Pamiętnik z Więzienia

Bezpłatny fragment - Pamiętnik z Więzienia

c 140


4
Proza współpczesna
Polski
Objętość:
405 str.
ISBN:
978-83-8126-855-4

Pamiętnik ten chciałbym zadedykować przede wszystkim ofiarom przemocy domowej, którzy nie wierzą w jakąkolwiek szansę na poprawę.

Kieruję ją również do osób, które siedzą, siedziały i/lub zamierzają tam wrócić, ponieważ po latach pobytu za kratkami nie widzą dla siebie miejsca na wolności.

Pamiętnik ten mogą tak naprawdę przeczytać wszyscy, ponieważ tematyka tego pamiętnika jest bardzo obszerna i nie jest skupiona tylko na jednym, wybranym temacie, dlatego mam nadzieje, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Zanim przejdę do Pamiętnika chciałbym jeszcze dodać, że zamieszczone tu wypowiedzi na wybrane przeze mnie tematy są sformułowane tylko i wyłącznie, jako moje opinie, refleksje i swobodne wypowiedzi, co oznacza, że nikt nie musi się z nimi zgadzać, jak również nie roszczę sobie do nich żadnych praw naukowych.

* * *

Wszystkie imiona osób mi najbliższych zostały zmienione. W przypadku współwięźniów używam tzw. „loginu”. Podobieństwo do jakichkolwiek osób jest zupełnie przypadkowe.

Pamiętnik
z
Więzienia

Część I

c 140

10.06.2016

Czwarty dzień pobytu w ZK/AŚ Kraków. Pierwsze widzenie. Wiktoria do mnie przyszła. Nigdy za nikim tak nie tęskniłem jak za nią. Człowiek czasami naprawdę nie wie, co ma, a jak potem to straci lub utraci kontakt, choć chwilę, to dopiero to szanuje.

Jestem tu dopiero 4 dni a czuje jakby to była już wieczność. Zostało mi „TYLKO” 265 dni lub 8 m. I 27 dni. Jak wszystko pójdzie dobrze to „MOŻE” uda się wyjść wcześniej. Na razie siedzę na Montelupich i czekam…


Zaliczyłem już „dołek” i cele przejściową.


Cela przejściowa; cudowne miejsce, widoki zapierające dech w piersiach, przestrzeń no i ta łazienka. Całe szczęście, że byłem tam tylko dwa dni, a właściwie to 1, 5 bo gdyby to trwało dłużej Więzienie zamieniłbym na Zakład Psychiatryczny lub w najlepszym razie doznałbym załamania nerwowego. Od wczorajszego popołudnia jestem w większej a na pewno lepszej celi.


Kurwa jak to brzmi; „cela”, „więzienie”, ba Zakład Karny albo Areszt Śledczy, a mogłem tego uniknąć, wystarczyło nie awanturować się, nie kłócić a przede wszystkim się nie bić. Jaki ja byłem głupi i niedojrzały. Po co mi to było…


No, ale skoro się już doigrałem…


Inna sprawa to fakt, że skoro już dostałem wyrok i zawiasy, to wystarczyło zgłosić się w odpowiednie miejsce i nie było by problemu. Uniknąłbym więzienia, a przede wszystkim cała praca, która miałem, wszystkie plany, — gdy wszystko już tak ładnie się układało — nie runęłoby w gruzach.


A człowiek miał takie piękne plany…

Jaki ja byłem głupi!!!


To zdanie będę zapewne powtarzał jeszcze wielokrotnie. Ba nigdy nie wybaczę sobie tego jak można było sobie tak spieprzyć plany, papiery i życie. Wiem, że nie całe życie, ale grubą krechę już mam. A niemal każdy mówi i coś w tym jest, że życie po wyjściu z pierdla jest już inne. Mam nadzieję, że dotrwam do marca i po wyjściu jakoś to wszystko poukładam. Że moje życie się nie zmieni. Mam nadzieje i oby tak było.


Ale skoro już tu jestem, to trzeba teraz jakoś to przetrwać. Na pewno nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo to już nic nie pomoże. Klamka już zapadła i trudno. Chciałbym żeby dali mi jakąś pracę, jakieś zajęcie, żeby nie rozmyślać o przeszłości i skupić się nad tym żeby stąd jak najszybciej wyjść. Najlepiej siedzieć cicho, robić swoje i się nie wypinać. No sorry, ale nie mam zamiaru robić „kariery więziennej”, mam rodzinę, która za mną tęskni; Wiktoria i syn Dawid, który już ponad dwa miesiące mnie nie widział. Mam, dla kogo żyć, dlatego zrobię wszystko żeby stąd wyjść, a gdy wyjdę zrobię jeszcze więcej żebyśmy w końcu BYLI RAZEM.


Sorry, Winnetou ale dla mnie rodzina jest bezwzględnie na 1.Miejscu.


Całe jednak szczęście, że druga cela, do której trafiłem okazała się o niebo lepsza. Wiadomo, że żadne inne miejsce na ziemi nie zastąpi domu, jednak ważne jest też to, żeby to miejsce gdzie jestem było spokojne, żebym mógł dogadać się z innymi. No na razie nie jest źle, w miarę się dogaduję i czekam…


A tak przy okazji… TĘSKNIE jak jasna cholera. Tęsknie za małym, za Wiktorią, za domem (jakkolwiek i cokolwiek to znaczy).


Jutro weekend, pierwszy weekend w pierdlu, pięknie kurwa, do tego jeszcze Euro 2016, w którym gra Polska. Z moją poszedłbym pewnie na piwo, zresztą nieważne, na pewno coś bym wykombinował. A tu chuj.

Dobra zobaczymy.


Okazało się, że niemal na pewno gdzieś mnie przetransportują, pytanie tylko gdzie. Jest niby wiezienie czy też areszt półotwarty i ja tam niby mam być. Pytanie; kiedy i gdzie. W co ja się wpierdoliłem, w jakie ja gówno wlazłem, po co mi to było! Wiktoria sama tam, a ja sam tu.


KURWA!!!

Nigdy sobie tego nie podaruję.

Chuj w dupę i kamieni kupę.


Musze przyznać, że po dzisiejszych odwiedzinach, czuje się spokojniejszy, o wiele spokojniejszy. Dopiero 4 dni a ja już pisze jakby to miał być mój ostatni dzień i nie daj boże testament.


Dobra chwila przerwy.


Pomijam fakt, że w tej nowej celi jest telewizor, duże okno z widokiem na aleje i wjazd główny do pierdla i w końcu trochę przestrzeni. Pomijam fakt, dlatego że gdy otwierają się drzwi do celi, serce staje mi w gardle, nie wiem, czemu ale nie lubię tego dźwięku, przeraża mnie on. Widok klawisza stojącego w drzwiach to jak widok kata na szubienicy. „Czar” spokojnej celi pryska po wyjściu na korytarz. Służba więzienna (klawisze, funkcjonariusze, gady) i inni osadzeni bądź tymczasowo aresztowani. Tętno serca 200 na 120 strach i chyba wszystkie objawy zawału serca. Traktują cie jak zwierzę:

— Twarzą do ściany,

— ruchy,

— gdzie kurwa leziesz,


W sumie ich rozumie, bo niby skąd mogą wiedzieć, z kim mają do czynienia, każdego traktują tak samo, no i muszą być twardzi. Pomimo wszystko, pomimo całego zrozumienia dla pracujących tu ludzi — żeby nie mówić inaczej — to i tak samo to, że jest się tu zamknięty jest po prostu przejebane. Już fakt zamknięcia w czterech ścianach daje po garach. Nie mówiąc o kratach czy braku kontaktu z bliskimi.


Jak najłatwiej człowieka zniewolić lub doprowadzić do obłędu? Zamknąć go w czterech ścianach. A jeżeli dodasz do tego kraty w oknach, odetniesz go od rodziny i znajomych odbierając mu przy okazji kontakt z cywilizacją, to człowiek zostaje sam ze sobą. A prawda jest taka, że niestety należymy do gatunku zwierząt stadnych i żeby nie zwariować potrzebujemy kontaktu z bliskimi. Małe zwierzątka (kot, pies. Konik) lubi biegać, bawić się, skakać, lubi być w ruchu, ale lubi też się przytulić, possać mleko od mamy, czyli pragnie tego, co najważniejsze, bezpieczeństwa. Nie wystarczy kontakt z innymi małymi zwierzętami. Jeżeli mały kot zgubi mamę; miauczę, szuka, mama robi to samo. Ja czuję się w pewnym sensie jak mały kot zamknięty w małym pokoju. Może i ma gdzie się poruszać, może i dostaje jedzenie, ale to wciąż za mało. Brakuje mu kontaktu z rodziną, przestrzeni, a przede wszystkim brakuje mu najbliższej osoby.

Zasypiasz… SAM,

budzisz się… SAM,

w łóżku jesteś… SAM

Cela to świetne miejsce do rozmyślania nad samym sobą i nad własną winą. I nawet jak jesteś tu z najgłupszego powodu, to jest to świetne miejsce do przeanalizowania swojego dotychczasowego życia. Oczywiście nikomu nie życzę, aby tu trafił, bo niestety więzienie to ostateczność, są jednak tacy, którym „podoba się tu”, którzy nie potrafią żyć i funkcjonować w normalnym społeczeństwie. Zdarza się, że recydywiści, bo o nich mowa, wracają nawet wielokrotnie do więzienia, a niektórzy jak choćby grypserzy wracają na stare śmieci tylko dlatego, że honor nie pozwala im na inne funkcjonowanie niż takie jakie sobie obrali.

11.06.16

Sobota. Piąty dzień pobytu. Pobudka była później niż zwykle, chyba o 7.00, śniadanie jak zwykle; pół chleba, mała kostka masła i porcja jakiejś mielonki, cholera wie, co to, normalnie wypas. Musze uważać żeby czasem nie przytyć.

Całe szczęście, że w celi mam kolegę, który lubi grać. Mamy szachy i euro biznes. Wczoraj graliśmy w euro biznes ponad 3 godz., lepsze to niż rozmyślanie nad sobą. Pamiętam jak mnie zgarnęli z pokoju we wtorek wieczorem, chyba koło 21.00 nie pamiętam tego dokładnie. W momencie, gdy założyli mi kajdanki na ręce, świat się pode mną zawalił. Stwierdziłem, to koniec… Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że w przyszłości będę na dołku i w pierdlu, powiedziałbym mu żeby się bujał. Być może użyłbym ostrzejszych słów, ale na tym poprzestanę. Najgorsze były pierwsze trzy dni. Jeżeli to można nazwać trzema dniami. Przyjmijmy jednak, że to trzy dni, bo dzień, w którym przychodzi policja, liczy się już do odsiadki. Miałem wówczas ochotę zapaść się pod ziemię, wykrzyczeć całą złość, zapłakać się do poduszki a najlepiej to uciec stąd i poprosić o drugą szansę. Niestety prawo jest bezwzględne.


Przypomniało mi się pewne łacińskie przysłowie:

Dura Lex, Sed Lex

Na j. polski to brzmi mniej — więcej tak:

Głupie prawo, ale prawo.


Byłem na spacerniaku.


Tak w ogóle to raz dziennie pozwalają nam spacerować na powietrzu. Nie, nie, nie, nie wypuszczają nas na zewnątrz (chciałbym), spacerniak to takie małe pomieszczenie gdzieś w środku zabudowania. Jest to jakby duży balkon przytwierdzony do muru wewnątrz zabudowy ZK Kraków. Otwierają ci drzwi, wchodzisz do czegoś, co przypomina garaż bez dachu albo boisko z czterech stron otoczone murem a na górze krata. Klawisz wprowadza osadzonych do środka i … spacerujesz w kółko, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Ot to wszystko. Po czym wracasz do celi i kontynuujesz rutynę życia w pierdlu. Kurwa. Teraz czekamy na obiad, cholera wie, co dadzą, szału nie ma. Choć jak to się mówi; jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. W tym wypadku dupy nie urywa. No, ale jak człowiek jest głodny, to zje, co mu dadzą. A ja narzekałem na jedzenie w pracy. Zobaczymy, co będzie dzisiaj. Wszystko ma praktycznie jeden smak. Na razie czekam…


I po obiedzie. W miarę. Ziemniaki, kapusta i mielony. Mogło być lepiej. Teraz byle do kolacji, chociaż co to będzie za kolacja. Do diabła z takim jedzeniem. Jak wyjdę (jak to brzmi) na wolność, to pierwsze, co zrobię to zimne piwo, bez względu na porę roku. Potem duża pizza i zabawa do rana.


Ciekawe, co teraz robi Wiktoria, pewnie za mną tęskni. Powiedziała, że na razie będzie mieszkać w pokoju. A mnie tam kurwa nie ma! No nic, umówiłem się z Wiktorią za tydzień, pewnie będziemy się już widzieć gdzie indziej. Mam nadzieję, że będzie to lepsze miejsce. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu się z Nią zobaczę.


Mieliśmy dzisiaj jakąś dziwną kontrolę w celi, nie wiem, o co dokładnie chodziło, ale mam nadzieję, że to niczego nie zmieni, jeżeli chodzi o mnie i mój pobyt w areszcie. Na początku jak wszedłem do tej celi było nas pięciu. Jeden niby miał przejść do innej celi, ale jak się później okazało, wzięli go do Tarnowa. Ponoć jedno z gorszych więzień. Za niego przyszło dwóch nowych. Jeden z nich ma wyrok większy, a jeden mniejszy niż mój. Jeden miał 14 mies., drugi…2 tyg.

Zresztą, co to za różnica, jakie to ma znaczenie ile, kto ma. Każdy siedzi tu za swoje winy i to wszystko. Ja mam do odsiadki 9 mies., już niecałe, bo 8m i 25 dni i oficjalnie tyle będę siedział.

Oczywiście jak wszystko pójdzie dobrze, to może wyjdę wcześniej, ale za swoją głupotę czeka mnie właśnie taki wyrok. Sam nie wiem czy długo czy krótko, wiem na pewno, że po wyjściu, w żadne bagno więcej nie wejdę. Nie mówię, że będę żył idealnie, bo nie ma takich możliwości, ale zrobię wszystko żeby nie stracić więcej kontaktu z Wiktorią. To znaczy nie straciłem kontaktu z Wiktorią na zawsze, ale kontakt mam bardzo ograniczony. Zresztą, co ja pierdolę, ograniczony, minimalny, prawie utracony. Brakuje mi jej, jest sama w pokoju a ja nie mogę przy niej być. Nie mogę jej przytulić, pogłaskać, odezwać się do niej. KURWA!!!

Ale skoro zrobiłem coś, czego nie powinienem zrobić, skoro dałem dupy, to teraz trzeba za to zapłacić. Odpowiedzią za winy jest kara. Finansowa lub… osobista. Można karę jeszcze odpracować. Tylko, że ja ani nie zapłaciłem, ani nie odpracowałem. Co więc pozostało? Więzienie, innej możliwości już nie było. Właśnie! Jaki ja byłem głupi!

No, ale cóż, skoro już tu trafiłem, to trzeba tu jakoś przeżyć. Trzeba odbyć tę pierdoloną karę. KURWA


Mam tylko nadzieję, że Wiktoria będzie mnie odwiedzać przynajmniej raz na tydzień, bo choć to może niewiele, ale dzięki temu mam siłę na cały tydzień. Do następnej wizyty.


Nie wiem czy ktoś to będzie kiedyś czytał, może popisze jeszcze chwile i pierdzielne gdzieś w kąt. Zresztą czy to ważne. Dzisiejszy dzień spędziłem po prostu zajebiście, pierwsze pół dnia grałem, po czym drugie pół dnia… grałem. Nie wspominając o spacerniaku, jedzeniu i spaniu. Niestety nie na kompie, szachy, warcaby i euro biznes.

No chuj w dupę jak można tak marnować dzień. Zaraz będę gasić światła.


Gaszą o 21.30.


Tak właśnie mija kolejny dzień w pierdlu.

12.06.16

Niedziela.


Z samego rana kolega z celi poczęstował nas… Mszą Św. Z telewizji. Całe szczęście, że większość jeszcze spała, w tym ja. Jakoś to przeżyłem. Śniadanie, żadna rewelacja, masło i jakaś mielonka. Coś trzeba zjeść, więc chcąc — nie chcąc wpitoliłem. Smak najtańszego gówna z Tesco.

Po śniadaniu odbyłem ciekawą rozmowę z kolegą z celi. Powiedział mi żebym nie był pewny tego, że tu zostanę (to wiedziałem) i że we wtorek będę miał tzw. Komisję, która da mi grupę, do której będę należał. Chodzi o to, że trafię potem do innej celi w innej miejscowości gdzie ostatecznie spędzę wyrok.


Są trzy grupy: P1, P2 i P3


P1 to najgorsza, która mieści się w Tarnowie, gdzie chyba nikt nie chciałby trafić. P2 to łagodniejszy wymiar kary. Więzienie półotwarte z otwartymi celami, możliwość dzwonienia do najbliższych, max ilość widzeń (w tym z dzieckiem) 4. Ogólnie spoko. P3 to prawie to samo, co P2 z ta różnicą, że widzenia mogą odbywać się codziennie, co ciekawe oprócz apeli głównych, można chodzić tam we własnym ubraniu.

Mam grubą i cichą nadzieję, że dostanę P2. Nie wiem, ale nie wyobrażam sobie grupy P1. Nie zapeszam wszystko okaże się we wtorek.


Z dwoma kolegami byłem przez chwile na świetlicy. Fajnie było. Jest telewizor, stół do ping — ponga, nawet Xbox 360. Zawsze to, co innego niż siedzenie w celi. Ale to i tak nie zastąpi wolności, nawet nie da się tego porównać.

Ciekawe, co teraz robi Wiktoria. Jest weekend, ładna pogoda a ja siedzę kurwa w celi. Jak przyjdzie w przyszłym tyg., to przekażę jej, co ma mi jeszcze wziąć. Zresztą jak mi pozwolą to we wtorek zadzwonię.

Umówiłem się z Wiktorią, że będzie mnie odwiedzać raz w tyg., zastanawiam się czy dobrze zrobiłem. Może powinienem jej powiedzieć żeby częściej przychodziła lub rzadziej. Myślę, że raz w tyg., to w sam raz. Wszystko się okaże w przyszłym tyg.


Byłem na tym cholernym spacerniaku, na polu ciepło, fajnie, przyjemnie. Wakacje poszły się jebać. Jak wszystko pójdzie dobrze, a mam taka nadzieje, to może uda mi się od nowego roku być już na wolności. Oby tak było. Nic nie jest jeszcze stracone, dałem ciała, ale można się jeszcze zrehabilitować.

Muszę się starać o jakąś robotę tutaj, bo wtedy po wyjściu dadzą mi jakieś pieniądze. A niemal na pewno jak wyjdę zrobię sobie długi urlop. Dłuuugi. Będę chciał wyjechać stąd, na 100% do Dawida. Od razu nasuwa się pytanie, dlaczego nie pisze o synu. Już tłumaczę. Ponieważ za synem tęsknie tak bardzo, że nie potrafiłbym napisać nawet słowa. Pewnie bym się rozryczał. Już jak Wiktoria do mnie przyszła to łzy same spływały po policzkach, a co by było gdyby Wiktoria przyszła jeszcze z Dawidem.

Słowo daje, że jak wyjdę to zrobię wszystko żebyśmy nie byli już nigdy osobno.


Jeżeli kiedykolwiek będzie to czytać Wiktoria lub Dawid, to mam dla was miłą wiadomość:

Kocham Was nad życie.


Wiktoria, przepraszam za wszystko, wiem, że nie byłem idealny, no trudno, ale jak wyjdę zrobię wszystko żeby już nigdy nie doprowadzić do takiej sytuacji. Tęsknie za normalnym życiem, chciałbym w końcu znaleźć normalną pracę, żebyśmy żyli spokojnie jak rodzina. Tak jak Rodzina Zastępcza z tego serialu. Marzy mi się takie życie. Dawidku. Przed nosem uciekły mi 4 lata twojego życia. Nie byłem przy tym jak się urodziłeś, choć bardzo tego chciałem, jak postawiłeś pierwsze kroki. Sporo mi umknęło. Na całe szczęście, że przynajmniej byłem przy wszystkich twoich urodzinach. Ale teraz chciałbym żebyśmy już byli razem. Chciałbym mieć cie już przy sobie.


Bardzo Was kocham i tęsknie za Wami.


To, co pisze, to nie jest ściema, nie piszę tego, dlatego, że chce odpokutować, czy też się usprawiedliwić. To jest moje najszczersze wyznanie, piszę tu to, co myślę, jak jest, w żadnym z tych zdań nie ma ani deka kłamstwa. Nikomu tu nie mydle oczu, w żaden sposób nikomu nie liżę dupy. Zresztą, po co, jaki miałoby to sens. W sumie mógłbym podlizywać się klawiszom, wychowawcom, nie wiem może samemu dyrektorowi, tylko, że kim bym wtedy był w oczach innych, jebanym lizusem, w dupo włazem czy może sprzedawczykiem. Nie mam ochoty na podlizywanie się a jedynie na przestrzeganie zasad. Sama góra ma na ciebie wyjebane, wychowawca może cie przyjąć lub nie musi, co najwyżej z klawiszem masz częstszy kontakt. Tylko, że oddziałowy ma pośredni wpływ na to, co się z tobą stanie, dlatego podlizywanie się komukolwiek tutaj nie ma żadnego sensu. Tutaj trzeba przestrzegać zasad, robić, co każą i jak jest możliwość pracy to zapierdalać a wtedy jest duża szansa na to, że może wyjdziesz wcześniej.


Jak łatwo zauważyć pisze do bólu szczerze, chyba faktycznie pisanie wychodzi mi (przynajmniej na razie) najlepiej ze wszystkiego. Nawet z czytaniem mam większy problem niż z pisaniem. To znaczy, nie chodzi o to, że nie umiem czytać, tylko, że nie chce mi się, mam fajne książki, na które nie mam ani ochoty, ani nastroju albo wymyśle 100 innych powodów, żeby ich nie wziąć do ręki. Może miejsce, w którym teraz jestem tak na mnie działa, chyba tak. W sumie jakoś inni potrafią czytać. A co to za różnica, tutaj i tak chodzi głownie o to, żeby czymś zająć czas, żeby nie umrzeć z nudów albo z tęsknoty. A uwierzcie mi, że można umrzeć z tęsknoty, wystarczy, że z rozpaczy serce ci stanie. Nie wiem jak to dokładnie wygląda, wiem jednak, że jest to możliwe. Osobiście wolałbym tego nie doświadczyć, dlatego mam nadzieję, że Wiktoria będzie mnie odwiedzać, a ja trafię na w miarę „dobre miejsce”. Tak czy owak tęsknota czy nuda naprawdę potrafi zabić. Stąd też wzięło się nawet przysłowie, umrzeć z nudów. Na razie jednak na całe szczęście się nie nudzę, bo albo pisze albo oglądam coś w telewizji, albo jem obiad. W końcu nadszedł ten mecz Polska — Irlandia Płn. to go oglądamy. Także nie jest źle.

To dobrze, bo choć cały czas myślę o Wiktorii i powrocie do domu, to jednak mam jakieś zajęcie i nie skupiam się tylko na tym. Nawet obiad nie był taki zły i kolacja „no, w miarę”. Niedziela mija dość szybko i bez patrzenia się non — stop w sufit.

Nawet nie chcę mówić o tym, co bym teraz robił, gdybym był z Wiktorią. Będąc na wolności na pewno nie siedziałbym teraz w domu tylko w pracy, także rewelacji by nie było.

13.06.16

Wczorajszy dzień minął całkiem nieźle. Mecz zakończył się wygraną reprezentacji Polski, potem jeszcze oglądałem film i poszedłem spać. Już prawie tydzień tu siedzę, nieźle, minęło to w miarę szybko. Oby tak szybko mijały kolejne tygodnie a potem miesiące. Dzisiaj rano byłem na spacerniaku, wyjątkowo wcześnie nas dzisiaj wzięli.

I dobrze, lepiej iść się prowizorycznie przewietrzyć niż siedzieć w tej zatęchłej celi. Jestem taki zastany, że jak próbowałem na spacerniaku zrobić jakiś skłon, to mi prawie w kościach strzeliło. Po spacerniaku czekała na nas kąpiel, WRESZCIE, nie ma to jak porządnie umyć się pod prysznicem. Chciałem się jeszcze ogolić, ale nie dość, że dali mi chujową maszynkę do golenia (nie da się tego napisać inaczej, ponieważ jej jakość już nawet nie woła o pomstę do nieba), to na dodatek otrzymałem od nich krem który nawet się nie pieni. Pociąłem się tym niczym samobójca. Kolega z celi jak mnie zobaczył, powiedział, że mogę mieć przez to problemy. Problemy przez to, że pociąłem się przy goleniu. Nie moja wina, że dali mi taki sprzęt do golenia.

Chrzanić to. Może uda mi się wcześniej zadzwonić do Wiktorii, żeby mi przyniosła moje przybory do golenia, bo ja pierdole taką robotę.

Dobra, teraz czekamy na obiad, a międzyczasie trzeba zapełnić sobie czas, co robie właśnie w tej chwili.

Podczas „porannego spaceru” na niebie nie było ani jednaj chmurki, co najwyżej malutkie obłoczki. Zanosi się na piękny, gorący dzień.


Co ja tu kurwa robię?!


