O dawaniu

Bezpłatny fragment - O dawaniu


Psychologia
Polski
Objętość:
118 str.
ISBN:
978-83-8126-570-6

Słowo od wydawcy

O dawaniu” jest jedną z książek z serii dzieł Stefana Garczyńskiego, które chcemy przypomnieć po dłuższej przerwie wydawniczej i na nowo szeroko udostępnić za pośrednictwem Internetu. Jest dostępna jako e-książką (e-book) oraz jako książka drukowana — druk na zamówienie poprzez wydawnictwo Ridero.


Książki Stefana Garczyńskiego niewątpliwie zasługują na przypomnienie.

Autor dotyka w nich problemów istotnych dla każdego człowieka: jak dobrze żyć, jak układać poprawnie relacje w rodzinie i w społeczeństwie, jak się uczyć, jak sprawnie myśleć i nie popełniać błędów, jak dyskutować itd. — wszystkie te tematy przedstawiając w popularnej i lekkiej formie, z bogactwem języka, przesyconej kulturą, humorem i błyskotliwością.


Ta niewielka książeczka jest psychologiczną rozprawką spełniającą prawie rygory naukowe — systematycznie rozpatruje najróżniejsze aspekty tematu i powołuje liczne źródła, w tym naukowe. Jest doskonałym materiałem pomocniczym dla studentów i uczniów, którym przyjdzie zająć się tematem cnót altruizmu, skromności, współodczuwania, uczynności, dobrych manier itd.

Gdy czyta się o tych cnotach i ich niuansach, to jakby robiło się rachunek sumienia: a jaki ja jestem? Jest to książka dla młodzieży ale także rodziców, którzy chcą wszczepić dzieciom wartościowe zasady.

Widać też, jak modne dziś pierwiastki ezoteryczne o wspólnocie dusz, o tym, że bliźni jest innym ja — są stare jak świat. Ale warto o nich przypominać.

Od powstania książki minęło ponad 30 lat; dla młodzieży niektóre okoliczności (PRL-u), czy sformułowania „kapitaliści to i to…” wydadzą się dziwne, ale sam temat jest … nieśmiertelny.


Sylwetka autora przedstawiona jest na stronie internetowej www.stefangarczynski.pl, tamże będą prezentowane dalsze pozycje wydawnicze, archiwum artykułów autora oraz opinie, recenzje i wspomnienia o Panu Stefanie.

Tę książkę, zgodnie z tytułem, dajemy Ci, drogi Czytelniku, jako zachętę do poznania Autora i Jego dzieł.


Warszawa, grudzień 2017

Od autora

Spróbuj, jak ci się nada życie człowieka dobrego.

MAREK AURELIUSZ

Mówi się, że daje nie ten, kto ma, ale ten, kto chce dać, ale dlaczego jeden chce i umie dawać czy pomagać, a drugi nie? Skąd się bierze to „chce” i na czym polega to „umie”?

Faktem jest, że jedni dbają tylko o własne interesy, a inni poświęcają czas, energię i środki materialne dla dobra innych. Warto poznać, co do altruizmu zachęca, a co zniechęca — przecież łatwość i umiejętność dawania wzmacnia międzyludzkie więzy, współdecyduje o wartości i radości życia. Odpowiedzi na te pytania mogą przyczynić się nie tylko do usprawnienia naszej własnej sztuki współżycia, ale także mogą podpowiedzieć najwłaściwsze metody wychowania człowieka uspołecznionego.

Pobudki i racje daru

Od nigdy do zawsze

Zadziwiająca rozpiętość postaw — od tych, którzy nigdy nic sami z siebie nie dają, do tych, którzy zawsze dają:

A — nigdy nie pomoże, a „da tyle, co wesz nakaszle”. To, co ma, ma dla siebie, i basta. Mieszkając u przyjaciół ani myśli, by pomóc w sprzątaniu lub w zakupach. Żyje według przysłowia: „Gdy brać — bracia, gdy dać — nie ma braci”. Oskarżony o sobkostwo tłumaczy: „Tak nazywają mnie ci, którzy chcieliby mnie wykorzystać, ale ja nie jestem głupi”.

B — daje i pomaga na odczepnego, dla świętego spokoju, gdy go przycisnąć, gdy nie może wykręcić się sianem.

C — owszem, daje, owszem, pomaga, ale tylko wtedy, gdy go to niewiele kosztuje. Zapłaci rachunek, bo i swój będzie płacić. Najhojniej daje… słowa.

D — daje zdawkowo, ogranicza się do konwencjonalnych prezentów przy konwencjonalnych okazjach. Daje, bo tak wypada: skromny kwiatek, gdy przychodzi w odwiedziny; kosztowniejszy, gdy — na obiad.

E — daje i pomaga, ale tylko wtedy, gdy uważa, że się należy, i tyle, ile się należy. Choć bywa skłonny do zaniżania oceny tego, co się należy, to jednak zasługuje na sporo szacunku — jest skrupulatny.

F — bywa nawet szczodry, gdy taką przyjmie zasadę, tylko że jego aspiracją nie jest pragnienie sprawienia komuś ulgi lub radości, a tylko surowe i chłodne poczucie obowiązku. W jego „ja ci to załatwię” brak ciepła, nie czuje się dobroci. Na obietnicę:

„Pozostaw to mnie, ja ci to załatwię, to mój obowiązek” — wiele osób reaguje gwałtownym: „Nie trzeba!”. „Powiedziałam — gniewała się znajoma — żeby nie przychodził do mnie do szpitala, bo pamiętam, jak kiedyś narzekał, że nosi obiady chorej babci”.

G — daje tylko bliskim lub tylko osobom zaprzyjaźnionym. „Dwa razy spotkałam ją za granicą, a teraz chce, żebym jej zamówiła hotel w Warszawie. Nie mam czasu”.

H — daje i pomaga, lecz tylko w wyjątkowych okolicznościach. W deszczową noc ofiaruje się transportować chorego ze schroniska do szpitala, ale obojętnie minie obładowaną kobietę na schodach. („A przecież trudność nie polega na tym, by być dobrym, ale na tym, by być dobrym w warunkach, jakie życie na nas nakłada” — Jean Rostand).

Do jakiego typu jesteś najbardziej podobny? (W samoocenie uwzględnij skłonność do retuszowania autoportretu…) …a przy okazji zastanów się i nad tymi typami ludzi — do którego jesteś najbardziej podobny.

Co dla jednych zbyt łatwe, dla innych zbyt trudne

Zadziwiająca jest też rozpiętość postaw osób biorących.

A — odnosi się z ogromną serdecznością i grzecznością do osób, które mogą coś dla niego zrobić, a chłodno, nawet opryskliwie do tych, po których niczego się nie spodziewa. Gdy nie widzi interesu, nie widzi człowieka. Jest żywą ilustracją porzekadeł: „Nie słyszy »daj«, ale słyszy »na«”, „Ma tylko dwie ręce: jedną do brania, drugą do trzymania”, „Prosić go o co to jakby wiercić dziurę w oleju”. Przymawia się jęcząc, żąda grożąc, wymaga bez wewnętrznych oporów, ale za to z uporem. Jego hasłem: „śmierć frajerom”. Naciąga i wykorzystuje każdego, kto się da naciągnąć lub wykorzystać.

