E-book
14.7
Przywódczyni wbrew sobie

Bezpłatny fragment - Przywódczyni wbrew sobie


Objętość:
175 str.
ISBN:
978-83-65236-03-6

Książkę dedykuję moim rodzicom.

Dziękuję, że każde moje marzenie traktujecie poważnie.

Gdyby nie Wy „Przywódczyni wbrew sobie” nie powstałaby.

Wiktoria

Wstęp

Siedemnaście lat to okropny wiek. Wcale niedorosła i wcale niemłoda. Niepełnoletnia, ale samodzielna. Chcę żyć bez nakazów, chcę żyć tak jak mi się podoba, czy to źle?
Czy dlatego muszę być nazywana buntowniczką? Może po prostu pragnę lepszego świata?

Co, jeżeli wszystko się zmienia i nie mamy na to wpływu? Co, jeżeli pozory mylą, a chłopak, do którego kiedyś czułam obrzydzenie, teraz sprawia, że czuję się jak w niebie? Czy romans z przybranym bratem jest dozwolony? Przecież nie wolno zabronić komuś kochać.

Zakłamani przyjaciele i miłość skrywająca tajemnicę, którą wszyscy znają oprócz mnie. To miały być zwykłe wakacje w Los Angeles, dlaczego więc nic nie jest już takie samo? Dlaczego zmiany tak okropnie bolą? Chciałabym być znowu taka jak kiedyś: znana, arogancka i wolna, a może wcale tego nie pragnę? Może mam szansę stać się kimś lepszym? Ciekawe, za jaką cenę? Za utratę ukochanego, przyjaciół czy rodziny?

Rozdział 1

Słońce, plaża, Kalifornia, okropny brat — tak w skrócie mogę przedstawić moje nadchodzące wakacje. Jednak istnieją dwie strony medalu. Chcę się cieszyć, że to już koniec szkoły, ale jestem załamana, bo znowu Go spotkam. Ludzie dzielą się na trzy grupy: do pierwszej należą ci, którzy są dobrzy dla wszystkich, poukładani i spokojni, kolejni to osoby obojętne, nie robiące nic złego, ale także nic pozytywnego, a na koniec ta ostatnia grupa. Jak można się domyślić, każdy kto do niej należy, jest, że tak powiem, niezłym ziółkiem. Buntownicy — tak można ich nazwać, albo raczej nas.

Ja, Sophie Collins po śmierci swojego taty spadłam o dwa poziomy niżej, ale nie ma się czemu dziwić, skoro niektórzy wpadają w depresję po śmierci kogoś bliskiego, zwłaszcza tak bardzo bliskiego. Wszyscy, którzy poznali mojego ojca, wiedzą, że powiedzenie: „ideały nie istnieją” to tylko zwykły mit. Miał niezwykłe poczucie humoru, był odpowiedzialny i pomocny oraz posiadał wielki talent muzyczny, dlatego założył własne studio. Kiedy się uśmiechał, jego jasne oczy śmiały się razem z nim. Chociaż odszedł tak prędko, to jednak zostawił w mojej pamięci najlepsze wspomnienia. Zawsze byłam dumna z tego, że on jako jedyny przychodził na każdy mój występ, począwszy od przedszkola, a gdy wygłupiał się z moimi przyjaciółkami, robiłam się strasznie zazdrosna, wtedy tata przytulał mnie mocno i mówił, że to ja jestem jego księżniczką. Na samo wspomnienie w moich oczach pojawiają się łzy. Po jego śmierci zaczęłam się buntować w najgorsze możliwe sposoby. Paliłam papierosy, bawiłam się uczuciami innych i potrafiłam z zamkniętymi oczyma rozpoznać smak każdego alkoholu. Jak to możliwe, że moja mama temu nie zapobiegła? Otóż, w przeciwieństwie do mnie, zapomniała o swoim mężu naprawdę szybko, bo parę miesięcy po jego śmierci ponownie wyszła za mąż za Jaspera Carsona. Z pojawieniem się tego człowieka zaczęły się nasze problemy. Moja rodzicielka (powiedziane tak surowo, że można już ją sobie wyobrazić) straciła nade mną kontrolę kompletnie pochłaniając się załatwianiem potrzeb swojego nowego okropnego mężczyzny. Ja natomiast stanęłam oko w oko z jego synem — Lucasem. Ten jak na złość należy do pierwszej grupy, tak zwanych aniołków. I to właśnie z nim mam spędzić najbliższe dwa miesiące. Wyjechał do Ameryki rok temu i od tego czasu nic o nim nie słyszałam, aż do teraz. Przysięgam, że mogę nie wytrzymać z tym grzecznym lalusiem tyle czasu i jestem w stanie udusić go gołymi rękoma. Mam siedemnaście lat, a moja rodzina, której mam serdecznie dość, pomiata mną jak zabawką. Jeszcze tylko rok i wyjadę do Australii, Chin albo Indii, byle jak najdalej od nich.

— Jakoś przeżyjesz — moje wierne przyjaciółki cały czas są przy mnie w tych trudnych chwilach. Amanda Martinez i Carmen Rodriguez — dwie najważniejsze osoby w moim życiu zaraz po rodzicach, prawdziwych rodzicach. Ta pierwsza szpanuje czekoladową cerą, a druga olśniewa ślicznym uśmiechem. Odkąd pierwszy raz przekroczyłyśmy próg małego przedszkola w stolicy Argentyny trzymamy się razem. Razem się cieszymy, razem cierpimy, ale też razem pijemy, palimy i chodzimy na szalone imprezy.

— Naprawdę nie pamiętacie młodego Carsona? — wściekła wypuszczam powoli trujący dym z moich ust — wątły siedemnastolatek w wielkich okularach z aparatem na zębach i przylizanymi włosami.

— Był trochę obrzydliwy — zaczyna ostrożnie ciemnoskóra.

— Raczej bardzo ohydny — poprawiam ją załamana.

— I cholernie denerwujący — dodaje Carmen przewracając oczyma. Zauważam, że panna Martinez gromi ją wzrokiem. To ona jest największą optymistką wśród nas, zawsze szuka pozytywnych aspektów, nawet jeśli ich nie ma.

— Pisz do nas codziennie — zgodnie uśmiechają się w moją stronę — i bądź grzeczna.

— Dobrze, dobrze — krzyżuję palce za plecami. Wcale nie mam zamiaru być grzeczna, wręcz przeciwnie.

— Sophie, zejdź na kolację! — nieprzyjemny głos ojczyma wpada do moich uszu, raniąc je niesamowicie.

— Lepiej stąd spadajcie, bo jeszcze was pogryzie — wypalam do końca papierosa i otwieram okno, przez które z gracją wychodzą moje przyjaciółki. Dobrze, że rośnie tutaj ogromny dąb. Kiedy znikają za rogiem, schodzę na dół tak powoli, że nawet żółw z kulawą nogą byłby pierwszy.

— Spakowałaś się? — pyta Jasper nie odrywając wzroku od gazety. Niech zgadnę: „Argentina hasta la fecha” — kocha ją bardziej niż własną rodzinę. Gdyby miał wybierać, jako pierwsze wziąłby ze sobą to papierowe badziewie.

— Tak — odpowiadam obojętnie nie siląc się na uśmiech.

Jak mam być dla niego miła, kiedy on nie zamierza się zmienić i jest dalej takim materialistą? Kończę mój makaron w ekspresowym tempie i wracam do pokoju. Zanim zamknę okno, zerkam na oświetlone Buenos Aires. W końcu nie będę go widziała przez dwa miesiące. Te ogromne, wiecznie działające drapacze chmur, spokojny park oraz jasne, wąskie uliczki, a przy nich restauracje i sklepy. Nawet Nowy Jork nie jest tak wspaniały. Pomimo mojej wybuchowej natury stolica Argentyny nie równa się z innymi ogromnymi miastami. Czuję na mojej twarzy orzeźwiający powiew wiatru. Czuję, że wreszcie jestem wolna.


Samoloty — machiny śmierci. Co jak co, ale panicznie boję się latać. Chociaż patrząc na te malutkie domy pode mną, myślę, że mogę zrobić wszystko i nikt mi tego nie zabroni. Jestem niepodległa — taka, jaką zawsze chciałam być. Bez praw, żadnych nakazów i konsekwencji.

— Sophie, baw się dobrze — beznamiętny ton mojego ojczyma wywołuje ciarki na moich plecach. Od samego początku nie przypadł mi do gustu. Zrujnował moje życie, wchodząc w nie razem ze swoim nieznośnym synem. Przed ich przyjściem ja i mama byłyśmy ze sobą bardzo zżyte. Ona uśmiechała się cały czas, bez przerwy. Teraz ten widok jest prawie niemożliwy. Już nawet zapomniałam, jak to jest.

— Słońce, pamiętaj, że cię kocham i będę tęsknić — przytula mnie, ale jej uścisk jest taki sztuczny, że mam ochotę się rozpłakać, tylko po co, skoro nikogo nie obchodzi to, jak się czuję. Jednak nie umiem być dla niej oschła.

— Też cię kocham — wtulam się w nią jeszcze bardziej ignorując świadomość, że ona tego nie chce. Choć przez chwilę mogę znów stać się jej małą dziewczynką, która swymi delikatnymi rączkami potrafi okazać wszystkie swoje uczucia. Słyszymy chrząknięcie, więc odrywamy się od siebie. Widzę tego okropnego mężczyznę ponownie przeglądającego najświeższe wydanie „Argentina hasta la fecha”. Jestem pewna, że gdyby ten beznadziejny dziennik przestał być wydawany, ojczym zrobiłby strajk, przekupując naszymi pieniędzmi ludzi ze swojej pracy, aby go poparli. Może przy okazji postawiłby się policji i trafiłby za kratki przynajmniej na jakieś dziesięć lat. Tego z uśmiechem na twarzy mu życzę, a to kolejna rzecz, która potwierdza moją przynależność do trzeciej i najgorszej grupy ludzi — buntowników lub szatanów wcielonych.

— Śpieszę się — warczy brunet i składa szarą gazetę — No już! Nie mam całego dnia — ponagla nas nawet nie zerkając w naszą stronę. Widocznie on też znajduje się na tym samym poziomie co ja, muszę przyznać, że nie jestem z tego powodu zadowolona.

— Proszę cię kwiatuszku, bądź miła dla brata i nie pakuj się w kłopoty. Do zobaczenia! — głaska mój ciepły od słońca policzek, ale chociaż bardzo się stara, przesłodzony głos demaskuje jej obojętność wobec mnie.

— Trzeba było wysłać ją do poprawczaka — są to ostatnie słowa, które słyszę z ust Jaspera, jednak wcale nie obchodzi mnie jego zdanie. Czasami mam wrażenie, że to ja ciągle dostaję te najgorsze karty od losu. Śmierć taty, nowa okropna rodzina i moje nałogi. Jedyne, co jeszcze daje mi nadzieję, to przyjaźń i moja ukochana babcia. Jest wspaniałą osobą tak samo jak był nią jej syn, czyli mój prawowity tata. Dobrze wiem, że urodę odziedziczył po niej, bo spoglądając na nią, widzę Jego. Może to dziwne, ale nie mam pojęcia, jak staruszka ma na imię, bo sama nigdy nie chciała mi tego zdradzić, dla mnie jest po prostu babcią Collins od dziecka aż do teraz i obie trzymamy się tej wersji.

