E-book
14.7
Niekonwencjonalna sztuka walki

Bezpłatny fragment - Niekonwencjonalna sztuka walki

Odnaleźć siebie


Objętość:
71 str.
ISBN:
978-83-8104-039-6

„Patrząc na księżyc z pewnością zobaczysz jego blask,
spróbuj dostrzec ten blask poprzez chmury”.

Janusz Niedzielin

Dziś sztuka walki jest bardzo zróżnicowana, tzn. poprzez style, nauczanie i podejście do niej samej.

Nie trudno zauważyć, że też przypomina tradycyjną naparzankę. Również można na tym zarobić trochę grosza, biorąc udział w zawodach takich jak: MMA i inne. Nie mówię, że nie, bo to też sposób na zarobkowanie. Świadomość że wchodzimy do klatki, czy też na ring, to sprawa naszego wyboru. Możemy na tym zarobić pieniądze, stać się sławnym, lub też stracić zdrowie, a nawet życie. Nie piszę o tym, by kogoś przestraszyć, bo każdy ma swój rozum i nim się kieruje. Sam kiedyś brałem udział w takich walkach, po prostu chciałem sprawdzić swoje umiejętności. Nie powiem że z czasem przeszła mi po głowie myśl, dlaczego na tym przy okazji nie zarabiać? Po pewnych przemyśleniach podjąłem parę walk o zakład kto lepszy. Nie było ringu, była ulica i pieniądze dla zwycięzcy. Walki prawie bez zasad. Kategoria wagowa…, open. To już mówiło samo za siebie.

W dalszej części opiszę parę swoich walk z których wyszedłem zwycięsko i w jaki sposób tego dokonałem. Moja przygoda ze sztuką walki zaczęła się jeszcze w dzieciństwie. Miałem zaledwie 9 lat. Pierwszym moim nauczycielem był mój ojciec Konstanty, który nauczył mnie parę technik sambo. Jest to rosyjska sztuka walki, coś jak japońskie Jiu-Jitsu.

Nagła śmierć mojego taty zamknęła we mnie dalszą drogę po której tak bardzo chciałem iść dalej. Miałem 11 lat gdy ten dramat dotknął mnie i moją rodzinę. Byłem dzieckiem, ciężko było się pozbierać po takiej tragedii. Ojciec zawsze mi powtarzał — „bez względu na przypadki losowe staraj się osiągać cel“. A przecież zaszczepił we mnie to coś. Chciałem być najlepszy w tym co robię i to nie tylko na przysłowiowym podwórku. Po roku jakoś się pozbierałem w jedną całość i wróciłem na drogę wojownika.

Nie było łatwo odnaleźć się po takiej przerwie, ale upartość i pewna determinacja dały dobry efekt do dalszych działań w tym kierunku. Zacząłem poszukiwać źródeł z gazet, książek…, filmu. Nie było wtedy video, internetu. Byłem na jakiś sposób samoukiem, ale nigdy nie przestałem na poszukiwaniu nowych doświadczeń. W okresie młodzieńczych lat niemal każde wakacje wykorzystywałem na wyjazdy do różnych klubów, jak i poznawanie ludzi którzy trenują sztukę walki.

Do 13 roku życia byłem wyłącznie adeptem Jiu-Jitsu, aż do czasu gdy zobaczyłem film „Kobra” japońskie dzieło kina akcji. Pamiętam film dla dorosłych, gdzie były sceny przemocy, a przecież miałem 13 lat. Jakoś udało mi się przedostać na salę kinową i osłupiałem z wrażenia widząc pierwszy raz karate w mistrzowskim wydaniu, prezentowane umiejętności przez Kamurę — tak też nazywał się główny bohater.

Po seansie zacząłem rozmyślać nad przekwalifikowaniem się na tę sztukę walki, czyli karate. Dużo było za, by dotknąć czegoś nowego. Po pierwsze walka na dystans, nie muszę wdawać się w bezpośredni kontakt w stylu chwyty — łap i rzuć. Większa swoboda ruchu — przestrzeń. I co najważniejsze psychologiczne podejście. Walka w dystansie z pewnością mniej nas spala od środka, jak ta w zwarciu. Nigdy nie wiemy jaką siłą dysponuje przeciwnik, a możecie mi wierzyć na słowo, jeśli trafi się na osiłka, to same techniki nie wystarczą trzeba mieć też siłę na takie przepychanki. Coś o tym wiem.

