E-book
7.35
Noc

Bezpłatny fragment - Noc

Objętość:
154 str.
ISBN:
978-83-8104-025-9

I

Słoneczny maj rozkwitał wokół zielenią. Rok szkolny powoli dobiegał końca. Darek, mimo że lubił naukę i szkołę, cieszył się ze zbliżających się wakacji. Mógł wtedy swobodnie oddawać się swojej pasji, jaką było czytanie książek historycznych. Choć zdawał sobie sprawę, że to mało praktyczne, chciał studiować właśnie historię. Rodzice z początku przekonywali go, by wybrał coś innego, coś, co pozwoli mu po studiach się usamodzielnić. Ich argumenty nie przekonywały go. W głębi serca czuł, że powinien wybrać swój ulubiony przedmiot.

Wbrew temu, że w pewnym stopniu był osobą niepełnosprawną, cechował go życiowy optymizm. Wydawało mu się, że po studiach jego życie jakoś samo się ułoży, a ten mało praktyczny wybór nie będzie miał znaczenia dla jego dalszych losów. Rodzice nie upierali się zbytnio przy swoim. Z jednej strony odradzali mu ten kierunek, ale też zapewniali go, że się ucieszą, gdy dobrze zda maturę i dostanie się na uniwersytet. Troszczyli się o niego tym bardziej, że Darek był wcześniakiem mającym pewne problemy ze zdrowiem. Największe kłopoty sprawiało mu chodzenie. Przyzwyczaił się już jednak do swoich ograniczeń i radził sobie naprawdę nieźle.

Kiedy zdawał do liceum, żywił wiele obaw. Tym bardziej że los go nie rozpieszczał. W szkole podstawowej i gimnazjum spotkał osoby, które z powodu jego kalectwa mu dokuczały. Szczególnie że nie mógł, tak jak większość chłopców w klasie, grać w piłkę. Oczywiście, miał również dobrych kolegów, którzy rozumieli jego ograniczenia. Te towarzyskie kłopoty w podstawówce zahartowały go na całe życie. Wiedział, że życie potrafi być twarde oraz że musi liczyć przede wszystkim na siebie. Posiadał jednak coś, co wśród jego rówieśników stanowiło prawdziwą rzadkość — kochającą się rodzinę, która bardzo się o niego troszczyła. Mimo tego czuł się osamotniony. Tak się złożyło, że zarówno w podstawówce, jak i w gimnazjum nie zawarł trwalszych przyjaźni. Kiedy jego klasa rozeszła się po ostatnim roku nauki, właściwie nikt nie utrzymywał dalej z nim kontaktu. Przeżył to bardzo boleśnie, ponieważ cenił kilka osób i uważał je za dobrych kumpli.

Wiele obiecywał sobie po nowej szkole i nowych znajomościach. Żywił silne przekonanie, że jego kalectwo nie będzie tu przeszkodą. Choć był w pewnym stopniu inwalidą, to pod względem intelektualnym nie ustępował swoim rówieśnikom. Co więcej, jego samotność w podstawówce i gimnazjum sprawiła, że więcej się uczył i opanował tę wiedzę w stopniu naprawdę dobrym. Pewna izolacja, w której się znajdował, spowodowała, że rozwinął w sobie takie umiejętności jak rozwiązywanie zagadek intelektualnych oraz łamigłówek. Całkiem nieźle grał także w szachy. W liceum, wbrew swoim początkowym obawom, został zaakceptowany, a nawet doceniony. Często bywał także na klasowych urodzinach czy innych imprezach.

Tak było z urodzinami Kasi. Ucieszył się bardzo, gdy został na nie zaproszony. Także dlatego, że Kasia mu się podobała. Może nie nazywałby tego miłością, ale w każdym razie pozostawał pod jej silnym urokiem. Dziewczyna, według Darka, posiadała wiele wyjątkowych cech charakteru. Również jak on miała sprecyzowany cel swojej nauki. Chciała zostać lekarzem i wszystko temu podporządkowała. Dobrze się uczyła i nie lubiła klasowych imprez, na których popisywały się jej koleżanki. Co więcej, swój wolny czas poświęcała pracy jako wolontariusz w hospicjum i się tym wcale nie chwaliła. Darek dowiedział się o tym przypadkiem od jej dobrej koleżanki Natalki, która siedziała z Kasią w jednej ławce. Dziewczyny stanowiły zżytą parę. Miały też bardzo zwyczajne hobby. Lubiły czasem wspólnie posłuchać muzyki i porozmawiać o innych sprawach poza szkołą.

Natalka nie wiedziała jeszcze, kim chce zostać. Interesowała się wieloma rzeczami. Poza szkolnymi lekturami lubiła czytać powieści przygodowe i sensacyjne. W przeciwieństwie do Kasi lubiła towarzystwo oraz chętnie brała udział w różnych imprezach. Jak mówiła, nakręcało ją, gdy coś się działo. W swej przyjaźni z Kasią pozostawała jednak stała i tylko z nią dzieliła się swoimi przemyśleniami i marzeniami. Najważniejsze hobby skrywała jednak skrzętnie przed wszystkimi. Pisała wiersze i prowadziła pamiętnik, w którym notowała nie tylko to, co ją spotkało, ale także najbardziej osobiste myśli. Darek lubił ją także.

Nadeszła sobota. Tego dnia dla chłopca najważniejsze były zbliżające się urodziny koleżanki. Kasia zaprosiła do siebie przede wszystkim tych, których lubiła, i osoby, które darzyły ją sympatią. Chociaż grupa, która nadawała klasie ton, potrafiła być czasem dość złośliwa, a nawet okrutna, to jednak Kasia, jak mówili, była OK. Także oni cenili ją za jej pasję i determinację w dochodzeniu do postawionego celu.

Darek postanowił, że wyda na upominek znaczną część kieszonkowego. Gdy tylko dostał zaproszenie, od razu wiedział, że chce podarować dziewczynie chociażby mały drobiazg, który by go jej przypominał. Właściwie nie wiedział dokładnie, co to ma być, ale poszukiwania zaczął od niewielkiego sklepu jubilerskiego blisko rynku. Z radością chwycił za klamkę i wszedł do środka. Sprzedawca, widząc, że chłopiec rozgląda się niepewnie dookoła, zaproponował mu pomoc. Darek powiedział mu, czego szuka, mimo że wolałby sam coś znaleźć. Sprzedawca podsuwał mu różne ozdoby, ale chłopiec wciąż się wahał. W końcu, gdy już tracił nadzieję, że coś znajdzie, jego wzrok przykuła niewielka srebrna spinka (zapinka) z turkusowym oczkiem. Gdy tylko ją zobaczył, wiedział, że to jest właśnie to, czego szuka. Jej cena, mimo że wyższa niż się spodziewał, wydawała się do zaakceptowania i chętnie zapłacił tyle, ile chciał sprzedawca.

Zadowolony z zakupu wyszedł na ulicę. Chociaż musiał się pilnować z obawy o nadwyrężenie nóg, postanowił przejść spacerkiem po starówce, a potem parkiem do przystanku autobusowego. Nadal dopisywał mu dobry nastrój, tym bardziej że miał niezłe oceny i końcówka tego roku szkolnego stanowiła dla niego jedynie formalność. Cieszył się ze słońca i świeżego powiewu wiosny.

Nie wiadomo jednak dlaczego, wbrew temu błogiemu nastrojowi, nagle przypomniał sobie sen, który jakiś czas temu zapadł mu mocno w pamięć. Mimo że teraz myślał o nim spokojnie i z dystansem, nie dawał mu jednak spokoju. Śniło mu się, że jest sam, zagubiony w ciemnym lesie. Ścieżka, po której szedł, nagle rozpłynęła się pośród gęstych zarośli i potężnych drzew. Bezradny usiłował znaleźć właściwą drogę, ale z każdą chwilą stawało się to coraz bardziej niemożliwe. Co więcej, otaczający go las stawał się coraz bardziej gęsty i nieprzenikniony. Wtem odczuł silny strach i zauważył niedaleko błyszczące ślepia. Po chwili z zarośli powoli wyszedł potężny czarny pies, który uparcie i wrogo wpatrywał się w niego. Darek pamiętał, że to spotkanie przenikało go lękiem, i miał świadomość tego, że jest całkowicie sam. Pies zbliżył się do niego, lecz go nie atakował. Jakby chciał najpierw sparaliżować swoją ofiarę strachem. Darek był tak przestraszony, że nie śmiał się nawet poruszyć. Po chwili usłyszał z dala swoich kolegów. Głośno się nawoływali i soczyście klęli. Nie odczuł jednak ulgi z tego powodu, że byli gdzieś niedaleko. Pies cały czas nie spuszczał go z oczu, po chwili jednak, nadal się w niego wpatrując, powoli odszedł w kierunku, skąd dochodziły przekleństwa jego rówieśników. Darek chciał ich ostrzec i coś krzyknąć, nie mógł jednak wydobyć z siebie głosu. Spojrzał w ich stronę i zauważył, że zaczęła podnosić się mgła. Po chwili usłyszał krzyki przerażonych kolegów. Darek chciał im pomóc, lecz nie mógł. Wtedy nagle dostrzegł, że mgła przez chwilę zajaśniała i wyłoniła się z niej jakaś postać. Chłopiec poczuł, że jest to osoba bardzo mu bliska, i rozpoznał w niej zmarłą przed kilku laty swoją babcię. Uśmiechnęła się do niego i coś mówiła, ale chłopiec tego nie rozumiał, odczuwał jednak spokój i bezpieczeństwo. To było wszystko, co pamiętał.

Darek szybko otrząsnął się z tych wspomnień. Trochę zaskoczony nie wiedział, dlaczego ten sen przypomniał się mu właśnie w tej chwili, gdy wokół było zielono i słonecznie. Postanowił już do niego nie wracać.

