E-book
1.47
drukowana A5
38.06
Towarzysz II

Bezpłatny fragment - Towarzysz II

Droga do miłosierdzia


Objętość:
215 str.
ISBN:
978-83-8104-471-4
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 38.06


Prolog

Na ciemnej ulicy oświetlonej tylko jedną, działającą latarnią i małym neonem znajdującym się nad małym sklepikiem, nie ma żywej duszy. W środku nocy miasto wymiera i nabiera sił na kolejny ciężki dzień. Ciszę, jaka panuje tu o tej porze, zakłócił tylko jeden osobnik. Młody, lekko podpity młodzieniec z butelką jeszcze nie opróżnionej wódki w ręce. Stara się być cicho i iść prosto, ale nie wychodzi mu to za bardzo. Korzysta z pomocy wszystkich znajdujących się rzeczy po drodze, by tylko nie upaść. Ledwo puścił się ściany, a już musiała spieszyć mu z pomocą latarnia. Nie łatwe to było zadanie, ale młody człowiek uparcie parł do przodu.

Zza rogu, w cieniu obserwował go Piotr. Znał doskonale jego imię. Utkwiło mu głowie na wieczne czasy. Prawie każdej nocy widzi go w swoich sennych koszmarach. Za każdym razem w innym miejscu i o innej porze. Jednak jedno się nigdy nie zmieniało. Na jego widok serce biło mu zawsze ze zdwojoną prędkością. Pięści się same zaciskały, a w głowie panowały tylko i wyłącznie złe myśli. Nienawidził go z całego serca i mimo upływu wielu lat, to uczucie się nie zmieniało.

Obserwował go z nożem w ręce i nie mogąc już dłużej wytrzymać, wyszedł z cienia. Kierował się prosto w jego kierunku i specjalnie stanął w najbardziej oświetlonym miejscu tuż przed nim. Chciał żeby go zobaczył. Pragnął z całego serca, by wiedział, kto do niego idzie i jakie ma zamiary. Liczył na jego strach, błagania, a nawet płacz.

Młody człowiek — Daniel, zobaczył go zaledwie dwa metry przed sobą. Widząc ostry nóż sporej wielkości w jego ręce, natychmiast oprzytomniał. Wyprostował się i patrząc prosto w oczy swojego napastnika, rzekł:

— Przecież ty nie żyjesz.

Otrząsł się, pokręcił głową i znów spojrzał na niego, próbując się przyjrzeć dokładniej.

— Zabili cię przecież. Sam widziałem, jak chowali twoje ciało.

— Wróciłem po ciebie.

— Nie… ja nigdzie z tobą nie idę. To musi być sen. Za dużo wypiłem.

Piotr przybliżył się do niego i szybkim ruchem przejechał mu nożem po klatce piersiowej. Mężczyzna zawył z bólu i próbując zatamować krew przedzierającą się przez jego ubranie zaczął się cofać. Przerażony bezwzględnością napastnika wiedział, że nie ma dla niego ratunku. Zaczął, więc błagać o litość:

— Proszę cię, ja nie chcę jeszcze umierać. Wiem, że zrobiłem błąd, zabijając tę kobietę, ale…

— Błąd? — powtórzył, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. — Ty uważasz to za… błąd?

— Zrobię wszystko, przestanę pić, dam na tacę w kościele, ale nie zabijaj mnie. Ja już odsiedziałem swoje. Jestem teraz innym człowiekiem. Pomagam innym, wpłacam nawet pieniądze na chore dzieci.

— Milcz!

Podszedł do niego i przystawiając mu nóż do gardła, powiedział:

— Jesteś żenujący.

I patrząc mu prosto w oczy, pociągnął nóż po całej szerokości jego szyi. Krew od razu wypłynęła na zewnątrz, zalewając jego ciało. Zaskoczone i przerażone oczy ofiary powoli zaczęły się zamykać, aż w końcu ciało umarło. Jednak Piotr wiedział, że to nie koniec. Odsunął się od niego i czekał, na najważniejszy moment dla niego. Z ciała powoli zaczęła wylatywać dusza zmarłego. Mała mgiełka pięła się w górę nad ciałem zmarłego i wtedy z ziemi wysunęła się potężna ręka demona ze szponami ostrymi jak brzytwa. Pochwyciła ją i brutalnie zabrała ze sobą pod ziemię. Piotr obserwował to z wielką satysfakcją. Wiedział, że zasłużył on na to i z przyjemnością patrzył na sprawiedliwy wyrok, jaki wydano na mordercę jego żony.

Taki sen pojawiał się prawie za każdym razem, gdy udawało mu się znaleźć bezpieczne miejsce do odpoczynku. Za każdym razem było to w innych okolicznościach, w innych miejscach i o innych porach, lecz finał był zawsze ten sam.

Ile długich lat już spędził w piekle nie był w stanie zliczyć. Jego codzienne zmagania z pustką, jaka ogarniała go w tym świecie i czającym się wszędobylskim niebezpieczeństwem były nie do zniesienia. W dodatku, co pewien czas, gdy padał ze zmęczenia wciąż przypominano mu, kto jest winny jego cierpieniu. Postać młodego mordercy nie opuszczała go ani na krok. Było to dla niego zarówno karą, jak i jedyną radością w tym miejscu. Za każdym razem przypominał sobie dokładnie twarz mordercy swojej żony. Musiał znosić jego obecność, ale mógł również zemścić się raz jeszcze i wymierzyć swoją sprawiedliwość na tysiąc różnych sposobów.

Działo się tak, co kilka lub kilkanaście dni, gdy padał na ziemię wykończony ciągłą tułaczką bez celu. Jednak przychodził czas, gdy chęć zemsty i poczucie wymierzanej przez niego sprawiedliwości malała. Czuł, że senne koszmary nic nie zmieniają i nie mają najmniejszego sensu. Wtedy sen przybierał zupełnie inny obraz. Daniel pojawiał się w nim na bardzo szczęśliwego człowieka. Bogatego i w pełni korzystającego z wolności, jaką podarowano mu po unieważnieniu wyroku sądowego. Państwo dodatkowo wypłaciło mu ogromne odszkodowanie za posądzenie go o morderstwo. Na domiar złego oddano mu na własność mieszkanie Piotra i Karoliny. I gdy Piotr pojawiał się przy nim, ten nie bał się śmierci. Szydził z niego i obrażał jego żonę. Wyzywał ich i śmiał się z nich prosto mu w oczy. Zachowywał się tak, by znów wzbudzić na nowo złość i chęć zemsty u Piotra. Działało to zawsze i wzbudzało w nim nienawiść do tego stopnia, że przez kilkanaście następnych długich dni Piotr o niczym innym nie myślał, jak o ponownym wymierzeniu sprawiedliwości.

Za dnia tułał się przez pustynię bez celu i unikał złowrogich jaskiń. Zmagał się z pustynnymi burzami i szkieletami pojawiającymi się w najmniej odpowiednich momentach. Myśli o zemście były dla niego jedynym sposobem na przeżycie w tych warunkach. Zawsze pomagały mu przeżyć najtrudniejsze chwile i pozwalały skupić się na czymś, w świecie pozbawionym celu.

Mimo tego przyszedł dzień, w którym postanowił zmienić wszystko.

1. Szansa

Na ogromnej pustyni zasypanej czerwonym piaskiem Piotr Tarski przemierza kolejne kilometry. Wykończony tułaczką zakrywa swą twarz, by ochronić przynajmniej oczy przed zbliżającą się kolejną burzą. Na twarzy, zarośniętej grubą brodą wyraźnie rysuje się trud, jaki kosztowały go ostatnie długie lata. Ubranie ma poszarpane, nogi poranione, ale nie zatrzymuje się ani na chwilę. Wiatr się znów nasila i sprawnie uprzykrza mu wędrówkę. Nogi z coraz większym trudem udaje mu się podnosić, ale się nie poddaje. Prze naprzód, nie zwracając uwagi na ogromną falę piasku wznoszącą się około dziesięciu metrów nad nim. Wie doskonale, co ona oznacza i nawet nie próbuje się przed nią ukryć. Idzie wciąż do przodu, aż w końcu dosięga go potężna siła wiatru. Zabiera go do siebie i wzbija w górę niczym piórko na wietrze. Obraca nim we wszystkie strony, wiruje coraz wyżej, aż w końcu wypluwa z siebie kilkadziesiąt metrów dalej.

Wylądował na gorącym, ale miękkim piasku tuż obok wejścia do jaskini. Nie widział jej wcześniej, ale nie żałował tego. Nie wszedłby do niej za żadne skarby. Obserwował tylko trąbę powietrzną, która odchodziła od niego podążając do sobie tylko znanego celu. Dostała czego chciała, spowolniła jego wędrówkę i zabawiła się nim przez chwilę. Nie była pierwszą ani nawet dziesiątą, której to się udało. Piotr próbując znaleźć koniec pustyni był przygotowany nawet na setki takich przygód. Wiedział bowiem, że zginąć nie może, a jedyne co mu pozostało to nadzieja. Szansa, którą sobie wyobraził, której nikt inny w nim nie wzbudził, tylko on sam. Znaleźć koniec i wierzyć, że to odmieni jego los — taki miał cel i za nim podążał już od kilkudziesięciu dni.