Podam jeden z wielu przykładów jaki sam przeżyłem stawiając czoła trzem Ukraińcom, gdy jeszcze pracowałem jako wykidajło w klubie dyskotekowym. Szybki chwyt za szmaty ze strony Ukraińca, podniesienie mnie do góry, uderzony parę razy z główki w czoło (jak by w nos to już było by po zawodach) w ostatnim momencie nastawiłem czoło do przysłowiowego oklepania. Nic nie mogłem zrobić, Ukrainiec był zaprawiony w boju i znał się na rzeczy. Był dwa razy jak ja. W końcowej obróbce podniósł mnie do góry i jak workiem rzucił mnie na stolik, gruchnąłem przyzwoicie, ale bez jakichkolwiek złamań, co umożliwiło mi kontynuowanie walki. Czułem się obolały jak i wściekły na swoją niemoc. Złość w takich sytuacjach jest największą głupotą, bo nie myślimy racjonalnie, więc musiałem szybko uzbroić się w inny tok myślowy. Ukrainiec widząc, że się podnoszę ruszył na mnie w dzikim szale. Zrobił ogromny zamach pięścią, by uderzyć mnie prawym sierpem w twarz. To dało mi czas by wyprzedzić Ukraińca, za nim jego pięść wylądowałaby na moim nosie. Wykonałem błyskawiczny cios w nos przeciwnika. Cios był prosty po skosie z tak zwanym ślizgiem.


ZEJŚCIE Z LINII ATAKU PRZED CIOSEM SIERPOWYM (HAK)

Fot.1,2

Najważniejsze jest wyczucie w czasie. Refleks i umiejętność patrzenia to wszystko musi iść w parze. Z linii ataku schodzimy niemal w ostatniej chwili, tak by przeciwnik „przestrzelił” uderzenie. Pozycja z gardą. Ciężar ciała rozłożony tj. 70 % na nogę zakroczną (tylną) przy zejściu z linii ataku nie balansujemy ciałem. Ruch w bok (ślizg ) musi być płynny — niesygnalizowany. Podczas kontrataku mocny wydech tak by wyrzucić całe powietrze z płuc przy czym mięśnie brzucha muszą być napięte. Uderzamy w dolną szczękę. Celne uderzenie z pewnością zakończy walkę gdyż, uszkodzenie żuchwy raczej zniechęci przeciwnika do dalszej walki. W kwestii innych technik mechanizm zejścia z linii uderzenia — praktycznie jest ten sam. Różnica jest tylko w tym czy schodzimy w lewo, czy też w prawo z linii ataku.


Co człowiekiem kieruje w takiej sytuacji? Pewnie emocje, ale też instynkt jak i „charakter”, który za sprawą treningu się zmienia. Zostają jeszcze geny, które w niektórych osobach są jak by uśpione, a w innych buzują non stop. Czytelnik zada pewnie teraz pytanie. Co jest lepsze uśpienie czy też aktywność? Odpowiedź nie jest trudna.

Uśpienie które w razie konieczności budzi się w sposób błyskawiczny. Wszystko można opanować, a więc chodzi o emocje. Człowiek spięty jest na jakiś sposób przewidywalny. Osoba, która umie panować nad emocjami jest raczej nie do wyczucia. To również można opanować poprzez trening psychofizyczny.

Dokończę teraz wątek mojej przygody z Ukraińcami. Po ciosie prostym — trzy razy, Ukrainiec padł hmm? w sumie zawisł na kaloryferze. Kolejny jego kompan wyciągnął nóż i ruszył wprost na mnie. Przyznam w takiej sytuacji włos się jeży na głowie, nawet łysemu. Zrobiłem unik, blok i prosty cios pięścią z doskoku.

Tu pojawia się kolejne pytanie? Jak pokonać strach? Przecież niektórzy na widok noża, broni mdleją ze strachu, a co dopiero odbierać racjonalnie ataki. Tak jak wspomniałem w powyższej treści wszystko można wytrenować…, no prawie wszystko. Sorry, ale nie każdy jest Bruce Lee i umie sprawę załatwić jak w filmie „Wielki Szef” — scena z nożem.

Życie, to nie film — choć film daje nam pewną wyobraźnie, jak i motywację — w stylu…, też tak bym chciał.

Ciąg dalszy z ostatnim Ukraińcem. Ten trzeci widząc swoich kompanów w pozycjach horyzontalnych, chwycił za krzesło. Pewnie nie zamiarem by na nim usiadł. Zrobiłem szybkie obejście, by nie stać na linii „ognia” po czym szybkim krótkim kopnięciem w kolano uniemożliwiłem jego kontynuację agresywnej walki. Na koniec szybki atak ze zmyłką na brodę — cios grzbietem pięści.

Poruszę teraz wątek, który nie jednego z Was męczy….

Jaki styl jest najskuteczniejszy? Pytanie normalne i nie łatwe w odpowiedzi.

