzialna, a nie powiedzieli jej o tak ważnej sprawie?! Miała chyba prawo wiedzieć, że gdzieś tam żyje jej zaginiona siostra, o ile oczywiście jeszcze żyje. Zresztą, powinni byli jej szukać, aż do skutku! Kto wie, co się z nią dzieje. Może potrzebowała ich. A oni pozwalali by płynął dzień za dniem, jak gdyby nigdy nic. Jakby mieli tylko ją. Wprost niewiarygodne.
W końcu nie wytrzymała i wybiegła z sali, trzaskając wściekle drzwiami.
— Nie rozumiem, co się tu dzieje, ale to jakaś paranoja. Chcę natychmiast wrócić do domu i proszę mnie tam zabrać! — zażądała Ewangelina, a potem ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się z bezsilności.
Dlaczego ta szalona kobieta twierdzi, że jest jej matką? Bo ma kasztanowe włosy, które może w młodości byłe rude, zanim ściemniały? Nawet nie układały się w fale, tak jak włosy Ewangeliny. Do Rose to już w ogóle nie była podobna. Ewangelina przewyższała ją o głowę, miała znacznie bardziej pociągłą twarz i kilka bladych piegów.
— Spokojnie, zaraz służąca zaprowadzi cię do twojej komnaty, a potem przyślemy medyka. Będzie dobrze, uspokój się. Wiem, że to dla ciebie niemały szok, ale uwierz, że dla nas również. — Z zamyślenia wyrwał ją głos królowej.
Ewangelina zrezygnowana podreptała za zakłopotaną, młodziutką służącą. Może jak odpocznie i nabierze sił to będzie w stanie coś zrobić, znaleźć jakieś wyjście z tej absurdalnej sytuacji. A może okaże się, że to był tylko zły sen.
Rozdział 7
— Wygląda na to, że fizycznie wszystko z nią w porządku. Jest tylko trochę w szoku po wypadku i urazie, którego doznała — stwierdził brodaty, nieco przygarbiony starzec. — Wkrótce powinna dojść do siebie, a pamięć powoli zacznie wracać. Nie ma co się martwić, jest przecież młoda.
Ewangelina przekręciła się na bok. Łóżko było zaskakująco wygodne, a kołdra jakże miła w dotyku. Nigdy takiej nie miała. Przez okno wpadały do pomieszczenia delikatne promienie słońca, dzięki czemu było całkiem jasno. Naprzeciwko łóżka znajdował się ogromny regał z książkami. Półki aż uginały się od opasłych tomiszczy. Gdyby nie okoliczności, dziewczyna byłaby nawet zachwycona tym miejscem. Teraz jednak pragnęła tylko jak najszybciej stąd uciec.
— Dzięki Bogu. — Odetchnęła z ulgą królowa, po czym zwróciła się do Ewangeliny: — Odpocznij sobie jeszcze. Spałaś kilkanaście godzin, musisz być naprawdę wycieńczona. Biedactwo. Wieczorem służąca przyniesie ci kolację, ważne żebyś dobrze się teraz odżywiała.
Kiedy drzwi się zamknęły, Ewangelina ostrożnie wstała z łóżka i na palcach podeszła do regału. Przesunęła wzrokiem po nieco zakurzonych, w większości skórzanych grzbietach książek. Ku swojemu zdziwieniu stwierdziła, że nie kojarzy żadnego tytułu. To wręcz niemożliwe, przecież uwielbiała czytać i sama miała w domu sporo lektur, musiałaby więc znać przynajmniej część z nich. Zupełnie jakby znalazła się w alternatywnej rzeczywistości. Z wściekłości kopnęła w ścianę, nie zważając na to, że robi hałas, a potem osunęła się na podłogę i zaczęła płakać.
Wtem drzwi od jej komnaty delikatnie się uchyliły, a do pomieszczenia wsunęła się szczupła dziewczyna, odziana w prostą, szarą suknię. Ewangelina spojrzała na nią z zaskoczeniem.
— Kim ty jesteś i czemu wchodzisz tu sobie od tak?
— Oj przepraszam — wymamrotała dziewczyna. — Po prostu usłyszałam jakiś hałas i myślałam, że coś się stało. Jestem Oda, nadworna śpiewaczka. — Wyciągnęła rękę w stronę Ewangeliny. — Jejku, ty płaczesz?
— Nie wiem kim jestem, skąd jestem, ani jak mogę stąd uciec — wyrzuciła z siebie Ewangelina.
