Urodziłam się na wiosnę. Może dlatego mam taki sentyment do tej pory roku i za każdym razem jak zima odchodzi wmawiam sobie, że tej wiosny się odrodzę. Wstanę, wyjdę z domu, wyjdę do ludzi. Zacznę rozmawiać. I wierzcie mi — próbowałam. Nagle tej wiosny, wiosny 2019 roku postanowiłam zadać kres moim próbom i w końcu tego dokonać. I właśnie to, co trzymacie teraz w ręce, ma mi pomóc. Ma być pewnego rodzaju spowiedzią, rozliczeniem i dowodem, że potrafię się w sobie zebrać i spełnić swoje marzenia. Bo jak wiadomo, rób albo nie rób, nie ma próbowania (dziękuję ci Tato za pokazanie mi świata Gwiezdnych Wojen, teraz mogę sypać z rękawa mądrościami i przy okazji zaskarbić sobie sympatię statystycznie co piątej osoby).
Po dwudziestu latach w końcu rozkwitam. Jak róża. A róże potrzebują czasu by rozkwitnąć. Gdy już tego dokonają są na tyle silne, by przetrwać zimno, bez okrycia, wystawione na chłód. Chciałabym przetrwać wszystkie mrozy w swoim życiu. Prawdopodobnie milion razy moje płatki opadną. I może ktoś celowo, albo i nie, naruszy ich delikatną strukturę. Nawet się z tym liczę. Jestem z tym pogodzona. Ale jeśli róże to silne kwiaty to może mnie też się uda pokonać trudności?
Pewnie chcielibyście wiedzieć — czemu? Czemu postanowiłam się otworzyć przed Wami właśnie w ten sposób? Założę się, że w Waszych głowach pojawia się też pytanie: czy ty się nie boisz? Słowami jednego z moich autorytetów i inspiracji — najtrudniej jest znaleźć w sobie odwagę. Tysiąc razy łatwiej jest tłumić w sobie wszystkie emocje, wszystkie myśli, wszystko co nas boli. Powoli gnić, od środka. Wyniszczać się. Jałowieć. W tym momencie, będąc bliska autodestrukcji stwierdziłam, że dłużej tak nie potrafię. Potrzebowałam długich, szczerych rozmów. Potrzebowałam wsparcia. Papier zniesie o wiele więcej niż najbardziej odporne ludzkie uszy, więc wybrałam go na swojego powiernika i przelałam słowa niedające mi zasnąć, opisałam uczucia, które dręczyły moje serce i umysł. I teraz przekazuję je Wam.
***
Od najmłodszych lat
kazano nam bliźnich kochać
„pamiętaj, że to świadczy o wychowaniu”
kazano nam ludzi szanować
„nawet jeśli ktoś cię skrzywdzi, nadstaw drugi policzek”
kazano nam życie kochać
„nawet jeśli życie staje się za ciężkie — uznaj to za lekcję”
kazano nam odmienność akceptować
„nie wskazuj na obcych palcem”
kazano nam smutek ukrywać
„nie pokazuj innym, co cię do płaczu zmusza”
kazano nam trwać w miłości
„pamiętaj, żeby każdego kochać tak samo”
Dziś pytamy:
dlaczego samych siebie nam kochać nie kazano?
Dlaczego o samoakceptacji ani razu nie wspomniano?
Dlaczego, będąc na progu dorosłości,
patrzymy w lustro z obrzydzeniem,
ukrywamy się przed drugim człowiekiem,
szlochamy co noc w poduszki,
otwarcie mówimy o nienawiści
i odrazie, którą do siebie czujemy,
wymyślając coraz to nowsze kompleksy,
wpadamy w toksyczne relacje,
uzależniamy się od osób,
które poświęcają nam uwagę
(i często zadają ból)
myślimy, że światu byłoby lepiej bez nas,
dlaczego więc nikt nas nie nauczył,
jak samych siebie pokochać?
***
Byłeś mi przystanią
podczas sztormu mojej duszy,
z którym się zmagałam,
uciszyłeś mój niepokój,
pozwoliłeś odpocząć
i jak Posejdon zaopiekowałeś się przypływem
fal smutku,
gdy pochłaniała mnie ciemność
Byłeś mi schronieniem,
gdy w deszczowy poranek,
zabłądziłam w obcym mieście,
nie mając gdzie się ukryć,
zaoferowałeś dom i filiżankę kawy
jak Hestia opiekunką domowego ogniska
przygarnąłeś zbłąkaną
miejsce obok i ciepło twojej skóry
i swoje serce i duszę
Byłeś mi nadzieją,
gdy myślałam, że umarła we mnie
i szukała miejsca na łąkach Asfodelowych,
bo ktoś taki jak ja mógł jedynie
żywić nadzieję na dostrzeżenie,
rozpaliłeś we mnie żądze
i chęć zyskania czegoś więcej
niż tylko bliskości człowieka
Byłeś mi światłem
i rozjaśniłeś mroki świata,
w którym błądziłam,
ciągle się potykając
o niedostrzegalne kamienie,
stałeś się nicią Ariadny, a ja Tezeuszem,
który wydostał się z labiryntu,
który zrobił to co, niemożliwe
Byłeś mi światem
i chciałam poświęcić wiele dla Ciebie,
lecz nas los to historia wprost z Waterloo
miałeś być skrzydłami Ikara
miałeś być powodem do wzlotów
a przyczyniłeś się do upadku
(To nie ja byłam Pandorą)
***
(A) pamiętasz jak cesarzem byłeś?
(N)ie moim światem rządziłeś?
