Są w życiu takie chwile, które, mimo że trwają krótko, wydobywają uczucia, o których istnieniu
wcześniej nie miało się pojęcia.
Zuza
Minął prawie rok, odkąd zakochałam się pierwszy raz. Czemu pierwszy? Po cichu liczę na to, że kiedyś dostaniemy drugą szansę i wtedy coś stanie się naprawdę.
Jestem wściekła. Nie wiem, czy bardziej na to, że chcę do ciebie zadzwonić, czy na to, że nie powinnam.
Jak w ogóle udało ci się sprawić, że jedna wiadomość doprowadziła mnie do takiego stanu? W najmniej oczekiwanym momencie, przy osobie, którą znałam wtedy zaledwie kilka dni… Widziałam pierwszy raz i wiem, że to byłeś ty. To w tobie powinnam się zakochać i to ty powinieneś trwać przy mnie tak, jak pokazują to w filmach. Tobą powinnam pachnieć każdego ranka. Tylko ty, z wszystkich mężczyzn, których poznałam, myślałeś tak, jak ja. Czułeś to, co ja. Mimo że nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Ale chodzi o osoby, które tam były. Dwoje nieznajomych podczas niewinnego spaceru po parku. Nie było w sumie późno, przecież musiałeś wcześnie wrócić… Dla kogoś patrzącego z boku byliśmy parą znajomych śmiejących się ze swoich żartów, marznąc podczas dwugodzinnego spaceru w środku zimy. Ale czy na pewno? Czy widział to pierwsze spojrzenie? Czy słyszał, kiedy powiedziałeś mi, że jestem piękna? Czy był na tyle blisko, żeby poczuć to, co czuliśmy, będąc obok siebie, a mając świadomość, że nie wolno nam zrobić kolejnego kroku…? Ja to czułam, widziałam i do tej pory zastanawiam się, czy żałuję.
I nie mam ci za złe jej. Pojawiła się w twoim życiu na długo przede mną. Mam sobie za złe to przypadkowe wtargnięcie do twojego życia. Uwierzysz mi, że nie chciałam tego? Jasne… sama w to nie wierzę. Przecież wtedy już wiedziałam, że nie jesteś sam. Pamiętasz, jak walczyłeś ze sobą? Jak jedną wiadomością przeczyłeś drugiej? Kiedy mówiłeś, że dobrze ci z nią, ale też, że ten jeden spacer znaczył wiele więcej niż tych kilka lat przy niej… Kiedy spała obok ciebie, ale to o mnie myślałeś.
Emocjonalna rozmowa i cisza. I znów mam żyć, jakby tego nie było… Za każdym razem mam wrażenie, jakby zostawało mnie coraz mniej.
Ze sobą, z tobą, z nią.
Walczę.
— — — — — — — — — — — — — — —
Dałeś mi najpiękniejszą różę, jaką kiedykolwiek widziałam. Przez kolejne dwa tygodnie modliłam się, żeby nigdy nie zwiędła. Prawie się udało. Razem z nią powinny wygasnąć moje uczucia, ale synchronizacja nie zadziałała.
Zaczęło się niewinnie: „przypadkowo” zaprosiłam cię do znajomych, zaczęliśmy rozmawiać i już po chwili okazało się, że nadajemy na tych samych falach. To było aż niemożliwe. Nie potrafiłam przestać. Uzależniałeś mnie każdą wiadomością.
Pół roku później serce nadal biło mi mocniej przy każdym wyznaniu dotyczącym tego jednego spotkania. Nie było ich więcej. Nie chciałam tego. Mimo to wciąż układałam w głowie scenariusz przyszłości przy tobie.
Potem przyszedł wrzesień. Do ostatniego dnia czekałam. Miałam nadzieję, denerwowałam się, myślałam… Zrobiłeś to.
Nie chciałam cię znać.
To byłeś ty — byłeś idealny. Do tego dnia.
— — — — — — — — — — — — — — —
Każdy wieczór zaczyna i kończy się tak samo. Nalewam pół kieliszka, ale butelka zawsze zostaje pusta. Dopełniam ją w miarę myślenia o tobie. Im więcej ciebie, tym więcej wina. A im mniej już zostaje na dnie, tym bardziej przekonana jestem, że powinnam cię nienawidzić.
Dziś znów staram się wypełnić czymś pustkę. Pamiętam cię za dobrze, za długo, za bardzo, by w ogóle próbować to zmienić. Wino skleja. Może tylko na chwilę, ale to nic. Ta chwila nietrzeźwości wystarcza mi na trzeźwe myślenie o tobie.
Odtwarzam w głowie to jedno spotkanie. Zaczynam od chwili, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się po raz pierwszy. Zbyt dużo bodźców; intensywność tego momentu dobija mnie aż do teraz. Ty, w dłoni róża, na twarzy uśmiech i ta radość w oczach, kiedy zorientowałeś się, że to na ciebie czekam. Gdyby to była randka, powiedziałabym, że pierwsza, na którą kompletnie się nie przygotowałam. Nie była. A mimo to byłam kompletnie nieprzygotowana na to, co się stało. Pocałowałeś mnie we włosy i powiedziałeś, że jestem piękna „dokładnie taka, jaką sobie ciebie wymarzyłem”. Później dopiero przeszliśmy do tematu nieświadomej narzeczonej, czekającej w domu.
Dostałam różę, której tego wieczora nie odłożyłam ani na chwilę. Trzymałeś mnie za rękę, chociaż nie było nam wolno. Zdjąłeś swój płaszcz, żeby okryć nim mnie, mimo że nikt nie pamięta już takich gestów. Ty tak. Nie pocałowałeś mnie, bo wiedziałeś, jak źle będę się z tym czuła. Mimo że byłeś tak blisko. Wpatrywałam się w każde wypowiadane przez ciebie słowo. Analizowałam je, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo chcę, żebyś mnie dotknął.
Było ciemno, szliśmy. Kilka razy otarliśmy się o siebie i to nas osłabiało. Kiedy zachwiałam się, potykając o nierówności, złapałeś mnie i kilka centymetrów od moich ust ciężko łapałeś oddech. Czekałeś tylko na pozwolenie, skinienie, cokolwiek. A ja błagałam, żebyś tego nie robił, w środku rozpadając się na kawałki. Słuchałam, jak mówisz o tym, co lubisz. Byłam na tej liście, która ze mną tworzyła całość.
Pisząc teraz te słowa, nie wiem, jak skończy się nasza historia. Nauczona doświadczeniem mogę się domyślać, że podobnie jak inne moje — nie zdąży się nawet rozpocząć.
Szymon
Napisała do mnie, pytając, czy się znamy. Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. To przecież ona zaprosiła mnie do znajomych, ja tylko zaakceptowałem, chociaż nie kojarzyłem jej wcale. Wyglądała na dwadzieścia lat, najwyżej. Pewnie młodsza siostra kogoś z moich znajomych albo koleżanka mojej narzeczonej.