Wiem, jestem z własnej głupoty, sam na to zapracowałem. Tak wiem, jeszcze nie jedno lato przede mną, nie wszystko stracone, to prawda, ale jak wziąć pod uwagę to, że ten rok zapowiadał się na jeden z najlepszych w moim życiu, to szlag mnie trafia. A nie wiem nawet czy nie najlepszy w ogóle. Wszystko tak dobrze poukładałem, że naprawdę…

W celi mieliśmy wizytę wychowawcy, koleś jest młodszy ode mnie, gówniarz ma może dwadzieścia kilka lat. Najlepszy był moment jego wejścia, ja siedziałem na stołku przy drzwiach, w pewnym momencie otwierają się drzwi i wchodzi wychowawca, ja przez chwile popatrzyłem się na niego, a on na to:, „…co się tak patrzysz…”, se myślę, co się będę odzywał, w końcu to wychowawca. Potem jak poszedł powiedziałem koledze; po to mam oczy żeby się patrzeć. Ale w końcu jemu wolno.


Z czasem przyszedł i czas na jedzenie. Wybaczcie, że nadużywam tego słowa, ale… kurwa, co za obiad, zupa, która smakuje tak samo odkąd tu jestem, no i drugie danie w wersji dla wegetarian. Szlag by trafił takie jedzenie. No, ale co zrobić, coś trzeba jeść żeby żyć.


W celi jestem z pięcioma innymi kolegami, nie będę każdego z nich przedstawiał, bo szkoda na to czasu. Opowiem tylko o jednym. Jakiś czas temu dołączył do nas taki koksu, szybko się okazało, że należał do bojówki Wisły. Po jakimś czasie okazało się, że został aresztowany za posiadanie broni. Po obiedzie miałem z nim ciekawą rozmowę. Na początku spytał się mnie, za co jestem, kurwa zamiast coś tam wymyślić na poczekaniu (jak to fajnie doradził mi wychowawca na samym początku), to ja głupi powiedziałem mu, za co tu siedzę. Może nie ze szczegółami, ale niepotrzebnie mu to zobrazowałem. Nie mówił mi nic strasznego, ale pewnych słów nie będę tu przytaczał. Musze o tym pamiętać. I tak mam szczęście, że nie siedzę w jakimś przejebanym zakładzie karnym w celi z grypsującymi. Tam to dopiero miałbym kolorowo.


Aha, zapomniałbym o jednym. Przed samym obiadem miałem jeszcze ciekawą rozmowę z kolegą z dolnego łóżka. Powiedziałem mu, że chcę napisać do dyrektora prośbę o to, żeby jak już będzie mnie przenosił, to gdzieś blisko. On na to, że to nie ma sensu, bo i tak mnie dadzą tam, gdzie będą chcieli.

Kurde, zastanawiam się czy napisać tą prośbę czy liczyć na szczęście. Z doświadczenia wiem, że lepiej zrobić coś niż nic, bo jak nie zrobisz nic, to będziesz sobie pluł w twarz mówiąc: „cholera, a mogłem to zrobić”.

Podsunął mi też fajny pomysł, o którym wiedziałem, ale odkąd mnie zatrzymali w ogóle o tym nie myślałem. Słyszeliście o tym, że karę można odbywać za pomocą… obroży. Poruszasz się normalnie po jakimś obszarze, natomiast poza ten obszar już nie wyjdziesz. Fajna rzecz. Tylko mam mały problem; nie mam adwokata, bez niego nic nie zrobię, a wiem, że tylko on może mi pomóc.

Jak Wiktoria była u mnie mówiłem jej o tym, żeby poszła do sądu i postarała się o adwokata. Ma być u mnie w czwartek, zobaczę wówczas, co tam zdziałała. Swoją drogą fajna by to była rozkmina, chodzić sobie z obrożą po domu czy po mieście, obojętne w sumie gdzie, byleby na wolności. Mogliby mi wtedy dać nawet większy wyrok, ale byłbym przynajmniej na wolności.

Kurde, musze dorwać adwokata, to jedyna deska ratunku.

Jutro zadzwonię do Wiktorii, mam kartę do telefonu, którą kupiła mi Wiktoria jak tu była. Przynajmniej chwilę z nią pogadam. Zawsze to coś.


Przyznam szczerze, że chciałbym trafić do półotwartego ZK, już nieważne z kim bym był w celi. Może dostałbym w końcu jakąś robotę, mógłbym częściej dzwonić i miałbym większe szanse na wcześniejsze wyjście.

Tutaj na „Monte” jest chujnia, cały dzień w celi, może z wyjątkiem na spacerniak i prysznic, i świetlica raz, w tyg. No dobra może tragedii nie ma, ale nie mam kontaktu (częstego) z Wiktorią. A o to tu chodzi. W półotwartym jak to wcześniej pisałem widzenia mogą być nawet codziennie, podobnie jak i telefon, i to jest zajebiste. Wiem, że są gorsze więzienia, z gorszym rygorem, gdzie cię gnoją na każdym kroku, w celach się nad tobą znęcają a klawisz ma na ciebie kompletnie wyjebane. Wiem, że są takie więzienia. Uważam, że dla mnie najlepszym miejscem do odbycia wyroku byłoby więzienie półotwarte, o którym często mówi kolega z celi.

Dlaczego?

Proste

Nie wiem, czy psychicznie poradziłbym sobie w ostrzejszym więzieniu. Nie wiem. Tutaj gdzie jestem jest mi ciężko, ale jeszcze daje sobie jakoś radę. Strasznie tęsknię za Wiktorią i małym, ale wiem, że Wiki jest blisko i może mnie odwiedzić. Z drugiej strony to więzienie jest może i przejściowe, ale lekkie, da się tu jeszcze wytrzymać. W innym, mam na myśli gorszym, mógłbym nie dotrwać do końca.


Jak na razie, pisanie pomaga mi zapełnić czas, dzięki temu, że przelewam myśli na papier czuję się jakbym z kimś rozmawiał. Nie należę do gadatliwych ludzi, ale czasem dobrze jest z kimś porozmawiać, choćby, dlatego żeby nie zwariować. Nie planuję robić kariery, jako pisarz, ani podbijać świata pamiętnikiem z więzienia, bo akurat nie mam się, czym chwalić. Traktuje to bardziej, jako kurację antystresową, lub terapię, która ma mi pomóc w odnalezieniu się w nowym miejscu, chcę w ten sposób skupić uwagę na pisaniu, żeby tylko nie myśleć o czymś innym. Jak choćby o tym gdzie jestem, czy też, o kim myślę. Wiem, że nie potrafię pisać poprawnie, stylistycznie, a tym bardziej gramatycznie, nie mówiąc już o błędach i interpunkcji. Co ciekawe nawet nie wiem, co to wszystko dokładnie znaczy.

Zależy mi bardziej na tym, żeby się nie załamać, a byłem tego bliski, zwłaszcza, gdy trafiłem na cele przejściową. Wtedy myślałem, że naprawdę będzie ze mną źle. Całe szczęście, że byłem tam tylko jeden dzień, od południa w dniu, w którym przyszedłem, do południa następnego dnia. Później poszedłem do większej celi, z telewizorem, czystą ubikacją i dużym oknem z niezłym widokiem. O tym już chyba pisałem.

A wspominałem, że mamy piętrowe łóżka, tzn. dolne i górne łóżko?

W celi przejściowej, podobnie jak i tu, gdy przyszedłem śpię na górze.

Dzisiaj popołudniu jeden z osadzonych opuścił naszą celę. Nie wiem czy przeszedł do innej celi, czy go przewieźli czy też wyszedł na wolność, tak czy owak, zwolniło się jedno dolne łóżko. Kolega, który śpi łóżko niżej i z którym gram w szachy, warcaby lub czasem w euro biznes przeszedł na tamto łóżko i wtedy ja bez zastanowienia przeniosłem się niżej.

Zauważcie jak o takiej głupocie można tyle pisać. Nic nieznaczące przenosiny, dla zwykłej postronnej osoby będącej na wolności to rzecz bez znaczenia, nic nieznacząca, filozoficzne zero (cokolwiek miałoby to oznaczać), dla mnie jednak jest to moment żeby coś zrobić, zająć ten nudny czas, zmienić coś, przez tą jedna chwilę, przez ten jeden moment, coś się dzieje. Tutaj każda odskocznia od rutyny jest na wagę złota.

Ludziom na wolności wydaje się, że osoby, które siedzą w więzieniu nie powinny mieć nic. Przyznaję, że kara powinna być karą, a pozbawianie wolności to bardzo surowy rodzaj kary. Już dzieciom w przedszkolu i szkole stosuje się taki rodzaj kary, zostawiając je w kozie lub stosując zasadę „do kąta”. Oczywiście nie jest to, to samo, nie można tego porównać, ale to działa na takiej właśnie zasadzie.

Wiem, że niektórzy uważają, że więźniowie nie powinni mieć żadnych praw a najlepiej żeby wszystkie więzienia wyglądały jak te w Ameryce Płd., tak jednak nie jest. Nie jest sztuką człowieka zamknąć, zniewolić czy stłamsić. To akurat żaden problem. Sztuką jest, żeby taka osoba, więzień, zdawał sobie sprawę, za co siedzi, żeby poczuł się do winy. Natomiast po wyjściu na wolność, nigdy więcej tego nie powtórzył.

To jest sztuka.

Oczywiście nie ma więzień idealnych, dopasowanych do każdej kary, bo to niemożliwe. Ale… można dopasować kare do winy.


No nic, jutro będę miał 7 dni pobytu na Montelupich i … już robi się ciekawie.

Właśnie miałem spinkę z gościem, bo niepotrzebnie powiedziałem, za co tu jestem. Pierdole więcej się nie odzywam, nie twierdze, że jestem niewinny, bo jak to powiedział jeden z osadzonych; „tu (na Monte) każdy jest niewinny”, wiem, za co tu jestem, ale nie mam zamiaru wdawać się w cokolwiek.

Kurwa, ze stresu jeszcze pikawa mi pierdolnie. I po chuj ja się odzywałem. A wychowawca mówił, nie rozmawiaj ze współwięźniami, a jak już, to wymyśl coś innego a ja kurwa głupi od razu paplam. Pierdole od teraz gęba na kłódkę, wyjebane mam na to, chce na spokojnie dokończyć wyrok. Niestety jestem w więzieniu, tu rządzą inne prawa, czemu ja idiota o tym nie pomyślałem.

Ciul, co będzie to będzie, kończy się dzień, mam nadzieje, że do większych spinek już nie dojdzie. A bić się tu nie wolno, bo pobijesz się, to koniec, upierdolą cię na amen. Bo jak ktoś ci wypierdoli to będziesz miał limo albo siniaka, co prawda nikt nic nie powie, (kto to zrobił lub za co) ale możesz sobie narobić niezłych kłopotów no, bo albo prowokowałeś, albo się biłeś, albo cholera wie, co.

Najlepiej siedzieć cicho, nie wypinać się, robić swoje, trzymać się zasad a przede wszystkim, nie szukać kłótni. Tego się będę trzymał. A co do więzień, to tak jak pisałem wcześniej, kara musi być (przynajmniej powinna) proporcjonalna do winy a w celi nie powinno być za dużo więźniów. Oczywiście ja to se mogę pisać, bo i tak to chuja zmieni.

Nie będę rozpisywał się na ten temat, bo w temacie pobytu w więzieniu jestem zielony. Nie znam zasad panujących wśród więźniów, nie znam tematyki więziennej, nie grypsuje, dlatego nie będę pisał o życiu w więzieniu ani o osobach, które tam siedzą ani tym bardziej o relacjach, jakie między nimi panują.

NIE.

To będą moje przemyślenia, rozmyślenia, uwagi, wnioski i wszystko inne, co jest związane z pisaniem pamiętnika. Dla osoby postronnej to mogą być pierdoły. Może i fajnie, bo przynajmniej mało, kto to będzie czytał. Zawsze lubiłem pisać, a teraz znalazłem argument do pisania, miejsce i czas.


Powoli kończy się dzień, poniedziałek, jutro będzie wtorek 14.06, równo 7 dni. We wtorek o 21.00 przyszli po mnie. Godzina jest umowna, bo nie pamiętam dokładnie. Aż dziw, że tyle wytrzymałem. A skoro wytrzymałem 7 dni, to wytrzymam i 14. Jutro zadzwonię do mojej, porozmawiam z nią przez chwilę, usłyszę jej głos, kij z tym, że to 6 min., tak, jebane 6 min., ale przynajmniej, choć przez chwilę z nią pogadam, przynajmniej przez chwilę.

Ciekawe, co teraz robi Wiktoria, ciekawe czy chodzi do pracy, wiem, że siedzi sama w pokoju, ciekawe czy ma jakieś pieniądze.


Dobra, koniec na dzisiaj, do zobaczenia jutro.

14.06.16

Wtorek. Pierwszy tydzień za mną, ja pierdziu, aż dziw, że dałem rade, aż dziw, że nic sobie nie zrobiłem. Dzisiaj popołudniu zadzwonię do Wiktorii, nie będę dzwonił teraz, bo jest jeszcze wcześnie, a Wiktoria może jeszcze spać. Podejrzewam, że chodzi do pracy na nockę, więc poczekam aż się wyśpi. Tęsknię za nią jak cholera, obiecała, że przyjdzie do mnie w czwartek, to jeszcze dwa dni.

Dzisiaj oddziałowy(klawisz) zabrał moje podanie do Dyrektora odnośnie moich możliwych przenosin. Ciekawe czy to w ogóle przeczyta, czy już wszystko jest z góry ustalone. Nieważne, trudno, napisałem, zrobi tak, jak uzna za słuszne.


Jesteśmy już po śniadaniu, kolejny dzień pisania, coś czuje, że niejeden notatnik tu pójdzie. Minęło ledwie 7 dni a już spisałem połowę notatnika. Fakt, faktem, że przez pierwsze 3, 4 dni nie pisałem, więc całkiem nieźle. Na czytanie nie mam w ogóle klimatu, muszę mieć spokój, przynajmniej dostęp do Internetu, a najlepiej żeby jeszcze jakieś piwo było pod ręką. Dlatego coś czuję, że z czytania będą nici.

Zresztą nieważne, to się jeszcze okaże. Teraz to tylko do następnego posiłku, zobaczymy, co będzie jeszcze po drodze, mam nadzieję, że nie będziemy tu siedzieć aż do obiadu. Oni tym jedzeniem starają się nas chyba jedynie utrzymać przy życiu, bo to, co dają na talerz, to woła o pomstę do nieba. Ale czemu się tu dziwić my mamy odbyć karę a nie zajadać się przy szwedzkim stole.


Jakiś czas temu przyszedł klawisz z bardzo ważną informacją… komisja. Wkrótce dowiem się, do jakiej grupy będę należał i pewnie gdzie spędzę resztę wyroku. Serce wali mi jak diabli z nerwów i ze strachu. Nikt tu nie może być do końca pewny gdzie go przeniosą. Chciałbym mieć to już za sobą. Naprawdę. Na razie czekam na wezwanie, serce wali (aha, już pisałem)i czekam na moment kiedy klawisz otworzy drzwi i nas zaprosi. Idę jeszcze z kolegą.

Przed komisją, byliśmy jeszcze zadzwonić i… KURWA, nie dodzwoniłem się, bo do ciężkiej cholery Wiki z kimś rozmawiała. Ja pierd… miałem bardzo istotne rzeczy do powiedzenia i chuj.

Wiki odbieraj telefon!!!!!!

Spróbuję jeszcze po południu, bo jest jeszcze taka możliwość. Ta karta to też jest udana, żeby się z kimś połączyć trzeba wbić jakieś dwa głupie numery i dopiero numer osoby, z którą chcesz się połączyć.

Pierd… Telegrosik. Już wolałem te karty magnetyczne, wkładałeś do automatu i gadałeś, proste i łatwe. Jak wieczorem się nie dodzwonię to się chyba wkur…

No nic, czekam na tę komisję, wzięli kolegę, mnie jeszcze nie.


* * *


No i stało się; P1, najgorsze, co mogłem dostać. Przewożą mnie do innego zakładu karnego. Będzie podobnie jak na Montelupich, z tą różnicą, że zamiast Krakowa będzie inna miejscowość. No trudno. Problem w tym, że mogą mnie wziąć jutro, tj. śr.(15.06) lub we czwartek a wtedy nie zobaczę się z Wiki.

Chciałem dzisiaj do niej zadzwonić, ale za pierwszym razem nie odbierała, miałem jeszcze jedną szansę, ale zanim o niej napiszę, to kilka słów na temat komisji.

Oficjalnie na komisji powiedzieli mi, jaką mam grupę, za co siedzę i co czeka mnie dalej, natomiast przed komisją, wychowawca podszedł do mnie, wziął mnie na stronę i powiedział, że dostanę grupę P1 i co najważniejsze, że mogę starać się o dozór elektroniczny, czyli o tzw. Obroże. Jak się o tym dowiedziałem, od razu zdecydowałem się na kontakt z adwokatem.

Wtedy stanąłem przed wyborem; pamiętając o tym, że wcześniej się do niej nie dodzwoniłem, spróbować raz jeszcze do niej zadzwonić czy jednak zdecydować się na telefon do adwokata. Wszyscy w celi doradzili mi żebym zadzwonił do adwokata, bo co, jak co ale z Wiki jeszcze się zobaczę, natomiast adwokat może mnie z tego wyciągnąć.

I choć bardzo chciałem pogadać z moją, ostatecznie zdecydowałem się na adwokata. Mam jeszcze wielką nadzieję, że nie będą mnie przenosić od razu, tylko najwcześniej w czwartek. Chciałbym bardzo zobaczyć się jeszcze z Wiki, to by mi bardzo pomogło, no, ale ja to sobie mogę, teraz pozostaje już tylko nadzieja.

Zdecydowałem się jeszcze napisać prośbę do dyrektora o możliwość kontaktu telefonicznego z adwokatem i Wiki. Jeżeli mnie jutro wezmą to wiadomo, że nic z tego, gdybym jednak został, to przynajmniej zadzwoniłbym i byłbym spokojniejszy.

Jutro wszystko się okaże.


W końcu po całym dniu przyszedł klawisz i wziął nas na spacerniak. Przyznam szczerze, że długo czekałem na ten spacer, bo tak mnie już nosiło, że prawie po ścianach chodziłem, bardziej z nerwów niż z siedzenia na dupie.

Ale to jeszcze nic, najlepsze czekało na mnie po spacerniaku. Podszedł do nas oddziałowy (do mnie i do kolegi) i dał nam do podpisu papierek, „dzięki” któremu jutro z rana przewożą nas do innego Zakładu Karnego.

Najlepsze jest to, że ponoć nie będziemy wiedzieli gdzie nas wiozą, bo z tego, co mi powiedział kolega z celi, pojazd, który będzie nas wiózł jest tak skonstruowany żeby więźniowie nie wiedzieli gdzie jadą. Mam tylko nadzieję (chciałbym), że trafię do takiej celi, w której będą w miarę normalni, nie wiem; koledzy, współwięźniowie, czy jak to się mówi poprawnie. Najbardziej to by mi pasował taki ktoś jak ten kumpel od szachów, którego też niestety zabrali od nas przenosząc go do innej celi.

Pierdolę, będę się trzymał tego, co mi doradził kolega z celi i wychowawca na samym początku; nie zadawaj się z nikim, nie chwal się, za co jesteś i trzymaj się regulaminu. Rób tak żeby się nie wybijać. Nie mogę myśleć o sobie tylko o synu, dlatego muszę po prostu na siebie uważać.

Jakbym był sam to miałbym to w dupie, nie zależałoby mi na tym, ale w związku z tym, że mam rodzinę to muszę uważać.


Kurde, pikawa przed chwilą dała o sobie znać, zaczęło mi bardzo intensywnie bić serce i zrobiło mi się trochę słabo, ale na całe szczęście dostałem jedną tabletkę na uspokojenie (szybka reakcja kolegów z celi, połączona z małą interwencją pielęgniarki). Jasny gwint, muszę zacząć prowadzić trochę spokojniejszy tryb życia, bo przy takim stresie to pierdolnę na zawał. Pasowałoby przynajmniej dożyć do wesela syna, nie mówiąc już o swoim. Jesteśmy razem już ponad 4 lata, może i niewiele, ale jak dla mnie to wystarczająco dużo żeby pomyśleć o „konsumpcji” związku w sensie formalnym, papierkowym. Ten temat jednak na razie pominę, choć wątpię czy będę w ogóle o tym pisał będąc w pierdlu. Na razie muszę się skupić na pobycie tutaj, żeby jak najszybciej stąd wyjść.

Udało mi się dodzwonić do adwokata, powiedział, że zajmie się tą sprawą. Mam nadzieje, że uda mi się wyjść do końca roku.


Jutro z rana nas przewożą, nienawidzę przeprowadzek, szczególnie, poza Kraków. Jeszcze gdybym widział trasę, to bym to jakoś zniósł, ale będą nas kuźwa wieźli jak bydło albo jak jakieś rzeczy.


Ostatnie godziny pobytu w celi w Krakowie, być może też, że ostatni raz (przed wyjściem) mogę oglądnąć telewizje. We czwartek Polska gra z Niemcami i wątpię bym miał możliwość oglądnięcia tego meczu. Fajnie, że Wiki nie będzie o tym wiedzieć, w sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeżeli będzie to Tarnów a niemal pewny jestem tego na 90%, to przynajmniej dojazd z Krakowa będzie miała dobry.

Do dupy, będę siedział poza Krakowem, poza Kraków to ja miałem w planie wyjechać na urlop a nie do pierdla.

Przeszłości nie zmienię, ale mogę zmienić przyszłość. I do tego będę dążył.

Jeszcze parę godzin i dzisiejszy dzień się kończy. Muszę przyznać, że pisanie naprawdę mnie uspokaja. Mam nadzieje, że tam też pozwolą mi pisać.

Aha właśnie, od razu będę się starał o pracę. Tu nie dałem rady, nie dostałem szansy, tam będę o to walczył. Nie mam zamiaru spędzać kolejnych dni patrząc w cztery ściany albo słuchając radia.

Zapewne Wiktorii trudniej będzie do mnie przyjechać od siebie z domu, ale nie podaruję jej jak mnie nie odwiedzi.

Rzeczy sobie spakowałem i chyba już nic więcej nie wymyśle.

15.06.16

No i stało się, jestem w Tarnowie. Więzienie pełną parą. W celi jestem z pięcioma innymi skazanymi. Jak na razie… nie jest źle, a to, co mi opowiadali „Na Monte” jest grubymi nićmi szyte, być może jest w tym jakieś ziarno prawdy, może, ale — podkreślam — jak na razie jest spokój, siedzę sobie i piszę na łóżku, no i czekam. Muszę jeszcze zadzwonić do Wiki i w sumie, wszystko wówczas będzie załatwione.


Najlepsza z dzisiejszego dnia to była podróż i wbrew temu, co mówił mi kolega z celi „Na Monte”, zobaczyłem trochę cywilizacji i popatrzyłem na przyrodę, i spacerujących ludzi. Szybko teraz świata nie zobaczę, dlatego mam nadzieje, że adwokat, do którego ostatnio dzwoniłem jest w miarę ogarnięty i szybko się upora z papierami. Wolałbym się nie przyzwyczajać do panujących warunków i zasad, bo wiadomo im dłużej tym gorzej. Człowiek samoistnie przyzwyczaja się do warunków, w których ma mieszkać i z reguły nie jest to zależne od niego a tego właśnie chciałbym uniknąć.


A wracając na chwilę do Wiki, to dobrze by było gdybym ją powiadomił jeszcze przed czwartkiem o tym gdzie jestem. Jednakże z tego, co mi niemal wszyscy powiedzieli, w momencie przyjazdu, należy mi się, czy też przysługuje mi telefon. Więc jak tylko oddziałowy zawita do naszej celi, od razu mu o tym przypomnę. Chciałbym po prostu porozmawiać z Wiki. Wiem, że być może się powtarzam, ale nie robiłbym tego, gdyby nie to, że mnie przenieśli. Całe szczęście, że jest blisko. Z Krakowa do Tarnowa jest dość dobre połączenie, nie wiem czy nie takie jak do Wieliczki. Nie wiem jak często stąd jeżdżą autobusy. Na razie czekam na możliwość zatelefonowania. Będę wtedy trochę spokojniejszy.


Pamiętam jak na początku byłem niemal pewny, że pójdę siedzieć „na Monte” i tam od bębnie te 9 mies.. Gdy jednak przekroczyłem próg więzienia „na Monte”, wszyscy po kolei zaczęli mi tłumaczyć że nie ma szans żebym tam został bo to areszt śledczy czyli pobyt jest tu z reguły tymczasowy. Szkoda, bo co jak co ale nie było tam tak źle. Wiem, byłem po prostu w dobrej celi, bo gdybym trafił do chujowej, to chciałbym stamtąd szybko spieprzać. Ogólnie to szkoda, że tam nie zostałem. Tak naprawdę to tylko moje zdanie, bo jak już to wcześniej napisałem, nawet „na Monte” mogło być gorzej. Zresztą nie ma o czym dyskutować, tym bardziej rozpaczać bez celu nad tym gdzie trafiłem.

Teraz pozostaje trzymać się regulaminu, tak jak pisałem wcześniej nie wychylać się i siedzieć cicho, to może uda się coś zdziałać.

Jak na razie to mam szczęście do cel z telewizorem, przynajmniej człowiek nie patrzy się w cztery ściany, co nie jest dobre, dlatego nie ma, co narzekać. Trochę chujowo że jest tyle osób w celi ale jakoś to wszystko przeżyję. Jak nie trafie na kogoś takiego jak ten „paker”, z którym miałem małą spinkę, to będzie gitara.


Dzisiaj mamy środę 15.06, 8 dni za kratkami. Do końca pozostało 261 dni, licząc oficjalną karę. Czyli 8 mies., i 21 dni. Mając jednak na uwadze to, co powiedział mi wczoraj wychowawca na temat obroży i licząc na adwokata, to może utarguję ze 3, 4 mies.. Szczerze to nie wiem jak to będzie, ale nadzieję zawsze warto mieć.