Także B — ma we krwi zasadę: „Żyję, więc żądam”. Przekonany, że mu się dużo należy, bierze bez skrupułów i jest często rozczarowany, bo spodziewał się więcej. Prosi łatwo i każdego, choć ma pewien wzgląd na to, co „nie wypada”: „Poprosiłbym cię o fiata na niedzielę, ale nie śmiem”.

Oba te typy (A i B) mają skłonność do pomniejszania wartości otrzymywanych dóbr i świadczeń: „Nie potrzebowałem…”, „Sam bym sobie poradził…”, a także do pomniejszania trudu i wyrzeczeń osób dających:

„Wyżywa się…”, „Ma dosyć pieniędzy… (czasu…, energii…)”, „Nie znał ceny tego, co dał…”, „Tak mu wygodnie”.

C — bierze z pewną trudnością, czuje się nieco skrępowany i zobowiązany, jest wdzięczny i zaskoczony ludzką dobrocią: „Już dosyć!”, „Opamiętaj się!”, „I tak za dużo mi dałeś”.

D — gdy musi o coś prosić, gardło mu się ściska, a każdą otrzymaną pomoc, każdy większy prezent przeżywa jak upokorzenie, więc czym prędzej rewanżuje się, by zmazać tę hańbę, zmyć plamę na honorze. Oba te typy (C, D) skłonne są przeceniać wartość otrzymywanych dóbr i świadczeń:

„Inaczej nie dałbym rady…”, „To mnie postawiło na nogi”. „Przywróciło mi ochotę do życia”, a także wyolbrzymiają koszty, trudy i wyrzeczenia ofiarodawcy: „Przecież sam nic nie ma…”, „O sobie nigdy nie myśli…”, „Żyje tylko dla innych”.

Słowem: proszenie i branie przychodzi jednym z łatwością zbyt dużą, a innym sprawia trudność także zbyt dużą.

Wielkość pobudek

Jak różne mogą być pobudki daru, ilustrują choćby wypowiedzi krwiodawców w Wielkiej Brytanii:

„Daję krew, bo wiem, że w ten sposób mogę ocalić czyjeś życie”.

„Jako niewidomy nie mam innych możliwości pomagania ludziom”.

„Dostałem darmo ortopedyczne buty, moja krew to jakby odwdzięczenie się potrzebującym”.

„Bo cieszę się dobrym zdrowiem i miło mi myśleć, że moja krew pomoże komuś wrócić do zdrowia”.

„To jakby podziękowanie Bogu za zdrowie”.

„Dzięki czyjejś krwi przeżyłam poród…, spłacam dług”.

„Jakiś nieznany człowiek w ten sposób ocalił życie mojej żony”.

„Ktoś w mojej rodzinie może będzie kiedyś potrzebował krwi. Chcę wierzyć, że znajdzie się wtedy ktoś, kto ją da”.

„Mam dwoje dzieci i czuję, że jeśli ja albo któreś z nich będzie kiedyś potrzebować czyjejś krwi, będziemy mieli do niej moralne prawo”.

„Mam rzadką grupę krwi. Dużo jeżdżę, często widzę krew na szosie. Pewnego dnia może to być moja krew. Z takimi wesołymi myślami można traktować krwiodawstwo jako inwestycję”.

„Matka była krwiodawcą przez szereg lat, po jej śmierci zdecydowałem się zająć jej miejsce”.

„Syn zginął w wypadku, był krwiodawcą, cieszyłby się, gdyby wiedział, że oddaję swoją krew, dlatego będę to robić poty, póki będę mogła w ten sposób ludziom pomagać”.

„Widziałem wypadek i pomyślałem, że to najlepszy sposób pomocy”.

„Daję z poczucia winy, że tyle w życiu doświadczyłam dobrego, a tak mało dałam”.

„Wywiązuję się z obowiązku w stosunku do społeczeństwa i narodu”.

„Wyszedłem cało z wojny, czułem, że coś się ode mnie należy”.

„Najpierw była ciekawość, później dawałem, bo stwierdzono, że mam rzadką grupę krwi. Miło mi pomyśleć, że ktoś zawdzięcza mi życie”.

„Po obejrzeniu ogłoszenia w telewizji pomyślałem, jak bardzo mogę pomóc pacjentom, i to niewielkim wysiłkiem”.

Autor książki, który zebrał te wypowiedzi, podkreśla praktyczną i moralną wyższość krwiodawstwa bezinteresownego nad interesownym: praktyczną, bo płatni krwiodawcy mogą zatajać istotne informacje o sobie, na przykład mogą znaleźć się wśród nich narkomani; moralną, bo jest coś szokującego w traktowaniu krwi jako jeszcze jednego przedmiotu handlu. Dla krwiodawców w brytyjskim systemie służby zdrowia dawanie krwi jest wyrazem, a zarazem pogłębieniem — uczucia przynależności do społeczeństwa, wyraża i pogłębia uczucie solidarności z innymi.

Różnorodność motywów, między którymi mogą zachodzić zbieżności albo zderzenia.

Zbieżności
i zderzenia

Różne racje i motywacje często się uzupełniają. Podziwia się dobre serce M., bo wyszła za fajtłapę, który sam nie potrafi zdecydować, czy włożyć brązowe buty, czy czarne…


Może rzeczywiście ma dobre serce, ale poza tym jest despotką, która potrzebuje kogoś, kim może rządzić nawet w dziedzinie garderoby. Zachwycają się koleżeństwem R., który opiekuje się bezradną i ubogą koleżanką z nieślubnym dzieckiem… R. rzeczywiście jest koleżeński, ale czy z takim samym zapałem opiekowałby się nią, gdyby była mniej atrakcyjna? Podwiozłem autostopowicza. Z dobroci? Owszem, żal mi go było — może już długo czekał, a deszcz zaczął padać — ale jechałem sam, nie miałem do kogo gęby otworzyć. T. zapisała mi w testamencie perski dywan: z sympatii?; z wdzięczności za to, że ją kilka razy odwiedziłem?; z wyrachowania — chce, żebym ją wspominał? Pewnie z tych trzech względów razem. Prawie za każdym działaniem kryje się kilka motywów.

Gdy motywy popychają człowieka w jednym kierunku, ich siły sumują się, działanie jest konsekwentne i dynamiczne; kiedy jednak wskazują na różne cele, wtedy zderzają się, a działanie jest chwiejne. Koleżeński urzędnik, znalazłszy się w sytuacji konfliktu ambicji z lojalnością, chciał dać Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, w rezultacie nakręcił, nałgał, koledze zaszkodził, a sobie nie pomógł.

Bywa i tak, że przez pewien czas motywy są zbieżne, po czym zderzają się. Iks kierował się rzeczywistym pragnieniem dobra społecznego, a jednocześnie — żądzą popularności. Doszło jednak do sytuacji, w której zajęcie stanowiska dla tego dobra naraziłoby go na stratę oklasków, nawet na gwizdy; wybrał oklaski, choć jego kolega, podobnie myślący, wybrał gwizdy.

Tak, wielość, a nawet sprzeczność motywów jest raczej regułą niż wyjątkiem, a tymczasem w naszych sądach etycznych obraz ich nader upraszczamy.

