Wiersze Starsze
Esperanto
Kiedyś pojadę do Esperanto
Bo tam tylko Esperanto i Esperanto.
Herbaty nie ma.
Ducha nie ma.
Jest tylko Espresso
i parasol rozpięty nad Esperanto.
Dystans
Daleko, imię Twoje — ptaki.
Blisko, imię Twoje — klucze.
Ten demon przeglądający żółknące lilie
naszych wspomnień żądnych zemsty
pszczoły.
Papier, na papierze — znak.
Papier, a pod papierem mahoń.
Bliska Twa poza zagubiona jest pośród sadu
i bieli.
Myśl, jedyne co zostało — kartka.
Myśl, wszystko co spłonęło — papier.
Daleki jest los od tych, mięsa i kości
szkieletu.
Marzenie
Gdy światło zgaśnie,
a me powieki się zamkną,
zobaczę nieprzeniknione stepy gospodarstwa
przestrzeni,
która chcąc nie chcąc trąci swym majestatem.
A wina trzy,
pięciorga ojców
ześlą na orszak,
gdy błękitne spojrzenie uchwyci
kwiat rosy absolutnej
i róża duszy.
Sweter
Moje serce bije do Ciebie,
do Twoich niezmierzonych pól przędnych,
wydzierganych Twoim palcem,
splamionych Twym oddechem.
Do Twoich zalanych łzami swetrów,
do tych tajemnic zgłębionych
ale nieprzemierzonych
żółtym rowerem mych wspomnień.
Więc zasiej już swój plon,
odetchnij potem ludzi,
którzy zginęli dla Ciebie, byś mogła
połączyć dwoje szeptem i szwem.
Gorący dzień
Witaj mój drogi,
ja tu czekałam na Ciebie,
na Twój oddech,
na Twą woń,
na Twój głos.
Daj mi poczuć ten powiew świeżości,
ten, który jeden jest w jedynym,
ale nie jest w dwojgu czy trojgu.
Nie bądź dla mnie tym najtańszym,
nie bądź na dobę czy dwie.
Stań się tym, który na rowerze
drzemiąc solidnie i delikatnie
sprawia wrażenie pełnego
i sytego powietrzem,
ale nie pękaj jak puszka
pod wpływem ciepła.
Nie wybuchaj, gdy gorąco,
gdy upały też nadchodzą,
daj mi garść i orzeźwienie,
nie zawiedź mnie białymi plamami na ubraniu.
Daj mi ten jeden moment
świeżości.
Inność
Świat umiera coraz szybciej,
a nasze drogi rozchodzą się z chwili na chwilę.
To czekanie nie ma przyszłości,
ani też Twój głos i plan.
Nie chciej bym zniszczył Twoje życie,
Twoją szarość.
Nie pozwól mi nalać w Ciebie kolorów,
nie pozwól nadać Ci kształtu
innego niż wszyscy.
Wszyscy jesteście jednakowi,
taka ta różnorodność gatunkowa.
Buty
Kupiłam sobie buty na Ruskiej,
u starej baby, chodzącej z wózkiem.
Baba ta miała też dwie kopy jajek,
więc wzięłam gratis i paczkę fajek.
I idę se tak między straganami,
a tu cyganka, z wieloma falbanami:
A pani da, pani da, wróżba się przyda.
Idź w cholerę — krzyczę. — ja mądra nie da!
I idę przez targi, stragany i kioski
i widzę od pekaesu idących z wioski:
Ło panie, jakie to zmiany w stolicy.
A trzeba by panu może metr gromnicy?
I tak przebierając, goniąc, lecąc przez targ,
słucham i słucham tych wszystkich skarg,
aż wreszcie wypadam i skręcam pod zamek,
gdzie czeka mój Sebuś, mój miły kochanek.
Czapeczka — biała, że starannie od święta,
morda czerwona, na bogato od skręta,
Dresy w kant, buty ino w ten krój,
tylko on inny, jakby wczoraj miał znój.
I dopada mnie, pyta, co tam wśród ludzi,
i czując od niego woń gnijącej wódzi,
Odpycham go i raczej już nie pamiętam,
Co stało się potem, ma twarz jest spuchnięta,
a leżąc na łóżku czuję coś mnie tyka,
to miła pani obok ze stolika:
Córuś kto Cię pobił, Matko przenajświętsza,
to tylko mój Sebuś, babciu najmilsza,
A czemu tak, po co, dlaczego to to?
I widzę go w drzwiach i już nie pamiętam co.
Strach
Patrz na nich,
są tacy…
no niby tacy sami,
robią to co my,
ale jakby inni…
Chciałabym by było inaczej.
Ale co jeśli…? Jeśli ja też…?
Nie…
Nie mogę być…
Boję się ciemności.
Zimno mi.
Wróciłem
Wróciłem
Z tej ciemności, której odmęty nie są zbadane.
Z tej klatki, której wolność ograniczona jest.
