Nowenna „nie do odparcia”

Bezpłatny fragment - Nowenna „nie do odparcia”

Świadectwa odprawionych Nowenn Pompejańskich

Książka usunięta z publikacji
Objętość:
63 str.
ISBN:
978-83-8245-968-5

Słowo wstępne

Jako autorka książki, powinnam się zarumienić jak jesienny liść, że dopiero po 10 latach postanowiłam napisać konkretną książkę, której okładkę mogłam ozdobić słynącym łaskami Obrazem Matki Bożej Pompejańskiej.

Na przełomie października i listopada 2016 roku, z pomocą wydawnictwa „Ridero” udało mi się napisać po raz pierwszy w swym życiu książkę pt: „W cieniu serca św. M. Kolbe”. Opisałam w niej historie swego nawrócenia, wspominając w paru zdaniach o nowennie pompejańskiej. Jednak treścią tej książki z nikim się wówczas nie podzieliłam tzn. nie opublikowałam jej. Matka Boża — Królowa Różańca, sama upomniała się o jej opublikowanie w księgarniach internetowych. Oto na stoliku z prasą w mojej parafii leżał darmowy, archiwalny numer „Królowej Różańca Świętego” z 2015 roku, którym się zainteresowałam. Przemówiła do mnie od razu pierwsza strona z artykułem „Matka Boża na szybie”, w którym wspomniano o „cudzie” na oknie familoka w Zabrzu. Urodziłam się i mieszkałam 10 lat w zabrzańskim familoku! Mało tego — aktualnie do Skoczowa na Kaplicówkę — polskich „Pompejów” — także nie mam zbyt daleko. Czułam, że ten dwumiesięcznik jest przeznaczony dla mnie, a więc zamówiłam prenumeratę i kilka archiwalnych numerów. Przeglądając kolejne strony i czytając liczne świadectwa, uprzytomniłam sobie, że i ja powinnam złożyć świadectwo. Wówczas najlepszą dla mnie okazją było jak najszybsze opublikowanie książki, której treść oplatał niejako różaniec. Przynajmniej tyle! W krótkim czasie opublikowałam kolejną książkę — „Deska ratunku na wzburzonej rzece życia” — o wstawiennictwie Świętych, których Matka Boża postawiła na mej drodze życia. Dopiero po obejrzeniu pięknego filmu „Tajemnica nowenny pompejańskiej”, uświadomiłam sobie, że to i tak za mało. Postanowiłam w najbliższym czasie powrócić do tej wspaniałej nowenny ufając, że Królowa Różańca Świętego tak mną pokieruje, że uda mi się napisać książkę o mocy nowenny „nie do odparcia”.

Maryja mnie nie zawiodła! Oddaję dziś gronu zainteresowanych czytelników książeczkę, w której podzieliłam się świadectwami.