Minął rynek i wąskimi uliczkami dotarł do parku. Zieleń przeciskała się tu każdą szczeliną, jakby oplatając kamienie miasta. Przystanął, musiał odpocząć, bo nogi dawały znać bólem, że idzie zbyt szybko. Wybrał jedną z pustych ławek, usiadł i głęboko wciągnął powietrze. Miał sobie za złe, że jego słabe ciało tak wlokło się za duchem. Chciał biec przez park i cieszyć się słońcem, poczuć wiatr i swoją szybkość, tymczasem mógł jedynie powoli kuśtykać i często odpoczywać. Po raz kolejny przyłapał się na tym, że nie akceptuje swojej słabości. Westchnął tylko ciężko i rozejrzał się dookoła. Mimo wiosennego popołudnia park był praktycznie pusty. Wyjął z kieszeni srebrną spinkę i delikatnie położył ją na dłoni. Podziwiał, jak lśni w promieniach słońca. Turkus tonował srebrzysty blask i jednocześnie nadawał ozdobie lekkości, jak życzliwe mrugnięcie okiem do przyjaciela. Przez chwilę pomyślał, że kamień ten jest może zbyt niepoważny, lekki, koleżeński, ale po chwili zastanowienia odrzucił wszystkie te wątpliwości. Pasował do spinki i już. Oba elementy stanowiły dobrze dobraną i uzupełniającą się całość.

Ponownie złapał się na tym, że jego myśli zaczęły biec ku Kasi, z którą lubił tak zwyczajnie, po przyjacielsku porozmawiać. Zaczął się zastanawiać, jak przyjmie jego prezent. Czy będzie on za bardzo narzucający się, czy może spodoba się dziewczynie i będzie go nosiła? W jego serce wkradła się niepewność. Choć wiedział, że Kasia zdawała się daleka od zrobienia mu przykrości, zaczął wątpić, czy to udany prezent. Chciał jednak dać dziewczynie coś pięknego i coś wyjątkowego. Po chwili odsunął od siebie złe myśli i jeszcze raz z radością spojrzał na spinkę. Włożył ją z powrotem do niewielkiego pudełeczka, zawiązał małą wstążeczką i włożył do kieszeni. Urodziny Kasi były już niedługo, martwił się jednak, że będą tam również osoby znacznie mniej sympatyczne od jubilatki. Wśród zaproszonych osób miał być między innymi Mistrzu — jedynak bogatych rodziców. To on nadawał całej klasie ton i decydował o tym, z kim należy się liczyć, a kogo można lekceważyć. Zdaniem Darka chłopak ten zachowywał się swawolnie i sprawiał wrażenie niemożliwie rozpieszczonego. Postępował tak, jakby miał prawo robić wszystko. Często wdawał się w wymianę zdań z nauczycielami, a nawet po prostu im pyskował. Na Darku robiło to jak najgorsze wrażenie. Jednak innym w klasie to imponowało i darzyli przez to Mistrza jeszcze większym szacunkiem. Chłopak szastał pieniędzmi i to widać było po jego stylu bycia. Często zmieniał markowe ciuchy i nie ukrywał pogardy wobec tych, który nie mogli mu w tym dorównać. Święcie też wierzył w to, że wszystko można kupić, i obnosił się ze swoim lekceważeniem zarówno wobec nauczycieli, jak i swoich rówieśników. Posunął się nawet do tego, że otwarcie wyśmiewał się z nauczycieli, którzy według niego byli mało ambitni. Otwarcie też wyrażał brak szacunku dla nich i głośno deklarował, że nimi pogardza. Generalnie lekceważył wszystkich, którzy odstawali od jego stylu bycia, a stanowili zdecydowaną większość. Niektórzy sugerowali mu zmianę szkoły na prywatną. Jego rodzice byli jednak temu przeciwni, gdyż uważali, że w szkole prywatnej nauczyciele będą bardziej pobłażliwi. Liceum, do którego obecnie chodził razem z Darkiem, miało opinię jednego z lepszych. Mistrzu był z tego niezadowolony, gdyż był leniwy i po prostu brakowało mu motywacji do nauki. Tutaj nauczyciele nie mieli dla niego żadnej taryfy ulgowej i traktowali go tak jak pozostałych uczniów. Mimo tego lekceważenia nauki przechodził jakoś z roku na rok. Co więcej, szybko zebrał wokół siebie grupkę uczniów, którym imponował. Inni, bardziej krytyczni, po prostu go unikali.

II

W dniu urodzin Kasi Darkowi od rana dopisywał dobry humor. Cieszył się z zaproszenia na imprezę oraz z tego, że ją tam spotka. Nie wiedział, ilu gości dokładnie dziewczyna zaprosiła, ale sądził, że będzie ich raczej więcej niż mniej. Kasia starała się być zawsze otwarta na innych i chętnie ze wszystkimi rozmawiała, o ile oczywiście byli w miarę życzliwie nastawieni. W związku z tym spodziewał się mieszanki wybuchowej, gdyż oprócz Mistrza dziewczyna zaprosiła także Oskara, który nigdy nie ukrywał swej wiary. Chłopak trzymał się z dystansem do grupki Mistrza, a na długiej przerwie otwarcie spotykał się ze szkolną grupą modlitewną. To z tymi rówieśnikami najczęściej rozmawiał i wśród nich przebywał. Wyrobił w sobie pewnego rodzaju odporność i złośliwe uwagi jego kolegów stały mu się z czasem obojętne. Kasia lubiła z nim rozmawiać i doceniała jego inność. Potrafił spokojnie przedłożyć swoje racje i bez zbędnej egzaltacji przekonywać do swoich poglądów. Posiadał jeszcze jedną dużą zaletę. Świetnie grał na gitarze, i to zarówno piosenki religijne, jak i turystyczne, co sprawiało, że na klasowych wyjazdach po prostu stał się nieoceniony.

Oskar stanowił jednak klasowy wyjątek, gdyż reszta chłopców w większym lub mniejszym stopniu ulegała wpływom Mistrza. Tak jak na przykład Bartek. W razie jakichś konfliktów czy kontrowersji doskonale dostosowywał się do większości. Sprawiał wrażenie, że podziela poglądy swojego rozmówcy. Na ogół lawirował i poruszał się wśród ogólników, tak by unikać kłopotliwych dysonansów. Zgadzał się przeważnie z tymi, którzy byli najbardziej wpływowi. Wyraźnie brakowało mu też jakiejś własnej pasji czy zamiłowań. Wolny czas pochłaniała mu jazda na desce i słuchanie muzyki. W jego postawie dało się zauważyć jednak to, że wyraźnie chciał należeć do grupki osób, która nadawała klasie ton. Trzymał się więc razem z Mistrzem, mimo iż ten patrzył na niego z góry.

Darek był niemal pewien, że na urodzinach Kasi będą także Antek i Robert, gdyż obaj byli klasowymi oryginałami. Pierwszy z nich miał opinię sobka i dziwaka, najlepiej czującego się w świecie książek. Pod tym względem łączyła go z Darkiem więź, gdyż obaj po prostu pożerali książki. Antek, podobnie jak on, lubił zagadki intelektualne oraz rozgrywki szachowe. Darek stoczył z nim kilka pojedynków i miał jak najlepsze zdanie o jego umiejętnościach. Antek jednak obnosił się ze swoją obojętnością wobec klasowego życia towarzyskiego. Co więcej, tak naprawdę nie obchodziło go, kto narzuca klasie styl i co należy do dobrego tonu. Mimo jego zalet i umiejętności Mistrzu otwarcie nim pogardzał, gdyż, jak twierdził, Antek chodził w szmatach. Antek rzeczywiście nie nosił ani markowych ciuchów, ani butów. Po pierwsze dlatego, iż ta manifestacja bogactwa go śmieszyła, a po drugie dlatego, że pochodził z niezbyt zamożnej rodziny. Antek krytycznie oceniał popisy swoich kolegów i wyraźnie odstawał od nich wiedzą na temat gwiazd sportu. Miał przy tym odmienny od nich charakter i usposobienie. Na ogół był spokojny i zrównoważony. Różnił się tym od swych rówieśników, którzy byli bardziej nakręceni emocjonalnie i impulsywni. Zachowywał się spokojnie i cicho, dlatego też czasem przezywano go Koalą. Mimo jego dziwactwa klasa i koledzy go tolerowali, szczególnie od kiedy wygrał międzyszkolne zawody szachowe. Swoim spokojem i brakiem agresji zarobił sobie nawet na szacunek. Jeśli w klasie był ktoś, komu można by powierzyć na przechowanie jakieś pieniądze, to na pewno był to Antek.

Z kolei Robert stanowił niemal zupełne jego przeciwieństwo. Nosił długie włosy, chodził ubrany na czarno i słuchał mocnej rockowej muzyki. Na przerwie najczęściej widywano go snującego się w słuchawkach po korytarzu bądź w męskiej ubikacji palącego papierosy. Grupa szkolnych palaczy była całkiem liczna i stanowiła miejsce wymiany informacji o tematach sprawdzianów i kartkówek oraz sposobów na nauczycieli. Robert sporo się od niej dowiedział o zwyczajach pedagogów oraz ulubionych tematach sprawdzianów. Później zdobytą wiedzę wykorzystywał wielokrotnie w praktyce i zasadniczo miał wszystko w nosie. Dodatkowe zajęcia bojkotował, a wolny czas spędzał, grając na basie w kapeli rockowej. Stanowiło to dla niego priorytet i temu podporządkował całe swoje życie. Co więcej, mało kto wiedział o tym, że Robert pisał także teksty piosenek. Ogólnie, można powiedzieć, cechował go brak tolerancji wobec każdej elity, nie tylko tej klasowej czy szkolnej, ale także politycznej. Lubił za to piłkę nożną i chętnie w nią grywał. Mógł też godzinami opowiadać o rozgrywkach ligowych. Przeważnie go lubiano, jednak dzikość jego charakteru i zachowań ograniczała krąg jego najbliższych znajomych, gdyż mało kto mógł na dłuższą metę z nim wytrzymać. Dlatego też przeważnie siedział samotnie gdzieś na końcu klasy i otwarcie bojkotował wszystkie próby ożywienia klasowego życia towarzyskiego.