Odpisałem. Na tę wiadomość, na kolejną, kiedy zapytała: „Co tam?” i na wszystkie wiadomości w ciągu następnych trzech godzin. Iga, moja narzeczona, była akurat u znajomych, także miałem wolny wieczór i nic ciekawego do roboty, a ta rozmowa toczyła się bardzo przyjemnie. Miałem wrażenie, że jesteśmy przyjaciółmi. Co najmniej.
Zwykle, kiedy szedłem do pracy na rano, o dwudziestej drugiej już spałem. Ale nie dziś. Nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiło się tak późno. Nie chciałem kończyć rozmowy. Obawiałem się, że to będzie koniec tej przypadkowej znajomości. Choć cały czas zastanawiałem się, czy to aby na pewno był przypadek. Byłem zaciekawiony i zainteresowany, choć wiem, że nie powinienem.
Igę znałem już osiem lat, od siedmiu byliśmy razem, a dwa lata temu, na wakacjach w Turcji postanowiłem jej się oświadczyć. Była moją przyjaciółką i pierwszą dziewczyną. Spotkaliśmy się po raz pierwszy na ognisku u znajomych, kiedy przyszła ze swoją przyjaciółką. Od razu zaiskrzyło, ale może dlatego, że byliśmy tam jedynymi singlami i od początku pchano nas w swoje ramiona. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to tak, jakbym się bronił. Iga była wtedy jeszcze nastolatką, a mimo to była bardzo poukładana i spokojna. Idealna przyszła żona, pomyślałem wtedy.
Przez te wszystkie lata staliśmy się sobie bardzo bliscy, ale nie na tyle, ile moglibyśmy. Dzieliło nas mnóstwo: brak wspólnych zainteresowań, odmienne poglądy, inne plany na przyszłość — chciałem mieć dzieci, a ona wolała poczekać, aż wypali się w tym, co robi. Była na wysokim szczeblu w swojej firmie. Bała się, że po urlopie macierzyńskim nie będzie miała gdzie wracać. Zresztą, nigdy nie przepadała za dziećmi. Ja miałem stałą, dobrze płatną pracę, spełniałem się w dodatkowych zajęciach z dzieciakami — prowadziłem klub sportowy i kochałem to.
Kiedy napisała do mnie ona, poczułem nieznany mi dreszczyk emocji. A co gdybym… ale nie. Nie mogę. Nie powinienem. Nie jestem taki. Trochę po północy grzecznie zakończyłem rozmowę i położyłem się do łóżka, ale nie mogłem zasnąć. W trakcie rozmowy przejrzałem wszystkie jej zdjęcia. Nie było ich wiele, była zaledwie na kilku z nich. Reszta to fotorelacje z małych podróży. Wiedziałem jedno: była piękna i niepewna siebie. To nadawało jej uroku. Była młoda, ale nie aż tak, jak myślałem na początku.
Wtedy zrozumiałem, że chcę ją poznać.
Od tej pory rozmawialiśmy codziennie. Przyznam, że to ja każdego dnia rozpoczynałem rozmowę. Wiedziałem, że każdego ranka czeka na moje „Dzień dobry” budzące ją ze świata snów i przenoszące do świata marzeń, być może o mnie — taką miałem nadzieję. Pisaliśmy o wszystkim, utrzymując kontakt codziennie przez trzy tygodnie.
Wyobrażałem sobie jej uśmiech, kiedy odpowiadając na moje głupie żarty, wysyłała emotki płaczące ze śmiechu. Starałem się skupić na pracy, kiedy dostawałem jej zdjęcia i choć były one niewinne, z każdym kolejnym wyobrażałem sobie więcej. I mniej na niej. Wieczory były różne, bo nie mogłem pisać tak dużo, ale często wymykałem się do łazienki, a później przyjąłem taktykę odpisywania rodzicom, którzy chcieli zapisać dzieci do nowo powstającej drużyny maluchów w moim klubie, ażeby uniknąć pytań i niepotrzebnych problemów w domu.
Wtedy postanowiłem ją zobaczyć.
Zbliżał się akurat Dzień Kobiet. Pasowało mi to na wymówkę, choć było nieco ryzykowne. W końcu jednak się nie znaliśmy, a ja już zaplanowałem, co dam jej, żeby wywołać uśmiech i najlepsze pierwsze wrażenie. Choć nie wiedziałem, czy jest z tych dziewczyn, które lubią prezenty, to byłem pewien, że żadna nie pogardzi różą i czekoladkami. Musiałem spróbować.
Na moją wiadomość z pytaniem o spotkanie odpisała w ciągu zaledwie półtorej minuty. Jakby czekała właśnie na to pytanie. Czekała?
Umówiliśmy się po jej treningu. Miało to być dość późno, ale wieczory były już ciepłe, tak więc kilka dni wcześniej postanowiłem znów wrócić do biegania, żeby stwarzać pozory. Każdego dnia wydłużałem trasę albo po prostu robiłem pauzę gdzieś po drodze tak, żeby tego dnia zyskać na czasie i nie musieć się tłumaczyć.
Iga pojechała na zakupy, a ja powiedziałem, że za jakąś godzinę pójdę pobiegać. Kiedy usłyszałem, jak odjeżdża spod bloku, ubrałem się szybko i wyszedłem. Wtedy nawet nie miałem czasu na wyrzuty sumienia. Za pół godziny miała już czekać w parku na obrzeżach miasta. Zdążyłem jeszcze wejść do kwiaciarni i udało mi się dostać piękną, ogromną krwistoczerwoną różę. Obok kwiaciarni, w małym sklepiku, wziąłem jeszcze czekoladki. Wróciłem do samochodu i pierwszy raz od bardzo dawna zwróciłem uwagę na swój wygląd. Wygładziłem koszulę, którą kupiłem na któreś święta. Teraz często Iga zajmowała się zakupami dla mnie. Lubiła organizować wszystko sama. Nie powiem, żeby mi to nie pasowało, przynajmniej nie traciłem czasu na bezsensowne zakupy, ale dziś jakoś głupio byłoby mi założyć coś, co kupiła ona. Wychodząc z mieszkania, szybko zarzuciłem płaszcz, w którym jeździłem na oficjalne wydarzenia klubu. Teraz sprawdziłem, czy nie ma żadnych plam. Dawno nie był używany.
Po ogólnym przeglądzie ruszyłem. Miałem już tylko dziesięć minut na pokonanie dwudziestokilometrowego odcinka drogi. Zdążę. Ale nie chciałbym, żeby czekała zbyt długo. Mimo to wolałbym, żeby to ona pierwsza dotarła na miejsce.
Czekała. Trudno byłoby jej nie poznać. W parku było pusto, przy wejściu stał tylko jeden samochód. Było już dość ciemno, ale park oświetlało mnóstwo latarni z kulami przypominającymi księżyce. Była w stroju sportowym, legginsy opinały jej zgrabne nogi, miała cienki płaszcz, w którym — wiedziałem już z daleka, będzie jej zimno.