Wyroki pochopne

Z dużą pewnością siebie wypowiadamy sądy o tym, czym ci i owi powodują się w swoim postępowaniu, a są to zwykle tylko domysły oparte na wątłych podstawach. I tak mówimy, że ten działa pod wpływem ambicji („karierowicz i tyle”), tamten kieruje się tylko interesem („sprzedaje się”), jeszcze innego nazywamy bezinteresownym romantykiem. Jest to wyrokowanie pochopne, nie uwzględniające złożoności prawie każdej motywacji. Za wygórowaną ambicją może się kryć bowiem kompleks niższości, pamięć przeżytych upokorzeń, pragnienie uradowania matki czy żony, przekonanie: tylko ja mogę zbawić ten kraj; a znów za wielką uczynnością — nerwicowy lęk przed samotnością. Zręczny karierowicz potrafi za pomocą pięknie brzmiących słów zyskać opinię płomiennego idealisty, a prawdziwy idealista, który rzuca na szalę swoje dobre imię, by sprzeciwić się zgubnym według niego żądaniom większości, może narazić się na zarzut karierowiczostwa. Ma się rozumieć, że nader często wykorzystujemy złożoność i trudność odczytania motywacji, by przypisywać osobom nie lubianym i przeciwnikom niskie motywy, a przyjaciołom — wzniosłe.

Przy okazji trzeba rozprawić się z filozofią cynika, który słusznie powiada, iż współdziałanie, pomaganie i dawanie ułatwia zaspokajanie wielu ważnych potrzeb psychicznych (takich, jak potrzeba przynależności, uznania, sympatii, bezpieczeństwa, dobrej samooceny), że wobec tego nawet gdy dajemy, kierujemy się tylko własnym interesem. Zgoda, tylko że czym innym jest potrzeba robienia forsy, a czym innym potrzeba likwidowania cudzych cierpień. Dla moralnej oceny istotne jest nie to, czy w rezultacie osiągnęliśmy własne zadowolenie, ale to, czy kierowaliśmy się myślą o własnej czy cudzej korzyści.

Powstrzymuję się od wyrokowania, ale nie rezygnuję z poznawania sprężyn ludzkich działań…

Temat krępujący

Ci, którzy najpiękniej dają, najuparciej o tym milczą. Chętnie mówią o dawaniu, o swojej hojności osobnicy, którzy robią sobie reklamę, prócz nich — wychowawcy, ale ci, zawodowo pouczając dzieci, nie tylko dzieci, budzą nieufność ckliwością, moralizatorstwem lub nawet „budującym” fałszem.

Temat krępujący i dlatego na moje pytania: „Dlaczego tyle dajesz?”, „Co powoduje tobą, że pomagasz?” — słyszałem zakłopotane pomruki lub zaprzeczenie: „Wcale tak dużo nie daję”, „Też pytanie!”, „Nigdy o tym nie myślę”. „Podobało mi się dać, i basta” — było najpełniejszą z uzyskanych odpowiedzi.

Ta miniankieta nie dała rezultatu, ale też niewiele się po niej spodziewałem. Szczupłe było grono osób, którym mogłem zadać pytanie: „Dlaczego tyle dajesz?” Ponadto — rzadko kiedy ludzie znają rzeczywiste motywy swego postępowania. Nawet gdy starają się najszczerzej o nich mówić, nie można im ufać. Częściej filozofują zgodnie ze swoim postępowaniem, niż postępują zgodnie ze swoją filozofią.

Moja amatorska próba badań nie mogła się powieść, ale od kilkunastu lat psycholodzy prowadzą badania nad motywacją postaw prospołecznych. Skorzystałem z nich.

Okoliczności

Ten sam człowiek w różnych sytuacjach…

Zachowujemy się podle albo szlachetnie dlatego, że takie lub owakie okoliczności wyzwalają takie lub owakie dyspozycje naszego charakteru. Nieraz ten sam człowiek w różnych sytuacjach bądź daje i pomaga, bądź grabi i wykorzystuje. Niejeden tak zwany porządny człowiek stałby się oszustem i złodziejem, gdyby nastręczyła się łatwa okazja dużego zysku, gdyby nasunęło mu się usprawiedliwienie i gdyby inni w jego otoczeniu „korzystali”. Z drugiej strony niejeden człowiek o bardzo wątpliwej przyzwoitości stałby się zdumiewająco uczynnym i szczodrym, gdyby był świadkiem tragedii, gdyby obok niego inni wykazywali bezinteresowność. Przypomina mi się człowiek, który samolubny i nieużyty na co dzień, staje na wysokości w sytuacjach wymagających dużego poświęcenia. Czym to tłumaczyć? Pragnieniem zrobienia wrażenia na innych? Być może, ale także tym, że dopiero sprostanie trudnym i ryzykownym zadaniom lub poniesienie dużej ofiary odczuwa jako sposobność do wzmożenia poczucia własnej wartości.

W każdym razie są sytuacje, które pobudzają do pomocy prawie każdego: trudno sobie wyobrazić kogoś, kto znalazłszy w górach turystę ze złamaną nogą nie zawróciłby, aby sprowadzić pomoc; ale nie tak wiele znajdzie się osób, które poświęciłyby urlop na pielęgnowanie zupełnie samotnej dalekiej kuzynki.


Teraz zajmę się cechami sytuacji, które dary i pomoc ułatwiają, i tymi, które je utrudniają.


Niejasność — wahanie. Nie wiem, czy przeraźliwe krzyki u sąsiadów pochodzą z ust żywego człowieka, czy z telewizora lub radia. Nie wiem, czy leżący na ulicy zemdlał, czy upił się. Czy kobieta cucona przez drugą pod moimi drzwiami rzeczywiście zasłabła, czy jest złodziejką? Niejasność sytuacji pogłębia obcość otoczenia: na swoim podwórku, w moim mieście, w moim kraju jestem bardziej skory do pomocy niż w obcym. Widzę, że straganiarz próbuje oszukać nieznajomego. W Warszawie interweniowałbym, ale tu, za granicą?

Rozterkę, a więc i ociąganie się z działaniem powoduje zarówno niejasność samej sytuacji, jak też niejasność obowiązujących w niej norm zachowania. Czy przychodząc z wizytą do znajomych w Budapeszcie powinienem im coś przynieść? Nie mam pewności, jak powinienem postąpić także wtedy. gdy znam normy sprzeczne albo gdy zachodzi sprzeczność normy z wzorami lub z odczuciem „tak należy”.


„Spiesz każdemu z pomocą”, ale ”nie wtrącaj się do cudzych spraw”. Na ulicy mężczyzna szarpie się z kobietą, a ja, jak ten faryzeusz z fraszki Norwida, ”mimo idę zadumany”. Powinienem coś zrobić? Ale co? Mam nadzieję, że jej nie zacznie bić. Zaczął. Chyba teraz powinienem coś zrobić, ale czy na pewno?

(W inscenizowanych eksperymentach stwierdzono, że gdy kobieta krzyczy po imieniu na szarpiącego ją albo nawet bijącego mężczyznę, nikt nie staje w jej obronie. Czyżbyśmy sądzili, że „przyjacielowi” wolno bić kobietę?).

A co powinienem zrobić, gdy na klatce schodowej widzę półotwarte drzwi do czyjegoś mieszkania? Dzwonię — głucho. Czy wypada mi wejść i zobaczyć, co się dzieje?

Normę „nie wypada” mam silniej wpojoną (i jest ona bardziej konkretna) od nakazu „nieść pomoc każdemu”, w rezultacie jakże często zamiast kryterium etycznego pojawia się inne: „czy tak się robi?”