Gdy przeczekał burzę podążył za nią wiedząc, że to wydłuży mu czas do następnej fali. Zazwyczaj nadchodziła z jednej strony, tak więc według jego obliczeń miał dwa dni do pojawienia się następnej. Zaczął wspinać się na kolejną wydmę mając nadzieję, że za nią kryje się coś nowego, ale obraz wciąż się nie zmieniał. Gdziekolwiek jego wzrok nie sięgał — wszędzie był tylko piasek.

Przysiadł na chwilę, by odpocząć, ale od razu pojawiły się kościste ręce próbujące go wciągnąć pod piasek. Był na to przygotowany i zerwał się na nogi, gdy tylko poczuł ich obecność. Zaczął je kopać, łamać im słabe, stare palce wybijając je w powietrze. Choć wiedział, że z nimi nie wygra, że za każdym razem pojawiały się kolejne, to musiał się wyżyć. Dawało mu to satysfakcję i chwilowe poczucie swojej przewagi, jakiej mu najbardziej brakowało w tym koszmarnym miejscu.

Były wszędzie, gdzie tylko się nie pojawił. Nie wiedział, czy go śledziły, czy ich miasto albo świat znajdywał się pod tym czerwonym piaskiem. A ich największa rozrywka to była ściganie go.

— Odczepcie się w końcu! — wykrzyczał i zaczął zbiegać z wydmy.

Biegł na dół mimo zmęczenia, ale pod następną górkę już nie było tak łatwo. Wspinał się już na czworaka i będąc na jej wierzchołku dojrzał jaskinię. Tuż przy niej znajdywała się studnia, której od kilku dni już szukał. Było to jedyne miejsce dające mu spokój na dłuższą chwilę. Pobiegł do niej i nie czekając ani chwili spuścił wiadro do jej środka. Napełnił je bezcenną wodą i zaczął wciągać na górę nie mogąc się doczekać chwili, gdy zamoczy w końcu usta w czymś mokrym.

Wyciągnął wiadro i już chciał wypić jego całą zawartość, gdy zobaczył, że w jego środku pływała gęsta, czarna ciecz, przypominająca bardziej ropę, niż wodę.

— Nie!!!

Wylał to ziemię i u jego stóp powstała kałuża asfaltu. Jednak już po chwili piasek wciągnął ją do siebie i po zaledwie kilku sekundach nie pozostało po nim ani śladu.

— Bez przesady! — krzyczał, patrząc w górę. — Wiem, że zasłużyłem na najgorsze, ale miej litość. Daj się chociaż napić.

Uniósł ręce, patrzył w niebo czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ale żadna nie nadchodziła. Czekał cierpliwie, zamknął oczy chcąc im dać chwilę odpoczynku, ale jedyne co usłyszał, to groźne warczenie dochodzące z jaskini.

Usiadł, więc przy studni i oparł się o nią plecami. Był wyczerpany i potrzebował dłuższej przerwy w wędrówce. Długo szukał kolejnej studni, aż w końcu ją znalazł. Do tej pory tylko w takich miejscach mógł doświadczyć odpoczynku. Tutaj nikt nie sięgał po niego z piasku, nikt nie wychodził z jaskini na zewnątrz. Jedynie burza piaskowa mogła go z tego miejsca przegnać.

Zasnął bardzo szybko i wtedy przyśnił mu się sen, który dodał mu nowej wiary do dalszych starań.

Pojawił się na ulicy, na której życie biegło swoim tempem. Ludzie przechodzili tuż obok niego zatroskani swoimi problemami. Kierowcy stali w korku czekając na zmieniające się światła, a dzieci głośno bawiąc się kopały do siebie piłkę podając nazwiska swoich ulubionych piłkarzy.

Piotr początkowo nie wiedział, dlaczego pojawił się w takim miejscu. Nie znał go i szukał wzrokiem kogokolwiek z przechodniów, przyglądał się sklepom, całemu otoczeniu próbując zgadnąć, dlaczego wybrano to miejsce. I po chwili zauważył. Z jednego ze sklepów spożywczych wyszedł Daniel. Niósł siatkę pełną owoców, w drugiej ręce trzymał czteropak piwa i zadowolony z siebie kierował się do samochodu.

Serce go zabolało. Patrzył na mordercę swojej żony, który korzysta ze swej wolności jakby nic się nie stało. Zabrał mu wszystko, zrujnował całe jego życie i wtrącił do piekła wiecznego, z którego nie ma wyjścia. Pięści mu się same zaciskały. Z nerwów aż wargi przygryzał, ale nie ruszył w jego kierunku. Zamknął oczy i tylko prosił o jedno:

— Zbudź się, Piotrze, długo tego nie wytrzymasz.

— Wytrzymasz i to jeszcze więcej — usłyszał znajomy głos.

Otwarł oczy zaskoczony i ujrzał proboszcza Tadeusza przed sobą.

— Ksiądz proboszcz?

— Miło cię widzieć Piotrze — powitał go z prawdziwym uśmiechem na twarzy.

Objął go i przytulił wiedząc doskonale jak bardzo on teraz cierpi.

— Ale… — cofnął się od niego, czując się niegodzien tego powitania. — …ksiądz mnie nie nienawidzi?

— Nie, wszystko wiem jak to wyglądało i dawno ci wybaczyłem. Musiałeś cierpieć niemiłosiernie Piotrze. Współczuję ci i zawsze będę zły na siebie, że nie pomogłem ci wtedy.

— Jak ksiądz nie pomógł? To ja nie przyjąłem pomocy, ja jestem wszystkiemu winny. Wciąż pamiętam słowa księdza, by mu nie wierzyć. Żałuję, że nie posłuchałem.

— On ma potężną moc i potrafi ją wykorzystać. Jednak jest ktoś silniejszy od niego i dzięki niemu tutaj jestem.

— Ale… to jest sen?

— Tak Piotrze. Śnisz, ale proszę cię wysłuchaj mnie i zaufaj mi.

Piotr zaciekawiony jego słowami nie odważył mu się przeszkodzić. Tylko skinął głową i czekał na dalsze wyjaśnienia.

— Wraz z Karoliną i moimi przyjaciółmi, staramy się ci pomóc otrzymać miłosierdzie Boże.

— Ale… to niemożliwe. Przeze mnie zginęło mnóstwo niewinnych ludzi.

— Nie mów tak. Wiedz, że każdy zasługuje na miłosierdzie, jeśli go naprawdę pragnie. Najważniejsze jest twoje serce, musisz je oczyścić ze wszystkiego, co złe. To, że postanowiłeś w końcu oczyścić swój umysł z chęci zemsty już ci bardzo dużo pomogło. Pozbądź się nienawiści, zerwij ze wszystkim co złe i pozwól zapanować dobru. Ono jest silniejsze i może działać cuda. Tylko musisz w to uwierzyć i chcieć się mu oddać.

— Wierzę, ale co mam zrobić, by je otrzymać?

— Zasłuż na nie — odpowiedział, uśmiechając się do niego, jakby to była jedna z najłatwiejszych rzeczy na świecie. — Idź na Górę Anioła, to jest jedyny sposób opuszczenia tego świata.

— Górę Anioła? — zapytał zaskoczony. — A jak tam trafić? W dobrym kierunku idę?

— Kierunek tu nie jest ważny, Piotrze. Z każdym dniem, gdy z twego serca znika nienawiść, jesteś bliżej wyjścia. Kieruj się dobrem, a góra sama cię odnajdzie.

Piotr słysząc słowa księdza, zaniemówił. To brzmiało jak coś nieprawdopodobnego.

Nagle ksiądz uśmiechnął się i położył mu rękę na ramieniu, mówiąc:

— Mam ci przekazać, że twoja żona bardzo cię kocha. Trzyma za ciebie kciuki i cierpliwie czeka na ciebie w niebie.

Po tych słowach oczy mu się momentalnie otwarły. Czuł, jakby ktoś uderzył go w twarz, by wyrwać z tego pięknego snu. Rozejrzał się wokoło, szukając jakichkolwiek śladów, ale nigdzie nie było nawet choćby najmniejszego wgłębienia na równo ułożonym, czerwonym, znienawidzonym przez niego piachu. Siedząc wciąż oparty o studnię, zamknął raz jeszcze oczy, by choć przez chwilę pobyć ze swą piękną żoną. Powspominać niezapomniane chwile raz przeżyte. Jej włosy, oczy, uśmiech. Na sam jej widok, na jego twarzy pojawił się już tak dawno nie goszczący u niego uśmiech.

Wtedy nagle usłyszał zbliżającą się do niego kolejną burzę. Jakby na zawołanie, pojawiła się, by zniszczyć mu tę piękną chwilę. Otwarł oczy i wiedząc, że na odpoczynek w tym miejscu nie ma już co liczyć, zaczął iść przed siebie. Natchniony słowami księdza proboszcza zapomniał o pragnieniu i głodzie. Wychodził pod górę kolejnej wydmy, nie przejmując się już ich ilością. Już nie było ważne, ile będzie musiał ich pokonać, ile burz przyjdzie mu przetrwać. Teraz najważniejsza była nowa nadzieja i cel, który znajdywał się gdzieś przed nim. Jakikolwiek on był, cokolwiek musiałby uczynić — to znajdzie to, zrobi to — wszystko, by tylko osiągnąć coś, co przez wszystkie długie lata, które spędził na pustyni, wydawało się dla niego nieosiągalne, wręcz niewyobrażalne.

