E-book
7.35
drukowana A5
34
ODDZIELENIE

Bezpłatny fragment - ODDZIELENIE

Historia Mojego Życia


Objętość:
101 str.
ISBN:
978-83-8104-366-3
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 34

P r z e d m o w a

Zanim osądzisz mnie i moje życie, włóż moje buty, przyodziej to w czym chodzę na co dzień. Przebywaj tam gdzie ja jestem, rozmawiaj z ludźmi, których ja znam osobiście. Na koniec przejdź drogę mojego życia. Przeżyj moje porażki. Poznaj moje sukcesy. Wytrwaj tyle co ja wytrwałem. Upadnij tam, gdzie ja upadłem. Jeśli to przeżyjesz, przetrwasz i dojdziesz tam gdzie ja jestem dzisiaj, to będziesz miał prawo mnie oceniać.

Autor

Kontrowersyjna, odstępcza, pisana przez psychopatę.

Takie recenzje słyszałem, od niektórych najbliższych osób, po przeczytaniu książki:

„Historia Mojego Serca”

Bolesne, oskarżające stwierdzenia.

Nie zrozumieli mojej intencji. Ale z tym mogłem się liczyć.


Zapewniam wszystkich, którzy poczuli lub poczują się dotknięci i urażeni, że nie było to moim celem. Opisuję procesy międzyludzkie, które się zdarzają. Dotykają nas osobiście lub o nich słyszymy. Tak się składa, że moja rodzina w jakimś stopniu tego doświadcza. Dlatego jest to żywe, autentyczne.

Prawdą jest, że piszę z pewną dramaturgią i wyprzedzeniem w czasie. Posługuję się też symboliką, by zrozumieć pewne podstawowe prawdy, które istnieją.

Wszystko jest głębszym przesłaniem, wyjaśniającym odruchy ludzkie, nasze podstawowe instynkty, a raczej emocje i uczucia temu towarzyszące.

Poruszam takie zagadnienia jak: oddzielenie, manipulacja, miłość, posłuszeństwo, wolność.


Czytelniku!! — Czy znajdziesz coś dla siebie? Oceń sam.

Ale jeśli tak, będzie to miłe dla mojej duszy.

Piszę prostym stylem i zrozumiałym językiem.


Imiona niektórych postaci, zostały celowo zmienione — dla dobra i poszanowania ich godności.


A teraz proszę, zacznij czytać!

Wstęp — Wprowadzenie

Jak zacząć? Jak pisać? Dziwne pytania? Ale dla kogoś, kto nie ma doświadczenia w tej dziedzinie na pewno są ważne. Tyle jest spraw istotnych dla nas, ludzi. A każdy z nas ma swoją historię. Uznałem, że ją opowiem. Przyszedł czas by ją opisać. Czy będzie to opowiadanie, powieść, czy tym podobne pisanie, tego nie wiem. Ale od dłuższego czasu siedzi we mnie przemożna siła, która doprasza się światła dziennego. Jest jak lawa, która czeka na erupcję wulkanu. Jak powiedziałem, nie mam doświadczenia w pisaniu, również czytanie nie było moją mocną stroną. Teraz pomyślisz, że to kolejny laik, który próbuje zabłysnąć. Ale nie zważając na to oddam się pisaniu. Proszę byś w tym miejscu, dał mi szansę i czytał dalej. Piszę sercem, które woła i krzyczy. To, co przeczytasz, może być terapią dla ciebie i innych, albo zwykłą historyjką. Ale otwórz swoje serce. Słyszysz, jak bije — twoje serce? Czy słyszysz je? A teraz zamknij oczy i oddychaj spokojnie, spokojnie, spokojnie…….

Bardzo dziękuję za współpracę. Jeśli czytasz dalej, to znaczy, że jesteśmy wspólnie połączeni sercem. To, co dalej przeczytasz będzie odbierane twoim sercem. Dlaczego tak mówię, bo piszę sercem. Czytać należy sercem. Przekonasz się, dlaczego tak mówię, czytając dalej tą historię mojego serca. W tym momencie uznałem, że będzie to tytuł mojej książki: „Historia Mojego Serca”.

Tak zaczynam moją historię pisania tego, co mam w sercu. Wszyscy zostaliśmy stworzeni na obraz Boga i to bez wyjątku. Rodzimy się z czystą kartą, otwartego serca. Wszystko po to, by zacząć obdarowywać uczuciami miłości — rodziców, bliskich i dosłownie wszystkich, i wszystko. Z taką umiejętnością jest każde rodzące się dziecko. Dawać, co najlepsze to jedno a uczyć się tego, co nowe, to drugie. Otwarci, chętni, przyjaźni, ufni. Wszyscy tacy jesteśmy już od zaistnienia, poczęcia w łonie matki. Życie zaczyna wypełniać nasze czyste serce, które jest otwarte na wszystko i wszystkich. Oczy, uszy, nos, smak, skóra itd. To okna na świat, by brać i się uczyć. Wszystko, co przeżyliśmy, doświadczyliśmy jest w nas samych. Tworzy to cudowny zbiór mądrości, uczyć. To piękna biblioteka serc ludzkich, która może służyć dla dobra wszystkich ludzi, całego wszechświata. Dzielmy się tym, co jest w nas. Otwartość, szczerość, uczciwość itd., to klucze otwierające nasze serce. Ja osobiście lubię bardzo spontaniczność, która daje możliwość” tu i teraz „, a może się już nie powtórzyć. Oczywiście największym kluczem serc ludzkich jest miłość. Przede wszystkim miłość do Stwórcy, dawcy życia i wszystkiego, co dobre. Miłość do samych siebie. To sprawdzian miłości do innych. Bo to, co zaakceptowaliśmy u siebie, będzie łatwiej do przyjęcia u innych. Miłość do wszystkich ludzi, uważając ich za swoich bliźnich. Tolerancja, szacunek, koleżeństwo. Brzmi pięknie, bajkowo. Ale, tak szczerze czy nie jest to pragnienie wszystkich ludzi, by żyć w miłości, szczęściu? Pragnienie to nie gaśnie nawet, gdy jest wypierane przez cechy przeciwne, takie jak: brak tolerancji, wrogość, nienawiść. Nawet w wojnach miłość zwycięża. Bo miłość zawsze będzie istnieć. Tak było, jest i będzie.

