E-book
7.35
drukowana A5
36.97
drukowana A5
Kolorowa
62.27
Przeznaczenie

Bezpłatny fragment - Przeznaczenie


Objętość:
186 str.
ISBN:
978-83-8104-859-0
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 36.97
drukowana A5
Kolorowa
za 62.27

Dla moich najdroższych

żony Nastii

oraz dzieci

Dominika, Janka, Emilki i Wiktorii



Przed podróżą

Czasami powinniśmy zaryzykować, porzucić dotychczasowy styl życia, wyjść z własnych schematów myślenia. Przychodzi czas, kiedy trzeba zastanowić się nad tym, dokąd zmierzamy i po co. Życie to droga, ale zaczynamy to rozumieć, kiedy powoli się kończy. Można by rozwinąć, dokąd ta droga ma prowadzić, albo czy i w jaki sposób podróżować? Podróżujemy szukając siebie, aby zaspokoić własną ciekawość, swoje zainteresowania odmienną kulturą, przyrodą, lub z czysto snobistycznych pobudek. Można też, jak powiedział ktoś mądry, podróżować po świecie w poszukiwaniu prawdy o sobie samym. I w gruncie rzeczy ta ostatnia motywacja sprawia, że podróż bez znaczenia, jak daleka była lub jak długo trwała, staje się piękna.

Z perspektywy odbytych podróży, z kolejno przerobionych motywacji, z napotkanych rozczarowań, dzielę się radością odnalezienia drogi, w gruncie rzeczy bardzo ważnej, drogi przeznaczenia.


Jak odkryć swoją drogę? Nie planuj zbyt wiele.

Starzec Bazyli

Monastyr Optina Pustyń — (Monastyr/monaster — nazwa klasztoru w Kościele Wschodnim). Męski klasztor Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego w okolicy Kozielska. Dokładna data powstania nie jest znana, pierwsze wzmianki pochodzą z początku XVII wieku. Klasztor decyzją polityczną zamknięto w 1923 roku, oddano wiernym w 1987 roku. Na kompleks klasztorny składa się sobór i siedem cerkwi, trzy kolejne są w odbudowie.


Potrzebowałem uciec od codziennych spraw. Zmienić środowisko, styl życia. Wiedziałem, że weekendowe wypady za miasto niewiele zmienią. Konieczna była silniejsza terapia. Marzyłem, by ruszyć w drogę, jak Jan Yoors przyłączyć się do cygańskiego taboru. Nie na tydzień czy miesiąc, ale na bliżej nieokreślony czas. Wreszcie przyszedł ten dzień. Spakowałem plecak i skierowałem się na Wschód. Wybierałem miejsca położone na uboczu. Jednym z nich była Optina Pustyń. Idealne schronienie dla tych, którzy poszukują miejsca, gdzie mogą przebywać tylko z samym sobą, a warunki wokół pozwalają wyciszyć myśli i wsłuchać się w siebie.

Do Optiny wyruszyłem z Krakowa państwową komunikacją, a dokładnie koleją. Po przekroczeniu granicy i godzinach jazdy autokarem, kierowca oznajmił, że on jedzie prosto, a ja muszę iść w lewo, około dziesięciu kilometrów, przez piękny zaśnieżony las. Na nocleg zatrzymałem się u dwojga starszych ludzi, którzy strych drewnianego domu, wynajmowali pielgrzymom. Przed snem ugościli kartoflami z kapustą, przynosząc dodatkowy grzejnik, przypominający te, z kolejowych wagonów. Może to obawa przed dawnymi rosyjskimi mrozami, a może troska o przebywających gości. Gościnność tych staruszków zawierała się w pełni w powiedzeniu, „czym chata bogata”. Łóżka, przygotowane jak w bajkach, na nich starannie ułożone poduszki, na których spać nie sposób, bo pierza nawet po położeniu nań głowy jest dobre pół metra. Do tego pierzyna o bogatej zawartości wsadu, której waga sprawiała, że jak już pod nią wszedłeś, to dźwigać spod niej nie bardzo się chciało, a wyjść i tak nie było w nocy dokąd. Ku mojemu zdziwieniu staruszek zamknął mnie od zewnątrz — jak rano stwierdził, dla bezpieczeństwa. Nie spytałem tylko dla czyjego. Rankiem, gospodarze przygotowali michę ziemniaków ze skwarkami, kubek ciepłego mleka i z dużym zaangażowaniem opowiadali, że niedaleko od monastyru mieszka w pustelni starzec Bazyli, do którego przyjeżdżają po radę ludzie z całej Rosji, a nawet z zagranicy. Nie miałem jakiejś specjalnej ochoty na spotkania i rozmowy, więc postanowiłem, że po śniadaniu odbędę spacer w samotności. Szedłem po leśnej drodze, na której widniały ślady obuwia, przykrywane świeżymi płatkami śniegu. Po około godzinie marszu droga doprowadziła mnie do drewnianej chaty, przed którą zebrała się spora grupa ludzi. Zaciekawiony co się tam dzieje, podszedłem nieśmiało bliżej, ale jeszcze nie na tyle, by z kimś swobodnie móc rozmawiać. Kilka osób głośno i wyraźnie dało do zrozumienia, że starzec Bazyli dziś już nie będzie rozmawiał! Pośród tej grupy dostrzegłem starszego mężczyznę w wieku około osiemdziesięciu lat, z siwą brodą. Ubrany był w długi niby-płaszcz, niby-habit z dużym kapturem z wełny podszytej kożuchem. W pasie miał luźno przewiązany sznur. Na szyi zawieszony metalowy krzyż. Stałem i obserwowałem. W pewnym momencie nasze spojrzenia spotkały się i dostrzegłem w oczach tego człowieka łagodność i dobroć. Trwało to może trzy sekundy, ale było w tym coś niezwykłego. Pokiwałem ze zrozumieniem głową i ruszyłem w drogę powrotną. Przecież nie przyjechałem tutaj na spotkanie ze starcem. Wróciłem do wsi. Zdecydowałem, że resztę dnia spędzę w cerkwiach monastyru, a na drugi dzień ruszę w dalszą podróż. Myśl o starcu nie dawała mi jednak spokoju. Nie wiedziałem kim on w ogóle jest, a ciekawość podsuwała mi kolejne myśli. Może to jakiś wróżbita, uzdrowiciel z serii „ręce, które leczą”. Im dłużej o tym myślałem, tym ciekawość rosła. Wróciłem do mojej chaty i zapytałem gospodarza, kim właściwie jest starzec? A on zaczął wyjaśniać.