Odpowiem na nie na swoim przykładzie.

Przez około 35 lat trenowałem różne sztuki walki takie jak: jiu-jitsu, wing chun, judo, karate tradycyjne, aikido, krav maga, taekwondo, karate kyokushin, tai chi.

Wniosek po latach.

Każdy ma prawo wyboru szkoły jak i stylu, ale czy umiemy się odnaleźć w jednym stylu? Czemu nie. Wątpliwości przychodzą wówczas jak robimy konfrontacje z innym przedstawicielem szkoły walki i jest od nas lepszy.

Mało tego. Powiedzmy że, ćwiczymy 3 lata, a ktoś rok i nas pokona. I nie chodzi o wiek, czy też kwestie budowy ciała (choć to też ma znaczenie), ale powiedzmy, że zawodnicy to rówieśnicy, tylko z innych szkół walki. W czym tkwi tajemnica?

Krótko odpowiem. W psychice i przekazu wiedzy ze strony trenera. Tak naprawdę każdy człowiek który uprawia sporty walki, to styl — nie ma dwóch takich samych osób i nie ma identycznych ruchów w kwestii naśladowania, są one podobne, a jednak inne. Pamiętacie ten czas gdy na ekrany kin wszedł film „Wejście Smoka” i co działo się po seansach.?

Śmietniki na ulicach fruwały, to tu, to tam i te dźwięki kota. Kto z nas nie próbował zawyć jak Bruce Lee? I kto nie próbował choć trochę naśladować jego ruchy. Po filmie zapełniły się kluby po same przysłowiowe brzegi. Taka była moda tamtych lat. A co za tym idzie? Znów kłania się stan psychologiczny. Jest moda i mija moda, tylko nie liczni zostają jej wierni. Wszystko zależy od tego, po co ćwiczymy? Dla zdrowia?, by być fajterem i walczyć za kasę?, dla sławy?, czy tak po prostu rekreacyjnie? itd.. Wybór zależny jest od nas samych.

Podam przykład na sobie.

Jako młody człowiek chciałem być najlepszy w tym co robię, chciałem imponować innym, takie wtedy trochę snobistyczne myślenie. Z upływem czasu zrozumiałem tę puentę całkiem inaczej. Czemu ma to służyć?

Wiadomo, że każdy chce być najlepszy, ale proszę mi wierzyć nie kosztem zdrowia. Osobiście odniosłem szereg kontuzji przez te wszystkie lata, bo wiadomo też, że jest to sport kontuzyjny.

Najważniejsze jest to, by samemu nie zrobić sobie krzywdy. Złe nauczanie, mała wiedza o anatomii ciała itd..

Jeśli już jesteśmy przy temacie nauczani a poszczególnych technik, to dla przykładu.

Jeśli kopniemy z marszu np. worek lub powtórzymy to kopniecie parę razy bez rozgrzewki to na 100 % nabawimy się kontuzji. Kolana, to naprawdę delikatna rzecz. Po czasie wychodzi wszystko, tzn., jeśli zabierzemy się za coś od tyłu — mówiąc delikatnie. Sam kiedyś popełniałem takie błędy, co tam młody zdrowy, co mi tam może strzelić, a jednak. Forsowanie organizmu po nie dość ogarniętej wiedzy wychodzi z czasem lub niemal od razu, tak jest ze wszystkim. Nie koniecznie przykładem muszą być sztuki walki. By dobrze funkcjonować i być sprawnym w tym co się robi trzeba mieć jeszcze wiedzę. Dla przykładu — jeśli chcemy zrobić szpagat, powiedzmy męski, czy jak kto woli turecki, musimy posiadać wiedzę jak do tego się zabrać. Ci co mają elastyczne ścięgna, to z pewnością zajmie im to o wiele mniej czasu. Gorzej jak ktoś ma tak zwane toporne ścięgna na rozciąganie wtedy wymaga to trochę większego zaangażowania. Znam osobiście tych, co próbowali robić to na siłę — efekt bolesne kontuzje.

Rozciąganie, to jedna z trudniejszych form treningowych. Trzeba to robić bardzo ostrożnie i rozważnie. Nic na siłę, lecz spokojnie cm po cm itd.. Podam ilustracyjnie przykład jak to osiągnąć bez kontuzyjnie…., (przykład)


Rozstaw nóg zabezpieczamy rękoma tak by mieć kontrolę na rozjeżdżające się nogi w bok fot.1.

