E-book
11.03
drukowana A5
17.49
Piąty krzyżyk Barbary

Bezpłatny fragment - Piąty krzyżyk Barbary

Scenki okołomałżeńskie


Objętość:
37 str.
ISBN:
978-83-8155-104-5
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 17.49

Kuracja

Budzik prychnął grochem rzucanym w tamburyno. Jego trzask, oczywiście, obudził Barbarę. Otworzyła oczy. Senne z niedospania, półżywe z niezadowolenia. Wyciągnęła dłoń do budzika, pacnęła ze złością w gruby, brązowy grzybek. Obrażony budzik głucho dźwięknął, po czym zamilkł. O szyby i parapety miarowo stukały krople sierpniowego deszczu.

— Niby lato, a już jesień — westchnęła…

Spojrzała na płaczące okno i znów mimowolnie jęknęła: „pora wstawać!”. Ziewnęła cicho, rozejrzała się po sypialni: na ścianie są takie same tapety, jakie były wczoraj i przedwczoraj, i tydzień, i lata temu, te same zasłony, wszystkie!… I takie same meble. A ona — Barbara — na domiar wszystkiego niezadowolona jest jeszcze z lekarza, który przepisał codzienne wstawanie o ósmej rano, mimo że nie musi się nigdzie spieszyć i nie ma nic ważnego w planach do załatwiania… Niezadowolona jest z pogody i z faktu, że urodziła się pod koniec sierpnia i że oto wczoraj — stuknęła jej czterdziestka i od dziś zaczyna odhaczać w swym życiu kolejny, już piąty krzyżyk.

Odrzuciwszy cienką kołdrę, spuściła nogi na podłogę, wsunęła je w kapcie, które nazywa obuwiem porannym, zdjęła nocną koszulę, wstała i spojrzała na siebie w lustrze, i jeszcze bardziej poczuła niezadowolenie: „gdzie podziała się moja linia? Dlaczego zaczynają obwisać piersi — nie tak jeszcze dawno jędrne i sprężyste? Dlaczego coraz bardziej ciążą mi pośladki i w tłuszcz obrastają biodra? Czym opływa moja talia, z której zawsze byłam tak dumna?…” — rozmyślała. Z ciała przeniosła spojrzenie na twarz i także odczuła niezadowolenie. Tym razem z powodu zmarszczek opodal brwi, worków pod oczyma, pogłębiającą się bruzdą na nosie i coraz bardziej blednącymi, zasychającymi wargami.

Nie ubrawszy się, przeszła do łazienki i siadła na sedesie, zastanawiając się — czemu ten pierścień taki chłodny?

Skończywszy małą potrzebę, weszła do wanny, odkręciła prysznic, potoknęła gorącą wodą swe białe, jakby nawoskowane świecą ciało i… ostatecznie się obudziła.

Potem się ubrała.

„Mój obecny lekarz jest zbyt okrutny” — pomyślała o jego srogim zaleceniu, aby każdego ranka, jeszcze przed śniadaniem, wychodzić na godzinny spacer, bez względu na pogodę.

Na dworze siąpił deszcz. Mokre nawierzchnie chodników i ulic przykrywały niezliczone kałuże. Barbara była w czerwonym kostiumie i miała czarną parasolkę chroniąca przed nieprzyjemną pluchą. Za nią szedł ochroniarz. Bez parasola. Mókł. Trudno, taka jego praca — chronić ją od wszelkiego czyhającego zagrożenia. Zupełnie jak parasol przed deszczem…

Barbara ostrożnie omijała kałuże, żeby nie zmoczyć nóg i wciąż myślała, że musi zmienić lekarza. Nawet jeśli on — doktor ma i rację, to przecież on jej zupełnie nie rozumie i tylko męczy zaleceniami! Ona, oczywiście, może ich nie wypełniać, ale jak inaczej pozbyć się ognia, który spala jej młodą kobiecą duszę zamkniętą jak ptak w pozłacanej klatce? Jak inaczej wyzbyć się myśli zadręczających serce?