Problem polega, tylko na tym, że trudno o niej, szczerze się mówi. Jeśli już, to do wybranych osób, bliskich nam, godnych zaufania. Gdy już ją wyrażamy w słowach, mówimy jak przez sito, zdawkowo, nie o wszystkim, pod kontrolą. Chyba każdy z nas się na tym łapie. Szczęśliwi ci, którym przychodzi to łatwiej. Uczmy się od nich, bo posiedli cudowny dar.

W moim przypadku nie zawsze tak było, byłem nieśmiały, zblokowany. Ale dzisiaj już wiem, że wpływ innych decydował na skrytość mojej duszy, serca, umysłu. Przykre, że to właśnie religia wiodła prym w tym by nie myśleć, nie czuć. Miłość i dobre uczynki zostały wyparte przez nauki, przepisy i tzw. listy do społeczności. W tym wszystkim, wszyscy zapomnieliśmy, co ważniejsze.

Ale mam to już za sobą. Jestem wolnym człowiekiem. Stało się tak, bo opuściłem religię. Zapewne religia spełniła swoją rolę w moim życiu. Nie potępiam tych, którzy przynależą do religii. Powiem inaczej, że ja również do pewnego czasu czułem się bardzo dobrze, w grupie społeczności religijnej. Sam byłem w niej gorliwie zaangażowany. Ale czegoś mi brakowało, nie wiedziałem tylko, czego. Dzisiaj potrafię to określić, wyrazić. Uważam, że każdy z nas, chociaż raz w swoim życiu powinien się zatrzymać, popatrzeć na siebie, ocenić, wyciągnąć wnioski. Ale musi to zrobić własnym umysłem, własnym sercem. Nie można to zrobić sercem współwyznawcy czy innej osoby. Ja sobie na to pozwoliłem i czuję się świetnie. Moje serce czuje przestrzeń. Moja wiara, nadzieja wzrosły. Bóg, Stwórca stał się bliższy. Odzyskuję radość, szczęście. Nie mam barier, bo jestem obywatelem świata. Każdy człowiek jest bliźnim. Teraz nikt mi nie mówi, co mogę, kiedy i w jakim stopniu coś uczynić dla drugiej osoby. Ja zawsze kochałem spontaniczność. Bo rozumie, że pewne sytuacje mogą mieć miejsce tylko raz w życiu i się nie powtórzą. Mają miejsce teraz i tylko teraz. Jaka ulga, lekkość. Zaprawdę to cudowne uczucie przestrzeni serca.

Życzę wszystkim tego uczucia.

Ale WOLNOŚĆ oznacza ODPOWIEDZIALNOŚĆ. To jest właśnie to, czego się większość ludzi obawia.

Moje Dzieciństwo — Dorastanie

Urodziłem się w 1971 r w małej miejscowości Lidzbark. Byłem najmłodszy z piątki rodzeństwa. Mogłem się nie urodzić, bo jedna z koleżanek mojej mamy zachęcała do usunięcia ciąży. Miała przekonujące argumenty, czworo dzieci, mąż żyjący w swoim świecie, skromne środki do życia. Ale mama uznała, że życie jest cenniejsze i sobie poradzi. Zapewne dużym wsparciem była moja babcia, która zamieszkała z naszą rodziną zaraz po urodzeniu pierwszego dziecka, mojego brata. Babcia była wdową, żyła na wsi. Była gotowa zrezygnować z własnego życia by usługiwać naszej rodzinie. To właściwe określenie, bo taką ją wszyscy zapamiętaliśmy. Babcia była naszą służebnicą. Dlatego w życiu dobrze rozumiałem to pojęcie — usługiwania innym. Babcia była wszystkim tym, co było potrzebne nam — rodzinie, dzieciom, naszemu domowi. Przejęła rolę naszej mamy, w wychowywaniu nas. Rozumiemy, że chodziła do pracy, bo z jednej pensji trudno wyżywić całą rodzinę, tak liczną. Troska, wychowanie, opieka, karcenie itd. to wszystko przejęła nasza babcia. Radziła sobie, bo nas kochała. Uczyła nas tego, co dobre. Do dzisiaj pamiętam jak nożem przekroiła cukierek, by poczęstować mnie i moją starszą o rok siostrę. Było to bardzo wychowawcze. Ileż w tym było uczuć, szlachetności, dobroci. Babciu dziękujemy ci za to! Nie mówię, że nasza mama nic nie wnosiła w wychowanie. Ale często wracała zmęczona z pracy. Najczęściej należało być cicho i spokojnie.

Mieszkaliśmy w domu wielorodzinnym. Mieliśmy dwa pokoje i kuchnię. Łazienki nie pamiętam. Natomiast mycie się w dużej bali, za zasłoną — pamiętam. Zapewne było to w kuchni. Jak spaliśmy i wszyscy się mieściliśmy, tego do dzisiaj nie mogę pojąć. Rodzice, babcia, oraz nasza piątka. Razem osiem dusz na ok. 40 m.

No cóż, takie czasy, takie warunki, takie możliwości. Mieszkanie było wynajmowane, a więc nie własnościowe. Bez prawa do przeróbek i zmian.

Za to położenie domu rekompensowało wszystko. Obrzeże miasteczka, droga polna dojazdowa, mało domów w okolicy, wysokie łany trawy, piękny — stary las. Przyroda, zwierzęta, kontakt z drugim człowiekiem. W takich warunkach się urodziłem i przez 5 lat wychowywałem.

Jako małe dziecko wyobrażałem sobie, że wysokie łany traw to morze. Gdy wiał wiatr, to widziałem sztorm i kołyszące się fale z łan traw. Ten odgłos szumu fal słyszę do dzisiaj. Kładłem się na ziemię na plecach, rozkładałem ręce i nogi w kształcie orła i patrzyłem w niebo. To znów zamykałem oczy i nasłuchiwałem szumu wiatru, odgłos wijącej się trawy na wietrze i wyobrażałem, wyobrażałem… Cudowne dzieciństwo.