Przy każdym podejściu do szpagatu zostajemy w rozkroku około (1 min. x 3 serie) — między seriami minutowa pauza. Ćwicząc takim sposobem, maksimum rozciągnięcia możemy osiągnąć po paru miesiącach. Szpagat rzecz ważna, ale nie najważniejsza

Ważne jest to, by rozciągać całe ciało, a nie tylko nogi

Fot. Szpagat

Człowiek jest tak skonstruowany, że niestety by móc wykonać jakieś trudniejsze ćwiczenia musi dobrze się rozgrzać, czyli najważniejsze partie ciała.

Kolejna bardzo ważna rzecz, to oddychanie. Na ten temat instruktorzy nie poświęcają zbyt dużo czasu — a szkoda, bo to podstawa dobrego treningu. Są specjalne ćwiczenia dla wzmocnienia przepony jak i wyrównania oddechu, co też wpływa na nasz stan psychofizyczny.

Takie klimaty można najczęściej zauważyć w karate kyokushin. Czytając tą książkę nasuwają się wam różne pytania, z pewnością jest ich mnóstwo. Staram się odpowiedzieć na te, które najczęściej mi zadawano, np.

Jeśli jestem dziewczyną małą, szczupłą i napadnie mnie jakiś osiłek, przypakowany itp., czy są szanse by temu zaradzić?

Jasne że tak, jeśli trenujemy sztukę walki — najlepiej dystansową tj., karate, czy taekwondo, judo itp., są to sporty w których kontynuujemy walkę w zwarciu — z wielkim szacunkiem dla tych dyscyplin, ale trudniej jest się obronić gdy ktoś nas złapie w pół od tyłu itd., nie ma co ściemniać, że chwyty są super skuteczne, a na pewno jeśli chodzi o kobiety i jak to mówi przysłowie — „chłop jak żaba silniejszy jak baba”. Proszę za bardzo nie brać tego do serca, bo na wszystko jest sposób, wszystko zależy w jaki też sposób jesteśmy trenowani i w jaki sposób trenujemy. Miałem okazję trenować grupę żeńską. I nie rzadko bywało tak, że panie były nawet lepsze od grupy męskiej.

Podam kolejny przykład, jak super poradziła sobie dziewczyna podczas potańcówki w dyskotece, gdy nagle musiała stawić czoła nachalnemu adoratorowi. Tak się złożyło, że pracowałem w tym klubie jako ochroniarz. Z racji profesji jaką wykonywałem musiałem mieć oko na wszystkich i wszystko. W czasie dyskoteki do jednej z dziewczyn podszedł gość, który niegrzecznie poprosił ją do tańca. Był nachalny i chamski. Gdy szedłem w ich kierunku zamiarem upomnienia delikwenta, by zachował fason wobec kobiety, wtem dosłownie w mgnieniu oka zobaczyłem szybkie kopnięcie w krocze napastnika ze strony dziewczyny, po czym błyskawiczny odskok i kopnięcie z pół obrotu w klatkę piersiową. Gość zaliczył tak zwaną glebę. Po chwili wstał, ale już nie kozaczył. Brak oddechu po kopnięciu w klatę, a raczej w mostek ostudziło jego zapędy. Po akcji wyprowadziłem gościa na zewnątrz lokalu.

Ktoś zada pytanie. Kop w krocze i nic, a w klatę i po zawodniku.? No właśnie. Rozwinę temat.

Jeśli działamy w strachu, nie zawsze kontrolujemy dokładność uderzeń. W tym przypadku pierwsze uderzenie nie było wystarczająco celne, dla tego kontratak z obrotówki spełnił swoje zadanie. I tu macie odpowiedź, nie tylko w kwestii facet, a dziewczyna ale też i wiedza o punktach witalnych.

Przykład — najdelikatniejsze miejsca to…(szkic)

Punkty witalne

Takich miejsc jest dużo więcej na ciele człowieka, ale nie ćwiczymy akupunktury, by je poznawać dosadnie. Trzeba też pamiętać o tym, jeśli trenujemy żmudnie i powtarzamy te czynności wielokrotnie, to z czasem nabywamy siłę w tym co robimy. Dla przykładu — ktoś ćwiczy kulturystykę, to musi wykonać szereg powtórzeń na poszczególne partie mięśniowe, by był z tego z czasem efekt. Co z pewnością zajmuje trochę, lub więcej, niż trochę czasu. Zależy kto jak bardzo chce „przypakować”. Podobnie jest z technikami karate itp..

Tysiące powtórzeń dadzą nam z czasem moc jak i precyzję, dla tego też trzeba kontrolować swoje umiejętności względem przeciwnika. Niby z pozoru słabe uderzenie może być bardzo groźne, a nawet śmiertelne.

Ktoś powie — On miał nóż, chciał mnie zgwałcić…. To nie usprawiedliwia nas od odpowiedzialności. Żyjemy w Polsce i nasze prawo jest „kalekie” na takie argumenty.