— Och, to ty jesteś tą zaginioną księżniczką, o której wszyscy teraz mówią! Ewangelina?
— Nawet tak nie mów. — Ewangelina zmroziła wzrokiem Odę. — Nie jestem żadną księżniczką. To jakaś chora pomyłka.
Oda zmieszała się. Nie wiedziała, jak pomóc tej wyraźnie zagubionej i nieszczęśliwej dziewczynie. Usiadła obok niej i delikatnie przytuliła. Ewangelinę zdziwił ten gest, ale nie protestowała. Potrzebowała wsparcia. Łzy wciąż płynęły jej z oczu.
Nagle podniosła się i wyraźnie ożywiła.
— Słuchaj, czy udałoby ci się wyprowadzić mnie z tych murów? — zapytała z nadzieją. — Muszę spróbować wrócić do domu, a samej będzie mi trudno uciec, bo nie znam tego miejsca.
Oda podrapała się po głowie. Nie chciała wpakować się w kłopoty przez tę dziewczynę, miała już ich dosyć.
— To nie takie proste, ja też jestem tu od niedawna — zaczęła, lecz widząc wracający na twarz Ewangeliny smutek, dodała: — Ale mam dostęp do różnych sukien i peruk. Jeśli przebierzemy się za damy dworu to jest duża szansa, że nikt nas nie zauważy. Zaczekaj tu na mnie chwilę — poprosiła i pospiesznie wyszła.
Pół godziny później wróciła z naręczem rozmaitych fatałaszków. Ewangelina wręcz nie wiedziała na co się zdecydować. Oda musiała chyba wynieść pół garderoby. Ostatecznie założyła ciemnozieloną suknię i czarną perukę. Oda natomiast postawiła na błękit. Zabrały jeszcze eleganckie parasolki chroniące przed słońcem i ostrożnie wymknęły się z komnaty. Teraz wystarczy tylko nie zwracać na siebie uwagi i w miarę sprawnie dotrzeć nad rzekę. Ewangelina czuła ogromne podekscytowanie. Gorąco wierzyła w to, że jej plan się powiedzie i zakończy tę komedię.
— I co teraz zamierzasz zrobić? — zapytała z ciekawością w głosie Oda. — Dlaczego właściwie tu przyszłyśmy?
Ewangelina nic jej nie odpowiedziała, bo i nie miała pojęcia, jak to wytłumaczyć. Zresztą Oda pewnie niepotrzebnie próbowałaby ją powstrzymać, a Ewangelina nie chciała się z nią szarpać. Zamiast tego wbiegła z impetem do rzeki, w ogóle nie zważając na kompletnie zaskoczoną i przerażoną Odę. Tym razem rzeka była jeszcze cieplejsza niż ostatnio. Dziewczyna ostrożnie położyła się w wodzie i pozwoliła by jej łagodne objęcia otuliły niemal całe ciało.
Oda, widząc zaledwie wystającą z wody głowę Ewangeliny, spanikowała.
— Co ty wyprawiasz, chcesz się utopić? Wychodź natychmiast, błagam! Postradałaś zmysły?
Ale Ewangelina w ogóle jej nie słuchała. Czuła natomiast coraz większy niepokój. Coś jest nie tak. Dlaczego nic się nie działo? Czemu wciąż tu była? Przecież poprzednio wszystko poszło tak szybko. Może powinna się uderzyć…
Zniecierpliwiona Oda zdjęła buty i ostrożnie weszła do wody. Krzyknęła z bólu, bo stanęła na czymś ostrym. Bała się jednak, że nowa koleżanka naprawdę nie jest normalna i źle się to wszystko skończy. Musiała ją jakoś wyciągnąć.
Nagle usłyszały dziewczęcy głos.
— Co wy wyprawiacie? Oda, czyżby mało ci jeszcze było przygód i nagle zachciało ci się kąpieli w rzece?
— Rose? A ty co tu robisz? — zdziwiła się Oda.
— Chciałam po prostu ochłonąć po tym wszystkim, co się stało, ale jak widać nigdzie nie można zaznać ani odrobiny samotności i spokoju — powiedziała ironicznie. — Jednak wydaje mi się, że o wiele bardziej interesujące jest to, co wy tu robicie.
— Ach, nic szczególnego — próbowała zbyć ją Oda. — Woda jest taka ciepła i przyjemna, chciałyśmy się trochę popluskać. Nie wiedziałam, że nie wolno.