Na urodziny dziewczyny zostali również zaproszeni Wojtek i Mariusz. Obaj bardzo różni od siebie. Wojtek praktycznie niczym się nie interesował. Ani nauka, ani sztuka, ani nawet sport nie robiły na nim wrażenia. Był zadowolony, kiedy zaliczył sprawdzian na trójkę, i to mu najzupełniej wystarczało. Z natury mało ambitny, choć z drugiej strony zależało mu na akceptacji innych. Jedynie ten niewielki impuls sprawiał, że dawał się zauważyć. On również należał do grupki palaczy i czuł się tam bardzo dobrze. Lubił to towarzystwo i co więcej, chciał należeć do niego. Na tym jego ambicje się kończyły. Interesował się danym tematem jedynie na tyle i w takim zakresie, by móc swobodnie funkcjonować wśród swoich rówieśników. Potrafił być wyjątkowo wygadany, o ile mu oczywiście na tym zależało.

Z kolei Mariusza Darek określał jednym zdaniem: „wszystko na nie”. O ile u Wojtka widoczne były wysiłki mające na celu podtrzymywanie życia towarzyskiego, otyle Mariuszowi wyraźnie brakowało chęci, by to osiągnąć. Po prostu olewał innych. Posiadał jednak jedną cechę rozwiniętą w stopniu niemal doskonałym — swoiste i bardzo złośliwe poczucie humoru. Wielokrotnie swój udział w rozmowach czy dyskusjach ograniczał do kąśliwych uwag i uszczypliwości pod adresem swoich rówieśników. Jego ulubione zajęcie stanowiło szydzenie z innych. Na ogół wyśmiewał ich zapał i chęć do nauki. Może dlatego, iż sam dostawał słabe oceny. Skrajnie sceptycznie oceniał aspiracje innych. Kasia przypuszczała, że cierpi na zaniżoną samoocenę i dlatego drażnią go osiągnięcia innych. Jego żarty były rzeczywiście ostre i cięte. Nikt też nie chciał mu się specjalnie narażać, by nie stać się przedmiotem jego szyderstw i drwin. Tak więc w klasie, mimo tego, iż potrafił być naprawdę wredny, został przez większość zaakceptowany.

Na imprezę u Kasi zaproszone były również, oprócz Natalki, dwie inne jej koleżanki: Iga i Ula. Choć posiadały zupełnie odmienny charakter od jubilatki, dziewczyna je lubiła, gdyż, jak twierdziła, wnosiły trochę życia w to pochłonięte nauką towarzystwo.

Iga miała opinię imprezowiczki, gdyż postawiła sobie za punkt honoru, że żadna zabawa w klasie nie odbędzie się bez jej udziału. Po prostu lubiła towarzystwo, muzykę i dobre żarty. Żeby osiągnąć swój cel, starała się przypodobać innym. Oczywiście, odbywało się to zawsze jakimś kosztem. Starała się na przykład nie rozmawiać zbyt dużo z osobami, które nie cieszyły się szacunkiem Mistrza. Musiała też brać pod uwagę to, co ten chłopak powie, oraz liczyć się z jego punktem widzenia. Choć czasem miała ochotę na szczerość oraz na głębszą rozmowę z kimś spoza towarzystwa, rezygnowała z tego z uwagi na brak akceptacji z jego strony. Zdawała sobie sprawę, iż to wszystko odbywa się jej kosztem, mimo to płaciła tę cenę, gdyż nie wyobrażała sobie życia bez dobrej zabawy. Zdaniem niektórych w klasie stała się przez to osobą zarozumiałą. Ona jednak nie dawała po sobie poznać, że się tym przejmuje. Co więcej, wkrótce znalazła upodobanie w narzucaniu swego zdania innym, a jej prawdziwym przekleństwem stało się usiłowanie za wszelką cenę bycia w centrum uwagi.

Ula, podobnie jak Iga, bardzo lubiła towarzystwo. Choć udało jej się zachować to, co ceniła sobie najbardziej, a mianowicie poczucie bycia niezależną. Wiedziała jednak, że jeśli nie pójdzie na kompromisy, szczególnie z osobami z grupy Mistrza, może zostać odtrącona. A tego naprawdę się bała. Chociaż więc rozmawiała z indywidualistami być może dłużej, niż by należało, to zabiegała także o akceptację drugiej strony. Świadomie zatem podporządkowywała się grupie Mistrza. Mogła sobie na to pozwolić, gdyż choć nie uchodziła za kujona, dobrze się uczyła i miała dobre oceny. Ula miała także swoje skryte marzenia, które trzymała w głębokiej tajemnicy, nawet przed dobrymi koleżankami. Wierzyła mianowicie w wielką, romantyczną miłość i żywiła silne przekonanie, że właśnie jej się ona w życiu przydarzy. Lubiła także książki podróżnicze i miała nadzieję ujrzenia wszystkich cudów świata na własne oczy. Czytała także literaturę kobiecą. Bojąc się jednak kpin rówieśników, pozostawiała te lektury tylko dla siebie. Miała swój bogaty wewnętrzny świat, lecz jednocześnie pozostawała otwarta i wygadana.

Darek starał się być w dobrych stosunkach z każdym, jednak grupa Mistrza wyraźnie darzyła go obojętnością. Ot, taki schorowany chłopak o zacięciu intelektualnym, nic szczególnego. Darek przyzwyczaił się już do takiego traktowania, gdyż jego dotychczasowa droga życiowa nauczyła go bycia lekceważonym. Nie zabiegał więc o ich uznanie ani o towarzystwo. Mimo wszystko w klasie było kilku indywidualistów, którzy podchodzili bardzo lekko do tych klasowych układów. Posiadał więc jakąś swoją przestrzeń wolności, w której czuł się dobrze, także dzięki relacjom i rozmowom z Kasią.

Darek przez chwilę się zamyślił. Mistrzu bardzo słabo tolerował czyjkolwiek sprzeciw. Z drugiej strony w grupie zaproszonych gości nie brakowało kilku silnych charakterów, które ignorowały porządki zaprowadzone przez tego chłopaka. Darek uśmiechnął się do siebie. Nie wiedział oczywiście, jak zareagują goście, był jednak pewien, iż grupa Mistrza będzie miała spore kłopoty, by zdominować to spotkanie. Rozmawiał z Kasią dzień wcześniej i uprzedzał ją o możliwości wystąpienia przykrych incydentów. Ona jednak uspokajała go, twierdząc, że wszystko będzie w porządku.

— Chyba za bardzo demonizujesz Mistrza. To taki sam chłopak jak wszyscy. No, może bardziej zadufany w sobie i zarozumiały. Na pewno zachowa się przyzwoicie. Trudno mi uwierzyć, żeby posunął się tak daleko, by wszczynać jakieś awantury na moich urodzinach — twierdziła dziewczyna. — Wystarczy go grzecznie poprosić, a na pewno ustąpi — zapewniała Kasia.

Darek miał inne zdanie. Według niego wspólna zabawa mogła się nie udać, gdyż część zaproszonych osób odnosiła się krytycznie do Mistrza.

— To będzie mieszanka wybuchowa — ostrzegał Kasię Darek. Dwie grupy o zupełnie innych upodobaniach i poglądach. Na pewno posypią się iskry — twierdził chłopak.

Ostatecznie wygrały spokój i zaufanie Kasi, która nie widziała najmniejszego powodu, by kogokolwiek wykluczać czy skreślać z grupy zaproszonych gości.

— Musisz zdawać sobie sprawę, że rzadko kto ma taką życzliwość i otwartość na innych jak ty. Jesteś pod tym względem wyjątkowa — powiedział z uśmiechem podczas tej rozmowy Darek.

Kasia odpowiedziała mu również serdecznym uśmiechem i jeszcze raz zapewniła go, że wszystko wcześniej sobie obmyśliła i zaplanowała. Darek znał Kasię lepiej niż innych w klasie, ale w takie zapewnienia trudno było mu uwierzyć. Wiedział, że chłopcy w tym wieku potrafią sprawić niespodziankę i często bywają konfliktowi i impulsywni, nie mówiąc już o popisywaniu się przed dziewczynami. Kasia jednak uparcie zbywała jego obiekcje uśmiechem.

— Tylko uprzedzam cię, zabroń im wszystkim gadać o polityce, bo będzie wtopa na całego — poprosił chłopiec.

Darek miał niemal pewność, iż nikt spokojnie nie przetrwa tak ciężkiej próby i zwolennicy dwóch przeciwnych partii mogą dosłownie skoczyć sobie do gardeł. Kasia spojrzała na niego z życzliwością i oświadczyła, żeby był spokojny, ponieważ na pewno zakaże na swojej imprezie jakiegokolwiek politykowania.

Chłopak miał co do tego poważne wątpliwości. Jego zdaniem Kasia była niepoprawną optymistką i zupełnie nie liczyła się z realiami. Sądził także, że to on zna lepiej swoich kolegów z klasy i wie, do czego mogą być zdolni. Darek bardzo lubił Kasię i nie chciał, by z powodu zachowania się swoich kumpli dziewczyna przeżywała jakieś przykrości. Dla większej pewności postanowił porozmawiać z nimi i poprosić ich, by dali sobie spokój z popisami.

III

Gdy przyszedł Darek, u Kasi było już kilka osób. Wyprzedziły go dziewczyny: Natalka, która pomagała Kasi w organizacji przyjęcia, oraz Iga i Ula. Na miejsce dotarli już także Antek i Oskar. Pozostałe osoby też nie dały na siebie długo czekać i wkrótce mieszkanie wypełniło się kolegami z klasy. Najdłużej zwlekał z przyjściem Mistrz, który w towarzystwie Bartka i Wojtka spóźnił się pół godziny.

— Nie byłbyś sobą, gdybyś się nie spóźnił — zagadnął Mistrza Mariusz.

— A ty nie byłbyś sobą, gdybyś się nie czepiał — odpowiedział w zastępstwie chłopaka Bartek.

— Pełnisz funkcję rzecznika czy jak? — odpowiedział pytaniem Mariusz.