Z tej fantazji, która trwała wieczność, ale jednak
nadal pozostaje ta pustka w sercu i w duszy,
a ich nie da się wyrównać.
List do N.
Droga wieczności,
Ty przeminiesz,
a wraz z Tobą ból spowodowany Twoją roztropnością,
Twoim obrazem, słowem, czynem.
Twoim znakiem jest niepamięć,
a kto twierdzi inaczej jest w błędzie,
nie jesteś wielka, ani nieokreślona,
przeminiesz tak jak wszyscy i jak wszystko co znamy
przemija względem Ciebie.
Spójrz w swoją duszę, spójrz w swoje błędy,
Twój los to nasz przypadek,
nasz los to nic.
Twój brak manier jest niezgłębiony, nienawidzisz siebie,
nienawidzisz nas,
nie istniejesz.
Marmurowy Pomnik
Daleko stoi pomnik,
a na nim marmurowy wieniec,
bo po co czcić coś wiecznego
czymś co przeminie.
Daleko stoją bohaterowie tego czasu,
zrodzeni z wódki i poezji…
I czegoś tam jeszcze, o czym nie można mówić,
bo związek choć powszechny, zakazany jest.
Nigdy nie próbuj się wyprzeć,
tego co kochasz,
spróbuj się przyzwyczaić,
do wieczności dalekiego pomnika.
Ale przynoś codziennie nowe kwiaty.
Życzenie
A gdybym mogła choć spojrzeć?
Gdybym mogła choć poczuć Twój zapach?
Twój dotyk?
Twój smak?
Spraw mi tę przyjemność i pozwól mi
być tym kim chce być.
Chcę żyć tak jak chcę,
pozwól mi choć dotknąć Twego głosu,
Usłyszeć Twą twarz,
poczuć zapach Twoich oczu.
Gdybym mogła powiedziałabym Ci to.
Ale tak się nie da żyć.
Dusza
Zostań.
Tak dużo Cię tu jest,
Nie potrzebujesz już powietrza,
Nie potrzebujesz też i wody.
Pamiętasz jak piliśmy razem?
Jak tańczyliśmy do utraty tchu?
Nie pozwól aniołowi,
Ah, nie pozwól mu,
Krzycz: zgiń! Przepadnij!
Zamknij mu usta.
Nie pozwól mu Cię wziąć!
A ja będę kochać,
Będę skakać i latać,
Będę szyć i rozciągać nasz los,
W który ubierzemy nasze życia.
Jednak pomnij o mnie na koniec,
Niekoniecznie w ostatnim liście.
Nie chcę należeć do Twoich ostatków,
Skoro Cię nie ma,
Moje życie też już zniknęło.
A z moim tchem ostatnim,
Wyczekiwać będę,
Aż moje serce
Przestanie w Tobie bić.
Błazen
A jednak,
Ta burza czegoś nauczyła świat,
Królowa przebudzona,
Nadal jednak pogrążona w letargu.
Uwaga to obraza,
Majestat uniżony kłania się nisko,
Choroba toczy umysł królowej?
Cóż za brednie!
Mój drogi, jeśli szukasz niemowląt,
To nie ta droga,
Królowa rodzi tylko psy.
Nie wkupisz się do jej dworu,
A spróbuj, a chociaż spróbuj,
Burza nadejdzie
I Ciebie nie będzie.
***
Morał na dziś jest taki
Mądra królowa, po stracie błazna.
Róże
Kwiat róży stulistnej swe pąki skropił,
moje delikatne dłonie przeczesują jego filamenty,
a rosa delikatnie smaga, jak bicze.
Czerwoności, która zachowujesz swój połysk,
która znikasz po chwili,
jesteś przez księżyc i nie jesteś przez księżyc.
Spraw mój dobytku, abyś nie był w chmurach,
dopnij swego dziewczę białowłose,
białowłosa dziewico,
dziewico straconego opactwa,
dotknij swej korony i uroń trochę czerwonej rosy.
Weź zamach i rozplanuj na świecie krzyż złowrogi,
krzyż płonący czarnym blaskiem,
blaskiem żądzy i pożądania.
Dotknij mnie, mój miły Aniele,
dopnij swego, odleć i się wznieś.
Wymaluj ten krzyż, ten diament, ten rozmach,
zakończ co trzeba i skończ jak trzeba.
Tłum
Czy zastanawiałaś się kiedyś
Nad ciężarem właściwym Twych słów?
Czy myślałaś kiedyś o nas,
Poza schematami napisanymi przez tłum?
Czy kiedyś chciałaś, choć raz,
Być inna niż oni wszyscy?
Czy wiesz, że jesteś taka sama
Jak oni, oni wszyscy.
Nie wiesz i nie dowiesz się nigdy,
Czym jest miłość,
Jeśli będziesz tylko o niej słyszeć
I w nią nie uwierzysz.