Ludzie w Rosji od wieków udawali się do starca, czyli człowieka doświadczonego w życiu wewnętrznym, aby u niego zaczerpnąć porad, wskazówek, szczególnie w chwilach życiowej próby. Starcem zatem mógł być kapłan lub mnich, albo świecki obdarzony przez Boga charyzmatem, często darem proroctwa. I właśnie my tutaj w Optinie mamy starca Bazylego. Potrafi dojrzeć w sercu to, czego my nie jesteśmy w stanie w zobaczyć. Trudno z nim wejść w słowo, bo często ucieka w las i długo nie wraca, ale jakby ci się udało, to będziesz wiedział, co robić…


Nazajutrz spakowałem plecak z zamiarem wyruszenia w dalszą podróż. Myśl o spotkaniu starca wzięła jednak górę. Ruszyłem znaną mi już leśną drogą i doszedłem do jego chaty. Ujrzałem kilkadziesiąt osób oczekujących przed pustelnią. Podszedłem do nich, ale mój entuzjazm opadł, kiedy oznajmiono, że starca nie ma od kilku dobrych godzin… Z żalem zawróciłem i udałem się w drogę powrotną. Miałem do pokonania około dwunastu kilometrów po zaśnieżonej, leśnej drodze. Po około półtorej godzinie marszu ujrzałem idącą z naprzeciwka postać. Był to starzec Bazyli. Spotkaliśmy się dziwnym trafem, gdzieś w leśnej gęstwinie, gdzie trudno byłoby siebie odnaleźć, mając taki cel. Przystanęliśmy naprzeciw siebie. Wyszeptałem w jego kierunku „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Niech będzie, odrzekł i zapytał, po co przyszedłeś? Byłem zmieszany, zaskoczony całą sytuacją. Nie wiem dlaczego i skąd przyszło mi do głowy zapytać starca, jaki jest sens życia? Popatrzył mi głęboko w oczy, zapytał czy mam coś do pisania, bo jeśli chcę, to żebym sobie zanotował. Wyciągnąłem notatnik, a starzec Bazyli mówił:

Zrozumieć prawidłowo pytanie: Po co zostaliśmy stworzeni?

Do czego powinniśmy dążyć? — znaczy poznać sens życia.

Niestety, jedni zupełnie nie zadają sobie tak fundamentalnych pytań, a żyją póki się żyje, jedzą żeby istnieć i istnieją żeby jeść, przy tym jak tylko można najsmaczniej, aby przeżyć dni swoje jak tylko można bezpiecznie i wesoło. Żywi mówią: nie żałuj sobie i tak umrzesz…

Życie podobnych ludzi, w swoich wartościach, niewiele różni się od bytu czworonogich. Do takich Bóg zwraca swoje słowo: Biada wam syci…

Biada wam, którzy się teraz śmiejecie… (Łk 6,25).

Są też inni ludzie, którzy rozumieją całą niskość bydlęcego przetrwania i zdają sobie sprawę z wartości życiowego trudu (chcę żyć, żeby myśleć i trudzić się), a nie widzą niczego dalej poza grobem, szukają i nie znajdują większego sensu życia, popadają w rozpacz i giną pod ciężarem życia… A to dzieje się, dlatego, że całe życie chcą przejść dumnie tylko o własnych siłach i starają się poznać sens bytu, pomijając Stwórcę wszystkiego. Oni podobni są do tych podróżników, którzy idą po bezwodnej pustyni i umierają z pragnienia, tracąc swoje siły w pogoni za złudzeniem i setki razy przechodząc obok skały z żywą wodą… Tą skałą lub kamieniem jest Chrystus (1Kor.10,4), Którym poniewierają podobni wizjonerzy życia, a Który mówi głośno szukającym prawdy i sił duchowych, wszystkim pragnącym głębszego sensu życia, jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie — niech przyjdzie do Mnie i pije (J7,37).