Do tych wątpliwości dołączyć się może także niepewność reakcji drugiej strony. Czy ta staruszka, która nie może się zdecydować: przechodzić czy jeszcze czekać, nie będzie urażona, gdy wezmę ją pod rękę i przeprowadzę przez jezdnię? Czy ta ledwie znajoma matka dwojga dzieci, z mężem bez pracy, przyjmie ode mnie herbatę i mydło, które sam dostałem? Duma potrzebującego może utrudnić udzielenie mu pomocy. Biednie ubrana dziewczyna z nader sympatycznym uśmiechem ustępuje miejsca starszej kobiecie w tramwaju; chcę jej dać tabliczkę czekolady, akurat wiozę zagraniczną paczkę, ale… krępuję się. Bo ona się speszy albo pomyśli… albo inni pomyślą… Kiedy indziej powstrzymuje mnie myśl, że otrzymujący poczuje się zobowiązany, będzie uważać za konieczne odwzajemnić się; zaproponowałbym znajomej, że odwiozę ją na lotnisko, ale jeśli to zrobię, to ani chybi po jej powrocie dostanę jakiś prezencik; nie chcę. Jeszcze gorzej, gdy otrzymujący może pomyśleć, że daję z wyrachowania, że próbuje… łapówki. Sympatyczna jest ta nauczycielka syna moich przyjaciół, mówiła, że źle mu idzie…; Czy mogę dać jej słownik, którego potrzebuje? Mam dwa egzemplarze — ale a nuż pomyśli…

Innego rodzaju rozterka może działać paraliżująco w sytuacjach dużo poważniejszych.

W tłumie i wobec tłumu. W styczniu 1982 roku na jeziorze w Gnieźnie załamał się lód pod młodym człowiekiem. Był on sportowcem, utrzymał się na powierzchni prawie pół godziny. Ale dźwignąć się na lód nie zdołał. Na brzegu zebrał się tłum. Tłum gapiów. Człowiek utonął.

Podobny przypadek: mieszkańcy bloku patrzyli przez okna na bitego przez chuliganów człowieka i nikt nie pospieszył na ratunek. Nikt nawet nie zatelefonował po milicję.

W wielkim mieście bierność świadków tragedii jest niemal regułą, stąd poczucie wyobcowania w betonowej społeczności.

Zdawać by się mogło, że obecność wielu świadków powinna pobudzać do udzielenia pomocy, a tymczasem jest odwrotnie: im więcej osób, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo pomocy. Dlaczego?

Psycholodzy tłumaczą to rozproszeniem odpowiedzialności. Żadna norma nie określa, kto powinien zrobić pierwszy krok. Każdy z obecnych myśli: „Nie ja jeden jestem odpowiedzialny”, „Jeśli inni nic nie robią, to dlaczego ja?”, „Zachowuję się jak inni, nie mam się czego wstydzić”, „Wśród tylu obecnych na pewno jest ktoś bardziej kompetentny”, „Nie chcę się wygłupić, jeszcze poczekam”. Dźgnięcie niepokoju: „Coś należałoby zrobić” uśmierza refleksja: „Pewnie jestem przesadnie wrażliwy, tyle osób widzi to samo co ja i nikt się nie kwapi”. Więc i ja się nie kwapię. Ci inni spoglądają na mnie… Im dłużej stoimy, tym głębiej wrastamy w bierność.

Podobnie jak indywidualną inicjatywę tłumi znalezienie się w biernym tłumie, tak i zniechęca do altruistycznych aktów znalezienie się wobec tłumu. Jest dość prawdopodobne, że podróżny da jałmużnę wtedy, gdy go zaczepi jeden nędzarz, ale jeśli go obiegnie (jak w Indiach) pięćdziesięciu żebraków, będzie się tylko od nich opędzać. Nie dziwmy się — czy można dawać tłumowi? Wobec masy potrzebujących stajemy bezradni. Skoro nie możemy dać, pomóc wszystkim, nie dajemy, nie pomagamy nikomu. Tak samo skoro nie możemy zaspokoić dużej części potrzeb jednego człowieka — pomóc generalnie — nie zaspokajamy żadnej, nie robimy niczego. Tłumaczenie mamy gotowe: dar drogo by nas kosztował, a byłby kroplą w morzu.

Inaczej jednak przedstawia się sytuacja biednego wśród biednych.

Wspólnota biedy. A. Potocka-Hoser stwierdziła, iż postawy altruistyczne występują częściej u dzieci, których potrzeby są lepiej zaspokajane. Poza tym istotnie, żeby dać, trzeba mieć. Nie znaczy to jednak, że najchętniej i najhojniej dają ci najbardziej zaspokojeni i najwięcej posiadający. Mówi się nawet, że „kto mało ma, ten dużo daje”, a „z przybytkiem rośnie zachłanność i skąpstwo”. To nieprawda, lecz prawdą jest, że zamożność oddala od potrzebujących. Fizycznie i psychicznie. Właściciel luksusowej willi nie ma znajomych w baraku, nie wie, co to brak, natomiast biedak ociera się o drugiego biedaka, jest mu bliski, rozumie go. Pamiętamy z Placówki B. Prusa, jak to właśnie najbiedniejszy w okolicy Jojna Niedoperz pomagał się podźwignąć Ślimakowi, którego wieś odrzuciła. „Współczucie nędzarza dla cudzej nędzy było tak wielkie, że w tej chwili zapomniał o swoich kłopotach, a myślał o ratowaniu Ślimaka. Właściwie nawet nie myślał o Ślimaku, tylko wprost nie umiał go odróżnić od siebie. Zdawało mu się, że to on sam, Jojna, leży w stajni obok umarłej żony i że za wszelką cenę musi wydobyć siebie z nieszczęścia”.

Podobny motyw zabrzmiał w opowiadaniu Marii Dąbrowskiej Triumf Dionizego. Tylko Dionizy „ostatni we wsi” użalił się nad odrzuconym przez całą wieś Michalszczakiem i „brał go sobie, jak Bóg przykazał, człowieka grzesznego za brata”.

Ciekawe, że tak Jojna z opowiadania Prusa, jak i Michalszczak z opowiadania Dąbrowskiej przeżywają uczucie jedności z potrzebującym, uczucie tak wysoko cenione w mistycznej tradycji hinduskiej.

Gdy najciężej… Ludzie, którzy przeszli przez klęski, lepiej wiedzą, co znaczy i ile znaczy przyjacielska pomoc i poświęcenie, lepiej wiedzą, do czego sami są zdolni i do czego inni są zdolni, kim są ich przyjaciele i znajomi. Jakże często w ciężkich chwilach z największą pomocą spieszy nam ktoś, kogo nie uważaliśmy za najbliższego. Koleżanka z biura albo przypadkowy znajomy z klubu wspiera nas w chorobie, zajmuje się naszym dzieckiem; ratuje nas z finansowej katastrofy, pomaga w opiekowaniu się niedołężnym ojcem, a rodzina… telefonuje. Stąd każdy, kto przeszedł tragedię, a zawiera bliższą znajomość, mimo woli stara się odgadnąć, jak ten nowo poznany zachowałby się w podobnej sytuacji. Czy jak A. zniknąłby z horyzontu? Czy jak B. rzucałby ochłapki litości tłumacząc się, jak bardzo jest zajęty? Czy jak C. solidnie by pomógł, ale tylko na wezwanie, dając poznać po sobie, że to, co robi, robi z najwyższą niechęcią i tylko z poczucia obowiązku?