Kurde w końcu dodzwoniłem się do Wiki, ale nie uwierzycie, co mi powiedziała na dzień dobry. Ja mówię halo, a ona (cytuję) ”…proszę do mnie nie dzwonić…”, całe szczęście, że nie rzuciła tel., bo bym sobie nie porozmawiał. I tak musiałem się spieszyć, bo miałem 3 min, bądź mądry i rozmawiaj z kimś 3 min jak nie widzisz go prawie tydz.. Taka rozmowa przypomina wysyłanie telegramu. Mam nadzieje, że dotrze do mnie w ten weekend i uda mi się z nią nie tyle zobaczyć, co porozmawiać.

Dobra idę coś wszamać. Potem popisze.


Ale się dzisiaj najadłem, niech to szlag, bez śniadania, na obiad tylko zupa, a na kolację to, co mi dali i co sam sobie kupiłem. Kurwa jak stąd wyjdę będę wyglądał jak anemik.

Pierdole, jutro muszę napisać prośbę do Dyrektora o jakąś pracę. Nieważne czy mi da czy nie, ale napisze. Na „Monte” jedyne, co mi się udało to zrobić zakupy. Z drugiej strony byłem tam za krótko, bo co to jest tydz..

Tutaj mam być 8 mies., a to jest trochę czasu, więc mógłbym przez ten czas trochę popracować. Nie wyobrażam sobie siedzenia w celi przez całe 8 miechów. Idzie zwariować z nudów.

Co z tego, że jest „spacerniak” czy inne dziwne atrakcje, jak po wyjściu stąd miałbym przynajmniej jakąś kasę, a nie pierd… 300zł.

Nima chuja, muszę się postarać o jakąś fuchę, co bądź, żeby mieć jakieś zajęcie. No, jak na razie nie jest źle, towarzystwo w celi jest całkiem w porządku, co prawda jestem tu dopiero jakieś 5 godz., wiem, że za mało ale da się wyczuć czy trafiłeś dobrze.

Na „Monte” było podobnie, tylko, że tam były takie roszady w składzie, że nikt nie był pewny na 100% ile w danej celi spędzi czasu.

Domyślam się, że tutaj może być podobnie, dlatego trzeba trzymać fason, tak jak mi radzili koledzy z „Monte” i byle do końca.

O cholera, jak stąd wyjdę to tak się napierdolę, że to ściana będzie podpierać mnie a nie ja ją i na pewno robię sobie krótkie wakacje.


W taki sposób małymi krokami doszliśmy do 19.30. Jak dobrze pójdzie to za 3, 4 dni zobaczę się z Wiki.


Teraz krótka dygresja związana z moim pamiętnikiem. To, co tu pisze uważam za bardzo osobisty pamiętnik, na tyle prywatny i szczery, że nie boję się używać w nim przekleństw, pisać o tym, co mi się podoba, co nie, co myślę i co czuję. Dlatego też napisze teraz to, co mi przed chwilą przyszło do głowy.

Napisałem już o tym, że tęsknie za Wiki i Dawidem, że żałuje tego, co zrobiłem, że jak wyjdę to zaczynam normalne życie itd., itp..

Pisałem też, że przez pierwsze 2 dni wręcz ryczałem do poduszki a jak przyszła do mnie Wiki na widzenie, popłakałem się przy niej, co prawda delikatnie, ale łzy się polały.

Skoro więc to napisałem, to posunę się o krok dalej.

Co teraz z seksem?

Każdy człowiek ma jakiś stopień wytrzymałości. Potrafiłem wytrzymać niekiedy tydz., lub dwa, co najwyżej miesiąc nie więcej.

Ale 8 miesięcy!!!

Natury nie oszukasz. Zostają dwie możliwości; albo jak Wiki przyjedzie to udostępnią mi specjalny pokój, albo… gazeta (świerszczyk) i kibel. Chyba, że mi rozsadzi jaja.

No co, przecież nie kłamię a to chyba normalne, co mam się okłamywać że nie mam potrzeb. Już nie wspomnę o pocałunkach i dotyku, bo to jakoś przeżyję, ale fizjologiczna potrzeba seksu jest według mnie podobna do chęci zjedzenia czegoś słodkiego lub do chęci wypicia piwa. Można to odstawić, zapomnieć o tym, zamienić na coś innego, ale z czasem ta ochota wróci ze zdwojoną siłą. Od braku kontaktu z kobietą może się nawet w głowie pojebać.

Mam nadzieje, że mi się tak nie stanie. Do jutra.

16.06.16

Czwartek. 9 dni. Do końca 260 dni, 8 mies. 20 dni. Drugi dzień pobytu w Tarnowie.


Pobudka już o 6.00 rano, tzn. trzeba było wstać wcześniej, bo apel był zaraz po tym. Katastrofa, człowiek od 2 lat wstaje o 9.00 lub 10.00 a tu nagle taka zmiana. Pewnie się przyzwyczaję do takiego wstawania, to wiadome, ale nie wiem czy się przyzwyczaję do tego więzienia w Tarnowie.

Ja pierdole, jak wczoraj tu wjeżdżałem, to przyznam, że byłem przerażony. Potężne mury z zewnątrz i wewnątrz więzienia i ta duża przestrzeń. „Monte” to przynajmniej było małe i „fajne”, no i jakbym stamtąd wyszedł nie musiałbym bawić się w busy, pociągi lub autobusy. A do Krakowa i tak muszę wrócić żeby ogarnąć się z wszystkimi rzeczami.

Wiem, wiem, czasu jeszcze w ciul i trochę, i wszystko się może jeszcze zmienić, mam nadzieje, że ja się tylko nie zmienię.

— Jak to, przecież po to siedzisz w pierdlu żeby się zmienić.

Tak dokładnie, tylko, że ja pisze o innej zmianie. Gdy ktoś siedzi długi czas w jednym miejscu (o tym już chyba pisałem) dostosowuje się do tego miejsca. I takiej zmiany się boję. Dlatego mam bardzo głęboką nadzieję, że nie przyzwyczaję się do tego miejsca.

Szkoda, że wczoraj nie napisałem prośby o pracę, ale zrobię to w niedzielę, żeby w poniedziałek rano dotarło do dyrektora.


Kurde nie wiem czemu ale nie mogę przestać myśleć o Wiki i Dawidzie i tym pokoju w hostelu. Za Wiki tęsknie jak diabli, a o Dawidzie specjalnie nie pisze, bo boję się żeby mi serce z żalu nie pękło. Wystarczy, że o nim pomyśle a łzy same spływają do oczu. Natomiast o pokój się martwię, bo nie chce go stracić. Jak Wiki nie będzie mieć pieniędzy na utrzymanie go, to jedyną opcją, jaka jej pozostanie to powrót do domu. W Bieszczady. A co ja wtedy zrobię.


KURWA!!!

Czemu wszystko musiało się tak popierdolić!

Jak pierdole wszystko tak się układało, kurwa.


Wiki ostatnio mówiła, że pieniądze na pokój i życie wystarczą jej na dwa miechy. Będę musiał z nią pogadać odnośnie jej planów na najbliższą przyszłość. Boje się, że wszystko stracę. Z pracą to już się mogę pożegnać, bo wątpię abym po tak długim czasie mógł tam jeszcze wrócić. Chyba, że jakimś cudem. A jak jeszcze stracę pokój, to już nie mam do czego wracać.

Będę musiał poważnie z Wiki porozmawiać.


Ja pierdziu, 4 godz., tyle w sumie mogę z Wiki porozmawiać przez cały miesiąc. A z Dawidem to jak dobrze pójdzie to dopiero zobaczę się z nim na jego urodziny, choć na „Monte” oficjalne zakończenie kary przypadało mi na 3 marca. Tylko, że teraz jestem już w innym miejscu i myślę, że tu opinia lub obliczenie kary powinno być inne. Mam cichą nadzieję, że tu też będzie jakaś komisja i że coś mi zmniejszą.

No cóż, wracając po raz kolejny do Wiki i Dawida, bardzo za nimi tęsknie, zresztą nie tylko za nimi, za swoim poprzednim życiem też. Po prostu martwię się jak cholera, co u niej słychać, jak w pracy, czy je, czy śpi. Mam nadzieje, że się trzyma i że przetrwa te parę miesięcy, co prawda widzimy się teraz rzadko, ale musi jej to jakoś wystarczyć. Myślę, że te kilka miesięcy powinny dać nam nauczkę na całe życie. Nie rób czegoś, czego będziesz potem żałował, długo żałował. Przyznam szczerze, że te 9 mies., to trochę dużo, no ale cóż, prawo jest prawem. Odbębnię ten wyrok i zrobię wszystko żeby nigdy więcej tu nie wrócić. Wiem, że w moim przypadku może być to trudne, bo trzymanie się przepisów prawa nie zawsze mi wychodziło i nie chodzi o to, że jestem przeciwny prawu, bo tam gdzie nie ma prawa, tam panuje anarchia.


Jeżeli ktoś kiedyś dotrze do tych notatek albo przez przypadek odnajdzie je na półce w pokoju albo gdziekolwiek indziej pośród innych książek, po czym dotrze aż do tego fragmentu, to mam dla ciebie mój drogi czytelniku ważną informację: żyj tak, aby inni przez ciebie nie cierpieli, bo potem możesz tego długo żałować, tylko że wtedy może być już za późno.

Nie jest to żadna sentencja, ani złota myśl, tym bardziej przysłowie czy porzekadło, po prostu tak uważam. Może gdybym był cwaniakiem, nie wiem strasznym bandziorem albo wielokrotnym recydywistą z długoletnim wyrokiem, dla którego więzienie jest drugim domem, przy czym (żeby brzmiało to bardziej przerażająco) należałbym do więziennej subkultury, to może miałbym to w dupie. Albo gdybym był po prostu sam.

Na szczęście żadne z tych rzeczy mnie nie dotyczy. I dobrze, może dla niektórych skazanych jestem frajerem, bo nie jestem wyluzowany, ani nie mam na to wyjebane. Dopóki tu jestem, nie będę miał na to wy… ani nie będę wyluzowany. Uspokoję się dopiero, gdy wrócę do domu i skończę z tym wszystkim. Mam już dość policji, sądów i chyba wszystkiego, co związane z prawem karnym.


A jak na razie to… czekam na obiad.

Jest 13.05 i siedzę na pieprzonej pryczy.


* * *


No i po obiedzie. Jak zwykle bez szału, ale czego tu się spodziewać. Zupa oczywiście codziennie taka sama, a drugie zależnie od tego, jaki mamy dzień tyg..

Teraz byle do kolacji. Dzisiaj jeszcze drugi mecz Polaków z Niemcami. No a potem spać.

Ciekawe czy Wiki zdecyduje się przyjechać w sobotę czy w niedzielę. Dobra, kiedy będzie to będzie.

Zapomniałem jeszcze opisać celę. Co prawda większość celi zajmują dwupiętrowe łóżka, dzięki czemu nie muszę się za bardzo gimnastykować opisując to wszystko, w tym jednak przypadku warunki są gorsze niż na „Monte”, choć i tak nie jest źle.

Najlepsze jest to, że łóżek jest 6 i wszystkie zajęte. Na szczęście mamy telewizor i radio, więc jest dobrze. Oczywiście w standardzie stół i ilość taboretów dopasowanych do ilości łóżek.

Łazienka, (jeżeli tak to można nazwać) gorsza niż na „Monte”, bo oddzielnie jest kibel a oddzielnie umywalka. Tam było o wiele czyściej niż tu, tu o porządek tak nie dbają. Okna dwa, widoki na spacerniak i co więcej, trochę mniej miejsca do chodzenia, do poruszania się po pokoju. I jeszcze jedno, tam było lepsze światło, tutaj tylko taka mała lampa.

Tak naprawdę różnica tkwi w szczegółach, diabeł chyba też.


Mieliśmy teraz ciekawą wizytę. Odwiedził nas fryzjer, nie taki z zakładu fryzjerskiego tylko więzień, który potrafi strzyc. Nie bardzo chciałem iść pod kosę, ale jak mi powiedzieli, że fryzjer jest tylko raz w miesiącu, stwierdziłem, że pal sześć, ostrzygę się. Nie ostrzygłem się według wzoru więziennego, czyli na grzybka (czy jak to się mówi), tylko ostrzygłem na równo całą głowę. Mniej więcej tak jak wtedy w tym hostelu.

Wiki nie powinna się przestraszyć, bo ostrzygłem się normalnie. Kurwa, teraz wszystko mnie kuje i drapie, bo cholera nie można się nawet umyć pod prysznicem. Przecież to są jaja, żeby brać prysznic dwa razy w tyg.. Ja pierd… szkoła przetrwania, dżungla i więzienie w jednym.

17.06.16

Piątek. 10 dzień pobytu. Do końca pozostało 259 dni, czyli 8 mies., i 19 dni.


Wczoraj był mecz Polska — Niemcy. Wynik 0—0, całkiem nieźle. Polacy zagrali na dość dobrym poziomie, natomiast ze strony Niemców szału nie było, dlatego wynik był taki, a nie inny. Po meczu trochę pośmialiśmy się, pożartowaliśmy, po czym poszliśmy spać. Dzisiaj obudziłem się już przed 6.00, apel był zaraz po godz. 6.00, potem przyszło śniadanie, którego nie zjadłem. Nawet nie miałem na nie ochoty, pierdole jakiś grysik czy papkę z mleka. Mam jeszcze swoje żarcie, którego nie zjadłem. Po śniadaniu zdrzemnąłem się chwilę, kurde 6.00 to dla mnie jeszcze środek nocy. Normalnie na wolności jak mnie ktoś lub coś o tej porze budziło to jedyne, co byłem w stanie zrobić to otworzyć oczy i podnieść głowę, co prawda budziłem się lub wstawałem półprzytomny, ale tylko po to żeby, co najwyżej napić się lub wysikać, po czym dalej szedłem w kime.

Tutaj oczywiście wstaje przed tą 6.00 i nie chodzi o to, że nie mogę, czy mam z tym problem, po prostu nie jestem przyzwyczajony do tak wczesnych godzin wstawania. Potem to już się budzę normalnie, najgorsze jest to, że w ciągu dnia nie potrafię się zdrzemnąć.


Dzisiaj w końcu zdecydowałem się na spacer. Ostatnio nie zdążyłem się ubrać, dlatego jeszcze nie byłem na spacerniaku. Wyjście „na spacer” wygląda bardzo podobnie jak „na Monte”, z tą różnicą, że spacerniak jest większy i idzie więcej osób. Różnic jest jak wiadomo więcej, choćby to, że jest wieża strażnicza, gdzie strażnik za jednym zamachem obserwuje dwa spacerniaki. Na środku spacerniaka jest miejsce do ćwiczeń, są ławki i śmietniki, no i nad nami niema krat, więc niebo widzisz normalne, nad głową nie ma krat. Mur zamykający spacerniak jest potężny, patrząc „na oko”, będzie miał tak z 10 metrów wysokości a wieńczy go dodatkowa siatka z drutów, która (jakby tego było mało) na samej górze przepleciona jest tzw. acentiną, która dla zainteresowanych jest ostra niczym brzytwa, a jest niczym innym jak drutem kolczastym. To wszystko w całości nosi nazwę ‘’zasieki’’.

Wątpię, aby komuś udało się uciec przez takie zabezpieczenia. Od świata zewnętrznego jesteś praktycznie odcięty. Chyba, że jeszcze będą mnie gdzieś przewozić, to może jeszcze zobaczę trochę świata. No i jak już to wcześniej napisałem, na spacerniaku jest o wiele więcej osób aniżeli na „Monte”. Gdy tam „na spacer” wychodziło powiedzmy 5—6 osób, tutaj wychodzi 20—30 osób. Różnica zauważalna.

Ogólne zasady też są podobne, więzienia nie różnią się od siebie w sposób radykalny.


Z tego, co zdążyłem się na razie dowiedzieć, to więzienia dzielą się na zamknięte i półotwarte, może i są jeszcze jakieś podziały na inne kategorie czy obostrzenia, mnie jednak to nie dotyczy ani specjalnie nie interesuje. Oczywiście przez te 8 mies., tematyka więzienna będzie mnie musiała w jakiś sposób dotyczyć jednakże niekoniecznie będę się nią musiał interesować.


Przyznam się od razu i to bez bicia (ironia nie), że mam stracha, gdy chodzę po spacerniaku. Czuje jakby wszyscy na mnie patrzyli, o coś mnie podejrzewali albo chcieli czegoś ode mnie. Jeden koleś już do mnie zagadał, pytając się skąd jestem i w której celi siedzę. Niby nic szczególnego, ale lepiej mieć się na baczności, im mniej ktoś wie, tym lepiej.


Dzisiaj rano oddziałowy zabrał nasze papiery, m.in. moją prośbę o pracę do Dyrektora. Zobaczymy czy dadzą mi coś do roboty, czy to faktycznie oleją.


Wczoraj w pogodzie mówili, że w najbliższym czasie czekają na nas temperatury rzędu 30°C. Ja już dzisiaj „na spacerze” poczułem, że będzie gorąco. Przede mną jeszcze ponad 2 mies., gorących dni, a ja jedyne gdzie na tym skorzystam to na spacerniaku przez godzinę. A jak będę wychodził będzie już wiosna, ewentualnie końcówka zimy.


Sorry, że tak zmieniam temat, że tak szybko przeskakuję z tematu na temat, ale to wszystko siedzi w mojej głowie, a nie bardzo mogę o tym z kimkolwiek pogadać. Może bym i mógł, ale po ponad tygodniowym pobycie w wiezieniu, zauważyłem, że nie warto tu kogokolwiek bliżej poznawać, bo jak cię znowu gdzieś przeniosą kontakt się urywa. A z zeszytem kontaktu nie zerwę, no chyba, że ktoś mi go zabierze. Jak na razie nikt się o ten zeszyt nie doczepił, co prawda w momencie, gdy mnie tu przywieźli, oddziałowy przeglądając mi rzeczy, zauważył ten pamiętnik i trochę był ciekawski, co tam piszę, ale przeglądnął parę kartek, nawet przeczytał sam początek, raptem dwa zdania i odłożył. Więc jak przeszło przez oddziałowego to już jestem spokojny.

Zapewne w historii więziennictwa były osoby, które pisały pamiętniki, bieżące wydarzenia z życia w więzieniu i z pewnością ja się do nich pod tym względem nawet nie umywam. Na pewno są tacy, którzy napisali takie książki i nawet nie mam zamiaru się do nich porównywać, choćby z tego powodu, że ich historia może być ciekawsza od mojej, ich pobyt w więzieniu mógł być dłuższy od mojego a ich wiedza i „doświadczenie” większe niż moje. Oczywiście nie wiem czy są takie książki, czy ktoś w ogóle spisał taki pamiętnik i jaka jest ogólna wiedza na ten temat.

Dlatego też to, co piszę traktuję, jako pewien rodzaj spowiedzi względem samego siebie, jest to bardziej próba zrozumienia swych uczynków, tego, co zrobiłem, jak również siebie i otoczenia podczas pobytu w więzieniu, aniżeli opowiadanie z pobytu w nim. Dlatego też nie znajdziecie tu wielkich dialogów, dwóch wielkich przestępców ani przygody rodem z horrorów, niestety.

Pamiętnik ten jest również pewnym rodzajem rozmowy z kimś bardzo bliskim, oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że jest to swoisty monolog, w którym z pewnością nie usłyszę odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale za to mogę napisać tu rzeczy, o których wstydziłbym się lub bał powiedzieć komuś innemu.

Mam przed sobą 8 mies., i 19 dni odsiadki. Niby niewiele, ale wystarczy żeby przemyśleć swoje postępowanie. Wystarczy żeby gruntownie przeanalizować swoje dotychczasowe życie. Nie twierdzę w ten sposób, że przez te 30 lat żyłem źle, bo to nieprawda, po prostu uważam, ze parę rzeczy można było zrobić inaczej. Wydorośleć, zmądrzeć życiowo i w końcu poukładać swoje życie rodzinne i zawodowe.

Na chwilę przerwę, bo przyjechał obiad i zjem coś żeby mieć więcej sił do pisania i myślenia.


No i po obiedzie.

Prawie w ogóle go nie tknąłem, zjadłem trochę zupy a drugie danie ledwie spróbowałem.

Nie wiem, czemu ale odkąd siedzę, nie potrafię już tak jeść jak wtedy, gdy byłem na wolności. Domyślam się, że dużą role odgrywa w tym stres, tęsknota i poczucie winy. Trudno najwyżej bardzo schudnę.

Jakoś wcisnąłem w siebie to drugie danie, bardziej z głodu niż ze smaku. Nie jeść przez cały dzień to trochę kiepsko, dlatego czasami nie ma wyboru.

W celi mamy teraz jedną osobę mniej. I tak jak pisałem wcześniej, nie ma, co zawierać bliższych znajomości, ze względu na to, że potem musisz się z tą osobą pożegnać.


W taki sposób minęło większość dnia, mamy prawie 13.00. Teraz mecz Szwecja — Włochy, potem może jeszcze coś oglądniemy i kolacja. I prawie cały dzień za nami.

Powoli mija 10 dzień pobytu w pierdlu. Jeszcze 3 razy tyle i miesiąc za mną.

Fajnie mi dzisiaj powiedział kolega z celi; „nie masz wyboru, musisz się po prostu przyzwyczaić”. Jak już to wcześniej pisałem wolałbym nie, ale przy tak długim czasie to chyba nie będę miał za wielkiego wyboru.


No i w końcu kolacja, pierdolona ryba z serem. Większych porcji to tu nie potrafią dać. Całe szczęście, że wcześniej coś zjadłem. Do dupy że wypiska jest tylko 3 razy w miesiącu, dają wówczas kartę z wypisaną żywnością i chemią. Wybierasz, co chcesz kupić, wpisujesz na listę zakupów i oddajesz rano oddziałowemu. Następnie oczekujesz na rzeczy z wypiski.

Oczywiście kasa na to idzie z twoich pieniędzy, które albo sobie wcześniej wziąłeś albo ktoś ci przelał na konto Zakładu Karnego.

Tak to ogólnie wygląda.

Ciekawe, co teraz robi Wiki, jak byłem na wolności, to o tej porze byłem jeszcze w pracy, więc była przyzwyczajona do tego, że o tej porze jeszcze mnie nie było. A teraz, nie ma mnie w ogóle. Ciekawe jak sobie radzi sama, jak przyjdzie to się jej musze spytać, musze z nią porozmawiać.

Z tego, co wiem jutro mamy mieć prysznic, całe szczęście, bo ileż można się nie myć.

Zmieniając na chwile temat, nie pamiętam, kiedy ostatni raz aż tyle pisałem. Co prawda, miałem kiedyś pomysł (fazę, rozkminę) aby napisać coś podobnego do tego, co teraz, jednak nie miałem na to ani pomysłu ani tym bardziej chęci. Pamiętam tylko, że miałem tytuł, ale na tytule się skończyło, gdybym się za to zabrał od lepszej strony to może i bym to skończył, ale jak widać nie było mi to pisane. Pomysł był dobry, wykonanie słabe a z czasem traciłem i pomysł i wiarę w to, że coś z tego będzie.

W tym wypadku wolałbym, aby ten pamiętnik nigdy nie ujrzał światła dziennego, bo jest trochę za szczery i za bardzo otwarcie w nim piszę. Nie boje się w nim pisać szczerze, bo to na razie czytam tylko ja, gdyby jednak ten pamiętnik wziął do ręki ktoś zupełnie obcy, mógłby mieć nie tęgą minę.

Siedzenie ze skazanymi nie należy do miłych rzeczy, trzeba na siebie uważać.

Całe szczęście, że nie siedzę wśród grypsujących, bo pewnie nie dałbym sobie rady.

Zastanawiam się, co kieruje ludźmi, którzy grypsują; pewność siebie, poczucie władzy, czy to, że inni będą go szanować. Wiem, że już któryś raz o nich pisze, nie robie tego jednak z tego powodu, że ich nie lubię, po prostu zawsze fascynowała mnie „odmienność”. Słowo „odmienność” została tu użyta w sposób pozytywny. Ponieważ zawsze ciekawiła mnie inność, podobnie jest i w tym przypadku. W celi siedzę z kolegami, którzy są spokojni, normalni, z którymi można pogadać o ciekawych, fajnych rzeczach a nawet na mądre tematy. Jak widać nie wszyscy skazani to niebezpieczne typy, których trzeba się bać. Niekiedy do więzienia trafiają ludzie, którzy popełnili „śmieszne” przestępstwa i po prostu sąd skazał ich na parę miesięcy odsiadki.

Z „Monte” jechałem z kolegą, z którym byłem w celi, dostał ponad rok za pobicie, niby żadne przewinienie, bo mało to ludzi się bije, niektórzy wręcz się piorą, żeby nie powiedzieć napierdalają i co? I chodzą na wolności, nikt ich nawet nie ściga.

Trzeba po prostu mieć zajebistego pecha albo być w złym miejscu o złym czasie. Ja na przykład mam jakiegoś pecha do Krakowa. Od początku, od kiedy tu przyjechałem albo nie mogę znaleźć stałej pracy, albo ciągle się przeprowadzam, albo brakuje mi pieniędzy albo chuj wie, co innego. Dopiero ten rok zaczął się w końcu naprawdę dobrze, ale chuj, zaś musiało się coś zjebać. Tylko, że tym razem poszło już po całej linii, znaleźć się w pierdlu to już kompletne dno.