Starzec skończył mówić, a ja milczałem. Czułem się przy nim jak mały robak. Ze swym plecakiem, sprzętem fotograficznym, kijkami trekkingowymi i całym majdanem musiałem wyglądać wręcz groteskowo. Stałem naprzeciw starszego człowieka, od którego biła świętość — miał w ręku kij, którym się podpierał, a na plecach worek. Popatrzył na mnie z uśmiechem i rzekł:

Droga, którą musisz przejść jest długa, ale przeznaczenie blisko. Podążaj za głosem serca, niczym Cyganie za wolą przeznaczenia. Idź w pokoju i pomódl się pod drzewem życia…

Czy to przypadek, że spotkaliśmy się w środku lasu? Skąd wiedział o mojej fascynacji Cyganami? Dlaczego zapytałem o sens życia? Przecież nie miałem tego w planie. Co znaczy „przeznaczenie jest blisko”? O jakie drzewo życia chodzi? Te i inne myśli kłębiły się w mojej głowie z natężeniem tym większym, im bardziej uzmysławiałem sobie fakt zbliżającego się rozstania. Stałem i miałem wrażenie, że świat wokół wiruje, a może to wirowały płatki śniegu? Patrzyłem jak sylwetka starca oddala się w gęstwinie lasu. W gruncie rzeczy czułem w sercu pokój, a nawet radość, spotkanie było bowiem zaskakujące. A, że prorocze, przekonałem się o tym znacznie później.


Postanowiłem pozostać jeszcze jeden dzień we wsi, nie miałem ochoty ruszać w dalszą drogę. Udałem się do monastyru i resztę dnia spędziłem w maleńkiej cerkwi. Kompleks klasztorny jest bardzo ładnie położony, co sprzyja rozmyślaniom. Przechodząc obok kolejnej świątyni, ujrzałem niewielki budynek, a w nim grób z napisem „tu spoczywa ojciec Bazyli zamordowany w 1993 roku”… Chyba święty Bazyli ma mnie w szczególnej opiece. Dziwny zbieg okoliczności. Wróciłem na nocleg do znajomych gospodarzy i zapytałem o grób ojca Bazylego, kim był i jak zginął. Tragedia wydarzyła się w czasie liturgii paschalnej, mężczyzna z mieczem w ręku i wyrytym na rękojeści symbolem „666” zasztyletował ojca Bazylego. Dziś przybywają tu licznie pielgrzymi i doznają uzdrowień ciała i ducha, a jego grób znajduje się niedaleko drzewa życia…

Pustelnia starca Bazylego i optyński las.

Rankiem las wyglądał wyjątkowo pięknie. Drzewa pokryte grubą warstwą szronu w blasku słońca zachęcały do wędrówki. Wspaniały dzień na wędrówkę, a pomyśleć, że jeszcze wczoraj nigdzie nie chciałem się ruszać. To fascynacja Optiną Pustyń sprawiła, że chciałem zostać dłużej. Pożegnałem się z gospodarzami i udałem się, by odnaleźć drzewo życia. Nie było to trudne, bo dzień wcześniej znalazłem całkiem przypadkiem grób ojca Bazylego, a według gospodarzy drzewo było w pobliżu. Pomodliłem się o właściwe zrozumienie słów starca i skierowałem kroki do małego cerkiewnego sklepiku, gdzie otworzyłem księgę „Przypowieści starców pustyni” — zacząłem czytać:

Pewnego dnia przyszedł do starca pewien młodzieniec i powiedział: Chodziłem wszędzie, szukając miejsca na zamieszkanie, ale nigdzie nie znalazłem spokoju.

Gdzie polecisz mi zamieszkać?

A starzec odpowiedział:

W naszych czasach nie ma już pustyni. Idź, poszukaj sobie wielkiego tłumu, zamieszkaj w nim i tak żyj, jak ktoś, kto już nie istnieje, mówiąc sobie:

Nie mam żadnych trosk. Tak znajdziesz pokój najwyższy.


Jak odkryć swoją drogę? Niczego nie wykluczaj.

W miejskiej pustyni

Moskwa — stolica Rosji i największe miasto Europy. Według danych Federalnej Służby Statystyki Państwowej na styczeń 2013 roku aglomeracja liczy 15,5 miliona mieszkańców. Szacuje się, że dodatkowo pracuje i mieszka w Moskwie kilka milionów niezameldowanych mieszkańców. Moskwa jest w czołówce miast świata pod względem kosztów życia, które z roku na rok stale rosną.


Przyjazd do Moskwy to zderzenie z cywilizacją. Czas w Optinie Pustyń wypełniony był ciszą i spokojem, które każdego wprowadziłyby w stan wewnętrznego pokoju. Chciałem, by pobyt w tak wielkim mieście był jak najkrótszy, chyba głównie z obawy, że wir miasta nie pozwoli utrzymać takiego stanu ducha zbyt długo.

W Moskwie historia łączy się z nowoczesnością na każdym kroku. Stare cerkwie toną w krajobrazie przy olbrzymich nowoczesnych budowlach, a nowe cerkwie, próbują znaleźć swe miejsce pośród ogromnych blokowisk moskiewskich dzielnic. Stolica Rosji to idealne miejsce, by udać się w dalszą podróż. Stąd łatwo wyjechać czymkolwiek zechcesz i w którąkolwiek stronę zapragniesz. Planowałem pozostać tu kilka dni, a zostałem kilka miesięcy. Odkąd zatrudniłem się jako pracownik socjalny w Domu dziecka w dzielnicy Fili, mogłem spokojnie planować dalszy etap podróży. Dni upływały na pracy z dziećmi, w wolnych chwilach pisałem pracę dyplomową o Cyganach w Europie.

