E-book
1.47
drukowana A5
25.11
drukowana A5
Kolorowa
50.09
Mapy

Bezpłatny fragment - Mapy


Objętość:
123 str.
ISBN:
978-83-8104-601-5
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 25.11
drukowana A5
Kolorowa
za 50.09

1

— Wychodzę… Gdzie? Nie wiem. Czemu? Znów przyszli…

— Kto?! Nie widzisz? Idź otworzyć.

— Ale po co? Może powiem, że nie ma nikogo? Wiedzą już, że jesteś. Skąd? Zapalone światło… sam bym się domyślił… Ale czego oni mogą chcieć. Czemu to ja muszę znów ich wypędzać!? Jak nie ty to kto?

— Może ty? Ale to ostatni raz. Jeśli tutaj nie wrócą… Ale zawsze wracają, muszą.

— Otwórz te drzwi i po prostu ich wyproś.

— Może chociaż raz pozwolisz im wejść? Nie. Nie lubię ich i wiem… „przecież nawet ich nie poznałem, już oceniam”… Gdzie twoje prawa? Przekonania? Nie oceniaj! Sam mi to mówiłeś!

— Ja mogę, pierwszy to powiedziałem…

— Z kim pan rozmawia? Kim pan jest?

— Może porozmawiasz o tym z nami? Możemy wejść?

— Gdzie? Do środka. Zajęty jestem. Nie mogę teraz.

— Co pan robi? To będzie krótka rozmowa, obiecujemy. Przecież nigdy jeszcze nie rozmawiał pan z nami. Nigdy, bo nigdy tutaj nas nie było. Zawsze można się czegoś nauczyć on innych, prawda?

— Zależy od których. Na pewno nie od… odmówię waszej wizyty. Zatem wchodzicie?

— Jeśli możemy… rzadko kiedy możemy gościć u innych… rzadko, chociaż nie wiem czemu. Przecież nie straszymy ludzi …a mimo to przezywają nas, kłamcy, dziady, głupcy…

— Heretycy…

— Słucham? Coś pan mówił…

— Herbatę, kawę? Jesteście głodni? Co wy tutaj robicie? Pierwszy raz was tutaj widzę, chociaż…

— Mylą nas, jesteśmy podobni… do wszystkich!

— Armia klonów? Tylko że tutaj jest was tylko dwójka…

— Nie znasz naszej potęgi! Oczywiście żartuję, lubię czasami brzmieć poważnie, całkiem jak… każdy, czasami lubię…

— Więc kawę czy herbatę?

— Widziałem drogi dwie… wybrałem herbatę, bez cukru.

— Dobrze więc, zapytam jeszcze raz, czego potrzebujecie? Coś konkretnie was tutaj sprowadza? Przyznam, że chciałbym wiedzieć cokolwiek o was… Coś.

— Powiem tyle, znasz nas… musisz tylko sobie przypomnieć. Pamiętasz morze… dzień, ulica…

— Tam nas nie było, ale byliśmy bliżej niż myślisz…

— Nie pamiętam, przestańcie. Kim jesteś? Milczysz? Nikim, nie ma dla was tutaj miejsca. Nie dam się zwieść!

— Nie chciałem Cię… W sumie chciałem… sam mówiłeś, że stajesz się czymś więcej, kimś… Idea, która rośnie z dnia na dzień. Nie jesteś już taki jak oni. Porzuć ich. Marnujesz się tutaj. Przejrzyj na oczy przyjacielu. Jak chcesz się rozwijać gdy nie ruszasz się z miejsca? Dziś jest twoim jutrem!

— Wyjdźcie… wypijcie herbatę i wyjdźcie. Gdyby nie ten napój już dawno bym was wyrzucił! Gardzę nimi… dziwni ludzie… o ile można ich tak nazwać.

— Przestań się droczyć z samym sobą, nie musisz im podlegać. Jesteś jednym z nas, potrzebujemy ciebie… Możesz… Dasz radę… Potrafisz zmienić przyszłość, swoją przyszłość… Taki rozdwojony w sobie, wątły, niebaczny… nieobecny.

— Obudź się! Przebudź się. Wiem, że tego pragniesz… każdy pragnie przebudzenia, pamiętaj o oświeceniu… To, czego nie chciałeś podjąć, stało się twoim życiem. Zobacz to!