Sam tego doświadczyłem, więc coś o tym wiem. Nie będę się rozpisywał o tej historii, a ludzie w togach powinni palić się ze wstydu za takie niesprawiedliwe procesy. Dlatego uczulam wszystkich zanim przejdziecie do obrony koniecznej trzeba brać pod uwagę — za i przeciw.

Kolejne pytanie czy wystarczy parę lekcji by czegoś konkretnego się nauczyć? Są krótkie kursy samoobrony np. organizowane dla policjantów, ochroniarzy? To już bardziej pod kontem — powiedzmy zawodu.

Czarno widzę taką osobę przy ataku ze strony jakiegoś ćpuna, lub gościa który jest po spożyciu alkoholu i włącza mu się agresor, a mundurowy jest sam, czyli bez wsparcia i nie zawsze zdąży wyciągnąć pomocnicze gadżety typu gaz, pałka itd.. Na własne szczęście chodzą parami, co daje im większe szanse na obezwładnienie przeciwnika — bo i o to chodzi.

Co innego jak mamy do czynienia z przeciętnym Kowalskim. Tu podstawa samoobrony może zdać egzamin. Nie ma co ukrywać dobre wyszkolenie w tej dziedzinie zajmuje trochę czasu. Moim skromnym zdaniem — rok to minimum, by być na jakiś sposób skutecznym w obronie, jak ewentualnie w ataku — tzn. kontra.

Wielką sztuką umieć jest pokonać samego siebie. Nie to by bić się własną pięścią w nos, lecz pokonać swoje słabości, takie jak: strach, lenistwo, zadufanie w siebie — co to nie ja, bo mam szeroką klatę. Skromność, to też szacunek dla samego siebie. Niejednokrotnie widziałem jak ktoś kopie nogą w znak drogowy — bo chce przy szpanować przed kolegami, lub dziewczynami. Czy taki człowiek jest tak zwanym kozakiem? Jasne że nie. Znak nie odda uderzenia, czy też śmietnik w którego się kopie. Inaczej to wygląda jak trafi przysłowiowo -kosa na kamień. Co chcę przez to powiedzieć. Skromność i szacunek dla samego siebie jak i innych, to podstawa „wojownika”. Nie ruszam i omijam z daleka, a jeśli już muszę walczyć — to tylko z konieczności. No dobra, to już wiemy jakie mieć podejście w powyższej kwestii.

A co zrobić, jeśli przeciwników jest dwóch lub, więcej? Odpowiadam krótko. Jeśli mamy dobry charakter w nogach, to po prostu uciekamy nie wdając się walkę. Nie mylić ucieczki z tchórzostwem, to rozsądek na uniknięcie kłopotów. Zawsze będę powtarzał walka to ostateczność. Jeśli nie ma już odwrotu i musimy podjąć walkę z dwoma, lub większą liczbą przeciwników, to należy pamiętać. Szybka ocena w terenie. Jeśli jest ściana przylegamy do niej plecami tak by napastnik nie zaszedł nas od tyłu. Zobaczyć na jakim podłożu stoimy. Jeśli piaszczystym, to ok. Podnosimy z ziemi piach, który może być nam bardzo przydatny w obronie. Na przykład w odpowiednim momencie ciskamy nim w oczy napastnika, po czym szybkie uderzenie, za nim przeciwnik dostroi z powrotem wzrok do naszej osoby. Jeśli stoimy na asfalcie, chodniku i nic nie mamy pod ręką. Szukamy szybko drobnych monet itp., w kieszeni i rzucamy nimi w twarz napastnika. Reakcją jest odruch — tak zwanych podniesionych rąk. Jest to moment na akcję z naszej stron. Inny i skuteczny sposób na odwrócenie uwagi. Głośno powiedzieć — o policja!. Na takie hasło jest reakcja — czyli, chwilowa konsternacja ze strony przeciwnika. Co po haśle? — atak. Muszę przyznać, że wyjątkowa jest też maksyma — najlepszą obrona właśnie jest atak.

W sytuacjach bez wyjścia, lepiej wyprzedzić jest fakty, gdyż jest to naprawdę opcja jedyna, by ratować się w sytuacjach zagrożenia. Walka z wieloma przeciwnikami jest w sumie najtrudniejsza do opanowania, a jeśli przeciwnicy mają jakieś pomocnicze gadżety by nas oklepać, to już jest bliskie science fiction, by temu podołać. Nawet mistrz zaprawiony wieloletnim treningiem z pewnością nie powiedziałby — spoko dam radę. Walkę z wieloma przeciwnikami w sumie można zwyciężyć — tylko sposobem. Innej opcji nie ma. Stałem na „bramkach” 9 lat. Mam też z tej kadencji parę pamiątek — blizny.