Sam Mistrz milczał i tylko chłodno spojrzał na niego.

— A może przeziębiłeś się i masz chrypę — ciągnął dalej Mariusz z kpiącym uśmieszkiem.

— Przeziębić się pod koniec maja. Chłopie, pogięło cię — odparł z kolei Wojtek.

— Może zbyt dużo chłodnych napojów, to bardzo ryzykowane w taki upalny dzień — odpowiedział mu tamten.

Darek postanowił, że na razie będzie obojętnie przysłuchiwał się tej typowej dla jego kolegów konwersacji, tym bardziej że dziewczęta był zajęte rozmową.

Kasia, by nieco ocieplić klimat spotkania, puściła muzykę, której lubiła słuchać. Robert jednak zaczął narzekać.

— Jak możesz słuchać takich ciepłych kluchów. Może posłuchamy czegoś mocniejszego — zaproponował.

— Coś mocniejszego to ja mam w barku — dociął mu Mariusz.

— To nam przegraj — zażartował sobie z niego Wojtek. Bartek głośno się zaśmiał.

— Poza tym wydaje mi się, że jest to barek twojego ojca. Chyba nie skończyłeś jeszcze osiemnastu lat? — zapytał z kpiną w głosie Mistrz.

— No proszę, nasz monumentalny pomnik przemówił, i to w obronie zakazu spożywania alkoholu przez nieletnich — odparował Mariusz. Brawo!

— Po prostu widzę, że ten twój barek wyraźnie ci szkodzi — odpowiedział ze spokojem w głosie Mistrz.

— Dziękuję, jakoś się trzymam, za to ci twoi koledzy gadają, jakby barek nie był im już potrzebny — odparł Mariusz.

— Ale przynajmniej wiemy, do czego barek służy, w odróżnieniu od ciebie — odpowiedział Wojtek.

— To dobrze, bo nie pomylisz go ze zlewem, a takie można odnieść wrażenie po spotkaniu z tobą — odciął się Mariusz.

— Chłopcy, dajcie spokój, zamieniacie moje urodziny w docinki — przerwała tę wymianę zdań Kasia.

— My tylko tak, dla rozgrzewki — odpowiedział Mariusz.

— Tak, po prostu jak siebie widzimy, to nie możemy sobie odmówić tych serdeczności — odpowiedział Bartek.

— Trzeba dać sobie po gębie na dzień dobry. Od razu wszystko wygląda lepiej — zakończył temat Wojtek.

— A ty, Oskar, co myślisz o piciu alkoholu przez nieletnich, jesteś za czy przeciw? — zagadnął chłopaka Mariusz.

— Kpisz czy o drogę pytasz? — odpowiedział mu tamten.

— No wiesz, bo słyszałem, że ty nie pijesz — odpowiedział z szelmowskim uśmieszkiem Mariusz.

— Masz rozum, to sobie sam odpowiedz na to pytanie — odparł Oskar, chcąc zakończyć ten temat.

— No, ale jak jest z tym problemem w Biblii? — drążył temat Mariusz.

— Może w końcu zacznij ją czytać, to się dowiesz — powiedział Oskar, starając się zachować spokój. — Bo mam wrażenie, że unikasz poważniejszych lektur — dokończył uszczypliwie.

— Ty za to pewnie ograniczasz się głównie do świętych ksiąg — odpowiedział Mariusz.

— Święte księgi, jak powiadasz, stanowią korzenie naszej kultury i cywilizacji. Chyba warto je znać, dlaczego mam się tego wstydzić? — odpowiedział Oskar.

— To znaczy, co sugerujesz, że jestem człowiekiem niekulturalnym czy że nie mam korzeni? — nie dawał spokoju Mariusz.

— Ja tylko chcę cię zmobilizować, byś sam odpowiedział sobie na pytanie o to, o czym mówi Biblia — odparł Oskar.

— Za wiele ode mnie wymagasz, świętoszku — z nutką pogardy w głosie stwierdził Mariusz. — A tak poza wszystkim — zagadnął znowu po chwili milczenia — jak myślisz, Oskar, czy mógłbym zostać papieżem? — zapytał zaczepnie.

— Czy z tobą wszystko w porządku? — odparł chłopak. Czy może przedawkowałeś leki uspokajające?

— Ja tylko chcę wiedzieć, co o tym myślisz — upierał się Mariusz.

— A dlaczego chciałbyś zostać papieżem? — zapytała Natalka.

— Jak to dlaczego? — odpowiedział. — Żeby w końcu zreformować to myślenie rodem ze średniowiecza.

— O, mamy reformatora — włączył się Antek. Z tego, co mi się wydaje, nie jesteś zbyt oryginalny. Przed tobą były tłumy takich, co chcieli nieść ludziom kaganek oświaty. Z tego, co mi wiadomo, nie skończyli dobrze ani oni, ani ci, których przekonali.

— To znaczy, że co, że ktoś zrobi mi krzywdę? — zapytał Mariusz.

— Nie o tym akurat myślałem. Mówiłem o komunizmie i faszyzmie. Wszyscy oni, podobnie jak ty, uważali religię za opium dla ludu i chcieli zbłąkanej ludzkości przynieść wybawienie od zabobonów — odparł Antek.

— Chyba nie sugerujesz, że skoro chcę zreformować Kościół, to jestem totalitarystą — odpowiedział Mariusz.

— Gdzieżbym śmiał. Ja tylko wskazuję na zbieżność intencji, twoją bezkompromisowość i chęć przerwania tego dziedzictwa wieków.

— Zapadła cisza. Lecz Mariusz nie dał się zbić z tropu i powtórnie zapytał: — To co, Oskar, doczekam się odpowiedzi?

— Tak, doczekasz się, ale dopiero jak skończysz seminarium duchowne — odparł Oskar.

— A ja mam inną propozycję dla Mariusza. Może skoro na razie nasze zabobony uniemożliwiają mu zostanie papieżem, niech zostanie antypapieżem, to dopiero fucha — powiedział Antek.

— Tak jest — podchwycił Robert. — Ciągle pierwsze strony gazet, wywiady, zdjęcia, a być może, co zależy od talentów, które posiadasz, także koncerty i sesje nagraniowe. Innymi słowy, prime time we wszystkich mediach.

— Tobie w głowie tylko muzyka i koncerty, a tu chłopak ma istotny problem. Jak stać się gwiazdą siedmiu wieczorów — powiedziała Natalka.

— Trzeba przyznać, że ma niezachwiane poczucie własnej wartości — od razu papież, jakby gwiazdor popu to było za mało — włączył się do rozmowy Bartek.

— Mariusz to wyjątkowo ambitna sztuka — powiedziała Kasia. Jeślibyś chciał pozyskać nas na swoich pierwszych wiernych, musisz trochę więcej popracować. Zaznaczam, że lekcje dykcji i dobry wygląd mogą nie wystarczyć.

— Może na początek spróbujesz poprawić swoje maniery i przestaniesz tak wszystkim docinać — odparł Darek.

— Wszyscy na jednego? Doprawdy, to wy mnie dowartościowujecie. Ja tylko tak, dla sportu starałem się podrzucić jakiś ciekawy wątek — odpowiedział prześmiewczo Mariusz.

W pokoju rozległ się pomruk dezaprobaty.

— Człowieku, daj żyć. Zmieńmy temat — powiedziała Natalka.

— No dobrze, już dobrze, przestanę z tym papieżem — odparł na odczepnego Mariusz. Ale to wy macie problem.

— Jak to my i jaki problem? — zapytała Iga.

— Moim zdaniem to klasyczna ucieczka i psychologiczne wyparcie — kontynuował Mariusz.

— Ale możesz powiedzieć konkretnie, o co ci chodzi? — odezwała się z kolei Ula.

— Tylko powolutku. Sami odmawiacie mi udzielenia jasnej odpowiedzi, więc teraz wy musicie się potrudzić — kontynuował chłopak.

— To znaczy, że niby co? Jak nie odpowiadamy na twoje prowokacje, to świadczy to o naszym psychicznym problemie? — zapytał Bartek.

— Poniekąd, że się tak wyrażę — odpowiedział Mariusz.

— A możesz wyrażać się nieco jaśniej? — zapytał Oskar. — To ze mną podjąłeś tę dyskusję, więc chętnie poznam moje kompleksy, braki i lęki oraz wszystko, co tam jeszcze chcesz.

— O nie, ten problem dotyczy was wszystkich. Świadczy o tym agresja werbalna wobec mnie — drążył dalej Mariusz.

— To znaczy, że boimy się obrazić papieża, czy obrazić Boga? — zapytał Darek.

— Nie. Pudło. Moim zdaniem z waszego zachowania jasno wynika, że wszyscy bardzo, ale to bardzo boicie się śmierci.

Kilka osób głośno odetchnęło z ulgą.

— A, o to ci chodzi. No to wszystko jasne — krótko powiedział Oskar.

— Nie, nie i jeszcze raz nie — powiedziała głośno Ula. Stanowczo sprzeciwiam się, żeby ta imprezka zamieniła się w egzystencjalny klub dyskusyjny.

— Ja też jestem tego zdania. Mariusz ma po prostu dzisiaj zły dzień, a my mamy za to wszyscy cierpieć — dodała Iga.

— Dlaczego? — zapytał wyjątkowo spokojnym głosem Mistrzu. — Dajmy się chłopakowi wygadać. Niech tam wyrzuci z siebie to, co go gryzie. Tak będzie zdrowiej i dla niego, i dla nas.

— Tak jest — oświadczył Wojtek. Jeśli zabronimy mu mówić, to będzie uważał nas wszystkich za tchórzy.

— Daj spokój, niech sobie myśli, co tam chce, ale niech nie psuje nam zabawy — oświadczyła Ula.

— A ja bym podjął tę rękawicę — powiedział wyluzowanym tonem Mistrzu.

— Co masz na myśli, czy chcesz się z nim pojedynkować? — zażartował sobie Wojtek, ale jakoś nikomu nie było do śmiechu.

— Otóż oświadczam — ciągnął dalej Mistrzu — że to Mariusz w naszym towarzystwie jest największym tchórzem.