— Niczego mi nie wmówicie!

— Nie musimy, sam już sobie to wmówiłeś. Wiesz, co jest prawdą. Wystarczy, że się ockniesz.

— Co? Nic o mnie nie wiecie. Gdzie oni są?! Cisza… Dziwny szept nicości… Ja spałem? Kto tam jest? Nie zasnę chyba już dziś… Chociaż się przebudziłem!

— A może i śnisz? Nie wiesz tego, nikt tego nie wie. Nawet on. Nordycki kolega, jak on się nazywał? Żodyn, tak… nadal się z tego śmieję. Żodyn, nie wie z czego. Pamiętasz? Sprawdź, czy nie śpisz. Jak? Uszczypnąć się, wstrzymać oddech…

— Nie śpisz, obudziłeś się. Żyjesz, cały, ale… niepewny jestem. Czegoś nie wiem. Gdzie jest zegarek? Dopiero trzecia… lepiej się położę… Dziwne, dawno nie było tak łagodnej nocy. Nic nie szumi, kompletna cisza. Piękna noc, a mówią, że nie można polubić mroku. Witaj ciemności moja stara przyjaciółko, najgorsze dla człowieka jest oczekiwanie… Czekam na dzień. Usnąć nie dam rady, nie potrzebuję tyle snu… Jestem lepszy, inny… Nikt nie rozumie…

— O człowieku… coś nowego, nowy wybór kształtuje nową jednostkę, jeden krok może stworzyć nowy świat… To mój krok? Sen… rok…20…

2

— Trzy godziny snu, wystarczająca ilość dla osoby, która przewyższa innych, a przynajmniej tak sądzę… Kogo ja oszukuję, siebie tylko siebie. Jaki jest twój cel? Pamiętasz? Zmień ten świat samym sobą! Daj innym możliwość zmiany… Pokaż im cel… pracuj! Praca nad nimi od podstaw, chociaż czy można ich przekonać? –Spróbuj!

— Spróbuję… nie! Zrobię to! Uda się, ale… praca… muszę pracować, nie mam czasu na…

— [Stacja 11, najnowsze wiadomości…]

— Zmienia się ten świat… Co oni mówią… Przyjemni ludzie, będą lepsi…

— [wybory dobiegają końca, ostateczny wynik poznamy już…]

— Dziś… Witaj, co u Ciebie? Kolejny, czy go lubię? Szanuje, tyle… nie będziesz uwalniał emocji… Nie ukazuj im tego…

— Oni i tak nie zauważą. Tak, słyszałem wszystko… Czemu mówisz na głos przyjacielu?

— Przecież znasz mnie, lubię żarty i te sytuacje… sprawdzam siebie i ludzi.

— Oczywiście, więc co mówiłeś? Emocje? Wiem jak je ukrywać, po prostu pozwalasz im być, one same znikają. Wiedziałeś o tym? Nie wiedziałeś, czemu? Bo nie pragniesz wiedzy… Czytałem kiedyś książkę, było w niej opisana zasada działania…

— Po raz kolejny, człowiek, który wie wiele, ale nie zbyt wiele. Mówi o tym, o czym nie wie za wiele, a sam znaczy tyle ile moje myśli… Sam taki byłem albo i jestem?

— Wyłączyłeś się? Zanudziłem cię? Niemożliwe… Gdzie właściwie jedziesz?

— Tam, gdzie ty, jeździsz ze mną od trzech tygodni…

— Przecież! Zapomniałem, ale to ci nie przeszkadza… przecież powiedziałbyś mi to od razu. Nie wiem czemu, ale ludzie mówią, że jestem irytujący. Też tak sądzisz? Co o tym myślisz?

— Sam nie wiem…

— Jesteś jakiś niezdecydowany, masz jakiś problem! Na pewno… Mów mi wszystko, przecież ja zawsze pomogę, lubię pomagać! Ludzie mnie lubią, jak mogliby nie lubić… Lubisz mnie, prawda?

— Tak, jesteś… sobą, to wystarczy…

— Powiedz… lubisz czy nie? Czemu nie chcesz mówić nic wprost?

— Greg… jesteś, ciekawy. Koniec trasy, idziesz za mną czy nie?