Gdyby dowiedziała się o tym moja „kochana” rodzina, sami święto jebliwi i do bólu poukładani, to myślę, że na początku by się ucieszyli „…w końcu się doigrał, ma za swoje…” a potem by mnie wyklęli. Ba! Chyba nie chcieliby mnie już znać. Na szczęście mam na nich wyjebane, oprócz jednej osoby, nikt mi tam tak naprawdę nigdy nie pomógł. Wiecznie kurwa krytykowali, mówili, co i jak mam robić, od początku dyktowali mi moje życie. A ja nienawidzę, naprawdę cholernie nie lubię jak ktoś mi mówi, co mam robić.

Nigdy tak naprawdę nie potrafiłem podporządkować się do systemu panującego w społeczeństwie. Ktoś by może powiedziałby teraz, że rodzina jest ważna i koniec, ok. może to i prawda, ale moim skromnym zdaniem, prawdziwa rodzina jest wtedy, gdy jest w stanie pomóc ci bezinteresownie, kiedy nie rozsiewa plotek na lewo i prawo, i nie ocenia cie za to jaki jesteś. Pisząc o rodzinie mam tutaj na myśli ciotki, wujków, kuzynów itp., czyli ta dalszą.

Moja rodzina tak jak zresztą większość innych, odkąd pamiętam bazowała na plotkach, na ciekawości, a ja nie lubię jak ktoś pieprzy za uszami na mój temat, zamiast powiedzieć mi to w oczy. Wiem o tym, że aby powiedzieć komuś coś prosto w oczy, trzeba mieć nie lada odwagę, tylko, że taka osoba jest przynajmniej szczera i otwarta, i co jest dla mnie najważniejsze; nie jest dwulicową kurwą, która mówi ci co innego, liże ci dupę a za plecami obgaduje cie na wszelkie możliwe sposoby. Nienawidzę takich ludzi, inną kwestią jest też to, że ja w ogóle ludzi nie trawię, ale to temat na kiedy indziej.

Nie będę ukrywał też tego, że zawsze byłem aspołeczny, większe skupiska ludzi drażniły mnie, bardzo cenię sobie spokój i prywatność.

Temat ludzi a dokładniej, co o nich sądzę opisze później, bo to trochę grubszy temat. Uwierzcie mi, że mam powód żeby ich nie lubić, uwielbiam za to zwierzęta, szczególnie koty, psy mniej. W Krakowie udało mi się utrzymać przez rok dwa koty, niestety jeden z nich miał wypadek na dachu (nie będę wchodził w szczegóły), a drugi uciekł. No tak teraz zapewne większość z was pomyśli, że skoro tak lubię zwierzęta to, czemu nie zadbałem o te koty. Powiem krótko, za bardzo chciałem mieć je przy sobie a niemiałem warunków do tego, aby było im dobrze, więc stało się tak a nie inaczej.

Jak wrócę do Krk, to może kupie sobie jakieś zwierzątko, a jakie to jeszcze zobaczę.

18.06.16

Sobota. 11 dzień pobytu. 258 dni do końca, czyli 8 m i 18 dni.


Od jutra zacznę pisać trochę inaczej, czyli który to już dzień i tydz., pobytu, bo nie chce mi się już tyle pisać. A więc za 3 dni będzie już dwa tygodnie odkąd jestem za kratkami. Jeszcze drugie tyle i miesiąc za mną.

Cały czas liczę na to, że w jakiś sposób wyjdę wcześniej. Może adwokat mnie stąd wyciągnie albo zbierze się komisja tak jak na „Monte” i skrócą mi wyrok. Na tą chwile wydaje mi się, że szybko to nie nastąpi i że jeszcze jakiś czas tu posiedzę.


Właśnie wróciłem ze spacerniaka, na polu piękna pogoda, ponad 20 stopni a w słońcu może i 30. Serce mi pęka, że w taką pogodę muszę siedzieć za kratkami. Gdyby poczekali tak do września albo października, to bym wyszedł w lecie i akurat przezimowałbym w pierdlu. Przynajmniej zrobię sobie krótkie „wakacje” przed wakacjami. Nie mam jeszcze planów, co do tego, co zrobię po wyjściu na wolność, na pewno jednak zrobię wszystko, aby z przestępczością nie mieć już nic wspólnego.


Dzisiaj Wiki mnie już chyba nie odwiedzi, ale ok., jest po nocce, więc niech się wyśpi, ale jutrzejszego dnia już jej nie podaruję, bo muszę z nią porozmawiać.


Zastanawiam się na jak długo starczy mi jeszcze sił do pisania tego pamiętnika. Pisze go już prawie dwa tyg., no jak na razie mam o czym pisać, więc nie jest źle. Przede mną jeszcze 8 mies. i jakieś dwa, tyg., więc wszystko się może zdarzyć. Może się zdarzyć, że stracę ochotę na pisanie albo stwierdzę, że to po prostu nie ma sensu.

Jak na razie trzeba przestać pieprzyć od rzeczy i — dopóki mam jeszcze ochotę do pisania — zacząć pisać z sensem i na temat.

Chciałbym się porządnie ogolić, ale nie mogę, bo nie mam dobrego sprzętu do golenia.

Chciałbym obciąć sobie paznokcie, ale nie mogę, bo nie mam czym.

Chciałbym zjeść porządny obiad, ale nie mogę, bo serwują tu kompletny szajs.

Chciałbym pójść do pracy, ale nie mogę, bo mnie nie chcą wziąć.

Chciałbym… dużo, ale nie mogę nic, jasna cholera jak mnie to wkurwia i tak jeszcze przez 8 mies..

Najbardziej mnie denerwuje to, że wszystko zostawiłem w Krakowie, wszystko, na czym mi zależało.

Tutaj siedzę kompletnie bezczynnie, a jedyne zajęcia, jakie tu mam to oglądanie telewizji, leżenie (przy okazji spanie), do tego dochodzi jeszcze, szwędanie się po pokoju, jedzenie, spacerniak raz dziennie, no i pisanie. Czyli krótko mówiąc, zajęcia, które nie wymagają żadnego intensywnego wysiłku ani fizycznego ani umysłowego. Co ciekawe wszystko to odbywa się w zaledwie dwóch miejscach, oddalonych od siebie w linii prostej o jakieś 10 metrów.

I niech mi ktoś powie jak tu nie zwariować, kiedy 90 % czasu spędzam w celi, na spacerniaku jestem raz dziennie i to przez godzinę, prysznic DWA RAZY W TYGODNIU, przy czym całość trwa ok. 10 min.. Pamiętacie jak pisałem o kotku w klatce, co czuje będąc pod zamknięciem, to już teraz wiem, czemu uciekł. Jak jeszcze miał „brata” to z pewnością było mu raźniej, ale potem jak już został sam, to już szlag go trafiał.

Mnie już nosi, tak mnie to siedzenie na dupie wkurwia, że zastanawiam się czy nie pogadać z wychowawcą o jakiejś robocie. Mógłbym robić cokolwiek, na początku może być nawet za darmo, najwyżej potem jakoś bym się dogadał. Przecież to jest przegięcie, żeby siedzieć na dupie cały dzień i nic nie robić.

Z drugiej strony i tak nic na to nie poradzę, jeżeli mnie nie wezmą do roboty, trzeba będzie siedzieć na dupie i tyle, wówczas zostanie mi tylko narzekanie na to jak bardzo mi się nudzi i to wszystko. Najwyżej jakoś przemęczę się te kilka miesięcy bez pracy. Nie no jaja jak berety, pierwszy raz jestem w miejscu, w którym ktoś nie chce dać mi pracy. Mnie by akurat pasowała jakaś robota, choćby po to żeby czas szybciej leciał, no i żeby w jakiś sposób wyładować swoje emocje.


Pisanie to monotonia, zajęcie, które robisz w jednym miejscu bez żadnego wysiłku i dodatkowo (przynajmniej jak na razie w moim przypadku) za darmo. Gdybym to doświadczenie, które uda mi się uzyskać podczas pisania tego pamiętnika, zabrał do domu, to może udałoby mi się coś zdziałać w tym kierunku.

Są to oczywiście tylko moje przypuszczenia, rzeczywistość może okazać się ponura.

Z drugiej strony rynek literacki, (jeżeli można tak go nazwać) jest trudny, nie jest łatwo się wybić. Choć zdarza się, że byle idiota potrafi napisać (a prawda jest taka, że w większości przypadków „tych idiotów”, w książce nie ma ani jednego zdania, które on napisał własnoręcznie) książkę i ją wydać.

Z tym idiotyzmem to może trochę przesadziłem, bo nie byłem naocznym świadkiem pracy nad kunsztem literackim ani jednaj osoby, która napisała książkę, więc może nie powinienem się wypowiadać tak ostro na ten temat, gdy jednak zdarzy mi się wejść do biblioteki lub księgarni, czy też zobaczyć reklamę nowej książki na billboardzie (jak to ostatnio stało się popularne), to zastanawiam się wtedy czy ta osoba, która nie jest znana od tej akurat strony, byłaby w stanie rzeczywiście napisać książkę.

Oczywiście nikomu żadnych umiejętności nie ujmuję (żeby nie było), zastanawiam się tylko jak to możliwe, że osoba, która w świecie literackim znana jest, jako „tabula rasa”, niemająca z pisaniem nic wspólnego nagle wydaje książkę. Żeby było ciekawe bardzo popularne stały się biografie i to nie byle kogo, mam tu na myśli głownie celebrytów którzy mając pieniądze zatrudniają odpowiednich ludzi żeby napisali o nich parę zdań. Zawsze to parę groszy więcej wpadnie do kieszeni.

Od razu chciałbym zaznaczyć, że nie jest to krytyka pod adresem wszystkich tych, którzy wydali lub chcą wydać książkę. Uważam jedynie, że księgarnie są ostatnio zalewane przez książki o nijakim znaczeniu, które są napisane bardziej dla zarobku a nie po to, aby miały wnieść coś wartościowego na nasz rynek.

Podobnie — o zgrozo — dzieje się z książkami popularnonaukowymi, w których można dostrzec kopię kopii (np. współczesna historia polski, najnowsza historia polski, nowe wydanie najnowszej historii polski itd.), masło maślane.

Ja rozumiem, że jeden chce być lepszy od drugiego, że wydawnictwa prześcigają się wzajemnie, w jakości druku, ilości podanego materiału a nawet w tym ilu naukowców siedziało przy tej książce, nie róbmy jednak z księgarń śmietniska, bo to powoli zaczyna przypominać rynek leków i tel. komórkowych, w których co 5 min wychodzi „coś nowego”, które w jakiś dziwny sposób bardzo przypomina poprzedni produkt.


Wróćmy na chwile do ponurej rzeczywistości, jaką jest moja cela. Jakiś czas temu podali obiad, pierwszy raz zjadłem całą zupę, którą był rosół, chyba jedyna zupa w więzieniu, którą da się zjeść w całości. Niestety drugie danie nie było już takie smaczne; ryż, kapusta czerwona i sos, którego konsystencji nie jestem w stanie rozpoznać. Pomijam fakt, że ryż był zimny a sosu prawie w ogóle nie było. Po dłuższej batalii z drugim daniem, ostatecznie udało się coś wyskubać.

Teraz oglądamy mecz.


Jeżeli ktoś, kiedykolwiek weźmie ten pamiętnik do ręki i dotrze aż do tego fragmentu, zauważy zapewne, że jak na razie nie jest źle skoro przez cały czas o czymś pisze. Mam nadzieje, że nie nudzi się wam przy tej lekturze.

Najpierw spacer, potem obiad, teraz mecz a ja pomimo to się nudzę, a przecież są więźniowie, którzy maja o wiele gorsze warunki. Ba! Są więzienia gdzie jest naprawdę dużo gorzej. Zgadzam się z tym, że nie powinienem narzekać na warunki w celi, czy nawet we więzieniu, bo rzadko się zdarza żeby w celi był telewizor a nawet gry. Teoretycznie tak, ale w praktyce uważam, że skazani bez względu na długość wyroku, powinni pracować, choć w tym wypadku uważam, że im dłuższy wyrok tym bardziej skazany powinien pójść do pracy. Oczywiście dużą role odgrywają tu posiadane kwalifikacje, paragraf no i oczywiście zachowanie skazanego.

Z drugiej strony, bezczynność też w pewnym sensie jest jakimś rodzajem kary, człowiek ma wówczas dużo czasu dla siebie, aby zastanowić się nad własnym życiem. Za duża ilość wolnego czasu też nie jest dobra, bo wtedy do głowy potrafią przyjść różne głupoty, które rzadko w przypadku pobytu w więzieniu mają pozytywny efekt. Dlatego zdecydowanie jestem za tym, aby więźniowie pracowali. Gdzieś czytałem, że Państwo na każdego więźnia wydaje, ponad 2 tys. złotych, przecież to kupa szmalu a taki skazany, osadzony i każdy inny zamknięty w celi siedzi i nic robi, jedynie to, co mu tak naprawdę karzą, no kur…

Jestem temu przeciwny.


* * *


Poprzednio pisałem o tym, że nie lubię ludzi. Pisałem wówczas, że nieco rozbuduje ten temat, napiszę, o co mi chodzi i dlaczego tak jest. Zapewne niektórzy się zbulwersują, że jak można nie lubić ludzi skoro sam nim jesteś, to co, sam siebie nie lubisz? No, zdarza mi się, że bije się w czoło mówiąc, jaki jestem głupi, że to zrobiłem, ale nie jest też do końca tak, że sam siebie nie lubię, bo brak akceptacji samego siebie, prowadzi do tego, że nie akceptujesz innych. Z akceptacją siebie nie mam większego problemu, choć gdyby popatrzeć na mój życiorys okiem psychologa i przyjrzeć się bliżej wybranym fragmentom mojego życia, to można by się nad tym zastanowić.

Na razie jednak dajmy sobie spokój z psychologią a zajmijmy się tematem „ludzi”. No dobra, to jak to z tym jest, ze nie pałam sympatią do swojego gatunku. Może zanim rozwinę ten temat, chcę wam zadać proste pytanie, od kogo doświadczyliście więcej przykrości, od człowieka czy od zwierzęcia?


Urodziłem się i wychowałem na wsi, mój dziadek miał małe gospodarstwo, na którym miał kury, kaczki, świnie, dwie krowy i kota, więc jak łatwo zauważyć dzieciństwo spędziłem zarówno wśród zwierząt jak i między ludźmi. Nieraz zdarzało mi się bawić ze zwierzętami, jak pies, kot czy kurczątka (nazywane przez niektórych „cipkami”), a że małe dzieci lubią męczyć zwierzęta, więc i ja nie pozostawałem w tym wypadku na uboczu, ale… pomimo moich niekiedy niezbyt miłych zabaw z mruczkiem czy z burkiem, żadne z tych zwierząt nigdy nie zrobiło mi krzywdy. Oczywiście, że gdy przeginałem zwierze dawało o tym znać, że ma już dość i z reguły należało wówczas odpuścić, żeby potem nie ponosić przykrych konsekwencji.

Zwierze samo od siebie nie jest w stanie zrobić coś złego, chyba, że jest atakowane lub po prostu nie ma na coś ochoty a ktoś je do tego zmusza. Widzieliście kiedyś psa, który sam od siebie wychodzi na ulicę i gryzie pierwszego napotkanego pieszego, bo ja nie, no chyba, że jest chory (wścieklizna) albo zdarzyło mu się uciec i jest zły z powodu nękającego go głodu. Nie zdarzyło mi się jednak być świadkiem wydarzenia, w którym pies rzuca się na człowieka bez żadnego powodu. Może zdarzają się takie przypadki, ale należy tu podkreślić dwa słowa; MOŻE i PRZYPADKI.

Przyjrzyjmy się teraz ludziom. Człowiek nie potrzebuje zbyt wielu powodów do tego żeby zrobić coś na złość, a dla niektórych znęcanie się nad kimś jest powodem do czystej satysfakcji.

I niech mi teraz ktoś powie, że ludzi należy szanować.

Oczywiście można by to tłumaczyć faktem, że jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje słabości i uczucia, którymi się kierujemy, zarówno te pozytywne jak i te negatywne. To jednak ciągle nie tłumaczy, dlaczego człowiek… zachowuje się jak… człowiek. Nie, nie jak zwierzę, bo co prawda — moim zdaniem — posiadamy tzw. instynkt (zachowawczy lub samozachowawczy), dzięki którym reagujemy tak a nie inaczej na bodźce z otoczenia, jednak ten nasz instynkt został częściowo stłumiony lub też przyćmiony przez przeróżne zachowania wynikające z takich czynników jak postęp cywilizacyjny, zachowania dostosowujące nas do innych ludzi żyjących blisko nas a nawet zmiany następujące w naszym mózgu spowodowane czynnikami czysto psychologicznymi.

Temat wydaje mi się bardzo ciekawy i wart poruszenia, jednak ja nie mam zamiaru popisywać się wiedzą z dziedziny psychologii, bo nie mam do tego żadnych uprawnień, no i nie znam się na ludzkiej psychice i zachowaniach, jednak z tego, co widzę odnoszę takie właśnie wrażenie.

Ten temat pozostawię jak na razie znawcom i specjalistom, co by nie było, że próbuję poruszać się w świecie psychologii bez „ważnej legitymacji”.

A mówiąc prostym chłopskim językiem, wkurwiają mnie chamskie zachowania, a najbardziej złośliwości ludzi, którzy chcą sobie ulżyć kosztem innych. Najbardziej rozwalają mnie tzw. kozaki lub pakerzy, którym wydaje się, że cały świat należy do nich a w przypadku tych drugich, że jak chodzą na siłke to wydaje się im, że nikt im nie podskoczy, bo na klatę biorą 100 kg, więc on se może.

Czasami wydaje mi się, że ewolucja już dawno się zatrzymała, bo chyba nie ma już kogo, ani co rozwijać. Może teraz zamiast się rozwijać ludzie zaczynają proces odwrotny, czyli cofanie się w rozwoju, który to w biologii nazywa się deewolucją. Oczywiście jest to ironiczny żart, bo nie ma czegoś takiego jak de ewolucja, napisałem to jedynie po to, aby w sposób prześmiewczy wytłumaczyć obecne zachowania niektórych ludzi. Wystarczy posłuchać jak ludzie ze sobą rozmawiają albo jak się zachowują w sytuacji stresowej, kiedy wyłączy im się myślenie a włączy instynkt, tylko ten ludzki, wyuczony. Lecą kurwy, chuje, pizdy i wszelkie inne epitety, które sobie przypomni i znajdzie w zanadrzu, nie mówiąc już o innych sytuacjach, kiedy w grę wchodzą części naszego ciała jak ręce, pięści i nogi a w najgorszych przypadkach przedmioty, czyli krzesła, talerze i inne sprzęty będące w zasięgu ręki.

Nie jest to trudno zauważyć, wystarczy chwile z kimś porozmawiać albo poobserwować ludzkie zachowania w dużym mieście, aby dojść do wniosku, że świat dąży do nikąd a ludzie głupieją.

Nie wiem czy wystarczająco dobrze napisałem, o co mi chodzi z tym, że nie lubię ludzi. Nie oznacza to, że ich nie szanuję, ani że nie potrafię się z nimi dogadać. Odkąd przeprowadziłem się do Krakowa, jestem skazany na kontakt z ludźmi, z którymi cały czas pracuję. Często spotykam się ze znajomymi a w Krakowie, gdy chodzę po mieście, ludzie są wszędzie wokół mnie.

A teraz, gdy siedzę w celi, oprócz mnie są jeszcze 4 osoby. I jak tu być samemu. Co prawda były czasy w Krakowie, że mieszkałem sam i miałem nawet pracę, którą w większości wykonywałem sam. To było jednak tylko przez chwilę.

Z drugiej strony człowiek jest stworzony do życia w stadzie, jesteśmy tak skonstruowani przez biologię, aby łączyć się w pary i żyć razem, pod tym względem biologii nie da się oszukać.

Ludzie, którzy są skazani na samotność, dziwaczeją.

Są przypadki osób, które mieszkały bardzo długo w dżungli, na tyle długo, że po odnalezieniu ich przez ludzi mieszkających w społeczeństwie te „dzikusy” miały problem z powrotem do życia wśród ludzi. Niektórzy nie znali jeszcze ludzkiej mowy, a co najistotniejsze… byli dzicy. Mówiąc inaczej, nabrali cech zwierzęcych. Musieli dostosować się do warunków żeby przetrwać.

Oby mi się tak nie stało…

Zresztą każda istota żywa, nawet bakteria, żeby przetrwać w trudnych warunkach musi się dostosować do otoczenia. Innym zajmuje to chwilę, inni potrzebują na to miesiące a nawet lata.


Schodząc na chwile na ziemię a dokładnie do celi, mamy już 19.30. powoli kończy nam się dzień. Jesteśmy już po kolacji.

Dzisiaj nawet się postarali; pasta rybna w sporej ilości.

W telewizji transmisja meczu Polska — Rosja, oczywiście w siatkę. Potem pewnie oglądniemy jakiś film i powoli pójdziemy spać.

Jutro niedziela, liczę na przyjazd Wiki, wiem, że o tym dużo piszę, ale mam kilka ważnych kwestii do omówienia i dobrze by było, gdyby przyjechała. Ale o to, będę martwił się jutro.


Nigdy jeszcze nie napisałem tyle, co dzisiaj. Nigdy to może trochę za dużo powiedziane, bo pisze odkąd w ręce wpadł mi zeszyt do pisania. Szkoda, że nie zamieszczę tu żadnych zdjęć z więzienia, niestety z wiadomych względów nie będzie to możliwe, co najwyżej zdjęcia niezwiązane z tematyką więziennictwa, ale nad tym jeszcze się zastanowię.

Jak wiadomo o wiele lepiej czyta się książkę z rysunkami czy ze zdjęciami niż bez. Książka bez obrazków trochę męczy, chyba, że jest ciekawie napisana.

19.06.16

Niedziela. 12 dzień pobytu, za dwa dni minie, 2 tyg. za kratkami.


Oczekuje teraz na widzenie z moją, oby kurde dopuścili Ją na widzenie, bo tutaj panują ponoć inne zasady. Martwię się o to, bo mam jej sporo do powiedzenia i co najważniejsze, chciałbym się z nią zobaczyć. Wczoraj jej nie było, bo pewnie była w pracy i po nocce chciała się wyspać, natomiast dzisiaj mam nadzieje, że się trochę wyspała i przyjedzie koło południa. Nawet nie chcę myśleć o tym, że jej nie wpuszczą.

Gdyby jednak okazało się że jej nie wpuszczą, (oby nie) to natychmiast piszę do wychowawcy o możliwość widzenia się z Wiki.

A nie chce mi się wierzyć, że Wiki by tu nie dotarła, mam nadzieję, że tęskni za mną tak samo jak ja za nią.

Dobra, załóżmy, że dzisiaj nie zdąży lub że jej nie wpuszczą. Z Krakowa do Tarnowa jest godzina jazdy, z dworca jest blisko, raptem 10 min piechotą, kwestia wstania, ogarnięcia się i zebrania do wyjazdu.

Na „Monte” była u mnie koło 10.00, więc poczekam na spokojnie do 13.00 a potem zacznę się martwić. Tak czy owak nie wierze, że nie chciałaby się ze mną zobaczyć.

Druga kwestia to czy mogą jej nie wpuścić. Teoretycznie jest taka możliwość, bo jako że nie ma mojego nazwiska, może mieć problem z wejściem. Ale to tylko teoria, w praktyce skoro dostała przepustkę na „Monte”, to i tu powinno być podobnie. Wedle prawa Wiki jest moją konkubiną a konkubinat to rodzina, czyli nie dziewczyna ani koleżanka, więc myślę, że nie powinno być większych problemów.

No nic zobaczymy, Poczekam jeszcze przez chwilę, jeżeli nic z tego nie będzie, to poproszę o spotkanie z wychowawcą. Myślę, że nie powinni robić z tym problemu, zresztą i tak napiszę prośbę o spotkanie z wychowawcą.

Sorry, że tak o tym pisze, ale zależy mi na widzeniu się z Wiki, bo chciałbym przede wszystkim dowiedzieć się jak sobie sama radzi. Po prostu martwię się i tęsknie, chyba normalne.


Od czego tu teraz zacząć. Nie będę pisał o poranku, bo nie ma po co, zresztą i tak się nic nie działo. Lepiej zacznę od najważniejszej wiadomości dzisiejszego dnia; otóż Wiki do mnie przyjechała. Naczekała się bidulka, z tego, co mi mówiła czekała 4 godz. zanim wzięli ją na salę widzeń. Nie wiem czy faktycznie tak było, ale jeżeli to prawda, to jej współczuję. Czuję się o wiele lepiej po widzeniu; spokojniejszy i nieco weselszy, o ile można czuć się wesołym będąc w więzieniu. Wyglądała strasznie marnie, jakby nie spała ze dwa dni. I jak tu się nie martwić o nią, jeżeli wygląda jak trup. Napisałem do niej list, jutro z rana podam go oddziałowemu i tak jutro jeszcze do niej zadzwonię, dzięki czemu będę starał się z nią być w stałym kontakcie.

Kurde, martwię się o nią, boje się żeby jej się nic nie stało, bo naprawdę źle wygląda, niewyspanie się też robi swoje, lepiej jednak dmuchać na zimne. Umówiliśmy się na widzenie za dwa tyg., niech trochę odpocznie, pojedzie na parę dni do małego, może tam nabierze sił.

Rozumiem, że jest jej ciężko, mi też, ale nie można się poddawać, musimy się wspólnie wspierać, bo tylko tak można przetrwać ciężkie dni.

Nieźle nas życie wystawia na próbę. Jak uda nam się to wszystko przetrwać, to nasz związek będzie najmocniejszy ze wszystkich.

Muszę się jej za to potem jakoś odwdzięczyć, bo to, że ze mną wytrzymuje to naprawdę cud albo miłość, bo inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć.