— Pasażerowie lotu z Buenos Aires do Los Angeles są proszeni do odprawy — ruszam w stronę metalowych bramek, zastanawiając się, co jest gorsze: polecieć do okropnego brata czy zostać z równie okropnymi niby rodzicami.

Ciepły kalifornijski wiatr muska moją twarz. Czuję się wspaniale. Może jeszcze polubię samoloty. Jak na razie czekam na potomka mojego okropnego ojczyma. Chyba po drodze do Los Angeles stracił gdzieś swoją punktualność. Kto wie, może stracił też jeszcze parę swoich denerwujących cech charakteru i okropnych zwyczajów.

— Panna Collins? — odwracam się gwałtownie na dźwięk mojego imienia. Widzę wysokiego mężczyznę ubranego w czarny garnitur i ciemne okulary. Czyżbym już coś przeskrobała? Szybko, nawet jak na mnie.

— Tak, to ja.

— Jestem Jamie Leger, szofer pani brata — wyciąga w moją stronę wielką dłoń. Wydaje mi się, że jest nieco po czterdziestce, ale trudno mi to stwierdzić nie widząc całej jego twarzy, a przede wszystkim oczu.

— Proszę za mną. Wezmę walizki — oznajmia i nie czekając na pozwolenie przejmuje ode mnie moje bagaże. Powoli ruszam za nim w lekkim szoku. Spoglądam na jego identyfikator, aby sprawdzić czy naprawdę jest tym, za kogo się podaje. Zanim jednak wychylam się, aby to zrobić, kierowca odwraca się do mnie tyłem. Tak czy siak, wchodzę do czarnej, luksusowej limuzyny. Jamie wkłada moje walizki do bagażnika i siada za kierownicą. Czyżby mój przybrany brat został jakąś ważną osobistością? Z tego, co tutaj się wydarzyło, wnioskuję, że jest to bardzo prawdopodobne, a jednak ciągle mam pewne wątpliwości. Miał wyjechać, żeby studiować. Z drugiej strony słuch o nim zaginął, kiedy tylko opuścił dom. Zresztą zaraz przekonam się, które z moich przemyśleń jest poprawne. Samochód zatrzymuje się tak delikatnie, że prawie tego nie czuję. Odnajduję odpowiedni przycisk — a jest ich tu mnóstwo — i wciskam go. Szyba otwiera się, a to, co jest za nią, wywołuje mój cichy pisk zachwytu. Znajdujemy się przed willą wielkości czterech moich domów. Jest nie tylko ogromna, ale także piękna. Wchodzimy do środka po marmurowych schodach błyszczących pod wpływem słońca.

— Zaprowadzę panią do gabinetu brata — mówi mężczyzna dostojnym tonem. Idziemy przez wielki salon do jasnobrązowych drzwi. Kolory komponują się idealnie i tworzą niesamowity efekt. Szofer puka i parę sekund później słyszymy niski, a zarazem bardzo pociągający męski głos. Wchodzimy i moim oczom ukazuje się następne bajeczne pomieszczenie. Tyłem do nas, przy ogromnym oknie, stoi chłopak, którego kompletnie nie rozpoznaję. Odwraca się do nas przodem, dzięki czemu wreszcie mogę zobaczyć jego twarz. Wygląda obco, jednak jakaś część mnie jest pewna, że już gdzieś go widziałam. Jest bardzo przystojny, muszę to przyznać, ale co z tego, skoro nie wiem, kto to jest ani co się tutaj dzieje oraz gdzie się znajduję.

— Sophie! Jak miło cię znowu widzieć — brunet śmieje się złośliwie siadając przy ciemnym biurku. Przyglądam się mu uważnie. Ma te same błękitne oczy, co rok temu jednak wszystko inne jest mi nieznane. Zamiast ulizanej grzywki na głowie sterczą idealnie ułożone na żelu czarne włosy, nie nosi już okularów, a zamiast kamizelki ubrany jest w skórzaną czarną kurtkę, białą koszulkę, ciemne spodnie i wysokie buty marki Nike. Pociąga mnie swoim wyglądem, ale również zachowaniem. Jego cwaniacki uśmiech, wypalające spojrzenie i zmysłowe, opanowane ruchy. To nie może być mój brat, to niemożliwe. Jest zbyt… interesujący, zbyt swobodny. Coraz bardziej zastanawiam się, czy nie lepiej było zostać w domu z rodzicami.

— Co, odebrało ci mowę? — pyta ze śmiechem i przeciąga się na czarnym fotelu. Dyskretnie szczypię się w rękę, aby sprawdzić czy nie śnię, jednak to nie pomaga.

— Lucas…?

Rozdział 2

Mój głos brzmi tak niepewnie, że sama nie wiem, co się ze mną dzieje. To nie może być on, zupełnie jak w bajce o brzydkim kaczątku. Tyle, że kaczątko do Ameryki nie wyleciało.

— We własnej osobie — posyła mi przebiegły uśmiech.

— Zmieniłeś się — mówię, patrząc na niego tak jak kiedyś, czyli chłodno i obojętnie. Może stał się przystojny, ale to nie znaczy, że również mniej denerwujący.

— Naprawdę? Nie zauważyłem — odpowiada z ironią ciągle patrząc mi w oczy. Spuszczam głowę, dobrze wiedząc, że się rumienię. Tylko dlaczego akurat pod wpływem jego spojrzenia? Przecież jest moim wrogiem, totalnym przeciwieństwem, nieznośnym, przybranym bratem.

— Czy to był jakiś twój plan? No wiesz, udawać grzecznego synusia — dodaję widząc jego zdziwioną minę. Chwilę się nad czymś zastanawia, a następnie odwraca głowę w stronę wielkiego okna, za którym widnieje plaża i woda tak czysta, że nachodzi mnie ochota na orzeźwiającą kąpiel.

— Usiądź — wskazuje na krzesło stojące po drugiej stronie biurka. Wykonuję jego polecenie, nie dlatego, że mi każe, ale, ponieważ bolą mnie już nogi.

— Jamie dziękuję, że odebrałeś z lotniska moją siostrę. Możesz spodziewać się podwyżki — zwraca się do mężczyzny w garniturze stojącego przy drzwiach.

— Jestem zaszczycony proszę pana — szofer wypowiada te słowa dobrze mi już znanym dostojnym tonem. Musi naprawdę szanować sobie Lucasa, sądząc po tym, jak się do niego zwraca i nie chodzi mi tu o samą pracę czy pieniądze.

— Możesz iść — wydaje pozwolenie brunet i ponownie wpatruje się we mnie swoimi niesamowicie błękitnymi tęczówkami, które błyszczą figlarnie.

— Leger — zatrzymuje go po kilku sekundach, ale ciągle patrzy na mnie. To jest naprawdę peszące.

— Tak proszę pana? — kierowca staje idealnie wyprostowany.

— Byłbym ci wdzięczny, gdybyś nie mówił innym pracownikom o twojej premii. Nie chcę niepotrzebnego buntu.

— Tak jest, proszę pana — kiedy tylko Jamie znika za drzwiami, Carson prostuje się i kładzie ręce na biurku, przez co znajduje się bliżej mnie, zbyt blisko.

— Pytaj o co chcesz — tylko od czego tu zacząć? Odkąd tutaj przyjechałam moja głowa jest pełna pytań.

— Ilu ich jeszcze masz? — rzucam szybko zanim zdąży się rozmyślić i stracę szansę na odpowiedź.

— Kogo? — no tak, oszczędziłam sobie niezbędnych szczegółów.

— Podwładnych, służących — nie wiem, jak nazwać takich ludzi… niewolnikami?

— Pięciu szoferów, czterech lokajów, trzech ogrodników, ośmiu kucharzy, dwie sekretarki i dużo sprzątaczek — wymienia licząc na palcach. Nie wierzę, przez te wakacje będę mieszkać w willi z obsługą i moim bratem, który nadal jest okropny, tylko teraz w inny sposób.

— Jak ich do tego zmusiłeś? — następne pytanie samo wychodzi z moich ust, zanim zdążę ugryźć się w język.

— Czuję się jak na przesłuchaniu — śmieje się — pieniądze, słonko. To ich praca, a lepszej nie mogliby sobie wymarzyć. Pracują tylko wtedy, kiedy ich potrzebuję, więc połowę dnia mogą siedzieć w tym budynku pałacopodobnym, obżerać się najlepszą żywnością na świecie i odpoczywać — przygryza dolną wargę, przez co robi mi się gorąco. Jakby na to nie patrzeć, mieszkam pod jednym dachem z bogatym przystojniakiem. Niech tylko Amanda i Carmen się o tym dowiedzą, ale teraz chyba czas zadać pytanie, które dręczy mnie najbardziej.

— O co w tym wszystkim chodzi? Byłeś inny zanim wyjechałeś. Stany cię tak zmieniły? — mówię prędko chcąc jak najszybciej dostać odpowiedź.

— A co tam słychać u rodziców? — specjalnie zmienia temat, jakby ten nie za bardzo mu pasował albo raczej był zbyt intymny.

— Moja mama dobrze, a twój ojciec, jak wiesz, niezbyt mnie interesuje — odpowiadam i zakładam nogę na nogę. Z niecierpliwością stukam palcami o blat biurka.

— Spokojnie, już wszystko tłumaczę — dotyka mojej dłoni. Czuję przyjemny dreszcz przechodzący przez moje ciało. Jego ręce są takie ciepłe i delikatne — no więc, jak sama już wcześniej stwierdziłaś, w Argentynie zgrywałem grzecznego chłopczyka. Tak naprawdę ukrywałem prawdziwego siebie, bo w głębi duszy jestem taki sam jak ty, jednak mam coś, czego ty nie masz — przybliża się do mnie — dzięki temu jestem teraz tutaj. Inteligencja — to tego ci brakuje — pstryka mnie w nos i ponownie siada na fotelu — to był początek mojego planu. Od kiedy nasi rodzice się zeszli, zacząłem wcielać go w życie, a ty mi w tym pomogłaś — śmieje się zwycięsko i splata swoje dłonie razem.

­– Jak to ci pomogłam? — pytam zdezorientowana. Brunet wstaje i podchodzi do ogromnego okna. Nic nie rozumiem! Miał mi wszystko wyjaśnić, a teraz już kompletnie nic nie wiem. Czuję się jak w jakimś filmie akcji.

— Oj, pomyśl trochę! Udaję nienagannego syna, a rodzice cały czas nas porównują. Ty kontra ja, rozumiesz? — odwraca się do mnie

— W twoim świetle mają mnie za ideał.

A to drań! Oszukiwał całą naszą rodzinę i do tego wykorzystywał moje złe zachowanie. Szczerze powiedziawszy, bardzo mnie to kręci, a to źle, naprawdę źle.

— Ale po co to wszystko?