— Idę… Praca, praca, lubisz pracować? Czemu wybrałeś ten zawód? Ja lubię, nawet bardzo. Wiesz, czemu tutaj pracuję? Wiesz? Lubię zmieniać ludzi, jestem wizjonerem! Tworzę z pasją… ale czy ktoś mnie doceni? Nie! Po co? Czemu nie widzą, jak tworzę? Nie potrafią tego zauważyć. To jest dobre, piękne… Dopracowane, przecież dobrze wiesz, jak jest. Widziałeś moje projekty, prawda?

— Chyba wiem, czemu nie widzą twojego wkładu.

— Czemu? Powiedz, to może się zmienię. Lubię zmiany, zmiany są dobre! I mi się udają, co ty ostatnio zmieniłeś w sobie? Ja wiele rzeczy, postanowienia noworoczne… to był klucz do mojej zmiany. Widać to, każdy mi to powtarza.

— Ile osób już Ci to powiedziało?

— Że się zmieniłem? Wiele… Chociażby…

— No kto? Powiedz mi, kto z naszej firmy Ci to powiedział?

— Nie znasz ich, oni pracują w innym wydziale… Taka jedna, z grafiki, brunetka… przyjemna, nawet dała mi swój numer. Kobiety czują we mnie to coś… mam to coś, czego chcą… Jestem, po prostu świetny!

— Zapewne… gratuluję.

— I patrz, już ósme piętro… tak szybko leci ten czas. Spałem dziś tylko pięć godzin, strasznie się nie wyspałem… Ale to i tak mniej niż inni, nie potrzebuje za dużo snu, by działać. Jestem wybitny. Jedyny… Ty pewnie spałeś jak zawsze osiem godzin… nie możesz, chociaż troszkę się przełamać? Wystarczy chcieć. Wiesz, jak to mówią… chcieć to móc! Uwierz w siebie, to klucz do sukcesu… Sam uwierzyłem, kiedyś jak miałem szesnaście lat, jeden człowiek powiedział mi, że jestem skazany na sukces!

— Dlatego teraz pracujesz w firmie jako podrzędny grafik?

— Pracuję tutaj dla lepszego startu… Jeśli zechcę, to zmienię tą pracę. Przecież mogę, z resztą masz rację! Zasługuję na podwyżkę! Mam wielki wkład w to miejsce! Beze mnie nic tutaj nie przetrwa.

— Zatrzymaj windę.

— Czemu? Po co? Przecież idziesz tam gdzie ja…

— Tak, ale pójdę schodami…

— Ale czemu? Tak dobrze nam się rozmawia… może przejdę się z tobą?

— Nie.

— Słucham? O co ci znów chodzi?! Jak zawsze… ty i te twoje nastroje… Irytujesz się zbyt łatwo…

— Proszę… cisza, spokój… czemu tacy ludzie w ogóle są zatrudniani? Czemu on za mną idzie…

— Zaczekaj… zapomniałeś czegoś…

— Teraz trzeba … Co to może być? Zaraz… gdzie to jest?

— Tutaj jesteś…

— Masz mój bilet?

— Jaki bilet? O czym ty mówisz? Co planujesz?

— Gdzie to masz? Przestań się ze mną droczyć.

— Nie mam biletu, mam jakąś kartkę… Wypadła Ci jak wychodziłeś z windy.

— Dzięki… Biegnij po podwyżkę, zasługujesz.

Może nawet poklepię go po ramieniu… a co tam… dobrze to odbierze…

— Miło być docenionym, nawet przez ciebie.

— Doceniane ludzi… Dziwne…


Tego dnia nikt nie wiedział, co się stało. Dzień wydawał się bardziej ponury, ludzie jeszcze bardziej zapatrzeni w samych siebie. Greg zniknął, przyjaciele byli w innym świecie. Nieprzytomni, nieobecni. Oddzieleni od tego miejsca, pozostał jeden…

— Kim jest ten „jeden”? Kto przetrwał ten moment?

— Ja…

— Ty? Niemożliwe! Czemu mi to mówisz? Wiesz przecież, co się dzieje…

3

— Żyje pan? — starszy człowiek, patrząc poniekąd z niedowierzaniem, z lekkim grymasem czy wzgardą, z każdą chwilą milczenia swojego rozmówcy stawał się coraz to bardziej zniesmaczony.

— Czemu akurat tutaj? Kto tym razem?