Ewangelina wstała zrezygnowana, a jej twarz wykrzywił grymas. Woda lała się strumieniami z jej długich włosów i sukni. Niechętnie wyszła na brzeg, a Oda tuż za nią. Rosana pokręciła głową ze zdumienia. Co im odbiło?
— Słuchaj, ja naprawdę musiałam spróbować stąd uciec. Nie jestem żadną księżniczką! Chcę wrócić do domu, to chyba nie takie dziwne. Myślałam, że rzeka zabierze mnie z powrotem, ale tym razem to nie zadziałało. — Głos Ewangeliny załamał się.
Rosana nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Jakim cudem rzeka miałaby kogokolwiek teleportować? Co to za bzdury… Z drugiej strony coś tu faktycznie się nie zgadzało. Ewangelina musiała przybyć z bardzo daleka. Może naprawdę straciła pamięć? A co się stało rodzicom? Z jakiegoś powodu dopasowali sobie swoją dramatyczną historię do tej biednej, nie mającej o niczym pojęcia dziewczyny.
— Nie będę ukrywać, że nie do końca rozumiem o co tu właściwie chodzi, aczkolwiek wierzę ci, że nie jesteś stąd. W tej chwili jednak niestety nie mogę w żaden sposób pomóc, bo i jak? — Rosana rozłożyła bezradnie ręce.
Ewangelina zwiesiła głowę. Przecież to niemożliwe. Ma znów pójść na zamek i dalej uczestniczyć w tej parodii?
— Zastanówmy się lepiej jak bezpiecznie przemycić was do zamku — zmieniła temat Rose.
Ostatecznie zdjęła swoją pelerynę i wręczyła ją przemokniętej Ewangelinie, a na głowę założyła jej leżącą w trawie perukę. Spojrzała na Odę. Ta na szczęście miała mokry tylko dół sukni.
— Mam nadzieję, że nikt nie będzie szczególnie nam się przyglądał. Chyba najlepiej będzie jak ja wrócę osobno i wy osobno. Pójdę pierwsza, a gdyby coś się działo to będę czatować w ogrodach i wymyślę na poczekaniu jakieś wytłumaczenie.
Rosana szybkim krokiem ruszyła w drogę powrotną. Ostatnio nie można się tu nudzić. Bez wątpienia jednak coś było nie w porządku. Nie zdziwi się, gdy jeszcze zatęskni za minionymi spokojnymi i jakże monotonnymi czasami.
Rozdział 8
Ewangelina siedziała na szerokim parapecie w swojej komnacie. Minęło już kilka długich dni, a ona wciąż tkwi tu bezczynnie i raczej nie zanosi się na to, by w najbliższym czasie sytuacja się zmieniła. Czy jej ciocia pomyśli, że od niej uciekła? A on? Może uzna, że coś sobie zrobiła? Ale przecież i tak nie poczuje się winny.
Cały czas wzbudzała na zamku sensację, co irytowało ją coraz bardziej. A wszystko oczywiście głównie przez to, że królowa i król trąbili na prawo i lewo o tym, że odnalazła się ich nieodżałowana córka. I z kim tu jest nie wszystko w porządku?
Ewangelina westchnęła. Czas udać się na lekcje. Poprzedniego dnia królowa stwierdziła, że jej obie córki będą jednakowo wykształcone i mają odtąd wspólnie pobierać lekcje. Ewangelina musiała jednak nadrobić sporo materiału, toteż kazano jej każdego dnia przychodzić godzinę wcześniej niż Rose. Dziś miała się odbyć jej pierwsza lekcja, z historii obronności. Prowadzić miał ją niejaki sir Aleksander.
Dziewczyna niechętnie udała się do sali edukacyjnej. Gdy weszła do środka, w oczy rzucił się jej ogromny globus, stojący na posadzce. Zawsze marzyła o tym, żeby mieć choć wersję miniaturową i móc wędrować palcem po całym świecie.
— Zachwycający, prawda? — Usłyszała nagle sympatyczny męski głos. — To dzieło mistrza Arlanda. Rozumiem, że przyszłaś na lekcje.
Był to całkiem młody mężczyzna, właściwie mógł być zaledwie kilka lat starszy od niej. Wysoki, szczupły, z lśniącymi, ciemnymi włosami. Ewangelina musiała powstrzymać się od śmiechu, bo spodziewała się raczej jakiegoś siwego i brodatego dziadka, w stylu tego niekompetentnego medyka, który twierdził, że zaraz wszystko wróci do normy.