— Czym to uargumentujesz? — zapytał go chłopak.

— Tym, że na ogół takie zarzuty świadczą o problemach osoby, która widzi swoje cechy w innych — odpowiedział Mistrzu.

— Dobra, dobra, panowie. Zakład stoi — nagle przebudził się Robert. — Jak zamierzacie rozstrzygnąć ten spór? — zapytał.

Zaległa cisza. Nikomu nie zależało, by w imieniu zainteresowanych rozwiązywać ten konflikt.

— To ja, chcąc nie chcąc, sprowokowałem to nieporozumienie, więc może to ja założę się z Mariuszem — powiedział Oskar.

— Chłopie, daj sobie spokój. To ja przyjąłem wyzwanie i dlatego ja zaproponuję rozwiązanie naszego zakładu — odpowiedział Mistrzu.

Ponownie zapadło milczenie.

— Pewnie słyszeliście wszyscy o klasztorze w Lichoniu — zaczął powoli i z rozmysłem Mistrzu.

— To w Górach Buczackich — przytaknął Antek.

— Tak. Mam tam niedaleko domek letniskowy — ciągnął dalej chłopak. — I dlatego trochę lepiej znam to miejsce — tu przerwał na chwilę, by skupić na sobie jeszcze większe zainteresowanie słuchających. — Otóż wśród wielu legend otaczających to miejsce istnieje i taka, która dotyczy jednego z malunków na dziedzińcu tego klasztoru.

— No dobrze, co chcesz zrobić? Czy chcesz, żebym w geście odwagi zamalował te święte wizerunki? — kpiąco zapytał Mariusz.

— Wprost przeciwnie — odpowiedział spokojnie Mistrzu. — Ale daj mi skończyć.

— Zamieniam się w słuch — odparł Mariusz.

— Otóż zaraz przy wejściu, po lewej stronie widnieje wizerunek śmierci — ciągnął dalej chłopak.

— To znaczy co konkretnie jest namalowane? — zapytał Robert.

— To, co często nosisz na koszulce — odpowiedział Mistrzu. — Kostucha z kosą.

— I co to ma do naszej dzisiejszej rozmowy? — zapytał ponownie Mariusz.

— Kostucha w jednym ręku trzyma kosę, a drugą ma wyciągniętą do osoby patrzącej na nią na wprost. Istnieje podanie, że kto poda jej rękę i dotknie malunku, umrze w ciągu roku.

— Ach tak — szepnęła Natalka.

— Przekonasz mnie i nas wszystkich, że nie boisz się śmierci, jeśli podasz jej swoją dłoń — dokończył Mistrzu.

Zapadło milczenie. Wszyscy spoglądali to na Mistrza, to na Mariusza.

— To jak? — dodał po chwili chłopak. — Przyjmujesz zakład?

Mariusz przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu, uśmiechając się pod nosem.

— No to jak będzie? — powtórzył Mistrzu. — Mamy do ciebie nadal zwracać się po imieniu czy może już zacząć nazywać cię tchórzem?

— Dobrze. Skoro rzuciłeś mi to wyzwanie, przyjmuję je. Ale stawiam dwa warunki — powiedział powoli Mariusz.

— Słuchamy — powiedział Bartek.

— Pamiętacie, co wam zarzuciłem, że wszyscy boicie się śmierci. Otóż mój warunek jest taki, że razem ze mną malunku dotknie również Mistrzu.

— A drugi? — zapytał Wojtek.

— Że zaraz po nas dotkniecie go wy wszyscy — dokończył Mariusz z kąśliwym uśmieszkiem.

— A jeśli odmówimy? — zapytał Antek.

— To odtąd ja będę mógł was z czystym sumieniem nazywać tchórzami. No to jak, przyjmujecie ten zakład? — odpowiedział Mariusz.

— Wybij to sobie z głowy, ja nie będę podawała ręki żadnemu kościotrupowi — oznajmiła Iga.

— Jestem tego samego zdania — poparła ją Ula.

— Dziewczyny, trzymajmy się razem, niech najpierw oni to zrobią, a potem zobaczymy — oświadczyła Natalka.

— Dla mnie to jest bardzo głupie — odpowiedziała Iga.

— Dziewczyny, słuchajcie, oni tylko tak prowokują, to tylko głupie żarty — powiedziała Kasia.

Chłopcy jednak mieli bardzo poważne miny.

— Dobrze więc, czy dotkniesz tego malowidła razem ze mną? — zapytał Mistrza Mariusz.

— Zaraz po tobie — odpowiedział mu tamten.

— Dotykamy razem albo w ogóle — odparł chłopak.

— A co, boisz się dotknąć sam? Taki z ciebie chojrak? — włączył się do rozmowy Bartek.

— Ten zakład dotyczy po prostu nas wszystkich, jeśli nie chcecie być tchórzami, to sami musicie się w to włączyć.

— No nie wiem… — oznajmił Antek. — Z jednej strony to nic takiego dotknąć jakiegoś malowidła, ale z drugiej strony to podanie ludowe przed tym przestrzega. Ten obraz to taki silny przekaz do podświadomości. Jakby nakaz autodestrukcji. Mnie się wydaje, że to nie ma sensu.

— A więc bez dziewczyn i bez Antka. Czy ktoś jeszcze zamierza się wycofać? — zapytał kpiąco Mariusz.

— No nie wiem… — zaczął nieśmiało Wojtek.

— Ja za to wiem, jak cię odtąd będę nazywał — odpowiedział mu Mariusz.

— Hola, hola. To ty pierwszy nazwałeś nas tchórzami, więc teraz pierwszy musisz udowodnić, że ty sam nim nie jesteś — odparł na to Wojtek.

— Chłopcy, przestańcie. Zachowujecie się jak małe dzieci, które chcą za wszelką cenę coś sobie i innym udowodnić. Rozumiem, że to wszystko dla żartu, chyba jednak mimo wszystko nieudanego — starała się rozładować napiętą atmosferę Kasia.

Chłopcy jednak uparcie milczeli.

— Dobre sobie. Tak jak przypuszczałem, ta klasa jest po prostu pełna mięczaków. Dobrze wiedzieć, z kim się przestaje — odpowiedział po chwili Mariusz.

— A ten znowu swoje — wtrąciła Natalka.

— No to jak, dotkniesz kostuchy jako pierwszy? — spokojnie powiedział Mistrzu.

— Razem z tobą albo w ogóle — odpowiedział mu Mariusz.

— Jeśli jesteś taki odważny, to czemu tak się asekurujesz? — wtrącił się Bartek.

— Chcę, byście także wy udowodnili swoją odwagę. Dlaczego to ja mam wziąć na siebie główny ciężar? — odparł Mariusz.

— Kto jest zdania, że to Mariusz powinien jako pierwszy dotknąć kostuchy? — zapytał Bartek.

— Śmiało głosujemy, ręka do góry.

I jako pierwszy podniósł rękę.

— Co to, do cholery, ma być, jakaś pseudodemokracja? — nerwowo rzucił Mariusz.

— No to jak? — powtórzył Bartek.

Za nim rękę podniósł Wojtek.

— Wybacz, stary, ale sam napytałeś sobie tej biedy, teraz musisz wypić to piwo — powiedział Robert i również podniósł rękę.

— Tak, ja też jestem tego zdania — oznajmił Mistrzu i także podniósł rękę.

— To my też jesteśmy za. Należy ci się, choćby za to, że popsułeś dzisiejszą imprezę — powiedziała Iga i równocześnie z Ulą podniosły rękę.

— Dziewczyny, nie dajcie się wciągnąć w tę głupią zabawę — ostrzegła Natalka.

— Ja także uważam, że to Mariusz jako pierwszy powinien udowodnić, że jest taki odważny. Jestem za — powiedział Antek.

— No dobrze, skoro wy wszyscy jesteście za, to ja też — powiedziała Natalka i podniosła rękę.

— A ty, Oskar? — zapytał Bartek.

— Ja jestem przeciwko, ale chcę być dobrze zrozumiany. Jestem przeciwny całej tej zabawie. Moim zdaniem to bardzo głupia gra.

— Świętoszek jak zwykle chce nas pouczać. Po prostu wymiękasz, stary, i szukasz sobie wygodnej wymówki — zarzucił mu Bartek.

— Nie będę się przed tobą tłumaczył — odparł Oskar.

— Daj spokój, przecież to tylko malowidło, pewnie już częściowo zatarte — wtrąciła Iga.

— Mimo wszystko pozostanę przy swoim — upierał się chłopiec.

— A ty, Darek? — zapytał Mistrzu.

— Ja, jeśli pozwolicie, wstrzymam się od głosu. Zgadzam się z Oskarem, że to głupia zabawa — odpowiedział chłopak.

— Dobrze, a ty, Kasiu? — zagadnął dziewczynę Mistrzu.

— Ja również wstrzymuję się od głosu, moim zdaniem to szaleństwo — odpowiedziała dziewczyna.

— To przecież tylko przyjemna wycieczka w Góry Buczackie. Nic takiego.

— Znając was, bardzo w to wątpię, by była to jedynie radosna wycieczka. Zaraz zaczniecie swoje popisy i nikomu z nas nie będzie do śmiechu — odparła Kasia.

— Dobrze więc. Osiem osób głosowało za tym, by to Mariusz jako pierwszy dotknął kostuchy. Oskar był przeciw. Kasia i Darek wstrzymali się od głosu — oznajmił triumfalnie Mistrzu.

— Gratuluję ci, Mariusz. Zdecydowana większość jest zdania, że to ty jako pierwszy powinieneś dotknąć kostuchy — oświadczył z uśmiechem Mistrzu.

— Niech tak będzie — poddał się Mariusz. — Ale tuż za mną zrobisz to ty i pozostałe osoby — dodał chłopak.

Nikt jednak już nie zwracał uwagi na jego słowa. Zapanowało ogólne rozbawienie tym, że wspólnymi siłami udało się utrzeć Mariuszowi nosa. Wszyscy zaczęli dowcipkować i rozmawiać o czymś innym. Mariusz tymczasem siedział osowiały i stracił ochotę na dalsze pogawędki. Po jakimś czasie jednak Mistrzu powrócił do tematu.