Były sytuacje, że koledzy dali nogę, bo im strach nie pozwalał włączyć się do walki i sam zostawałem na placu boju. Przykre wspomnienia, ale prawdziwe. Czasem bywało tak że, człowiek został też wystawiony do wiatru — zdrada i trzeba było również stawić czoło przeciwnikom. Każdy z nas ma inną osobowość i nie każdy nadaje się by zostać wojownikiem, choć są i tacy co próbują prezentować swoje „umiejętności” wobec innych. Przypomina mi to lekarza, który tak naprawdę spełnia aspiracje rodziców, a nie własny wybór — zawód z powołania. Zresztą temat rzeka. Każdy z nas może się nauczyć podstawy i je rozwijać, a jeśli już chcemy zostać fajterami z prawdziwego zdarzenia, to już inna bajka. Najważniejsze poruszyć temat ze strony podstawy. Ci co trenują od dłuższego czasu, doskonale wiedzą w czym rzecz. Chcąc zostać dobrym zawodnikiem musimy zmierzyć się ze samym sobą o czym już pisałem wcześniej.

Psychika, to system który budowany jest praktycznie od narodzin. W sumie jeszcze w łonie matki — geny. U niektórych są aktywne od „zaraz”, a w niektórych drzemią i trzeba je obudzić. Są też i ludzie z bardzo pokojową naturą, typu — muchy nie skrzywdzę i co z takimi osobnikami, czy człowiek pokojowych nastawień może stawić czoła napastnikowi? Oczywiście że tak. Wszystko zależy od nastawienia psychologicznego.

Sprawa fizyczności to drugorzędna kwestia. Jeśli dobry jest instruktor, trener to wie w czym rzecz i będzie umiał taką osobę pokierować. Jeśli ktoś umie machać tylko rękoma i nogami z brakiem umiejętności przekazu, to już problem. Ale ok, pomijamy tych tylko od machania a przejdziemy do tych co mówią i machają.

Człowiek bojaźliwy z pewnością spostrzega inaczej brutalny świat jak ten, co jest odważniejszy. I jak tu zmienić podłoże psychologiczne by stać się odważniejszym.? Podstawą w tej dziedzinie jest trening w stylu — tai chi kładąc nacisk na sztukę oddychania, co wpływa na nasz układ nerwowy.

Adeptów sztuk walki nie wolno rzucać od razu na głęboką wodę, gdyż to by bardziej zaszkodziło jak pomogło w nauczaniu tej sztuki jaką jest samoobrona. Bez znaczenia czy to karate, judo itp.. Co mam na myśli jeśli chodzi o głęboką wodę? To to że nie forsujemy początkowego adepta w stylu szybkie bloki i szybkie kopy. Do bólu trzeba podchodzić z rozwagą inaczej nic z tego nie będzie. Taki pan Kowalski szybko się zniechęci i nam podziękuje. Bloki bolą jeśli nie mamy pewnego „hartu” w tym zakresie. Wszystko trzeba robić — trenować stopniowo.

Inaczej to wygląda u ludzi o mocniejszym temperamencie. Tacy z kolei potrzebują większego powera i do takich osób trzeba zastosować inny tok treningowy. Ktoś powie no dobra jak długo trzeba ćwiczyć by pokonać w miarę ból?

Odpowiedź jest prosta. To zależy od naszego ciała, psychiki i jak mamy wysoki próg bólu. Czynników jest wiele, jednym zajmie to mniej, a drugim więcej czasu. W szkoleniu czy, jak kto woli w treningach najważniejsza jest systematyczność. Chodzenie w kratkę raczej nie wyda dobrych owoców. Ktoś powie jestem za stary, za stara by uczy się walki. Nic bardziej mylnego. Karate itp., to nie tylko sport, a przede wszystkim sztuka sama w sobie. To też ogromna filozofia typu Nie możliwe dokonać możliwym. Mas Oyama To jego maksyma, osiągnął w tej dziedzinie szczyt ludzkich możliwości. Dla mniej niezorientowanych — jeśli chodzi o jego osobę — nadmienię. Był (1923—1994) twórcą stylu kyokushin (jedną z najtwardszych odmian karate).

Oyama jak i jego uczniowie, byli pierwszymi którzy, pokonali tajskich bokserów, gdzie w owym czasie tajski boks królował na ringach. Sam fakt, że przez 25 lat Oyama nie znalazł godnego siebie przeciwnika, który by mógł stawić mu czoła mówi sam za siebie. Jego wyczyny można zobaczyć na you tube, dla tego bez sensu by się specjalnie rozpisywał o legendzie.