Rozdział I
Kilka wiadomości, garstka kłamstw i zaraz widzimy się znowu. Wyszedłeś „biegać”, a ja już do ciebie jadę. Wysiadam z samochodu, a ty po roku bez kontaktu witasz mnie tym swoim „Hej, co tam?”. Nie wiem jeszcze, czy cię za to uwielbiam, czy mam ochotę udusić…
Im dalej w las wchodzimy, tym bardziej tracę nadzieję, że nic się nie wydarzy. Albo właśnie na to liczę. Nie wiem. Idziemy powoli, jest ciemno, ale to mi pasuje. Słychać tylko nasze oddechy i nierówne kroki. Jest krzywo, zimno i ciemno, a mimo to, nie mogłoby być lepiej. Podnieca mnie nieświadomość tego, co za chwilę się wydarzy.
Po prostu idziemy. Ciągle. Dzięki Bogu w pewnym momencie mówisz, że może byśmy stanęli pogadać. Stajemy. To teraz. Jeśli nie wykorzystam tej szansy na przekonanie cię do siebie, będę żałować tak samo, jak żałuję tego, że w ogóle dopuściłam do tego ślubu. Albo i bardziej.
Rozmawiamy. Opowiadasz mi, co w pracy, zręcznie omijając temat małżeństwa i sielankowego życia z żoną. A może takie nie jest? Bo przecież nie szukałbyś wrażeń i nie byłbyś tu ze mną teraz, gdyby było między wami dobrze, prawda? Jak to mówią, jeśli facet najada się w domu, nie szuka jedzenia na mieście… więc co tu robimy?
Już kilka razy dotknąłeś mojej dłoni, podtrzymałeś, kiedy potknęłam się, idąc. Byłeś coraz bliżej. Wiedziałam to i czułam. W pewnym momencie przysunąłeś się, ale nie zrobiłeś nic, bo wtuliłam się w ciebie, byś nie mógł mnie pocałować. To chyba cię nakręciło i unosząc moją głowę kciukiem, wślizgnąłeś się językiem do moich ust. Nie lubię takich pocałunków. Natarczywość zwykle mnie odpycha, ale nie tym razem. Na chwilę się odwróciłam, nie wiedziałam sama, co powinnam zrobić, w głowie miałam chaos. Ale ty czekałeś, cierpliwie czekałeś, dając mi wybór. Czułam, jak na ciebie działam. Już po chwili bez zastanowienia odwzajemniłam pocałunek, równie natarczywie łapiąc jego każdy oddech. Chciałam więcej, mocniej, szybciej… Nawet nie wiem, kiedy — chwyciłeś mnie pod ramiona i uniosłeś, sadzając na sobie, cały czas pieszcząc i podgryzając moje wargi. Mruczałeś z rozkoszy, kiedy zrobiłam to samo i widziałam, jak walczyłeś sam ze sobą. Ale dla mnie tym momencie nic nie istniało. Byliśmy tylko my. Nagle, jak w filmie, akcję przerwał telefon. Odebrałeś, bo przecież dlaczego miałbyś rozłączyć. To nie ona. Tylko jakiś kumpel.
Tak, jak myślałam — ten telefon otrzeźwił cię i przytaknąłeś, kiedy wspomniałam o powrocie do domu. Oczywiście osobno. Każdy w swoją stronę. Dokładnie jak rok temu. Ale ku mojemu zdziwieniu, kiedy odwróciłam się, złapałeś mnie za kurtkę i przyciągnąłeś do siebie, znów całując. W pewnym momencie zrobiło się strasznie jasno i zauważyłam to mimo przymkniętych oczu. Kolejna filmowa — tandetna akcja. Księżyc rozjaśnia niebo, a ja widzę twój wzrok skupiony na mojej twarzy. Gdyby było inaczej, gdyby to była randka, gdyby nie było „ale”, nie było jej… byłabym w siódmym niebie. I pewnie już zakochana po uszy. A tak… broniłam się przed wyjawieniem ci, jak bardzo…
Miałeś wolny wieczór. Napisałeś, że gdybyś tylko wiedział, że ona nie wróci na noc, zostałbyś ze mną dłużej, o chociaż pół godziny. Bo każda sekunda ze mną się liczy. Tak.
W dwóch łóżkach, jedynie dziesięć kilometrów od siebie. Tęskniłam. Albo.. Nie wiem. Nie czułam tego, co chciałabym czuć, kiedy (jeśli jeszcze) się zakocham. Ale czułam coś, czego nie powinnam. Czułam za dużo. Dziwne, że nie potrafiłam tego zdefiniować. Może dlatego, że podświadomie wiedziałam, że to bez sensu. Żyłeś wygodnie, bezpiecznie. Zbyt dobrze, żeby myśleć o mnie jak o kimś więcej niż tylko „odskoczni”, kiedy się sypie. To przekazałeś mi między wierszami. Ona u matki, nawet nie wiedziałeś, pół roku po ślubie, a ty już spotykasz się z inną. Nieważne, po co i jak.
To dziwne, tak nie czuć nic. Ale jak inaczej miałoby to wyglądać? Po co miałabym się zakochać?
— — — — — — — — — —
Kolejny dzień powinien przynieść otrzeźwienie. Razem z przebudzeniem powinnam czuć się źle, bo przecież jestem w tym. Tyle że ja nie mam nic do stracenia, ale czy na pewno? W sumie czuje się trochę, jakbym miała kaca, ale to uczucie mija razem z wiadomością od ciebie: „Dzień dobry”. Nie wiem, co mam odpisać, nie wiem, do czego to zmierza. Nie jestem pewna, co mam dalej robić. Zastanawia mnie tylko brak jakiejkolwiek skruchy z twojej strony, jakiegoś: „nie powinienem” czy chociażby: „to, co się wczoraj stało…”. Nie będę tłumaczyć. Każdy zna zagranie typu: „było miło, ale mam żonę”. Mam wrażenie, że wcale nie jest ci głupio. Wręcz przeciwnie — że jesteś z tego dumny. Mam mieszane uczucia. Pewnie, gdybyś milczał, podjęłabym lepszą decyzję, ale ty cały czas jesteś. Nie przeszkadza mi to. Nie bardziej, niż gdyby cię nie było. Pytasz o kolejne spotkanie: „Może jutro?”, a ja przecież się zgadzam. Ciekawi mnie, jak daleko jesteś w stanie się posunąć, ale też to, na ile ci pozwolę. Zwykle, kiedy zbliża się randka, staram się znaleźć wymówkę i się wymigać. Tak jakbym nie chciała się zaangażować. Chyba tak jest. Nie raz już sparzyłam się na kimś zaraz po tym, jak postanowiłam mu zaufać. Życie singielki nie jest tak „lekkie”, jakim mogłoby się wydawać. Każdego dnia mijając zakochane pary, zastanawiasz się, gdzie jest twoja druga połówka i przez jej brak czujesz pustkę. Ta pustka boli. Starasz się odnaleźć szczęście. Ale co, jeśli twoja połowa znalazła już swoją i nie jesteś nią ty? Z tobą jest inaczej. Nie powinnam się zgodzić, nie powinnam przyjechać, ale jadę. To ciekawość. I głupia nadzieja.
— — — — — — — — — —
Dziś znów udajemy, że nic się nie stanie. Przez chwilę. Proponujesz mi spacer, idziemy powoli, nasze oddechy współgrają ze sobą. Oczekujemy, a zarazem obawiamy się tego samego.
