Dla Marty, niezwykle ważnej osoby, która zawsze była mi okrętem, kiedy na morzu szalał sztorm.
Koniec i Początek
Podszedłem do okna, co było otwarte
Z miłością zapraszało do środka
Czułem zapach cynamonu
Świeżych jabłek
Pomarańczy
Dotyku
Wszedłem do środka na skróty
Zegar tykał melodię marszu
Marszu mojego spragnionego
miłości serca
Ta sama
Ta sama Ja, która chcę sztyletować swój cień
Ta sama Ja, która patrzy w nocne niebo
I ta, co marzy o ciszy i hałasie
Mężczyznach i kobietach
Marmurach i granitach
I ta, która na miano głupca
Bowiem to nikt więcej
Nikt opasły w uczucia
Nikt wypłukany w pralni
Nikt, hipotetycznie.
NIE WID ZIA LNY
Strzela.
Obok moich stóp
gałęzi dwie osiem
wybuchy, ozwać się!
już w czas taktu
na trzy do czterech
już cicho
gdzieżby półmocne
półtrwałe i żywe?
w mroku
któremu nie opierać,
zaś słów wyrzec
w pęki je zdzierżyć
tańcować
A krople ostałe w tym zgiełku
mieć pod stopą jak kij
patyczek patyk fujarka
Com ją wczoraj wyrzucił
dla żartu ze zwierzem
niewidzialnym
w żartach
Katherine
Wichry unoszą się ponad blask
gdzie spod oka szumi gwizd
powietrza cuchnącego popiołem
iskry krążą w koło
spalona ziemia
zakluta w ciemni pustyni
starzeje się jak ciała
— świadkowie biegu zegara
Wichry unoszą się ponad blask
pustoszą winowajców strat
niesamotności samego w niesobie
przymyka się świat przysłonięty
bez sensem
i popadam, popadam w szał
nieczucie niespoglądanie nieniowanie
się cofanie
Katherine, przeklęta
w szczęśliwość wrzucona
Do góry, głowa w niebo
lecz niebo puste dusza przynika
Katherine, przeklęta
w szczęśliwość wrzucona
na pniu łkania w rzędzie
Katherine, dzięki Tobie
odczasu doczasu naczas
Allahu
jakby wyrzec pięknych szarych pęk słów?
gdzie analizy systemu pogmatwane nas kuszą
wybuchają we środku jak gdyby granat
smaczniejszy niżby obiad niedzielny
wygryzają nas spod żyznej gleby
pełnej gwoździ i wiśni szaleńczo sterczących
niczym gram mięsa rzuconego im na pożarcie
w postać człowieka wtłoczonego
Oni sami nas kolczykują rozdzierają
i samym sobie obdarowują na niedzielę
do rosołu cieplejszego od ich zwodniczej skóry
posianej w lesie obok królewskiej zieleni
koła koło koła koło kół
przez czas cały nieprzerwanie
wrzucają nam umiłowanie przez czyny
rzezie gwałty ludzkie padliny
Europa Europa
po prawdzie zażegnana zadźgana
Allahu, uwierz dla nas i nam
mogłeś mieć przyjaciela
dostałeś nieludzki mięsa gram
Las
Stara ciężarówka skręca na drzewo
I upada niczym głaz w moją stopę
Nie boję się jednak, przygryzam wargi
Odchylam głowę, słucham szczekanie
Bezbronnej duszy, powolnego umierania.
Sieć
Ach, ile lat żołnierz zapomniany
Bity i gorejący, jak Chrystus.
SIEDZIAŁ W KĄCIE
Jak gdyby zajączek
W najdalszych zakamarkach pamięci
Śmiercionośnych?
Wykupiony od nazistowskich łap
W szpony sierpu,
Czerwonego jak kraty
Zaplute krwią konajacego…
Ach, ile nędznych lat żołnierz
Siedział
Bo Oświęcim to była igraszka
I płakał
Bo to nie Oświęcim,
Zaś zbieg zbierający zaplute karły reakcji,
Po rozkładzie?
Sto.
Niechże ich będzie sto tych lat
Niechże ich będzie dalej w przód
Niechże przypomni nam Bóg o prawie,
Prawie osądu na górze.
Dlaczego choć minęła setka tych lat
On nadal siedzi skulony
Jak biedny zajączek?
Jest jeden, jest ich miliard
Polskie ranne zajączki!
Umarły, cierpiąc w walce o lepsze życie
Wtedy jak lwy z głowami w górze
Dziś smutne, szare i bezbronne zajączki…
Bo to Polska,
A w Polsce,
Jak to w Polsce
Albo jesteś Jaruzelskim
Albo jesteś Bolkiem
…albo jesteś Polakiem, w ostateczności
Tylko ja
Zasypiam
Unoszę się ponad klosz rozumu
Oczy mam zamknięte
To tylko ja
Ostatnie namaszczenie
Namaszczony przez strach
Przez wewnętrzne uzewnętrznienie
Zegar tyka na ścianie
Czuję wilgoć swoich bosych stóp
Które mierzwią czerwoną od krwi posadzkę
Słyszę kroki mojego uniesienia
I słowa opasłych, zapomnianych inwalidów
Trzęse się ze strachu
Kroki widzę bliżej i bliżej
Czuję oddech kata mego serca
I widzę jego obumarłe kąciki palcy
Słyszę jego głos delikatny
Wiem już — mogę pójść z nim na spacer
Nadal jednak tykanie zegara, co
leży roztrzaskany jak mój rozrusznik
Spotykam jego wzrok,
widzę puste od Aniołów niebo
Czuję się otoczona, nie trzeba mi sklepienia
koniec namaszczenia
28.08.2018 (pamięci Inki i Zagończyka)
Nic nie jest jak powinno.
Nic się nie stanie drugi raz.
Nic już nie będzie takie samo.
Nic już nie będzie o tej wartości.
Świat oszalał, a my pogrążeni w zarazie,
Pozwoliliśmy na śmierć witezi
Pamięć jest żywa, jak młode serca,