Pewnego wieczoru, spacerując po mieście, znalazłem się na placu, na którym trwał festiwal młodzieży chrześcijańskiej. W Rosji nastąpiło w ostatnich latach odrodzenie Kościoła prawosławnego. Można swobodnie mówić o Bogu i wyznawać wiarę, dlatego przed sceną był sporo młodzieży. Co dwa, trzy utwory na scenie następowała zmiana artystów, aż przyszedł czas na pewną dziewczynę, która swoją urodą, śpiewem i grą na gitarze sprawiła, że trudno było oderwać od niej wzrok. Wysłuchałem do końca jej koncertu, po czym udałem się do strefy bufetowej. Kiedy po dłuższym kwadransie pijąc kawę, miałem zamiar udać się do domu, zobaczyłem ją siedzącą przy stoliku. Wyglądała jeszcze piękniej. Słońce, które było już nisko nad horyzontem, oświetlało jej delikatną twarz, a promienny uśmiech nie opuszczał jej nawet na chwilę. Przez głowę przebiegła mi myśl, by wziąć swoją filiżankę z kawą i dosiąść się do jej stolika. Wstałem i energicznie ruszyłem w jej stronę, potykając się o wysuniętą z chodnika kostkę. Poleciałem do przodu jak dyszel cygańskiego wozu podczas hamowania. Gdyby nagrać wideo, można by klatka po klatce obserwować jak kawa leci przed filiżanką, a za kawą i filiżanką lecę ja. I tak padłem do jej stóp, nie mając tego kompletnie w planie. Może nie było by to jakąś straszną porażką, gdyby nie fakt, że kawa wylądowała na jej sukience. Chciałem powiedzieć coś stosownego, ale wypaliłem jak skończony idiota, że gdyby sukienka nie była biała, to by nie było tak bardzo widać. Dziewczyna wstała od stolika i odchodząc rzuciła w moją stronę — dureń!

Miałem kaca. No nie od kawy rzecz jasna, ale od całej tej sytuacji. Czułem się fatalnie ludzie wokół bawili się świetnie. Ba, nawet myślę, że lepiej niż na koncercie, bo niektórzy nie potrafili powstrzymać śmiechu. Wstałem, otrzepałem kurz z ubrania i wróciłem do domu. Nie miałem już ochoty na miłosne podboje. Zaprzestałem myśli o dziewczynie z gitarą i wróciłem do codziennych obowiązków. Pewnego wieczoru czytając „Dzieje Cyganów”, a jednocześnie będąc bardzo zmęczony, upuściłem książkę na podłogę. Upadając przypadkowo otworzyła się na stronie z fotografią. Patrzyłem z niedowierzaniem i z obawą, że zwariowałem. Fotografia miała podpis „cygańska piękność”. Ale to, co wywołało u mnie szok, to fakt, że dziewczyna z fotografii do złudzenia przypominała dziewczynę z festiwalu. Odłożyłem książkę wciąż niedowierzając. Rankiem przed wyjściem do pracy ponownie ją otworzyłem. Utwierdziło mnie to kolejny raz o podobieństwie tych dwóch dziewczyn. Uznałem, zaistniałą sytuację z fotografią za znak i, że ten temat nie jest do końca zamknięty.

Postanowiłem udać się do organizatorów festiwalu, by dowiedzieć się o dane kontaktowe do poszukiwanej dziewczyny. Pomyślałem, że to przecież banalnie proste. Organizator musi posiadać listę uczestników i z łatwością wyjaśnię, kim jest tajemnicza dziewczyna. Wyszedłem wcześniej z pracy i usiadłem do komputera, by odnaleźć organizatorów koncertu przez internet. Już po godzinie siedziałem w metrze w drodze do biura odpowiedzialnego za festiwal. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że lista z dnia wczorajszego nie istnieje, gdyż był to dzień poświęcony twórcom — amatorom i każdy mógł zaśpiewać lub zagrać nie więcej niż trzy utwory. Jeśli chcę listę artystów profesjonalnych występujących przedwczoraj, to mogę ją oczywiście dostać. Odszedłem z niczym.