Po godzinie Barbara wróciła do domu. Zgłodniała. Rozebrała się. Włożyła lekką domową sukienkę.

W domu jest ciepło. W jadalni — już nakryty, czekający na nią stół. Gosposia Ania przygotowała śniadanie: płatki na wodzie i herbata z cytryną, bez cukru, ale z biszkopcikiem.

Gosposia ma na imię Ludmiła. Jest Ukrainką. Jednak takie imię, według Barbary, nie nadaje się dla gosposi. Barbara nazywa ją Anią. Ludmile to wszystko jedno. Jest inteligentną kobietą. Ukończyła ekonomię na uniwersytecie we Lwowie i wie: z panią się nie dyskutuje. Między innymi i za to otrzymuje niemałe pieniądze. W każdym razie pieniądze znacznie większe niż pensja urzędniczki na Ukrainie, z której utrzymywała się przez kilkanaście lat, a ściślej: przeziębiała się bez zimowego palta, ciepłych butów, była samotna, bez męża pijaka, którego dawno oddaliła.

„A ja… czy ja niby mam męża? — Zastanowiła się Barbara. — Kiedyś był, ale dawno zmutował w chodzący kalkulator, w umyśle którego tylko akcje, procenty, debety, kredyty, salda-blalda… Tygodniami nie widuję go w moim łóżku. A jeśli już przyjdzie, to taki z niego pożytek, jak ze zmrożonego łososia”.

Po śniadaniu Barbara udała się na odpoczynek. Położyła na kanapie, włączyła internetowe radyjko z Chopinem. Otworzyła laptop, przejrzała wszystkie fora — i znów nic. Żadnych wciągających dyskusji. Nuda. Wpadła w przygnębienie. Spróbowała czytać książkę, ale szybko rzuciła w kąt, powieść była też nudna, zupełnie — jak gazetowe szpalty.

Z tykającym zegarem na ścianie i deszczowymi kroplami za oknem uciekał w nieznany ocean wieczności czas. Znów uświadomiła sobie, że oto zaczęła piątą dekadę i od razu zachciało się jej płakać. Jeszcze wczoraj było święto, przyjaciółki, prezenty, wesołe rozmowy, tańce. Nawet gdy padał deszcz — była szczęśliwa. A dziś? — Dziś nie. A więc od teraz… tak będzie wyglądało jej życie aż do śmierci!…

Nikt do niej nie dzwoni, nikt nie pozdrawia. Telefon milczy jak zaklęty. Będzie milczał przez cały dzień, rozłączony od znajomych i od całego świata aż po ciemną noc, w której już nikt nie przypomni sobie, że skończyła czterdzieści lat.

Zegar tyka. W kuchni pobrzękuje talerzami Ania. Deszczowe krople stukają w okno. Szaruga dnia wypełnia salon w smutku i nudzie, salon, w którym Barbara leży na kanapie jak więdnąca róża. Jakiś żar spala jej duszę, od którego chciałaby uciec, wymknąć, polecieć gdzieś, gdzie można by nurzać się w rozkoszach miłości i pasji. Ale gdzie?…

„Wydaje mi się, że muszę zmienić lekarza. — Mimowolnie znów pomyślała. — To stary dziadek, choć doświadczony specjalista, ale on nie rozumie mnie i w niczym nie będzie mógł mi pomóc…”

Podczas obiadu ostatecznie podjęła twarde postanowienie: zmieni lekarza. Wylistowała oferty z gazetowych ogłoszeń, włączyła telefon, wybrała podobający się numer. Odezwał się męski, ciepły głos. Barbara podekscytowana. Jeszcze dziś może przyjść na wizytę. Uzgodniła godzinę.

Zaczęła wybierać ciuchy. Doktor powinien zrozumieć, że ona jest damą, a nie bazarową sprzedawczynią. Od płaszcza po bieliznę wszystko ma być na niej eleganckie i markowe. I perfumy nie mają przydawać pogrzebowego zapachu, a zapach świeżości.