Pustka w sercu…

Ponad 10 lat temu odprawiłam dwukrotnie tę cudowną modlitwę, o której dowiedziałam się z miesięcznika „Cuda i łaski Boże”. Pierwsza, odprawiona wieczorem na leżąco, wydawała się być niewysłuchana. Nie poddałam się i w swej chorobie duszy, po raz drugi odprawiałam przez 54 dni to nabożeństwo, klęcząc przez około 1,5 godziny na kolanach i odmawiając jednorazowo 4 części różańca. Był to nie lada wyczyn, lecz łaska o którą wtedy prosiłam — uzdrowienia z natrętnych, bluźnierczych myśli — nie spadła od razu z nieba. Wręcz przeciwnie — mój stan się nawet pogarszał. Jeśli czułam się nawet wewnętrznie dobrze, to wokół mnie szalały „burze”. Jedno, co wówczas uzyskałam, to wytrwałość na modlitwie w pozycji klęczącej. Zwłaszcza w części dziękczynnej, kolana już wcale nie bolały. Największą łaskę otrzymałam na swej trzeciej z rzędu pieszej pielgrzymce na Jasną Gorę w 2011 roku i to zaledwie na jednym 5,5 km odcinku drogi, który przebyłam na boso. Czułam się wówczas bardzo lekko, a ból pleców który mi dokuczał — całkowicie ustąpił. Na kolejnym postoju okazało się, że rzeczywiście jestem ogołocona — zgubiłam portfel z pieniędzmi, dokumentami oraz złotą obrączką na czele. Nikt z pątników nie odnalazł mej zguby. Jednakże u stóp Jasnej Góry moja 11-letnia córka — ku pocieszeniu nas obojga — znalazła srebrny krzyżyk z kryształami różowego kwarcu. Może ktoś miał większego pecha od nas! Kapłan, który z nami wędrował rzekł, że odtąd krzyżyk jest naszą własnością. W jednej chwili doznałam olśnienia… Kto chce kroczyć za Jezusem, musi wpierw wszystko utracić! Dokumenty można wyrobić nowe, pieniądz to rzecz nabyta… Znacznie gorsze było uczucie ogromnej pustki w sercu, z którym wróciłam z pielgrzymki. Ten stan, niewiadomego pochodzenia, trwał około 8 miesięcy. Czegoś takiego jeszcze w swym życiu nie doświadczyłam! Trwałam tak i nie wiedziałam czym ową pustkę wypełnić. Pusty portfel jest niczym w porównaniu do uczucia pustki w sercu! W marcu 2012 roku w Święto Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, udałam się do nieco oddalonego kościoła pw. Znalezienia Krzyża Świętego. Tego dnia wierni mieli okazję do uroczystego podjęcia Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. Proboszcz na kazaniu dokładnie wyjaśnił na czym owe dzieło polega i zaznaczył, że oprócz modlitwy dziesiątką różańca — warto podjąć dodatkowe umartwienie np. piątkowy post o chlebie i wodzie. Dlaczegoż nie miałabym się tego podjąć, skoro proboszcz tak zachęca? Co dziwne- moje serce coś napełniło. Z każdym dniem to uczucie pustki zanikało i wypełniało się radością, że mogę niewinnemu dziecku uratować życie, a matkę uchronić od grzechu ciężkiego. Z drugiej strony muszę przyznać, że to dziecko uratowało także moją duszę bo negatywne, natrętne myśli także się ulatniały. To mnie umocniło, więc nie wahałam się z odprawieniem jeszcze kilku nowenn pompejańskich w różnych potrzebnych intencjach.

Wymowne, błękitne oczka

Najcudowniejsza w moim życiu okazała się nowenna pompejańska odprawiona nie we własnych czy rodzinnych sprawach, lecz w intencji kogoś, którego zna tylko sam Pan Bóg. Wszystko się rozpoczęło 7 października 2018 roku na skoczowskim wzgórzu — Kaplicówce — przed kopią Obrazu Matki Bożej Pompejańskiej, obok którego wisi także wizerunek św. Jana Pawła II. Tę szczególną Noc Modlitwy miałam okazję przeżyć także za rok z 6/7 października, biorąc udział w niemalże całodobowym czuwaniu różańcowym. Czuwanie zakończyło się w samo południe ofiarą Mszy Świętej, przed którą złożyłam przyrzeczenie Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. Odtąd codziennie, po odmówionej dziesiątce różańca, modliłam się także do św. J. Pawła II o ocalenie życia, o otoczenie troską jego matki w stanie brzemiennym oraz szczęśliwe rozwiązanie. Na zakończenie każdego dnia modliłam się we własnej intencji o wytrwałość na modlitwie do bł. Pauliny Jaricot.

Gdy nadszedł miesiąc poświęcony zmarłym, przeczytałam świadectwo osoby, która modliła się nowenną pompejańską w intencji dusz oczekujących wybawienia z czyśćca, potrzebujących bardzo naszej modlitwy. Zaczęłam się zastanawiać, czy także nie zdobyć się na taki krok. Z drugiej strony pojawiły się wątpliwości, czy podołam — a jeszcze bardziej — czy nie zaniedbam zanadto Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. W grudniu mam zwyczaj w intencji dziecka, którego poczęte życie jest zagrożone, odprawiać codziennie koronkę do Dzieciątka Jezus.