— Mów mi Aleksander. — Uśmiechnął się do niej. — Nie lubię tytułów. Zawsze interesowała mnie historia i królowa zaproponowała, żebym was trochę pouczył. Mam nadzieję, że mi się tu nie zanudzicie na śmierć.
— Uprzedzam, że nie mam absolutnie żadnego pojęcia, co to za królestwo, ani tym bardziej, jakie były jego losy i w jakich wojnach uczestniczyło — zaczęła zdecydowanie, ale później głos jej się załamał. — Tak naprawdę ja nie chcę tu być… Nie jestem żadną księżniczką, ktoś się pomylił. — Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. — Jestem tylko zwykłą sierotą, którą wychowała z litości ciotka. Naprawdę chciałam przez chwilę uciec z domu, bo było mi tak bardzo źle, ale nie spodziewałam się, że ucieknę tak na zawsze. Teraz zupełnie nie wiem, gdzie jestem i to jest jeszcze gorsze…
Ewangelina nie potrafiła już powstrzymać płaczu. Aleksander poczuł lekkie zakłopotanie. Nie do końca rozumiał, co tak naprawdę się stało, wypowiedź dziewczyny była tak chaotyczna… Ewangelina przez łzy zaczęła opowiadać o rzece. Nie wiedział, co o tym myśleć. To wszystko brzmiało jak kompletna abstrakcja. Mimo wszystko chciał jakoś pocieszyć tę dziewczynę, nie mogła przecież w nieskończoność zanosić się łzami.
— Jeśli tak bardzo pragniesz wrócić do domu, z pewnością ci się to uda, o ile oczywiście będzie to dla ciebie naprawdę dobre.
Ewangelina chwyciła leżącą na biurku materiałową chusteczkę. Wiedziała, że nikt nie wierzy w to, że przeteleportowała ją rzeka. No, może z wyjątkiem Ody. Właściwie sama też nie mogła w to uwierzyć. Doceniała jednak, że Aleksander jej nie wyśmiał. W jego niebieskich oczach dostrzegła nawet cień współczucia.
— Chyba najlepiej będzie, jak dzisiaj odpuszczę ci tę godzinę. Widzę, że nie masz do tego głowy, więc nie będę cię męczył. — Uśmiechnął się. — A jak przyjdzie Rosana to wymyślimy coś na szybko.
— Dziękuję, chyba nie dałabym rady skupić się na nauce.
Niestety, Rosana całkowicie zapomniała, że lekcje z sir Aleksandrem miały zacząć się już w tym tygodniu. Zgodnie więc ze swoją tradycją przechadzała się po lesie w wygodnej, zielonej tunice. Czuła się tutaj tak dobrze, tak beztrosko, lekko. I co najważniejsze, wreszcie skończyły się te uciążliwe upały. Teraz nie potrzebowała niczego więcej. A już na pewno nie życia na zamku.
W pewnym momencie zauważyła, że ktoś siedzi za ogromnym, wiekowym już dębem. Właściwie chciała po cichu się wycofać, ale kiedy przyjrzała się tej postaci, dostrzegła znajomą czuprynę. Ostrożnie podeszła bliżej.
— Czekasz na niedźwiedzia? — zapytała przekornie.
Gunnar w pierwszej chwili aż się wzdrygnął. Kiedy jednak uświadomił sobie, że to Rosana, odpowiedział zaczepnie:
— Czyżby księżniczka znów się nudziła na swym pięknym zamku?
— Żadna nowość — prychnęła. — A ty sobie tak tu beztrosko siedzisz i nawet nie zauważasz, że ktoś się zbliża? Bardzo niedobrze, mógłbyś paść łupem złoczyńców albo stać się ofiarą przykrego żartu.
Usiadła obok niego. Właściwie nie wiedziała, czemu chce z nim rozmawiać. Może po prostu miała ochotę go powkurzać. Budził w niej tyle skrajnych emocji. On również wydawał się zaskoczony jej gestem, ale po chwili uśmiechnął się lekko.
— Kiedy wracasz na północ? — zapytała z czystej ciekawości.
— Jeszcze trochę będziesz musiała znosić moją obecność w Naval. W najbliższym czasie odbędę tu specjalne szkolenie, na które mnie wysłano. Nie słyszałaś o wymianie w ramach współpracy między naszymi królestwami? Co roku grupa naszych wojowników przyjeżdża na naukę do waszych rycerzy i na odwrót.