Wybrałeś inną drogę, choć spotkaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu. Pytasz, czy możesz mnie chociaż przytulić. Przełykam ślinę i udaję, że nie słyszałam. Staram się iść szybciej. Uciekam?
W pewnym momencie podbiegasz kilka kroków, tak by zrównać się ze mną i odsuwasz gałąź z drogi przede mną. Szarmancko. Chcesz mi zaimponować. Wiesz, że to wyróżnia cię spośród wielu. Wiesz, że to zauważam i że to mi w tobie imponuje najbardziej. Ale nie tylko to. Imponuje mi, że nie robisz nic bez mojego pozwolenia. Nawet najmniejszy krok. Do czasu.
Wszystko zmienia się w ułamku sekundy, kiedy to podchodzisz do mnie i łapiąc za biodra, unosisz do góry, opierając o drzewo. Nie podoba mi się to, nie tego chciałam, nie tak. Nie przestajesz, mimo że udaje mi się wyswobodzić z uścisku i stanąć na własnych nogach, nadal jesteś zbyt blisko. Wsuwasz mi język do ust szybko, łapczywie, bo nie wiesz, jak bardzo tego nie lubię. Chwilę później, już nie czekając na pozwolenie, wkładasz dłonie w tył moich spodni, obejmując i gniotąc pośladki. To wszystko jest tak natarczywe i tak bardzo nie dla mnie… Starasz się włożyć dłonie wyżej, pod koszulę, ale tym razem już zdecydowanie protestuję. I mimo braku reakcji, wiem, że ci się to nie podoba. Trudno. Nie chcę tego. Nie w ten sposób.
To, co się stało, otrzeźwia mój umysł i przez krótką chwilę sądzę, że nie chcę już z tobą nic, ale potem otwieram oczy i patrzę prosto w twoje brązowe źrenice. Przerażone. Tym, co mogłeś narobić, gdybym nie protestowała. I to przerażenie nie dotyczy jej, ale nas. Boisz się, że to zmieni moje uczucia do ciebie, ale nie tak szybko. Mimo że nie planowałam czuć… tego, co czuję, wiem, że to uczucie zostanie ze mną na długo.
Rozdział II
Wstaję i kolejny dzień czuję się, jakbym wypiła za dużo. A to tylko myśli kłębią się w mojej głowie, za dużo ich, za szybko. Niepotrzebnie. Niepotrzebnie spotkałam się z tobą wczoraj. To wiele zmieniło. Ale sama nie jestem jeszcze w stanie określić, co dokładnie ani jak to wpłynie na… nas? Czy to w ogóle istnieje? Od początku zastanawiałam się, co właściwie jest między nami, czy można to jakoś nazwać i czy to wszystko działa obustronnie. Ale od wczoraj nurtuje mnie jedno pytanie, jedna myśl: „czy tylko tego chciałeś?” Boję się, że tylko o to chodziło, że tylko na tym ci zależy i co gorsze, być może poza mną jest jeszcze ktoś. Ktoś, dla kogo również okłamujesz żonę.
Nie piszesz nic. To powinno dać mi do myślenia. Zastanawiałam się nie raz, czy bierzesz pod uwagę konsekwencje. Skąd możesz mieć pewność, że cię nie wydam. A może chciałbyś zostać nakryty? To głupie, a jednak.
— — — — — — — — — — — — — — —
Odzywasz się po dwóch dniach. To dziwne uczucie, bo przeszkadza mi to, że w ogóle. Z jakiegoś powodu, którego nie jestem w stanie wyjaśnić, myślałam, że już tego nie zrobisz. Z założenia to mężczyzna lubi gonić za króliczkiem, dopóki ten ucieka. Pech chciał, że ja stałam się wyjątkiem i również taka jestem. Dopóki coś nie jest moje, zrobię wszystko, by to zdobyć, ale kiedy jest już w zasięgu moich dłoni, nie interesuje mnie. Patrząc z twojej perspektywy — chciałeś mnie zdobyć i właśnie straciłeś. Nie odpisuję.
Po porannym: „Hej, wszystko okej?” spodziewam się kolejnych wiadomości. Nadchodzą wieczorem: jedna po drugiej, krótkie, bez większego przemyślenia. Przepraszasz, żałujesz, tęsknisz, wszystko w tym temacie. Jak możesz tęsknić, mając obok miłość swojego życia. Dociera do mnie powoli, jak bezdusznym trzeba być, rozkochując w sobie dziewczynę, a mając obok drugą. Zdarzało się, że ona już spała, a ty pisałeś do mnie przez cały wieczór. Albo oglądałeś z nią komedię, w tym samym czasie pisząc mi, jak minął ci dzień. Bo z nią nie rozmawiałeś. Ona już wtedy była dla ciebie obca. Tak było. Oddaliłeś się od niej i próbowałeś wmówić mi, że nie układa wam się od dawna. Nieprawda. To ty to zacząłeś. A raczej kończysz. Bo do tego dążysz, prawda? Coś ci nie pasuje i szukasz pretekstu, żeby od niej odejść. Ale dlaczego tym pretekstem stałam się ja? Dlaczego nie masz wystarczająco odwagi, by przyznać jej się do swoich uczuć, a zamiast tego stawiasz mnie w złym świetle.
— — — — — — — — — — — — — — —
Przez kolejnych kilka dni starasz się znaleźć sposób na porozumienie ze mną. Próbujesz przepraszać za wszystko: za ostatnią sytuację; za to, że zależy ci na mnie, choć nie powinno, za to, że nie wiesz, co masz dalej robić. A myślisz, że ja wiem?!
Szybko orientujesz się, że przepraszanie nic nie da. Dalej tkwić będziemy w punkcie wyjścia: ty, ona i ja.
Próbujesz zagrywki na emocjach i choć zawsze nieźle ci to wychodzi, pewnie dlatego, że jesteś niemożliwie wrażliwym facetem, a ja typem romantyczki, która wybacza wszystko, wystarczy, że usłyszy kilka szczerych (nawet jeśli tylko pozornie) wyznań. Ale nie tym razem. Twoja gadka o tym, jak jesteś zagubiony, tylko jeszcze bardziej mnie irytuje. Jakbym ja nie była. Kiedyś myślałeś tylko o mnie. O tym, jak ja się czuję, co ja przeżywam i co się ze mną stanie, jeśli między nami nie zdarzy się nic więcej.
Na koniec starasz się mnie rozśmieszyć i trafiasz w punkt. Piszesz, że mimo, że żałujesz swojej głupoty, to chociaż miałeś okazję trzymać w rękach najlepszy i najkrąglejszy tyłek świata. Pękam. Lubię w tobie to poczucie humoru. To stary ty. Takiego cię polubiłam już po pierwszej rozmowie rok temu. Oczywiście dostaje ci się za tą wiadomość, ale już wtedy wiesz, że wróciłeś do gry. Ja też to wiem. Znów chcę cię zobaczyć, ale tego już nie piszę.
— — — — — — — — — — — — — — —
Od kilku dni znów rozmawiamy normalnie. Częściej odzywasz się, kiedy jesteś poza domem, z oczywistych względów. Unikam jak ognia rozmowy o tym, by się zobaczyć. Nie wiem, czego chcę, ale boję się znów zaangażować i kolejny raz nie dostać nic w zamian. A jednocześnie brakuje mi ciepła.