— Żeby się wyrwać z tego chorego domu od mojego okropnego ojca! — czyli on też go nienawidzi — Myślisz, że rodzice puszczą cię gdzieś samą bez opieki? Pozwolą ci się wyprowadzić? A jeśli nawet, to nigdy się ich nie pozbędziesz. Zatrudnią prywatnego detektywa, który będzie cię śledził, przypną ci GPS albo zamontują w twoim domu kamerki, a ja mam już święty spokój, bo dzięki mojej inteligencji dostałem od nich kredyt zaufania — podchodzi do mnie i chwyta mój podbródek — zawsze byłaś ciekawska i wścibska, przypuszczałem, że się domyślisz, a jednak trochę się przeliczyłem, Sophie Collins — puszcza mnie i ponownie wraca na swój fotel. Patrzę na niego zszokowana nie mogąc się odezwać. Po paru chwilach odzyskuje pewność siebie i moja złość wraca ze zdwojoną siłą. Mam ochotę porządnie mu dokopać.

— Jeśli jesteś tak bardzo inteligentny, to dlaczego mi to mówisz, przecież w każdej chwili mogę zadzwonić do rodziców i wszystko im powiedzieć — mówię dumna, że przechytrzyłam mojego starszego brata, który uważał mnie albo raczej nadal uważa za głupszą.

— Proszę bardzo, droga wolna — wskazuje na drzwi — tylko najpierw się nad tym dobrze zastanów, bo nie chcę, żebyś wyszła na kłamczuchę. Pomyśl, komu rodzice uwierzą, córce, która nigdy ich nie słuchała, łamała zakazy i przynosiła wstyd naszej rodzinie czy synowi, który był ideałem — mówi wyniośle, a na jego ustach znowu pojawia się ten złośliwy uśmiech. Wiedziałam, że ma na mnie jakiegoś haka, w końcu nie puściłby mnie tak po prostu. Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno pytanie, które pomimo mojej złości muszę zadać. Korci mnie niemiłosiernie.

— Co robisz? Czym się zajmujesz? — pytam patrząc w jego błyszczące oczy. Siedzi w milczeniu i chowa twarz w dłonie. Czy to aż takie osobiste? Jeśli zaraz nie odpowie, będę musiała zająć się następną zagadką do rozwiązania, a miałam wylegiwać się na złocistej plaży w słonecznej Kalifornii.

— Jesteś politykiem, biznesmenem, a może stróżem prawa? — podpowiadam chcąc jak najszybciej otrzymać odpowiedź. Brunet podnosi na mnie wzrok.

— Wszystkim po trochu, ale to nie informacje potrzebne ci do życia — przyglądam się jego kuszącym wargom — ty przyjechałaś tutaj, żeby odpoczywać i przy okazji się poprawić, więc nie wpychaj nosa w nie swoje sprawy — chłonę każde jego słowo, ale nie przynosi mi to oczekiwanej odpowiedzi.

— Chcę się tylko dowiedzieć, gdzie pracuje mój brat.

— Przykro mi, ale się nie dowiesz — wciska czerwony guzik przy mikrofonie stojącym na ciemnym biurku — Kate Woodley, przyjdź do mojego gabinetu — mówi spokojnym głosem. Otrzymuje twierdzącą odpowiedź, więc obraca się w moją stronę — moja przyjaciółka i zarazem sekretarka zaprowadzi cię do twojego tymczasowego pokoju — zwraca się do mnie szorstko.

— Ale…

— Żadnych ale! — warczy i właśnie w tej chwili słyszymy pukanie. Za pozwoleniem do pomieszczenia wchodzi zgrabna blondynka trochę starsza ode mnie.

— Kate, pokaż Sophie jej sypialnię.

— Pewnie — uśmiecha się szeroko w moją stronę — chodź za mną — zachęca ruchem ręki. Nie mając wyboru rzucam chłodne spojrzenie bratu i wychodzę w towarzystwie wesołej sekretarki. Jeszcze dowiem się, co ukrywa przede mną ten przystojny i pociągający brunet. Choćbym miała narazić się mu z tysiąc razy, to i tak odkryję prawdę.


Kierujemy się przez wspaniałe korytarze do dużych drewnianych drzwi. Dziewczyna otwiera je, a one powoli skrzypią, przez co po moich plecach przechodzą ciarki.

— Ogrodnik się tym zajmie — zapewnia mnie raźnym krokiem wchodząc do środka. Otwieram szeroko oczy.

— To mój pokój? — dukam zaczarowana w stronę młodej kobiety, która nie traci swojego optymizmu.

— Tak — uśmiecha się szczerze — Lucas naprawdę się postarał. Osobiście wybierał meble, kolor ścian, a nawet zasłony — ma chłopak talent do dekorowania. Dominuje fiolet, ale niektóre elementy są śnieżnobiałe. Nie mam pojęcia, skąd on wie, że uwielbiam te kolory, a tym bardziej, dlaczego sam stroił mój pokój? Przecież ten chłopak mnie nienawidzi!

— To niemożliwe, pewnie rodzice mu kazali, a ich nigdy nie zawiedzie. Przynajmniej oni tak myślą.

— Widzę, że nie za bardzo się lubicie — stwierdza blondynka odsłaniając zasłony. Raczej nie powinnam jej okłamywać, zresztą sama się już domyśliła.

— Tak, gdybyś go znała to twoje nastawienie do niego byłoby takie same — siadam na łóżku, które jest wyjątkowo miękkie, jakby zrobione z puchatych chmur.

— Znam go — opiera się o ścianę — odkąd tutaj przyjechał, nie ma dnia, w którym nie wymienilibyśmy ze sobą chociaż paru słów — krzyżuje ręce na piersi — chyba, że wyjeżdża do innego stanu, zazwyczaj jest tam z dwa, trzy dni — otwieram usta ze zdziwienia, jednak Woodley tego nie zauważa i kontynuuje swoją wypowiedź — Zdarza się to dość często, w końcu to ich praca, no tak ja… — zatrzymuje się gdy tylko zauważa moją zaskoczoną minę — nie wiedziałaś o tym, nie chciał ci powiedzieć, prawda? — wstrzymuje powietrze i patrzy na mnie przerażonym wzrokiem. Kiwam twierdząco głową nadal lekko wstrząśnięta. W końcu nie zawsze słyszy się, że twój brat ma jakąś tajną spółkę, która jeździ po Stanach i nie wiadomo, co robi. Następne pytanie, które muszę mu zadać! Chyba, że zapytam kogoś bardziej otwartego do zdradzenia sekretów.

— Opowiedz mi o tym coś jeszcze.

— Ale ja nic nie wiem — dziewczyna jąka się, okręcając wokół palca lok blond włosów.

— Kate, przed chwilą mi się wygadałaś, więc nie rób scen — nakazuję surowym tonem, ale to chyba jej nie przekonuje, bo ta szybko kieruje się w stronę wyjścia.

— Muszę już iść — otwiera drzwi, ale ja nie mogę tak tego zostawić.

— Kate!

— Śpieszę się! — słyszę jej głos gdzieś daleko, pewnie na końcu korytarza. Jestem okropnie zmęczona i potrzebuję snu, zwłaszcza teraz kiedy w mojej głowie jest tyle pytań, a odpowiedzi jak nie ma tak nie ma. To niesprawiedliwe! Chyba mam prawo wiedzieć, co dzieje się wokół mnie. Jednak wszyscy uważają inaczej, myślą, że jestem jeszcze dzieckiem. Jeśli tak grają, to ja utrudnię im życie i zacznę wpychać nos w nie swoje sprawy jak jakaś mała smarkula. Pomimo tylu pytań bez odpowiedzi i mojego okropnego, a za razem bardzo pociągającego brata zdałam sobie sprawę, że poznałam wspaniałą dziewczynę, która może w przyszłości zostać moją przyjaciółką oraz że mieszkam w pałacu z obsługą. Może te wakacje nie będą aż takie złe.

Rozdział 3

— Kate, co robisz? — pytam blondynkę klęczącej za masywną szufladą. Ja chciałam się tylko napić, a nie zobaczyć moją nową znajomą bawiącą się w szpiega.

— Cii… — przestraszona przykłada palec do ust i ciągnie mnie ku ziemi. Zdezorientowana padam na podłogę. To jest bardzo dziwne, no chyba, że tutejsi ludzie tak mają albo po prostu ona źle się dzisiaj czuje.

— Przed kim się chowasz? — szepczę do jej ucha jak najciszej mogę, ale ta i tak się wzdryga.

— Przed nikim — przygląda się drzwiom do gabinetu Lucasa. Interesujące zajęcie. Muszę kiedyś spróbować, ale może nie w najbliższym czasie.

— Co panie robią? — słyszymy niski głos Legera. Odwracam głowę do tyłu i widzę mężczyznę ubranego (jak zawsze) w nieskazitelnie czysty garnitur.

— Ja, towarzyszę Woodley w przyglądaniu się tym oto drzwiom — wskazuje na drewniane „wrota”. Jamie patrzy na mnie zdziwiony, a następnie przenosi wzrok na blondynkę wpatrującą się we wcześniej wymieniony mebel, jeśli można to tak nazwać.

— Zawsze sądziłem, że przyjaciółka pana Carsona jest lekko stuknięta i proszę, tutaj mamy na to dowód — śmieje się niezbyt głośno, a ja widzę w jego już trochę zapadłych policzkach dołeczki. Kiedyś musiał być naprawdę przystojny, jednak czas zrobił swoje. Zawsze przerażało mnie to, jak ludzie z wiekiem się starzeją.

— Zamknijcie się choć na chwilę, bo zaraz tu przyjdzie!

— Ale kto przyjdzie? — zadaję pytanie w tym samym czasie co szofer. Spoglądamy na siebie i wybuchamy głośnym śmiechem, z czego dziewczyna nie jest zadowolona.

— Ciszej! Co on sobie o nas pomyśli? — krzyczy wściekła wymachując rękoma. W tej chwili z gabinetu mojego brata wychodzi niski blondyn. Zatrzymuje się na środku korytarza i patrzy na brązowooką zdziwiony.

— Ka… — próbuje ją o tym poinformować, ale ona nie pozwala sobie przerwać. Jest naprawdę uparta jak osioł.

— Słuchaj! Całe tygodnie wstawałam wcześnie rano i przychodziłam tutaj, żeby go zobaczyć, dlatego nie pozwolę wam mnie zdemaskować przez jakieś głupie śmiechy! Carter nie może się dowiedzieć o tym, że go szpiegowałam, zrozumiano? — kiwamy twierdząco głowami, a chłopak stojący za moją koleżanką otwiera usta z zaskoczenia.

— Czy Carter to niezbyt wysoki blondyn?

— Tak, a co? — Woodley uspokaja się, ale jest teraz bardzo poważna. Wskazuję skinięciem głowy do tyłu. Dziewczyna odwraca się i jej twarz w jednym momencie robi się cała czerwona. Młody mężczyzna próbuje ukryć rozbawienie i chichocząc odchodzi.