Czy wreszcie jak D. służyłby chętną, sprawną i długotrwałą pomocą, odgadując, co potrzeba, i dając nieskończenie wiele po prostu z serca?

Spotkałem się nawet z paradoksalnym twierdzeniem, że obniżenie materialnego standardu życia, nawet wojna, nawet terror, podwyższają jakość życia. Co to znaczy? Chyba to, że kiedy jest najciężej, ludzie więcej wzajemnie sobie świadczą, że w najgorszych czasach najsilniejsze bywają międzyludzkie powiązania, najdobitniej przejawia się lojalność, gotowość niesienia pomocy i bohaterstwo. Ma się rozumieć, że jak prawie każdy paradoks, tak i ten zwraca uwagę tylko na jedną stronę rzeczywistości. Przecież w warunkach terroru „(takich np., jakie mieliśmy okazję przeżywać w okresie okupacji hitlerowskiej) następuje polaryzacja w zakresie moralności. U jednego krańca szantażyści, którzy wydawali Żydów w ręce Niemców, a u drugiego bohaterzy, którzy przeprowadzali zamach na Kutcherę”. Inaczej mówiąc, czasy najcięższe, czasy tragedii i klęsk ujawniają to, co w ludziach najpodlejsze, i to, co najszlachetniejsze; na przykład bezwzględność i brutalność, lojalność i ofiarność.

Druga strona medalu ma oblicze cesarza.

Cesarz dziękuje bogom. Marek Aureliusz (121—180) dziękował bogom za to, że „(…) ilekroć chciałem dopomóc komuś w biedzie lub potrzebującemu jakiejś innej pomocy, nigdym nie słyszał, że nie mam środków”. Szczęśliwa sytuacja człowieka, który, kiedy tego chce, zawsze ma z czego dać!

Czasownik „mieć” odnosi się tu nie tylko do środków materialnych, ale także do szeregu cech osobowych. Ciężko chora narzekała, że osoba, dla której rzeczywiście dużo zrobiła, teraz jej wcale nie pomaga: „Przychodzi, drepce, drepce, w kółko się kręci, ale nic nie załatwi, nic sensownego nie zrobi. Bardzo się na niej zawiodłam”. Stanąłem w obronie oskarżonej: „Ona nie jest zła, tylko niezaradna”.

Efektywna pomoc, zwłaszcza w złożonych i niecodziennych sytuacjach, do których nie jest się przygotowanym, wymaga nie tylko dobrej woli, ale także spostrzegawczości, inicjatywy, zaradności. Nie potępiamy psa za to, że nie daje mleka, ani krowy za to, że nie staje w naszej obronie, więc i nie potępiajmy… „cielaka” — on naprawdę nie widzi, że jest coś do zrobienia, że mógłby coś dać, nie przychodzi mu do głowy, że ma okazję przysłużyć się.

W sądach o ludziach powinniśmy pamiętać i o tym, że łatwiej jest dawać z wezbranej żywotności niż w stanie fizycznego i psychicznego bezwładu, łatwiej zdrowemu niż obolałemu (charakterystyczne, że wśród osób społecznie zaangażowanych mniej jest takich, które szukają pomocy psychologów i psychiatrów). Oprócz „chcieć i mieć siły” trzeba jeszcze umieć. Na to „umieć” składa się, gdy mowa o dawaniu, wyobraźnia, intuicja czy inteligencja, sprawność, doświadczenie albo i kwalifikacje fachowe. Wszystkie te cechy? Nie, zależy od sytuacji. Spostrzegawczy i bystry szybciej i celniej zauważy, czym może uradować. Wyobraźnia może się przydać choćby po to, by odczuć, jak kolega czuje się po rozmowie z szefem, a intuicja lub inteligencja podsunie właściwe słowa. Sprawność przyda się, gdy staramy się pomóc komuś w jego fizycznej pracy. Zaradność i doświadczenie — kiedy chcemy wydobyć kogoś z opałów. Kwalifikacje fachowe — choćby mechaniczne — gdy bezradny kierowca stoi w polu przy unieruchomionym samochodzie. Marek Aureliusz miał za co dziękować bogom, podobnie ma za co dziękować im (i sobie) karateka, gdy widzi, że chuligani napadli na samotną kobietę.

Skoro wspomniano o koniecznych do pomocy środkach, przypomnijmy o kosztach.


Wąż w kieszeni i w zegarku. Okolicznością, która chyba najczęściej nie dopuszcza do aktu ofiarowania pomocy lub daru, jest jego koszt: przez koszt rozumiem nie tylko wydatek materialny, lecz także wydatek czasu i energii (wysiłek) oraz możliwe negatywne następstwa dla ofiarodawcy (ryzyko). Jeśli zadeklaruję współpracę w akcji charytatywnej, będę musiał zrezygnować co najmniej z poobiedniej drzemki; jeśli nieprzytomną i pokrwawioną nakryję moim płaszczem, pobrudzę go, jeśli pobiegnę w kierunku, skąd dochodzi wołanie o pomoc, sam mogę oberwać…

Jadowitego węża ma w kieszeni, dlatego niechętnie do niej sięga, każdy skąpiec. Jest to często człowiek przestraszony. Boi się przyszłości. Chce się zabezpieczyć. Maksymalnie. I wierzy w zabezpieczającą moc pieniądza. Toteż „zdaje się, że pod wpływem starości, jak wszelkiej słabości, ludzie stają się chciwi”.

Skąpcem jest też osobnik, który, chcąc wyrosnąć ponad innych we własnych i cudzych oczach, sądzi, że najlepszą do tego drogą jest gromadzenie dóbr materialnych. Najnędzniejsza to postać ambicji. I w znaczeniu przenośnym — najtańsza.

Zdarza się także, wcale nierzadko, że środek staje się celem, pieniądz — środek zaspokojenia wielu potrzeb — przeradza się w cel samoistny. Człowiek staje się niewolnikiem środka, to jest narzędzia (jest niewolnikiem wszystkiego, z czym nie potrafi się rozstać).

Dodatkowo atrakcyjność gromadzenia pieniędzy pochodzi z ich policzalności. To, co wymierne, wydaje się bardziej konkretne od niewymiernego. Wiele błędów jednostek i organizacji ma swe źródło w niedocenianiu wartości tego, co niewymierne, a w przecenianiu tego, co policzalne.

Poza skąpstwem środków, skąpstwo czasu — wąż w zegarku. Bo czas daje się przerabiać nie tylko na pieniądze: stanowi wartość dla hulaki i artysty, dla nicponia i hobbysty, dla karierowicza i dla uczonego, dla żarliwego społecznika i dla płomiennego kochanka, dla mistyka i dla… lenia.

Względność czasu — subiektywizm odczuć. Temu, kto naszego czasu potrzebuje, godzina wydaje się kwadransem, a temu, kto wysłuchuje próśb lub czas swój ofiarowuje, kwadrans wydaje się godziną.

Skąpstwo czasu — pośpiech. Siedzący obok pasażer pojękuje. Nie pytamy, co mu jest, nie zastanawiamy się, jak mu pomóc, bo na następnym przystanku wysiadamy. Jesteśmy umówieni, a szczycimy się punktualnością…

Brakiem czasu tłumaczy się nieraz pospolity leń. Odwracamy się od niego z obrzydzeniem, które jednak nie zawsze jest usprawiedliwione. Co innego lenistwo totalne, ociężałość i apatia, pochodzące z wad organicznych (na przykład ze złego funkcjonowania tarczycy) albo z przemęczenia, z przebytych chorób lub tragedii, a co innego lenistwo przejawiające się tylko wtedy, gdy zachodzi potrzeba trudzenia się dla kogoś.