Mieszkamy dość blisko siebie, ale przez dwadzieścia pięć lat nigdy jeszcze się nie spotkaliśmy, nie minęliśmy w sklepie, na ulicy czy na żadnej imprezie u znajomych. Wiem, bo z pewnością zapamiętałabym uosobienie mojego szczęścia. A jednak, wychodząc wieczorem od znajomej, która często robi mi paznokcie, zauważam cię. Biegniesz. Jesteś zmęczony i… zły? Ale na co? Nie widziałam cię takiego jeszcze. Przy mnie opanowany i spokojny, a teraz biegniesz szybko, z ogromną siłą stawiasz każdy krok i patrzysz prosto przed siebie. Jest ciemno, ciebie widzę tylko dzięki światłu latarni, ale ty nie widzisz mnie. Biję się z myślami. Chcę cię zawołać, ale stoję tam po prostu. Nagle się zatrzymujesz. Chyba zmieniasz muzykę w telefonie i na chwilę wyjmujesz słuchawki. A potem się rozglądasz i w następnej chwili patrzysz prosto na mnie. Ale jeszcze mnie nie rozpoznajesz. Dopiero po chwili.
— Hej, a co ty tu robisz? — pytasz szczerze zdziwiony.
— Byłam u znajomych.
— A… Mam trochę czasu, może…
— Nie.
— Zuza…
— Muszę już wracać. Cześć.
Odwracam się i wsiadam do samochodu. Nie patrzę na ciebie. Odjeżdżam. Dopiero kiedy pokonuję kilka zakrętów i jestem pewna, że mnie nie widzisz, zatrzymuję się na poboczu i płaczę. Łzy spływają po moich policzkach, a ja nie do końca jestem świadoma powodu tego wszystkiego.
Nagle mój telefon wibruje, a na ekranie pojawia się serduszko. Tak sobie ciebie zapisałam. Głupia. Otwieram wiadomość.
„Wiem, że dużo spieprzyłem i cholernie tego żałuję, ale wróć tu, proszę. Nie chcę, żeby tak to wyglądało. Chcę ciebie. Całej. Proszę, wróć. Czekam tu na ciebie.”
Cholernie boli. Mnie całej, na wyłączność. Szkoda tylko, że to nie ma prawa działać w dwie strony. Włączam silnik i przez chwilę jeszcze waham się, w którą stronę jechać, ale ostatecznie wracam do domu.
Rozdział III
Nazajutrz kierowniczka poinformowała mnie, że czeka nas pracowity czas i kazała wpisać się w grafik na nadgodziny. Miałam ochotę ją uściskać. Kochałam swoją pracę. A poza tym, więcej na głowie oznaczało mniej czasu na rozmyślanie. To był od zawsze mój sposób na pozbycie się niepotrzebnych myśli — brałam na głowę więcej, niż dawałam radę udźwignąć.
Kolejne dni były ciężkie, wracałam do domu po dwudziestej trzeciej i wychodziłam o piątej rano. Przygotowywaliśmy się akurat do współpracy z większą, międzynarodową firmą, a że było to jedno z pierwszych tak dużych zleceń, wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Ja miałam nad tym czuwać. To mnie powierzono najważniejsze sprawy. Nie dziwiło mnie to, często dostawałam pochwały od szefostwa, ale i od współpracowników. Uważali, że jestem konsekwentna w tym, co robię. Zastanawiałam się czasem, czy ta konsekwentność nie zamienia się w bezwzględność, przekładając na moje życie prywatne. Tylko w stosunku do siebie samej. Najgorsze było to, że nikomu nie mogłam się wygadać. Tak się złożyło, że moja najlepsza (i jedyna) przyjaciółka pracowała z twoją narzeczoną. I mimo że ufałam jej i wiedziałam, że jest wobec mnie lojalna, nie chciałam nic mówić, ażeby nie wprowadzać jej w poczucie winy, że coś przed kimś ukrywa. Mimo że między nimi stosunki były podobno stabilne. Mówiła o twojej dziewczynie same miłe rzeczy. Do czasu, gdy dowiedziała się, że się spotkaliśmy. Wiedziała tylko o pierwszym razie. Była przekonana, że ucięłam to potem i nic więcej się nie wydarzyło. Nie wyprowadzałam jej z błędu. Ale to wcale nie pomagało. Sama musiałam się z tym uporać.
— — — — — — — — — — — — — — —
Nie, żebym liczyła, ale minęła już ósma doba od twojej ostatniej wiadomości. Trochę przykro, ale sama do tego doprowadziłam.
Wracałam właśnie z pracy po kolejnym ciężkim dniu. Ostatnimi czasy harowaliśmy również w weekendy, ale ten miałam mieć dla siebie. I już przerażała mnie wizja spędzenia go na rozmyślaniach. Z ratunkiem przyszła moja kuzynka, która zadzwoniła zaraz po tym, jak oświadczył jej się facet. Byli razem już siedem lat i wreszcie zdecydował się na ten krok. Lubiłam tę parę. Jedna z najbardziej dobranych, jakie znałam, a znałam ich sporo. Tylko ja w towarzystwie byłam nieszczęśliwą singielką. Wyjazd do Włoch widocznie wydał mu się najlepszą okazją. I słusznie. Wiem, że właśnie tego się po nim spodziewała. Zatem zostałam zaproszona na świętowanie i planowanie. Juhu. Ale przynajmniej nie spędzę kolejnego wieczoru sama. Minusem było to, że miałam godzinę od powrotu do domu do imprezy, a w planie poprawę makijażu, zrobienie fryzury (dziewczyny znalazły jakiś nowy klub taneczny i kto wie, może uda się poznać kogoś interesującego i wolnego) i oczywiście ogarnięcie stylówki.
Przerzuciłam zawartość szafy na łóżko, a potem w biegu szukałam jeszcze pasujących butów. Byłam już spóźniona, ale za to efekt był powalający. Odstawiłam się, ale w końcu przecież ciągle byłam w grze. Postawiłam na małą czarną, obcisłą tam, gdzie trzeba i choć moje kształty nie były zbyt atrakcyjne, to w tej sukience wyglądałam jak milion dolarów. Subtelna torebka na złotym łańcuszku i kolczyki sięgające do ramion oraz trzynastocentymetrowe szpilki dopełniły dzieła.
Mimo mojego spóźnienia dziewczyny czekały na mnie przed klubem. Wszystkie w ciemnych mini i wysokich obcasach, wyglądałyśmy jak studentki pierwszego roku szukające wrażeń. Ale poniekąd tak właśnie było.
Po wejściu do klubu znalazłyśmy wolną lożę i rozsiadłyśmy się, wysyłając jedną po drinki. Od wejścia już można było zauważyć skupiony na nas wzrok napakowanych facetów, typowych samców, szukających przygody na jedną noc. Nie byłam zdesperowana. Nie aż tak.
Zdegustowana tymi śliniącymi się typami, przeprosiłam towarzystwo i poszłam poprawić makijaż. W drodze do toalety spojrzałam na telefon. Jedna nowa wiadomość.