— Hmm, szczerze mówiąc, nie interesowałam się tym nigdy. A czy to nie ryzykowne tak zdradzać swoje techniki? — zawahała się Rose.
— Przecież wiadomo, że swoich najcenniejszych sztuczek i tak nikt nie pokaże — zaśmiał się Gunnar. — Ale pewnym doświadczeniem warto czasem się wymienić.
Rosana oparła się o szorstki pień drzewa i spojrzała w górę, na jego rozłożyste gałęzie, stanowiące istny stelaż dla liści. Tworzyły okazały, zielony baldachim. Właściwie w lesie zachwycało ją wszystko.
Po chwili spojrzała znów na Gunnara i przypomniała sobie jedną z poprzednich rozmów.
— Jak wrócisz, to pewnie znów będziesz robił to, co zawsze? — Tym razem nie potrafiła nazwać tego wprost.
— Nie wiem — odparł cicho.
Rosana zupełnie nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Była pewna, że Gunnar nie miewa zawahań.
— Jak to? — spojrzała na niego przenikliwie, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy.
— Wszystko jest bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. Przyjechałem tutaj, bo musiałem. Kazali mi odpocząć, wziąć się w garść.
— Ale co takiego się stało? — dopytywała.
— Pewnie myślisz sobie, że jestem potworem, który cieszy się i tryumfuje, widząc czyjąś krew. Ale prawda jest taka, że ja nie potrafiłem go zabić… Sam myślałem, że jestem maszyną, lecz kiedy usłyszałem cichy głosik jego córeczki, nie mogłem, coś we mnie pękło. Oczywiście i tak go zabili, na jej oczach, a ja nie byłem w stanie nic zrobić. I teraz codziennie słyszę tę dziewczynkę we śnie, to moja kara. I tak zbyt łagodna — powiedział gorzko.
Rosana nie pytała już o nic więcej. Wciąż nie rozumiała, jak można stać się maszyną do zabijania, pozbawioną uczuć. Jakoś jej to nie pasowało do Gunnara. Wydawał się… na swój sposób miły. Pozbawianie kogoś życia z zimną krwią było dla niej niewyobrażalne. Potrafiła jednak wyobrazić sobie scenę, którą opisał i nie mogła wyrzucić jej z głowy.
— Wszyscy powtarzają, że czasem tak się zdarza i że muszę to w sobie jak najszybciej zwalczyć.
— Pytanie, czy tego chcesz — powiedziała cicho.
Nie odpowiedział, zresztą nawet nie oczekiwała tego. Tymczasem Rosana wiedziona jakimś nieznanym jej impulsem, położyła głowę na jego ramieniu. W pierwszej chwili siedział nieruchomo, ale potem delikatnie ją objął. Nie spodziewała się tego.
Żadne z nich przez długi czas się nie odzywało, dzięki czemu Rosana mogła nawet usłyszeć bicie jego serca, co było całkiem przyjemne i kojące. Nagle jednak przypomniała sobie, że przecież to dziś miały się zacząć lekcje z Aleksandrem. Pospiesznie wstała.
— Przepraszam, całkowicie zapomniałam, że mam dziś zajęcia z historii! — krzyknęła i spojrzała przepraszająco na Gunnara.
Zanim cokolwiek powiedział, już jej nie było. Niczym strzała pobiegła w kierunku zamku. Nawet nie zauważała zdziwionych spojrzeń osób, które mijała po drodze. Zresztą nie pierwszy raz. Biegła w morderczym tempie, pomimo tego, iż czuła, że powoli traci siły nawet na najpłytszy oddech.
Zdyszana wpadła do sali i ostatkiem sił klapnęła na pobliskie krzesło. Ewangelina przyglądała jej się ze zdziwieniem.
— Najmocniej przepraszam — wysapała Rosana, gdy wreszcie udało jej się złapać oddech. — Kompletnie zapomniałam, że to już dziś.
Aleksander uśmiechnął się z pobłażaniem. Mógł się tego spodziewać. O wybrykach Rose już od lat huczał cały zamek. Potrafił jednak zrozumieć jej umiłowanie wolności i niechęć do dworskiej etykiety, toteż postanowił, że tym razem wybaczy jej to spóźnienie i nie doniesie na nią do królowej.
— Właściwie za chwilę powinniśmy już kończyć… — zaczął.