Wsiadła do białego Volvo, za kierownicą którego siedział potężny ochroniarz, i pojechała do doktora Mrozowskiego. Gabinet doktora Mrozowskiego mieścił się w nowo wybudowanym, pięknym apartamentowcu.

Sekretarka doktora w kusym fartuszku z dekoltem, aby można było zerknąć na szczyt elastycznych jej wzgórków, obnażających ostre biodra, wypełniła kartę, przyjęła pieniądze od Barbary, wprowadziła do gabinetu.

Doktor Mrozowski miał młodzieńcze spojrzenie. Uśmiechnął się dobrodusznie i zaproponowawszy usiąść na dowolnym krześle, sam siadł naprzeciwko i spytał, w czym może pomóc, co ją niepokoi?

Barbara powiedziała, że skończyła czterdzieści lat, że starzeje się, że jest jej smutno i że życie jest nudne. I, i że to ją drażni. Powiedziała do doktora:

— W piersi mi stuka, w głowie się kręci, to raz mam napady gorąca, to znowu cała drżę, jakby z zimna, a jeszcze przy tym obwisają mi piersi, ciąży pupa, obrasta talia, i nie wiem, co z tym wszystkim robić, panie doktorze. Co może mi pan doradzić?

Doktor Mrozowski pomyślał chwilę, po czym poradził Barbarze wstawać codziennie o ósmej rano i przez godzinę spacerować po parku, po ulicach miasta, bez względu na pogodę. — A co mam potem robić? — Zainteresowała się Barbara.

Doktor Mrozowski znów się zamyślił. Był na swój męski sposób pięknym lekarzem i podobał się Barbarze. Nawet zaczęła żałować, że zadała mu tak trudne pytanie. Jednak doktor Mrozowski znalazł odpowiedź.

— Proszę tańczyć! — Powiedział odkrywczym głosem. — Godzinę przed obiadem. Poprawi sobie pani nastrój, zwiększy apetyt i aktywuje trawienne narządy.

Barbara z szacunkiem wysłuchała rad doktora Mrozowskiego. Obowiązkowo będzie teraz tańczyć przed obiadem. Już postanowiła!

— Taniec nadźwięczni pani ciało — uczenie dodał doktor Mrozowski. — I jeszcze popołudniowa drzemka wskazana. Uspokoi układ nerwowy. I potem kolejny spacer na świeżym powietrzu…

Barbarze chciało się jeszcze coś powiedzieć, więc i powiedziała:

— Mój mąż jest pracoholikiem. Bardzo często niedomaga nocą, ma czterdzieści pięć lat, dlatego miewam męża tylko raz na miesiąc i jest nam byle jak. Proszę powiedzieć, czy to normalne?

Doktor Mrozowski odpowiedział, nawet ani trochę nie rumieniąc się od intymnego pytania:

— Nie. Oczywiście, to nie jest normalne. Żona powinna mieć męża tyle razy, ile zechce.

Barbara zgodziła się z doktorem Mrozowkim, kiwnęła głową twierdząco i ciężko westchnęła. Doktor Mrozowski także ciężko westchnął i powiedział:

— Potrzeba pani mężczyzny. Jest pani piękną kobietą, znajdzie pani. Wtedy cała pani chandra przeminie.

— To niemożliwe doktorze — odpowiedziała Barbara — Wszędzie gdzie tylko się udaję, porusza się za mną ochroniarz. Mąż boi się, że mogą mnie porwać i żądać od niego dużego okupu. Moja ochrona kosztuje go taniej.

— No, tak. Rozumiem… — zgodził się z Barbarą doktor Mrozowski i pomyślał o swej żonie, którą od dawna podejrzewa, że przyprawia mu rogi, gdy tymczasem on, od rana do wieczora zaharowuje się, aby nie zabrakło w domu pieniędzy, aby tylko jej nie stracił. Jednak on — doktor Mrozowski, nie jest niestety dyrektorem komercyjnego banku. Na ochroniarza go nie stać…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.03
drukowana A5
za 17.49