— To co, kiedy wyjeżdżamy?

— Dajcie już spokój, nie znęcajcie się nad nim — powiedziała Natalka.

— My się wcale nie znęcamy. Po prostu ustalamy szczegóły naszego wspólnego wyjazdu — odpowiedział chłopak.

Mistrzu musiał podnieść głos, by przebić się przez rozmowy innych.

— Słuchajcie. Uciszcie się na chwilę. Spytałem, kiedy wyjeżdżamy — powtórzył.

— Jak to kiedy? Jak najszybciej — odpowiedział mu Bartek.

Mistrzu jednak go zignorował.

— Proponuję wyjechać za dwa tygodnie. Jak już mówiłem, mam domek letniskowy nieopodal Lichonia, stamtąd to tylko coś ponad trzy godzinki marszu na samą górę, czyli do klasztoru.

— Chyba żartujecie. Pośmialiśmy się trochę z Mariusza i wystarczy — oznajmiła Kasia.

— Mówimy jak najbardziej serio. Niech Mariusz nam dowiedzie, że nie jest tchórzem — odpowiedział chłopak.

— Wyjedźmy na weekend. W piątek po szkole. To tylko dwie godziny jazdy autobusem — zaproponował Wojtek.

— Dobrze, więc ustalone. Wyjeżdżamy w piątek za dwa tygodnie po szkole — powtórzył Mistrzu. — Czy wszyscy się zgadzają? Kto jest przeciwko, niech podniesie rękę — powiedział chłopak.

— Ja się waham. Rodzice mnie pewnie nie puszczą — oznajmiła Kasia.

— Ja też będę miała problem ze staruszkami. Mam kłopoty z takimi wyjazdami — poparła ją Iga.

— Powiedzcie, że wyjeżdżamy tylko na weekend, w niedzielę wieczorem wszyscy jesteśmy z powrotem — zaczął zachęcać dziewczyny Mistrzu.

— Możecie powiedzieć starym, że nie jedziecie same, będą przecież wasze koleżanki — zaproponował Bartek.

— To może być w moim wypadku trudne — odpowiedziała Kasia.

— A chłopaki? Czy ktoś wycofuje się z tej próby odwagi? — zapytał wyzywająco Mistrzu. — Wszyscy są za? Ty, Oskar, byłeś przeciwny temu testowi, ale chyba teraz nie wycofasz się z wyjazdu? — zwrócił się do chłopaka.

— Ja też się waham, ale dobrze. Jeśli nikt się nie wycofa i pojadą także dziewczyny, to i ja wezmę w tym udział.

— Masz pewnie po cichu nadzieję, że nie dojdzie do wyjazdu — stwierdził Mistrzu. — Ale dziewczyny jadą. Prawda, Iga? Prawda, Ula?

— Opuścić taką imprezę? Nigdy — oznajmiła Ula. Ja namówię rodziców Igi, żeby się zgodzili — dodała dziewczyna.

— Świetnie, do kompletu brakuje nam tylko Kasi i Darka. Co z wami? Czy zamierzacie zepsuć nam zabawę?

— To dla mnie może być trudne. Jak wszyscy wiecie, mam problemy z chodzeniem. Byłbym dla was tylko zawadą — odparł z rozmysłem Darek.

— A kto ci każe się tam z nami wspinać? Ja pojadę samochodem, więc podwiozę cię do samego klasztoru.

Darek siedział markotny, zastanawiając się, jak się z tego wykręcić. Brakowało mu jednak pomysłu.

— Dobrze więc. Jak się okazuje, jadą wszyscy. Mam nadzieję, Kasiu, że rozumiesz, cały wyjazd zależy teraz od ciebie. Chyba nie odmówisz nam tego? — zaczął naciskać Mistrzu.

— Muszę się jeszcze zastanowić i przemyśleć całą sprawę — odparła dziewczyna.

— Tu nie ma o czym myśleć. Ja pojadę tam pierwszy samochodem. Jeśli chcesz, mogę zabrać również ciebie i wszystkie dziewczyny. Czy chcesz jechać z chłopakami autobusem? Moi rodzice też tam będą, więc możesz być spokojna — zapewniał Mistrzu.

Darek po cichu miał nadzieję, że Kasia odmówi. Miałby wtedy gotową wymówkę, by nie jechać. Dziewczyna jednak, ku jego zmartwieniu, nadal się wahała. Na domiar złego do wyjazdu zaczęły ją namawiać Natalka razem z pozostałymi dziewczynami, które uważały ten weekendowy wyjazd za świetną zabawę.

— No dobrze — oznajmiła po chwili wahania Kasia — pojadę. — Poproszę rodziców, by mnie puścili.

— Świetnie, a więc nasz zakład stoi. Za dwa tygodnie wyjeżdżamy. Rozumiem, Darku, że i ciebie nie zabraknie?

— Dobrze więc, mnie także nie zabraknie — odpowiedział bez entuzjazmu Darek. W sercu jednak żałował, że tak łatwo na wyjazd zgodziła się Kasia.

— Nie mam niestety innego wyjścia — powiedział już po cichu do siebie.

IV

Dwa tygodnie później, w piątkowy wieczór wszyscy byli już na miejscu. Najszybciej w swoim domku w Puszczy Buczackiej zjawił się Mistrzu. Wraz z nim samochodem przyjechały trzy dziewczyny: Natalka, Iga i Ula oraz Bartek. Reszta wraz z Kasią i Darkiem jechała autobusem. Mistrzu zapraszał także Kasię, by wybrała się razem z innymi dziewczętami jego autem, ale ta postanowiła jechać z główną grupą.

Kiedy wysiadali na ostatnim przystanku, w autobusie pozostali tylko oni, a zdziwiony kierowca zapytał, gdzie im się chce tak późną porą iść przez puszczę. Młodzieży jednak humor dopisywał i nawet Mariusz, który był głównym bohaterem tego wyjazdu, żartował sobie z innymi kolegami. W atmosferze tego wieczoru brak było jakiegokolwiek napięcia i nerwowości. Wszyscy doskonale się bawili i myśleli jedynie o czekającym ich miłym weekendzie. Zaraz po wyjściu z autobusu uderzyły ich dwie rzeczy: niesamowita cisza oraz zapach lasu, który przenikał wszystko dookoła. To tylko nakręciło ich do dalszych żartów i zabawy. Wkrótce roześmiana grupa zgodnie ze wskazówkami Mistrza skręciła w leśną drogę prowadzącą do domku letniskowego. Droga była wystarczająco szeroka, by zmieścił się na niej samochód, jednak z minięciem się byłyby już spore problemy. Prowadził Robert, który nawet tu miał założone na uszy słuchawki. Za nim szli Wojtek i Antek. Ten pierwszy raczej obojętny na piękno natury, Antek zaś był w tych lasach już kiedyś i teraz ciekawie rozglądał się dookoła. Następnie, także dwójką, szli Mariusz i Oskar. Mariusz trzymał się całkiem nieźle jak na cel tej eskapady, dowcipkował i zagadywał na ogół milczącego Oskara, który prócz małego plecaka dźwigał ze sobą także gitarę. Pochód zamykali Kasia i Darek, którzy już od początku zostali trochę w tyle. Nie dlatego, że tak zachwyciła ich Puszcza Buczacka, ale ponieważ Darek miał problemy z szybkim chodzeniem, zwłaszcza po leśnych drogach, na których pełno było wybojów czy kałuż. Wszyscy pogrążeni we własnym świecie szli swoim tempem.

— Wiesz, Kasiu — zagadnął chłopak. — Mam wątpliwości, czy ta cała nasza wyprawa to dobry pomysł.

— Tak? Dlaczego tak uważasz? Może być całkiem fajnie. Rozejrzyj się dookoła, jakie piękne i dzikie lasy — odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna.

— Nie myślę o pięknie przyrody, raczej o przypadłościach ludzkich — odparł Darek.

— Chyba nie jest aż tak źle — usiłowała go pocieszyć dziewczyna.

— Niestety, ja znam moich kolegów trochę lepiej i z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że nigdy nie wiadomo, co im strzeli do głowy.

— Trochę przesadzasz. Jacy są, tacy są, ja bym ich aż tak źle nie oceniała. A co myślisz o tym zakładzie?

— Pośmialiśmy się trochę i wystarczy. Bądźmy szczerzy, należało mu się.

— Na śmiechu się nie skończy, tego jestem pewien. Naprawdę uważam, że jak się rozkręcą, to mogą sporo namieszać.

— Na szczęście będą tu rodzice Mistrza, więc o ich zachowanie możemy być spokojni.

— Obyś miała rację.

Oboje zamilkli. Las, a właściwie puszcza robiła na nich spore wrażenie. Wielkie i rozłożyste kilkusetletnie dęby rosły tuż przy drodze, ot tak, na wyciągnięcie ręki. Drzewa po prostu emanowały tajemnicą minionych wieków. Właściwie można było poruszać się tylko drogą, zaraz obok niej zaczynały się przepastne leśne głębiny, w których bardzo łatwo było się zgubić. Darek i Kasia szli powoli, rozkoszując się widokiem. Grupa przed nimi bardzo szybko oddaliła się, tak iż praktycznie zostali na drodze sami. Darek dzielnie radził sobie z wybojami, a Kasia mu asystowała, jednak nie proponowała swojej pomocy, ponieważ wiedziała, że chłopak może poczuć się dotknięty. Poruszali się więc wolno i mozolnie.

— I pomyśleć, że to już jeden z ostatnich takich lasów w naszym kraju — zagadnął chłopak.

— Tak, to prawda, jest niesamowicie dostojny i piękny, nawet teraz, gdy wszystko wokół jest ciemne.

Darek był jednak w innym nastroju.

— Muszę ci się, Kasiu, przyznać, że ta puszcza, szczególnie teraz, wieczorem, trochę napawa mnie lękiem.