Pamiętam też grupowe zabawy. Najczęściej bawiłem się ze starszą o rok siostrą. Tak wspólnie pływaliśmy po polnym morzu. Inne zabawy to berek, w chowanego, wspinanie się po drzewach, piłka nożna i wiele innych. Nie wszystkie zabawy były bezpieczne. No cóż gałąź nie wytrzymała i się złamała. Za szybko się biegło, to dziura, jakaś przeszkoda na drodze. Rzucało się do siebie i się trafiło po snajpersku.

Pamiętam salta, jakie wykonywaliśmy na sprężynowym łóżku. Ale frajda, to uczucie odbicia, obrotu, spadania. I tak od nowa — wybicie, obrót, spadanie. Nawet nie było zawrotu głowy. Aż tu nagle, wyleciałem po za granice łóżka i nadziałem się na metalowe ramy. Cisza, przerażenie, niewiadoma. Chyba straciłem przytomność. Zgadnijcie, kto był zaraz przy mnie? Babcia. Przerażona, ale w głębokim milczeniu zaczęła mnie przytulać, wycierać krew z zakrwawionej głowy. Pamiętam jej spojrzenie na widok mojego oka, które zostało na miejscu. Dla niej czas się zatrzymał. Czułem jej przyspieszone bicie serca, jej szybki oddech, jej dotyk, który emanował ciepłem i miłością. To wszystko trwało dłuższą chwile, ale odbywało się w miłości, szacunku i w wielkiej zadumie, ciszy. Zapewne to wszystko mnie się udzieliło, bo nie czułem bólu. Samo przerażenie tym, co się stało minęło a pozostała błogość i pełne zaufanie do babci. Dzisiaj mam wspomnienia, które są miłe, widoczną bliznę na łuku brwiowym, nad prawym okiem. Babcia wzięła na siebie całą odpowiedzialność za to, co się stało, by mnie chronić. A nie było to łatwe do przyjęcia, szczególnie dla mojej mamy.

Moja mama okazywała inaczej miłość, do nas wszystkich. Najlepiej żebyśmy byli w domu lub w zasięgu wzroku i cicho, tak by nie przeszkadzać. Najczęściej słyszeliśmy:

jestem zmęczona, boli mnie głowa”.

Nie było tak zawsze, ale to wyryło się w mojej głowie i sercu. Myślę, że i tak dostaliśmy najlepsze wychowanie, jakie mogliśmy otrzymać od rodziców. Dali to, co mogli nam dać od siebie, najlepszego.

Co najważniejsze — Ja Żyję, a to najcudowniejszy dar, jaki możemy przekazać innym.

Mamo, Tato — kocham was i dziękuję za to.

Ojciec miał swój świat. Nie zawsze odpowiadał mojej mamie i rodzinie. Zdarzało się, że nad tym nie panował i było wesoło. Ale pamiętam chwile wspólne nad jeziorem na łódce, spacery. Zapamiętałem rysunki koni. Siadaliśmy na podłodze przy kolanach taty i patrzyliśmy na to, co tworzy na białej, czystej kartce papieru. Najczęściej były to właśnie konie, ale i inne zwierzęta tj. lis, wilk, niedźwiedź. Dlaczego zwierzęta, tego nie wiem do dzisiaj. Ale zapewne tematyka rysunków mówiła o tym, co było bliskie sercu taty. Tak, tata lubił przyrodę. Zapewne tam się wyciszał, odprężał. Często chodził na grzyby i znał się na nich. Łowił ryby. Sam lubił to wszystko przygotowywać dla nas i robił to ze smakiem. Świeże grzyby na maśle, dobrze przyprawione. Marynowane grzyby w słoiku. Ryby smażone, wędzone, w zalewie octowym itd… Pamiętam tego smak. Tata był piekarzem. A więc świeży chleb był zawsze.

Gdy miałem 5 lat przeprowadziliśmy się do miasta. Mieszkanie w bloku, w samym Rynku, na trzecim piętrze. Więcej miejsca i wszędzie bliżej. To już trzy pokoje, kuchnia, łazienka z toaletą i korytarzyk. Ogrzewanie w piecach kaflowych na węgiel. W kuchni kuchenka gazowa do gotowania, która zimą służyła za ogrzewanie. W łazience piec-koza na węgiel, do podgrzewania wody w bojlerze. Myliśmy się już w wannie. Jaka duża zmiana na lepsze. Osiedlowe podwórko, nowi sąsiedzi. Dużo zmian, nowe wyzwania. Dla kogoś nieśmiałego, każda zmiana jest stresem, nawet ta na lepsze.

Gdy miałem 10 lat naszą rodzinę dotknęła tragedia. Ojciec utopił się na jeziorze Piaseczno. Wszyscy to bardzo przeżyliśmy. Ale należało żyć dalej.

Tak biegło życie. Dorastanie, dojrzewanie. Poznawanie, doświadczanie, popełnianie błędów.

W tym wszystkim były przeżycia, emocje, doznania. Wzloty i upadki. Jak u każdego, działo się.

W wieku 19 lat zaczęła się moja przygoda z nową religią i trwała przez 25 lat.

„Niektórzy pojawiają się z nienacka, mieszają mocą w naszych sercach, a potem znikają bez pożegnań. Żadne czary, tylko nasza naiwność, pozwala byle komu się oswoić”

Mały Książe

Ale nie ma gorszego zła, od pięknych słów, które kłamią. A ja to kupiłem.

No cóż, o wiele lepiej przez ¾ życia szukać swojej drogi, a pozostałe ¼ nią kroczyć, niż przez całe życie iść na krzywdzące kompromisy.

Posłuchajcie pewnej historii. Zaczyna się tak.

Przebudzenie — Poranek

Obudził mnie głos. Tak ciepły i przyjazny, że otulał moje ciało. Nie sposób było, nie otworzyć oczu. Ten widok pochylonej osoby, uśmiechniętej twarzy, znanych mi oczu. Do tego opadające włosy dotykające moją twarz. To wszystko takie znane, bliskie.


— Kochanie, kochanie wstawaj. Już późno. Słońce zaprasza. — Usłyszałem. … Jakże to wszystko brzmi znajomo, pomyślałem.