Niesmak budzi także ten, kto nie pomógł przez tchórzostwo, lecz i tu trzeba wprowadzić pewne rozróżnienie. Gdy ryzyko jest duże, podziwiamy tego, kto się na nie waży, gdy zaś ryzyko jest niewielkie, potępiamy tchórza, który go nie podjął. Co innego wahanie się przed wskoczeniem w płomienie dla ratowania dziecka, a co innego wygodne przemilczanie prawdy, której wyjawienie pomogłoby niesłusznie oskarżonemu.

Ma się rozumieć, że ten, kto nie dał czy nie pomógł, ma zawsze coś na swoje wytłumaczenie.


Nie muszę, bo… Kiedy niechęć do poniesienia wydatku czy podjęcia trudu przeważa nad poczuciem obowiązku czy moralnej powinności, w sukurs przychodzi zdolność do samousprawiedliwiania się. Najprostszym zabiegiem jest odrzucenie wiadomości, której przyjęcie zobowiązywałoby (profesor Sonnenbruch w sztuce L. Kruczkowskiego Niemcy nie wierzy w tortury i głodzenie na śmierć w obozach. Wygodniej mu tak). Dosyć podobnym zabiegiem jest uznanie takiej informacji za przesadzoną: „Cierpienie jego nie jest aż tak wielkie”, „Dużo w tym histerii”, „Do swoich niewygód i samotności już się przyzwyczaiła”, „Woli cierpieć i być głośnym niż nic nie znaczyć”.

Gdy informacja, która zobowiązuje do udzielenia pomocy, przebije się przez te pierwsze linie obrony, sięgamy po inne tłumaczenia. Przede wszystkim mówimy sobie i nie sobie: „Nie możemy nic zrobić, brak nam sił i środków”, „Choćbyśmy starali się, nic nie wskóramy”. Tłumacząc się nawet przed samym sobą pomniejszamy swoje możliwości, a wyolbrzymiamy trudności ewentualnej pomocy; ponadto powiększamy wagę naszych innych zadań: nie możemy się rozpraszać, marnować czasu…

Dalszy wygodny zabieg polega na zaprzeczaniu odpowiedzialności: „Od tego są inni”. Najpopularniejszą formułą zaprzeczenia odpowiedzialności, a zarazem zawężenia interpretacji własnego obowiązku jest: „Nie do mnie należy”.

„Nie do mnie należy” bywa uzasadniane zdaniem: „Bo to nie moja wina”. Ktoś inny zawinił albo są inni współwinni, więc dlaczego my mamy dźwigać ten ciężar? Ten sposób usprawiedliwiania się zakłada, że powinniśmy coś zrobić tylko wtedy, gdy sami ponosimy całkowitą odpowiedzialność za czyjś los lub czyjeś samopoczucie. „Nie ja wymyśliłem tę wyprawę, która skończyła się katastrofą, przeciwnie, ostrzegałem przed głupim ryzykiem, dlaczego więc miałbym teraz marnować czas i siły na ratowanie ofiar?” Bardzo wygodnie jest móc powiedzieć w takiej sytuacji: „Sam sobie jest winien”, „Sam sobie uszył te buty, niech sam w nich chodzi”, „Będzie to dla niego nauczka”, „Wyjdzie mu na dobre”.

Przekonywające dla tego, kto chce być przekonanym, są jeszcze tłumaczenia typu:

„Mnie nikt nie dawał (pomagał), dlaczego ja miałbym dawać (pomagać)”, „Ludzie są egoistami, nie zasługują…”. I argumenty pseudoreligijne i pseudofilozoficzne: „Za swoje cierpienia wszystkie żyjące istoty będą hojnie wynagradzane po śmierci, więc dlaczego mielibyśmy je zmniejszać?”, „Takie jest prawo natury. Słabsi muszą ginąć. To leży w interesie gatunku. Nawet ludzkiego”.

Prawda, że w tym arsenale usprawiedliwień każdy coś znajdzie dla siebie? „Kto nie chce dać, wnet znajdzie wymówkę” (przysłowie).

Okoliczności sprzyjają dawaniu lub je utrudniają, ale decyduje wola dania. Co się za nią kryje?

Interesowność

Co ja z tego będę miał? Człowiek o nastawieniu wyłącznie komercyjnym daje tylko z wyrachowania, w oczekiwaniu wzajemnego świadczenia. Nazywam to nastawienie komercyjnym, bo kiedy dawca liczy na odpłatność, jego postępowanie jest tylko inicjowaniem transakcji wymiennej. Niewykluczone, że przewiduje, iż wartość, której się pozbawił, zwróci mu się z procentem, a w swej kalkulacji uwzględnia nawet ryzyko, jako że każda spekulacja, a więc i spekulacja na wdzięczność, uwzględnia prawdopodobieństwo straty.

Spodziewany zysk nie musi być przeliczalny na walutę wkładu. Wkład może być materialny, a zysk niematerialny: Iks wydaje wspaniałe przyjęcie może po to, by mówiono: „Ten ma gest”. Albo przeciwnie, wkład może być niematerialny, a zysk materialny: Igrek dba o brata swego dziadka, bo liczy, że ten zapisze mu w spadku mieszkanie. Jeszcze w innej sytuacji niematerialny jest zarówno wkład, jak i zysk: mocny matematyk, ale słaby atleta podaje ściągi atlecie, licząc na to, że w razie czego ten go obroni — obie strony zabezpieczają się…

W sposób najbardziej oczywisty kalkulacja występuje we wszelkich formach przekupstwa.


…których łatwo wciągnąć w brud. Korzystnie jest mieć przyjaciół: sympatia otoczenia zaspokaja wiele potrzeb, toteż ludzie zabiegają o nią wszelkimi sposobami: stroją się w fałszywe piórka, kłamią, schlebiają, wdzięczą się, mówią „tak”, choć myślą „nie”, ale także, by się podobać, są serdeczni i szczerzy, prawi i lojalni, uczynni i pomocni. „Drobne upominki podtrzymują przyjaźń” — mówią Niemcy. Czy słusznie? Mam długoletnich przyjaciół, choć drobnymi upominkami nie szafuję. A czy rzeczywiście „sobek przyjaźni nie nabędzie”? (porzekadło). Nabędzie, ale nie utrzyma.

A co powiedzieć o posługiwaniu się darami dla wkupienia się w przyjaźń?

Choć wyrażenie „wkupywać się” ma sens ujemny, to jednak nie sądzę, by pozyskiwanie i wzmacnianie przyjaźni darami zasługiwało na gromy, chyba że zabiegający o przyjaźń kieruje się nie sercem, ale nosem — węszy interes.

Dawanie z wyrachowania jest dość powszechne. Ostatecznie prawie każdy potrafi dostrzec perspektywę interesu, a nie każdy gotów jest do ponoszenia bezinteresownych ofiar. Zresztą nawet człowiek rzeczywiście szczodry kalkuluje w niektórych sytuacjach. To go nie kompromituje, lecz pamiętajmy, że cnota licząca na nagrodę nie jest cnotą.