(A) pamiętasz chłód korony?
(R)ankiem na Twą skroń wkładaną
(C)hciałeś przepędzić bezprawie i
(H)ałas
(I) moralności upadek
(A) pamiętasz od czego zacząłeś?
***
Patrzę w gwiazdy, wspominając Twój zachwyt,
obydwoje wierzyliśmy w moc spełniania marzeń
chciałabym wiedzieć, czy myślałeś wtedy o mnie,
gdy spadająca gwiazda pojawiła się na naszym horyzoncie
I wtedy, ramię w ramię, przytulone półnagie ciała
było lato, lecz chłód nas atakował,
dziś wiem, że bił od twojego serca,
spletliśmy dłonie, bojąc się zrobić krok naprzód,
nagle wyszeptałeś wprost w usta moje
chcę tę chwilę utrwalić w pamięci
i powtarzać ją aż do skończenia świata
Dzisiaj siedzę tutaj sama
noc gwiaździstą, patrzę, szukając tej,
którą moim imieniem nazwałeś
oddycham, czując ciężar wspomnień,
lecz obiecałam — nigdy więcej nad Tobą nie zapłaczę
i tylko jedna myśl kołacze w mojej głowie
Skoro nie jesteś obok, czy już nastąpił świata koniec?
***
Smucą mnie zwiędłe kwiaty, na których zebrał się kurz,
wdarł się pomiędzy płatki
(zarówno one, jak i ja pamiętamy lepsze czasy)
i ten zapach wyblakły
tęsknota za słodką wonią wymieszaną z Twoimi perfumami
najbardziej lubiłam róże
Smuci mnie filiżanka
z niedopitą kawą
niezmielone ziarna na brzegach
pozostawione razem ze śladem Twoich ust
najbardziej lubiłeś czarną
Smuci mnie dawno otwarte wino,
którego nie da się zamknąć,
kolekcjonowałeś korki jakby to były trofea,
ten który mi zabrałeś,
pewnie dawno już spróchniał
najbardziej lubiliśmy wytrawne
Smuci mnie pożółkły papier,
zapisałeś na nim historię naszej miłości
i list mówiący o bezmiarze Twoich uczuć
tyle razy czytany, że „kocham Cię” wyblakło
najbardziej lubiliśmy pisać
Smuci mnie pióro
podarowane na ***dzieste urodziny
wygrawerowane: dla miłości
zostawiłeś na nim odciski palców
nieużywane od lat zdążyło wyschnąć
najbardziej lubiłeś czarny atrament
Smuci mnie to,
czego choć raz dotknąłeś
biurko, przy którym siedziałeś
książka, której nie przeczytałeś
(włożyłeś między jej strony paragon)
film, zatrzymany w chwili,
w której wybiegłeś z mojego domu
(i życia)
na kanapie nadal kształt Twojego ciała
A najbardziej smuci mnie moja dusza,
to w niej największe piętno odcisnąłeś,
kradnąc noce
i pocałunki
i myśli
i czas
i życie
***
palę ostatniego papierosa
ukradzionego z kieszeni twojej marynarki,
która leży zmięta na podłodze
chyba w ferworze walki zrzuciłam ją z ciebie
uciszając demony targające umysłem
zasnąłeś nagi, przytulony do mojego ciała
chyba wystarczająco
rozpaliły cię twoje żądze,
lecz zanim dostrzeżesz chłód
bijący z mojego serca
okryję cię kocem
podziwiam zakamarki twojej sylwetki
miejsca, do których chciałabym dotrzeć,
dostrzegam niedoskonałości
dla mnie będące ideału dopełnieniem
och, kochany, ile bym dała
by odwzajemnić uczucia Twoje,
a nie tylko koić duszę zranioną
raz po raz zanurzając się w Tobie
***
zrobiliśmy z miłości grę
zakład, które z nas zakocha się prędzej
co do zasady, postawiłam na Ciebie,
chociaż już wtedy czułam coś więcej
mieszaliśmy w głowach pięknymi słowami
okazały się puste jak kieszenie po pokerze
chyba ustrzeliłeś moje serce
nie podejrzewałam nas o rosyjską ruletkę
zamieniliśmy uczucia w walkę o przetrwanie
kusiliśmy nawzajem, pięknymi obietnicami
budząc wyobraźnię
graliśmy niedostępnych,
w głębi umierając z pożądania
łaknąłeś mojego ciała jak człowiek zagubiony
pragnie wyjścia z labiryntu
potrzebowałam Twojego dotyku
tak jak istota żywa po stu dniach suszy
marzy o kropli wody na języku
uznaliśmy naszą miłość za zabawę
coraz lepiej przychodziło nam udawanie,
że nie czujemy w sercach bólu, gdy
pół-żartem i całkiem nie serio
wybieraliśmy imiona dzieci
i umowną datę ślubu
bawiliśmy się naszą przyszłością,
lecz szybko się przekonaliśmy
sercem bawić się nie wolno
oddałam Ci je,
a Ty spisałeś nas na straty
***
Poszłam do lasu
i spotkałam wilka,
o futrze jak stal pozłacana
„nikomu nie mów”
wyszeptał,
uciekłam naprędce
Poszłam nad jezioro
i spotkałam kaczątko,
które w łabędzia się zmieniało
„nie zdradź mojej tajemnicy”
wyszeptało,
uciekłam naprędce
Poszłam na jarmark
i spotkałam człowieka
o oczach jak błękit nieba
„pokochaj mnie”
wyszeptał,
czemu wtedy nie uciekłam?