„Staję się dorosła. […] Tracę złudzenia, być może, by zyskać inne.”
Virginia Woolf „Orlando”
alter ego
nadinterpretacje
i barokowe reakcje
jak aktorka w awangardowym teatrze
rozmawiając gestykuluję zbyt mocno
jakbym mówiła o sprawie życia i śmierci
kiedyś
siedziałam w kącie
i obgryzałam paznokcie
wszyscy mi powtarzali
żeby mówić głośniej
dzisiaj
nie boję się niczego
oprócz nudy i bierności
płacz
śmiech
złość
zawsze gdy przychodzą wypełniają mnie jak wazon
do którego sama kupuję kwiaty
***
Naklej mi łatkę
Zapakuj w szufladkę
Wypluj słowa współczucia jak mleczne zęby
Niech zastąpią je kły
Gotowe ranić
A nawet zabić
Swoim pełnym jadu głodem
Miłości.
Obłędni
Żyjemy w znieczulicy
Pokolenie z sezamkowej ulicy
Chodzimy na smyczy nawyków
Brania paracetamolu
Jedzenia ciasteczek
Jesteśmy drogą na skróty
Na łańcuchu
W bezruchu
Mijamy krzywdy
W niemej konsternacji wyciągając telefon
Nikt nas nie zmusi do błędnego rycerstwa
Wolimy inne błędy
Nasza fortuna nie toczy się kołem
Mamy białe zęby zabrudzone kakaem
U stóp leży nam cały świat
Lewitujemy nad nim
Nie brudząc stóp w ziemskości
I jesteśmy młodzi
Tacy obłędni
Budka telefoniczna
Mieszkam w budce telefonicznej
Odizolowując się od ludzi grubą szybą
Mój wzrok zajmuje się
ogniem
Gdy co kilka minut
Patrzę w czterocalowy ekran
Przyklejony na stałe do mojej dłoni
Żyję w stanie ciągłego
złudzenia
Czekania aż ktoś zadzwoni
Wszystkie komórki mojego ciała
Zamieniły się w telefony komórkowe
Które przy powiadomieniach
Lekko się trzęsą
I diody nieśmiało świecą w ich oczach
Zatrzasnęłam się.
Wiedza empiryczna
Kiedyś Michał Anioł malował freski
na suficie
bo ludzie ciągle zadzierali głowy
szukając Boga
Dzisiaj musiałby malować je
na podłodze
bo ludzie czujnie patrzą
gdzie stawiają kroki
będąc panami własnego losu
nieprowadzonymi przez przeznaczenie
kometa
widzisz mnie
znikam
moje ciało kilka metrów pod ziemią
moja dusza kilka metrów nad chmurami
Lżejsze od pióra serce
zostawia po sobie tylko warkocz
ucięty tępymi nożyczkami
zostawia rozmytą smugę w pamięci
nieśmiały odblask
taniego znicza
Erard
Metalowe struny w starym Erardzie
Nikt na nich nie gra, szumią cicho czasem
Gdy noc otulona czarnym atłasem
Śpiewają tylko swe pieśni łabędzie
Miękkie młoteczki zniszczone przez mole
Jak twoje i moje serce przez ludzi,
którym je dajemy — nikt się nie trudzi
By dbać o nie, gdy we własnym coś kole
Wszyscy my ludzie, my dziwni i skrajni
Jesteśmy różni, a wciąż tacy sami
Obładowani błędów łańcuchami
Innych lalki, chłopi pańszczyźniani
Co jeśli nasze ziemskie bytowanie
Niczym liść na wietrze dusza frywolna
Nie znaczy więcej niż struna samotna
Która pękła w tym starym fortepianie?
Mogiła ery dziecięcej
Szare bloki
Skoki w boki
Srebrne ekrany
Grube parkany
Przemoc
Niemoc
Wielki łez basen
Festiwal straceń
Nierealne sny
Szarpiące kły
Papierosy
Ścięte włosy
Budowanie tamy
Wracanie do mamy
Puzzle
Bezbronne dziecko
dostaje od świata puzzle
obraz Pollocka
rozbity na szesnaście
tysięcy
skrawków kolorów i figur.
W konflikcie tragicznym,
między żądzą a powinnością,
w ryzach ograniczonych okrążeń Ziemi
stara się ułożyć obrazek
idealnego życia.
Przerażone
panicznie chwyta elementy
i myśli, że jest tylko jeden algorytm,
utkana ze złotych rad
szara droga
do sukcesu,
do szczęścia,
do porządku;
A konieczna wiedza
zaklęta jest w niezrozumiałe
malutkie
atomy.
Nic z tego nie wychodzi.
Smutny koniec spontaniczności
w trujących oparach zdrowego rozsądku
w ruchomych piaskach frustracji…
Bańka mydlana
Boję się miłości
Chcę mówić o niej szeptem
Mieć ją na sznurku splecionym z białych kłamstw
Pod lunatyczną kontrolą
Co chwilę zapominać
Że to właśnie nazywamy “miłością”
Boję się,
Że po kilku Twoich słowach
Cała rozpadnę się na powtórzenia
I nie dam rady poskładać się na nowo
Że moja skóra jest jak bańka mydlana,
Która od delikatnego dotyku rozbije się na atomy
I spłynie powoli w płytkim potoku
Słodko-gorzkiego kalejdoskopu zdarzeń
Barbakan
Stałam na starym barbakanie
Wciąż broniąc się przed amorami
Obcinając im skrzydła, uciekając przed strzałami
A przecież całe życie czekałam na ich spotkanie
Przyszedł punkt szósta, dalej się broniłam
Dał mi kwiaty — krwiste róże, które nie pachniały
Sam pachniał jak sny, które właśnie się spełniały
U bram zmysłów stały iskry — sama je gasiłam
Otaczała nas miłość i inne dekoracje
Ledowe lampki w źrenicach i prąd na skórze
Patrzyliśmy sobie w oczy przy czerwonym murze
Nieznośnie wartko płynęły czułe słowa i deklaracje
Stałam na starym barbakanie
Wciąż broniąc się przed amorami
Obcinając im skrzydła, uciekając przed strzałami