Dawanie z wyrachowania nie hańbi, lecz szkodzi międzyludzkim stosunkom. To przykre, gdy otrzymując cokolwiek, zadaję sobie pytanie: czy dawca nie jest interesowny, czy prezent nie jest łapówką? Przykre — że sam dając lękam się, czy nie będę podejrzany o interesowność. Przykre, bo brak gotowości do dawania bez myśli o ewentualnej korzyści świadczy o braku ludzkiej solidarności i dobroci.

W dodatku niemożliwa do oznaczenia jest granica między darem przyjacielskim a takim, którego celem jest zapewnienie sobie poparcia w przyszłości, przychylne usposobienie obdarowanego do mającej nastąpić prośby; nie ma nawet wyraźnej granicy między prezentem a łapówką. Gdy poza uzgodnioną zapłatą wręczam hydraulikowi paczkę papierosów, to może tylko chcę sobie zapewnić szybką usługę następnym razem. Niemniej jest to dar, choć interesowny. Na pewno darem jest koniak, który wręczam chirurgowi opuszczając szpital, ale hm, jeśli mu go przyniosę, gdy staram się o przyjęcie do szpitala…? Albo żona radzi mężowi: „Daj mu, te płyty, które przywiozłeś, słyszałam, że został dyrektorem”…

Margines łapówkarstwa zawsze istniał. Cesarze rzymscy wielokrotnie występowali przeciw prezentom dawanym urzędnikom z okazji Nowego Roku. Prawie dwa tysiące lat temu Owidiusz (43 p.n.e. —18 n.e.) pisał:

Podarunki robią cuda

Zbędne są inne wskazówki.

Dar nęci ludzi i bogów,

Sam Jowisz bierze łapówki.

Może mówiąc o Jowiszu rzymski poeta miał na myśli na przykład składane w modlitwach przyrzeczenia typu: „Jeżeli zdam egzamin, to będę wiernie składać ci hołd i ofiary”.

Łapówka to naga postać wyrachowania w darowaniu. Jej założeniem — przekonanie, że życzliwość i sprawiedliwość są do kupienia. Bywa jeszcze gorzej, gdy wynika z przekonania, że „Kto nie ma co dać, musi u drzwi stać”, że niczego nie da się załatwić bez łapówki, że więc obowiązkowość niczym nie podparta nie funkcjonuje (w szpitalu na Bielanach ojciec nie zostawił syna na operację, bo chirurg nie chciał przyjąć od niego pieniędzy). Rozpowszechnienie się łapówkarstwa kompromituje, świadczy o moralnym rozkładzie społeczeństwa, o pogłębiającej się komercjalizacji międzyludzkich stosunków. „Łapówka jest karykaturą daru i na tym polega jej zło” (K. Wyka).

Wspominając łatwą przekupność Niemców w czasie okupacji K. Wyka pisał: „Rozmiarów tej gangreny nie przeczuwał zresztą nikt w Polsce i rychło, gdyśmy ją rozpoznali, ustalił się wobec okupanta ten znamienny stosunek psychologiczny tłumionej pogardy, jaką zawsze żywimy wobec ludzi, których łatwo wciągnąć w brud, choć zasadniczo winni mu być niedostępni”.

...by cala okolica dowiedziała się. Znamy takich, „(…) którym własny ozór nadaje pracy i zasługi pozór” (H. Zbierzchowski). Rozpowiadają o sobie, jacy to oni są, choć nie są, ile to z siebie dają, choć nie dają. Stroją się w piękne, choć fałszywe piórka. Cóż, trzeba im to przyznać, swoimi łgarstwami oddają hołd cnocie.

Obok nich — ci, którzy rzeczywiście coś niecoś z siebie dają, ale tylko wtedy, gdy mogą liczyć na… sroki. Jakie sroki?! Te z M. Konopnickiej: „(…) by cała okolica dowiedziała się od sroki, jaki to Półpanek miłosierny i wspaniałomyślny”. Szczodrobliwi dla ostentacji dają tym gorliwiej i tym hojniej, im więcej osób dowie się o ich gorliwości i hojności; dają, by zwrócić na siebie uwagę, a nawet by wzbudzić podziw.

Liczą na sroki, a są jak kura, która zniósłszy jedno jajo zawiadamia o tym stu sąsiadów.

Jeśli przypadkiem trafią na muzułmański sąd ostateczny, to grożą im męki piekielne przygotowane dla tych, którzy „(…) ofiarowują dobra swoje tylko na pokaz…” Koran, z którego wziąłem to zdanie, jest surowy, wolę chińskie przysłowie:


„Kto czyni zło i lęka się, iż to się wyda, ma jeszcze w swoim występku ziarenko dobroci, a kto czyni dobro i stara się, by o tym wiedziano, ten ma jeszcze korzeń zła w swojej dobroci”. Podobnie i św. Ambroży z Mediolanu (339—397):

„Godzi się więc spełniać uczynki miłosierne lub pościć w skrytości, tak aby widziano, że jedynie od Boga swego spodziewasz się nagrody, a nie także od ludzi. Kto bowiem od ludzi jej oczekuje, ma swoją zapłatę, kto zaś od Boga, ma życie wieczne (…)”

Najpiękniej daje ten, czyja „lewa ręka nie wie, co daje prawa”, a przy tym tak hojnie, jakby cały świat miał się o tym dowiedzieć; ale słyszy się zdanie, że gdyby nie próżność, gdyby nie pragnienie aprobaty i wyrobienia sobie „dobrego imienia”, ludzie niewiele składaliby ofiar na rzecz innych. Istotnie, w wyniku przemyślnie zaaranżowanych eksperymentów psycholodzy stwierdzili, że gdy dar ma być anonimowy, mało jest chętnych ofiarodawców. To stwierdzenie przygnębia zarówno ze względów moralnych, jak i praktycznych. Aspektu moralnego nie potrzebuję objaśniać, praktyczny jest mniej oczywisty, więc wyjaśniam:

Po pierwsze, dawanie inspirowane interesownością, choćby nią było tylko pragnienie aprobaty i budzenia podziwu, ma tę wadę, że gdy nie może liczyć na rozgłos — zanika. Po drugie, dochodzi do skutku raczej w sytuacjach spektakularnych (czeka — aż człowiek wpadnie do rzeki) niż w dużo częstszych — codziennych. Po trzecie, ta inspiracja może w ogóle nie pobudzić do zapobiegania nieszczęściu, gdyż ten, kto zapobiegł, nie zbierze honorów. (Paradoks: podziwiamy tego, czyje złe prognozy sprawdziły się, ale przechodzimy obojętnie wobec zasług tego, którego przewidywania zapobiegły złu).

Bywa jednak, że sława goni i dogania tego, kto przed nią ucieka, i wtedy:

„Największa przyjemność, jaką znam: gdy dobry uczynek spełniony po cichu przypadkiem staje się głośny”

(Ch. Lamb).

Jak dbałość o dobrą opinię jest szlachetniejszym rodzajem interesowności niż zabieganie o zysk materialny, tak dbałość o zadowolenie z siebie jest szlachetniejszą motywacją niż troska o opinię.


Niepospolity. Kto gardzi chamstwem i krętactwem, interesownością i skąpstwem, kto nie chce mieć w sobie nic grubiańskie-go i pospolitego, ten pragnie widzieć siebie prawym i delikatnym, uczynnym i hojnym.