Ok schodzę na ziemię, a wraz ze mną kolejne pytanie. Broniąc się i nagle upadnę, lub w tym pomoże mi przeciwnik, jak się bronić na ziemi przed skopaniem? I to też się zdarza więc podpowiem jak się zachować w takiej sytuacji. Jeśli już taka sytuacja nam się przytrafi musimy zachować zimną krew. Nie jest to proste ale realne. W żadnym przypadku nie możemy spuszczać przeciwnika z oczu. Kontakt wzrokowy to podstawa jak w stójce tak i w parterze. Brak kontaktu wzrokowego równa się porażka. Dlaczego?

Po prostu brak kontroli nad sytuacją. Dlatego też trzeba sobie wbić do głowy — co by się nie działo patrzę na przeciwnika. Myślę że, to uczucie nieprzyjaznego spojrzenia jest wam znane. Groźny wzrok zbliżony niejednokrotnie do obłędu spala naszą psyche i co wtedy? Nie patrzeć w oczy, lecz w klatę piersiową, co i tak nie ogranicza nam widoczności na napastnika, a przy okazji bez potrzebnej „hipnozy” podołamy to okiełzać, pod warunkiem jak wyżej. Ktoś powie — prawie cały czas przewija się aspekt psychologiczny. No i o to chodzi by zrozumieć, że to jest najważniejsze w naszym życiu. To nie musi akurat tyczyć się sztuki walki, ale po prostu życia. Na przykład rozwód, utrata pracy itp., sytuacje.

Jak jest wtedy z nasza psychiką?…, raczej kiepsko. Dlatego też zaznaczam, że to najważniejsza kwestia.

Dobra lećmy dalej. Idę sobie ulicą — powiedzmy odprowadzam dziewczynę itp., jest późno — wieczór i na ulicy zero „ludzia” i nagle ktoś mnie łapie wpół czyli atak znienacka. I co jeśli ktoś ma siłę imadła? Jak z tym się uporać? Bez względu na silę przeciwnika — dacie radę.

Fot.1,2
Fot.3,4

Przeciwnik próbuje złapać nas oburącz od tyłu. Tradycyjnie reagujemy szybko. Mocne wychylenie ciała w tył z równoczesnym uderzeniem głową w nos, lub brodę przeciwnika fot.1,2. Oddalając się od zagrożenia częstujemy go mocnym kopnięciem w krocze, lub w brzuch — kopnięcie tylne fot.3


Czułe miejsca ma każdy fot. jak wyżej. Ktoś powie ale mądrala łatwo pisać, a co dopiero zrobić.

Nie piszę, by szpanować, jest to przekaz dla ludzi mądrych chcących umieć się obronić w sytuacjach ekstremalnych.

Mam nadzieję, że moje przekazy dotrą do czytelników w sposób zrozumiały, zachęcający do ćwiczeń i wiary w siebie.

Dlatego też zdecydowałem podzielić się moim wieloletnim doświadczeniem, tak by każdy kto chce się zapoznać z moją sztuką walki umiał zrozumieć przekazy które na jakiś sposób są bezcenne. Czasem może się zdarzyć, że potraktowaliśmy przeciwnika z lekką przesadą i padł jak martwy np., dostał kopniaka w krocze i co wtedy? Fakt, to problem, bo mocnym kopniakiem w przysłowiowe jaja można zabić, ale jeśli pada tylko z bólu i traci przytomność można to okiełzać. Dlatego mierzmy siły na zamiary.

Nadmienię też, że wiele bierze się z tradycji. Każda szkoła ma ją jak by zapisaną w historii.

Do dziś używa się nunchaku, tonfę, samurajski miecz, który bardziej używa się tradycyjnie niż postrach uliczny itd..

Bronie te, wspomagają treningi w kwestii refleksu jak i sprawności manualnej. Machaniem mieczem nie należy do łatwej „obróbki” treningowej, bo jeśli jest ostry można sobie zrobić krzywdę. Nunchaku też można sobie poobijać co nieco, dlatego do w/w „gadżetów” lepiej podchodzić z wiedzą, by się czasem nie uszkodzić. Osobiście uwielbiam trenować nunchaku, które 33 lata temu zrobiłem własnoręcznie fot.1.

Nunchaku 1983 r.

Do tej pory sprawia mi to ogromną satysfakcję, że pomimo lat śmiga moje nunchaku pięknie.

Tak rośnie moja następczyni :)
Ja we własnej osobie z mieczem katana

Ktoś zada pytanie, a jak ktoś jest w potrzebie — pomóc, czy też nie? Tak jak napisałem już wcześniej — to zależy od sytuacji, waszej oceny. Jeśli jest to dziecko — pomagam, kobieta w ciąży — pomagam, babcia bo ktoś kradnie jej torebkę — pomagam itd..