To prawda spać, gdy już nastał dzień, świeci słońce. A dzisiaj naprawdę świeciło wyjątkowo. Dzień zapowiadał się bardzo ładny.

— Kochanie.


— Słysząc ponownie tak ciepłe słowa, czuję dotyk warg na swoich ustach. Pomyślałem, że udam śpiącego, by zatrzymać tą chwilę na dłużej, bo była tak przyjemna jak balsam miodu na ustach. Ale czy musiałem? Nie, bo jest tak, prawie zawsze, gdy jestem budzony. Ale chciałem. Kocham te i podobne do tych, chwile. Przyznam się, że je wyczekuję. Ale mój oddech mnie zdradził, moja ukochana wyszeptała


— obudziłeś się — i dalej już nie mogłem udawać. Doszedł uśmiech.

Otworzyłem oczy, jeszcze zaspane, uśmiechnąłem się bardziej i wyszeptałem.


— Dzień dobry kochanie… Witaj… Kocham cię!!

Proste słowa powitania, zwrot kocham — jaką mają moc. Nawet teraz, gdy o nich mówię, rezonuje moje ciało. Może być często wypowiadane a nie traci swojego przekazu. Potęga żywionych uczuć i szczerości, to wszystko jeszcze wzmacnia.


— Dasz mi chwilkę, zaraz wstanę — dodałem, by móc rozbudzić się w pełni.

— Byle nie za długo. W tym czasie zaparzę kawę dla nas. — Na ustach pojawił się uśmiech.


Jeszcze jeden całus, tym razem ode mnie, przypieczętował, nasze wspólne ustalenia. Mogłem jeszcze zamknąć oczy i przez chwilę zanurzyć się w myślach, wspomnieniach. Dzisiaj na przykład wspominałem te chwile, jak kiedyś biegałem, bardzo wcześnie rano. Cisza, spokój i tylko śpiew budzących się ptaków. Widok wschodzącego słońca. Cudowne chwile na rozmyślanie o życiu, o przyszłości, a nie, kiedy o ważnych decyzjach. Potrafiłem tak biec, nawet do godziny. Były to stałe odcinki od 5 do 10 km. Opanowałem sztukę biegania tak dobrze, że właściwie się nie pociłem. Dobiegałem do domu i wielokrotnie stwierdzałem, że nie pamiętałem przebiegniętej trasy. Dzisiaj bardzo mi tego brakuje. Chciałbym, ale na razie nie mogę. Jestem niepełnosprawny.

Teraz, poczułem zapach zaparzonej kawy. Ten aromat unosił się po całym domu.

— Otworzyłem oczy. Zobaczyłem moją ukochaną. Swoimi zielonymi oczkami, z uśmiechem podążała w moją stronę. Poruszała się bardzo lekko, jak wiatr na łące. Odziana w jedwabną, kwiecistą koszulę. Wyglądała tak pięknie, cudownie, że mój wzrok zatrzymał się na niej. Teraz stanęła w oknie. Promienie słońca podświetliły jej postać. Przez prześwitującą koszulę, można było zobaczyć jej ciało. To już tyle lat ze sobą, a widok mojej ukochanej nadal zachwyca, przywraca najgłębsze uczucia.


— Kocham Ciebie, najdroższa, ukochana. — Musiałem to znów powiedzieć, to, co czuję…

Westchnąłem, zamknąłem oczy. Poczułem miły dreszcz na całym ciele. Pomyślałem -.. Jakie to piękne uczucie. Jesteśmy razem prawie 30 lat.


— Sławku. Rozbudzamy się. Przyniosłam kawę, taką jak lubisz.

— Dziękuję Elżbieto. — ( Patrząc z uśmiechem dodałem) — Tak pięknie wyglądasz… —


Nasz wzrok spotkał się wzajemnie i zatrzymał się. Patrzyliśmy tak na siebie przez chwilę. Elżbieta położyła filiżankę na szafeczce nocnej, przy łóżku i chwyciła mnie za rękę. Jej dotyk sprawił, że ze wzruszenia pojawiły się łzy. Elżbieta to zauważyła. Zaczęła mocniej ściskać moją dłoń.

W milczeniu patrzyliśmy na siebie. Wspólnie wiedzieliśmy, dlaczego!..


— Boisz się spotkania? -.. Wyszeptała Elżbieta.

— To mieszane uczucie. — ( Odpowiedziałem) — Minęło blisko pięć lat, odkąd nasze dzieci zerwały z nami kontakt. I jak pomyślę, że to w imię Boga, w którego wierzyli.

— Kochanie, proszę, nie wracajmy już do tego. Proszę!

— Wiem, wiem,…Tak nakazywała religia. Sami ich tego nauczaliśmy. — ( Uśmiechnąłem się sam do siebie, mówiąc) — Pamiętam jak na jednym z wieczornych wspólnych rozważań, powiedziałem do dzieci —

„że gdy by nawet nam, rodzicom strzeliło coś do głowy i odsunęlibyśmy się od organizacji, to nie róbcie tego samegonie idźcie za nami, nadal trzymajcie się zboru.”

— Tak pamiętam. -..Gdy wypowiadała Elżbieta te słowa, jej łzy delikatnie spływały po policzkach.

— Posłuchali nas. — ( Dodałem, mówiąc dalej) — Z punktu widzenia rodzica odnieśliśmy sukces wychowawczy. Można powiedzieć, że dobrze ich wychowaliśmy. Hem…


— Zapadła cisza, długie milczenie w skupieniu.

Milczenie przerwała Elżbieta.


— Tak. Kochany Sławosz-ku. Zawsze dawaliśmy im to, co najlepsze. A nasza decyzja odejścia ze zboru, była dla nich wielkim zaskoczeniem. Myślę, że pogubili się w tym wszystkim i chcieli być lojalni tym ideom, których nauczaliśmy ich od dzieciństwa. Żywili przekonanie, że robią to dla Boga. Aż zrozumieli, że jest inaczej.

— , Ale dlaczego trwało to tak długo? Dlaczego?… — Zadałem pytanie, ale nie oczekiwałem odpowiedzi.