— No nie wierzę! — przerwała mu Rosana, która najwyraźniej szybko odzyskała energię i przestała przejmować się spóźnieniem. — Widzicie tamto drzewo? Ma żółte liście! Niesamowite!
Ewangelina również spojrzała przez okno. Nie rozumiała, co w tym takiego dziwnego, że liście zmieniają kolor. Właściwie nie wiedziała, czy w tym pokręconym królestwie pory roku zmieniały się tak samo, jak u niej. Jak widać, właśnie zaczyna się tu jesień. Normalna kolej rzeczy.
— Nie rozumiem. — Pokręciła głową.
— Och, ty najwyraźniej naprawdę nie jesteś stąd, Ewangelino! — Uświadomiła sobie Rosana. — Przecież tutaj już od niemal osiemnastu lat panuje wiosna. Wiedziałabyś o tym.
Ewangelina zaniemówiła. A ponoć to ona jest jakąś wariatką, która straciła pamięć. Najwyraźniej całe to królestwo było kompletnie nienormalne, a nie tylko ona. Jak może przez cały czas być wiosna?
— Hmm, to naprawdę dziwne — zauważył Aleksander. — Musiało stać się coś, co zaburzyło dotychczasowy porządek. Tak samo, jak wtedy…
Rozdział 9
— O co właściwie chodzi z tą wieczną wiosną? — zapytała Ewangelina. — Rosana ciągle o tym mówi, a ja jakoś tego nie rozumiem.
Właśnie trwała jej kolejna lekcja i bardziej od wszystkich przebytych przez Naval bitew, interesowało ją to, co dzieje się tutaj obecnie, czego doświadcza i ona.
— Cóż… — Aleksander przeczesał ręką swoje kruczoczarne, przydługie nieco włosy. — Dawniej mieliśmy typowe cztery pory roku, które z pewnością znane są i tobie. Cykl ten w kółko i w kółko się powtarzał, bez większych anomalii. Był bardzo dobry, bo utrzymywał równowagę w naturze. Tymczasem nagle, mniej więcej od momentu narodzin księżniczki Rosany, wszystko się diametralnie zmieniło. Panowała akurat wiosna i tak już pozostało, przez kilkanaście lat. Wszyscy dawno stracili nadzieję, że to tylko chwilowe.
— Ale… jak to możliwe? A rośliny, zwierzęta? Jak one sobie z tym radzą? Przecież nie mają odpowiednich warunków.
— Staramy się bazować na tych roślinach, które zawsze były określane jako te wczesne. Część potrafi też przynajmniej w małym stopniu przystosować się do nowych warunków. Mamy zresztą szklarnie, klosze. Gdy ich czas mija, od razu siejemy nowe, takie same.
— Jakoś wciąż ciężko mi to pojąć — przyznała Ewangelina. — I naprawdę nie wiecie, czemu tak się stało? Nikt się na tym nie zna?
Aleksander pokręcił głową.
— Zarówno uczeni, jak i wróżbici cały czas się nad tym głowią, ale niestety, póki co zagadka pozostaje nierozwiązana. Coś musiało zaburzyć cykl natury. Niewykluczone, że znachorka, która uczestniczyła przy porodzie, wiedziałaby coś na ten temat, ale przepadła jak kamień w wodę.
Ewangelina oparła się o drewniane krzesło. To ta znachorka, która rzekomo odpowiadała też za jej porwanie… Ale dlaczego rozpłynęła się w powietrzu? Co tu się dzieje? Czuła, że dla własnego dobra powinna jak najszybciej stąd uciec, ale przecież nie miała pojęcia, w jaki sposób tego dokonać.
— Wracając do tematu wojskowości, dziś podczas wieczoru poetyckiego będziesz miała okazję poznać kilku północnych wojowników, na szczęście obecnie naszych sojuszników.
— Tak, wiem, królowa już mi mówiła — westchnęła. — I znów będę musiała brać udział w jej idiotycznej maskaradzie.
Aleksander uśmiechnął się ze współczuciem.
— Rozumiem, co czujesz. Pocieszę cię, że i mnie nie będzie łatwo. Zostanie mi przedstawiona moja narzeczona. Co ciekawe, zupełnie jej nie znam, ale para królewska nie widzi w tym problemu. Chcą włączyć jej majątek do naszego królestwa, więc ten mariaż jest potrzebny.
— A ona, ta dziewczyna, chce tego?