— Wycofujemy się powoli — mówię cicho do Legera. Ten przytakuje, więc kierujemy się bezszelestnie w stronę wyjścia. Lepiej nie być teraz tutaj, bo to może skończyć się źle.

— Stać! — wrzeszczy Kate tak głośno, że aż szyby się trzęsą. Wygląda jak rozwścieczony byk, który zobaczył czerwoną chustę. To raczej nie wróży nic dobrego.

— On się ze mnie śmiał! Widzicie, co narobiliście! Macie to odkręcić jak najszybciej, bo inaczej oboje dowiecie się, do czego jestem zdolna! — zarzuca włosy do tyłu i odchodzi. No pięknie, teraz jedyna rozumiejąca mnie osoba, którą tutaj mam, jest na mnie potwornie wściekła. Zawsze zrobię coś nie tak, dlatego moje grono przyjaciół ogranicza się do dwóch osób z najlepszą wytrzymałością. Może powinnam się cieszyć, że nie obiła mi twarzy, co bardzo mi się należy.

— Ja poszukam jego numeru, a ty do niego zadzwonisz –piszczy przestraszony Jamie i znika za drzwiami. Wspaniale: stary, a głupi. Jeszcze mi każe odwalać całą brudną robotę. Ciekawe, czy nie obejdzie się bez zwykłych przeprosin Woodley, bo naprawdę nie chcę jej stracić.

Teraz albo nigdy. To jedyna szansa, przecież później już się nie odważę z nią porozmawiać. Pukam do drzwi blondynki. Dobrze, że Leger narysował mi mapkę, która swoją drogą wygląda jak gryzmoły trzylatka.

— Proszę — słyszę łamiący się głos dziewczyny. Niepewnie wchodzę do środka. Brązowooka leży na łóżku z poduszką na głowie. Świadomość, że to my ją tak urządziliśmy odbiera mi resztki pewności siebie. Siadam na różowej (dokładniej pudrowej) pościeli. Blondynka spogląda na mnie pustym wzrokiem. Chcę coś powiedzieć, ale nie mam pojęcia, co. Może „przykro mi” albo „nie chciałam zrobić ci przykrości”. Chyba obie wersje są równie żałosne. Szkoda, że wielka panna Collins nigdy nikogo nie przepraszała.

— Jestem beznadziejna, bo cię zraniłam i nie wiem, jak to odkręcić — stawiam na szczerość, która w ty przypadku wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem.

— Nie martw się. On i tak w życiu nawet na mnie nie spojrzy — wzdycha, a po jej policzku spływa kolejna łza. Szkoda że to mnie wcale nie pociesza, a wręcz dołuje jeszcze bardziej.

— Nie mów tak. Pomogę ci i chłopak będzie twój — szturcham ją w ramię i posyłam nieśmiały uśmiech, który Woodley odwzajemnia — to co, wybaczysz mi i Jamiemu, bo staruch jest bardzo wystraszony — informuję przypominając sobie przerażoną, a zarazem komicznie wyglądającą twarz szofera. Dobrze wiem, że naprawdę się tym przejął, chociaż w gruncie rzeczy to nic takiego.

— Jasne — ściera słoną wodę z policzków — ale pod jednym warunkiem, stawiasz mi kawę i ciastko w najdroższej restauracji w Los Angeles — krzyżuje ręce na piersi.

— A nie możemy iść do barku i poprosić o to Terese?

— To żadna przyjemność, a ty chyba chcesz odkupić swoje winy, prawda? — wzdycham tylko bezsilnie i cicho przytakuję. Definicja przyjaźni? Największy dar od Boga, dzięki któremu nie czujemy się samotni i budzimy się uśmiechnięci każdego ranka ze świadomością, że na świecie jest osoba, która zna cię lepiej niż ty sam siebie. Człowiek bez przyjaciół byłby nikim, bo to oni są jego podporą i to od nich zależy, czy spędzisz dzień samotnie. Chociaż popełniasz błędy, w ich oczach nadal jesteś najlepszy, bo oni też błądzą, ale razem potraficie przeżywać te najgorsze i najlepsze chwile. Macie siebie i to wystarcza. Właśnie tak to wszystko odczuwam.


— Hej, braciszku, co tam u ciebie słychać? — pytam wchodząc do jego gabinetu z sokiem pomarańczowym. Brunet podnosi wzrok znad papierów i patrzy na mnie zdziwiony. Co go tak bardzo zadziwia? Moje przyjście. Kompletnie go nie rozumiem.

— Jedna zasada: zanim tu wejdziesz, pukaj! — warczy niezadowolony. Widać, że ma dzisiaj zły humor.

— Dobrze, szefie — próbuję rozluźnić spiętą atmosferę –przyniosłam ci coś do picia. Świeżo wyciśnięty — kładę szklankę na ciemnym biurku tuż obok sterty niepoukładanych notatek.

— Dzięki — mruczy nawet nie racząc na mnie spojrzeć. To jest naprawdę żenujące. Zero szacunku dla płci przeciwnej.

— Co robisz? — pytam, ale nie otrzymuję odpowiedzi. Czekam chwilę i wreszcie nie wytrzymując, chwytam do ręki kartkę. Jedyne, co odczytuję to Nowy Meksyk, Santa Fe, a później mój kochany brat wyrywa mi papier.

— Nie ruszaj moich rzeczy! — krzyczy wściekły. Stał się naprawdę dziwny przez ten rok. Może bardziej podoba mi się jego wygląd i styl ubierania, ale wolałam jego wcześniejsze, łatwiejsze do zrozumienia wcielenie. Przynajmniej nie był taki tajemniczy, a to jedna z wielu rzeczy, dzięki której jest taki pociągający.

— Spokojnie, przecież ci tego nie ukradnę — kładę rękę na jego ramieniu, jednak chłopak od razu ją strąca stając na przeciwko mnie. I znowu się wkopałam.

— Spadaj stąd, Collins — mówi przez zaciśnięte zęby — za parę godzin mam samolot. Wylatuję w sprawach służbowych — informuje i właśnie wtedy dostaję olśnienia. Kate wygadała się o tych tajemniczych podróżach Carsona, a teraz przyszła kolej na Nowy Meksyk. Tylko dlaczego tam jedzie.

— Santa Fe, tak? — zgaduję, chociaż dobrze o tym wiem. Chłopak podchodzi do mnie, przez co znajdujemy się naprawdę blisko siebie. Czuję jego miętowy oddech na moich policzkach, nasze usta dzielą milimetry, a jego tors ociera się o moje piersi. Mam nogi jak z waty, pierwszy raz zachowuję się tak przy jakimś mężczyźnie, tyle że to nie byle jaki mężczyzna, ale Lucas Carson, najbardziej skryta i intrygująca mnie osoba. Trudno przy nim nie stracić zdrowego rozsądku, zwłaszcza kiedy woń jego wspaniałych perfum omamia moje ciało, wprawiając je w stan nieważkości.

— Już ci mówiłem, że masz nie wpychać nosa w nie swoje sprawy — szepcze głaszcząc mnie po policzku. Uśmiecha się wrednie, a ja mam wspaniały widok na jego śnieżnobiałe zęby, takie jakie mają tylko gwiazdy filmowe. Odsuwa się ode mnie powoli. Wypuszczam z moich płuc gorące powietrze i próbuję się uspokoić.

— Gdybyś nie miał przede mną tylu sekretów, to przestałabym cię nachodzić — rzucam odważnie, kiedy tylko odzyskuję pewność siebie. Brunet siada z powrotem w fotelu i odpina guzik swojej czarnej koszuli. Znowu to cholerne ciepło rozpływające się po moim ciele jak jakaś gorąca masa. Nie mam pojęcia, dlaczego ten facet tak na mnie działa, ale jestem pewna, że to nie wyjdzie mi na dobre. Słyszę pisk dochodzący z małego mikrofoniku na biurku. Chłopak wciska ten sam czerwony przycisk co wczoraj.

— Przyszedł pan Carter Steveson, wpuścić do środka?

— Tak — odpowiada i kieruje wzrok na mnie — wyjdź, mam gościa — tak się składa, że ten gość zagościł w sercu mojej przyjaciółki, więc mam zamiar bliżej go poznać.

— Kto to ten cały Carter? — wyglądał nieźle, ale to że śmiał się z biednej Kate nie było dobrą oznaką jego zachowania.

— Mój wspólnik. Uważaj, bo kiedy się denerwuje, to może zrobić wszystko, a teraz zmywaj się jak najszybciej — patrzę na niego kpiąco. Drzwi otwierają się i do środka wchodzi ten sam blondyn parę centymetrów wyższy ode mnie. Ubrany jest w czarny garnitur i tego samego koloru okulary, przez co wygląda komicznie. Muszę, przyznać, że jest przystojny, chyba wszyscy mężczyźni w tym domu odznaczają się szczególną urodą.

— To ten mały macho, który zawzięcie chichotał pod wpływem słów Woodley — mrużę oczy lustrując go od stóp do głów. Chłopak ściąga okulary i spogląda na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Chyba trochę przesadziłam.

— Słonko, nie wiesz, do czego jestem zdolny. Masz szczęście, że nie biję dziewczyn — zwraca się do mnie, a następnie wyciąga swoją dłoń w moją stronę — mów mi Carter — przedstawia się z szerokim uśmiechem na twarzy. Szybko zmienia humorki, nawet szybciej niż sam Lucas.

— Sophie — ściskam jego rękę zaskoczona. Chyba jest przyzwyczajony do wyśmiewania się z jego wzrostu, dlatego odpuścił sobie od razu.

— Pewnie to twoja siostra, Carson — zgaduje chłopak. Lucas kiwa twierdząco głową i wita się z przyjacielem — mam dla ciebie kilka niezbędnych informacji — szepcze na tyle głośno, że jestem w stanie go usłyszeć. Ignorowanie mnie wychodzi im niezwykle dobrze, szkoda tylko, że to objaw kolejnego braku szacunku dla płci przeciwnej. Zauważam dziwną naszywkę na marynarce Cartera.

— Zostaw nas samych — orientuję się, że brunet kieruje te słowa do mnie. Jednak nie stałam się niewidzialna i przyznam szczerze, że wolałabym dalej być traktowana jak powietrze niż musieć stąd wyjść.

— Jak chcesz — wzdycham nie mając już siły na dalsze brnięcie w swoje. Chcę odpocząć. Chociaż na chwilę znowu pogrążyć się w swoim świecie nurtujących pytań bez odpowiedzi. Steveson macha mi na pożegnanie. Niewiarygodne, że ten chłopak potrafi stać się brutalnym mężczyzną, a sekundę później być znowu uroczym blondynem. Powoli wychodzę z gabinetu Lucasa. Jeśli mam dowiedzieć się, co robi Carson, to muszę przyjrzeć się naszywce i przeszukać jego gabinet, a okazja nadarzy się dzisiaj po południu. Wylatuje, zostawia mi wielkie pole do manewru, z czego niezmiernie się cieszę. Nawet wiem, kto mi w tym pomoże, bo co to byłoby za włamanie, gdybym została sama bez kogoś stojącego na czatach.