— Sławosz-ku, przyszedł czas by się o tym dowiedzieć. Dzieci same nam, o tym opowiedzą. Teraz pomogę się tobie ubrać. Przygotowałam ubranie.


W milczeniu ubierałem się. Ale w większości korzystałem z pomocy Elżbiety. Dolną część ciała od pasa w dół byłem sparaliżowany. Przykry wypadek. Bolesne wspomnienia. Trudno mi o tym mówić. Nie chcę, nie umie, nie mogę!!! Nie wiem też, dlaczego. Może później. Będzie lepiej jak zmienię myśl.


— A jak nasze stworzenia za oknem? Czy jak zawsze były się przywitać? — Zagadnąłem.

— Tak. Nasz zwierzyniec domowy z naszego lasu, był w całej okazałości.


Elżbieta od wielu lat celebruje, wcześnie rano, kontakt ze swoimi podopiecznymi za oknem. Różne małe ptaszki, wiewiórki. Zdarza się, że podejdą dzikie zwierzęta jak sarna, lis, czy zając.

Przy zaparzonej kawie, ulubionej chałwie, siedzi na swoim ulubionym miejscu, przy oknie w oranżerii, by patrzeć na żywe stworzenia, które przylatują, podbiegają. Odbywa się to wcześnie, ze wschodem słońca. Elżbieta potrafi tak wpatrywać się godzinami. Mówi, że to najlepsze studium poznawania wszechświata, Boga, nas samych.


— A wierz, że dzisiaj pojawiły się znowu, nowe ptaki. Takie kolorowe. Jak sprawdzę, co to za ptak, to powiem tobie.


Właśnie zostałem odświeżony, ubrany. Gotowy by korzystać z pięknego, słonecznego dnia.

Zadzwonił telefon. Elżbieta odebrała słuchawkę i wyszeptała.. — To Apolonia.

… — Witamy Cię Polu. Cieszymy się, że dzwonisz……


Elżbieta oddaliła się w stronę oranżerii, by zapewne podzielić się nowymi doświadczeniami w zakresie opieki nad kwiatami i wszystkim tym, co się u nas dzieje.

Apolonia jest naszą córką. Od samego początku po dziś dzień, jest zawsze z nami. Ten czas wyjścia z religii był trudny, również dla niej. Córka miała wówczas 14 lat. Okres dorastania. Kształcenie swojej osobowości, ocenianie wartości, swojego zdania.

Dużo rozmawialiśmy o tym, dlaczego podejmujemy taką decyzję. Że tak to rozumiemy, ale nie wymagamy pójścia w naszą stronę i odejścia od Zboru.

Apolonia w jednej z rozmów powiedziała, że praktykowała religię ze względu na nas. Jej spojrzenie, wyraz twarzy wyrażał wielkie zaufanie do nas. Ze łzami w oczach stwierdziła,

„… Że już nie będzie chodzić na Zebrania Świadków Jehowy, bo ona tego nie czuje, a jej serce cierpi.”

Czytając teraz te słowa poczujesz dziwne uczucie. Zapewne nieznane. Na pewno, inne.

Ale warto słuchać głosu serc dzieci, zwłaszcza swoich. One są takie czyste. Jeśli coś wyrażają, to bez kalkulacji, bez wpływu innych, szczere, otwarte… A nie mamy być, jak dzieci?

Apolonia prawie wszędzie nam towarzyszyła. Cóż jej pozostało, kiedy wszyscy ze zboru odcięli się od niej, od nas. Nakazują tego nauki zboru. Zbór, to jeszcze można zrozumieć, ale mało tego — wszyscy Świadkowie Jehowy odsuwają się od ciebie i nawet nie pozdrawiają osoby, które odeszły. Nazywa się je… Hem…

Celowo się zatrzymałem by podkreślić jak wielkie piętno to wywiera na te osoby. Nazywa się je — WYKLUCZONYMI. Mocne! Każdy kontakt z nami, ma o tym nam przypominać.


Apolonia musiała się z tym zmierzyć. Poczuła — jak to jest, gdy osoby do tej pory bliskie, już nawet nie odpowiadały dzień dobry, odwracały wzrok. Nie mówiąc o rozmowach, czy spotkaniach.

Apolonia ponosiła konsekwencje naszych decyzji, bo ja z Elżbietą byliśmy Świadkami Jehowy, ale córka była tylko nieochrzczoną głosicielką. Ale surowe, prawda!

Zastanawiamy się z żoną ile może być takich dzieci, które robią coś tylko, dlatego, że praktykują to rodzice. A nawet dorosłe osoby, będące w organizacji, nie opuszczą jej ze względu na wykluczenie. Myślisz inaczej, bądź cicho. Czujesz, zaduś to w sobie. Jest coś irracjonalnego, zaufaj itd., itd…

My tak nie mogliśmy dłużej. Musieliśmy to zmienić. Wierzcie, nie było to łatwe. Po ponad dwudziestu pięciu latach, życia w zborze, organizacji.

— — Elżbieta wróciła do sypialni, by bardzo szybko zakomunikować, że Apolonia również dzisiaj przyjedzie. Teraz musi się zająć sobą i domem, bo ma mało czasu.

Przyzwyczaiłem się, do takich reakcji. Zawsze, kiedy mają pojawić się goście, Kochana przyspiesza we wszystkim. To, co leżało do tej pory i nie przeszkadzało, teraz jest nie na swoim miejscu. Jednym słowem sprzątanie, porządkowanie.

A ja wypijam kawę. Następnie przemieszczam się na wózku inwalidzkim do swojej pracowni. Będę mógł kończyć swój obraz na płótnie. Po drodze zatrzymuję się w oranżerii, by popatrzeć przez okno, na piękny ogród. Jest to miejsce ulubione przez moją żonę. Przy oknie bujany, ratanowy fotel. Obok okrągły stolik ratanowy, na którym widzę jej ulubioną filiżankę. W niej niedopitą kawę, to też taki zwyczaj. Na talerzyku ulubiona chałwa, o smaku waniliowym.