Lunatorium
Twoja luneta jak moja luneta,
błyszczy się, mieni.
Śpi Twoja chata i moja chata,
śpią wszystkie w czarnej ziemi.
Tamta gwiazda i tamta gwiazda
jak ptak krnąbrny płynie,
a płynie przez morza i oceany
i zahacza o Gdynię.
A cóż to na horyzoncie?
Czyżby to kres naszej podróży?
Czyż to Syriusz bladolicy?
Czy to Vega drzemiąca?
To tylko Twoja skarbnica,
mądrości i jej zębów.
Zajrzyj w tę szkatułkę,
dotrzyj do jej odmętów.
Zatocz palcem koło i puknij się nim w głowę,
zniszczyłaś nam wszystko swym skinieniem.
Napraw to teraz, a zadośćuczynieniem
w podróże do lunatorium zabierzesz nas godowe.
I zgiń w czeluściach Adwentu.
(Nie)Słuchaj
Czy widzisz?
Moje dłonie, moje ręce i uda.
Czy słyszysz?
Moja twarz i Twoja maska,
Czy czujesz?
Chropowatość i pęknięcia.
Przecięcia…
Krew płynie wartkimi strumieniami
jak Anioł,
który gdzieś po drodze
wstąpił na więcej niż trzeba do baru.
Łzy marzną na wietrze,
zamieniają się w ciche i potulne
płatki śniegu.
Krew już stygnie i ciało też,
Ona zabrała już ogniwo.
Tak dziwnie wyglądasz stąd,
jesteś trochę jakby przez mgłę.
Ale Ty jesteś,
ja — już nie.
Somnus
Taki płytki ten oddech,
jakby zaraz miała zapaść się w sobie,
nie wrócić już nigdy.
Spójrz — co tam leży?
wyglądają jak małe gwiazdki,
tak delikatne jak jej blade ręce
i twarz
teraz.
Teraz widzę. Odchodzi…
Właśnie tam gdzie chciała być,
szklane oczy już kończą się tlić,
na ustach siada szary motyl.
I odlatuje na jej ostatnim oddechu,
jak na paralotni, którą chwilę temu
ona płynęła przez oceany marzeń
i koszmarów
i lęków
i samotności
i ciszy.
Biel
Patrzysz na mnie,
jak ta kartka papieru
— czysta- a jednak z obrzydzeniem.
Jak ta wódka,
co jednak też jest czysta,
a jednak piekłem zalatuje.
Jesteś jak dziewica orleańska,
niby jesteś czysta,
ale wewnątrz tak samo przerobiona przez wszystkich.
Splamiona
Zatracona
Spełniona na chwilę.
Dajcie mi już tej wódki,
czystsza jest niż Ty przynajmniej.
Kapłanka zwana depresją
Przy czerwonej świecy
wbić sobie nóż w serce,
strącić kilka kropli krwi do urny,
urny przyszłości,
dmuchnąć ostatnim żalem,
zdmuchnąć świecę zaklęciem:
Dla śmierci, tej jedynej,
najprzyjemniejszej.
To nie w tę stronę
Pieśń swą nucę dziś k’Tobie,
Żałuj swych czynów srogich,
O Zbawczy Mieczu obusieczny,
Żyję, by umrzeć w żałobie,
Zabierając kruszec swych metali drogich
Do grobu, który jednak nie jest mateczny.
Święty kapturze ciemnością spowity,
Już pukasz do mych drzwi,
Owiniętych tajemnicą, Ty splamiony krwią
Świń i dzieci zabitych.
Wspomnienia to przyszłość
Miasto świateł zgasło
Człowiek to jednak przede wszystkim człowiek
Wysłano odpowiedź
I były dobre i można powiedzieć, że były złe
Moje pozytywne nastawienie jest negatywne
Trzy kolory
Wspomnienia to przyszłość
Dziś świat świeci
Wkrótce może zapłonąć
Wiersze nowsze
Ślepa zasłona
Dokończ to co zaczęłaś
spal zasłonę prawdy,
otwórz okno wyobraźni i namaluj to co widzisz.
Czy czujesz inność, która Cię pociąga?
Czy czujesz coś innego niż szereg cyfr?
Ustawione w rzędzie drzewa,
nie rządzą się tym co myślisz,
a tym co czujesz?
Konaj na wieki, myśl i licz,
ale nigdy nie będziesz w stanie
spojrzeć znów przez okno samotności.
To ono nas kształtuje,
to ono nam zabiera odwagę,
to ono zabiera nam życie,
to ono — Twórca naszych marzeń,
to ono — zasłona na wymarzone życie.
Odgarnij kotarę i chodź ze mną,
przejdź przez okno do postępu,
odrzuć moralność i szarość,
wpleć w swe włosy kolor i chaos,
to z chaosu narodzili się pierwsi,
my będziemy ostatni,
ale tylko jeśli pójdziesz ze mną.
Jeśli nie — to ja będę.