— Ona tym bardziej nie ma prawa głosu w tej sprawie. Nikt nie będzie interesował się jej zdaniem. Podobno jej ojciec ma obsesję na punkcie korzystnego małżeństwa od kiedy tylko córka pojawiła się na świecie.
Nawet jeśli Aleksander próbował mówić o tym całkiem normalnie, w jego oczach widoczny był wyraźny niepokój. Nic zresztą dziwnego. Ewangelinie zrobiło się go niezmiernie żal. Nie wiedział o tej kobiecie nic, nie znał jej, a miał ją od tak poślubić, bo ktoś sobie tego zażyczył… Miała nadzieję, że ów wybranka okaże się przynajmniej kimś wartym uwagi, choć i tak nie wyobrażała sobie zaręczyn z zupełnie obcą osobą, nawet jeśli piękną, dobrą i miłą.
— Jesteś rycerzem, więc czemu nie zaprotestujesz? — zapytała żywo. — Dajesz sobą pomiatać?
— Służę królestwu — odparł krótko. — Taka już moja rola.
Ewangelina ostrożnie weszła do sali kominkowej. Bała się, że nieopatrznie potknie się o swą złotą suknię, która sięgała do samej ziemi. W dodatku irytowały ją te długie rękawiczki, które co chwilę zsuwały się z rąk i wiecznie musiała je poprawiać, bo inaczej prędko by je zgubiła.
Posadzono ją obok Rosany. Księżniczka miała równie długą suknię, ale w srebrnym kolorze. Bardziej jednak zwracał uwagę fakt, iż siedziała wyraźnie niezadowolona, zupełnie nie dbając o elegancką pozę, której ją uczono. Kiedy zauważyła Ewangelinę, powiedziała:
— Zaraz się przekonasz jak okropne są te ich wszystkie uroczyste spotkania. Dziś nasz Aleksander pozna przyszłą żonę — prychnęła. — Właściwie mogliby mu ją przedstawić w dniu ślubu, przecież i tak nie ma wyboru.
Gości zebrało się całkiem sporo. Oczywiście wszyscy wykwitnie ubrani, damy z wyszukanymi fryzurami, falbanami, koronkami. Na sali panował półmrok, więc dziewczynie ciężko było dostrzec poszczególne twarze. Skierowała swój wzrok na kominek. Lubiła patrzeć na ogień. Płomienie mają w sobie coś hipnotyzującego, co nie pozwala oderwać od nich oczu, gdy już raz się na nie spojrzy. Ich blask koił i uspokajał. Pozwalał zapomnieć o wszystkim.
Ewangelina nawet nie zauważyła, kiedy na scenę majestatycznym krokiem wyszła królowa, by powitać gości oraz zapowiedzieć występ Ody.
Kiedy usłyszała aksamitny głos koleżanki, wręcz nie mogła wyjść z podziwu. Nie przypuszczała, że dziewczyna ma aż taki talent. Kto by pomyślał… Marnowałaby się tam na wsi, śpiewając na sianie. Dostrzegła jednak, że jej wzrok skierowany jest wciąż w to samo miejsce. Ewangelina podejrzewała, że pewnie siedzi tam ów Morgan. Oda mimochodem nieraz już o nim wspominała, czemu zawsze towarzyszył rumieniec na twarzy. Ewidentnie była zauroczona tym rycerzem. Ewangelina nie miała jeszcze okazji poznać go osobiście i zastanawiała się, co też jest w nim takiego wyjątkowego, że Oda kompletnie straciła dla niego głowę. Oby faktycznie był tego godzien.
W tym samym czasie również Rosana rozglądała się wokół. O ile dworskie tradycje bez wyjątku ją nudziły, o tyle przynajmniej na tego typu spotkaniach mogła chociaż trochę poobserwować ludzi. Tu jakiś ukryty romansik, tam mały skandal, wśród dworzan tego nie brakowało, a ona nawet lubiła ploteczki. Dziś jednak nie docierały do niej żadne nowinki, irytowały ją za to maślane oczy Ody stale wlepione w Morgana. Cóż za rozpaczliwy obrazek.
Rose skierowała swój wzrok w przeciwną stronę, nie mogąc dłużej tego znieść. Dostrzegła Gustava i siedzącego obok niego Gunnara. Chłopak mimo półmroku też ją zauważył. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę. Rosana poczuła dziwne ukłucie w żołądku. Szybko odwróciła głowę i próbowała skupić się na występie Ody, ale jakoś szczególnie jej się to nie udawało. Czuła się kompletnie rozkojarzona, myśli płynęły zupełnie swoim torem.