A za oknem nasz ogród. Jest wiosna, a więc dużo zieleni. Drzewa owocujące — wiśni, jabłoni zaczęły kwitnąć. Dużo, dużo kwiatów. Okno było otwarte, więc cały zapach wiosennego ogrodu przenikał stopniowo, do naszego domu. To częsty widok. Ale zawsze pełen refleksji i wdzięczności za cudowny dar życia i wspaniałych dzieł stwórczych.

Zawsze wierzyłem w Boga. Ale teraz, kiedy moje serce jest w pełni otwarte na wszechświat i wszystko, co mnie i nas otacza, Bóg stał się bliższy, realniejszy. Dosłownie mogę Go poczuć, wszędzie i w sobie.


— Elu! Będę w pracowni! — Wypowiedziałem podniesionym głosem.

— Dobrze Kochanie. Ja mam jeszcze dużo pracy. Później zrobię śniadanie i zaproszę ciebie. — Usłyszałem.


Pracownia znajdowała się za oranżerią. Dobrze się tu czułem. Tylko ten zapach farb, terpentyny itd., Dlatego pierwszą czynnością po wjechaniu na wózku do pracowni, było otworzenie okien. Nieprzyjemny zapach powoli zanikał, a pojawiał się nowy, wiosenny, pełen życia i energii. Można było zacząć malować. Pracownia jest dobrze naświetlona. Okna znajdują się na wschodniej, północnej i zachodniej ścianie. Sam sufit jest w połowie szklany. Jasność, przestrzeń i świeże powietrze bardzo pozytywnie wpływają na moją wenę twórczą.

Popatrzmy na moje obrazy. Jest ich kilka. Przeważają pejzaże. Są też portrety — Elżbiety, Apolonii, innych postaci. Kilka zwierząt — lwa, tygrysa, konia, kota. Jest też portret naszego psa, Dżuli. Obecnie maluję większy obraz” Konie na pastwisku”. Prawdę mówiąc odtwarzam ten, który namalowałem, mając 17 lat. Zniknął gdzieś, gdy był przechowywany, po za domem.

Bardzo się cieszę, że powróciłem do malowania. Tak bardzo, mnie to odpręża.

W ogóle cała historia rozpoczęła się, gdy mój brat, kupił mi na 17 urodziny, cały komplet farb olejnych i pędzle. Bardzo szybko rozpoczęła się moja pasja z malowaniem. Pamiętam pierwszy obraz o tematyce martwej natury. Kielich i owoce na stole, na tle opadającej zasłony, draperii jak to określają malarze. Zapisałem się nawet do kółka plastycznego w Miejskim Domu Kultury w Lidzbarku. Po dwóch latach mogłem zrobić wystawę w Miejskim Kinie. Miłe wspomnienia, do których często powracam. Od czterech lat znów maluję i pasja powróciła. Na pewno pomogła przeprowadzka do Lidzbarka, do domu zakupionego pięć lat wcześniej, przed przeprowadzką. Wydarzenia i wiele zmian w małżeństwie potoczyły się bardzo szybko po opuszczeniu religii. Razem z Elżbietą odzyskujemy wolność, przestrzeń. Tym samym potęguje radość, miłość i szczęście. Elżbieta pasjonuje się kwiatami, ogrodem. A przyznam, że jest cudowny. Wiele osób podziela nasze odczucia. Niedawno byliśmy zachęcani do tego, by przystąpić do konkursu, na najlepszy ogród w okolicy. Elżbieta rozważa tą propozycję.

Najwyższy czas przystąpić do malowania. Warsztat jest już przygotowany. Wszystko na swoim miejscu. Dokończę konia nad wodopojem. Pochylonego, by pić wodę z rzeki. Otwieram tuby z farb i nakładam na paletę. Następnie delikatnie mieszam szpatułką, by uzyskać kolor najlepszy z możliwych.

Za oknem słyszę śpiew ptaków. Cudowne miejsce. Zaczynam malować. Trwa to dłuższą chwilę.


— Jak ci idzie Sławosz-ku? Dokończysz dzisiaj kolejnego konia? — Niespodziewanie usłyszałem głos z za pleców.

— Tak, postaram się. A właśnie, o której przyjeżdża Apolonia? — Zapytałem.

— Będzie zaraz po południu. A więc przed przyjazdem dzieci, Michała i Darii …

Poczułem oddech na szyi i usłyszałem słowa, szeptem wypowiedziane.

— Bardzo ładnie. Jest jak żywy. Te kolory. -… Westchnęła.

— Tak uważasz? Dziękuję Kochanie. Tak to widzę. Ale mam idealne warunki do malowania. Bardzo ci za to dziękuję.


U Elżbiety pojawił się uśmiech na twarzy. Wdzięczność została wyrażona pocałunkiem w szyję. Wilgotność ust, poczułem na swojej szyi. Zamknąłem oczy i oddałem się doznaniom.

Po chwili usłyszałem zapytanie, również szeptem.


— , Na co masz ochotę. Czy może być jajecznica?

— Tak! Ale dzisiaj, napiłbym się kakao. — Odpowiedziałem.

— Cudownie. Za chwilę ciebie zaproszę do stołu… — Po chwili dodała. — A właśnie, gdzie chcesz zjeść śniadanie? W kuchni przy oknie, czy w salonie?

Przez chwilę się zastanowiłem. — Hem,.. Hem,… — Odpowiedziałem.

— Wybierzmy kuchnię. Będziemy mogli popatrzeć na nasz piękny ogródek.


Ogródek mógł zachwycać. Zaraz za oknem kuchennym były posadzone trzy krzewy róż. Każdy w innym kolorze — czerwonym, białym i herbacianym. Za nimi, mnóstwo różnych odmian kwiatów ciętych. Na końcu ogródek warzywny z ziołami. Zapachy tak się mieszały ze sobą, że powstawał z każdym dniem inny aromat, niepowtarzalny.

Stół był przy oknie, a więc wszystko w zasięgu wzroku.

Gdy wjechałem do kuchni, okno było uchylone i cały zapach ogródka unosił się wszędzie. Na stole wszystko już było przygotowane. Jak zawsze pięknie przystrojone. Z jajecznicy unosiła się para, a więc była jeszcze gorąca.