2. Jak w raju

Wędrówki nie było końca. Tygodnie mijały, a krajobraz wciąż się nie zmieniał. Burze piaskowe wymieniały się między sobą atakując Piotra. Próbowały zmusić go do zatrzymania się i rezygnacji z obranego celu, lecz nie poddawał się. Gdy tylko nachodziły go wątpliwości, od razu wspominał słowa księdza proboszcza. W nocnych koszmarach coraz łatwiej powstrzymywał się od dokonywania zemsty na Danielu. Mimo że wydawały się one coraz bardziej realistycznie, prowokowały go do działania, szydziły z jego bezczynności, to nie poddawał się. Walczył sam ze sobą i nie ulegał chęci zemsty. Wierzył, że jego ukochana walczy o niego i nie mógł jej zawieść. Szedł wciąż do przodu mając ją w sercu.

Aż pewnego dnia stanął na jednej z wydm i aż uklęknął zaskoczony obrazem jaki ukazał się tuż za nią. Czerwony piasek miał jednak swój koniec. Jego oczom ukazało się miasto, otoczone wysokim, betonowym murem. Zza którego widać było kilka oszklonych wieżowców, zupełnie niepasujących do krajobrazu, jaki spotykał na co dzień przez te wszystkie lata.

Przyspieszył kroku czując rosnącą nadzieję na zmianę swojego losu. Miał dość piasku. Nie chciał już pokonywać żadnej wydmy. Pragnął zapomnieć o jaskiniach, burzach piaskowych i szkieletach wyrastających z ziemi. Biegł ile miał tylko sił w kierunku bramy, którą coraz wyraźniej dostrzegał w tym betonowym ogrodzeniu. Szybko pokonywał odległość dzielącą go od celu i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że nie wejdzie do tego miasta.

Wbiegł na utwardzoną, pokrytą czarnym żwirem ścieżkę prowadzącą do miasta i zaczynał dostrzegać rysy dwóch postaci stojących daleko na jej końcu. Nie spowalniał jednak tempa. Biegł ile miał tylko sił w nogach. Czuł już zmęczenie, ale upragniony koniec ścieżki wciąż był odległym punktem. Nie chciał jednak zwolnić ani na chwilę. Mimo że trwało to o wiele dłużej niż tego chciał, to postacie stawały się coraz wyraźniejsze. Olbrzymia brama do miasta rosła z każdą chwilą. Przebiegł jeszcze dobrych kilkaset metrów i musiał przystanąć. Spuścił głowę ciężko oddychając, ale mimo zmęczenia radość zaczynała wygrywać. Z uśmiechem na ustach przyglądał się bramie wysokiej na jakieś pięć metrów. Dwa potężne, drewniane skrzydła otwarte były na oścież, ale nie potrafił przez nie nic zobaczyć. Tak jakby mgła albo zasłona z piasku niesionego przez wiatr specjalnie zakrywała przed nim całe wnętrze. Wysokie, betonowe mury sięgały około dziesięciu metrów wysokości. Gładkie jakby były ze szkła z pewnością były dla każdego nieproszonego gościa przeszkodą nie do przejścia. Teraz dopiero widział w całej okazałości postacie stojące przed bramą i aż skrzywił się na ich widok, zaskoczony ich wyglądem. Dwaj potężnie zbudowani, wysocy mężczyźni stali przed bramą i z rękami założonymi na piersi, jak bramkarze w najlepszych klubach nocnych, cali spoceni, patrzyli na niego ze złowieszczą miną. Komicznie jednak wyglądali ubrani w gorące futra, które niemiłosiernie grzały ich ciała stojące pod parzącym słońcem. Żal mu ich było i aż ciągnęło go, do odezwania się, zrzucenia z nich tych ubrań, ale bał się. Czuł ich nieustanne, ostre spojrzenia i bojąc się ich reakcji, nie odezwał się ani słowem. Pragnął wejść do środka, poczuć innych ludzi, zobaczyć cokolwiek innego niż ten, znienawidzony, czerwony piasek.

Poruszając się powoli, w końcu doszedł do nich i zwolnił. Nie wiedział czego się spodziewać; czy patrzeć na nich, czy przyspieszyć.

— A co, jeśli zagrodzą mi drogę? — pomyślał z coraz większą obawą.

Jednak starał się nie dopuszczać do siebie takiej możliwości. Postanowił ukryć swój strach i unosząc głowę wysoko, skierował swe kroki między nich. Wtedy jeden z nich zareagował. Zagrodził mu drogę swym ciałem i wycierając pot z czoła, powiedział błagalnym tonem:

Nie wchodź tam, dobrze ci radzę.

Co ty robisz? — zapytał go z przerażeniem w głosie jego kompan.

Uciekaj stąd, póki jeszcze możesz.

Ale ja muszę tu wejść — odparł mu Piotr zdziwiony jego reakcją.

Odejdź stąd głupcze, bo skończysz, tak jak my! — krzyknął pełen desperacji.

Jego podenerwowany kompan próbował nie zwracać na nich uwagi i przyjmując znów pozycję strażnika, stanął wyprostowany i tylko nerwowo zerkał na boki, wyraźnie się czegoś bojąc.

— Co się z wami dzieje? — zapytał ich Piotr.

Nagle usłyszeli głośne warczenie w oddali. Przelękli się i pełni obaw spojrzeli na siebie, doskonale zdając sobie sprawę, do kogo ono należy. Piotrowi od razu przypomniały się jaskinie i bestie, które się tam chowają. Zdążył je poznać i zetknąć się z nimi już nie miał zamiaru.

Coś ty narobił, idioto — rzekł kompan strażnika i zaczął zdejmować z siebie grube futro. — Jeśli znów mam zginąć, to nie w tym cholernym futrze.

Masz ostatnią szansę, zostań tu i zgiń z nami — strażnik spróbował go raz jeszcze powstrzymać. — Dobrze ci radzę.

Nie mogę.

Pamiętaj, ostrzegałem cię — rzekł i zszedł mu z drogi.

Zza wydm już unosił się piasek. Bestia zbliżała się w szybkim tempie. Strażnik również zaczął się rozbierać i ukazując swoją wysportowaną sylwetkę, zaczął szykować się na przyjęcie wroga.

Czemu nie uciekacie? Schowajcie się za murami miasta.

Mury go nie powstrzymają.

Idź już i nie oglądaj się za siebie — rzekł do niego strażnik. — Zrobiłem błąd i muszę ponieść konsekwencję.

O czym wy mówicie?

Bestia, wyglądająca dokładnie tak samo, jak ta, z którą Piotr miał wcześniej do czynienia, stanęła na wydmie. Zaraz za nią ukazała się i druga.

— Spierdalaj mi z oczu — ponaglił go kompan strażnika, wychodząc już naprzeciw bestiom.

Piotr nic nie rozumiał. Podziwiał ich odwagę i zdecydowanie, ale żal mu ich było i czuł się winny, choć nic złego nie zrobił. Wiedział, że szans z bestiami nie mają i chciał im pomóc, uczynić cokolwiek, ale nie wiedział co. Obaj zaczęli iść w kierunku bestii, które wciąż obserwowały ich z wydmy. Nie ruszały się z miejsca, tylko czekały i wpatrywały się w nich cierpliwie. Piotr czuł ich wzrok też na sobie. Strach się w nim wzmagał z każdą chwilą. Wiedział, że nie może dłużej stać w miejscu, musiał coś zrobić. Musiał schować się i to jak najszybciej. Odwrócił się, więc od nich i szybko przeszedł przez bramę.

Przeszedł grube mury i wszedł w dziwną, szaro-czerwoną mgłę, która dzieliła bramę od miasta. Czuł się jak w gęstej mgle, przez którą widoczność momentalnie zmalała do jednego metra. Szedł powoli rozglądając się we wszystkie strony, próbując dostrzec cokolwiek, aż w końcu powietrze zaczęło się przerzedzać. Stanął na chodniku, tuż przy ruchliwej ulicy i poczuł się jakby trafił do zupełnie innego świata. Naprzeciwko niego znajdował się fryzjer, który nie narzekał na brak pracy. Przez szybę było widać jak pracuje nad bujną fryzurą starszej kobiety. Rozmawia z nią, podpytuje o jej wrażenia, a w kolejce cierpliwie już oczekiwało trzech następnych klientów. Tuż obok stał sklep z butami, następnie mięsny, a jeszcze dalej bank. Za nimi wyłaniały się wysokie biurowce, a przed nim samym przechodziło mnóstwo normalnych, zwykłych, choć jak zawsze, zabieganych ludzi. Czuł się jak w domu, jakby wrócił do życia, które tak brutalnie stracił.

— To zbyt piękne, żeby było prawdziwe — powiedział sam do siebie, ruszając wzdłuż ulicy.

Przyglądał się lodziarni, w której ludzie w różnym wieku ustawiali się w kolejce. Szczęśliwi ci, którzy już mieli ogromne gałki kolorowych i z pewnością smacznych lodów już w ręce. Wielki pan lodziarz, ubrany w kolorowy fartuch z logiem swojej firmy i białą, wysoką czapeczkę zagadywał wszystkich. Z uśmiechem na twarzy obsługiwał każdego, doradzając i zachwalając każdy smak podawanych przez niego wyrobów.