Odwiedziłem w kolejnych dniach kilka cerkwi, opisując dziewczynę z gitarą, mając nadzieję, że może w ten sposób uda się ją odnaleźć. Bezskutecznie. Był ciepły, czerwcowy wieczór. Leżałem wykończony poszukiwaniami i rozmyślałem. Łatwiej było spotkać starca Bazylego w optyńskim borze, niż dziewczynę z festiwalu w miejskiej dżungli. Widocznie lepiej jest dla mnie, by podróż trwała dalej, dlatego z lekkim żalem zaprzestałem dalszych poszukiwań. Podjąłem decyzję i tak jak leżałem, zasnąłem. Sny miewamy różne, ale są sny, które są tak realistyczne, że trudno przejść nad nimi obojętnie. Tak było w tym przypadku. Znalazłem się w optyńskim lesie, w którym panowała zupełna cisza. W pewnej chwili dało się słyszeć delikatny, pełen pokoju głos starca Bazylego. Mówił bardzo konkretnie, ale jego głos nie nakazywał, on proponował. Brzmiał mniej więcej tak:

Cerkiew w teraźniejszej Moskwie…

Każdy ma swoją drogę i każdy ma swoje bezdroża. Sprawą najważniejszą nie jest sama droga, ale sposób, w jaki idziemy, czy nawet błądzimy. Można przemierzać najpiękniejsze szlaki, zdobywać kolejne górskie szczyty, a zatracić gdzieś szlachetność i wrażliwość nie tylko na otaczającą przyrodę, ale przede wszystkim drugiego człowieka. Nie trzeba odbywać dalekich wypraw, by odkryć to, co w życiu wartościowe, ale jeśli twój duch jest niespokojny i gna cię gdzieś w świat, to szczerze polecam Wschód. Ludzie dzielą się na tych, którzy marzą i tych, co marzenia realizują. Dlatego jeśli chcesz odnaleźć pokój ducha, to przestań marzyć i kontynuuj swoją podróż. Życie wskaże ci najpiękniejszą, osobistą marszrutę…

Ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Czas wstawać do pracy, a może zdać się na los, a raczej na starca Bazylego i ruszać na Wschód? Dlaczego starzec wskazuje na Wschód? Może dlatego, że tu budzi się dzień, to tutaj Słońce zaczyna swą pozorną wędrówkę, może dlatego, że po prostu lubię Wschód. Przecież od początku, jeszcze w domu, w Krakowie zakładałem, że będzie to Wschód. Sam zadawałem sobie pytania i sam na nie odpowiadałem. Spakowałem plecak i tego samego dnia, dopełniłem wszystkich formalności związanych z pracą, a późnym popołudniem pojechałem na wschodnie peryferie miasta, by kontynuować dalszą podróż, tym razem autostopem. Może jestem wariatem? Spotkanie ze starcem, dziewczyna z festiwalu, cygańska piękność i wreszcie sen niczym na jawie — może to wystarczy, by skierować mnie do psychiatry? Mimo to wyruszam z radością i z nadzieją, że, jak powiedział starzec Bazyli, — życie wskaże najpiękniejszą, osobistą marszrutę.

Łada Samara to nie jest auto z wygodnymi fotelami, ale cieszyłem się, że Michał zabrał mnie po kilku godzinach stania i czekania na okazję. Kiedy się zatrzymał, zapytał dokąd chcę jechać — a ja, z uśmiechem, że na Wschód. Na to on roześmiał się i pokazując kolejno na palcach objaśniał, że jeden dzień będzie jechał na wschód, drugi na południowy wschód, a trzeci na południe i właśnie trzeciego dnia dotrze do domu. Dodał jeszcze, że mogę z nim jechać, jak długo zechcę, a nawet do końca. Podróż mijała w dobrej atmosferze, poruszaliśmy wszystkie możliwe tematy, bo i cóż było robić. Wokół las, step i znowu las. Czasem zatrzymaliśmy się by, dolać benzyny z kanistra, zjedliśmy prowiant i w drogę. Innym razem zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji, w której hasło reklamowe brzmiało: „Nie zjesz u nas, będziesz głodny przez 700 kilometrów!” Trzeciego dnia dotarliśmy do końca podróży. Było upalne czerwcowe popołudnie. Do domu miałem około pięć tysięcy kilometrów, a wieś w której się znalazłem, nie miała nawet kawałka asfaltu. Tak, to zdecydowanie jest Wschód — pomyślałem, a Michał krzyknął — Witaj w Baszkortastanie!


Jak odkryć swoją drogę? Słuchaj innych…

Baszkirska harmonia

Baszkiria (Baszkortostan) — jedna z republik wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej. Obszar obejmujący dorzecze rzeki Biała oraz południową część Uralu. Region bogaty w surowce naturalne, ropę naftową, gaz ziemny i rudy metali. Stolicą republiki jest Ufa. Powierzchnia Baszkirii to około 143 tysiące km2. Zamieszkana jest przez około 4 mln ludzi, głównie przez Rosjan, Tatarów, Baszkirów i kilkadziesiąt grup etnicznych, będących w większości na wymarciu. Od X wieku uzależniona od Bułgarii Wołżańsko-Kamskiej. Po najeździe Tatarów w XIII wieku, weszła w skład Złotej Ordy. W XVI wieku została włączona do Rosji. Po rewolucji październikowej i zwycięstwie nad białogwardzistami w powstała Baszkirska ASRR.