…W tym momencie poczułem zapach kakao. Aromat zdominował nawet ten z ogródka.


— Naprawdę chętnie zjem śniadanie. — Zagadnąłem z uśmiechem.

Dochodziła 11 godzina, przed południem. To nasza pora by zjeść coś ze smakiem. Elżbieta dosiadła do mnie i wspólnie mogliśmy się posilić.

Rozmawialiśmy wspólnie przez chwilę. Później nastała cisza. Oboje w skupieniu kończyliśmy posiłek.

Następnie wróciłem do swojej pracowni. Elżbieta krzątała się po domu.

Tak mijały godziny. Aż nagle słyszę głośne wołanie.


— Kochanie!! Apolonia dzwoni, że już dojeżdża. Wybiegnę jej na spotkanie.

— Dobrze, dobrze. Tylko uważaj. Będę czekał na was.

Spotkanie z Córką

Serce biło coraz mocniej. Wziąłem kilka, mocnych oddechów. Ogarnęło mnie uczucie radości. W takim nastroju podjechałem do drzwi w oranżerii. Otworzyłem je. Prowadziły na taras. Stąd mogłem obserwować wszystko, co się dzieje w ogrodzie, przed domem. Ale mój wzrok wpatrzony był tylko w jedną stronę, na drogę prowadzącą do naszego domu. Dosłownie, już po chwili słyszę dochodzące głosy Elżbiety i Apolonii. Za zakrętem polnej drogi, w odległości około 50 metrów dostrzegam je. Serce znów przyspiesza. Biorę kilka głębokich oddechów.

Pomyślałem teraz -… Jakie to będzie przeżycie, gdy wieczorem dojadą dzieci, Michał z Darią.

W tym momencie mocno westchnąłem — hem…, Zamknąłem oczy. Pokazała się łza.

Szybko oprzytomniałem. Otworzyłem oczy. Widok radosnych dziewczyn bardzo mi pomógł.

Apolonia wygląda pięknie. To wysoka, szczupła dziewczyna o długich blond włosach. Ubrana w obcisłe czerwone leginsy. Na wierzchu kolorowa, kwiecista tunika. Włosy długie, proste, opadające. Jej uśmiechnięta twarz mówiła wszystko. Jest bardzo szczęśliwa.

W tym momencie wzrok Apolonii spotkał się z moim. Wystrzeliła jak pocisk w moją stronę.


— Tatusiu, Tatusiu… — Wielokrotnie powtarzała. Już po chwili była przy mnie na tarasie.

Tuliliśmy się do siebie bardzo długo. Apolonia jest wrażliwa. Nie kryła swoich wzruszeń, przez łzy.


— Tak bardzo się cieszę, że przyjechałaś. Bardzo Ciebie kochamy, Polu! — Wyszeptałem.

— Tak. Wiem o tym. Czuję to. Ja też was kocham. Tatusiu, Tatusiu…

Apolonia ma prawie 20 lat. Gdy słyszy się z ust dziecka w tym wieku — Tatusiu — to bardzo potęguje uczucia.


— Pragnęłam być z wami. Zwłaszcza teraz, kiedy przyjadą Michał z Darią. — Dodała.

W tym momencie doszła do nas Elżbieta. Podobnie wzruszona. Mówiąc.


— To miły widok, widzieć was tak przytulonych. Dzisiejszy dzień będzie zapamiętany dla nas wszystkich. Bardzo Ci dziękujemy Apolonia, że jesteś z nami szczególnie dzisiaj.

— Nie mogło być inaczej. Jesteśmy rodziną. — Odpowiedziała.

Rodziną, rodziną… — Powtarzałem w myślach i dodałem.

— Wiedziałem!…, Wiedziałem!…, Wiedziałem! —

( Powtarzałem, dodając )

— Czułem to! Uczucia rodzinne wezmą górę. Znów będziemy wszyscy razem. Będziemy rodziną!…, Rodziną!

Nostalgiczny nastrój przerwała Elżbieta, mówiąc.

— No dobrze wystarczy tych uczuć. Apolonia zapraszam ciebie do swojego pokoju.

Otrzymałem całusa w policzek od Apolonii, na znak chwilowego rozstania. Dziewczyny poszły do domu.

Apolonia ma swój pokój na pierwszym piętrze. Znajduje się za naszą pierwszą sypialnią. Ma mały balkonik z widokiem na ogród. Umeblowany tak, jak życzyła sobie Apolonia. Nic w nim nie zmienialiśmy.

Apolonia studiuje w Warszawie. Mieszka w wynajętej kawalerce, blisko Uczelni. Przyjeżdża do nas, co dwa tygodnie. Miała być za tydzień, ale zmieniła plany. Zrezygnowała z wyjazdu za granicę do Niemiec, na warsztaty artystyczne. Kierunek studiów to Plastyka Artystyczna w Rzemiośle Regionalnym. Brzmi bardzo zawile, dlatego w skrócie mówimy rzemiosło artystyczne.

Apolonia, jako dziecko, ujawniała nam swoje zainteresowanie. Ale, ma tyle w sobie talentów, że trudno było odkryć właśnie ten. Wymienię kilka. Jest bardzo fotogeniczna. Mogłaby być modelką. Na widok aparatu fotograficznego umie wyrazić swoje piękno. Wielu też dawało taką propozycję współpracy. Nawet miała kilka sesji zdjęciowych. Pamiątką tego jest kalendarz roczny, z przed dwóch lat, gdzie Apolonia prezentuje poszczególne miesiące. Ale to była tylko przygoda dziewczyny 17-sto letniej. Apolonia kocha tańczyć, bawić się. Do tego, umie się pięknie ubierać. Te kolory, wymyślne stroje. Odkryła też zdolność komponowania i aranżowania wnętrz. Kocha przyrodę, zwierzęta. To wszystko takie piękne. Dużo by jeszcze można mówić.

Jeśli pozwolicie wrócę do swojej pracowni, by móc oddać się mojej pasji, malowaniu.

…Po kilku godzinach znowu razem. Siedzimy na tarasie, przy wspólnym poczęstunku.