Radowało się serce Piotra, widząc taki obrazek. Dzięki niemu choć na chwilę mógł zapomnieć o wszystkim, co przez ostatnie lata przeżywał i w końcu pojawiała się nadzieja dla niego na odpoczynek.

Spacerując dalej, wyszedł na ogromny plac, na którym królowała olbrzymia, kamienna fontanna, pod którą siedziało mnóstwo ludzi. Mnóstwo ławeczek było ustawionych w jej pobliżu, tak by każdy mógł przy niej usiąść i podziwiać jej piękno. Sama miała postać mężczyzny siedzącego na olbrzymim rydwanie. Stał on nim i trzymając ręce w geście zwycięstwa oblewał wodą znajdujących się poniżej, kłaniających się mu ludzi. Byli to zarówno podbicie przez niego królowie, jak i wielcy rycerze oraz zwykli ludzie. Wszyscy mieli głowę pochyloną w dół, a z ich uniesionych rąk wylatywała woda wprost na jego dwa potężne konie. Wszystko to lśniło takim blaskiem, że nie mogło być zbudowane z niczego innego jak ze złota.

Piotr będąc pod jej wrażeniem, długo nie mógł oderwać wzroku od niebywałej budowli.

Nie wierzył własnym oczom, że ktoś był zdolny, do zrobienia czegoś tak wspaniałego. Zbliżył się do niej chcąc jej dotknąć, poczuć chłód na twarzy. Szedł w jej kierunku jak w transie, nie zwracając uwagi na nagłe zainteresowanie wszystkich ludzi znajdujących się na placu. Im bliżej był fontanny, tym więcej osób przerywało swe rozmowy i koncentrowało swój wzrok na jego postaci.

Gdy już był tak blisko rzeźby klęczącego króla, by móc zamoczyć rękę w wodzie opływającej złoty rydwan, wtedy zauważył znajdujący się po drugiej stronie placu hotel Gloria. Czerwone, grube litery na czarnym tle budynku wyglądały imponująco. Do tego srebrne, lśniące okiennice i główne wejście z czerwonym dywanem wypływającym aż na ulicę. Wszystko robiło duże wrażenie, lecz nie to zwróciło największą uwagę Piotra. Nad głównym wejściem, tuż pod oknami znajdowała się wielka, kolorowa reklama, która głosiła cudowne dla niego samego słowa: „Darmowe pokoje, dla każdego wędrowca”.

To był jak znak, którego wcale nie oczekiwał. Piotr nie myślał już o fontannie. Ruszył w jego kierunku ciągle mając w głowie słowa jednego ze strażników stojących przed miastem. Musiał się dowiedzieć o kim on mówił. Nie dawało mu to spokoju.

Zbliżając się do końca placu poczuł się obserwowany. Spojrzał na ludzi zebranych na ławkach, ale oni momentalnie odwrócili od niego swój wzrok i powrócili do swoich zajęć. Dziwnie się czuł. Patrzył na nich jeszcze chwilę, ale żaden z nich nie spojrzał już na niego. Ruszył dalej przypominając sobie nazwisko, jakiego miał szukać w hotelu.

Starszy wiekiem portier, wystrojony w czarno-czerwone barwy hotelu widząc go, od razu otwarł drzwi i kłaniając się nisko zaprosił go do środka. Piotr zaskoczony jego zachowaniem skinął głową i wszedł do holu, w którym wszędzie królowało srebro i złoto. Gdziekolwiek nie spojrzał tam ono było. Czy to olbrzymi obraz na ścianie, czy poręcz znajdujących się po prawej schodów, nawet numerki nad windą wyraźnie lśniły. Po lewej znajdywała się czerwona jak krew narożna kanapa, a przy niej stał czarny stół ze złotymi nogami.

— W czym mogę pomóc? — zapytał uśmiechający się do niego młody recepcjonista.

— Szukam pokoju — odpowiedział, nie mogąc oderwać wzroku od wielkiego akwariumu tuż za kanapą.

Duże i niezwykle kolorowe ryby przepływały w nim przez dużą, złotą bramę, która była częścią ich zanurzonego świata.

— Oczywiście, pokój już na pana czeka. — sięgnął po srebrne kluczyki i podając je mówiąc: — Proszę, numer trzydzieści jeden. Ma pan ze sobą jakiś bagaż?

— Nie, nie mam.

— Pokój jest w pełni wyposażony. Proszę korzystać do woli. Jeśli by pan czegoś potrzebował, to na telefonie wybrać jedynkę — połączy pana do mnie.

— Dziękuję.

— Proszę bardzo — odparł bardzo serdecznym głosem.

Po takim powitaniu Piotr nie mógł uwierzyć w to, co się cały czas dzieję. Już nie wiedział, czy znalazł wyjście z piekła, czy może to miejsce, to było jakąś oazą, dla skazańców, którym udało się tu dostać. Piękne to by było, gdyby nie jedna myśl, która wciąż go martwiła: „skąd o nim wiedzą i dlaczego czekali już na niego.”

Stanął przed schodami, obok których znajdowała się winda i teraz dopiero uświadomił sobie, że zapomniał zapytać o piętro, na którym jest jego pokój. Licząc, że na każdym piętrze mieściłoby się po dziesięć pokoi, to powinien go znaleźć na trzecim piętrze. Wybrał więc windę. Przycisnął guzik, by ją przywołać i wtedy otwarły się jej drzwi. W środku stał na baczność niski, ale dobrze zbudowany mężczyzna. Ubrany w czerwony garnitur i czarne spodnie ukłonił się i zapytał:

— Na które piętro sobie pan życzy?

— Na trzecie — odparł wsiadając skrępowany ich grzecznością.

Ruszyli do góry i już po kilku sekundach drzwi znów się otwarły.

— Życzę miłego dnia.

Skinął mu głową Piotr i wszedł na długi korytarz, na którym po całej jego długości, leżał czarny dywan ze złotymi wykończeniami. Ściany już były w jaśniejszym tonie, ale wszelkie dekoracje, typu obrusy na stoliku, a nawet tła obrazów już były w kolorze czerwonym.

Spojrzał na najbliższe drzwi i ucieszył się sam z siebie. Dobrze to wymyślił, na tym piętrze faktycznie były pokoje, o numerach których oczekiwał. Szybko znalazł swój i rozglądając się na boki wsunął klucz do zamka. Wciąż nie mógł uwierzyć, we wszystko co się działo. Czekał, aż ktoś go brutalnie wyrwie z tego pięknego snu i sprowadzi z powrotem na ziemię. Z przyspieszonym biciem serca otwarł drzwi i wszedł do środka. Wewnątrz wszystko nowocześnie wystrojone; na ziemi czyściutkie, lśniące ogromne płytki z mieniącymi się kolorami w barwach hotelu. Ściany wyłożono dla kontrastu jasnymi płytkami, z różnymi wstawkami w przeróżnych kształtach. Pod lśniącym jak lustro sufitem wisiała złota, mała lampa wykręcona w taki sposób, by mogła oświetlić całe pomieszczenie. Wielkie okna, olbrzymi telewizor i zapraszająca do siebie skórzana kanapa już nie pozwoliła mu dłużej pozostawać w miejscu. Musiał w końcu przełamać się i przestać stać w progu drzwi. Ruszył do kuchni, która w pełni zaopatrzona czekała na swojego nowego użytkownika. Nie mógł się powstrzymać. Zajrzał do lodówki i widząc na jej półce kilka butelek czarnego napoju z czerwoną etykietą od razu uśmiechnął się. Sięgnął po jedną z nich i zaczął szukać znajomego napisu, ale etykieta była pusta. Nie było żadnej nazwy ani najmniejszego napisu na czerwonym tle. Zdziwił się trochę, ale nie przejął aż tak bardzo, by nie wziąć jej na szklany stolik obok kanapy. Rozłożył się na niej wygodnie, odkręcił korek i sięgając po pilot już miał włączyć telewizor, gdy ktoś zapytał do drzwi.

Od razu spuścił nogi z kanapy i nasłuchiwał mając nadzieję, że się przesłyszał. Jednak za chwilę znów usłyszał pukanie. Wystraszony wstał i podchodząc powoli do drzwi zapytał:

— Kto tam?

— Izabela, pana przewodniczka po mieście.

Zaskoczony otwarł drzwi i zobaczył stojącą przed sobą istną piękność. Długie, czarne włosy, spięte czerwoną, ozdobną gumką, piękne niebieskie oczy i czerwona koszula, rozpięta w taki sposób, by podkreślić jej idealny biust. Do tego obcisłe, czarne legginsy i czerwone buciki dopełniały całości.

— Jak pokój? Podoba się?

— Jest wspaniały.

— To się cieszę, z pewnością chce pan trochę odpocząć, więc proszę tylko to ode mnie wziąć — wyciągnęła swoją wizytówkę. — Nazywam się Izabela i proszę dzwonić do mnie o każdej porze. Jestem do pana dyspozycji. Z chęcią oprowadzę po mieście i pokażę ciekawe miejsca.

— Z przyjemnością skorzystam.

— Tak, więc — uśmiechnęła się prześlicznie. — miłego dnia i do zobaczenia.

Odeszła w kierunku schodów, a Piotr stał w progu swojego pokoju i odprowadzał ją wzrokiem, podziwiając jej idealną sylwetkę i zgrabny tyłeczek.