— Czy ja panu przeszkadzam? Mogę pójść do innego wagonu…

— Proszę siadać… przecież nie będzie się pan gniótł w tej ciasnocie, a poza tym przyda mi się rozmowa z kimś obcym. Co pan tutaj robi? Jest pan… inny…

Widać to, przynajmniej tak mi się zdaje. Kim jesteś?

— Jak synku poznałeś, że jestem, jak to ty powiedziałeś… „inny”? Dobrze znasz się na ludziach? Może ty powiesz mi najpierw coś o sobie? Gdzie jedziesz?

— Do stacji głównej, potem wyruszam w dłuższą podróż, do krain zimowych. Od zawsze chciałem tam być, te miasta, a raczej ich brak… Ci ludzie, którzy są pogodzeni, ale i dumni… Wie pan, o czym ja mówię?

— Pogodzeni? Co młodzieńcze masz na myśli?

— Ze swoją normalnością. Nie uciekają, nie muszą. Tam, gdzie oni są… nie trzeba uciekać. Nie ma przed czym. Tam, gdzie jadę, nie ma tego wszystkiego… Nie wiem, czy to dobre słowo, ale cywilizacji…

— Co cię tak niepokoi? Wiesz, kiedyś tę cywilizację wpajałem… Ale, czy jestem z tego dumny? Nie. Nie jestem… To nie była cywilizacja, to był początek końca tego tworu…

— Walczyłeś? Jesteś poniekąd bohaterem, gdzie walczyłeś?

— Zapomniałem o tym.

— Czemu? Przecież dałeś wiele nam! To my jesteśmy teraz tutaj, dzięki tobie?

— Wiesz może, czym jest szaleństwo? Wiesz… Powtarzaj ciągle to samo, w kółko, kółko i w kółko…

Nie byłem i nie jestem bohaterem. Nie chciałbyś… Być jak ja… Nie chcesz, uwierz mi.

— Ile pan ma lat? I dokąd w końcu pan jedzie?

— Tam, gdzie po raz pierwszy usłyszałem słowa takie jak twoje… W moim wieku mało rzeczy planuję…

— Boisz się śmierci? W twoim wieku…

— Słucham?

— Nic, przepraszam… gdzie pan wysiada?

— Jeszcze przede mną trzy godziny drogi, a ty młodziku?

— Wuruizd. Prześpię się chwilę, proszę mnie obudzić za jakąś godzinę.

— Tak zrobię ­–kołysz mnie powoli… niebiański rydwanie… Który przybywasz, by zabrać mnie do odwiecznego domu… — pamiętam jak dziś, gdy śpiewałem to razem z przyjaciółmi…

Pamiętam, nie wiedziałem, że to będzie ostatni raz, gdy będę mógł to zaśpiewać… razem z nimi… Wiesz, jak to jest mieć na rękach… krew, nie własną, innych… walczysz, bo musisz… Nie popełni tego błędu co ja, dręczyć cię to będzie do końca… niektórzy żyją, przyjdź, podejdź do nich, spójrz im w oczy… Ja, nie mogę. Nie jestem w stanie.

I chociaż żyję tutaj długo, to moje życie, już jest czyśćcem… Żyjesz i przeżywasz… ciągle, to samo. We śnie, widzisz to na twarzach ludzkich. Mijam ich, nie znam ich, ale patrzą tak jak oni. Tak jak przyjaciele. Nic o mnie nie wiedzą, ale wyczuwają, jak?! Wiedzą, mają ludzie w sobie to coś. Wyczucie, przeczucie… Wiesz, gdy teraz tak Ci mówię o tym wszystkim, nie znasz mnie… i lepiej. Najłatwiej mówić o tych wszystkich rzeczach samemu sobie lub osobie nieznanej, nikt wtedy nie oceni… a historia i tak po prostu zniknie.

Nie robiłem tego specjalnie, czas tworzy człowieka, nic innego… sytuacja, która daje okazje, wymusza, sprawia, że nie jesteś już… Kim? Sobą… sobą nie chcę być…

Już śpisz? I lepiej…

4

— Niech pan wstaje, już czas!

— To już Wuruizd? Jesteśmy już?

— Przed tobą około 50 mil drogi, ja wysiadam na następnej stacji.

— I gdzie się pan uda?