— Za każdym razem, jak powracam do domu widzę, że ogród się zmienia. To dopiero Maj. A widzę tu takie życie, tyle pozytywnej energii. Jak to robicie? — Rozpoczęła Apolonia.

— Kochaj, to, co robisz! Szczególnie to, co jest twoją pasją! — Odpowiedziała Elżbieta.

— , Jeśli szczerze, niesamolubnie będziesz się tym dzielić z innymi, to rezultat może być tylko jeden. — ( Dodałem) — Ale ty to wierz. Rozumiesz.

— Tak! Jakie to proste. Przecież mówicie o tym, przez całe życie. Hem, hem…


Zapadła cisza. Tak naprawdę, nie potrzebowaliśmy nic mówić. Byliśmy w jedności. Rozumieliśmy się. Tworzyliśmy rodzinę. Rozkoszowaliśmy się widokiem ogrodu, śpiewem ptaków, szumem liści. Powiał właśnie przyjemny wiaterek i można było usłyszeć koncert drzew. Brzozy zdominowały. Ich delikatne listki wydały swój świszczący dźwięk. To wszystko było takie miłe.

Kto Kogo Wybrał?

Pamiętam ten wietrzyk, gdy jeszcze wykańczałem dom. Był i jest taki wyciszający. Czasami przypomina mi łagodny wiatr Halny na Podhalu, bo jest ciepły. Ale tu działa inaczej. Pewnie, dlatego, że znaleźliśmy swoje miejsce na Ziemi. Czujemy to, jako dom. Wielokrotnie powtarzamy, że to miejsce — jako pierwsze wybrało nas. My to tylko uszanowaliśmy.

Czy to miejsce jest wyjątkowe? Oceńcie sami! Kto kogo wybrał? Rozważcie! Dlatego cofnijmy się o jakieś 10 lat do tyłu.

Jesteśmy całą rodziną Świadkami Jehowy. Aktywnie działamy w miejscowym Zborze Zakopane. Pielęgnujemy przemożną siłę, by zrobić coś dla innych. Od roku pełnię stałą służbę pionierską. Usługuję, jako sługa pomocniczy. Jestem po kursie pionierskim. Całą rodziną pragniemy zmian.

Od kilku lat, co rocznie odwiedzamy Lidzbark, moją rodzinną miejscowość. Tam dostrzegamy wielką potrzebę wsparcia miejscowego Zboru. Pokochaliśmy miejscowych braci. Moja mama, która do dzisiaj mieszka w Lidzbarku, często uskarża się na zdrowie. Nadciśnienie daje jej często o sobie znać. Przeszła już kilka lekkich wylewów. Mieszka razem z córką, która w naszej ocenie nie mogłaby mieszkać sama. W młodości miała przykre przeżycie i to wpłynęło na jej stan emocjonalny i zdrowotny. Razem jest im dobrze. Ale nasza przyszła pomoc, może być im na rękę.

O tym wszystkim dzieliliśmy się z innymi. Moje rodzeństwo popierało takie plany. Moja mama Natalia uważała, że od Lidzbarka należy uciekać. Ale w głębi duszy pragnęłabyś my byli blisko niej. Chyba czuła jak każda mama w stosunku do swoich dzieci. Natomiast otwarcie wszyscy mówili o swoich obawach — jak sobie poradzimy finansowo? Z czego będziemy żyli? Co z pracą? To były uzasadnione obawy. Mamy ustabilizowane życie. Stałą pracę. Mieszkanie własnościowe. Dzieci uczące się. Michał chodził do Szkoły Budowlanej. Dariusz do Gimnazjum. Apolonia ledwo, co zaczęła Szkołę.

Mimo to całą rodziną pragnęliśmy zmian. Nawet oglądaliśmy kilka domów w samym Lidzbarku. Pamiętam szczególnie jeden dom, na ulicy Kwiatowej. Spokojna ulica, na obrzeżach miasta. Dom piętrowy, ze spadzistym dachem. Działka nieduża, za to zadbana. Tuje wzdłuż płotu, na całej powierzchni, w około domu. Dużo kwiatów, skoszony trawnik. Czysto i przyjemnie. Środek domu przestrzenny, gustowny. Ale czuło się smutek, brak energii życiowej. Nie myliliśmy się z odczuciami. Od właścicieli dowiadujemy się, że ich syn zginął w wypadku na motocyklu. Dlatego sami nie potrafią już tu mieszkać. Próbują, ale nie mogą. Oglądając dom zauważyliśmy, że zostawili widoczną pamiątkę — kask do motoru, zapewne używany przez syna. Zrozumieliśmy ich ból. Uznaliśmy, że nie moglibyśmy mieszkać w domu, gdzie przytrafiła się taka tragedia. Na zewnątrz, dom był piękny. Tętniło życie. Ale gdy przekraczało się próg domu, ogarniał nas niezrozumiały smutek. Czy wiecie, o czym mówię? Nieliczni mogą to doświadczyć.

Oglądaliśmy jeszcze wiele innych domów, ale nic nie było godnego, głębszego zastanowienia.

Aż do pewnego wieczora. Byliśmy u naszych przyjaciół w Lidzbarku. Nasi bracia Jola i Grzegorz zaprosili nas na kolację do siebie. Mieszkali na ulicy Stare Miasto. Wynajmowali mieszkanie w starej kamienicy. Grzegorz kocha przyrodę i zwierzęta. Ma piękną, wrażliwą osobowość. Mówi zawsze szczerze i bezpośrednio. Z tego powodu zapewne popadał w konflikt ze starszymi w zborze. Głoszenie nie było aż tak ważne dla niego. Często też słyszał, że nie może usługiwać w zborze, bo za mało głosi. Ale, jak ktoś potrzebuje pomocy, albo jest budowa Sali — to zawsze jest jednym z pierwszych. Jola jego żona jest stateczna i podobnie wrażliwa. Pełniła długie lata stałą służbę pionierską. Mają też córkę Weronikę. Piękną, mądrą, wrażliwą.

Jemy wspólny posiłek, rozmawiamy, cieszymy się sobą. Grzegorz i Jola znają nasze plany i zamiary. Dlatego w pewnym momencie Grzegorz z entuzjazmem, coś sobie przypomina.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 34