W końcu gdy znikła mu z oczu, wszedł do środka i zamykając drzwi, patrząc na jej wizytówkę, dopiero sobie uświadomił, że przecież nie posiada żadnego telefonu. Natychmiast spanikował. Wyskoczył na korytarz chcąc za nią pognać, lecz szybko zmienił zdanie i wrócił do pokoju, podbiegając do okna. Widząc wsiadającą do taksówki Izabelę, szarpał się z oknem, które jak na złość nie chciało się dać otworzyć. W końcu udało mu się, lecz było już za późno. Odjechała już sprzed hotelu. Zrezygnowany wrócił do pokoju i wciąż trzymając przed sobą wizytówkę głowił się, nad sposobem skontaktowania się z piękną przewodniczką.

W końcu sięgnął po telefon hotelowy i wykręcił jedynkę.

— Recepcja, w czym mogę pomóc?

— Potrzebuję telefonu z wyjściem na miasto — zapytał, nie bardzo wiedząc, jaka może być odpowiedź.

— Już zostanie on panu przyniesiony, proszę poczekać w pokoju.

Piotra aż zamurowało. Odłożył słuchawkę całkowicie zaskoczony.

— Ja jestem w raju — powiedział sam do siebie.

Nie minęła chwila, a chudy, ale dobrze umięśniony mężczyzna, w trochę przyciasnym i dużo za małym, różowym garniturze i równie różowych, krótkich spodniach, zapukał do jego drzwi.

— Mamy najnowszy model, jaki teraz wypuszczono na rynek. Powinien panu się spodobać.

Wciąż będąc w szoku, nie mógł powiedzieć ani słowa. Wziął telefon i oglądając go z każdej strony usłyszał kolejne jego słowa:

— Telefon zostaje do pana dyspozycji przez cały pobyt w naszym hotelu. Proszę nie krępować się, nie ma tu żadnych limitów, wszystkie połączenia są darmowe.

— Dziękuję — zdołał wypowiedzieć.

Teraz dopiero dojrzał, że mężczyzna pod tym dziwacznym garniturem miał mnóstwo ukrytych tatuaży na swoim ciele. Nie tylko na rękach, ale i pod krótkimi nogawkami.

Wyszedł z pokoju, a Piotr trzymając w ręce nowy telefon położył się na kanapie i prostując nogi na stoliku powiedział sam do siebie:

— Tak, powinno wyglądać życie.

Pokój wyglądał wspaniale, obsługa go rozpieszczała, a na dodatek miał jeszcze swoją osobistą przepiękną przewodniczkę, na każde zawołanie. Aż zamruczał pod nosem z zadowolenia.

— Co powinienem zrobić pierwsze? — pomyślał z nie znikającym uśmiechem na twarzy.

Jednak odpowiedź przyszła do niego sama. Poczuł pot i smród towarzyszący mu każdego dnia. Na pustyni już dawno przestał się tym przejmować. Zdążył zapomnieć co to kąpiel i pachnące, odświeżone ciało, lecz teraz? Aż mu było wstyd, że o tym wcześniej nie pomyślał. — Biedna, piękna przewodniczka musiała wąchać jego cuchnące ciało, gdy nieświadomy stał w progu drzwi i z rękami uniesionymi wysoko z nią rozmawiał.

Aż go odrzuciło na samą myśl. Od razu zaczął się rozbierać idąc pod tak bardzo potrzebny i dawno niewidziany prysznic. Nie miał zamiaru się spieszyć. Nigdy nie myślał, że tak prosta czynność, tak łatwo kiedyś dostępna, będzie stanowiła dla niego tak wiele. Czysta, ciepła woda, bezpieczny, wygodny pokój i łóżko, z miękkim materacem i leciutką pościelą, były teraz dla niego tak cudownym połączeniem, że nawet nie wiedział, kiedy zasnął, dając w końcu odpocząć wszystkim swoim zmysłom.


***


Nagle zbudził go głośny, kobiecy śmiech dochodzący zza ściany. Musiały się nieźle bawić, gdyż wydawało mu się, że z każdą chwilą ich zabawa nabierała rumieńców. Śmiechów nie było końca, a gdyby tego jeszcze było mało, włączyli głośną muzykę i zaczęli klaskać. Piotr nałożył na głowę poduszkę, przykrył się jeszcze pościelą, ale nie był w stanie ich zagłuszyć. Musiał wstać i podenerwowany od razu sięgnął po telefon hotelowy. Wykręcił jedynkę i czekał.

Recepcja — szybko odezwał się głos w telefonie.

Dzwonię z pokoju trzydzieści jeden. Lokatorzy obok mnie urządzili sobie o wiele za głośną zabawę. Może im pan zwrócić uwagę?

Przykro mi, ale nie — odpowiedział i odłożył słuchawkę.

Piotr nie był przygotowany na taką odpowiedź. Siedział zaskoczony jego reakcją na łóżku i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ścianę, dzielącą go od już znienawidzonych imprezowiczów. Nie wiedział jak długo spał, ale gdyby nie oni, z pewnością by jeszcze nie otwierał oczu. Łóżko było dla niego teraz tak przyjemnym miejscem, że najchętniej nie ruszałby się z niego jeszcze przez przynajmniej kilka dni.

Złość w nim rosła z każdą chwilą, aż w końcu nie wytrzymał i ubrał się, by zapukać do nich. W hotelu przecież muszą obowiązywać jakieś zasady i z pewnością, nie pozwalają one na przeszkadzanie w odpoczynku innym lokatorom.

Wyszedł ze swojego pokoju bojowo nastawiony, gdy nagle wszystko ucichło. Muzyka, głośne śmiechy, ich rozmowy zamilkły. Zaskoczony stał w progu swojego pokoju, gdy usłyszał otwierające się drzwi imprezowiczów. Wyszedł z niego ten sam mężczyzna, który przyniósł mu telefon wcześniej. Jednak tym razem jego ubranie było całe poszarpane. Spodnie, a raczej to, co z nich zostało, trzymał w rękach. Marynarka była pozbawiona rękawów, a jedyne co mu zostało nietknięte, to różowe skarpetki na nogach. Gdy odwrócił się w stronę Piotra, jego oczy były pełne przerażenia. Twarz i pierś miał tak podrapaną, że aż krew z nich ciekła. Uciekł szybko schodami na dół, a wtedy z pokoju wyszła wysoka, długowłosa brunetka. Ubrana w białą koszulę i krótką spódniczkę oraz białe buty na obcasach, odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się szeroko.

— Chciałeś dołączyć do zabawy?

— Nie! Chciałem was uciszyć! — pomyślał, ale nie wypowiedział tego na głos.

Nie odważył się. W jej spojrzeniu, uśmiechu było coś, co go przerażało. Stał tylko naprzeciwko niej i nie odezwał się ani słowem.

— Może następnym razem — odpowiedziała i weszła z powrotem do swojego pokoju.

Piotr uczynił to samo i nie zastanawiając się dłużej nad tym, co przed chwilą widział, położył się z powrotem do łóżka. Najchętniej nie ruszałby się z niego ani na krok. Rozłożył się na nim i znów delektując się chwilą, zamknął oczy. Wtedy zadzwonił telefon.

Lekko zdenerwowany podniósł głowę i widząc na wyświetlaczu nieznany numer, odłożył go na bok. Telefon jednak nie dawał za wygraną. Natrętnie dzwonił, aż w końcu wygrał.

— Słucham.

— Wybacz Piotrze, mam nadzieję, że już wypocząłeś. To ja Izabela, twoja przewodniczka. Nie masz ochoty na kolację na mieście?

— Kolację? — zapytał zaskoczony.

Wyjrzał przez okno i dopiero teraz uświadomił sobie, że już noc zapanowała w mieście.

— To jak? Zgodzisz się? — zapytała. — Przyjadę po ciebie.

— A z chęcią — odpowiedział po krótkim namyśle.

Wyspać się jeszcze zdąży, a już nie pamięta, kiedy ostatnio jadł coś wymyślnego.

— Super, to za dwadzieścia minut będę.

Odłożyła słuchawkę, a Piotr dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie ma co na siebie włożyć. Zerwał się z łóżka i doskoczył do szafy znajdującej się na przedpokoju. Nie otwierał jej wcześniej, tak też nie spodziewał się cudów, lecz gdy spojrzał na jej zawartość, aż odetchnął z ulgą. Było to wszystko czego potrzebował; od kilku marynarek, po wypolerowane buty różnym rozmiarów.

— To nie może być piekło — rzekł sam do siebie, niezwykle zadowolony z hotelu, do którego trafił.


***


Nie minęło wiele czasu, gdy Izabela podjechała pod hotel swoim czerwonym Porsche. Piotr ubrany w znalezioną w hotelowej garderobie czarną marynarkę i spodnie nie zawahał się ani chwili. Wsiadł do jej samochodu i patrząc na jej przepiękną wieczorową suknię, znów nie mógł oderwać od niej wzroku.

— Mam nadzieję, że nic nie jadłeś?

— Nie śmiałbym.

— To dobrze, zabiorę cię do najlepszej restauracji w mieście.

Przyspieszyła nagle i z piskiem opon zakręciła w prawo. Uśmiechając się zerknęła na Piotra, ale ten tylko odparł:

— Niezła maszynka.