— Dlaczego? Tu jest tak pięknie. Chciałoby się tu zamieszkać na zawsze.

— Co pięknego jest w tym mroku?

— Te bardzo stare drzewa. Każde z nich przez ten czas było pewnie świadkiem wielu wydarzeń.

— Tu, w lesie? Może były świadkiem jedynie tego, jak rosną zarośla — odpowiedział przekornie Darek.

Dziewczyna poczuła się trochę dotknięta jego stwierdzeniem.

— Nie przesadzaj. Droga, którą jechaliśmy autobusem, istnieje zapewne od dawna, bo prowadziła do samego klasztoru w Lichoniu. Pomyśl, ilu ludzi przez ten czas zmierzało nią, ilu pielgrzymów, zakonników, kupców z zaopatrzeniem dla zakonników.

— Tak, masz rację. Niesamowita jest ta droga do klasztoru.

Zamilkli znowu. Darek nie chciał przeszkadzać Kasi w rozkoszowaniu się tymi rozmyślaniami.

Po półgodzinie byli na miejscu. Puszcza w pewnym momencie rozrzedziła się i na rozległej polanie zobaczyli domek letniskowy rodziców Mistrza. Weszli przez drewnianą furtkę na otoczoną ogrodzeniem posesję. Wokół kręcili się ich koledzy i koleżanki. Mistrzu rozpalił już wcześniej ognisko. Słychać było głośne śmiechy, rozmowy i dowcipkowanie.

— No, jesteście w końcu. Nie wiedziałem, czy może już was zacząć szukać w tej gęstwinie — przywitał ich oboje Mistrzu. — Chodźcie, zostawcie w domu plecaki i dołączcie do ogniska. Browar studzi się już w wiadrze.

Kasia rozejrzała się dookoła. — A twoi rodzice na pewno zgodzą się, żebyśmy pili tu alkohol? — zapytała.

— Moim rodzicom wypadło coś ważnego. Niestety, zatrzymały ich obowiązki.

— Jak to? Przecież mówiłeś, że będą.

— Słuchaj. A co to w końcu za różnica? Jesteśmy przecież dorosłymi ludźmi, ja i ty. Więc może przestaniesz grymasić i zaczniesz się z nami bawić.

— Chcę ci tylko powiedzieć, że zawiodłam się na tobie. Pomyślałeś, co my teraz powiemy rodzicom?

— Jakoś dziwnie nikt się o to nie pyta, tylko ty. A nawet więcej, wszyscy poza tobą są z tego bardzo zadowoleni. Daj więc sobie spokój z tymi skrupułami i po prostu baw się z nami. Wyłącz myślenie i przestań się zamartwiać.

— O nie, z tobą nie ma sensu rozmawiać, jesteś niereformowalny.

— No co? Przyszli już nasi maruderzy? — powiedział, podchodząc do nich, Robert.

— Jak miło, że się o nas troszczysz — odparła gniewnie dziewczyna. — Rychło w czas.

— Ale, Kasiu, zauważ, iż dzięki temu, że każdy szedł własnym tempem, Darek mógł cieszyć się twoim towarzystwem — odpowiedział uśmiechnięty Robert.

— Czyli, że może mamy ci jeszcze podziękować za twoją obojętność? — zapytała dziewczyna.

— Na to wychodzi. Darek na pewno mógłby mi okazać wdzięczność. Prawda, koleś?

— Daj mu spokój — powiedziała podniesionym głosem Kasia.

— Dosyć tego marudzenia. Dotarliście tu cali i zdrowi, więc o co wam chodzi? Pokrzepimy się kiełbaskami i piwem, to zły humor pryśnie.

— Zapraszam, zapraszam — powiedział Mistrzu. — Przestańcie już marudzić i siądźcie razem ze wszystkimi.

— Chodźcie, chodźcie — powtórzył zaproszenie Robert. Wszystko już gotowe.

Kasia i Darek spojrzeli po sobie. Teraz jednak Darek już milczał. Oboje zostawili małe plecaki w domku letniskowym i dołączyli do towarzystwa przy ognisku.

— Dobra, panowie, kto ze mną pójdzie wyciągnąć wiadro z piwem ze studni? — zapytał Bartek.

— Ja — odpowiedział szybko i zdecydowanie Wojtek.

— Może niech się jeszcze schłodzi — zaproponowała Iga.

— Nie, wstawiliśmy je przecież zaraz po przyjeździe — odpowiedział Mistrzu. — Będzie miało już dosyć. Idźcie po nie.

— A ty, Mariusz, co siedzisz taki markotny? — zapytał Mistrzu i zaśmiał się. — Myślałem, że dowiedzenie swojej odwagi sprawi ci radość.

Bartek i Wojtek z daleka odpowiedzieli śmiechem.

— On jest mocny, ale w gębie — dał się słyszeć od studni głos Bartka.

— Jak taki jesteś mądry, to może mnie wyręczysz.

— A co, strach cię już oblatuje? — zapytał Bartek.

— Gdyby tak było, tobym nie przyjechał.

Wkrótce zjawili się Bartek z Wojtkiem, niosąc butelki z piwem. Rozdali je siedzącym wokół ogniska, a Mistrzu wyjął z kieszeni otwieracz.

— To co? — zapytał głośno. — Wypijmy za odwagę.

— Za odwagę! — odpowiedzieli chórem wszyscy.

Zapadła cisza. Ogień rozświetlał ich twarze. Wszyscy przez chwilę zapatrzyli się w płomienie. Było cicho i przyjemnie.

— A kiełbaski? Zapomnieliśmy o nich — powiedział Iga. — Ula, chodź ze mną, przyniesiemy tacki.

— Zostań, Ula, ja pomogę Idze — oznajmiła, wstając od ogniska, Kasia. — A chłopcy może w tym czasie przygotują kije.

Antek i Oskar wstali od ogniska i podeszli do sterty patyków.

— Może coś z tego wybierzemy — powiedział Oskar.

— No nie — stwierdził Bartek — dziewczyny nie wypiły jeszcze swojego piwa.

— Słuchaj, Bartek, wstaw następne do wiadra — polecił Mistrzu.

— Robi się — odpowiedział chłopak.

Przez jakiś czas trwała krzątanina. Robert, który chwilowo nie miał zajęcia, wyjął papierosy i zapalił.

— Tak, przyjemnie tu, nie ma co gadać — powiedział powoli, zaciągając się.

— Tym przyjemniej, że szkoła już się kończy i wkrótce wakacje — odpowiedział mu Mariusz.

— Wyjeżdżasz gdzieś z rodziną? — zapytał Robert.

— Tak, jedziemy wspólnie do Chorwacji, a potem z kumplami umówiłem się na windsurfing — odpowiedział Mariusz.

— Surfing na pełnym morzu? To oznacza pełno okazji, żeby zginąć — zażartował Robert.

— Do czego pijesz? Do tej kostuchy, którą mam uściskać?

— Jak widzę, jesteś spokojny. Mimo wszystko mam nadzieję, że jakoś ci się uda.

— Co ma mi się udać?

— Przeżyć następny rok szkolny — odpowiedział, uśmiechając się pod nosem, Robert.

— Nie strasz Mariusza — powiedział Mistrzu. — Wszyscy się założyliśmy, więc przypominam ci, że to dotyczy także ciebie.

— W porządku. Ja tylko tak per forma — odpowiedział, zaciągając się, Robert.

Zapadło milczenie. Przy ognisku zostali tylko Mistrzu, Mariusz, Robert i Darek. Inni zajęci byli przygotowaniami do biesiadowania. Wkrótce nadeszły dziewczyny.

— Już jesteśmy, możemy zaczynać — oznajmiła Iga.

— My też już skończyliśmy — powiedział głośno Bartek, wracając od strony studni z Wojtkiem.

— A wy? — zapytała Ula chłopców przygotowujących kije.

— Już, zrobione.

Wszyscy ponownie rozsiedli się wokół ognia.

— To co? Za wakacje — wzniósł toast butelką piwa Robert.

— Za wakacje — odpowiedzieli mu wszyscy i pociągnęli trunek.

Znowu zapadła cisza.

— No i za odwagę — ponownie zaproponował Mistrzu. — Mam nadzieję, że nikt się nie wyłamie z naszej próby.

— Przestańcie znowu o tym waszym zakładzie — odparła Iga. — Cieszmy się wieczorem i ogniskiem oraz tym, że udało się nam wspólnie wyjechać.

— A więc, panowie i panie, za naszą przyjaźń — ponownie zaproponował toast Mistrzu.

— Może tak powoli z tymi toastami, bo się kompletnie upijemy — odpowiedziała Natalka.

— No i cóż w tym złego, prawda, Oskar? — zagadnął Bartek. — Trzeba się czasem rozweselić.

— Mnie jedno piwo zupełnie wystarczy, żeby uczcić te wasze wszystkie toasty — odpowiedział Oskar.

— A mnie przeciwnie — odparł Wojtek. — Piwo jest świetne na dobry humor, a także na zdrowie. Prawda, Antek? — zapytał zaczepnie chłopak.

— Tak, tak. Przypominam sobie imprezy, po których, mówiąc delikatnie, długo nie mogłeś dojść do siebie po tej kuracji — odpowiedział chłopak. — Ja bym był jednak ostrożny w leczeniu się alkoholem.

— A co na to Kasia? — zapytał Mistrzu. — Wybierasz się przecież na medycynę.

— Nie zamierzam komentować tych waszych popisów i również dziękuję za drugie piwo — odpowiedziała dziewczyna cały czas wściekła na chłopaka, że oszukał ich wszystkich.

— Uuuuu. Dało się słyszeć buczenie części chłopców.

— Chcesz nam zepsuć dobrą zabawę? — zapytał Wojtek.

— Od kiedy upijanie się to dobra zabawa? Chcesz pić, to twoja sprawa, ale nie wmuszaj we mnie tego piwska.

— Już dobrze. Dajmy spokój — powiedział pojednawczo Mistrzu. — Oskar, przywiozłeś gitarę?

— Tak — odpowiedział chłopak.