„Wyglądasz obłędnie. Jestem cholernie zazdrosny. Nie szpieguję cię, wyszedłem do kina z kumplami.”
No tak, kino znajdowało się obok naszego klubu. Musiałeś widzieć mnie, kiedy czekałam przed wejściem. Ale zazdrosny? Słucham? Wkurzyło mnie to. Równie dobrze mogłeś iść do tego kina z nią. I kto z naszej dwójki mógłby być zazdrosny?! Wyłączyłam telefon, schowałam go na dno torebki i postanowiłam dziś dobrze się bawić. Bardzo dobrze. Wracając do stolika, zamówiłam nam dwie kolejki szotów. Miałam zamiar wypić dużo i zapomnieć, że cokolwiek jeszcze do ciebie czuję.
Po dwóch godzinach alkoholowego szaleństwa i dzikich tańców na parkiecie z chyba każdym facetem na sali musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyszłam na chwilę tylnym wyjściem i udałam się w stronę głównej alei. Dopiero po chwili zorientowałam się, że za mną wyszedł ktoś jeszcze i byłam pewna, że nie była to żadna z dziewczyn. Kręciło mi się w głowie i wiedziałam, że nie ma sensu uciekać. Postanowiłam więc udawać, że go nie widzę i jak najszybciej, ale nie nerwowo udać się w kierunku większego skupiska ludzi. Za rogiem słychać było grupki znajomych czekające jeszcze na wejście. Obrałam tamten kierunek, ale obleśny typ za mną już obrał mnie za cel.
— Hej, mała. A gdzie ty się tak spieszysz?
Nie odwróciłam się, po prostu zaczęłam iść szybciej. Spanikowałam.
— Laseczko, bo ci buciki pospadają. Przecież nie zrobię ci krzywdy, będzie pani zadowolona, hehe.
Myślałam, że zwymiotuję od tej mieszanki alkoholu i pijackiej paplaniny typa idącego tuż za mną. Usłyszałam, że przyspiesza kroku, więc zaczęłam biec. Krzyknął coś jeszcze, a ja potknęłam się o coś i poleciałam przed siebie. Już myślałam, że mnie złapie i wrzasnęłam, a z oczu popłynęły mi łzy, ale upadłam na coś miękkiego, a ktoś stojący z przodu podtrzymał mnie i pomógł wstać. To byłeś ty. W tym samym czasie twoi kumple już zajęli się tym, żeby obleśny typ zapomniał o moim istnieniu. Płakałam. Byłam jednocześnie bezsilna i bezpieczna.
— Nigdy więcej. Nigdy więcej nie wychodź nigdzie sama. — wycedziłeś przez zęby wyraźnie zdenerwowany. — Mała, rozumiesz, co do ciebie mówię! — krzyknąłeś. — Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co mogło się stać…
Miałam wrażenie, że zaraz wybuchniesz ze złości. Ale wiedziałam też, że masz całkowitą rację. Powinnam poprosić którąś z dziewczyn, żeby poszła ze mną, albo po prostu zostać w środku.
— Odwiozę cię do domu. — rzuciłeś wciąż wściekły.
— Co? Nie! Poradzę sobie. — otrzeźwiałam i przypomniałam sobie, że jestem na ciebie zła. — Wracaj do żony.
— Odwiozę cię. — powtórzyłeś i wskazałeś swój samochód.
Zaczęłam się zastanawiać, co powiesz kumplom, ale ci, przysłuchując się naszej krótkiej wymianie zdań, jakby zrozumieli aluzję i usunęli się z pola widzenia. Stałam chwilę w miejscu, aż w końcu zrozumiałam, że jestem zbyt zmęczona, wystraszona, a do tego szumiało mi w głowie. Nie miałam siły się kłócić. A tym bardziej wrócić do środka i tłumaczyć dziewczynom. Skinęłam głową i skierowałam w stronę drzwi pasażera. Wsiadłam, starając się na ciebie nie patrzeć. Czułam się, jak dziecko, które zostaje przyłapane na imprezie, na którą zabroniono mu iść. A przecież byłam dorosła.
Nie myliłam się, zaraz dostałam reprymendę.
— Dlaczego wyszłaś z klubu sama? Już samo wybieranie się tam w wyłącznie damskim towarzystwie jest niebezpieczne. Nie widziałaś tych wszystkich spojrzeń przed wejściem? Czy ty robisz mi na złość?
— Na złość? — oburzyłam się i spiorunowałam cię wzrokiem. — Czy wszystko, co robię, muszę robić z twojego powodu? Czy wiesz, że istnieje życie poza tobą? Czy wiesz, że staram się udawać, że nie istniejesz, żeby nie bolało? A ty ciągle się pojawiasz i mieszasz mi w głowie. — Alkohol rozwiązał mi język i wreszcie wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Nie roztrząsałam teraz, czy to dobrze, czy nie do końca.
Zapanowała cisza. Skierowałam głowę w stronę szyby, ale czułam na sobie twój wzrok. Wciągnąłeś głośno powietrze i włączyłeś silnik. Wycofałeś powoli i skierowałeś się w stronę miasta.
— Odwiozę cię do domu, tylko podaj mi adres.
— Chyba nie myślisz, że tak łatwo mnie podejdziesz?! — byłam już mocno zirytowana.
— Przecież nie zostawię cię tutaj do cholery! Chcę tylko odwieźć cię do domu, wolisz wrócić tam do tego gościa?
Zrozumiałam, że trochę przegięłam. Faktycznie, ty w tej sytuacji byłeś tym dobrym.
I gdyby nie ty… wrrrr. Postanowiłam się uspokoić.
— Przepraszam, jestem po prostu zdenerwowana.
— I pijana. — dodałeś z zaciśniętymi zębami.
Udałam że tego nie słyszałam.
— Kojarzysz ten stary warsztat z rękodziełem na głównym placu?
Skinąłeś głową.
— Mieszkam zaraz za nim.
— Okej.
Trasa była krótka, więc za chwilę już byliśmy na miejscu. Nie odzywałeś się. Czekałeś. Ja też nie wiedziałam, co można by powiedzieć. Odpięłam pas i złapałam za klamkę, zrobiłeś to samo i w tym samym momencie co ja otworzyłeś drzwi. Spojrzałam na ciebie pytająco, a ty zmieszany odpowiedziałeś:
— Chyba nie myślisz, że po tym, co dziś się wydarzyło, pozwolę ci choćby kawałek przejść samej w środku nocy? Odprowadzę cię pod drzwi i zaczekam, aż zamkniesz je od środka. Nie wejdę. Nie musisz się martwić.
Poczułam się głupio. Oskarżyłam cię o coś, czego wcale nie chciałeś zrobić. Postanowiłam przymknąć się już i podziękować za to, co dziś dla mnie zrobiłeś.
Szliśmy obok siebie i milczeliśmy. Wskazałam na budynek, w którym mieszkałam, skinąłeś głową i skręciliśmy w tamtą stronę. Dotarliśmy do drzwi jednej z kamienic.
— To tutaj. — powiedziałam.
Zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu klucza, a kiedy go znalazłam, spojrzałam na ciebie i nie wiedziałam, co dalej.
— Dziękuję za odeskortowanie mnie do domu i w ogóle. Cholernie się bałam. — przyznałam ciszej.
— Wiem. — Wyciągnąłeś rękę i przyciągnąłeś mnie do siebie.
Mimo bałaganu w mojej głowie, a może właśnie przez te niepoukładane myśli, poddałam się i wtuliłam w twój tors. Pachniał orzeźwiająco, coś jak połączenie cytryny i szałwii. Przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo nie mogę o tobie zapomnieć.
— Tęsknię za tobą. — wyszeptałeś i pocałował mnie we włosy.
— Nie możesz. — odpowiedziałam bez uczuć.
— Ale tęsknię. Nie potrafię przestać o tobie myśleć, kiedy jem śniadanie, biorę prysznic, wychodzę do pracy, jadę samochodem, kiedy zasypiam. Nie mogę i nie chcę. Lubię mieć cię w głowie. Przy każdym wspomnieniu, na mojej twarzy pojawia się uśmiech i nie znika, aż do momentu, w którym przypominam sobie, że to spieprzyłem.
— Nic nie spieprzyłeś. Po prostu zakochałam się w niewłaściwej osobie.
— Zakochałaś? — wybałuszyłeś oczy.
— Nieważne. Muszę iść. — czułam, że powiedziałam zbyt dużo i teraz ciężko będzie mi się z tego wytłumaczyć.
— Zuza…
— Proszę, przestań.
Weszłam do domu i, jak kazałeś, zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie i zastanawiałam, czy poszedłeś już, czy dalej tam stoisz. Wcale nie chciałam, żebyś odchodził. Tym bardziej że wracałeś do niej… Ale właśnie dlatego powinnam odpuścić. Niektórzy po prostu są na chwilę. Może i najważniejszą w życiu. Może tą jedyną, do której będzie wracać się przez lata. Trzeba tylko iść dalej. Po inne spojrzenia. Po inne chwile. Po nowy początek.
Szymon
Wróciłem do domu i od razu położyłem się do łóżka. Iga na szczęście już spała. Nie miałem ochoty się tłumaczyć. Wyszedłem z chłopakami do kina i miałem wrócić zaraz po filmie. Obiecałem jej wspólny wieczór, ostatnio jakoś ciągle się mijaliśmy. Wiedziałem, że rano będzie wściekła, ale miałem w głowie zupełnie co innego. Nie dawało mi to spokoju.
„Śpisz” — napisałem.
„Nie.” — odpisała od razu.
„To, co powiedziałaś… To prawda?”
„Dużo wypiłam, zapomnij.”
„To prawda?” — zapytałem raz jeszcze.
„Tak.”
Doskonale wiedziała, o co pytam. Kilkukrotnie odczytałem wiadomość i zacząłem się zastanawiać, co ja robię tutaj i dlaczego nie ma mnie przy niej.
„Dlaczego nie śpisz?” — zapytałem.
„Nie mogę zasnąć.”
„Pomoże, jeśli będę obok?”
„Szymon…”
„Obiecuję, że będę trzymał ręce przy sobie. Chcę po prostu przy tobie być. Chcę przy tobie zasnąć i obudzić się mając cię obok.”
„A może ja właśnie chciałabym żyć w takiej rzeczywistości, w której nie musiałbyś trzymać się z dala…”
Bolało. To, że nie mogę dać jej szczęścia. To, że sam szczęśliwy się nie czułem. Odłożyłem telefon i do rana leżałem. Nie byłem w stanie zasnąć. A kiedy Iga wychodziła do pracy, ja udawałem, że śpię. Zostawiła mi kartkę. Byłem ciekaw, co na niej znajdę, gdy wstanę. Wyszła szybko, jakby nie miała ochoty mnie spotkać. Wcale by mnie to nie zdziwiło.
„Jadę na kilka dni do mamy”. Mogłem się tego spodziewać. Byłem chamem. Od jakiegoś czasu nie słuchałem jej wcale. Wracałem do domu, włączałem laptopa i udawałem, że pracuję. A cały czas siedziałem w telefonie. Czytałem stare wiadomości do niej i zastanawiałem się, co napisać, żeby cokolwiek zmienić. Ale to nie była kwestia słów. Rozumiałem to. Chodziło o to, jak się zachowam. Ale co miałem do wyboru? W każdym z rozwiązań musiałbym kogoś skrzywdzić. Jeśli zostanę z żoną, skrzywdzę ją i siebie po trochu. Jeśli zdecyduję się od niej odejść, skrzywdzę kogoś, kogo zaufanie starałem się zdobyć przez kilka lat. Szanowałem to, co zbudowałem z Igą. Nie potrafiłem tak po prostu tego zostawić, ale nie wyobrażałem sobie, że miałbym odpuścić ją. Nie wiedziałem, że kiedykolwiek stanę przed tak trudnym wyborem, który zaważy na całym moim dotychczasowym życiu i przyszłości. Gdyby tak można było choć sprawdzić — jak wyglądałoby moje życie za kilka lat, gdybym wybrał jedną z opcji, a jak po wyborze drugiej… To znacznie ułatwiłoby sprawę. Ale nawet myśląc o tym, czułem się podle wobec każdej z nich.
Rozdział IV
Obudziłam się i postanowiłam udawać, że tego wieczoru nie było. Przypominał mi o nim tylko ogromny ból głowy i kilka wiadomości w telefonie, które zaraz usunęłam, żeby przypadkiem nie przyszło mi do głowy czytanie ich raz jeszcze.
Dziewczyny planowały dziś wyjście do SPA, ale ja chyba nie miałam ochoty na towarzystwo. Zresztą, zniknęłam wczoraj dość nagle, wysłałam krótką wiadomość kuzynce o tym, że źle się poczułam i wróciłam do domu taksówką. Dalej nie miałam ochoty na wyjaśnienia.
— — — — — — — — — — — — — — —
Postanowiłam uporządkować wreszcie mieszkanie. Przez chwilę pomyślałam nawet o remoncie, ale szybko odrzuciłam ten pomysł. Do remontu przyda się męska pomocna dłoń, a żadnej w zasięgu nie miałam. Dobrze jest, jak jest. Ale czy na pewno?
Wysprzątałam kuchnię, wyrzuciłam resztki jedzenia, które zalegały już dłuższy czas. Nie miałam do tego głowy, zbyt mało bywałam w domu. Byłam jedną z tych kobiet, o których mówi się w samych pozytywach — kobietą sukcesu. Tyle że ja nie z wyboru, przynajmniej nie z dobrowolnego, byłam singielką. Gdybym mogła mieć rodzinę, poświęciłabym dla niej wszystko, zaczynając od pracy. Wtedy na pewno nie mieszkałabym tu, gdzie teraz. Nie narzekałam, moje mieszkanie, było dość przestronne, z ogromnym oknem w salonie i praktycznymi kątami. Uwielbiałam wylegiwać się w wannie z hydromasażem, a później kłaść do ogromnego łóżka. Ale często później czułam się w nim samotna. Wyobrażałam sobie, że rano budzi mnie zapach kiełbasek unoszący się z kuchni, a zaraz potem przybiegają moje dzieci i wskakują mi do łóżka, żeby powygłupiać się razem. Później wszyscy szykujemy się do wyjścia, pakuję im drugie śniadanie, a mój mąż odwozi ich do szkoły. Spędzamy dzień osobno po to, by wieczorem znów móc spotkać się całą rodziną, opowiedzieć jak minął dzień, wspierać się nawzajem i czuć kochanym.