Powiedział to przekonującym głosem, lecz ręce jego mocno zaciskały fotel, na którym siedział.

— Uwielbiam ją — powiedziała, mijając kolejne samochody.

Nagle zaczęli zbliżać się do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Zielone już zmieniło się przed nimi na pomarańczowe, ale Izabela nie myślała o hamowaniu. Wcisnęła pedał gazu i na czerwonym przejechała minimalnie przed ruszającymi już z boku samochodami.

— Nie boisz się policji? — zapytał, rozglądając się za siebie.

— Czego?

— Policji.

— Nie ma u nas mundurowych. Już dawno ich znieśli.

— Jak znieśli? To kto pilnuje porządku w mieście?

— Sami się pilnujemy. Nie ważne, wytłumaczę ci na kolacji. Już niedaleko.

Piotr nie odważył się już ciągnąć tego tematu. Dziwne i niemożliwe, dla niego to było, ale posłuchał jej słów i nie drążył na razie tego tematu.

Kiedy podjechali pod największą z restauracji w mieście. Podszedł do nich starszy wiekiem mężczyzna, z siwym wąsem, ale ubrany elegancko. Otwarł drzwi Piotrowi i powiedział:

— Witamy w „Raju”.

— Witam — odparł mu Piotr i faktycznie, czuł się jak w raju.

Izabela wręczyła mu kluczyki, a w zamian zabrała złoty numerek z wiszącym na nim logo restauracji.

— Chodźmy.

Wprowadziła Piotra do środka, gdzie na pierwszy rzut oka nie było już wolnego stolika. Ogromna sala, mogąca pomieścić ze stu gości na raz, był wypełniona do ostatniego krzesła. Piotr już się obawiał o ich kolację, gdy nagle kelner widząc ich oboje skinął tylko głową Izabeli i ruszyli za nim. Piękna przewodniczka prowadziła go za sobą, aż doszli do wolnego stolika, tuż przy oknie.

— Zaraz przyniosę menu — rzekł do nich kelner i kłaniając się nisko odszedł na chwilę.

— Często tu bywasz? — zapytał ją Piotr, patrząc na zebranych w restauracji ludzi.

— Tylko przy większych okazjach.

— A jaka to okazja, tym razem?

— Udało ci się nas znaleźć. Niewielu opuszcza pustynię. Są przekonani o swoim losie i zostają tam na zawsze.

— Jakie wino podać? — zapytał ich kelner, podwożąc stoliczek z schłodzonymi winami. — Czerwone? Białe?

— Czerwone poprosimy — odpowiedziała Izabela i uniosła swój kielich.

Nalał jej najpierw, później Piotrowi i zostawiając menu na stole odszedł znów na chwilę.

— To wypijmy za to — powiedział Piotr, czując się coraz swobodniej.

— Twoje zdrowie, Piotrze.

— Opowiedz mi o tym miejscu? Co to za miasto? To jest raj?

— Można tak powiedzieć — odpowiedziała uśmiechając się znad swojego kielicha. — Powiedzmy, że jesteś teraz w świecie zbliżonym do tego, w którym się urodziłeś. Tylko tu wszyscy działają szybciej i skuteczniej.

— Co masz na myśli?

— U was wszystko dopiero się rozpoczyna. Ludzie zaczynają się zabijać nawzajem, tworzą się coraz większe podziały i wasze życie zaczyna przypominać mękę, a nie łaskę, jaką otrzymaliście.

Piotr skrzywił się na samą myśl o życiu jako o łasce, ale nie chciał jej przerywać.

— Tutaj, gdy zaczęły się bunty od razu przegoniono buntowników. Gdy ktoś zabije kogoś w imię czegoś, to nie niszczą mordercy, tylko zabijają przyczynę jego działania. Pewnie zdążyłeś już zobaczyć, że tu są tylko biali ludzie.

— Zauważyłem właśnie.

— Gdy jeden z czarnoskórych podniósł rękę na białą, wszyscy zostali przegonieni. Tak samo uczyniono z Azjatami, Latynosami. Z resztą z wyznawcami innej wiary zrobiono podobnie.

— To chyba nie jest sprawiedliwe. Przecież nie można tak uogólniać wszystkiego.

— Powiedz mi, czy czułeś się bezpiecznie w swoim świecie, gdy codziennie słuchałeś wiadomości o nowych zabójstwach? Nie było dnia, gdy ktoś nie zginą, prawda?

— No, tak ale…

— I nazwałbyś swój świat rajem?

Został bez słowa. Tutaj kilka razy już użył tego słowa.

— Ale nie mówmy o tym. Przyszliśmy tutaj coś zjeść, a nie narzekać.

Widząc zbliżającego się do nich kelnera popatrzyła na niego uśmiechając się przepięknie i otwierając menu, powiedziała:

— Proponuję ci wziąć piątkę.

— Niech tak będzie — odparł, zamykając menu.

— Nawet nie popatrzyłeś, co to jest.

— Zaufam ci.

— Dobry wybór — dodał kelner i odszedł.

Piotr zaczął się rozglądać po gościach restauracji. Wszyscy byli wystrojeni, kobiety miały na sobie drogie naszyjniki i pierścionki. Nikt nie wyglądał tu na biednego.

— Coś cię niepokoi?

— Trochę mi głupio tutaj jeść, bo… ja nie mam żadnych pieniędzy.

— To ja cię tutaj zaprosiłam. O nic się nie martw.

— Ale ten hotel, garnitury, ta kolacja, nawet ty sama… dlaczego mam to wszystko?

Izabela uśmiechnęła się do niego serdecznie i nachylając się w jego stronę, powiedziała:

— Bo jesteś wyjątkowy. Chodź sam o tym nie wiesz.

— Nie rozumiem.

— Hotel, w którym się zatrzymałeś jest dla ludzi, którzy pokonują swoją słabość i wychodzą z pustyni. A sam dobrze wiesz, że nie jest to łatwe.

— No tak, ale… Musi być w tym jakiś haczyk.

Po raz kolejny uśmiechnęła się do niego i przybliżyła kieliszek wina do ust. Kelner przyniósł już zamówione danie i sprawnie postawił je przed nimi. Dolał jej wina i życząc smacznego szybko odszedł do kolejnych gości.

— Zjedzmy kolację i delektujmy się tym wieczorem, jeśli pozwolisz. Jutro przyjdzie do ciebie Gabriel, właściciel hotelu, on ci wszystko wyjaśni. Wierz mi, że „haczyk”, jak to nazwałeś, nie jest niczym strasznym.

Popatrzyła na niego swymi dużymi, pięknymi oczami i dodała:

— Jeśli naprawdę mi ufasz, to nie martw się tym. Skupmy się na jedzeniu i zapomnijmy o tym. Przynajmniej do jutra.

Nie mógł, nie ulec jej słowom. Przytaknął głową i zabrał się za krwisty stek wymyślnie przyozdobiony na talerzu różnymi sałatkami i owocami.


***


Do końca wieczoru już nie poruszali tego tematu. Po kolacji udali się na krótki spacer ulicami miasta, aż w końcu wracając trafili do parku, gdzie w świetle księżyca ogromna fontanna wyglądała jeszcze piękniej. Oświetlona z każdej strony innymi kolorami była nawet o tej porze głównym punktem spotkań mieszkańców miasta. Piotrowi zdawało się, że siedzący wokół niej ludzie nie odchodzili od niej ani na moment, tylko zamieniali się miejscami. Był prawie pewny, że dwóch spośród nich na pewno widział tutaj wcześniej.

— Dziękuję ci za miły wieczór — powiedziała, zatrzymując się przed hotelem. — Czas, żebyś odpoczął trochę. Pewnie tam, gdzie byłeś, o odpoczynek było ciężko.

— Tam było to niemożliwe.

— To dobranoc.

— Dziękuję ci za wszystko. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

— Jestem twoją przewodniczką, nie zapominaj. Dzwoń, jeśli czegoś będziesz potrzebował.

— Mam jeszcze tyle pytań. To wszystko mnie zaskoczyło. W życiu nie wyobrażałem sobie czegoś takiego.

— Wierzę.

Ucałowała go delikatnie w policzek i powiedziała z wyraźną nadzieją w głosie:

— To do jutra może?

— Do jutra, a nawet do dzisiaj — odparł, patrząc na zegar wiszący na ratuszu naprzeciwko hotelu. — Już po północy.

Nagle podjechał do nich samochód Izabeli. Piotr zaskoczony popatrzył na wychodzącego z niego siwego mężczyzny. Był to ten sam, któremu przed restauracją dawała swoje kluczyki. Tak mu się z nią dobrze rozmawiało i spacerowało, że zupełnie zapomniał, że przyjechali na kolację samochodem.

— Pa — powiedziała i odjechała, jakby to było dla niej normalne.

Mężczyzna z kolei bez słowa ruszył na piechotę z powrotem do swojej pracy. Miał trochę drogi przed sobą, ale nie wyglądał wcale na zaskoczonego albo chociaż trochę zdenerwowanego. Wszystko to było niepojęte jak na razie dla Piotra. Cały dzień, wszystkie wydarzenia oraz nowe, cudowne miejsce tak go zaskoczyło i napełniło energią, że dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo jest zmęczony. Do tej pory nie zaznał odpoczynku, nie mógł nabrać w pełni sił, aż do tej pory. W raju, do którego trafił, miał w końcu zapomnieć o wszystkim i nabrać z powrotem chęci do działania. Nie miał pojęcia, czego będą od niego oczekiwać, co będzie musiał robić, nawet nie chciał się teraz nad tym zastanawiać.