W okres Adwentu wkroczyłam tradycyjnie ze św. o. Pio powierzając Mu w tym miesiącu to dziecko i jego matkę. Wówczas oświeciło mnie, że mogę przecież odprawić to 54-dniowe nabożeństwo w intencji zagrożonego życia. Wybrałam sobie dzień, obliczając tym samym datę zakończenia… i znów wzbudziły się wątpliwości! Obawiałam się, że to będzie bardzo trudne, bo musiałabym mimo wszystko zaniedbać wiele swoich obowiązków, których w okresie Adwentu i Świąt Bożego Narodzenia przecież nikomu nie brakuje. W Wigilię zjadą się goście… a ja mam ich pozostawić samym sobie, bo muszę się modlić nowenną? 23 grudnia na nabożeństwie ku czci św. o. Pio postanowiłam, że nowennę „nie do odparcia” rozpocznę w Nowy Rok 2019. Prosiłam wówczas św. o. Pio, aby pomógł mi — na okres trwania nowenny pompejańskiej — powierzyć to dziecko i jego matkę, wstawiennictwu św. Patrona. Odpowiedź otrzymałam bardzo prędko, gdy wychodząc z kościoła mijałam stolik z prasą. Na stoliku leżał nowy kalendarz na 2019 rok poświęcony heroicznej matce — św. Joannie Berettcie Molli. 24 grudnia kończąc adwentowe nabożeństwo ze św. o Pio, bardzo mu dziękowałam za powierzenie dziecka i jego matki tak wspaniałej Patronce, którą wzywa się w ratowaniu życia.

Od 1 stycznia każdego kolejnego dnia rozpoczynałam nowennę pompejańską przedstawieniem intencji — „aby dziecko, które adoptowałam duchowo przyszło bezpiecznie na świat, otoczone miłością rodziców i najbliższych”, po odprawionej nowennie modliłam się także do św. B. Longo, prosząc dla siebie o wytrwałość na modlitwie. I udało się! Nowennę zakończyłam 23 lutego przed obrazem św. Stygmatyka o. Pio. To jeszcze nie wszystko! W tym dniu rozpoczęłam w tej samej intencji nabożeństwo 20 sobót, które poznałam dzięki dwumiesięcznikowi „Królowa Różańca Świętego”. W księgarni „Rosemaria” zaopatrzyłam się w bardzo pomocną lekturę, by właściwie odprawić to nabożeństwo. Najcudowniejsze jest to, że ostatnia tzn. 20 sobota wypadła w dniu zakończenia Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego — 6 lipca. Małego cudu doświadczyłam 1 lipca, gdy w kościele organy zabrzmiały dosyć nietypowo, wzbudzając zdumienie zgromadzonych wiernych. Przez całą Mszę św. grano i śpiewano… kolędy! Akurat młodzież oazowa miała rekolekcje, którego tematem było Boże Narodzenie. Ksiądz uznał, że właśnie warto w najbardziej upalnym miesiącu przypomnieć o Bożym Narodzeniu, które tak naprawdę powinno mieć miejsce każdego dnia. Jakże w takim nastroju nie pomyśleć o tym dziecku i jego matce. Jeszcze tego samego dnia wieczorem, przy domowym ołtarzyku modląc się za poczęte życie, akurat przypadła radosna III tajemnica różańca — Boże Narodzenie.