Obawiałam się tych uczuć, kiedy wyprowadzałam się na swoje. Wcześniej mieszkałam u przyjaciółki, ale kiedy jej facet postanowił zamieszkać z nią, zrozumiałam, że nie ma tam już miejsca dla mnie. Krótko po tym się rozstali, ale i nasze relacje osłabły. Znalazłam to mieszkanie od razu, nadarzyła mi się typowa okazja — właściciel po kilku latach w Polsce postanowił wyjechać za granicę na stałe i zależało mu na czasie. Poszedł mi na rękę, jeśli chodzi o finanse, zawsze byłam dobra w negocjacjach. Mimo że miałam spore oszczędności, a mieszkanie kupiłam za pieniądze w funduszu, który zostawili mi rodzice.
— — — — — — — — — — — — — — —
Moja rodzina: rodzice i brat zginęli w poważnym wypadku samochodowym. Miałam wtedy sześć lat i zostałam z ciocią w domu. Nie pojechałam z nimi, bo akurat dopadła mnie trzydniówka. Wybrali się tylko do sklepu meblowego, żeby urządzić pokój bratu, który właśnie kończył rok i spał już we własnym łóżeczku. Rodzice uznali, że nie będą przenosić go do mnie, bo jak twierdziłam — byłam już prawie nastolatką i nie mogłam mieszkać z bratem. Zgodzili się i postanowili odnowić nieużywany, zagracony pokój obok ich sypialni. W ten sposób wszyscy mieli być zadowoleni, a maluch miał być blisko nich. Bartuś, bo tak miał na imię mój braciszek, był słodkim, spokojnym dzieckiem. Pamiętam, jak przez mgłę, że bardzo lubiłam się nim opiekować. Mama była zachwycona, podobno nigdy nie byłam o niego zazdrosna, a wręcz przeciwnie, odkąd tylko się pojawił, oferowałam swoją pomoc. Podarowałam mu nawet ubranka, które nosiły moje lalki, nie zważając na to, że były zbyt różowe. Woziłam go w wózku po domowym korytarzu, a w nocy, kiedy się budził, zamiast się złościć, biegłam do niego i śpiewałam mu kołysanki.
Wszystko to opowiadała mi ciocia, przyjaciółka mamy. Kiedy nie wrócili do domu na czas ani nie poinformowali nas o spóźnieniu, czułam, że coś jest nie tak. Nigdy tego nie robili, zawsze dotrzymywali słowa. Ciocia położyła mnie do łóżka, a sama rozmawiała przez telefon do późnej nocy. Wiem, bo nie mogłam zasnąć bez zapalonej lampki, ale nie chciałam zawracać jej głowy. Po prostu nie zamykałam oczu, wpatrując się w łunę światła pochodzącą z uchylonych drzwi pokoju. Kiedy obudziłam się rano, ciocia czekała na mnie w salonie, ale nie była ubrana. Zdziwiło mnie to, bo zawsze widziałam ją w starannie upiętych włosach, doskonałym makijażu i dobrze dobranych elementach garderoby i dodatkach. Tym razem siedziała na kanapie w koszuli nocnej, owinięta kocem, a obok niej stało pudełko chusteczek. Płakała. Nie zauważyła mnie od razu. Dopiero kiedy podłoga, po której szłam, skrzypnęła, ona podniosła wzrok i spojrzała na mnie z niewyobrażalnie ogromnym bólem wypisanym na twarzy. Nie wiedziała, jak przekazać mi wiadomość, która na zawsze miała zmienić mnie i moje życie. Ale ja byłam bardzo mądrym dzieckiem. Rodzice nie wrócili, ciocia płakała, połączyłam fakty i już wiedziałam. Przez resztę dnia płakałyśmy razem. Wieczorem ciocia zadzwoniła do kilku miejsc, a mi kazała przemyśleć, co chciałabym zabrać z domu, co przyda mi się najbardziej od razu.
Postanowiła, że zamieszkamy u niej, a potem zobaczymy co dalej. Zgodziłam się, chyba nie chciałam wracać do miejsca, gdzie nie było już mojej rodziny. Dopiero gdy byłam starsza, zrozumiałam, że chodziło o opiekę nade mną. U cioci się tak jakby ukrywałyśmy.
W świetle prawa była tylko przyjaciółką rodziny, nikim ważnym. Ja byłam dzieckiem i powinnam zostać oddana do rodziny zastępczej. Na moje szczęście, ciocia krótko przed wypadkiem związała się z młodym prawnikiem. Okazało się, że jest dobry w tym, co robi, a do tego dość przystojny, by używać swojego uroku i doprowadzić do tego, bym została z nimi. Staliśmy się rodziną. Czułam się dobrze.
Kilka lat później prawnik znalazł sobie nową rodzinę, a ciocia posłała go w diabły. Była jednak silną kobietą i to wcale jej nie złamało. Dotychczas pracowała w sklepie zoologicznym w galerii handlowej. Po zerwaniu postanowiła otworzyć swój wymarzony gabinet weterynaryjny blisko domu. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. W okolicy nie znajdowało się nic podobnego, a zapotrzebowanie okazało się ogromne. Początkowo pomagałam jej po lekcjach, opiekowałam się zwierzętami, które czekały na zabiegi lub właścicieli. Później ciocia zaprzyjaźniła się z właścicielem sąsiadującego sklepu, który postanowił dość szybko jej się oświadczyć. Miałam nadzieję, że tym razem szczęście się do niej uśmiechnie i nie myliłam się. Do dziś są razem, ciocia po czterdziestce urodziła ślicznego synka. Traktowałam go czasem jak braciszka, którego straciłam przed laty. Uwielbiałam rozpieszczać go tak samo, jak kiedyś Bartka. Mimo jego obecności ciocia dalej traktowała mnie jak własną córkę, jestem jej za to wdzięczna, bo mimo wszystko czułam się kochana i chciało mi się żyć. Jej mąż również traktował mnie z szacunkiem i wiedziałam, że wybrała właściwie.
Kiedy mały skończył roczek, a ja osiemnaście lat, zwolniłam mu pokój i wyprowadziłam się do przyjaciółki. Ciocia nalegała, bym została, zapewniając, że kocha mnie nad życie i zawsze będę jej córką. Kochałam ją. Była bardzo podobna do mojej mamy. Czuła, opiekuńcza, godna zaufania. Ale w tamtym momencie czułam, że chcę zacząć żyć na własny rachunek. Po wyprowadzce często dalej pomagałam jej w gabinecie, jak i przy synku. Bywało, że wychodziła gdzieś z mężem, a ja wtedy spałam u nich w domu i pilnowałam małego. Czułam, że to jest moje miejsce, lubiłam tam wracać.