Zbliżał się do hotelu, otworzył mu drzwi ten sam portier, co go przywitał za pierwszym razem i życząc miłego wieczoru, zamknął za nim drzwi. W recepcji uśmiechem powitał go młody recepcjonista, a w windzie ku jego oczekiwaniom, również stał ten sam niski, silny mężczyzna.

Nie wiedział, czy akurat trafił na ich zmiany, czy może mieli dzisiaj dłuższą dniówkę. Nie chciał się nad tym dłużej głowić. Wrócił do swojego pokoju i zmęczony dniem pełnym nowych doznań zasnął momentalnie.


***


Gdy otwarł oczy, zdał sobie sprawę, że jest w zupełnie innym miejscu. Wszędzie unosiła się mgła pozwalająca dostrzec tylko najbliższe elementy otoczenia, znajdujące się w promieniu pięciu metrów od niego. On sam stał pośrodku ciemnej, wąskiej dróżki, z jego obu stron znajdywały się wysokie po pas, zarośla umożliwiające mu poruszanie się tylko wzdłuż ścieżki.

Nagle usłyszał zbliżający się w jego kierunku samochód i radosne okrzyki, dobrze bawiących się młodych ludzi. Odskoczył na bok w ostatniej chwili, unikając zderzaka dużego, terenowego auta. Kierujący nim młody człowiek nawet go nie zauważył. Jechał przed siebie sącząc piwo, a siedząca obok niego skąpo ubrana kobieta co chwilę wychylała się z okna popijając piwo krzyczała z radości. Jednak nie przejechali daleko, gdy nagle jej okrzyki zmieniły się w pisk przerażenia.

Piotr ruszył w ich kierunku i po chwili zobaczył ich samochód huśtający się na skraju przepaści. Ścieżka, którą jechali została jakby rozerwana w połowie. Auto cudem jeszcze nie spadało. Kobieta wisiała na drzwiach przerażona, a kierowca próbował wydostać się przez tylną szybę. Im bliżej był wyjścia z samochodu, tym bardziej się ono zsuwało.

— Nie ruszaj się! — krzyczała kobieta. — Spadniemy!

Mężczyzna jednak nie słuchał jej. Czołgał się po siedzeniach, myśląc tylko o uratowaniu się z tej śmiertelnej pułapki.

— Stój! — krzyczała dalej — Proszę.

Wtedy Piotr zauważył znajomą twarz mężczyzny. Był to po raz kolejny Daniel — morderca jego żony. Zauważył go i zaskoczony jego obecnością przez chwilę się zatrzymał. Nagle z samochodu oderwały się drzwi, na których wisiała kobieta i krzycząc wniebogłosy spadła w przepaść.

— Ratuj — rzekł, wysuwając rękę.

Piotr mając zaledwie kilka metrów do niego, stanął w miejscu.

— Co robisz? Pomóż mi! Zaraz spadnę!

Samochód osunął się jeszcze bardziej i już tylko sekundy dzieliły go od rozbicia się na dnie przepaści.

— Rusz się! Zaraz zginę!

Widząc jego brak jakiejkolwiek reakcji, spróbował sam się wydostać, ale nie zdołał tego zrobić. Auto zjechało na dół i zabierając go ze sobą, znikło we mgle. Rozbiło się na dole i ogień pochłonął jego całe wnętrze.


***


— Pobudka — usłyszał ciche słowa mężczyzny w różowym garniturze stojącego nad nim.

Widząc jego podrapaną twarz zaledwie kilka centymetrów od swojej, aż wzdrygnął się i momentalnie usiadł na łóżku.

— Przepraszam, nie chciałem pana przestraszyć. W kuchni położyłem gotowe śniadanie, a pan Gabriel prosiłbym pana zbudził.

— Która jest?

— Ósma dochodzi. Za trzydzieści minut ma pan spotkanie.

— Zawsze tak budzicie gości? — zapytał oburzony.

— Tylko wybranych. Życzy pan sobie jeszcze czegoś?

— Nie, dziękuję.

— To ja wracam do siebie. Gdyby pan czegoś potrzebował…

— Tak, tak, wiem — odparł zniecierpliwiony i podenerwowany.

Dziwny mężczyzna zamknął za sobą drzwi, a Piotr wciąż dochodząc do siebie, spojrzał na zegarek. Miał już pięć minut mniej na przygotowanie, więc nie mógł sobie pozwolić, na dłuższe leżenie. Wstał i szybko pościelił po sobie wygodne łóżko. Brakowało mu go tyle lat, że nawet jedna noc spędzona w nim, była niczym spełnieniem marzeń.

Nie wiedział czego się spodziewać po właścicielu hotelu, więc ubrał koszulę i spodnie z garnituru. Na szybko zjadł śniadanie i zdążył tylko umyć zęby, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zaskoczony spojrzał po raz kolejny na zegarek.

— Już idę — zawołał, zaskoczony punktualnością Gabriela.

Gdy otworzył, zobaczył mierzącego zaledwie metr pięćdziesiąt, grubszego mężczyznę. Miał na sobie szarą koszulkę z napisem: „Moje miasto” i czarne spodnie, które trzymały na jego brzuchu grube, czerwone szelki.

— Cześć Piotrze — wszedł od razu i zaczął szybko mówić — Wybacz, że tak szybko, ale mam dzisiaj trochę napięty grafik. Z pewnością zastanawiasz się, skąd wiedziałem o twoim przybyciu? Kim jestem i takie tam. Nie mam niestety na tłumaczenie czasu dzisiaj, ale nie bój się. Nie jestem złym człowiekiem i obiecuję ci, że tutaj nic złego cię nie spotka. Przydzieliłem ci Izabelę. Ona jest do twojej dyspozycji cały czas. Pytaj ją o co chcesz, ona ci udzieli wszystkich odpowiedzi. Ja ze swojej strony ofiarują ci bezterminowo pokój w moim hotelu i obsługę gotową na każde żądanie. W zamian będę wymagał od ciebie tylko jednej rzeczy — pomocy w mojej pracy na ziemi.

— Na ziemi?

— Tak — odpowiedział zadowolony z siebie. — Mam coraz więcej pracy i potrzebuję pomocników.

— Ale…

— Spokojnie, wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Mam twój telefon, więc bądź gotów w każdej chwili. Teraz muszę lecieć, ale odezwę się za niedługo.

Zatrzymał się w progu drzwi i odwracając się w jego stronę, powiedział:

— Miała rację, przystojniak z ciebie.

Po tych słowach wyszedł, zostawiając go z jeszcze większą ilością pytań. Piotr nie wiedział co o tym myśleć.

3. Brutalna rzeczywistość

W południe Piotr postanowi przejść się raz jeszcze po mieście, przyjrzeć mu się dokładniej i przemyśleć kilka spraw. Tym razem jednak samotnie. Wciąż bowiem kłębiły się w jego głowie pytania, na które nie potrafił odnaleźć odpowiedzi, a którymi nie chciał zamęczać pięknej Izabeli.

Już wychodząc z hotelu, mijając po raz kolejny tych samych pracowników nie wytrzymał. Zatrzymał się przy portierze i musiał zapytać:

— Jak ma pan na imię?

— Ja? — zapytał zaskoczony. — Janusz.

— Odpoczywa pan kiedyś? Codziennie widzę pana przed hotelem.

— To moja praca — odpowiedział zmieszany. — Muszę tu być.

— Cały czas? Kiedyś ktoś musi pana zmienić.

— Ale ja nie chcę — odparł wyraźnie podenerwowany i coraz szybciej mówiący. — Ja nie narzekam. Jeśli ktokolwiek coś powiedział panu, to proszę mu nie wierzyć. Mi tu jest dobrze.

— Dobrze już dobrze, spokojnie. Tak tylko pytałem.

Już nie chciał go pytać o nic więcej. Stary portier zaczął się trząść, nie wiadomo czy ze strachy, czy podenerwowania. Piotr nie chciał już go więcej męczyć. Nie wiedział, że troska o niego może przynieść zupełnie odwrotne w skutkach działanie. Poszedł w kierunku pobliskiego placu i kierował się do głównego jego punktu, który już był oblegany przez wielu mieszkańców tego miasta. Siedzieli oni obok niej i spoglądali na nią jakby ją pilnowali. Piotr im bardziej się do niej zbliżał, tym mocniej czuł ich wzrok na sobie. Szedł do jedynej, niezajętej przez nikogo ławki i próbując nie zwracać na siebie większej uwagi usiadł na niej, koncentrując wzrok na złotym rydwanie. Przyglądał się jego wykonaniu, podziwiał kunszt rzeźbiarza, który zadbał o każdy detal zarówno ciała władcy, jak i samego pojazdu, lecz czując ich spojrzenia nie mógł go nie odwzajemniać. Odwracał się w ich stronę, ale co popatrzył na kogoś, to ten odwracał swój wzrok i zajęty rozmową ze swoim znajomym udawał, że go wcale nie widzi. Czuł się bardzo nieswojo i był bliski opuszczenia parku, ale ciekawość jednak w nim zwyciężyła. Był pewien, że widział co niektórych z nich już wcześniej siedzących przy fontannie. Chciał sprawdzić swoją teorię i nie mógł się podać. Rozłożył się wygodnie na ławce i postanowił poczekać jak długo będzie trzeba.