Tau — Kuskarowo to wieś z polną drogą pośród gór w dolinie urokliwej rzeki niczym w krainie hobbitów. Drewniane zielone i niebieskie domki podobne do tych z ludowego skansenu z tą różnicą, że w Baszkirii nie potrzeba biletu wstępu, a domy są po prostu zamieszkane. Nie ma kościoła, cerkwi. Nie ma nawet meczetu. A muzyka baszkirska brzmi tu szczególnie pięknie, pośród łagodnych zboczy, gdzie swój początek ma południowy Ural i wśród ludzi, dla których przyroda, a raczej harmonia człowieka z przyrodą jest bardzo ważna. Góry, rzeka, owce, kozy, dzikie ptaki, krajobraz, którym wręcz oddychasz i kojący szum wody. No może nie do końca cisza, bo kozy beczą, krowy muczą, a psy ujadają. Baszkiria to ziemia mlekiem i miodem płynąca, to znaczy mogłaby nią być. Gaz ziemny, ropa naftowa, węgiel i rudy żelaza występują w obfitości. Baszkirzy na wsi żyją głównie z pasterstwa, wspomniane krowy, kozy i owce dają mleko, mięso, wełnę. Nazwy miast i wiosek pisane są w dwóch językach baszkirskim i rosyjskim. Wielu Baszkirów nie zna języka rosyjskiego, a to pozwala im wieść spokojne, pasterskie życie z dala od „uroków” cywilizacji. Oczywiście, jeśli ktoś zamarzy o karierze i wyjeździe na przykład do stolicy republiki Ufy, musi znać rosyjski. Dla tych, którzy wolą pozostać wśród swoich, rodzimy baszkirski zdecydowanie wystarczy. Co cztery lata odbywa się święto wioski, w tym czasie wszystkie domy, w zdecydowanej większości drewniane, (murowanych jest kilka wliczając szkołę, sklep i ośrodek kultury), odświeżane są farbą w kolorze niebieskim lub zielonym. Podobnie płoty i bramy. Letni festiwal wsi jest okazją do integracji mieszkańców nie tylko wioski, w której odbywa się święto, ale również do spotkań z mieszkańcami sąsiednich osad.

Czas upływał na wędrówkach po okolicy. Przyroda wręcz zapraszała, by porzucić ostatnie bastiony cywilizacji i udać się w kierunku Kazachstanu, gdzie góry ustępują miejsca stepom, a spotkać człowieka, to już wydarzenie. Michał często był towarzyszem tych wypraw, wręcz przewodnikiem. Podczas jednej wędrówki opowiedział swoją historię.

Pewnego dnia rzucił pracę w państwowym kombinacie, sprzedał mieszkanie w sowieckim bloku i wraz z rodziną wyjechał do drewnianej wioski. Mieszkają w górskiej osadzie, gdzie nie ma asfaltowej drogi, a życie toczy się swoim rytmem, zależnym w dużej mierze od kaprysów natury. Oczywiście nie sztuka wszystko zostawić. Sztuką jest odnaleźć równowagę, harmonię, sposób na nowe życie. Michał uważa, że dziś praca stała się wyłącznie towarem. Nie ma większego znaczenia czy jesteś adwokatem, czy doradcą finansowym, artystą czy lekarzem, ale ważne, ile zarobisz i jaką masz szansę na szybki awans. Ci, którzy pracę traktują, jako hobby, albo w pewnym sensie misję, są postrzegani, jako dziwacy, zupełnie niepasujący do dzisiejszych realiów.

Tau — Kuskarowo, Baszkiria.
Michał w pracowni gitary.

Michał przystosował część chaty pod warunki lutniczej pracowni i wykonuje gitary. Prawdziwą przyjemność sprawia widok kogoś, kto swoją pracę traktuje z pasją. Gitara hand made, a raczej сделано своими руками powstaje miesiącami, drewno jest moczone, suszone, szlifowane i impregnowane. Brzmienie jest piękne i niepowtarzalne, co zapewne tłumaczy zamówienia od profesjonalnych muzyków z różnych stron kraju. Dźwięki, zapach drewna, — przyroda — zdaje się, że wszystko to współgra i w końcowym efekcie decyduje, że gitara jest prawdziwie wyjątkowa.

Obserwowałem jak szlifował drewno, delikatnie i z precyzją, jakby powierzono mu wyjątkowy skarb. Sprawiał wrażenie pochłoniętego pracą, a jednocześnie pełnego radości. Myślę, że otoczenie, w jakim, na co dzień żyje oraz praca, która jest zarazem jego pasją sprawiają, że znalazł stan równowagi. Zresztą posłuchajcie, co sam na ten temat mówił:

…W dzisiejszym, pędzącym świecie nietrudno o przyjemności dla ciała. Trudno złapać równowagę. No, bo jak tu pokojowo połączyć komercję z naturą? To tak, jakby próbować zmieszać wodę i ogień. Problem dotyczy większości z nas. Medialny świat zaburza równowagę, a bez niej, nie jesteśmy sobą. Można podejmować swoiste ćwiczenia, stosować kontemplację, jogę, medytację, korzystać z porad psychologa, czy, w myśl zasady „w zdrowym ciele — zdrowy duch”, po prostu uprawiać sport. Życie składa się z etapów. Każdy poprzedni ma swoje konsekwencje i wyłącznie od nas samych zależy, jakie schody budujemy sobie na przyszłość. Prawdziwie wolni możemy być tylko w sferze ducha. Cywilizacyjnie, materialnie jest to kompletnie niemożliwe. Zatem można ulegać pokusom świata, a zarazem czuć się wolnym duchem. Czasami im człowiek mniej rozmyśla, tym łatwiej. Im mniej zastanawia się nad własną egzystencją, przyszłością i drogą, tym lżej. Im bardziej pochłania go codzienna pogoń za dobrobytem, tym prościej…

Tylko, co to za życie?