Na widzeniu Wiki powiedziała mi, że kierowniczka hostelu, w którym razem z Wiki wynajmowałem pokój, chciała ją prawie wyrzucić, a mój szef z pracy pluł się o skuter. Kurwa, odkąd mnie wzięli, problemy nawarstwiają się jeden za drugim. Nie wiem czy po tym wszystkim będzie jeszcze do czego wracać, ale tym zajmę się dopiero na wolności.

Mówiła mi, że pomęczy się jeszcze do lipca i będzie wracać do domu, może i lepiej. Jak wróci do siebie będzie mieć do mnie dalej, bo na pewno nie bliżej, no trudno. Chyba, że przez ten czas zdążą mnie przenieść gdzieś bliżej jak choćby do Ruszczy, ale wcześniej musiałbym dostać grupę P2.

To wszystko jest ciągle na zasadzie; „chyba”, „może”, „lub”, „zobaczymy”, dlatego nie ma co gdybać, tylko siedzieć i czekać co dalej. Bo pewne jest tylko to, że siedzę w więzieniu a w marcu wyjdę pod warunkiem, że po drodze nie przytrafi się nic, co skróci mi wyrok, bądź (oby nie) go przedłuży. Wydaje mi się jednak, że nic takiego nie powinno się przytrafić i powinienem spokojnie przesiedzieć do końca wyroku.


Niedziela powoli dobiega końca, jestem już po obiedzie i kolacji, wybiła godzina 18.40, jeszcze chwile i koniec dnia. Przede mną kolejny, uwaga… trzeci tydzień w pierdlu.


Naprawdę spodobało mi się pisanie, dzięki temu można się wyrazić niemal w pełni. Niemal, ponieważ nie zawsze jesteś w stanie napisać dokładnie to, o czym myślisz. Wydaje ci się, że to nieprawda, a ja powiem ci, że niestety nie da się napisać dokładnie tak jak byś chciał, o tym, o czym w danym momencie myślisz, ponieważ osoba siedząca obok ciebie może mieć na ten temat zupełni inne zdanie i żebyś nie wiem jak się starał możesz tej osoby nie przekonać, bo ten ktoś myśli po prostu inaczej niż ty.

Choć powszechnie wiadomo, że „papier przyjmie wszystko” to niestety z ludźmi jest inaczej, Nie każdy chce i musi wszystko rozumieć.


Pytałem się dzisiaj oddziałowego o możliwość widzenia przez 2 godz., ale okazało się ze jest to niemożliwe. Pewnie jak przyjedzie za dwa tyg., to wtedy będzie można wziąć 2h … albo i nie, bo właśnie się dowiedziałem, że mamy tylko dwa widzenia w miesiącu. Czyli gdybym na początku miesiąca wziął 2h to potem dłuuuga 3 tyg., przerwa i następne widzenie dopiero w Sierpniu.


Niech to wszystko szybko minie, bo za każdym razem jest pod górkę. Myślałem ze Wiki przywiezie mi moje rzeczy, jak ubrania, przybory higieniczne a tu dupa, ubrania mogą być, ale nic więcej. A żeby w ogóle mogła przywieźć ubrania to trzeba pisać prośbę do Dyrektora o… talon odzieżowy. Jaja jak berety. Utrudniają ci wszystko z każdej strony, tak naprawdę osadzony ma ograniczone pole działania. No ale z drugiej strony jestem w więzieniu w którym panują inne zasady niż na wolności i trzeba się do nich dostosować. Nie wiem jak jest w innych więzieniach (i wole tego nie wiedzieć), ale tutaj panują bardzo dziwne zasady. Po prostu wkurwiłem się tym talonem i faktem, że muszę sobie tu kupić coś, co mam w domu. Na czymś jednak muszą zarobić, gdyby wszystko można było przywieźć z domu to kantyna (mały więzienny sklepik) nie miałaby, co sprzedawać. Z drugiej strony to, że w Zakładzie Karnym jest sklepik, który ma monopol na ceny i na sprzedaż tych towarów osadzonym, jest samo w sobie przestępstwem, ale to już inna bajka.


Świetnie, będę się widywał z Wiki raz na dwa tyg., cudownie. Choć z drugiej strony może to i dobrze, że nie nazbyt często, bo Wiki za bardzo by to przeżywała, a pobyt w więzieniu naprawdę działa na psychikę, szczególnie dla osób, które przychodzą na widzenie. Przyznam szczerze, że wolałbym oszczędzić Wiki tych negatywnych wrażeń, wystarczy, że jest sama i chodzi do pracy, która — jak sama mi powiedziała — jest ciężka, bo wymaga od niej wysiłku fizycznego plus użeranie się z pracownikami.

Jutro jeszcze do niej zadzwonię, chwile z nią porozmawiam, potem jeszcze wyśle list. Więzienie będzie dla nas nauczką na całe życie, żeby więcej żadnych głupot nie robić.


Denerwuje mnie to, że o wszystko tu trzeba pisać, o kontakt z kimkolwiek, o rzeczy, o atrakcje typu szachy i inne gry planszowe. Gorzej niż w urzędzie.

Ale ok, pocieszam się faktem, że to tylko 8 mies. plus kilka dni i wypierd… znaczy wychodzę.

I zaczynam normalne życie. Wiem jednak, że na wolności też wcale nie jest tak łatwo, też znajdą się ludzie, którzy będą utrudniać ci życie na każdym kroku.

To jednak zawsze będzie wolność.


Zaraz po widzeniu miałem wrócić do swojej celi, okazało się jednak, że wszyscy z mojej celi poszli na spacer, więc na chwile dali mnie do celi obok.

Byłem tam może przez 10 min. Przez tą krótką chwilę zdążyłem szybko poznać osoby tam osadzone. Gdy usłyszałem, że jeden z nich ma do odsiadki … 15 lat!… jeszcze 15 lat, to uznałem, że mój wyrok przy nim to nic. Zresztą sam oddziałowy, gdy przyszedł po mnie, aby mnie zabrać po widzeniu, i dowiedział się ile mam do odsiadki, rzucił pogardliwym „…pff…”, po czym dodał: …eee to mało…, no tak może dla kogoś, kto obraca się wśród więźniów z wyrokami po 3, 4 lata i większymi, to faktycznie pikuś. Jednak dla kogoś, kto pierwszy raz idzie za kratki, nawet miesiąc to dużo.

Spoko, przeżyje te kilka miesięcy, nie należę do osób, które po osadzeniu w więzieniu nie dają sobie rady psychicznie i próbują popełnić samobójstwo. Nie jedno już w życiu przeżyłem, więc i z tym sobie poradzę.


Kurde, coś mnie zaczyna gardło piec, mam nadzieje, że to nic poważnego. Trzeba się będzie przerzucić na gorącą herbatę. Na razie daje sobie spokój z zimną wodą mineralną.


Dobra już 20.30, trzeba powoli kończyć dzisiejszy dzień i dzisiejsze pisanie. Miałem dziś dużo wrażeń, może przynajmniej sen będzie dziś miły, mam też nadzieję, że szybko zasnę.


Jak to mówią, byle do jutra.

20.06.16

Poniedziałek.13 dzień pobytu, 256 dni do końca.


12.33, gardło mnie boli i trochę gorzej się czuje, mam nadzieję, że mi się nie pogorszy, bo niestety mają tu wyjebane na to czy jesteś chory czy zdrowy. Wczoraj umówiłem się z Wiki na widzenie za dwa tyg., to wypada na pierwszy a nie drugi weekend lipca. Jak dzisiaj do niej zadzwonię to jej o tym przypomnę, a najlepiej żeby sama dowiedziała się jak to wygląda z widzeniami lub sprawdziła na stronie internetowej.


Wiem, że pisze o tym często i dużo, ale nie mogę pogodzić się z faktem, że zabrano mi wolność, do tego dochodzi jeszcze tęsknota za Wiki, co po podsumowaniu daje efekt żalu, złości i innych objawów, których można się domyślić i które ze mnie wychodzą.

Może gdybym dostał jakąś pracę, to może i przeżyłbym to trochę lepiej, praca zabrałaby mi kilka godzin z dnia i może szybciej by mi te dni mijały. A siedzenie połączone z leżeniem na łóżku powoduje, że człowiek non-stop o czymś myśli. Cały czas po głowie krążą mi myśli typu:, „dlaczego”, „co ja zrobiłem”, „a mogłem zrobić tak” itp., itd.. Ja wiem, że na tym ma polegać kara, że osadzony powinien przemyśleć swoje postępowanie, jak to już jednak wcześniej pisałem, na dłuższą metę nie jest to dobry sposób karania.


Przyszła mi teraz do głowy myśl w sumie z niczego. Nie wiem czy nie będzie lepiej jak po wyjściu stąd, nie pojadę od razu do domu i zobaczę, jakie ja tam papiery dostałem. Po doświadczeniu z Krakowa wole dmuchać na zimno. Oczywiście odpocznę sobie parę dni, a potem trzeba będzie zająć się papierami, mandatami i całą tą cholerną biurokracją.

Drugi raz nie mam ochoty trafić za kratki. Będę się teraz mocno pilnował po wyjściu na wolność. Żadne awantury z moją nie wchodzą w grę. Nie mówię tu o potyczkach słownych, bo to zdarza się nawet najlepszym, tylko o awanturach, w których w ruch wchodzą ręce. Na pewno nie dopuszczę do powtórki z rozrywki.

W tym tyg. będę chciał się jeszcze skontaktować się z adwokatem, żeby powiedział mi, jakie mam szanse na wyjście. Cały czas mam nadzieje, że uda mi się wyjść; jak nie dozór elektroniczny, to wyjście za dobre sprawowanie lub możliwość otrzymania grupy P2, wyjazd do Ruszczy koło Krakowa a stamtąd wcześniejsze wyjście do domu. Jak widać możliwości jest sporo i fajnie by było którąś z nich wykorzystać, tylko że do tego potrzebuję pomocy.

Byłem dzisiaj u psychologa (pani psycholog), co prawda pisałem o wizytę u wychowawcy, ale i tak nieźle. Oddziałowy z rana oznajmił mi, że mam się przygotować na wizytę u wychowawcy (widać u nich to jedno i to samo).

Nic szczególnego nie powiedziała. Pytała się jak długi mam wyrok, co prawda była zdziwiona tą zamianą wyroku (powiedziałem jej ile dostałem i jak to ogólnie wyglądało).

A wyglądało to mniej — więcej tak…

W momencie, kiedy zgarnęli mnie ponad rok temu (w momencie pisania pamiętnika jest już 2, 5 roku) wtedy, gdy moja założyła mi niebieską kartę, na początku posiedziałem „na dołku” 24h, po czym zawieźli mnie na komisariat na ul. Pędzichów. Tam trybem zaocznym dostałem wyrok 1, 5 roku w zawieszeniu na 5 lat. Między czasie jeszcze dostałem prace społeczne do odrobienia — do tej pory nie pamiętam ile ich było do wykonania. Oczywiście o pracach społecznych zapomniałem, byłem zadowolony, że jestem już poza „dołkiem” i mam już to wszystko z głowy.

Po ponad roku przyszła do mnie kartka z sądu z natychmiastowym wezwaniem do odrobienia prac społ., ponieważ w przeciwnym razie grozi mi więzienie. Otworzyłem kopertę, przeczytałem i pomyślałem ‘’…Dobrze, jak będę miał wolne to przejdę się do sądu…”.

O tym jednak też zapomniałem. Niestety prawo jest prawem. Nie minęło parę miesięcy i policja zapukała do drzwi. Gdy już weszli i spytali się o moje dane, od razu domyśliłem się, o co chodzi. Udało mi się jedynie dowiedzieć ile mi grozi i wziąć parę rzeczy(woda, gazety i książkę), po czym założyli mi kajdanki na ręce i po szybkim pożegnaniu z Wiki opuściłem po raz ostatni pokój w hostelu. Nigdy już do hostelu nie wróciłem. W drodze do komisariatu a potem „na dołek”, (czyli na tzw. policyjną izbę zatrzymań), nie byłem specjalnie zaskoczony, bo wiedziałem, że przez moje lenistwo musiało się stać tak a nie inaczej.

Wiem głupota i tyle. Mógłbym spokojnie odpracować te prace społ.. Teraz już będę o tym wiedział.


Całkiem nieźle mija mi dzisiaj dzień, rano obudziłem się z taką chrypką, że wydawało mi się, że nic już dzisiaj nie powiem. Dodatkowo jeszcze podpadłem oddziałowemu, bo chwilkę mi się przysnęło i nie obudziłem się, gdy wszedł do celi. Potem jeszcze mieliśmy wizytę wychowawcy (tego właściwego). Po wizycie opitoliłem śniadanie, jeżeli można to nazwać śniadaniem. Przed obiadem był jeszcze spacer, który minął dość szybko, ze względu na to, że przez cały czas rozmawiałem ze starszym ode mnie Panem, całkiem sympatycznym.

Kurde jak na polu ciepło, fajnie, aż żal było wracać. Dzisiaj pogoda niemal idealna, bo nie jest za gorąco, słońce od rana mocno nie grzeje, więc nie jest też duszno, po prostu super pogoda.

Po spacerze przyszedł obiad, całkiem znośny, co prawda była dziś zupa, której nie do końca lubię (fasolowa), ale zrobiłem swój stary myk, czyli „wypiłem” zupę a fasolkę wyrzuciłem. Drugie danie było już lepsze, makaron z jakimś słodkim dżemem, zjadłem całe drugie danie.


I w końcu nadszedł moment, kiedy możemy zadzwonić. Tutaj mamy możliwość wykonywania rozmów telefonicznych raz na pięć dni, a czas rozmowy to 5 min.. No, więc… tak to prawda, zadzwoniłem do Wiki. A do kogo innego miałbym niby dzwonić, na tą chwilę najważniejsza jest dla mnie najbliższa rodzina, czyli Wiki i Dawid. Nie chcę i nie potrzebuję kontaktu z kimś innym. Jak wyjdę to nie ma problemu, ale nie na tą chwilę.

Dobrze było, choć przez chwilę usłyszeć jej głos. Teraz byle do kolacji, potem jakoś do tej 20.00 lub 21.00 i powoli spać.

Wczorajszy i dzisiejszy dzień minął dość szybko, mam nadzieję, że pozostałe będą podobne lub jeszcze lepsze.


No i po kolacji, szału nie było, tutaj smakołyków raczej nie dają. Chodzi głównie o to żeby przeżyć od początku do końca wyroku. Jedynym urozmaiceniem są tutaj wypiski gdzie można sobie kupić coś innego.

W taki oto sposób, małymi krokami, docieramy do godziny 18.00.

A pomyśleć, że jutro jest ponoć najdłuższy dzień roku. A ja siedzę kurwa w …

21.06.16

Wtorek.14 dzień pobytu. 255 dni do końca.


Dzisiaj nie mam weny do pisania, ogólnie czuje się źle, trochę chory chyba jestem, nie jest to na szczęście nic poważnego, jedynie kaszle i mam zakatarzony nos. Ogólnie trochę do kitu.

Nudny dzisiaj mamy dzień, jest 15.30 i oprócz śniadania i obiadu nic się nie dzieje. Przed chwilą mieliśmy spacerniak w najgorszym miejscu z możliwych (w oryginale „w chujowym”), gdzie widać tylko kawałek nieba a przestrzeń jest zamknięta z czterech stron murem. Kurwa jak wyjdę na zewnątrz to chyba chodnik ucałuję.

Nie będę już pisał, za kim tęsknię, bo to jest już wiadome i nie ma sensu się powtarzać, ale po dzisiejszym spacerniaku mam ochotę popatrzeć, choć przez chwilę na to, co się dzieje na zewnątrz. Choć z drugiej strony nie ma co myśleć o czymś, czego przez dłuższy czas nie zobaczę, bo od tego psychika może szybko wysiąść. Wystarczy, że z Wiki widzę się rzadko i rozmawiam przez tel., raz na 5 dni.

Dzisiaj mam straszny dzień, czuję po sobie, (choć mam nadzieje, że to mi się tylko wydaje), że mam podwyższoną temperaturę, co prawda lekko, ale zawsze. Ciężko idzie mi dzisiaj myślenie, zresztą nie mam też za bardzo o czym pisać. Nic się dzisiaj szczególnego nie działo, dobrze, że dzień się powoli kończy, bo nawet spacer mieliśmy wśród czterech ścian.


Jest 19.00, właśnie mamy przerwę w meczu Polska — Ukraina, jedyna rozrywka dzisiaj to ten mecz pod koniec dnia. Po meczu idę chyba spać, bo fatalnie się czuję.

Zwykle piszę więcej niż jedna kartkę, dzisiaj jednak zrobię wyjątek. Przynajmniej będzie mniej notatek do czytania. Dobra skończyła się przerwa idę oglądać mecz.

22.06.16

Środa. 15 dzień pobytu. 254 dni do końca.


Dzisiaj na „spacerniaku” policzyłem sobie faktyczną ilość dni do końca i wcale nie wychodzi 254 dni. Według mnie jest to 3 lub 4 dni mniej. Koniec kary przypada mi na 3 marca, czyli już odpada mi 3 dni. Zabrali mnie 7.06 choć przy obliczeniu kary uwzględnili mi już 6.06. 9 mies., to od 6.06 do 6.03 więc już wychodzi nie 269 a 266. Teraz kolejna rzecz to luty, w przyszłym roku luty ma 28 dni, więc odpada kolejne 2 dni. Już mamy 264 dni. Nie wiem jak oni to liczyli, ale według mnie przy uwzględnieniu daty 3.03 i lutego, który ma 28 dni, jakby nie liczył wypada 264 dni. Gdyby wziąć pod uwagę jeszcze to, że początek kary przypada mi na 6.06 a dzisiaj mamy 22.06 to jestem tu 16 dni, czyli dzień więcej niż pisze.

Zróbmy więc może tak; dalej będę pisał tak jak oni mi podali czyli te 269 dni i ilość dni którą zacząłem liczyć odkąd zacząłem pisać, natomiast w nawiasie będę podawał najpierw ilość dni którą jestem w rzeczywistości i ile pozostało mi do końca według moich obliczeń.


A więc mamy (16) dzień pobytu i (248) dni do końca.


Kogoś to może śmieszy takie liczenie dni, kto by na wolności miał liczyć dni, niby do czego, no i po co. Niestety w więzieniu każdy dzień jest istotny, szczególnie, gdy ma się do czego wracać i jeżeli ktoś na ciebie czeka. Zobaczymy teraz czyje obliczenia były poprawne, jakby nie patrzeć to 6 dni różnicy, prawie tydzień.

Nie wiem, czemu ale wczoraj nie mogłem coś zasnąć, wierciłem się chyba z dwie godz.. Pewnie duża w tym zasługa kataru, w końcu cały nos mam zatkany, więc pewnie dlatego.

Dzisiaj czuje się już dużo lepiej, co prawda nos mam dalej zatkany, ale katar towarzyszy każdej chorobie (przeziębieniu), więc pewnie będę musiał jeszcze trochę pocierpieć.

Dzisiejszy dzień mija całkiem nieźle, do południa trochę się wlekł, ale od momentu spaceru zrobiło się nagle popołudnie.

W końcu pozwolili nam się umyć… pod prysznicem. Z tego wynika, że prysznic mamy 2 x w tyg., zawsze to coś. Dzisiaj zabrali nam kolejnego kolegę z celi, zostało nas 4, od razu zrobiło się spokojniej.


Minęła już większość dnia, jest 15: 07, na polu bardzo ciepło, słoneczko grzeje tak miło, że aż chciałoby się pospacerować.

W więzieniu jest tylko 1godz., spaceru i przez tą godzinę trzeba się nacieszyć powietrzem na zewnątrz. 23 h za murami, niebo widzisz tylko wtedy, gdy się mocno nagimnastykujesz, ogólnie przesrane, ale jak kara, to kara.

Jednak w tym całym gównie, jest mały promyk nadziei(piszę w tym momencie niestety o sobie, jako że jest to mój pamiętnik, wiedząc jednak o tym, że mogą go czytać również inni, chcę dodać, że każdy, jeżeli tylko chce może znaleźć w tym gównie swoją iskierkę nadziei w jakiejkolwiek formie by ona nie była, jeżeli tylko zechce i ta iskierka spowoduje, że nie będzie sam). Widziałem się dzisiaj przez chwilę z wychowawcą w momencie, kiedy rozwozili obiad i z ciekawości spytałem się o pracę, usłyszałem odpowiedź, w której tliła się iskierka nadziei.

Będzie, ale jeszcze nie teraz…

Z tą pracą w więzieniu też jest ciekawie, bo wygląda to mniej — więcej tak; dostaniesz pracę, ale na początku będziesz pracował za darmo. Teraz tak, żeby „przejść na płatne” musisz spełnić więcej warunków niż na to żeby dostać się do NASA. Albo inaczej, tu nie tyle musisz spełnić warunki, co najlepiej abyś był dokładnie tą osobą, która im odpowiada. Pracujesz, robisz tak jak trzeba, szybko się uczysz (na ich warunkach) i jeżeli wpadniesz im w oko i będą wiedzieli, że zrobisz to szybko i dobrze, to po jakimś czasie z pewnością przejdziesz na płatne. Zapomniałem jeszcze dopisać, że warunkiem niemal podstawowym jest to, że musisz mieć długi wyrok. Co prawda pojęcie długi wyrok jest tutaj względne, ale załóżmy, że skazani(nieosadzeni, nie mylić pojęć, o czym wspomnę jeszcze w tym Pamiętniku) z wyrokami tak od 2 lat wzwyż mają coraz większe szanse. Jak widać wszystko jest tu zależne od wielu czynników i ciężko tu cokolwiek przewidzieć.

Przynajmniej jest jakakolwiek nadzieja, że będę coś robił, trudno najwyżej będę pracował za darmo, a w pracy zawsze coś robisz a robiąc cokolwiek szybciej mija ci czas, a to jest dla mnie bardzo istotne.

Jak na razie najwięcej czasu spędzam w łóżku i przed telewizorem, szlag mnie trafia!!! Czuję się jak młody byk zamknięty w klatce, albo mały kotek w transporterze, mam chęci do pracy, energii w cholerę, a nie mogę nic z tym zrobić. W sumie kolejny powód żeby nie pozwolić się więcej zamknąć w pierdlu. W ogóle sam fakt siedzenia w więzieniu sprawia, że człowiek czuje się jak kryminalista.

Ostatnio nawet spytałem się Wiki, czy dalej chce zadawać się z kryminalistą, no bo teraz papiery mam naznaczone śladem pobytu w więzieniu. Odpowiedziała mi tylko, że będzie na mnie czekać.

Nie będę na razie planował co zrobię po wyjściu, bo to jeszcze za wcześnie aby cokolwiek ustalać ale jedno jest pewne, pierwsze dni chcę spędzić z Wiki.

A potem zobaczymy.


Teraz czekamy na kolację. Wszystko jest tu za wcześnie; śniadanie przed 7:00, obiad około 13:00, a kolacja po 17:00 i jeżeli chcesz potem jeszcze coś zjeść musisz mieć swoje w postaci „wypiski” o czym już pisałem. Może krótko przypomnę, 3 x w miesiącu dostajesz kartkę, na której wpisujesz, co chcesz kupić a następnego dnia lub czasem nieco później to dostajesz, pod bezwzględnym warunkiem, że masz kasę. Dlatego liczę na to, że jak dostanę prace to przynajmniej za jeden miesiąc mi zapłacą. Oby.

Nie wiem czemu, ale najbardziej boję się końca roku; listopad, grudzień i styczeń. To, że wtedy jest zima to kij z tym, ale wkurza mnie fakt, że jest to okres największych świąt, najlepszy czas na spotkania w gronie rodziny.

A gdzie ja wtedy będę siedział?

Kurwa mać!!!

Wiem, że inni osadzeni mają większe wyroki niż ja i cela staje się dla nich drugim domem, lecz ja nie mam zamiaru do nikogo się porównywać. Ja to jestem ja a nie kto inny, dlatego nie interesuje mnie to, co mówią o mnie inni. A odnośnie tego, co powiedziałem znalazłem kiedyś (jeszcze na wolności) fajny cytat:

…Nie interesuje mnie, co mówią inni,

bo jest ich za dużo a każdy mówi co innego…

Dlatego gryzie mnie fakt, że siedzę w więzieniu i nie mam zamiaru przyzwyczajać się do tego miejsca. Wiem też o tym, że nie powinno się myśleć o czymś, co jest w tym momencie niedostępne będąc w tym miejscu, bo to nie ma sensu a w tym przypadku powoduje to psychiczny dołek.

Co ja na to poradzę, że tak bardzo tęsknie za wolnością i za rodziną, nie należę do ludzi, którzy szybko dopasowują się do zmian. A gdy dochodzi do tego pozbawienie wolności poprzez zamknięcie w czterech ścianach, co powoduje ograniczenie swobody ruchu, moja psychika, aby się nie załamać wraca myślami do momentu kiedy byłem na wolności.

Nie wiem czy zauważyliście, ale zdefiniowałem właśnie pojęcie tęsknoty.

Może to i frajerskie, gówniarskie i cholera wie jeszcze jakie, nie obchodzi mnie to, dla mnie ważniejsza jest rodzina i normalne życie a nie to żeby się tym przejmować.

Z drugiej strony w więzieniu jestem pierwszy raz, do tego prawie całkiem odcięty od świata, bo jedyne co widzę to niebo na „spacerniaku” i w celi patrząc przez kraty.

Może gdybym był w internacie, czy w klasztorze a nawet w zakonie, to miałbym przynajmniej niewielki kontakt z otoczeniem. Jakikolwiek. A tutaj. Tutaj nie ma żadnego. Żadnego. Jedynym wyjątkiem jest moment, kiedy cie przewożą z jednego zakładu karnego do innego, wtedy przynajmniej widzisz świat przez szybę.