— Nie wiesz nic o jego pracy? — pytam Legera, nadal nie dowierzając w jego słowa. Jak może z takim spokojem pracować u człowieka, który jest tak tajemniczy.

— Nic, a nic. Jestem tylko jego szoferem — odpowiada i upija łyka kawy. Mrużę oczy ze złości.

— Zawozisz go w różne miejsca i nie obchodzi cię, co on tam robi? — wiercę się niespokojnie na krześle. To wszystko staje się coraz bardziej tajemnicze, więc mam coraz większą ochotę odkryć nawet najmroczniejszą prawdę.

— Płaci mi za jazdę, a nie za szpiegowanie — poprawia swój krawat i macha do Terese. Ta emerytalna miłość to coś jak komedia romantyczna dla starszych kobiet. Trochę obrzydliwe, ale też słodkie, przynajmniej jak dla mnie.

— A nie chciałbyś się dowiedzieć, dla kogo tak naprawdę pracujesz — mężczyzna kiwa przecząco głową nie spuszczając wzroku z Blake. Jego pomoc bardzo by mi się przydała.

— Będzie twoja — wpadam na genialny pomysł — ty i ona, miłość na wieki, już się o to nie martw — Jamie patrzy na mnie ponuro. Nie wierzy mi, i bardzo dobrze, ale w tym momencie mówię prawdę, co nie zdarza mi się to często.

— Nie żartuj sobie z biednego szofera.

— Obiecuję, ale coś za coś — uśmiecham się przebiegle, a Leger zerka to raz na mnie, to raz na brunetkę ubrudzoną zielonym lukrem. Wygrałam, jestem tego pewna. Jej się nigdy nie oprze. To jest silniejsze od niego i chyba wiem, jak się z tym czuje. Ograniczony, ale szczęśliwy.

— Okej, dla niej zrobię wszystko. To czego chcesz? — idealnie. Kolejny raz wygrałam. Może szantaż to niezbyt uczciwy sposób, ale dzisiejszy brutalny świat każe nam wybierać: albo żyjesz tak jak chcesz albo w ogóle nie żyjesz i w tym właśnie tkwi największy problem. Kiwam palcem, aby się przybliżył. Jamie wykonuje moje polecenie.

— Chcę odkryć prawdę — szepczę — a ty jesteś mi do tego potrzebny. Zapisuj wszystkie miejsca, do których zawozisz Carsona i wykonuj moje polecenia — wstając od stołu posyłam mu niewinny uśmiech. Wychodzę z jadalni, w której siedzieliśmy w ramach podwieczorku. Jeden zero dla mnie i szach mat.

— Jesteś niezła w te klocki, Collins! — słyszę krzyk szofera. Mam w sobie dar przekonywania, dzięki któremu dostaję to, czego pragnę. To jeden z moich atutów, który ludzie często nazywają niebezpiecznym i może mają rację, ale co zrobić, skoro Bóg mnie nim obdarzył. Słyszę przytłumiony dźwięk mojej ulubionej piosenki, więc rozglądam się dookoła. Dopiero po chwili orientuję się, że dochodzi on z mojej komórki. Nawet nie muszę sprawdzać, kto dzwoni, dobrze wiem, że to Carmen i Amanda. Tylko dla nich jest zarezerwowany ten wspaniały dzwonek. Wchodzę do pierwszego lepszego pokoju, bo nie chcę, żeby ktoś podsłuchał naszą rozmowę, a mam im sporo do powiedzenia. Podekscytowana wciskam zieloną słuchawkę.

— Hej, laski! — piszczę szczęśliwa. Wreszcie mogę poczuć się normalnie, tak jak kiedyś. Zero chorych tajemnic.

— Hej, kochana! — słyszę w słuchawce wesoły głos obu dziewczyn. To muza dla moich uszu.

— Tak strasznie za wami tęsknię. Nie uwierzycie, jak teraz wygląda mój brat, jest…

— Bardzo dobrze wiemy i mdlejemy — specjalnie rymuje Carmen, która od zawsze chwali się tym talentem.

— Szukałyśmy jego adresu w Internecie, a przy okazji wyskoczyło nam kilka niezłych fotek — zapewne opanowana czarnoskóra gromi teraz wzrokiem pannę Rodriguez.

— Racja, ale gdybyście widziały go z bliska i te jego błękitne oczy… — odpływam, przypominając sobie jego tęczówki, chociaż patrzące na mnie ze złością, to jednak nadal wspaniałe i niezwykłe, bo może bojące się spojrzeć na mnie inaczej, bojące się tak samo, jak ja się boję.

— Ktoś tu się zakochał — obie wybuchają głośnym śmiechem.

— Jest moim bratem i to bardzo złośliwym — zdecydowanie tak mogę o nim powiedzieć — po co wam jego adres? — pytam chcąc jak najmniej rozmawiać o Carsonie i wszelkich rzeczach związanych z nim.

— Wiesz… — mówią tak powoli, że zaczynam się bać — tak jakby planujemy przyjechać do ciebie pod koniec wakacji i zrobić nieziemską imprezkę! — krzyczą obie do telefonu, a ja przyłączam się do nich. Mam wspaniałe przyjaciółki, które o mnie nie zapomniały, chociaż jestem tysiące kilometrów od nich, a na dodatek chcą mnie odwiedzić. Jednak nie wszystko jest takie okropne jak się wydaje.

— Idziemy na pizzę z kilkoma przystojniakami. Szkoda, że cię tutaj nie ma — wzdycha Amanda, jak zawsze pamiętając o tym, aby nie brzmieć zbyt smutno.

— Nie ma sprawy, ja zajmę się moim przystojniakiem, to znaczy Lucasem — poprawiam się szybko, lecz to nie umyka uwadze Argentynek. Jak zawsze wyłapują nawet najmniejszy szczegół.

— Czyli jednak coś jest na rzeczy — Carmen pewnie porusza zabawnie brwiami, a ta druga kręci z politowaniem głową.

— Spadam, bo za chwilę zaczniecie zadawać niewygodne pytania, a ja nie mam już na to siły.

— Czyli buzi, buzi było? — jak przewidywałam, tak jest. Rozłączam się i siadam na podłodze. Moje życie kręci się tak szybko, że nawet ja sama nie jestem w stanie za nim nadążyć. To bezczelne ze strony mojego brata, że sprawia mi kłopoty, chociaż wcale nie musi tego robić. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że siedzę w jakimś nieznanym mi pokoju. Po długiej bitwie z myślami postanawiam trochę się rozejrzeć. Zapalam światło, bo robi się ciemno. Moim oczom ukazuje się mnóstwo pudeł, regał wypełniony starymi książkami, jakaś zamknięta szafa, a obok okna stoi stolik zawalony kartkami papieru oraz czymś w rodzaju notatników. Podchodzę do jednego z pudeł.

— Co to jest za pomieszczenie? Wygląda jakby przeszło tutaj tornado, albo ktoś czegoś szukał… — mruczę do siebie i biorę jedną kartkę z blatu. Widnieje na niej rysunek. Na moje oko malował go sześciolatek. Trójka ludzi… mama, tata, w środku dziecko, obok nich pies. Jest też podpis: Mamusia, tatuś, ja i Frodo. Nie wiem, kto to namalował i do kogo należy ten pokój. Może do byłego właściciela lub tu Lucas przechowuje rzeczy swojego dziecka, o którym nie mam pojęcia. Dobra, to naprawdę głupi pomysł. Wyglądam przez okno i odganiam od siebie te niedorzeczne myśli. Powinnam ruszyć głową, ale trochę mądrzej. Słyszę kroki na korytarzu, więc chowam się za białą komodą. Ktoś zatrzymuje się przed pomieszczeniem, w którym się znajduję. Tajemnicza osoba przekręca kluczyk i mrucząc ze złością odchodzi. Podbiegam do drzwi i próbuję je otworzyć. Uderzam w nie pięściami, ale one ani drgną. Krzyczę najgłośniej jak umiem, jednak nikt mnie nie słyszy. Ten pokój jest pewnie dźwiękoszczelny. Osuwam się po ścianie zmęczona i padam na podłogę. Jak się stąd wydostanę? Jutro wszyscy będą zastanawiać się, gdzie jestem, a kiedy dowiedzą się, że weszłam do tego pokoju, Lucas zabije mnie albo, co gorsze, wyśle z powrotem do rodziców! Muszę stąd jakoś wyjść choćbym miała czołgać się w kanałach. Zdejmuję z włosów wsuwkę i wkładam ją do dziurki od klucza. Słyszę charakterystyczny przeskok, a drzwi otwierają się. Wzdycham szczęśliwa i całuję zamek. Przed wyjściem robię zdjęcie rysunku oraz całego pokoju. Wybiegam zdyszana na korytarz i przemierzam go szybkim krokiem. Nie zwalniam nawet na zakręcie, przez co ląduję w czyichś ciepłych ramionach.

Rozdział 4

Moja głowa spoczywa na torsie ubranym w czarną koszulkę. Podnoszę ją i widzę te wspaniałe błękitne tęczówki. Gdyby nie okoliczności, w których się znajduję i to, że jesteśmy rodzeństwem, byłabym zadowolona z wpadnięcia na Carsona.

— Co tu robisz? — pyta i odpycha mnie od siebie. Próbuję utrzymać równowagę, co w rezultacie kończy się kolejnym złapaniem mnie przez bruneta.

— Ja… — jąkam się i usiłuję wymyślić jakąś w miarę sensowną wymówkę, ale przychodzi mi to z wielkim trudem — boli mnie głowa, więc zeszłam napić się wody — oznajmiam nie odrywając wzroku od jego idealnych ust, które mam taką ochotę pocałować, znowu.

— Kuchnia jest w drugą stronę — patrzy na mnie podejrzliwie, a jego brwi śmiesznie się marszczą, co dodaje mu uroku, jednak nadal jest najbardziej wrednym facetem, jakiego znam a do tego moim bratem.

— Zgubiłam się — oznajmiam cicho. Brunet wzdycha i zastanawia się nad czymś dłuższą chwilę. Przez moment widzę współczucie w jego oczach, jednak moje wrażenie znika, kiedy niebieskooki chrząka i zakłada ręce na piersi.

— Odprowadzę cię do pokoju — postanawia i kieruje się w stronę wcześniej wymienionego pomieszczenia. Ruszam za nim wpatrując się w jego plecy. Jest wysoki i bardzo, ale to bardzo umięśniony. To niesamowite, jak zmienił się w zaledwie jeden rok.

Do głowy przychodzą mi same chemiczne pomoce, dzięki czemu muskuły stają się większe, tyle że on taki nie jest. Nie chwyciłby się nawet papierosów, w przeciwieństwie do mnie. Może diametralnie się zmienił, ale niektóre jego cechy charakteru pozostały niezmienne.

— Mam nadzieję, że na drugi raz znajdziesz drogę powrotną — uśmiecha się lekko, ale nie złośliwie czy wrednie, tylko tak normalnie a może nawet miło.

— Jasne, dziękuję — podchodzę do niego, staję na palcach i z wahaniem całuję jego delikatny policzek. Chłopak przykłada rękę do tego miejsca i patrzy w jeden punkt. Między nami trwa niezręczna cisza, przez co trochę się peszę. Mogłam się tak nie wydurniać z tym pocałunkiem.