Pokiwałem twierdząco głową, ale zastrzegłem, że do życia niezbędne jest pewne minimum. Pieniądze są konieczne. Jeśli mam możliwość to pracuję, by zarobić na życie, a nawet na przyjemności. Opowiedziałem o mojej pracy w domu dziecka w Moskwie i o tym, że praca pozwala odłożyć zarobione pieniądze na dalszą podróż, ale jednocześnie uczy i wychowuje w wielu różnych aspektach życia. Michał nie zaprzeczał, ale bronił mocno swojego stanowiska, przytoczył Maksima Gorkiego:

Wspólne wędrówki i wspólne zdjęcia

„Gdy praca jest przyjemnością, życie jest szczęściem, ale gdy jest tylko obowiązkiem, życie staje się niewolą”.

Trudno temu zaprzeczyć, ale spróbuj żyć bez pieniędzy. Nie da się, odpowiedziałem, próbując podważyć jego stanowisko. Na chwilę przerwał pracę nad gitarą, spojrzał na mnie i rzekł. Cyganie mawiają:

„Ludzie robią pieniądze, ale pieniądze nie zrobią człowieka”.

Powrócił do pracy, czekając, co tym razem wymyślę. Ale odpuściłem, bo tak naprawdę zupełnie się z nim zgadzałem. Myślę, że zrodziła się między nami jakaś niewidzialna nić przyjaźni. Zorientowałem się, że jestem tutaj już trzy tygodnie. Ta wspaniała atmosfera, piękno przyrody, codzienne rozmowy o życiu powstrzymywały od dalszej podróży, aż do momentu, kiedy zapytałem Michała. Chyba lubisz Cyganów skoro ich cytujesz?

Uśmiechnął się, podrapał po głowie i powiedział jakby z dumą:

Płynie w moich żyłach baszkirska krew, ale również cygańska. Kiedyś moi przodkowie wędrowali taborami, a umiejętność wyrobu gitar przekazywali z pokolenia na pokolenie. Staram się robić to najlepiej jak potrafię. Mieszkam z żoną i córką i nie wiem, czy komuś przekażę swoją wiedzę lutniczą, ale cygańską duszę na pewno tak. Przy czym uśmiechnął się szeroko.


Kolejny raz znaleźliśmy bliski nam temat. Pewnie moglibyśmy jeszcze długo prowadzić przyjemne dyskusje, ale wieczorem, przy cieple ogniska i rozgwieżdżonym niebie, opowiedziałem Michałowi, że nie jestem Cyganem, ale czasem się tak czuję. Że świat Romów odchodzi powoli w zapomnienie, a przecież ma w swojej kulturze, tak piękne wartości i mądre wzorce. Wyjaśniłem, że moja podróż to efekt „cygańskiej duszy”, która rwie się do wędrówki i dzielenia z drugim obecnością, tak jak to właśnie robimy, tutaj w tej pięknej Baszkirii.

Michał milczał, patrzył na gwiazdy. Nie chciałem przerywać tej chwili, więc również patrzyłem w niebo. Po chwili zaczął mówić.

Kiedyś czułem się podobnie jak ty. Dusiłem się w mieszkaniu w mieście i wiedziałem, że muszę znaleźć nowy sposób na życie. Nie wiedziałem jak to zrobić, od czego zacząć i jedyne, co przyszło mi do głowy, to modlitwa do moich przodków. Oni patrzą na nas i chcą nam pomagać, są jak te gwiazdy nad nami, by oświecać nam drogę…(przerwał na chwilę). Trzeba się tylko odważyć i pójść za głosem serca, nie oglądać się za siebie, nie lękać się decyzji, ale ufać losowi i dać się prowadzić gwiazdom. Ponownie zamilkł na chwilę. Wiele lat temu, wyjechałem z miasta, nie wiedząc dokąd właściwie chcę jechać, ale po pewnym czasie zobaczyłem, że życie jest jak podróż, — trwa bezustannie. Dziś jestem w Tau-Kuskarowo, mam rodzinę, dom, ale czy będę tu zawsze? Życie to podróż i ty też bierzesz w niej udział. Nie zagłuszaj tylko głosu serca, a odkryjesz jej przeznaczenie…

Robiło się coraz chłodniej, dorzucaliśmy drwa do ogniska. Gwiazdy powoli traciły swój wyrazisty blask, a ja czułem gdzieś w środku, że jest to spotkanie pożegnalne. Było mi żal, zbliżał się koniec naszych wspólnych wędrówek i rozmów. Dziękowałem Bogu, za Michała i jego serce. Był to czas obfity w słowo i wydarzenia. Mimo wszystko wiedziałem, że rankiem spakuję swój plecak.


Rozstaliśmy się na dworcu, czekając na pociąg, którym miałem udać się w dalszą podróż. Kupiłem najtańszy bilet, tak zwany plackartnyj i wsiadłem do wagonu.


Jak odkryć swoją drogę? Bądź konsekwentny.

Koleją na Wschód

RŻD (РЖД — Российские Железные Дороги) Rosyjskie Żelazne Drogi. Sieć kolei rosyjskich jest jedną z największych w świecie. Długość Kolei Transsyberyjskiej (Magistrala Transsyberyjska) wynosi 9298 km i jest najdłuższą na Ziemi, łączy Moskwę z Władywostokiem. Na część azjatycką przypada około 80% długości linii.