Od jakiegoś czasu wydaje mi się, że ludzie „na zewnątrz” nie doceniają tego, co mają; wolność, rodzina, praca i życie wśród ludzi.

Jak widać czasem człowiek potrzebuje kopa od życia, ale takiego potężnego KOPA żeby w końcu zrozumiał, że jednak robi źle, żeby w końcu się obudził i wszedł na właściwą drogę.

Oczywiście są tacy, którym jest dobrze w ich świecie, nieważne jaki by był, dobry czy zły. Tacy dzielą się jeszcze na mądrych i głupich, lub myślących i niemyślących, co i tak na jedno wychodzi. Mądry żeby nawet poruszał się w świecie przestępczym nie wpadnie (chyba, że ma zajebistego pecha), głupi wpadnie szybciej niż myśli.

Pewnie zastanawiacie się, do którego typu ludzi bym tu siebie sklasyfikował, no niestety musze być sprawiedliwy i umieścić siebie w grupie osób głupich, co zresztą zrobiłem już wcześniej. Od razu też chciałbym zdefiniować tą głupotę, jako głupotę czynu przestępczego a nie głupotę na zasadzie być głupim.

Po wyjściu stąd na pewno mam zamiar zmienić swoje życie, może nie w sposób diametralny, czyli od razu, jednak z pewnością będę się teraz pilnował, jeżeli chodzi o prawo i policję. Mam sporo długów, które przydałoby się spłacić, przede wszystkim te, za które można pójść siedzieć, dobrze by było też ustabilizować trochę swoje życie. Właśnie teraz miałem taki zamiar, jak jednak widać nie było mi to jeszcze dane, co nie oznacza, że jest na to za późno. Może ktoś, kto będzie to kiedyś czytał(z podkreśleniem na „może”) pomyśli sobie, że próbuję się wybielić czy też zrzucić z siebie winę. Nic bardziej mylnego. Wiem, za co siedzę, wiem, co zrobiłem źle i nie mam zamiaru się wybielać. Mam za to świetną okazję żeby przemyśleć swoje postępowanie, zastanowić się nad swoim życiem i wyciągnąć z tego wnioski.

To najlepsza kara, jaka może być.

Człowiek na co dzień nie ma czasu na takie rzeczy, pęd cywilizacyjny czyli praca, obowiązki, dom i znajomi nie pozwalają nam na chwile dla siebie.

A prawda czasami bywa brutalna.

Wydaje nam się, że postępujemy dobrze, że to inni są źli a nie my, że to inni ludzie chcą nas skrzywdzić a to my jesteśmy ofiarami. Jednak zdarza się, że to ofiara jest katem.

Jak to fajnie ujął kolega z celi „na Monte, „(o czym już zresztą pisałem) „…Tutaj wszyscy są niewinni…”

— Ja nic nie zrobiłem,

— No, bo mnie zdenerwował(a)

— Ale to nie była moja wina

Itd.…

Często krzywdzimy innych nie zdając sobie z tego sprawy, a jeżeli już zauważamy czyjąś krzywdę, to wiele osób najzwyklej w świecie nie zamierza nic z tym zrobić albo udaje że nic się nie stało:

— a dobra, przejdzie jej/mu,

— przecież nic się nie stało,

albo,

— do wesela się zagoi

Może i zagoi się do wesela, bo wszystkie rany z czasem się goją, nawet te najgorsze i najgłębsze, ale każda rana goi się szybciej i lepiej, jeżeli ma dodatkowy opatrunek w postaci skruchy(przeprosiny lub wyznanie winy) ze strony winnego.


Wiem, że wszystko, co tu piszę to filozoficzne bazgroły i kompletna utopia granicząca z bzdurą, bo gdyby wszyscy wiedzieli co robią i myśleli nad tym co robią, to nie byłoby na tym świecie –może nie że zła, bo to oczywisty banał — ale bardziej chamstwa wynikającego z głupoty i złośliwości. Dlatego też z tego powodu mamy kary, więzienia, wojny i inne tego typu rzeczy.

Jedni zrozumieją swoje postępowanie i zmienią się, drudzy nie. Jedni trafią do więzienia, wyjdą z niego i więcej tam nie wrócą gdyż uznają że ich czyn był jedną wielką chwilową wpadką, a drudzy wyjdą, a będąc na wolności ponownie coś zrobią ponieważ inaczej nie potrafią albo nie chcą tak żyć i znów tam wrócą. Niektórym nawet rodzina nie pomoże i to nie dlatego że nie umie czy nie chce, (choć i takie rodziny się zdarzają, ale w to nie będę się zagłębiał), tylko że to są już patologie. Ten temat mógłbym spokojnie rozwinąć, podając odpowiednie dowody naukowe (dział psychologia), jak również rozwijając go pod różnym kątem, jednakże na razie pominę tą kwestię, bo nie o to tu chodzi żeby zasypywać was definicjami i regułami naukowymi.

Tu chodzi bardziej o to, że są ludzie, którzy nie czują pewnych wartości, wiadomo świat jest zbyt duży i piękny a życie zbyt krótkie żeby przejmować się takimi pierdołami.

Problem w tym, że niektóre… problemy (wiem, masło maślane) same się nie rozwiążą, życie ci w tym nie pomoże a jedynie może pogłębić. A świat i ludzie w nim, tak naprawdę mają cię w dupie. Uwierz mi, że tak jest.

Rodzina natomiast, to jedyne osoby, które cie znają, wiedzą jakie masz problemy lub jeśli nie wiedzą to zawsze postarają się jakoś pomóc. Oczywiście nie twierdzę, że jest to norma albo ich obowiązek. Mówię tu o tej najbliższej rodzinie(rodzice, siostra, brat), dla której nie powinien być to obowiązek a zwykła normalna pomoc.

Nie wiem, może z psychologiczno- społeczno- naukowego punktu widzenia mylę się w tym, co piszę, ktoś może uważać, że pierd… bez sensu. Nie wiem, może. Oczywiście są różne formy pomocy dla osób uzależnionych lub mających z czymś problem. Nie przypominam sobie jednak przypadku, aby ktoś sam sobie z czymś poradził, żeby sam wyszedł z uzależnienia(nałogu). Prędzej zdarzają się osoby, które tracą najbliższych z powodu swoich problemów.

Pisząc problem mam na myśli ogół spraw mających niekorzystny (destrukcyjny) wpływ na nas, czyli choroby, uzależnienia itp..

Z tego, co pamiętam, to w każdym człowieku istnieje coś takiego jak czynnik obronny (mechanizmy obronne), który powoduje, że organizm człowieka broni się przed negatywnymi skutkami danego problemu. Pisząc prostym językiem, robi wszystko żeby przetrwać.

Człowiek sam w sobie jest bardzo ciekawym stworzeniem, czy to pod kątem biologicznym, czy pod kątem psychologicznym. Niestety lub stety, to my sami o sobie decydujemy, do pewnych rzeczy nikt nas nie zmusi, chyba, że łamiemy prawo. Szkoda, że nie potrafimy jeszcze przewidzieć przyszłości, pewnie nie byłoby wtedy tylu problemów. Jak na razie musimy się nauczyć, że wszystko, co robimy ma swój skutek w przyszłości.

To tak jak w przyrodzie; gdy pada deszcz, zapewne będzie mokro, a po nocy wstaje dzień.


Dobra, na dzisiaj wystarczy już tej filozofii, bo mnie głowa od tego boli. Zresztą jest już prawie 20:00 (19:40), wkrótce będzie apel wieczorny, na którym będziemy stać na baczność, potem pewnie obejrzymy jakiś film. Na razie oglądamy mecz, tzn. oni oglądają, ja pisze. No a po wszystkim trzeba będzie pójść spać. Jutro czwartek, potem piątek i weekend. I tak minie trzeci tydz., mojego pobytu tutaj. Potem czwarty tydz. i miesiąc za mną. Za jakiś czas przyjedzie (taką przynajmniej mam nadzieję) Wiki, minął kolejne tygodnie i tak do końca roku.

Mam nadzieję, że te 8 mies., szybko minie i ten najgorszy rozdział w moim życiu będę miał za sobą.

23.06.16

Czwartek. 16(17) dzień pobytu. 253(247) dni do końca.


Za 10 min. mamy południe, nie jest źle, minęło pół dnia. Po porannym apelu, który był dzisiaj trochę później, położyłem się jeszcze spać, po czym nagle zawołali mnie do tel.. Wcześniej napisałem prośbę o tel. do adwokata. Rozmawiałem z nim chwilę, ale coś czuję, że ten adwokat niewiele mi pomoże, nie czułem w jego głosie chęci współpracy ze mną. Nie wiem czy chodzi może o moje przestępstwo czy może oto, że nie chce zajmować się tak błahą sprawą. Może gdybym mu sypnął kasą bez gadania wziąłby tą sprawę.

Pierd… przemęczę się jakoś przez te 8 mies. i spieprzam stąd, pierd… tych adwokatów, sam sobie poradzę.

Za niedługo będzie obiad to sobie coś zjem, potem „spacerniak” i większość dnia minie. Dzisiaj do celi dali nam na jeden dzień „nowego”, przyjechał z Sącza. Jutro i tak go pewnie biorą, więc znów będziemy w czwórkę.

Czemu o nim pisze? W Sączu siedział 2 lata, teraz dostał ponoć jeszcze 3 lata, z tym, że idzie na P2, więc pewnie zmniejszą mu długość wyroku. A ja się przejmuje 8 miesiącami.

W celi, w której siedzę tylko ja mam najmniejszy wyrok, kolega na dolnym Koju ma 3 lata, obok 4, 5 a na końcu celi jeszcze jakiś rok. Z tego wynika, że powinienem się „cieszyć”, że mam tylko tyle. Dla mnie to i tak dużo, nawet za dużo, ale jak mi radzili na „Monte”, odsiedź swoje spokojnie i wracaj do domu.


No i po obiedzie.


Być może za niedługo pójdziemy na spacer, czyli znowu będziemy kręcić się w kółko jak idioci, ale tu wszystkich traktują jak idiotów i zwierzynę.

Oglądaliśmy wczoraj film ze Stevenem Seagalem, pokazywali tam więzienie w USA o zaostrzonym rygorze. Więzienie gigantyczne, półotwarte. Z rana cele się otwierały, więźniowie wychodzili i spacerowali sobie. Spacerniaki duże, można było poćwiczyć, a najbardziej, co mnie uderzyło to swoboda poruszania się. Śmieliśmy się po tym filmie, że gdyby trafili tutaj do Polski do tych więzień, to by chyba zwariowali.

Ostatnio słyszałem, że więzienia półotwarte też nie są takie cudowne jak to niby o nich mówią. Wystarczy, że cele są otwarte, przecież każdy może sobie wejść i coś zajumać(po mojemu ukraść), a to, że luzy są większe niekoniecznie oznacza, że od razu jest lepiej. Tak szczerze, to wolę już przesiedzieć w tym Tarnowie w celi zamkniętej do końca wyroku na spokojnie, niż żeby mnie gdzieś przewozili i żebym musiał się tam ponownie do wszystkiego dostosowywać.

Nawet zastanawiam się nad tym, czy jest sens aby prosić dalej o pomoc tego adwokata, czy nie lepiej odbębnić całość i mieć czyste papiery.


* * *

I tak dobrnęliśmy do 16:20, byliśmy teraz na najgorszym „spacerniaku” który jest najmniejszy i do tego śmierdzi. Co te „spacerniaki” dają? Można się trochę poruszać, odetchnąć świeżym powietrzem (tylko na dwóch), no i pokręcić się w kółko wśród murów. Zalet może by i było więcej, bo np. na spacerniaku można poćwiczyć, pograć w kosza i w siatkę, (wow), czego nie zrobisz w celi, więc nie jest źle. No tak, teraz wypadałoby sobie zadać jeszcze takie pytanie, czego się spodziewam lub spodziewasz, skoro jestem lub jesteś w więzieniu.

Jak wiadomo w Skandynawii są inne więzienia, w Ameryce inne, a w Azji inne. A jako że jeszcze się nie załamałem to chyba nie jest tak źle, gorzej by było gdybym zupełnie stracił nadzieję i gdyby nic mi się już nie chciało.

24.06.16

Piątek. 17(18) dzień pobytu. 252(246) dni do końca.


Nie było tego wczoraj dużo, a to, dlatego że najlepiej pisze mi się wieczorem a nie rano i druga rzecz; nikt wczoraj nie zaświecił światła i musiałem skończyć wcześniej, bo w pewnym momencie zrobiło się tak ciemno, że dalsze pisanie nie miało już sensu. Zły byłem z tego powodu jak cholera, bo nie lubię siedzieć po ciemku a niestety musiałem.

No trudno, nie jestem u siebie, trzeba zacisnąć zęby i jakoś się przemęczyć do końca.


Powoli kończy się trzeci tydz., pobytu w więzieniu. Dla mnie ostatni dzień tyg., przypada we wtorek, ponieważ wtedy mnie zgarnęli.


* * *

No i połowa dnia za nami; śniadanie i spacer. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów na śniadanie zjadłem mleko z makaronem. Takie rzeczy ostatnio jadłem jeszcze w podstawówce albo jakiś czas temu w szpitalu i to z przymusu, normalnie to bym tego nawet nie tknął, a tu proszę, podjeżdża do mnie mleko z makaronem, nalewają mi do miski a ja to wcinam aż mi się uszy trzęsą.


Upał dziś jak diabli, byliśmy na spacerniaku około 10:00 i już grzało. Będzie dzisiaj ze 30 C.


Co ja tu kurwa robię!!?


W nocy z czwartku na piątek miałem bardzo dziwny sen. Nie wiem skąd się wziął i dlaczego, ale mam nadzieję, że już nigdy nie wróci. Śniło mi się, że zerwałem kontakt z rodziną, że przestałem już dzwonić do Wiki, a gdy wyszedłem, nie skontaktowałem się z nią.

Bardzo dziwny sen, bo co, jak co (ew., z kim jak z kim) ale z Wiki to niemal na pewno chciałbym się spotkać po wyjściu.

Wydaje mi się, że jest to, tzw. wewnętrzny konflikt, który jest rozładowywany podczas snu. Dobrze, że dzieje się to podczas snu a nie w rzeczywistości. Co prawda wkur… mnie to, co się stało, ale obwiniać mogę za to tylko siebie. Nie jestem chyba zbyt silny psychicznie, bo zmuszam się do tego żeby się nie rozkleić. Przecież na początku jak mnie tu przywieźli, byłem wręcz sparaliżowany strachem z powodu tego ogromu. Dziwny był ten paraliż, bo jak czekałem przed dyżurką oddziałowego na przydzielenie mi celi, to jeden z oddziałowych zadał mi pytanie, czemu jestem tak dziwnie pobudzony.

Pobudzony?

Raczej przerażony niż pobudzony.

A może dla pracownika Służby Więziennej takie objawy jak szybsze bicie serca, nerwowe rozglądanie się dookoła, czy wyraz twarzy ukazującej niepewność we wszystkim, co się robi, to pobudzenie a nie przerażenie (objawów z pewnością jest więcej, ja zapisałem jedynie te, które pamiętałem). No cóż, nie każdy musi się znać na psychologii czy też na fizjonomii.


Pierwsze dni w Tarnowie były podobne do tych „Na Monte”, tzn. przerażenie, trudności w zaśnięciu i w pewnych momentach cisnące się do oczu łzy, z tym, że na tym podobieństwa się kończą. Bo Tarnów miał być moim miejscem docelowym, dlatego wiedziałem, że tu już zostanę do końca i nie miałem już strachu związanego z dalszą podróżą w nieznane. Więc zostawała już tylko kwestia przyzwyczajenia się do tego miejsca.

I powiem wam, że teraz jest już nieco lepiej.


Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie jeden temat i prosi się żeby go opisać. W sumie to sam nie wiem co zrobić, bo nie miałem w planie już teraz o tym pisać tylko trochę później jak się już trochę rozkręcę. Jako że nie daje mi spokoju to zrobię ten wyjątek i pozwolę sobie tu na małą dygresję (wtrącenie, odejście od gł. tematu).

Temat, który chcę poruszyć to wiara. Wiem, że jest to temat bardzo delikatny, ludzie z reguły nie lubią poruszać tego tematu, ja natomiast chętnie o nim wspomnę choćby ze względu na to, w jakim znalazłem się miejscu.

Niektórzy mówią, że człowiek wtedy zwraca się do boga, gdy stanie się coś złego, w przypadku jakiejś tragedii lub gdy wszystko inne zawiedzie. Czasem wystarczy, że stracimy kontakt z kimś bliskim na dłuższy czas i to już jest powód żeby zwrócić się o pomoc do sił wyższych.

I teraz tak, zanim przejdę dalej chciałbym zaznaczyć, że jestem ateistą lub też agnostykiem, który zastanawia się nad swoim stu procentowym ateizmem, ale z każdym kolejnym dniem jest ku niemu bardziej skłonny. No tak, jak ateista (czy też jeszcze agnostyk) może rościć sobie jakiekolwiek prawo do pisania na temat wiary. A no niestety może i to bardziej aniżeli niejeden wierzący choćby dlatego, że stałem się niewierzący, bo gdybym był nim od początku, to co innego.

Nie będę tego tematu rozwijał, bo raz, że jest to temat rzeka, a dwa mam jeszcze wiele innych tematów do poruszenia, więc skupię się na kilku kwestiach, o których jedynie chcę wspomnieć.

Pamiętam jak kiedyś kolega z Krakowa powiedział mi taką rzecz:

— Skąd wiesz czy przed śmiercią nie zwrócisz się do boga.

No nie wiem i chyba żaden agnostyk i ateista tego nie wie. Wiem jedynie, że zostało mi jeszcze trochę życia i chcę to moje życie tak ukształtować, aby rządziły w nim nie wiara w siły nadprzyrodzone, a logika i racjonalizm, czyli to, co w życiu uważam za priorytet w kwestii postrzegania świata. Oczywiście nie mogę przewidzieć tego, co się stanie, ale chciałbym podkreślić raz jeszcze, że jestem człowiekiem, który gdy cokolwiek się wydarzy, zawsze stara się zamykać to w obrębie racjonalizmu a nie ślepej wiary w bóstwa i siły ”nie z tego świata”.

Wolałbym żeby nie stało się ze mną to, co stało się z moim ojcem, chciałbym do końca być taki jak teraz. A co do mojego ojca, o którym napiszę więcej nieco później, to chciałbym tylko dodać, że jest on moim zupełnym przeciwieństwem pod niemal każdym względem.


Mówi się często, że „jak trwoga to do Boga”, czyli że gdy dzieje się coś złego, boimy się czegoś, to prosimy boga o pomoc.

Związane jest to najczęściej z tym, że gdy wyczerpiemy cały zapas energii, jaki posiadamy, stracimy całą wiarę w cokolwiek, co może nas uratować, to zwykle zwracamy się jeszcze „tam” gdzie nas nauczono, że można jeszcze szukać ratunku w ostateczności, gdy już zawodzi wszystko, co jest na ziemi.

I to jest zazwyczaj błędne koło, bo zamiast pozostać przy ziemskich sprawach i w momencie kompletnego kryzysu wiedzieć że zrobiło się wszystko co tylko się dało i z poczuciem spokoju czekać na dalszy bieg wydarzeń, osoby wierzące szukają ukojenia tam, gdzie im się wydaje że jeszcze mogą szukać, wówczas miejsce rozumu zajmuje „ślepa wiara w niewiadomą”. A gdy ostatecznie pojawia się czarny scenariusz, to zamiast przyjąć to ze spokojem, ponieważ niestety nie udało się inaczej, jesteśmy źli na cały świat a szczególnie na tych ludzi, którzy mieli nam pomóc a niestety nie udało im się.

Oczywiście najlepiej, gdy wszystko układa się po naszej myśli, wtedy dziękujemy bogu za „wysłuchaną prośbę”, mimo, że stało za tym wiele innych czynników, w których na pewno boga nie było.

Podobnie ma się sprawa w moim przypadku. To, że tutaj się znalazłem to tylko a wyłącznie moja wina i do nikogo nie mogę mieć pretensji. Staram się też trzymać mocno psychicznie, bo wiem, że jestem tu zdany na siebie i tylko na siebie mogę liczyć, dlatego nie mogę się poddać. W końcu jest jeszcze ktoś, kto na mnie czeka. Czy w tej sytuacji bóg może mi jakoś pomóc? Bardzo w to wątpię. Być może gdybym nie miał nikogo i gdyby nikt na mnie nie czekał, mogłoby to wyglądać inaczej, ale czy wtedy zwróciłbym się do boga? Raczej nie.

Pewnie bym się załamał i obraził na cały świat, ale czy byłby to argument do zwrócenia się ku bogu.

Jak myślicie, dlaczego zdecydowałem się na poruszenie tego jednak kontrowersyjnego tematu? Bo wydaje mi się, że człowiekowi w więzieniu przychodzą różne myśli do głowy. Szukamy wówczas pomocy z każdej strony i w jakiejkolwiek postaci, czy to w rozmowie, czy w książkach, czy też w innych zajęciach. Bo nie chce mi się wierzyć, że w więzieniu siedzą same kozaki, którzy odsiadują wyrok „na luzie”, a po wyjściu na wolność żyją sobie jakby nic się nie stało. Chyba, że się mylę i tylko ja tak bardzo przeżywam pobyt w więzieniu a wszyscy wokół mnie mają na to wyjebane.

Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.


Jest już 12:31, kolejny „spacerniak” dopiero jutro, czyli do końca dnia w celi. Jak tu nie zwariować? Koledzy z celi ten czas wypełniają spaniem, ciekawy sposób na zabicie czasu. Ja lubię się zdrzemnąć, ale z rana po porannym apelu, natomiast w ciągu dnia nie potrafię.

Powoli zaczynam tracić temat do pisania, bo oprócz „spacerniaka”, to tak naprawdę nic się tu nie dzieje. Jutro dopiero będziemy mieć prysznic, a ja jeszcze czekam na „wypiskę”, czyli zakupy. Liczę jeszcze na to, że dadzą mi w końcu jakieś zajęcie i ten czas w końcu przyśpieszy.

A tak z ciekawości, to zastanawiam się nad tym, co się dzieje z tymi, z którymi siedziałem na samym początku w tej zatęchłej celi. Był tam taki jeden, który dostał wyrok miesiąc krótszy niż ja, w sumie za głupotę. Ciekawe czy dostał P2 i trafił na Ruszczę. Ciekawe też, co z tym, z którym jechałem tu do Tarnowa. Jechał razem ze mną, rozdzielili nas dopiero na korytarzu.

Wiem, że „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”, co oznacza, że zbytnia ciekawość nie jest dobra, ale to oznacza, że nie mam wyjebane na to, co się dzieje dookoła.

Ciekawe, co z… wiem, że może nie powinno mnie to interesować, ale ciekawi mnie, czym kierowali się oddziałowi rozdzielając nas w taki a nie inny sposób. No i oczywiście ciekawe, co oni teraz robią.

Zastanawiam się czy nie lepiej zacząć pisać o czymś innym, aniżeli w kółko o tym samym. Co prawda ma to być pamiętnik, czyli piszę to, o czym myślę każdego dnia, jednak ta monotonia tematu zaczyna mnie nudzić.

Byłem na spacerniaku… bla, bla, bla…

Właśnie zjadłem obiad… bla, bla, bla…

Kończy się kolejny dzień… bla, bla… bla…

Fajnie mieć jakąś pasję; pisanie, czytanie czy rysowanie, ale monotonia zabija. W pisaniu liczy się ciekawy temat i wena. Pisanie dla samego pisania, to jak picie tylko po to, żeby butelka była pusta.

Zaraz się postaram o jakiś ciekawy temat do opisania.

Wiadomo, że nie będę od razu opisywał sytuacji geopolitycznej na Zachodzie, czy zastanawiał się nad globalnym ociepleniem, ale delikatna zmiana tematu przyda się, aby nie zanudzić czytającego na śmierć.

Może zacznę od samego siebie, jako autora tego pamiętnika, żeby nie było, że chowam się gdzieś za kurtyną opisując wszystko to, co się da, byle tylko się nie przedstawić.

Jak wiadomo siedzę w więzieniu. Może warto w końcu odpowiedzieć na najważniejsze pytanie, które zapewne każdy, kto czyta ten pamiętnik sobie zadaje.

Siedzisz, ale za co?

Art. 207 KK „Znęcanie się psychiczne i fizyczne nad konkubiną”.

Tak, niestety to prawda.

Ty skur… jak mogłeś się znęcać nad słabszą osobą. Wiem jestem już spalony, skreślony i trzeba zamknąć ten pamiętnik, bo nie ma sensu go dalej czytać. W więzieniu tacy jak ja nie mają za ciekawie, gorzej już mają tylko gwałciciele i pedofile.


Czy czuję się winny? Tak, gdybym mógł cofnąć czas na pewno zachowałbym się inaczej. Ale czasu już nie cofnę a tego, co się stało już nie zmienię.


Czy jest mi za to wstyd? Tak, jak cholera, bo to, co robiłem, robiłem pod wpływem emocji, wyłączyłem myślenie a włączyłem siłę.


Problem w tym, że z natury jestem cholerykiem, nie chodzi o to, że jestem agresywny, tylko nerwowy, szybko wpadam w złość. A Wiki, tak, to ona była moją pierwszą „ofiarą”. Ciekawe nie, że tyle o niej pisze, że tęsknie, że ją kocham, — chociaż nie pamiętam czy to napisałem, — ale dość sporo poświęcam jej czasu w tym pamiętniku. Tak, jest to być może dziwne, ale tu już inny problem. Już słyszę głosy; „tak bił kobietę a teraz próbuje się usprawiedliwić”. Nie, nie próbuję się usprawiedliwić ani tłumaczyć. Nie jest sztuką zrobić coś złego czy wstydliwego, sztuką jest zrobić coś takiego i do tego się przyznać.