— To ja już lepiej pójdę, dobranoc — mówi niepewnie jakby wcale nie chciał stąd wychodzić, jednak wie, że tak powinno być, więc to robi. Siadam na łóżku i spoglądam na oświetlone Los Angeles.

Całkiem inny krajobraz niż w Buenos Aires, jednak tutaj również jest pięknie. Plaża, słońce oraz wieżowce, które przypominają nam, jacy mali jesteśmy i jak wiele nam brakuje, żeby być wolnym.


Chowamy się razem z Legerem za tą samą szufladą co wczoraj w towarzystwie Kate. Czekamy, aż Lucas wyjdzie z gabinetu, a kiedy tylko to zrobi, my wślizgniemy się do środka i przeszukamy wszystko od a do z. Dowiem się, gdzie jeździ, po co to robi i kim jest? Nurtujące pytania, zero odpowiedzi i przystojny brat, czuję się jak w jakimś żałosnym filmie. Miejmy nadzieję, że tak, jak w wielu romansidłach, wszystko skończy się happy endem. Niestety, nie jestem pewna, jakim rodzajem filmu jest moje życie. Czasami to komedia, a niekiedy istny dramat.

— Kiedy on wyjdzie? — Jamie przeciera twarz dłońmi wzdychając głośno. Czuję się tak samo znużona jak on.

— Nie mam pojęcia — opieram się plecami o drewniany mebel i wytężam słuch, aby chociaż parę słów dochodzących z gabinetu bruneta dotarło do mnie.

— Ściany nie przepuszczają dźwięku — informuje mnie mężczyzna bawiąc się guzikiem marynarki.

— A które przepuszczają! — warczę wściekła pod wpływem emocji. To niesprawiedliwe, zbliża się pora kolacji, a Lucas jak na razie nie zamierza ruszyć swoich szanownych czterech liter z fotela. Możliwe, że po prostu perfidnie mnie oszukał. Z zewnątrz to wszystko może wydawać się bardzo śmieszne. Nastolatka razem z szoferem ubranym w garnitur czai się za komodą, przylepiając twarz do ściany, żeby podsłuchać rozmowę. Komiczne, ale tylko z pozoru tak naprawdę cała ta sytuacja jest przygnębiająca, a willa przypomina fortecę, z której nie ma wyjścia. Wstrzymuję oddech, słysząc otwieranie się drzwi. Na korytarz wychodzą kolejno Carter i mój brat. Coś czuję, że to źle się skończy. Zwłaszcza, jeśli nas tutaj przyłapią.

— Sophie, Leger, co wy tutaj robicie? — teraz to już trochę za późno, a plan był taki wspaniały.

— Zgubiłam kolczyk i Jamie pomaga mi go znaleźć — mówię pierwsze, co przychodzi mi na myśl. Lucas patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: każda twoja wymówka jest coraz bardziej zabawna.

— Pal licho kolczyk, lepiej chodź z nami na pizzę — uśmiechnięty od ucha do ucha blondyn pomaga mi wstać.

— Przygotuję auto — szofer otrzepuje swój garnitur i z największą powagą, na jaką umie się zdobyć, przytakuje Carsonowi. Kieruje się w stronę drzwi, przez co znajduję się sam na sam z dwoma facetami, z czego jeden jest pozytywnie stuknięty, a drugi cholernie denerwujący.

— Ja siedzę z przodu! — krzyczy ukochany Kate i biegnie na podwórko. Swoją drogą, nie wiem dlaczego Woodley przejmuje się tym, że chłopak śmiał się z niej, skoro on uwielbia to robić, więc zapewne tak samo uwielbia moją przyjaciółkę.

— Wiesz, że nie możesz całe życie kłamać? — z zamyśleń wyrywa mnie przyjemny głos Lucasa.

— Ty też nie możesz całe życie skrywać przede mną tajemnic — spoglądam w oczy bruneta. Jest w nich coś takiego, co krzyczy: pocałuj mnie, ale również próbuje postawić mur między nami.

— Nie, ale mogę cię chronić — chłopak wychodzi zanim zdążę otworzyć usta. Staje się coraz bardziej skryty, a najgorsze jest to, że takim zachowaniem coraz bardziej mnie pociąga. Może powinnam przystopować i na parę dni odsunąć się od niego i tych wszystkich chorych sekretów.

Siedzimy z Carterem przy stoliku i czekamy, aż Lucas przyniesie nasze zamówienie. W drodze tutaj przyszło mi na myśl, że mogłabym zadać parę pytań Stevesonowi, a znając życie albo raczej jego, odpowie mi na nie bez najmniejszego wahania. Jeśli spróbujesz, zawsze jest szansa, że dotrzesz do celu, a nie podejmując ryzyka, stoisz w miejscu. Tak przynajmniej mi się wydaje.

— Tak w ogóle, to czym się zajmujesz? — pytam sprytnie, nie ryzykując tego, że połapie się, o co mi chodzi.

— Robię z komputerami. To znaczy dokładniej mówiąc łamię kody i hasła. Wprowadzam różne wirusy albo włączam fałszywe alarmy — odpowiadając rusza z zafascynowaniem rękoma, dzięki czemu mogę się domyślić, że chłopak kocha swoją pracę.

— Nieźle, ale dlaczego to robisz? — przyjaciel mojego brata to jakiś tajemniczy haker czy coś w tym stylu. Naprawdę zaczyna mnie to ciekawić i coraz bardziej korcić do odkrycia tego sekretu, który musi być interesujący.

— Tego nie mogę ci już powiedzieć — wypija przez zieloną słomkę trochę soku jabłkowego, a ja zgniatam w dłoniach kremową serwetkę chcąc się uspokoić, co niezbyt mi wychodzi.

Mam dość tajemniczych ludzi, którzy twierdzą, że nie powinnam wiedzieć wielu rzeczy, bo jestem za młoda. Prawda jest taka, że śmierć jednego z rodziców zobowiązuje cię do stania się dorosłym wcześniej niż jest to oczekiwane. Jeśli dodatkowo twoja mama bierze ślub z pierwszym lepszym mężczyzną, usamodzielniasz się jeszcze bardziej, lecz dla wszystkich oprócz swoich rodziców nadal jesteś dzieckiem, które nie powinno wiedzieć wielu rzeczy, np. co robi twój brat, bo jest to niezgodne z prawem albo niebezpieczne.

— A Lucas? Czym on się zajmuje?

— Do mówienia tego też nie mam uprawnień — udaje, że zamyka buzię na kluczyk i wyrzuca go gdzieś daleko za siebie. Nie mam ochoty brnąć w to dalej, zresztą i tak wiem, że nie dostanę oczekiwanej odpowiedzi, a przynajmniej nie dzisiaj. Szczerze powiedziawszy jestem zadziwiona tym, że tak mało mówi o tej tajemnicy. Myślałam, że wpadnie i zacznie mi o tym nawijać, że będę musiała notować najważniejsze informacje w zeszycie, a jednak bardzo się pomyliłam. Tak czy siak, to wszystko robi się trochę jaśniejsze. Mój brat ma własnego hakera. Kolejna pomocna wiadomość. Rozglądam się po restauracji, która jest naprawdę piękna. Mój wzrok przebiega po wszystkich stolikach i kończy na naszym, a dokładnie na marynarce blondyna z dziwnym znaczkiem! Zerkam na Cartera, który bawi się rurką. Wyciągam dyskretnie telefon i robię zdjęcie tajemniczej naszywce. Kiedy tylko chowam komórkę, mój brat przychodzi z naszym zamówieniem.

— Kolejka długa jak cholera — wzdycha Lucas i siada zmęczony na krzesło. Patrzę, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Jestem jak w transie i nie mogę oderwać od niego wzroku. To zauroczenie staje się z każdym dniem silniejsze. Boję się, że kiedyś zmieni się w coś jeszcze głębszego i bardziej intensywnego.

— Nie jesz? — wesoły głos Stevesona wybudza mnie z transu. Ma cały talerz obładowany pizzą. Ach ci mężczyźni.

— Zamyśliłam się — odpowiadam zgodnie z prawdą i biorę do ręki kawałek smakowicie pachnącego placka z dodatkami. To dziwne, że jeśli zatapiam się w myślach, to zawsze chodzi o mojego Carsona. No odkąd tu przyjechałam, oczywiście. Zdaję sobie też sprawę z tego, że Los Angeles powoli mnie odmienia. Sama nie wiem, czy tego chcę czy nie. Mama byłaby zadowolona, w końcu od śmierci taty nie przynoszę jej żadnych powodów do dumy, wręcz przeciwnie. Wyciągam telefon, który wibruje mi w kieszeni. O wilku mowa.

— Cześć córciu! — odzywa się pierwsza, a jej głos jest naprawdę radosny w przeciwieństwie do mojego.

— Hej mamuś, co tam u ciebie słychać? — pytam kompletnie niezainteresowana, no bo czym? Życiem jej i mojego beznadziejnego ojczyma. O, na pewno nie.

— Świetnie! Jedziemy z Jasperem do Brazylii na dwa tygodnie — tak właśnie ją omamił. Naobiecywał, pochwalił i wyznał fałszywą miłość, a później ślub i, bum, jesteśmy rodziną, kochającą się na pokaz.

— To wspaniale — mówię orientując się, że między nami trwa długa cisza.

— Tak, ale opowiadaj lepiej, co tam u ciebie? — tego pytania chciałam uniknąć najbardziej. Teraz się już nie wykręcę, a przez zmianę tematu mama nabierze podejrzeń.

— Dobrze, Los Angeles jest naprawdę fantastyczne.

— A jak sprawuje się Lucas? — powinnam powiedzieć, że ma w tajemnicy przed wszystkimi niebezpiecznego wspólnika, a sam zachowuje się co najmniej dziwnie?

— Jest wspaniałym bratem! Codziennie zabiera mnie do muzeum albo teatru. Razem świetnie się bawimy — ostatecznie decyduję się na kłamstwo, które z trudnością przechodzi mi przez gardło. Za dużo nieprawdy naopowiadałam ludziom od przyjazdu tutaj, ciągle wmawiając sobie, że tego wymaga sytuacja, a przecież było wiele innych, szczerych wyjść.

— Wzorowe dziecko, to znaczy młody mężczyzna.

— Mamo, przykro mi, ale muszę już kończyć, bo idziemy właśnie na wystawę tego całego Leonarda — próbuję nie parsknąć śmiechem na słowa, które wypowiedziała wcześniej. Gdyby tylko wiedziała, jaki naprawdę jest ten wzorowy mężczyzna i jak na mnie działa.

— Da Vinci? Uwielbiam go — mam to szczęście, że ubóstwiam wszelkiego rodzaju filmy romantyczne i oglądałam Titanica. Di Caprio, Da Vinci, co to za różnica.

— Kocham cię słonko najbardziej na świecie, mocniej niż Lucasa czy Jaspera, pamiętaj o tym.