6 lipca po raz ostatni odprawiłam modlitwy za duchowo adoptowane dziecko, ofiarując w tejże intencji Mszę i Komunię św, kończąc zarazem Nabożeństwo 20 Sobót. Jeszcze tego samego dnia, po kilkogodzinnej pracy wokół domu, o wieczornej porze córka zameldowała, że pod schodami tarasu czai się coś żywego. To dosyć głęboka wnęka i z tej racji także ciemna. Okazało się, że znalazł tam sobie schronienie kotek, który wyglądał na bardzo chorego (odwodnionego), można rzec — skóra i kości. Był to pospolity dachowiec, lecz miał dosyć nietypowe i zarazem piękne błękitne oczka. Niestety był bardzo słaby i mimo wysiłku — nie potrafił utrzymać się na własnych nogach. Na widok naszej rodziny poczuł się zagrożony — szczerzył ząbki i syczał agresywnie. Tylko tyle miał na swoją obronę… i aż tyle! To wystarczyło, że nie mieliśmy go odwagi dotykać. Chyba schronił się w tym zacisznym, ciemnym „szpitaliku” pod schodami tarasu już kilka dni wcześniej, gdy nie było nas w domu. Nasza już dorosła córka jest wielbicielką kociaków i zna się nieco na rasach tych zwierząt. Stwierdziła, że nie jest to taki zwyczajny dachowiec, lecz ma w sobie urodę kota birmańskiego. Od razu chciała dzwonić do schroniska z dosyć odległej miejscowości, ażeby przyjechali po niego. Mąż jednak powstrzymał jej spanikowaną reakcję i doradził, aby dać mu lepiej miseczkę z wodą. Tak uczyniliśmy. Miałam akurat pod ręką miseczkę, która — wydawałoby się — nikomu już nie będzie potrzebna. Kilka godzin wcześniej wyrzuciliśmy ją do plastikowych śmieci. To 19-letnia miseczka z napisem „mamo, to ja”, która była niegdyś dołączona do miesięcznika pod takim samym tytułem. Daliśmy kotu nieco spokoju… i skorzystał z naszej gościnności. Wypił wodę aż do dna, po czym uciął sobie drzemkę. Przekonaliśmy córkę, że do schroniska można zadzwonić w poniedziałek, a nie w sobotni późny wieczór. Dla nas także była to już najwyższa pora, by udać się na nocny spoczynek. Córka jednak nie wytrzymała i za jakąś godzinę wyszła z latarką, by zobaczyć jak się miewa chory kotek… A po kocie już nie było nawet śladu! Widzieliśmy go wszyscy wracając z porannej niedzielnej Mszy św. w ogródku naszych sąsiadów. Trudno uznać, że był w najlepszej kondycji, ale pod żadnym względem nie przypominał agonalnego stanu z dnia poprzedniego. Nalałam na wszelki wypadek świeżej wody do miseczki pewna, że kociak może wróci do swego „szpitalika”. Lecz nie wrócił. Jedno co po nim pozostało w mojej wyobraźni — to jego żywe błękitne oczy. Te oczy były dla mnie zagadkowe i zarazem bardzo wymowne. Skojarzyłam to sobotnie zdarzenie w dniu 6 lipca z Dziełem Duchowej Adopcji. To raczej nie był przypadek, że pod ręką znalazła się plastikowa miseczka dla dzidziusia z napisem „mamo, to ja”. Nie przypadkiem nazwałam wówczas miejsce schronu „szpitalikiem”. Wystarczyła jednak odrobina miłości, by zainteresować się i podać wody… a stan zwierzaka zdecydowania się poprawił. Przecież sobotni wieczór i niedzielny poranek, dokładnie odzwierciedlił przedstawioną Matce Bożej prośbę. Wierzę więc, że dziecko to przyszło na świat bezpiecznie tzn. w szpitalu, otoczone miłością, którą być może w jego rodzicach wyzwoliły piękne i niewinne oczka. To, że kotka zobaczyliśmy następnego dnia u bardzo miłych i uczynnych sąsiadów sugerowało, że dziecko zostało otoczone miłością najbliższych. Na marginesie warto dodać, że „szpitalik” to także potoczna nazwa kościoła pw. Znalezienia Krzyża Świętego nieopodal Kaplicówki w Skoczowie.

Ze swej strony wydaje mi się, że tak miało właśnie być. Taki scenariusz, a nie inny! Gdyby kot rzeczywiście trafił do schroniska, jak pragnęła córka — doznałabym raczej rozczarowania, kojarząc że dziecko nie zostało przyjęte z miłością i trafiło do „okna życia” lub Bóg wie gdzie. Te kocie oczy miały wiele światła i przeniosły mnie pamięcią na pielgrzymi szlak, gdy córka krocząca u mego boku znalazła ów mały krzyżyk. Przypomina on swym wyglądem ogromny krzyż z Kaplicówki, który nocą oświetla całą okolicę. Ten mały krzyżyk z różowym kwarcem także na swój sposób świeci. Być może gdybym w nowennie pompejańskiej pominęła tajemnice światła, nie wszystko byłoby dla mnie takie jasne i czytelne.

Składając w październiku przyrzeczenie, nawet na myśl mi nie przyszło, że Matka Boża tak cudownie tym pokieruje. A może to św. o. Pio tak pokierował tym dziełem? Z lektury „Królowej Różańca Świętego” dowiedziałam się, że św. Kapucyn bardzo cenił to 54-dniowe nabożeństwo różańcowe.

Uwolnienie dusz z otchłani czyśćca

Odprawienie nowenn pompejańskich, zawsze owocuje licznymi łaskami nawet takimi, o które się nie prosi. Zanim przejdę do złożenia kolejnego świadectwa, muszę cofnąć się 3 tygodnie wstecz, ponieważ ten okres miał ogromny wpływ na podjęcie decyzji odprawienia nowenny pompejańskiej za dusze w czyśćcu cierpiące.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.