Opuściłem pogranicze Europy i Azji i wyruszyłem pociągiem do Irkucka. Jest upalne lato, a w pociągu otwiera się co trzecie okno. Tuż pod sufitem gromadzą się aromaty zdjętych butów, stóp, konserw, kiełbas i innych produktów, mieszając się z czymś, co musi zawierać tlen, bo wciąż tu leżę żywy. W wagonie temperatura dochodzi do czterdziestu stopni Celsjusza, a w każdym obowiązkowo znajduje się samowar z gorącą wodą. Pociąg zamiast zamykanych przedziałów posiada otwarte boksy z miejscami do leżenia. Intymnie nie jest, ale za to tanio. Taki wagon może pomieścić około pięćdziesiąt osób. Przy wysokiej temperaturze i w dużej części szczelnie zamkniętych oknach, osiągam stan umysłowej estywacji. Leżę w wymuszonym bezruchu czując, jak moje ciało paruje. Kiedy podróżujesz w okresie zimowym, skręcone solidnymi śrubami okna w wagonach typu plackart mają swoje uzasadnienie. Aktualnie mamy koniec czerwca, upalne kontynentalne lato, a mi trafiło się łóżko pod samym sufitem, rozgrzanym chyba do granic topnienia żelaza. Rzecz jasna w pierwszej kolejności sprzedają się bilety na łóżka dolne, gdzie można również siedzieć. Na górnych z racji braku przestrzeni trzeba tylko leżeć.

Na łóżku, tuż pod sufitem, rozmyślałem nad ostatnimi wydarzeniami. Miałem przed sobą jeszcze trzy dni w pociągu. Wystarczająco dużo czasu na przegląd minionych miesięcy. Baszkiria jawiła mi się jako oaza spokoju. Rozmowy z Michałem i piękno przyrody na długo pozostaną w mojej pamięci. Spotkanie ze starcem Bazylim, było jak spotkanie z przewodnikiem. Myślę, że zaważyło na dalszej podróży. Później niefortunne spotkanie dziewczyny z gitarą. I choć teraz trochę mnie to śmieszy, to z drugiej strony szkoda, że nie udało nam się porozmawiać. „Cygańska piękność” z fotografii namieszała najbardziej, bo straciłem czas i energię na jej poszukiwania. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, — zmotywowało mnie do dalszej podróży. Odwiedziłem Baszkirię, poznałem wspaniałego człowieka i chyba nauczyłem się wiele, bo przecież nic tak nie uczy jak doświadczenie. Tym bardziej jeśli jest miłe dla obu stron.


Od stacji do stacji pociąg może jechać (bez zatrzymywania się) kilka godzin. Postój to cudowny czas na zaczerpnięcie powietrza, niewielki spacer oraz, co ważne, daje możliwość uzupełnienia prowiantu. Dla mieszkańców miast i miasteczek, przez które przebiega linia kolejowa, jest ona źródłem utrzymania. Na peronie w chwili przyjazdu pociągu życie budzi się do handlu i zamiera wraz z odjazdem. Ryby, pirożki, lody, piwo, słodycze wszystko, co może uprzyjemnić czas podróży: szachy, krzyżówki czasopisma i tak dalej… Nie ma rzeczy, której nie możesz kupić u peronowych sprzedawców — jeśli nie ma u Iwana, znajdzie się u Borysa, albo u babuli w wiklinowym koszu. I właśnie owa babula, wzbudziła we mnie największą sympatię. Zakupiłem kilka pirożków, czyli bułek z ciasta smażonego na oleju, po raz pierwszy z mięsem, (są jeszcze do wyboru z serem lub ziemniakami), do tego dokupiłem zimny kwas chlebowy i w drogę. W pozycji półleżącej rozpocząłem konsumpcję, po mniej więcej dwudziestu minutach w mojej aktywnej półkuli zapaliła się ostrzegawcza lampka! Ześlizgnąłem się łóżka, podszedłem do grafiku z kolejno wypisanymi stacjami — jeszcze czterdzieści minut do postoju! Kolejka do toalety była znaczna, w dodatku na trzydzieści minut przed postojem zamyka się toaletę — taki przepis, zresztą bardzo respektowany przez konduktora. Cudem dotrwałem do stacji! Godzina 23.40 — Dworzec w Ufie. Wybiegłem zielony, zlany potem z trzęsącym głosem pytając przechodniów — Kuda w tualet?!

Po tym wydarzeniu narzuciłem sobie przymusowy post. Czytałem, spałem, słuchałem muzyki i co jakiś czas stałem w okolicy samowara. Tylko tam było dostatecznie dużo miejsca, by stać dłużej, nikomu nie przeszkadzając. Znacznie bardziej komfortowo można podróżować koleją transsyberyjską w wagonach coupe z przedziałami dla czterech osób lub w pociągach klasy lux z klimatyzacją i przedziałem dla jednej lub dwóch osób. Wszystko rzecz jasna zależne jest od ceny biletu i jego dostępności.

Wagon typu plackart z samowarem.
Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 36.97
drukowana A5
Kolorowa
za 62.27