— Ja też cię kocham — odpowiadam zaskoczona. Nigdy wcześniej nie mówiła tak otwarcie o swoich uczuciach, a teraz tymi słowami sprawiła, że zaczynam za nią tęsknić, bardzo, szepczę i orientuję się, że mama już się rozłączyła. Czemu mam wrażenie, że mama się ze mną żegnała? I czemu wydaje mi się, że to była nasza ostatnia rozmowa? Odganiam od siebie wszystkie złe myśli i wracam do stolika, przy którym siedzi — na moje nieszczęście albo i szczęście — sam Carson. To musi być jakiś spisek przeciwko mnie. Niech tylko dorwę Stevesona.

— Gdzie Carter? — pytam się i chichoczę cicho, patrząc na Lucasa. Ten widok jest zabawny, ale też słodki.

— Musiał na chwilę wyjść, a tobie co tak do śmiechu? — podnosi pytająco brew, przez co jest jeszcze bardziej uroczy i męski. Taki zwyczajny i nietajemniczy, po prostu jest sobą w innym stroju, z innym charakterem, w innym mieście, państwie i na innym kontynencie.

— Ubrudziłeś się, ciamajdo.

— Gdzie? — chwyta do ręki kremową chusteczkę.

— Tu — wskazuję na mojej twarzy miejsce tuż nad wargą, jednak mój inteligentny brat, który założył własną agencję, nie umie sobie poradzić w odnalezieniu plamy od sosu. Brawo! Takim macho chciał być, a teraz nie umie sobie poradzić z wytarciem. Nie mogąc już dłużej patrzeć, jak się męczy, podchodzę do niego i biorę z jego ręki papierowy ręcznik. Zbliżam się do jego warg i powoli wycieram brudne miejsce. Znowu znajdujemy się blisko siebie, a nawet bliżej niż dotychczas. Moja ręka spoczywa na jego delikatnym policzku. Ponownie pragnę pocałować jego miękkie usta, które tak bardzo kuszą, pewnie nie tylko mnie.

Druga dłoń znajduje się na jego udzie i podpiera moje ciało. Czuję, że zaraz nie wytrzymam i tak po prostu wbiję się w jego słodkie usta. Najgorsze jest to, że nie mam ochoty się odsuwać, chociaż powinnam to zrobić. Moim rękom jest dobrze, mnie samej jest dobrze. Oczy Lucasa są tak błękitne jak nigdy dotąd. Jeśli spojrzę w nie głęboko, widzę, że też czuje to samo co ja. Pożądanie, podniecenie? Trudno jest to nazwać, ale wiem, że to coś wspaniałego.

— Hej rodzinko! Nie za dobrze wam? — całą tą wspaniałą chwilę psuje pan Carter Wielki.

— Dzięki — burczy pod nosem i poprawia kołnierzyk swojej białej koszuli. Mogło być tak pięknie. Szkoda tylko, że taka miłość jest niedozwolona i nawet los (a raczej Steveson) nie chce, żebyśmy byli razem.


Tajemnicza naszywka na marynarce Cartera to kolejny, cenny ślad i kolejna odpowiedź do znalezienia.

— Znaczek był zielony i pisało na nim CsA — stwierdzam po chwili namysłu. Uwielbiam łamigłówki, ale tylko ten moment kiedy znam już odpowiedź, reszta jest zbyt męcząca.

— Jesteś tego pewna? — pyta Jamie przyglądając się niewyraźnemu zdjęciu zrobionemu dzisiaj w restauracji.

— Jak nigdy — odpowiadam odważnie — Czytać umiem od pierwszej klasy podstawówki. Ten skrót musi coś znaczyć — rozmasowuję skronie i rozważam wszystkie opcje, które przychodzą mi do głowy, ale żadna z nich nie jest wystarczająco dobra.

— Może to, że Steveson lubi napisy w kolorze nadziei — rzuca ze śmiechem mężczyzna. Patrzę na niego zrezygnowana. Mógł chociaż powiedzieć coś mniej głupiego, żebym jeszcze miała cień nadziei co do tego, że zmądrzeje.

— Skup się, bo inaczej Terese nigdy nie będzie twoja –przykrywam zmęczoną twarz poduszką.

— Czy to jest szantaż?

— Nie, to jest życie — mruczę i wychodzę na balkon. Świeże powietrze, tego mi trzeba. Mogę dotlenić mózg, który pracuje teraz jak nigdy w czasie roku szkolnego. Tutaj jest całkiem inaczej niż sobie wyobrażałam. Może zmienić się nie znaczy stać się nudnym. Może warto to zrobić nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Tyle, że jest to bardzo trudne. Skończyć ze starymi nawykami, z nałogami, z tym, co kiedyś nazywałam moim życiem. Zresztą po co to robić, skoro, kiedy wrócę, znowu stanę się oziębłą i wredną osobą.

— Pan Carson mówił ci, że dzisiaj gdzieś jedzie?

— Nie, ale wczoraj miał lecieć do Santa Fe. A co? — Jamie skinięciem brody wskazuje na mojego brata idącego w stronę garażu.

— Jedziemy za nim — wracam do pokoju i łapię skórzaną kurtkę leżącą na fotelu. Wykiwał mnie i to dzisiaj jedzie do Nowego Meksyku. Jest naprawdę inteligentny, a to stawia mnie na przegranej pozycji.

— To nie jest dobry pomysł — protestuje Leger, którego w ogóle nie słucham. Teraz najważniejsze to, żeby dobiec jak najszybciej na podwórko. Zbiegam po schodach pragnąc w duchu, aby nikt nas nie nakrył. Skręcam w lewo i energicznym ruchem otwieram drzwi. Marmurowe schody błyszczą pod wpływem zachodzącego słońca, co sprawia, że uśmiecham się sama do siebie. Rozglądam się w poszukiwaniu sylwetki mojego brata, ale jedyną żywą duszą oprócz mnie jest zgięty ze zmęczenia w pół Jamie. Nie widząc nigdzie bruneta, ruszam w stronę, gdzie przed chwilą szedł. Słyszę za sobą głęboki oddech Legera. Jedyną myślą, która zaprząta teraz moją głowę jest to, czy zdążę na czas.

— Auto stoi tutaj — wysapuje zmęczony szofer, gdy wchodzimy do garażu i, rzeczywiście, wszystkie maszyny są ustawione równo w rządku, od limuzyn po wozy sportowe, a nawet motory, jak w muzeum motoryzacyjnym.

— Poszedł na piechotę? — zadaję pytanie retoryczne, a cała adrenalina (którą kocham) opada. Podchodzę bliżej samochodów i zaglądam do jednego z nich przez szybę.

— Kogoś szukacie? — wstrzymuję oddech, nie odwracając się do przodu. Moje ciało całkowicie odmówiło mi posłuszeństwa.

W szkle odbija się surowa twarz Lucasa. Chłopak podchodzi bliżej i szarpie mnie za ramię, abym spojrzała mu prosto w oczy. Wie, że to rozprasza moją uwagę. Kolejny raz będę miała kłopoty.

— Odpowiecie na moje pytanie? Czy będziemy tu tak stali całą wieczność? — w tej sytuacji moje serce każe mi coś zrobić, jednak wszystko inne milczeć. Czuję się ograniczona i taka przystopowana, a najgorsze jest to, że nie umiem z tym sobie radzić.

— To moja wina — staję naprzeciwko bruneta — Jamie chciał mnie zatrzymać — odpowiadam zgodnie z prawdą. Szczerość, na którą się zdobyłam, jest niecodziennym zjawiskiem. Mogłam po prostu stać cicho, ale moja babcia od zawsze powtarza mi, że jeśli będę słuchać głosu serca, to zawsze wybiorę dobrze. Dzisiaj serce kazało powiedzieć mi prawdę. Szkoda, że wcześniej przez cały czas milczało.

— Leger! Wracaj do swojego pokoju, a ty, Collins — wskazuje na mnie — idziesz ze mną — jego oczy stają się ciemne i obce. Są przeciwieństwem tych tęczówek, które widziałam tego wieczoru, kiedy wpadłam na niego na korytarzu. Nie mam pojęcia, czy będę tego żałować czy nie, ale jestem pewna jednego: warto było poświęcić się dla kogoś takiego jak Jamie, bo on ryzykuje utratą pracy, dla mnie. Jest moim drugim ojcem, dlatego powinnam go chronić i zrobić wszystko, aby również jego mi nie odebrali.

Rozdział 5

Trzaśnięcie drzwiami rozbrzmiewa w moich uszach niczym uderzenie w gong. Przyzwyczaiłam się już do tego. Od śmierci taty w domu jest tak prawie zawsze. Kłótnie, krzyki, a nawet rzucanie różnymi przedmiotami, okropne, ale taka jest rzeczywistość. Boję się, że pewnego dnia ojczym posunie się za daleko i ktoś z nas ucierpi. Szkoda, że mama ciągle uważa ślub z Jasperem za coś dobrego. Tak naprawdę on nigdy jej nie kochał, po prostu owinął ją sobie wokół palca. Posługuje się nią jak marionetką, a jej to najwyraźniej pasuje. Dalekie podróże, w które stary Carson zabiera moją mamę są fundowane z pieniędzy taty. Kłamstwo — to słowo najbardziej pasuje do opisania tego wszystkiego. Jedno wielkie, pieprzone kłamstwo.

— Czekam na wyjaśnienia — Lucas kończy krążyć po pokoju i opiera się o blat biurka. Teraz widzę to podobieństwo między nim a jego ojcem. Muszę przyznać, że obaj są przystojni, ale to niczego nie zmienia.

— Chciałam pojechać do galerii na zakupy, nie wolno mi? — nieprawda płynie z moich ust tak swobodnie, że powoli zaczynam się sama siebie bać.

— I mam ci w to uwierzyć? — prycha nadal wściekły. Mam tego wszystkiego serdecznie dość. Podchodzę do Carsona i przyciągam go bliżej za kołnierzyk czarnej koszuli. Patrzę w jego błękitne oczy już nie tak ciemne jak parę minut temu. Oddycha coraz ciężej, z czego niezmiernie się cieszę. Oto właśnie mi chodziło.

— Kochany, myślisz, że mogłabym cię okłamać? Własnego brata, który skrywa przede mną wiele tajemnic? — głaszczę jego gorący policzek, a jego tęczówki ukradkiem zerkają na moje różowe wargi. Składam soczystego całusa tuż obok jego ust i nie dając mu jasnej odpowiedzi, wychodzę zadowolona z jego gabinetu. Odwracam się na chwilę, aby zapamiętać ten obrazek na zawsze: kropelki potu spływające wolno po szyi całkiem oszołomionego Lucasa, jego wzrok wbity w podłogę i płytki, szybki oddech. Załatwiłam go, najpewniejszego człowieka, którego znam! Jednak urok kobiety działa cuda, nie da się temu zaprzeczyć.

— Kochana, nie uwierzysz! — krzyk Kate niesie się echem po korytarzu. Mimowolnie się uśmiecham.

— Woodley, spokojnie, bo głos stracisz — blondynka wdycha ciężko powietrze, przez co przypomina mi sytuację sprzed paru sekund. Chyba już nigdy tego nie zapomnę. Wracam na ziemię i spoglądam na szczęśliwą przyjaciółkę.