Chcę nadmienić. Kiedyś pewnemu „gnojowi” pomogłem, a sam stałem się ofiarą i to z wyrokiem w zawieszeniu. Więc na zimne dmucham.

Dlatego ocenę sytuacji zostawiam wam….

Tak jak już wspomniałem żyjemy w dziwnym Państwie, więc proszę wybaczyć, że nie rozwijam za bardzo tematu z przyczyn oczywistych. Każdy ocenia sytuację względem samego siebie. Nie znaczy to, że po przejściach stałem się zimnym draniem, bo tak naprawdę…, sam nie wiem, co by było gdyby. Nikt nie zna samego siebie do końca i nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na 100% co by zrobił gdyby znalazł się w takiej sytuacji.

Na pewno niejednej osobie nasuwa się pytanie. Jak pogodzić pasję z życiem rodzinnym? Jak mu to wyszło?

Otóż na to pytanie mógł bym wiele dać odpowiedzi, ale to nie o to chodzi, krótko mogę jedynie opisać, że nie zawsze było łatwo. Bez znaczenia jaki byśmy uprawiali sport czy to karate, piłka nożna, itd., ważne jest zrozumienie bliskich osób, które kochamy i które nas kochają, na pewno nie próbujmy na siłę przekonać bliską osobę, że to jest dla nas najważniejsze.

Rodzinę zawsze stawiam na pierwszym miejscu i nie ma inaczej. W życiu trzeba umieć iść na kompromisy. Bez tego prędzej, czy później runie nawet najlepszy związek.

Pogoda, czy ma wpływ na nasze nastroje treningowe? Owszem ma. Jeśli jest fajna pogoda, to i nastroje lepsze, a zatem — trening również powinien iść w parze, a jeśli pada deszcz i jest chlapa i chcemy poruszać się na powietrzu. To pewnie nastroje też inne. Wszystko zależy od nas samych jakie mamy podejście do treningu. Dobrze jest trenować w każdych warunkach pogodowych. Przeciwnik nie zamówi fajnej pogody, by nas zaatakować. Może, to być zmrok z deszczem, padający śnieg itp., więc dobrze łapać klimaty pogodowe i nie patrząc na aurę wyruszyć na trening w terenie. W życiu jest czasem jak na froncie, więc temat pogodowy można śmiało zamknąć. Jak się bronić w pomieszczeniu, a przeciwnik jest dwa razy większy od nas, a jeszcze jak nas złapie w swoje łapy to, może być blado i co wtedy?, przede wszystkim szybka ocena pomieszczenia. Krzesło dobry gadżet do obrony, nie po to by go nim zdzielić w łeb, bo to zbyt proste i z pewnością odpowiedzialne.

Podczas emocji jest i adrenalina, co potęguje na jakiś sposób siłę, którą nie zawsze da się opanować ot tak sobie.

Dlatego szukamy innych rozwiązań np., zasłaniamy się krzesłem przed atakiem. Przykładów jest wiele wszystko zależy od punktu patrzenia plus reakcja.

Innym skutecznym sposobem to inne przedmioty w zasięgu naszej ręki np., popielniczka, doniczka, wazon itp.. Chwycić i rzucić w stronę przeciwnika. Podobna reakcja jak we wcześniejszym rozdziale.

Rzut przedmiotem — szybkie wejście i cios. A jeśli przeciwnik nas złapał za szyję i próbuje dusić?, i przy okazji jest silny…. Pamiętajcie wszystko, zależy od naszej reakcji. Ja to nazywam zmieścić się w czasie, czyli jak najszybciej reagować na daną chwilę. W bezpośrednim starciu — w tym przypadku chwyt za szyję, jest o tyle groźny, że zbyt mocne podduszenie gwałtownie odcina nam dopływ krwi do mózgu i może być koniec, dla tego reagować trzeba błyskawicznie broniąc się wyszkolonym sposobem.

W książce wspomniałem o konsekwencjach prawnych, jak byśmy przesadzili z czymkolwiek. Broniąc się przed kalectwem, utratą życia, decyzja zależna jest od nas samych do jakiego stopnia posuniemy się broniąc własna skórę. Jeśli chodzi o mnie — broniąc życia poszedłbym raczej na całość.

Opisane dramatycznie, bo i czasem dramatycznie może się zdarzyć, więc ciężko mówić o kontroli gdy mamy „kosę” przy gardle — to tak w nawiasie mówiąc. Temat do przemyśleń na każdą głowę z osobna.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.