Często też bywa tak, że wina leży po obu stronach, rzadko się zdarza (najczęściej w przypadkach przestępstw seksualnych) żeby winna była jedna osoba i to w 100%. Nie, nie zwalam winy na Wiki, bo to by było kompletne chamstwo, jakie mógłbym zrobić, tylko uważam, że oboje byliśmy głupi i oboje teraz cierpimy.

Dużo osób wie nie od dziś, że ja i Wiki mamy podobny charakterek, oboje nie potrafimy odpuścić i gdy oboje wybuchamy to leci już wszystko.

Więc mam nadzieje a nawet jestem pewien, zresztą pisałem już o tym, że te 8 mies., dadzą nam wiele do myślenia i może w końcu się uspokoimy.

Tak czasem jest, że dopóki kogoś porządnie się nie trzepnie, to dalej będzie siedział w gównie i myślał, że jest ok.


Jutro będę dzwonił do Wiki i zobaczę, ba, usłyszę, co tam u niej słychać. Ciekawe czy dostała ode mnie list, który do niej napisałem. Nie jestem szczególnym zwolennikiem listów, ale doszedłem do wniosku, że raz napiszę jej parę ciepłych słów, niech ma, a z drugiej strony będzie miała „pamiątkę” po moim pobycie w Tarnowie. Wiem, żadna to pamiątka, mieć coś, co przypomina pobyt w pierdlu, ale to co jest napisane w tym liście, jest ważniejsze od tego skąd ten list jest.

Wiem, że nie wszyscy muszą się zgadzać z tym, co piszę, szczególnie, gdy ktoś siedzi za bicie kobiety. Zresztą nie piszę tego pamiętnika na zamówienie, tylko dla siebie, więc wali mnie to czy ktoś się ze mną zgadza czy nie. A co do mojego wyroku, odbywam karę za to, co zrobiłem i nie mam ochoty więcej do tego wracać, bo nie mam z tego powodu ani żadnej przyjemności, ani korzyści.

Dziękuje.

Przyznaję, że gdy wszedłem do celi w Tarnowie, ściemniłem, za co tu jestem, nie miałem odwagi, aby się przyznać.

Dlaczego?

Bałem się powtórki z „Monte”, wolałem nie mówić prawdy żeby spokojnie odsiedzieć sobie te kilka miesięcy. Nie zastanawiałem się nad tym czy dobrze zrobiłem czy źle, wolałem mieć spokojną odsiadkę, a nie wysłuchiwać chamskich docinek.

Zresztą jadąc tutaj, miałem w pamięci radę wychowawcy z „Monte”, u którego byłem w dniu przyjazdu. Jak na razie trzymam się tego, co mówił wychowawca i kolegi z celi na „Monte” i, … nie jest źle. Oby tak dalej…

I jeszcze jedno. Ulżyło mi po tym jak napisałem, za co tu jestem. Nie było mi to łatwo napisać. Nigdy nie jest łatwo przyznać się do błędu, ale tylko wtedy można okazać skruchę. A skoro wszystko już wiadomo to chyba można przejść dalej.


TARNÓW

Ładne miasto, bardzo ładny dworzec, miejscowość mniejsza niż Kraków, ale równie ciekawa i warta zwiedzenia (odwiedzenia). Wszystko by było pięknie i ładnie, gdybym mógł po nim pospacerować i pozwiedzać. A tak muszę siedzieć w tej jeb… celi. Wiem jednak jedno, więzienie znajduje się w centrum miasta i niedaleko stąd do Dworca. Wiem też, że koło więzienia jest Sąd. Jadąc tutaj niewiele widziałem, więc też niewiele napiszę. Bus z napisem SW (Służba Więzienna) dosłownie przemknął przez centrum, więc nie zdążyłem za wiele zobaczyć. Mam nadzieję, że jak stąd wyjdę to, choć przez chwilę połażę po mieście.


Powoli kończymy dzisiaj i dzień i pisanie. Za kwadrans minie 18:00, dobry moment na zakończenie dnia. Jutro czeka mnie więcej wrażeń; telefon do mojej i prysznic, a potem mecz. Będzie co opisywać.

25.06.16

Sobota. 18(19) dzień pobytu. 251(245) dni do końca.


Ciekawie się dziś zaczął dzień, już pawie południe a wrażeń, co nie miara. Pobudka o 6:00, potem śniadanie i prysznic, następnie telefon, po telefonie chwila przerwy i spacer. A na końcu powrót do cel. Jak przystało na więzienne warunki dzień pełen wrażeń. Pobudka jak każda inna, nie ma jej co opisywać, najważniejszy miałem tel., ale do niego przejdę za chwilę.

W końcu normalnie się dzisiaj umyłem pod prysznicem, bo już mnie szlag trafiał od mycia się w miednicy. Ileż można się tak męczyć; głowę, nogi i pod pachami to jeszcze pół bidy a gdy przychodzą upały i człowiek poci się niemal non stop, to taka miednica na niewiele się zda. Dobra wiem, jestem gdzie jestem i muszę sobie jakoś radzić. Trudno.

I w końcu najważniejszy telefon. Co prawda dodzwoniłem się za drugim razem, ale ok. Pogadałem sobie chwile z Wiki, jest teraz u siebie w domu i dobrze, niech sobie odpocznie, zawsze to te parę dni. Dałem jej numer do adwokata, może ona coś z nim załatwi, bo ja nie potrafię się z nim dogadać. No i najważniejsza wiadomość, po której łzy napłynęły mi do oczu, mój syn bardzo za mną tęskni i ponoć nawet mnie szukał. Zresztą, co to za stwierdzenie „nawet”, on cholernie za mną tęskni i na pewno mnie szukał. A ja tu mam jeszcze 8 mies., siedzenia. Jak stąd wyjdę, będę rok bez widzenia się z synem. Tak źle to jeszcze nigdy nie miałem. Nie wiem jak ja to wszystko nadrobię. W sumie mogę zrobić tylko jedno, żeby po wyjściu zrehabilitować się; zacząć normalnie żyć, obojętnie gdzie, najważniejsze żebyśmy byli w końcu razem. Powiedziała mi też, że podobnie jak ja, ona też napisze list, do którego wrzuci zdjęcia. Korespondencja między nami zaczyna kwitnąć.

Jak widać niema tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Co oczywiście nie znaczy, że dobrze, że się tu znalazłem, chodzi mi tylko o to, że takie dłuższe rozstanie wpływa czasem bardzo dobrze na związki damsko — męskie.

Będę musiał jeszcze napisać do Dyrektora o talon odzieżowo — chemiczny, żeby w końcu Wiki przywiozła mi to, czego mi brakuje, bo po cholerę mam to kupować. I tak dostanę wypiskę, ale po co mam kupować coś co i tak mam. Wczoraj była u nas wychowawczyni i w końcu powiedziała, że weźmie mnie na rozmowę. Nieźle, prośbę o rozmowę pisałem parę dni po przyjeździe do Tarnowa, czyli jakieś tydzień temu. Może w końcu dowiem się paru rzeczy, które mnie nurtują od samego początku jak tylko mnie zamknęli.

Jest tego trochę; bo i adwokat, z którym się nie mogę dogadać, spotkanie z wychowawcą, od której chciałbym się dowiedzieć parę rzeczy, m.in., jakie mam szanse na P2 lub wcześniejsze wyjście i ewentualnie, kiedy będzie praca. Jeszcze do tego talon od dyrektora i jak na razie to wszystko.

Wbrew pozorom czułbym się o wiele lepiej gdybym więcej wiedział i miał pewny grunt pod nogami niż nie wiedział nic.

Niektórzy mówią, że:

„im mniej wiesz tym lepiej śpisz”,

A ja wcale tak nie uważam. Wprost przeciwnie, wiedza jest potęgą, im więcej wiesz, tym lepiej jesteś się w stanie na cokolwiek przygotować i tym bardziej znasz zagrożenie czy też potrafisz lepiej zachować się w danej sytuacji. Osoby, które nic nie wiedzą szybciej tracą kontrole nad czymkolwiek, bo nie są na to lub do tego przygotowane. Chyba wystarczający argument do obalenia tej — jak dla mnie — idiotycznej tezy, która pochwala bycie głupim. Przejdźmy jednak dalej.

Bo nawet gdyby okazało się, że te 8 mies., to żelazna kara i nie da się już nic zmienić, nie musiałbym się zastanawiać nad tym czy da radę coś zmienić; jak długo jeszcze, a może by tak cos napisać, itd.. Denerwuje mnie takie czekanie.

Podałem Wiki dane do adwokata, to może się coś w końcu ruszy. Następny tel., dopiero w czwartek.

Spacerniak też był ciekawy. Jacyś kolesie, chcieli sobie ze mną pod koniec pogadać, ale nie miałem ochoty na rozmowę. Ogólnie nie mam ochoty na nawiązywanie nowych znajomości w pierdlu. Po prostu nie interesuje mnie to. Pewnie ktoś inny powiedziałby, że dobrze jest mieć znajomych w pierdlu, bo czasami jest to przydatne, ja jednak wolę mieć święty spokój.

Dobra wiem, tu jest więzienie, tu panują inne zasady i trzeba się do nich dostosować. KURWA!!

Wkrótce będzie obiad po nim mecz, więc odezwę się dopiero po meczu.

Przyszło mi coś jeszcze do głowy. Mam nadzieje, że ten fragment pamiętnika wpadnie Wiki do głowy i w końcu dotrze do niej, żeby nigdy więcej nie poruszała przy mnie tematu „zdrada”. Odkąd siedzę, niemal każdy mi mówi żebym się nie łudził, że Wiki wytrzyma tyle beze mnie. A ja wszystkim cały czas powtarzam, że nie wierzę w takie bzdury, że wiem, że tego nie zrobi, bo na tyle sobie ufamy, że takie rzeczy nie wchodzą nawet w grę. A jak od Wiki usłyszę jeszcze raz o jakichś Krystynach, Weronikach czy innych babach, to zobaczy mnie i usłyszy dopiero w marcu.


* * *


I tak dotarliśmy do 18:00.

Jesteśmy już po meczu, tak dopiero teraz, bo mamy historyczny awans do ćwierćfinału. Po bardzo trudnym meczu ze Szwajcarią z którą po dogrywce wciąż było 1:1 stanęliśmy w szranki do karnych. I w końcu wygraliśmy 5:4. Teraz czekamy na ćwierćfinał. Naszym przeciwnikiem może być ktoś z pary Chorwacja — Portugalia. A więc parę dni przerwy i mecz. W momencie strzelania karnych cały kryminał szalał ze szczęścia.

Mam nadzieję, że ja tak będę szalał w Marcu, gdy będę opuszczał to więzienie. Na dzisiaj już chyba wystarczy pisania, nie zawsze musi być po 10 kartek.

Idzie się zanudzić od takiej ilości tekstu.

To do jutra. Do niedzieli.

26.06.16

Niedziela. 19(20) dzień pobytu. 250(244) dni do końca.


No i mamy niedzielę. Powoli mija 3 tydz. odkąd siedzę i nie mogę uwierzyć w to, że dałem radę to wytrzymać.

Pocieszam się jednym miesiącem a przede mną jeszcze 8, co prawda niecałe, ale i tak dużo. Dzisiaj pospałem trochę dłużej, pobudka była o 6:00 ale po niej położyłem się jeszcze na chwilę.

Zresztą, kogo to obchodzi czy spałem godzinę, dwie czy trzy. Tak samo, co zmieni fakt, że napiszę, że byłem na „spacerniaku”. Zrobiłem kolejne 20 parę okrążeń i co mi to dało.

Czy jestem zły? Nie, jestem kurwa wkurwiony. Przez następne 8 mies., będę raz dziennie jak idiota zapieprzał po „spacerniaku”, a potem siedział w tej zatęchłej celi. Mam prawo być kurwa zły.

Na dodatek będę się widywał z Wiki raz lub dwa w miesiącu, nie licząc telefonów raz na 5 dni. A to wszystko dlatego, że nie chciałem się zgłosić do kuratora.

Ale ze mnie IDIOTA!!

Przecież jak stąd wyjdę to po raz trzeci wszystko będę musiał zaczynać od 0 (zera). Kto by się nie wkurwił, a to wszystko przez taką głupotę. No bo jak to inaczej nazwać.

Na razie muszę odsiedzieć cierpliwie swoje, odczekać aż do wyjścia, a potem… zobaczymy.


Już 15:00, jeszcze trochę i koniec niedzieli.


Nie mam dzisiaj pomysłu na cokolwiek, nie chce mi się ani pisać ani tym bardziej żyć. Wątpię żeby to była depresja, to raczej pewien rodzaj wkurwienia na wszystko a szczególnie na siebie. Żeby być tak głupi i dać się zamknąć za taką głupotę. Pisząc głupotę nie miałem na myśli swojego paragrafu tylko to, że olałem zarządzenie sądu, czyli prace społeczne i karę finansową. Dlatego tu jestem. A teraz to ja se mogę.

Przyszło mi ostatnio do głowy coś bardzo głupiego. Chodzi o mnie, Wiki i mój pobyt w więzieniu.

Nie wierzę w przeznaczenie, ani tzw. „los”, bo uważam, że człowiek jest kowalem swojego losu, czyli że sami decydujemy, którą drogą iść i jak ona będzie wyglądać, ale aż się prosi żeby to zasugerować…

Przez 4 lata nie mogliśmy się dogadać, wieczne kłótnie, niesnaski, wojny i setki telefonów. Ja jej miałem dość i ona mnie. Nagle trafiam do więzienia, tutaj kontakt z bliskim jest ograniczony do kompletnego minimum. To tu dociera do mnie, co zrobiłem źle, to tu piszę do Wiki pierwszy list, a na tel. czekam jak na zbawienie. Jak przez te 4 lata dzwoniliśmy do siebie jak najęci, to teraz cisza. Czasami wydaje mi się że pewne rzeczy nie dzieją się bez powodu. Wiem, że to brzmi głupio, niczym czary a nawet jak zjawiska nadprzyrodzone, ale to jest coś na zasadzie: „skoro nie docenialiście się przez te 4 lata, to może w końcu teraz czegoś się nauczycie”.

Najprawdopodobniej po wyjściu z więzienia tak właśnie będzie, tyle, że te 9 mies., to skutek paragrafu i prawa a nie losu, a to, że tak się stało to mój błąd a nie „przeznaczenie”. Nie są to żadne filozoficzne pierdoły z mojej strony tylko zwykłe spostrzeżenia. Ciekawe jest to jak człowiek potrafi dojść do takiej dedukcji myśląc, że faktycznie los tak go pokierował. Oczywiście ja w ten sposób chciałem to jedynie zainicjować, ale samo to daje do zrozumienia, że każdą „dziwną” sytuację można zamienić w „przeznaczenie”.

Prawda jest taka, że gdybym nie olewał pewnych rzeczy, to dalej żylibyśmy ze sobą jak pies z kotem, (czyli jak zawsze) i być może za wiele by się między nami nie zmieniło. No i chyba najważniejsze, ten pamiętnik nigdy by nie powstał, co chyba zakrywa wszystkie pozostałe rzeczy jak praca w firmie, którą po wyjściu straciłem i wszystkie inne rzeczy. Jeżeli chodzi o sam pamiętnik to nawet cieszę się, że jest, że ujrzał światło dzienne, tylko, dlaczego za taką cenę. Ciężko też powiedzieć czy to, co się stało jest „dobre” dla naszego związku. Pewnie dostałbym w łeb za takie słowa od niejednej kobiety, sęk w tym, że czasem, gdy związek przechodzi kryzys, gdy jedna i druga osoba za cholerę nie potrafią się dogadać, to dłuższa przerwa jest niekiedy wręcz wskazana. Wówczas para zaczyna za sobą tęsknić, zaczynają się przemyślenia, człowiek zastanawia się nad sobą a to nie jest złe.

Nie wiem jak to przeżywa Wiki, zapewne tęskni i ciężko jej zaakceptować taki stan rzeczy, ale mam nadzieję, że po tym wszystkim, gdy ten koszmar w końcu się skończy, nasz związek utrwali się raz na zawsze, a wszelkie kłótnie, spory, awantury i wojny, przejdą do historii.

Mam wielką nadzieję, że coś się zmieni, bo już byłem zmęczony ciągłymi kłótniami i awanturami z Wiki. Tak to prawda.

Ileż razy było tak, że po pracy zamiast wracać do pokoju szedłem do kumpla na browara, tylko dlatego, żeby odpocząć od Wiki i jej humorów. I to nie było na zasadzie „na złość”, tylko właśnie po to żeby przed samym pójściem spać napić się piwa w towarzystwie znajomych.

Teraz w końcu od siebie odpoczniemy i to raz a porządnie, ale sam sobie na to zasłużyłem.

Oczywiście to są jedynie założenia. Może być zupełnie inaczej, nikt nie powiedział, że ma być tak jak wszyscy mówią, jednakże z reguły jest tak, że coś się w człowieku zmienia po wyjściu z więzienia.

Zapomniałem ostatnio zapytać się Wiki, co czuje, gdy przekracza mury więzienia. Oczywiście domyślam się, co może czuć, dlatego wstrzymuje się od pytania z gatunku tych głupio — retorycznych. Ciężko jest mi tylko pogodzić się z faktem, że będę ją teraz widywał rzadziej, bo to, że telefon jest raz na 5 dni to jeszcze nic strasznego, bo i tak będąc ze sobą dzwoniliśmy do siebie nawzajem niemal non — stop, więc w tym wypadku wielkiej różnicy niema.


Pierwszy weekend bez odwiedzin, trochę dziwnie się czuje, ale może to i lepiej, że tu jest tak rzadko. Zbyt częste odwiedziny w kryminale też nie są dobre.


Ciężko widzę te 8 mies.…

Jedno jest pewne, mam do odsiadki 8 mies. lub mniej, w zależności od tego czy dostanę jeszcze P2 czy nie. Nie ma w tym wielkiej matematyki.


Miałem już wcześniej kończyć pisanie, ale jak widać nie mogę znaleźć fajnego motywu na zakończenie dzisiejszych rozważań. Zdecydowałem ostatnio, że będę miał tzw. graniczną porę, o której będę kończył pisanie, wstępnie ustaliłem, że będzie to 18:00. Bardziej dlatego, żeby nie pisać w nieskończoność niż dlatego że mi się tak chciało. Zobaczymy jak to z tym jeszcze będzie.


Jest już 18:52

Nic się dzisiaj ciekawego nie działo. 3 posiłki minęły jak zwykle, ze „spacerniakiem” było podobnie, a w celi czas spędziliśmy głównie na oglądaniu telewizji. Tutaj cokolwiek ciekawego dzieje się dopiero w, tyg., ponieważ wtedy działają sądy i administracja, którzy o wszystkim decydują. W weekend (sob., niedz.) jedynym wydarzeniem są odwiedziny osób z zewnątrz.

W sumie na temat wydarzeń codziennych nie da się pisać za dużo, bo tak naprawdę nie dzieje się tu nic ciekawego, o czym można by pisać cały czas. Wyjątkiem mogą być takie „wydarzenia” jak; odwiedziny, spotkania z wychowawcą, komisje, zakupy(wypiski), pobranie rzeczy z magazynu(pod warunkiem, że coś masz) i ewentualnie kąpiel dwa razy w tyg.., bo nawet „spacerniak” wchodzi czasem w rutynę zajęć codziennych i przestaje być czymś ciekawym. Najrzadszym wydarzeniem z tego, co do tej pory zdążyłem się zorientować jest tutaj chyba komisja, która z reguły zbiera się tylko raz. Komisja przydziela ci grupę i decyduje o twoim wyjściu (tzw. wokanda). Może też zbierać się częściej w zależności od tego jak długi masz wyrok. Są to jedyne wydarzenia w więzieniu, które choć na chwile przerywają monotonię życia w celi.


Zanim skończę dzisiejszy dzień, chciałbym napisać o jeszcze jednej rzeczy. Będzie to równie krótkie, co ostatni temat, w którym poruszyłem kwestię wiary. Nie będzie to już miało nic wspólnego z więzieniem.

Otóż pochodzę z przeciętnej rodziny, nie za bogatej, ale i nie z biednej, ułożonej (przynajmniej tak mi się wydaje) i wierzącej. Wszyscy trzymają się razem a przynajmniej tak mówią. Wszyscy moi kuzyni i kuzynki wiodą normalne w miarę poukładane życie (z tego, co pamiętam), większość skończyła już wszelkie możliwe szkoły w tym studia i mają jakąś pracę. Słowo „w miarę” użyłem nie bez powodu, o czym za chwilę. Niektórzy pewnie są nawet po ślubie, no i najważniejsze, najprawdopodobniej, (jeżeli nie na pewno) wszyscy ze sobą utrzymują jakiś kontakt.

Do czego dążę?

Teraz ja…, zacznijmy od tego, że co prawda skończyłem szkoły i mam średnie wykształcenie, ale nie obyło się przy tym bez potknięć, nawet na poziomie szkoły zawodowej. Potem studia, które trzeba było opłacać, a na które średnio chciało mi się chodzić i których nie skończyłem. No i na tym kończy się moja edukacja.

Jeżeli chodzi o samo życie, to było dość burzliwe. Nie miałem całkiem spokojnego dzieciństwa, tak jak reszta mojej rodziny. Nie będę się tu zagłębiał w szczegóły, bo wówczas za bardzo odszedłbym od głównego tematu a nie taki mam zamiar. Będzie jeszcze czas żeby to opisać. Pracy oczywiście już nie mam, ale jest to na tą chwilę najmniejszy problem. Czy jestem wierzący tak jak chyba cała moja rodzina? NIE, no i na sam koniec, aby postawić wisienkę na torcie, mam syna, choć nie jestem po ślubie. Aha żebym nie zapomniał, dlaczego na początku użyłem słowa w miarę? Ponieważ nie wiem jak to wygląda w tej chwili. Jak widzicie jestem kompletnym przeciwieństwem niemal całej mojej rodziny, pod chyba każdym względem. A jeszcze żeby zakończyć porównanie i przejść do sedna sprawy napiszę jeszcze, że ostatni raz z kimkolwiek kontaktowałem się jakieś 5 lat temu.

Pytacie pewnie, dlaczego?

Już odpowiadam. Bo nie lubię jak ktoś mi mówi, co mam robić, nie lubię tych wszystkich porad, z których każdy wie lepiej, tego obgadywania wszystkich i każdego z osobna dookoła za jego plecami(dwulicowość), na zasadzie rozmawiam z kuzynem a potem dowiaduję się, że obgadał mnie za moimi plecami, bo niestety jestem inny niż reszta, no i tego wchodzenia komuś z butami w jego życie. Przez prawie 20 lat najbliższa rodzina decydowała niemal o całym moim życiu. Przyznam, że niektóre sprawy były słusznie podjęte, za co tej osobie lub tym osobom dziękuję, jednak zdecydowana większość była na mnie wymuszana (chodzenie do kościoła, objazdy po rodzinie, wspólne zdjęcia itp.), Denerwowało mnie to maksymalnie, ponieważ nikt mnie nie pytał o zdanie myśląc, że chyba nie mogę mieć własnego zdania w wieku 10 czy 11 lat.

Oczywiście jest jeszcze jedna osoba w mojej rodzinie, której jestem wdzięczny za jedną rzecz i do której co, jak co ale powinienem się odezwać. Jednak nie zmieni to faktu, że i tak jestem zły na moją rodzinę za wiele rzeczy. Pomijam już w tym momencie swoją osobę, bo jestem już dorosły i mogę decydować za siebie bez niczyjej pomocy, jednak są sprawy, których nigdy nie wybaczę mojej rodzinie.

27.06.16

Poniedziałek. 20(21) dzień pobytu. 249(243) dni do końca.


Zaczyna się kolejny 3 tydzień pobytu. W celi ciemno jak cholera, chciałem zaświecić światło żeby było jaśniej, ale jak na razie żaden oddziałowy jeszcze do nas nie wszedł.

Wkrótce skończy mi się atrament w długopisie i dopóki nie dadzą mi wypiski, nie będę miał czym pisać.


Minęło już południe, więc pół dnia za mną, czekam na obiad.


Chciałbym dopisać jeszcze parę zdań do wczorajszego tematu, ale boję się, że atrament mi się skończy. Zresztą i tak się skończy niezależnie ode mnie.

A więc…

Wszyscy wiemy, że życie w rodzinie to życie w pewnym schemacie, w którym trzeba się podporządkować do pewnych reguł, które najczęściej są już z góry ustalone. Rodzina to takie miniaturowe państwo, w którym są ci, którzy „rządzą” (rodzice lub dziadkowie) i ci, którzy „wykonują rozkazy” (dzieci). Każdemu dziecku, które się urodzi zostaje automatycznie z góry narzucona pewna droga, którą ma się kierować. O chrzcie już nawet nie wspomnę, bo to największe chamstwo pod słońcem, żeby małemu dziecku, które nie ma jeszcze żadnego pojęcia o otaczającym go świecie i nie może decydować samemu o tym, w co wierzy narzucać z góry to, w co ma wierzyć. To powinno być ustawowo zabronione i karane, jako przestępstwo.

Zapewne ciekawi was jak to było w przypadku mojego syna, który ma już kilka lat, a no niestety jest ochrzczony, dlaczego na to pozwoliłem skoro jestem niewierzący? Bo niestety nie było mnie przy tym, pamiętam tylko jak Wiki do mnie zadzwoniła i poprosiła o mój nr pesel, podałem jej, no bo skąd mogłem wiedzieć o co chodzi. Jak się później okazało bez mojej wiedzy ustalili termin chrztu.