— Carter chce się ze mną umówić! — piszczy, jak na moje biedne uszy trochę za głośno. Czasami nie rozumiem, dlaczego dziewczyny tak się tym fascynują. Może problem tkwi w tym, że mam mnóstwo przystojnych chłopaków na wyciągnięcie ręki i to ja rządzę, ale coś takiego w mi pasuje.

— Skąd to wiesz? Mówił ci? — pytam zainteresowana. Dobrze wiem, że Steveson podobał się blondynce już od dawna, albo też mam wyrzuty sumienia, bo to przeze mnie ostatnio narobiła sobie przy nim wstydu.

— Nie, ale Miranda słyszała jak Conrad i Dustin rozmawiali o wieczorku plotkarskim Elizabeth oraz Melanii, którego głównym tematem był Carter i podobno powiedział Lucasowi, że chce się ze mną umówić — zmęczona opiera się o szufladę. Zaskoczona otwieram szerzej oczy a następnie zerkam na nią ze współczuciem.

— I tak właśnie roznoszą się plotki.

— Jeszcze raz tak na mnie spojrzysz, to wydłubię ci gałki oczne własnymi paznokciami!

— A później pójdziesz zrobić sobie nowe manicure — kończę za przyjaciółkę i obie śmiejemy się głośno. Dobrze mieć obok siebie kogoś, kto zawsze potrafi cię pocieszyć i kogo ty sam też umiesz rozweselić. To takie niesamowite uczucie. Jeśli tak będzie już do końca, to chcę stać się inna. Nowa Sophie Collins. Pytanie, czy chciałbyś tato, żebym stała się inna? Babciu, czy będziesz ze mnie zadowolona i czy nadal będziesz umiała mnie kochać, tak jak robisz to teraz? Jestem człowiekiem, boję się zmian, jeszcze nie czas na inną mnie. Muszę dorosnąć i (z wielką przykrością) oznajmiam, że w tej jednej kwestii zgadzam się z Jasperem. Tak czy siak zmieniam się, czy tego chcę czy nie. Może to przez Amerykę, inny klimat, albo po prostu ludzi, którzy mnie otaczają, a są oni wspaniali.

— Kate! — przez głośniki dochodzi do moich uszu krzyk Lucasa. Może i ma zły humor, ale to nie moja wina, że tak bardzo się wściekł. Tak naprawdę nie zrobiłam nic złego (może próbowałam, ale nie wyszło), więc jego złość jest kompletnie niepotrzebna. Tylko przemów takiemu dziecku do rozsądku.

— Co mu zrobiłaś? — Woodley przyłapuje mnie na zdenerwowanym spojrzeniu.

— Nic. Powiedziałam prawdę…


2+2 to 4, 2+2+4 to 8. Dodawania uczymy się już w pierwszej klasie i nie trzeba dużo główkować, żeby to zrozumieć. Czy miłość też da się pojąć tak łatwo? Jeśli byłby w szkole taki przedmiot, to trudnością przewyższałby nawet matematykę. Liczby można przewidzieć, zrozumieć, ale to niezwykłe uczucie może zmienić się w każdej chwili i właśnie w tym sztuka, aby je kontrolować.

Lucas ma jeszcze bardziej zmienne humorki niż kobieta w ciąży. Raz jest złośliwy oraz tajemniczy, a chwilę później wydaje mi się, że nie ma nic do ukrycia i robi wszystko, żebym była szczęśliwa. Coraz częściej zdaję sobie sprawę z tego, że bardzo mi na nim zależy, ale nie jak na przyjacielu tylko kimś więcej, co jest nieodpowiednie. Przybrane rodzeństwo, jednak rodzeństwo — tak w skrócie kłócą się moje myśli. Niby ciągle łamię zasady, tylko że tę jakoś trudno jest mi złamać i nie wiem, dlaczego.

— Proszę tylko o małą podpowiedź, czy to aż tak dużo? — rzucam poduszką o ścianę. Na moje nieszczęście przedmiot zahacza o półkę, z której spada książka. Zła podnoszę ją. Chcę odłożyć lekturę, ale mój wzrok przykuwa okładka. Kiedy Carson mieszkał jeszcze z nami, czytał serię „Niepodlegli”. Coś między opowieścią z przyszłości, a dramatem. Podobno pełna akcji, ale też miłości. Polecał mi ją wiele razy, tyle że jakoś mnie do niej nie ciągnęło. Przyznam się bez bicia, że zerknęłam na krótkie streszczenie. Książka opowiada o kolesiu, który ma jakąś tajną agencję w Los Ange…

— Carson Secret Agency! To oznaczają te tajemnicze litery na naszywkach! — szczęśliwa wybiegam z pokoju. Chcę jak najszybciej powiedzieć o moim odkryciu Jamiemu. Jeśli mój brat kopiuje pomysły z tej książki, to czytając ją odkryję jego tajemnicę. To niesamowite, że odpowiedź na wszystkie moje pytania ciągle miałam pod nosem, tak blisko, na wyciągnięcie ręki.

— Sophie, dobrze cię widzieć — nie teraz, kiedy wszystko się rozjaśnia Lucas cię szukał. Uważaj, jest dzisiaj niezwykle wściekły — zatrzymuje mnie jak zawsze wesoły Carter.

— Dzięki, chyba wiem, przez kogo — uśmiecham się przypominając sobie o naszym dzisiejszym spotkaniu.

— Dobra, nie wnikam — macha na pożegnanie i znika za zakrętem. Dociera do mnie, że będę miała niemałe kłopoty, ale to nie jest teraz ważne, skoro posiadam książkę, w której informacje o Carsonie są wypisane czarno na białym. Już niedługo żadna tajemnica nie będzie nas dzieliła. Mój klucz do odpowiedzi leży bezpiecznie na łóżku, więc mogę spokojnie iść do groty potwora. Podchodzę do drzwi i zanim wyciągnę rękę, żeby zapukać, słyszę gwałtowne proszę. Chłopak ma niesamowicie czuły słuch. Wchodzę do środka powoli, aby mieć jak najwięcej czasu na obmyślenie wyjaśnienia mojego zachowania.

— Dobrze, że jesteś — jego głos brzmi jadowicie, jeśli można to tak określić, ale nie wyczuwam w nim złości.

— Tak, też się cieszę — odpowiadam beznamiętnie i opieram się o ścianę krzyżując ręce na piersiach.

— Byłaś zajęta? — pyta, ale widzę w jego oczach, że od początku to wiedział. Nie wysilam się nad otworzeniem ust, w końcu nie mam ochoty dawać mu satysfakcji z odpowiedzi. Idiota, idiota, który skradł mi serce.

— Jednak czytałaś tę książkę — wyciąga zza pleców „Niepodległych”. Krztuszę się własną śliną. Jak on to zrobił? Dlaczego musi tak bardzo uprzykrzać mi życie!

— Skąd ją masz? — moje oczy wychodzą z orbit, a złość wzrasta z każdą sekundą. Nie cierpię go, ale jednocześnie coraz bardziej kocham. Moje serce zaczęło wariować od przyjazdu do Ameryki, a to wcale mi nie pomaga.

— Znalazłem ją w twoim pokoju, kiedy prowadziłaś interesującą pogaduszkę z blondasem, ale wiesz co? — podchodzi do kominka stojącego po drugiej stronie pokoju — ona nie będzie ci już potrzebna — wrzuca ją w żarzący się ogień.

— Nie! — krzyczę rozpaczliwie i podbiegam do Lucasa. Patrzę na jasne płomienie niszczące jedyną odpowiedź na moje pytania. Teraz znowu jestem w kropce i to przez niego, okropnego, złośliwego, upartego i przystojnego człowieka.

— Przykro mi — chwyta mój podbródek — Nie znajdziesz kolejnej kopii, ja już o to zadbałem, dla twojego dobra — całuje moją skroń ze złośliwym śmiechem. Jeszcze raz zerkam na resztki powieści zamieniające się w czarny popiół. Choćby nie wiem co robił ten atrakcyjny mężczyzna, żeby zbić mnie z tropu, to i tak mu się nie uda! Nie poddam się tak łatwo!

— A, jeszcze jedno — odwracam się słysząc jego słowa –partnerka głównego bohatera zostaje na końcu zabita — jego wyraz twarzy jest poważny i wcale nie wykrzywia się w okropnym uśmiechu, jak sobie wyobrażałam — uważaj na siebie — patrzy na mnie błękitnymi i błyszczącymi oczyma.

— Nie jestem już małą dziewczynką, więc nie musisz się o mnie martwić — prycham i wściekła wychodzę z jego gabinetu z nadzieją, że zatrzyma mnie i przeprosi, ale to tylko moje marzenia. On nie jest dobry, po prostu udaje, żebym w końcu mu zaufała, ale ja nigdy mu nie zaufam. Nie jestem w stanie po tym wszystkim, co mi zrobił. Teraz powinnam szukać pozytywnych aspektów dzisiejszego dnia, tak jak zawsze robi to Amanda. Udało mi się załatwić Lucasa, wiem co oznacza skrót CsA oraz to, że miłość jest jeszcze bardziej skomplikowanym uczuciem niż sobie wyobrażałam. Szkoda mi kobiety, która pokocha mojego brata. Szkoda mi siebie, bo to ja chyba go pokochałam.

Rozdział 6

Miłość, przyjaźń, zaufanie, a przede wszystkim coraz więcej tajemnic. Zwykłe życie i niezwykła przygoda, która jest dla mnie rozrywką. Oprócz tego, że najprzystojniejszym chłopakiem jakiego widziałam, jest mój brat, to cała reszta okazuje się być przyjemna. Kate, Jamie, Carter — ludzie, których potrzebowałam od dawna. Nie chodzi mi o to, że Amanda i Carmen są złe, ale to chyba tutaj znalazłam ludzi, dzięki którym moje życie nabiera powoli sensu.

Rzuciłam częste picie i palenie, a jedyny mężczyzna podobający mi się to… no, Carson. Właściwie to tylko on jest błędnym puzzlem w tej układance.

— Hej, Sophie, jesteś tam?! — zza drzwi słyszę donośny głos Woodley.

— Tak, wchodź! — parę sekund później widzę te niesforne blond loki i ogromny uśmiech na jej twarzy — co ty taka wesoła dzisiaj?

— A nic — siada na ciemnej pościeli — widziałaś może taką jedną dziewczynę, która sądziła, że nie wierzy w plotki, bo muszę jej powiedzieć, że Carter Stevenson umówił się ze mną! — ostatnie słowa piszczy tym swoim charakterystycznym wysokim tonem.

— Serio? To super! — przytulam ją pełna energii — ej, ale każdy może się pomylić — grożę blondynce palcem, co ona przyjmuje jako żart.

— Dobra, spadam do spa — oznajmia radosna — nie wiesz czy Dus lubi sztuczną opaleniznę?

— Nie radzę, moja kumpela kiedyś próbowała i przez cały miesiąc wyglądała jak dorodna marchewka — chichoczę głośno.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.