Po Odzie wystąpiła jeszcze jedna z dam dworu, nieco przygrubawa stara panna. Wyrecytowała pretensjonalny utwór, który nie zainteresował chyba nikogo. Po słabych, wyuczonych oklaskach, na scenę weszła para królewska. Lśniąca suknia Emmy okrutnie raziła w oczy. Po co jej tyle błyskotek? Męża już przecież dawno złapała. Zresztą kogo kuszą te przesadne świecidełka…
— Drodzy zebrani! Zanim zaprosimy was na wyśmienity poczęstunek, chcielibyśmy przedstawić wam naszego gościa i ogłosić jakże radosną nowinę. Przybyła do nas przepiękna lady Jennifer, córka wielmożnego hrabiego Blake’a, narzeczona naszego wybitnego rycerza, sir Aleksandra.
Po sali przeszedł pomruk. Co prawda plotki o zaręczynach krążyły wśród dworzan już od pewnego czasu, ale teraz stały się wreszcie niezaprzeczalnym faktem. Do króla i królowej dołączył wkrótce Aleksander, ostrożnie prowadząc pod rękę lady Jennifer. Ewangelina i Rosana wymieniły się spojrzeniami. Jennifer była bez wątpienia piękną kobietą. Śnieżnobiała cera, długie, czarne włosy, w które wplotła niezapominajki, idealnie proporcjonalna sylwetka. Na dodatek ta wspaniała, kobaltowa suknia, odcinana w pasie i spływająca delikatnie ku ziemi… Nikt takiej nie ma.
Ewangelina pomyślała jednak, że pomimo niezaprzeczalnej urody, było coś odrzucającego w wyrazie twarzy Jennifer. Wyglądała raczej na nieszczególnie przyjazną. Miała takie chłodne spojrzenie i przesadnie wydętą dolną wargę.
Z zamyślenia wyrwały Ewangelinę donośne oklaski, które rozległy się, gdy Aleksander teatralnie uklęknął przed kobietą.
— Lady Jennifer, nie wiem, czy na to zasługuję, ale czy uczynisz mi ten zaszczyt i ofiarujesz swą rękę? — Brzmiało to jak recytacja wyuczonego tekstu, a nie słowa, które powinny wyrażać szczere i gorące uczucia.
— Oczywiście, sir — odpowiedziała równie sztucznie Jennifer i pozwoliła nałożyć sobie na palec pierścionek. — To duma zostać żoną tak znamienitego rycerza.
Aleksander pocałował jej dłoń i ukłonił się, na co znów rozległy się gromkie brawa. Ewangelina pokręciła głową z dezaprobatą, nie zamierzała wtórować reszcie. To żaden powód do radości. Zaręczyny z przymusu. Dlaczego wszyscy na tym zamku stale tylko coś udają i grają według ustalonego scenariusza, w którym pod żadnym pozorem nie wolno nic zmienić?
— Wołają na poczęstunek — szturchnęła ją Rosana. — Wreszcie! Chodźmy, bo zjedzą nam najlepsze!
Ewangelina wstała, ciesząc się, że teatrzyk dobiegł końca i razem z Rosaną przeszły do długiej sali, w której na ogromnym stole nie brakowało najróżniejszych smakołyków, szczególnie tych słodkich. Dziewczyny ochoczo rzuciły się na czekoladową fontannę.
— Często to zamkowe jedzenie jest moją jedyną pociechą na tym padole — powiedziała nieco niewyraźnie Rose. Była już cała brudna od czekolady. — Gdyby nie ono to oszalałabym zupełnie.
— Chyba nie potrafię pojąć tych okropnych gierek — powiedziała z powagą Ewangelina.
— Cóż, nie ty jedna. Ale wszystko to wyłącznie polityka i ekonomia. Zawsze tak było i chyba nic tego nie zmieni. Ojciec Jennifer przepisze swe ziemie na młodą parę. Przecież Aleksander to dla Jennifer dobra partia, a ziemie staną się niejako własnością rycerstwa — wytłumaczyła Rosana.
— Nie boisz się, że ciebie też to w końcu spotka? — spytała z ciekawości Ewangelina. — Pewnie tobie też będą chcieli kogoś znaleźć.
— O, niech tylko spróbują! — krzyknęła Rose, po czym odparła: — No trudno, coś będę musiała wymyślić. Na pewno nie dam sobą pomiatać.