Czas leciał, a nikt nie opuszczał swojego miejsca. Piotr zadowolony z siebie rozglądał się we wszystkie strony, patrzył na nich i z czasem zaczął odwzajemniać ich uśmiechy i pozdrowienia. Wszystko wyglądało bardzo naturalnie, ale w powietrzu z każdą upływającą minutą, dało się odczuć panujące wokół niego podenerwowanie i niepewność wśród zebranych.

Nagle zadzwonił jego telefon.

— Słucham — rzekł, nie rozpoznając numeru na wyświetlaczu.

— Gdzie jesteś? Potrzebuję cię teraz — usłyszał głos Gabriela.

— Jestem w parku…

— Wracaj szybko do hotelu, czekam na ciebie.

To powiedziawszy, wyłączył się. Piotr nie czekając ani chwili ruszył przed siebie. Musiał odłożyć swój eksperyment w czasie i pognał czym prędzej do hotelu.

Gdy wyłonił się z parku, zauważył czarną, długą limuzynę stojącą przed hotelem. Portier widząc go, otwarł jej drzwi i ruchem ręki zaprosił go do środka. Piotr wszedł do środka i usiadł na wygodnej, czerwonej skórze. Nigdy nie był w limuzynie, ale tak to sobie zawsze wyobrażał. Przyciemniane szyby, po obu stronach, nad szybami ciągły się niebieskie światła po całej długości samochodu. Z jednej strony zgrabnie wkomponowany w całość telewizor i zestaw audio wraz z potężnymi głośnikami. Po drugiej stronie siedział Gabriel, za którym znajdował się otwarty barek, który ciągnął się prawie po całej długości samochodu. Nalewał właśnie do wysokich kieliszków jakiś niebieski napój i podając mu, zapytał:

— Jesteś gotowy?

— Nie wiem na co, ale chyba tak.

— Napij się, tego wcześniej nie piłeś.

Piotr nie śmiał odmówić. Łyknął trochę, ale widząc jego wyraźne niezadowolenie, wypił do końca. Próbował się nie wykrzywić, ale nie potrafił. Mocny trunek wymusił na nim reakcję, jaką zawsze miał po mocnym alkoholu.

— I jak?

— Dobre i mocne, co to jest?

— Nikomu nie sprzedaję swojej receptury. Niektórzy po jednym kieliszku odpadają — dodał zadowolony z siebie.

— Nie dziwię się, mnie do tej pory pali w żołądku.

— To przejdzie — przybliżył się do niego i wyciągając rękę, dodał: — Daj rękę.

Jak tylko podał mu ją od razu poczuł mocne zawroty głowy. Świat wokół niego zaczął się kręcić coraz szybciej, nie mógł nawet usiedzieć na miejscu. Chwycił się za głowę, żołądek podszedł mu do gardła i zdołał tylko wypowiedzieć:

— Co się dzieje?

Zamknął oczy, by nie zwymiotować i wtedy w sekundzie wszystko się skończyło. Potężne zawroty głowy ustały, świat się uspokoił, a gdy otwarł oczy zorientował się, że znajdują się zupełnie w innym miejscu niż byli. Stali przed wejściem do galerii handlowej, do której bez przerwy ktoś wchodził i wychodził. Ludzie w różnym wieku, czy to samotni, czy z rodzinami, każdy w piękny, słoneczny dzień postanowił udać się do ogromnego sklepu.

Piotr podniósł się z kolan i dołączył do stojącego przy nim Gabriela. Patrzył on na nich i z wyraźną pogardą na twarzy, przyglądał się każdemu z osobna.

— Jesteśmy na ziemi? — zapytał podniecony na samą myśl o swoim starym świecie.

— Tak.

— Kogo wypatrujemy?… to znaczy, co robimy?… czekamy na kogoś?

— Tak.

Nie chciał już dłużej go wypytywać. Podążał za jego wzrokiem, przyglądał się wszystkim ludziom i coraz bardziej zniecierpliwiony wiercił się przeskakując z nogi na nogę.

— Długo tak trzeba czekać? — zapytał, w końcu nie wytrzymując. — Wybacz, ale może pomyliłeś…

— Już.

Gabriel ruszył za mężczyzną, który przeszedł obok nich i wszedł do środka galerii. Nie wyglądał on jakoś specjalnie interesująco. Zwykły około pięćdziesięcioletni mężczyzna, ubrany w garnitur, trochę już staromodny, ale czysty. Fryzurę miał przeczesaną na bok, a na twarzy mały wąsik. Można by powiedzieć, że mężczyzna wyglądał trochę komicznie.

Podążali za nim, aż na drugie piętro, a gdy przystanął przy barierkach, zatrzymali się naprzeciwko niego. Przyglądał się on innym ludziom, jakby czekał albo szukał kogoś. Piotr patrzył na Gabriela skupionego na nim i próbował zorientować się w zamiarach ich obu, ale nie potrafił tego zrobić. W końcu zniecierpliwiony zapytał:

— Co robimy?

— Czekamy.

Piotr tylko westchnął znudzony i odwrócił się, by przyjrzeć się bliżej witrynom sklepowym i różnym promocjom.

— Idziemy.

Ruszył za Gabrielem, od razu zerkając na mężczyznę, który zjeżdżał na dół, na ruchomych schodach. Podążali za nim na dół i znów stanęli w miejscu, gdy tylko ich cel przystanął. Piotr przyglądał się uważnie mężczyźnie i dopiero teraz zorientował się, kogo on obserwuje. Mała około czteroletnia dziewczynka biegała wraz z młodszym bratem po całym sklepie i mijając ludzi gonili się nawzajem bawiąc się w najlepsze. Mężczyzna przystanął przy w przejściu prowadzącym do toalet i zatrzymując się przed drzwiami do personelu, obserwował cierpliwie ich zabawę.

— Co on kombinuje? — zapytał z niepokojem Piotr.

— Patrz.

Mężczyzna zadzwonił do kogoś, spoglądając na kamerę skierowaną na przejście i wyciągnął coś zza kurtki. Trzymał ręce za sobą i czekał. Beztroskie dzieci śmiejące się i biegające w kółko zaczęły zbliżać się do niego. Chłopczyk przebiegł, uciekając przed starszą siostrą. Nie patrzył za siebie, myśląc tylko o ucieczce przed nią. Gdy dziewczynka znalazła się o krok od mężczyzny, ten szybko ją pochwycił, przyłożył na usta chusteczkę z chloroformem i w bardzo szybko wrzucił ją do pokoju, dla personelu. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, tak że nikt się nie zorientował.

— O kurwa — rzekł Piotr, nie spodziewając się tego.

Chłopczyk uciekający przed siostrą nagle zorientował się, że już nikt go nie goni i zawrócił pomału. Wołał ją po imieniu, zaczął szukać w miejscu, gdzie się ganiali, ale nigdzie jej nie widział.

— Alan, gdzie Sandra? — zapytała go, wychodząca ze sklepiku z odzieżą młoda matka.

Lecz chłopczyk nie potrafił jej odpowiedzieć. Rozpłakał się, a coraz bardziej podenerwowana kobieta zaczęła wołać córeczkę i zaczepiać przechodzących obok niej ludzi. Niestety nikt nie potrafił jej pomóc. Szarpała chłopczyka, próbowała wyciągnąć od niego siłą jakiekolwiek informacje, ale on przestraszony nic nie potrafił powiedzieć. W końcu kobieta zaczepiła ochroniarza i zaczęła prosić go o pomoc.

Piotr obserwował cały czas mężczyznę, który niewzruszony stał ciągle przy tych samych drzwiach i obserwował całą sytuację.

— Znajdą ją? — zapytał Gabriela.

— Nie wiem, zobaczymy — odpowiedział Piotrowi, siadając spokojnie na ławce.

— Musimy jej pomóc! Po coś tu w końcu jesteśmy!

— To nie takie proste. Pamiętaj, że nas tutaj nie ma. My nie jesteśmy z ich świata.

— To, co mamy robić? Pozwolić mu porwać tę małą dziewczynkę?

Ten się tylko uśmiechnął i spojrzał na niego, mówiąc:

— Musimy mu pomóc.

— Co?

— Czyżbyś zapomniał gdzie trafiłeś po śmierci? W piekle nie ma miejsca dla małych dzieci. Potrzebuję wciąż nowych pracowników do mojego hotelu, a on będzie następny.

Piotr słysząc jego słowa, aż cofnął się od niego.

— Jak? Ale…

— Wiesz jaki jest warunek pozostania w moim hotelu? — zapytał, patrząc na niego swoim ostrym wzrokiem. — Jeśli mi nie pomożesz teraz, nie masz co wracać do swojego pokoju.

Piotr spojrzał na bezradną matkę, która trzymając o wiele za mocno swojego syneczka, kłóciła się z ochroniarzem i czekała ze łzami w oczach na jakiekolwiek wiadomości od niego. Ten przytrzymując palcem mikrofon w uchu próbował ją uspokajać, ale nie wychodziło mu to za dobrze.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 38.06