— No to na co czekasz, pośpiewaj nam trochę.

Oskar odstawił swoją butelkę, wstał i ruszył w stronę domku letniskowego.

Korzystając z jego chwilowej nieobecności, Mistrzu wzniósł kolejny toast.

— Świętoszek sobie poszedł, więc, panowie i piękne panie, do dna — zakomenderował chłopak.

— Wszystko słyszę — odpowiedział Oskar sprzed domku.

— Na twoje zdrowie — zakrzyknął Bartek.

— Nie trzeba, trzymam się świetnie.

— Tylko się nie zgub — krzyknął Wojtek.

— Już wracam.

— Patrz pod nogi — krzyknął Bartek.

— Zbytnia troska, jeszcze trochę piwa mi zostało.

Po chwili Oskar był już razem z gitarą przy ognisku.

— No to co, śpiewamy? — zapytał, lecz pytanie zostało zignorowane. Wszyscy zajęci byli rozmową.

— Wybierz coś nastrojowego, coś wyjątkowego — zaproponował Mistrzu.

— Wypraszam sobie, śpiewam tylko wyjątkowe piosenki — odparł Oskar.

— Natalko, ty chyba lubisz poezję śpiewaną. Może ty coś wybierzesz — zaproponował chłopak.

— Zgoda — odparła dziewczyna. — Znasz Warkocze buczynowe albo Niebo sięga gór?

— No pewnie, dziewczyno. Kto by tego nie znał. Najpierw Warkocze, później Niebo — powiedział Oskar. — Przesiądź się bliżej, zaśpiewamy razem.

— Tylko nie smutasy, proszę was — powiedział Robert.

— Nie martw się, będzie co najwyżej nastrojowo — odparł Oskar.

— Kto mnie obudzi? — zażartował Robert.

— Ja — odpowiedziała Natalka. Mam nadzieję, że kubeł zimnej wody wystarczy.

Oskar przez chwilę dostrajał gitarę i wkrótce oboje z Natalką zaśpiewali jej ulubione piosenki.

Wszystkim się to spodobało i nawet Robert przysłuchiwał się im z uwagą.

V

Oskar i Natalka trochę rozruszali towarzystwo. Zaczęli co prawda od nieco sentymentalnych piosenek, ale skończyli swój występ na dobrze znanych i sprawdzonych hiciorach, które śpiewali niemal wszyscy. Czas mijał dosyć szybko i wszyscy sprawiali wrażenie zadowolonych. Po pierwszej butelce piwa Mistrzu zarządził drugą i wszyscy byli już nieco podchmieleni, niemal zapominając, po co tu przyjechali. Zmęczenie podróżą dało o sobie znać i po pewnym czasie zapadło milczenie. Wszyscy wpatrywali się jedynie w pomarańczowożółte płomienie. Powoli zapadła noc i zrobiło się nieco chłodniej. Jednocześnie z puszczy wokół dały się słyszeć jakieś hałasy i pohukiwania.

— Muszę wam coś wyznać — oznajmił z powagą Mistrzu.

— Jestem kosmitą — zażartował sobie Mariusz.

— No, może niekoniecznie kosmitą, ale skoro już mowa o rzeczach niewyjaśnionych i tajemniczych, to chciałem wam powiedzieć, że praktycznie od zawsze miejsce to owiane było złą sławą.

— I dopiero teraz nam o tym mówisz? — powiedziała Ula, udając przerażoną.

— A co właściwie masz na myśli? — zapytała zaciekawiona Iga.

— W dawnych czasach były tu nieprzebyte leśne ostępy. Mało kto miał odwagę zapuszczać się w te gęstwiny samotnie. Właściwie tylko droga prowadząca do klasztoru w Lichoniu była jako tako bezpieczna, choć i tam zdarzało się wiele ludzkich dramatów — kontynuował Mistrzu.

— Co więcej, dochodziło tu także do napadów i rabunków. Na ogół unikano tych kniei i poruszano się wyłącznie drogą, która prowadziła do klasztoru.

— Jeśli tu było tak niebezpiecznie, jak mówisz, to zakonnicy z Lichonia przeżyli tu chyba tylko cudem — zażartował Robert.

— Tak, a poza tym dawniej pełno w tych lasach było dzikiej zwierzyny, niedźwiedzi czy wilków, ta knieja po prostu żyła własnym życiem, a każdy intruz narażał się na zagubienie i śmierć — odpowiedział Antek.

— Panowie, kto twierdzi, iż ten las jest zabójczy? Mistrzu jedynie przypomniał złą sławę tego miejsca — powiedział Bartek.

— Dokładnie — dorzucił Wojtek. — Dajcie mu dokończyć i przestańcie przerywać.

— Nie cierpię, jak ktoś ględzi bez sensu. Przecież to wszystko to są bajki dla grzecznych dzieci — odpowiedział Robert.

— A ty co? Uważasz, że dawniej to był zwyczajny zagajnik na niedzielne spacery? — odparł Wojtek.

— Ale robienie z tej puszczy przybytku złego to stanowczo przesada — odpowiedział Robert.

Chłopcy obruszyli się na siebie i przez chwilę ponownie zapadło milczenie.

— A ja po prostu myślę, że to wstęp do przestraszenia Mariusza — odparła Iga i dodała: — Możecie sobie darować. I bez tego na tym odludziu jest jakoś tak strasznie.

— Strasznie? — odpowiedział Mariusz. — Czy ty, Igo, boisz się tego lasu?

— Z wami nie, to oczywiste, ale gdybym w tym domku była sama, bez żadnego towarzystwa, to na samą myśl otym przechodzą mnie ciarki. Jakoś tu mroczno i pusto.

— Ja też tak myślę — dorzuciła Ula. — W tym lesie jesteśmy kompletnie odcięci od świata. Nawet telefony nie mają tu zasięgu.

— Telefony bez zasięgu? Niech sprawdzę — powiedział Oskar, wyjmując swoją komórkę. — Rzeczywiście, Ula ma rację. Jesteśmy przynajmniej częściowo odcięci od świata.

Chłopak jeszcze mówił, kiedy nagle coś trzasnęło w pobliskim lesie. Wszyscy jednocześnie spojrzeli w tamtą stronę, lecz niczego więcej nie usłyszeli.

— Skłamał, że będą rodzice. Teraz okazuje się, że jesteśmy odcięci od świata. On przesadził, i to grubo — powiedziała cicho Kasia do Darka.

— Ta buta, pewność siebie i pycha są po prostu trudne do wytrzymania. Oby skończyło się jedynie na tych bredniach, które bez przerwy opowiadają — dodał chłopak.

— A co, myślisz, że będzie jeszcze gorzej? — zapytała z niepokojem dziewczyna.

— Moim zdaniem to dopiero początek większej całości. Zauważyłaś, jak Mistrzu i Bartek poją wszystkich tym piwem?

— Może to tylko ich młodzieńcza fantazja. Na pewno wszystko będzie OK, zobaczysz.

— Moim zdaniem Mistrzu potrafi być wyrachowany. Jeśli ma jakiś cel, potrafi zrobić wiele, by to osiągnąć.

— Ciekawe, czy dadzą nam spokój — powiedziała dziewczyna.

— Chyba nie posuną się do tego, by jawnie i przy wszystkich nas do czegoś zmuszać. Co innego, gdybyśmy byli upici, to znacznie ułatwiłoby im sprawę.

— To co? Trzecie piwko? — zakrzyknął Bartek na potwierdzenie słów Darka.

— Kasia, Darek, co z wami? Zostaliście daleko w tyle — poparł go Mistrzu.

— Chyba masz rację, Darku — powiedziała cicho Kasia.

— Co tam szepczecie ze sobą? — zapytał Wojtek. — Jakieś konszachty? Jesteście w towarzystwie, więc zapomnijcie o tej konspiracji. Rozmawiajcie głośniej albo w ogóle.

— Odkąd zacząłeś dbać o dobre maniery w towarzystwie? — odparł Oskar.

— A ciebie co to obchodzi. Są tu razem z nami, to niech rozmawiają głośniej — odpowiedział chłopak.

— Z tym będzie większy kłopot, bo jak pewnie zauważyłeś, jesteśmy pośrodku lasu. Więc co, mają do siebie krzyczeć, bo tak wypada? — powiedział Oskar.

— Już dobrze, łapiesz mnie za słowa, doskonale wiesz, o co mi chodzi — upierał się Wojtek.

— Słuchaj, człowieku, daj im święty spokój. Jesteś po prostu upierdliwy — odpowiedział mu Oskar. — Widocznie stracili ochotę na przekomarzanie się z tobą, tym bardziej że rozpoczynasz już trzecie piwo i powoli przestajesz pojmować to, co mówisz — dodał ostro chłopak.

— No, no, na zbyt wiele sobie pozwalasz. Myślisz, że jak śpiewasz smętne piosenki, to wszystko ci wolno — postawił się Wojtek.

— Dzięki tym piosenkom trochę się rozruszałeś, a tak to byś przesiedział cały wieczór w milczeniu, pojąc się piwem.

— Wypraszam sobie. Ja mam bardzo mocną głowę. Ten alkohol to dosłownie i w przenośni dla mnie małe piwo.

— Tylko czy aby rzeczywiście takie małe… Sądząc po tym, co mówisz i jak się zachowujesz, to piwo było dosyć spore.

— A ty, harcerzyku, za bardzo mnie pouczasz. Sam dobrze wiem, ile i z kim mam pić alkohol.

— Panowie, panowie, przywołuję was do porządku. Wyraźnie psujecie zabawę tą kłótnią. To ewidentne marnowanie tak mile rozpoczętego wieczoru — interweniował Mistrzu. — Każdy może wypić, ile tylko zmieści. Piwa jest dosyć.

— Ładny mi wieczór, dochodzi już jedenasta — wtrącił Antek.

— Kto to powiedział? Kto mierzy czas i patrzy na zegarek podczas tak beztroskiej biesiady? — zapytał Mistrzu. — Antek, pospiesz się, bo piwo stygnie. Jeszcze masz sporo w butelce — dodał.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.