Jestem zły i to bardzo, ale co mogłem zrobić.

Jak wiadomo jest o wiele więcej rzeczy, które mnie irytują czy wręcz wkurzają. Mógłbym tu wymienić np. rodzinne zdjęcia, na których wszyscy są dziwnie uśmiechnięci (niekiedy tak sztucznie, że aż mnie to wkurza), spotkania(zjazdy) rodzinne, na których pojawiają się ci, których widzisz pierwszy raz w życiu albo kuzyni i kuzynki, którzy gdyby nie spotkanie to nigdy by się do ciebie nie odezwali. Pomijam fakt, że te spotkania są z reguły tylko po to żeby się najeść i napić i niewiele mają w sobie z prawdziwych odwiedzin rodzinnych, w których ktoś do kogoś przyjeżdża, pomaga i robi to szczerze a nie „z dupy”.

O plotkowaniu to już nawet nie będę pisał, bo to codzienność w każdej rodzinie, na tym opiera się każda rozmowa, każde spotkanie i prawie każde wyjście, niemal każda czynność, w której bierze udział dwie lub więcej osób.

Załóżmy teraz, że w rodzinie pojawi się ktoś, kto tego nie chce, komu nie podoba się taki stan rzeczy, co się wtedy dzieje, taki ktoś jest wtedy spychany na bok, zaczyna się go wytykać palcami, mówi się o nim jak o kimś gorszym i to nie dlatego, że jest gorszy tylko dlatego że odważył się zrobić coś, na co inni nie mieli odwagi, bo „co inni powiedzą”.

Tylko że ja tych którzy pomimo wszystko żyją tak jak im się każe doskonale rozumiem, bo to działa na takiej mniej — więcej zasadzie, jesteś z nami albo przeciwko nam. Jeżeli jesteś z nami masz wszystko, nie jesteś z nami radź sobie sam. Dlatego wiele osób doskonale rozumiem, mało kto decyduje się na opuszczenie rodzinnego gniazda nawet gdy są już dorośli. Po co płacić za wynajem mieszkania czy domu jak można te pieniądze ulokować w domowej skarbonce i potem wykorzystać je inwestując w remont czy w nowy sprzęt. Oczywiście każdy ma własną opinię na ten temat. Jedni wolą pozostać w domu, drudzy decydują się na wyprowadzkę. Jeszcze inni wyprowadzają się, bo chcą a inni muszą. A są też tacy, którzy chcieliby a nie mogą i odwrotnie, nie chcą się wyprowadzać, ale rodzice mają ich już dość. Nie wspomniałem jeszcze o przeróżnych waśniach rodzinnych, faworyzowaniu jednych a nienawiści do drugich itd., itd.. Moja rodzina wcale nie różni się od pozostałych, lubi dużo gadać, interesują ją plotki a szczególnie doradzanie innym, ja niestety nigdy tego nie lubiłem, szczególnie spotkań rodzinnych, w których wszyscy byli tacy sztuczni. Zdecydowałem, że pójdę własną drogą. Trudno będę wytykany, przestaną mnie lubić, ale przynajmniej nikt nie będzie mną rządził.

Aż się pewnie prosi żeby mi teraz dogadać, że gdybym był trochę bliżej rodziny (trochę bardziej rodzinny) to może nie wylądowałbym w pierdlu.

Może tak, a może nie.

Jestem typem człowieka, który nie znosi gdy się go kontroluje, zawsze stąpałem po cienkim lodzie i na granicy prawa, z moim charakterem i poglądami na wiele spraw, miałem więcej wrogów niż przyjaciół, bo po prostu coś mi nie odpowiadało i tyle.

Zapytacie pewnie, jak więc układają się moje stosunki z rodziną. Jeżeli chodzi o moją rodzinę, to oprócz mojego ojca, który mieszka w moim domu, ostatnimi czasy juz właściwie do nikogo się nie odzywam. Może zmieni się to po wyjściu stąd, nie wiem. Jak na razie w planie mam poukładać sobie własne życie a potem, zobaczę.

Tak do wygląda w wielkim skrócie, jeżeli o mnie chodzi i przyznam szczerze dobrze jest mi z tym.

A co gdy potrzebuję się do kogoś odezwać?

Zanim mnie zamknęli, dzwoniłem do kolegi, kupowałem browary i szedłem. Nie musiałem się martwić, że zrobię coś nie tak, źle się zachowam czy powiem coś, co im się nie spodoba. Najwyżej powie mi żebym wypierdalał i tyle. Nie będę się musiał potem przed nikim tłumaczyć. Moim skromnym zdaniem, posiadanie kilku znajomych jest lepsze niż posiadanie dużej rodziny. Bo gdy wkurwiają cię znajomi albo kumple możesz ich bez żadnej konsekwencji olać, z rodziną tak się nie da. Przy kumplach nie musisz udawać kogoś, kim nie jesteś, przy rodzinie wręcz trzeba a przynajmniej wypada.


Niech mi ktoś teraz powie, że to nie prawda.

Na tą chwilę najważniejsza była, jest i będzie moja najbliższa rodzina, czyli Wiki i syn, a jeżeli chodzi o resztę to mam ich na razie w… głębokim poważaniu. Po prostu na razie nie interesują mnie inni.

Wiem i zdaje sobie z tego sprawę, że każdy zapracowuje sobie na własną opinię i ja też mam jakąś wyrobioną opinię o sobie ale czy powinienem się tym przejmować? Nie sądzę.

Ważniejsze jest to, żeby moja najbliższa rodzina (Wiki i syn) była szczęśliwa, a nie to żeby uszczęśliwiać kogoś z mojej dalszej rodziny.

Dobra, chyba już wystarczy pisania na ten temat.


Teraz w końcu z innej beczki.

Muszę teraz pisać samym wkładem, bo obudowa mi się ułamała. Strasznie niewygodnie się tak pisze. Jeszcze na dodatek oddziałowy zgasił światło i jest ciemno jak w dupie. Nie dość, że pisze samym wkładem, to jeszcze po ciemku, jakie poświęcenie.


Sorry to nie było z innej beczki, teraz będzie z innej beczki. W sumie to już z kolejnej beczki.

W tamtym tyg., wysłałem list do Wiki, ciekawe czy już dostała. W sobotę przez tel., obiecała, że napisze do mnie list i wrzuci tam dwa zdjęcia, swoje i Dawida. Ciekawe czy zdąży przed czwartkiem, bo w czwartek mamy kolejny tel..


W końcu dostałem talon odzieżowy. Na chemiczny nie dostałem zgody, szkoda, bo będę musiał niepotrzebnie wydać kasę na coś, co i tak mam w domu. No trudno lepszy rydz niż nic. W tym tyg., wyślę jej list z tym talonem, dobrze by było żebym teraz dostał jeszcze wypiskę, kupiłbym sobie to, co muszę i połowę rzeczy miałbym za sobą. Jedyne, co muszę jeszcze zrobić to spotkać się z wychowawcą. To wszystko, co mogę zrobić będąc w więzieniu.

Zaraz będzie kolacja a potem kończymy dzisiejszy dzień. Przed spaniem jeszcze dwa mecze i spać. Kurde, w domu człowiek wstawał o 9:00 albo o 10:00 no chyba że szedłem na trening to o 7:00. Spać szedłem nie wcześniej niż o północy jak prace kończyłem o 22:00. Tutaj o 22:00 gaszą światła a o 6:00 już trzeba stać na baczność. Przez te 8 mies., pewnie się do tej rutyny trochę przyzwyczaję, bo nie ma innej możliwości. Może to i lepiej, bo gdybym znalazł jakąś inną pracę to miałbym już podkład.


No i proszę znów mamy komplet 6 osób w celi. Godzinę temu dali nam kolejnego nowego. Ale na chwilę, dostał 2 mies.. Chciałbym tak.


Dobra na dzisiaj koniec. Do jutra.

28.06.16

Wtorek. 21(22) dzień pobytu. 248 (242) dni do końca.


Jadę już na oparach atramentu, aż dziw, że mam jeszcze, czym pisać. Ciekawy mieliśmy dziś początek dnia, połowa celi poszła z rana do magazynu, a jeden z nich w końcu przyniósł szachy.

Cały czas liczę na wypiskę, bo wszystko mi się już kończy. Będzie to oznaczać wydatek, ale co mam zrobić kiedy potrzebuję paru rzeczy.


Zaczynam się martwić o to, co mi się śni i jednocześnie o mój związek. Śniło mi się, że jak stąd wyszedłem to byłem już sam, że mój związek się rozpadł. Nie dość, że na wolności mieszkaliśmy oddzielnie, to teraz jesteśmy już całkiem rozdzieleni. Boję się, że nas związek może nie przetrwać tych kilku miesięcy. Najbardziej wkurza mnie to, że od samego początku nie mieszkaliśmy ze sobą, a teraz jeszcze tak długie rozstanie. Zaczynam się zastanawiać nad sensem tego wszystkiego. Nie wiem czemu, ale mam bardzo dziwne przeczucia, że ten związek się rozpadnie. Chciałbym jednak i mam nadzieje, że są to tylko przeczucia i ten nasz — jakkolwiek by go nie nazwać — związek, przetrwa. Oby. Od jakiegoś czasu zastanawiam się czy nie lepiej by było, gdyby ten pobyt w Tarnowie potraktować, jako separację, a po tych 8 mies. spróbować zacząć wszystko od nowa. Cholera sam już nie wiem.

Nie pisze tego ze złości, być może po takiej dłuższej przerwie przekonalibyśmy się, czy nadal jest sens ze sobą być. Przecież cały nasz związek to były jedne wielkie kłótnie, a jedynie na początku i to przez chwilę byliśmy ze sobą zgodni. Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem, więc uważam, że powinniśmy się nad sobą porządnie zastanowić.

Może jak Wiki przyjedzie na widzenie, to spróbuję z nią o tym porozmawiać. Wiem, że to może brzmi chamsko i niemal bezczelnie, wiem również, że to, co piszę może ranić(cokolwiek to oznacza), gdy jednak związek przez tyle lat nie może się dogadać, a dodatkowo dochodzi pomiędzy nimi do częstych nieporozumień(kłótni, awantur itp.), to taką separację uważam za potrzebną. Wolałbym do tego nie dopuścić, wolałbym żeby Wiki odwiedzała mnie tak często jak to tylko możliwe, tak samo zresztą jak jestem za tym żeby utrzymywać z nią kontakt na tyle często jak to tylko możliwe.

Choć z drugiej strony…

Zbyt częste odwiedziny powodują, że potem myślisz non — stop o wolności, jesteś rozkojarzony i bardziej tęsknisz. I tak będę do niej dzwonił w czwartek, to dowiem się, kiedy przyjedzie.


Pewnie gdyby to wszystko teraz przeczytał psycholog, stwierdziłby, że przechodzę jakiś rodzaj załamania nerwowego i powinienem z kimś porozmawiać. Może i mam załamanie, w końcu siedzę już 3 tyg. w pierdlu a czeka mnie jeszcze jakieś 8 mies. co by jednak nie zauważyć jednego jestem pewien; nasz związek potrzebuje pomocy. A wątpię w to, by częste odwiedziny w pierdlu miały temu związkowi w jakikolwiek sposób pomóc.

Wczoraj wieczorem zacząłem się zastanawiać czy w ogóle nie zerwać kontaktu z rodziną.

Dlaczego tak piszę? Może dlatego że jestem na siebie bardzo zły, zły że tu trafiłem i zły za to co się stało. Być może powinienem się z tym pogodzić i zrzucić z siebie poczucie winy, bo karę już odbywam, wciąż jednak czuje, że to we mnie tkwi, szczególnie ta złość na siebie. Tylko że nie jest to złość z powodu tego za co siedzę, tylko wkurwienie na tą całą sytuację. Po prostu mam tego wszystkiego dość, wiecznie kurwa pod górę. Człowiek ma 30 lat na karku, zamiast wieść spokojne życie, mieszkać z rodziną i chodzić do pracy, to kurwa siedzę w tej pierd… celi, gdzieś w piwnicy, na łóżku, jako więzień Zakładu Karnego.


KURWA MAĆ!!!

Tak kurwa, jestem na siebie zajebiście kurwa zły.


A co do dzisiejszego dnia, to minęło już ¾ dnia. Dla potrzeb tego pamiętnika koniec dnia przypada na 18:00 więc zostało raptem 3 godz..

Czy działo się dzisiaj coś ciekawego? Raczej nie, pograłem trochę w szachy, potem byliśmy na spacerze a niedawno był obiad, po którym teraz większość leży na łóżku. I ja chyba uczynię tak samo.


* * *


Czekam teraz na kolację, jestem głodny i jak każdy polak zły.

Nie mam dzisiaj weny do pisania. To, co miałem w głowie i to, co mnie wkurzało, napisałem. A jak już wcześniej wspomniałem, nie ma sensu, co dzień pisać o tym samym.

Od czasu do czasu rutynę przerywają oddziałowi, którzy przychodzą do nas w jakiejś sprawie. Jutro np. czeka na nas kąpiel (chyba), a we czwartek telefon. Spacerniak codziennie taki sam, chodzisz w kółko. Różnica polega może na ilości kółek i pogodzie w dany dzień. Normalnie szok.

Kąpiel dwa razy w tyg.. To raczej trudno by było opisywać, bo, od czego zacznę, że najpierw myję…

Dobra bez przesady.


Kończymy. Kolacja minęła a za kwadrans będzie 18:00. Kolejny dzień za mną.

A z tymi odwiedzinami muszę się jeszcze zastanowić, bo zupełny brak wizyt też nie jest dobry. Dobrze jest się widzieć z kimś „z zewnątrz” raz na jakiś czas.

29.06.16

Środa. 22(23) dzień pobytu. 247(241) dni do końca.


Aż dziw, że mam jeszcze o czym pisać. Może wam się to wydać śmieszne, ale w końcu dorwałem obcinaczkę do paznokci. Tak śmiejcie się, dla was ludzi „z zewnątrz”, takie banały jak; zakupy, spacer czy niektóre domowe czynności jak; kąpanie, pranie czy nawet jedzenie, jest zupełnie normalne. Ale nie tu.

W więzieniu wśród więźniów obowiązują pewne zasady, które trzeba stosować, aby wzajemnie sobie nie szkodzić.

Oto prosty przykład: idąc do ubikacji trzeba o tym wcześniej powiedzieć, a po każdym skorzystaniu trzeba zamknąć klapę i OBOWIĄZKOWO umyć ręce. Wydawałoby się że mycie rąk, czy nawet zamykanie po skorzystaniu klapy to czynności zupełnie naturalne, w końcu w obydwu przypadkach mamy do czynienia z bakteriami i brzydkim zapachem. Jak jednak życie pokazuje nie zawsze jest to tak oczywiste jak by się to nam wydawało.

Aha i jeszcze jedna ważna rzecz, o której można nie wiedzieć choćby z tego powodu, że na wolności ubikacja nigdy nie jest w tym samym pomieszczeniu, co sypialnia. Trzeba uważać na to czy ktoś w danym momencie je lub pije, żeby… no chyba nie muszę tego tłumaczyć.


Właśnie przed chwilą skończył mi się atrament. Musiałem pożyczyć długopis od kolegi. Cholera, kiedy dostaniemy tą wypiskę.


Jest jedna rzecz, która jest tu ważniejsza niż cokolwiek innego to szacunek. Szacunek wśród więźniów jest ważniejszy niż najlepsza cela(może trochę nagiąłem prawdę, ale wedle mojego rozeznania jest w tym więcej prawdy niż się komukolwiek wydaje). Co prawda z innymi skazanymi widujesz się jedynie na spacerniaku albo wtedy, gdy cię przeniosą, to jednak wystarczy, aby inni cię poznali. Jeżeli siedzisz krótko to możesz jeszcze stronić od rozmów i unikać kontaktu ze skazanymi. Na krótki dystans może ci się to udać, jednak przy dłuższym pobycie może być bardzo ciężko.

Kolejna rzecz, którą można tu łatwo zauważyć to papierosy i kawa, jako towar przetargowy. Za papierosy i kawę można mieć wszystko. No prawie wszystko.

Więzienie to niestety zupełnie inny świat, inny niż ten, który widzimy na co dzień spacerując po ulicach miasta czy wsi. Ci ludzie tutaj siedzą z jakiegoś powodu, ich wyroki są różne; od kilku miesięcy do kilku, kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat.

Przypuśćmy teraz, że w celi mamy 6 osób, każdy z innym wyrokiem, z innym charakterem i innym podejściem do różnych spraw, co zrobić żeby się nie pozabijali? Trzeba wprowadzić jakieś zasady żeby to mikrospołeczeństwo jakoś funkcjonowało, zasady w dużej mierze ułatwiają pobyt w celi, dzięki nim poruszanie się po celi jest dla wszystkich zrozumiałe, a przez to nie dochodzi do spięć między skazanymi, co i tak bez tego się zdarza.

Oczywiście oprócz tzw. zasad niepisanych są i te pisane, czyli regulamin więzienia, którego należy się trzymać żeby nie podpaść przełożonym.

Możesz nie przestrzegać regulaminu szkoły, co najwyżej dostaniesz naganę od Dyrektora. Możesz nie przestrzegać regulaminu… parku, co najwyżej dostaniesz mandat od straży miejskiej. Jeżeli jednak nie będziesz trzymał się regulaminu więzienia, to w ostateczności czeka cię izolatka.

Izolatka jak sama nazwa wskazuje, izoluje cię od innych. Tylko, że taka izolacja może trwać nawet miesiąc.

Czego to dowodzi?

Że więzienie to miejsce, w którym działają zupełnie inne prawa niż te, które znamy z życia na wolności. Tutaj rządzi porządek wewnętrzny lub taki, jaki ustali Dyrektor. Tutaj nie ma miejsca dla cwaniaków i ważniaków, którzy myślą, że cały świat należy do nich, na takich też jest sposób. Jedyne, co tutaj warto, to mieć dobry kontakt ze współwięźniami.


No i w taki sposób dotarliśmy do godz. 14:00. Jesteśmy już po śniadaniu, prysznicu, spacerniaku i obiedzie.

Tak wiem, znowu się powtarzam, ale jak na razie staram się ten temat wyczerpać do zera. Wiem, że są ciekawsze tematy do poruszenia i jak najbardziej będę starał się o nich napisać.

Strasznie ten długopis przerywa, nie wiem czemu. Teraz pisze samym wkładem bez obudowy i jest nieco lepiej. Zaczynam się wkurzać, bo zakupów jak nie ma tak nie ma, a jest już koniec miesiąca. Mnie się pokończyły prawie wszystkie zapasy.


Powoli zbliżamy się do końcówki dnia. Za niedługo będzie kolacja, potem pewnie obejrzymy jakiś film i takim sposobem dotrzemy do zamknięcia dnia. Najlepsze tutaj jest to, że około 22:30, czasem nieco później wyłączają prąd i siłą rzeczy nie pozostaje nic innego jak kłaść się spać.

Jutro w końcu porozmawiam z Wiki. Zobaczę, co u niej słychać. Postaram się z nią umówić na drugi weekend Lipca, bardzo by mi to pasowało.

Zaczynam się zastanawiać czy jest sens spotykać się z wychowawcą. Pisałem do Dyrektora prośbę o możliwość pracy, więc co więcej może mi wychowawca powiedzieć jak tylko: „…proszę czekać…” (zupełnie jakbym dzwonił do ZUS-u),chciałem się dopytać jeszcze czy po jakimś czasie będzie możliwość otrzymania grupy P2, ale po dzisiejszym dniu zaczynam w to wątpić. Wątpić w sens spotkania i rozmowy.

Dzisiaj na komisji był kolega z celi, który ma podobny wyrok jak ja, podkreślam podobny, bo ma raptem dwa lub więcej miesięcy niż ja. Grupy mu nie zmienili, myślę, że ze mną może być podobnie. A nawet, jeżeli po 6 miesiącach komisja weźmie mnie na dywanik, to i tak zostaje mi, 3 mies. do końca, więc wątpię w to, aby coś się w tej kwestii zmieniło.

Zresztą pisałem już chyba o tym, że wolałbym już zostać tu, niż zmieniać co chwile Zakład i celę. Dlatego też kontakt z wychowawcą chyba sobie daruję.

Od południa boli mnie głowa, chyba już za wiele z tego powodu nie napiszę. Nie wytrzymałem, musiałem wziąć tabletkę na ból głowy.


No i w końcu przyszła wypiska. Aż żal cokolwiek wpisywać, bo szkoda kasy, ale co zrobić, czasami nie da się żyć bez podstawowych produktów.

Dobra, oficjalnie kończę dzisiejszy dzień. Jest już kwadrans po 19:00.

Obejrzymy może jeszcze jakiś film i do spania.

Do jutra.

30.06.16

Czwartek. 23(24) dzień pobytu. 246(240) dni do końca.


W końcu mamy ostatni dzień… miesiąca. Też bym chciał żeby to był ostatni dzień pobytu, ale i tak nie jest źle. Czerwiec za mną. Nieźle się nam dzień zaczął, pobudka jak zawsze, po czym około 9:00 zrobili nam tzw. kipisz, kompletna rozpierducha, wychodzisz z celi, zabierasz ze sobą tylko ręczniki, koc i pościel (przynajmniej tak mi powiedzieli) a ja głupi wziąłem ze sobą nawet materace. Po czym udajesz się ze swym dobytkiem do łaźni gdzie następnie rozbierasz się do naga. Tam następuje kontrola ciebie i twoich rzeczy. Jest to upokarzające, bo jakby nie patrzeć rozbierasz się nie dla przyjemności czy choćby przed lekarzem a z przymusu, (przy czym jeszcze na ciebie krzyczą).

Wiem, wiem, wiem… zapewne bywa gorzej. Oczywiście rozumiem, wiem też, że nie jestem tu na wakacjach, tylko odbywam karę, a kara jak każda inna musi choć trochę boleć. Inaczej były by to faktycznie wakacje a nie kara. Pisze to, co zauważyłem i przeżyłem, to wszystko. Po powrocie do celi zauważyliśmy, że nie było aż tak źle jak przypuszczaliśmy na początku, co prawda narobili nam trochę bałaganu, ale nie aż tak żeby szukać wszystkiego po całej celi. Jeden ze współosadzonych ujął to nawet w takie słowa, że zrobili to bardziej na zasadzie „żeby było” aniżeli prawdziwego „kipiszu”.


No i już po sprawie.

Teraz siedzimy w celi i czekamy, albo na spacerniak, albo na telefon, albo na obiad. Zobaczymy, Co ciekawe jeszcze dzisiaj muszą nam przynieść zakupy, zapowiada się ciekawa końcówka dnia, a nie minęła jeszcze nawet połowa.

Kurde wafla, kiedy ja przestanę kaszleć, odkąd przyjechałem do Tarnowa i wrzucili mnie do tej celi, złapał mnie najpierw ból gardła, potem kaszel a na końcu katar. I trzyma dalej.

A mamy środek lata.

Tylko gdzie ta cela jest, prawie w piwnicy, a od ziemi wali zimnem no i jeszcze ta pier… ona wilgoć.

Wczoraj zrobiłem sobie kalendarz na oddzielnej kartce. Zacząłem od Lipca, bo szkoda było mi się już bawić z czerwcem skoro mamy końcówkę. Na jednej kartce zmieściło się 8 mies.. 4 mies. na jednej i na drugiej stronie. Akurat cały mój pobyt. Pokaże wam go na następnych stronach.


Co za dzień!

Obiad spóźniony, ale przyjechał. Potem „spacerniak” i to ten najgorszy, który śmierdzi i który gołębie w większości obesrały. Po spacerniaku w końcu nadszedł czas na telefon. Czas oczekiwania między jednym a drugim 0, 5 h. Ale ok. Już myślałem, że nie odbierze, bo chwile czekałem, ale odebrała. Jest tak jak myślałem, na razie pracuje w Krakowie, moje rzeczy powędrują pewnie do mnie do domu, co byłoby najgorszym scenariuszem z możliwych, jednak nie ma innego wyboru.

Bardzo się zdziwiła, gdy jej zaproponowałem opcję raz w miesiącu na 2h, „Już nie tęsknisz za mną?” spytała mnie, gdybym nie tęsknił, nie pisałbym do niej i nie dzwonił. Stwierdziłem, że widzenia raz w miesiącu przez 2h są lepsze i dla mnie i dla niej. Dla niej, dlatego że przyjedzie tu raz a nie dwa razy a dla mnie, że jestem z nią przez 2h a nie godz.. Zresztą jak będzie chciała to i tak przyjedzie na 1h.

No proszę, wystarczył jeden telefon na wolność i już człowiek lepiej się czuje. Pierdziele, jak stąd wyjdę zrobię wszystko żeby więcej tu nie wrócić.

Wrzuciłem jej do listu talon odzieżowy. Teraz tylko czekać albo na widzenie albo na odpowiedź. Kurwa, w co ja się wpakowałem. Żebym ja musiał o takie rzeczy prosić.


Na następnej stronie zaprezentuję wam moje „arcydzieło” w postaci kalendarza, jaki zrobiłem na szybkości. Zanim ujrzał światło dzienne poprawiałem go chyba dwa razy, myląc się za każdym razem, jeżeli chodzi o ilość dni nie pamiętam już, w którym miesiącu.


Zamieszczam fragment mojego listu do Wiki. Jest to drugi lub trzeci list z kolei.

Być może w ten sposób ujawniam wam część tajemnic mojego pobytu, no trudno, nie zmieni to jednak faktu że po drodze spotkało mnie o wiele więcej ciekawszych i być może bardziej niesamowitych wydarzeń niż tylko to co widzicie na zdjęciu.


Dla wyjaśnienia.

T — telefon

P — prysznic

W — widzenie

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.