Posmaczek samozadowolenia — jestem lepszy od innych — nagradza też wiele aktów hojności. Przekonanie: daję więcej, niż biorę, jest napompowane dumą, ale jest to duma wartościowa. Rezonuje w niej stare noblesse oblige (szlachectwo zobowiązuje). Koncepcja siebie jako człowieka dążącego do niepospolitości drogą bezinteresownych świadczeń jest rzadka i trudna, więc już tym samym godna szacunku. I niezawodna. Człowiek, który konsekwentnie nią idzie, nie jest pospolity. Wie, że odważni częściej niż tchórzliwi cierpią i giną, a mimo to jest odważny. Wie, że będąc sprawiedliwym, nie będzie popularnym, a mimo to stara się być sprawiedliwym. Wie, że sprzeciwiając się rozhuśtanym emocjom, bezrozumnym nienawiściom i uwielbieniom będzie poczytywany za asekuranta, człowieka bez pasji, niepewnego, a mimo to stara się uczciwie przedstawiać ludzi i sprawy. Wie, że hojność zubaża, a mimo to jest hojny. Wie, że uczciwość wobec przeciwników zmniejsza szansę wygranej, a mimo to jest uczciwy. Wie, że ściskanie się z szubrawcami, wyrażanie szacunku dla ludzi, którzy na szacunek nie zasługują, nieraz ułatwia drogę do forsy i kariery, a mimo to wystrzega się takich przymilności. Gdyby postępował inaczej, gardziłby sobą, skalałby swój własny obraz.

Być ponad tym, co pospolite, to dążenie arystokratycznego ducha. Pogarda wynosi go ponad wulgarność kalkulacji, ponad trywialność rynku. Wie, a mimo to…

O zadowolenie z siebie zabiega przede wszystkim perfekcjonista. Powiadają żartem, iż jest on człowiekiem, który sobie zadaje wiele trudu, a innym wiele cierpień. Mimo to szanuję go. Jeśli jego ideałem jest hojność i gotowość niesienia pomocy, to, by się upodobnić do tego ideału, potrafi dawać trwałej i ofiarniej, niż gdyby powodował się wyrachowaniem, pragnieniem efektu, a może nawet współczuciem. Nie zachwieją nim myśli w rodzaju: „Ludzie nie zasługują…”. Odpowie: „To, co robię, robię dla siebie”. W dodatku perfekcjonistyczny egocentryzm wcale nie wyklucza szlachetniejszych pobudek; przeciwnie, może wydawać piękne owoce sprzęgając się z etycznym kryterium wartości: jestem tyle wart dla siebie, ile jestem wart dla innych…

…a także tyle, ile przejawiam mocy.


Przejaw mocy. Akty dawania rzeczy i pomocy bywają — w najszerszym tego słowa znaczeniu — interesowne także wtedy, gdy stanowią radosny przejaw mocy, źródło poczucia własnych możliwości, sprawności i sił. Z dużą przyjemnością wspominam, jak kiedyś pomogłem pewnemu gospodarzowi ustawić i nakryć stóg siana przed burzą — chyba zasłużyłem na pochwały, które usłyszałem, gdy zdążyliśmy przed ulewą. Gospodyni mówiła, ze jestem dobry, ale ja przeżywałem satysfakcję przede wszystkim z tego, że się sprawdziłem w nowy dla mnie sposób.

Wyzwalanie sił fizycznych i umysłowych w wysoce sensownej działalności — a taką jest działalność niosąca komuś ulgę lub przyczyniająca radości — potęguje intensywność życia, utwierdza człowieka w poczuciu własnej wartości: jestem, bo działam, bo osiągam, bo dzięki mnie komuś jest lepiej. Sprawiedliwą nagrodą dla takiego dawcy jest zadowolenie płynące z myśli: „Stać mnie na to”, „Nie ma dla mnie nic trudnego”, „Jestem potrzebny”.

Z tych względów wiele osób sądzi, że dawanie jest bardziej radosne niż otrzymywanie; dający przejawia większą aktywność niż biorący, a radości aktywne są silniejsze od pasywnych. Dając, a nie biorąc, przejawiamy swoją osobowość, rozszerzamy się, spełniamy — to radość! Dając wzmacniamy swoje poczucie bliskości z innymi; to też radość.

Najbardziej elementarnym przejawem radości dawania jest stosunek płciowy. W jego punkcie kulminacyjnym mężczyzna daje swoje nasienie. Co więcej, jego rozkosz jest odpowiednio większa, gdy dał pełnię rozkoszy swojej partnerce. Także kobieta „(…) daje siebie, otwiera wrota do centrum swojej kobiecości — otrzymując — sama daje. Jeżeli nie jest zdolna do tego, by dawać, jeżeli potrafi jedynie brać, jest kobietą zimną. U kobiety akt dawania pojawia się po raz wtóry, kiedy występuje już nie w roli kochanki, ale jako matka. Bez reszty oddaje się rozwijającemu się w niej dziecku, daje niemowlęciu swe mleko, ogrzewa je ciałem swojego ciała. Gdyby tego nie robiła, odczuwałaby ból”.


Gdyby w stosunku do dziecka nie była bezgranicznie ofiarna, wywołałaby nasze zdziwienie, mówilibyśmy „nienaturalna”.

Istnieje cała szkoła moralistów, których nazwałbym moralistami interesu; budują oni gmach etyki przede wszystkim wskazując na to, że etyczne postępowanie leży w interesie jednostki. Jest to fundament niewystarczający, a jest on już zupełnie kruchy, łatwy nawet do logicznego zakwestionowania, gdy przez interes rozumie się tylko zysk materialny. Moralistom tego typu proponuję, aby przynajmniej rozszerzali pojęcie interesu, by obejmowali nim to, co nazwałem tu interesem szlachetnym.

Normy

Gdybym całe życie spędził wśród ludożerców. Filozof argumentuje, duchowny nawołuje, ale norma obyczajowa decyduje. Jakże często dajemy tylko dlatego, że „tak się robi”, albo nie dajemy, bo „tak się nie robi”!

Wiele osób źle by się czuło, gdyby przyszło do solenizanta bez czegoś-tam w garści; są jeszcze środowiska, w których rodzice źle by się czuli, gdyby nie dali wiana (posagu) swej córce (choć czy nie jest bardziej logiczna afrykańska norma płacenia rodzicom za córkę?); na wsi pomoc sąsiedzka w życiowych katastrofach była dawniej czymś normalnym, dziś — różnie bywa, a w mieście…! W wielu szczepach nomadów zostawiano starców na samotne dogorywanie, w krajach anglosaskich dbanie o starszych rodziców nie jest normą, u nas… trudno powiedzieć, a w Japonii ofiarne pomaganie rodzicom jest normą bezwzględnie przestrzeganą. Tak samo norma pomagania bezbronnym, słabym, dzieciom i kobietom obowiązuje i ma silne oparcie emocjonalne w jednych krajach (albo środowiskach), a w innych jest bardzo elastyczna.

Porzucanie rodziców w niektórych plemionach było następstwem ich koczowniczego życia, ale bynajmniej nie wszystkie normy dają się wytłumaczyć warunkami bytowania. Indianie Siriano we wschodniej Boliwii żyją w nędzy, często przymierają głodem — więc nie dzielą się swoją żywnością; gdy mają jej zapasik, skrzętnie go ukrywają, często posilają się w nocy, by nikt nie widział, nie pomagają sobie nawzajem, ale Buszmeni na pustyni Kalahari także cierpią nędzę i głód, a mimo to dzielenie się posiadanymi dobrami i wzajemna pomoc jest u nich regułą.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.