— Tam, gdzie nikt nie będzie mnie szukał… Tak naprawdę jadę do córki. Zaprosiła mnie do siebie, przeprowadziła się na północ dobre dziesięć lat temu. Nie było okazji, by się spotkać, ona zajęta, ja pracowałem. Teraz, mogę jeździć. Ale, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

— Jak cię rozpoznam ponownie? Zawsze lepiej mieć jakiekolwiek informacje o sobie…

— Przecież sam mówiłeś, że jedziesz tam, gdzie nikt nie będzie cię znał, po co ci zdradzać swoje imię? Zachowaj to dla siebie. Gdy spotkasz kogoś podobnego do mnie, powiedz do niego „SM06”. Może akurat trafisz.

— Dobrze. Tak zrobię, o ile będę pamiętał.

— To już moja stacja, do zobaczenia więc…

— Pewnego dnia… zapewne…

5

Półmrok powoli wypełniał sektory pociągu, wywołując lekki powiew senności. Z oddali dobiegało ciche, monotonne dudnienie pociągu… Mozolny dźwięk przypominał formę transu, podobną do tej, którą kiedyś praktykował. Z każdą chwilą otoczenie stawało się lżejsze, niewidoczne. Powoli niknąc w ciemnej mgle, każda chwila przynosiła co raz to nowe dźwięki. Stukot wciąż wypełniał przestrzeń wagonu, mało kto zasypiał. Na twarzach ludzi poznać można było zadumę, przepełnioną dziwnym stanem nieobecności. Odpływali do swych krain, które tak długo w sobie nosili, tylko tam bywali sobą, niczym nieograniczeni. Wyrażali siebie, lecz nikt nie mógł tego widzieć…

— Głupcy — jedno słowo, które przerwało tą ciszę, stało się pierwszym powodem, by rozbudzić w sobie żywą chęć do działania. Wyrwali się nagle ze swego transu, nie wiedząc konkretnie dlaczego. Lecz z każdą kolejną chwilą, to jedno stwierdzenie rozbrzmiewało jeszcze głośniej.

Ożywało w umysłach… I żyło.

Żywą dyskusję przerwał głos konduktora — Wuruizd, stacja za pięć minut — niski głos wydawał się znajomy, lecz jak to bywa często… nic nieznaczący. Z siedzenia poderwał się jedynie jeden człowiek. Przechodząc powoli ze swoim jedynym bagażem, kierując się do drzwi, widział przez okno to, czego pragnął. Miejsce, które dotychczas widywał jedynie w swych snach, w pragnieniach. I chociaż nigdy nie był tutaj ciałem, to jego duch wydawał się odnajdywać nawet w najmniejszej uliczce, najdalszym zakątku tego miejsca.

— To tutaj, pomóc wyjąć resztę bagaży?

— Nie, dziękuję… poradzę sobie. Wie pan może, gdzie najlepiej się skierować?

— Rzadko tutaj bywam, najlepiej popytać się miejscowych… przy peronie zawsze szwendają się różni ludzie, uważaj na siebie…

6

— Tak przebyła podróż… swoją drogą piękne miejsce przyjacielu, dawno mnie tutaj nie było, chociaż… te mury, te okna…

Pamiętam ten blask, teraz jest całkiem inaczej, brakuje czegoś, lub kogoś. Śniłem o tym… albo ta chwila jest snem?

— O czym mówisz? Byłeś tutaj, razem z nią. Gdy byłeś młodszy… Teraz po tylu latach. Znasz to, świat się zmienia… nawet te mury o tym mówią. Czasami tęsknię za tym… Pamiętasz, kiedyś było inaczej, dziesięć, dwadzieścia lat temu… Wtedy nie było innych…

— Nie pamiętam wujku… Chociaż chciałbym pamiętać… przeżyć, wrócić do tamtych chwil… Ale, po co? Wciąż tym żyjesz? Przeszłością? Wiesz, że to nie jest zdrowe…

— Gdzie twoja droga wiedzie, gdy wyruszysz w ciemność?

— Gdzie jest twój cel, wujku?

Rozmowa powoli gasła, podobnie jak olejne iskry w kominku, ostatnie przebłyski ognia stawały się już niezauważalne. A każdy kolejny ognik coraz słabiej oświetlał twarze rozmówców. Mury pokoju stawały się ciemniejsze, mijające minuty milczenia zdawały się trwać dłużej i dłużej, prawdą jednak było, że cisza staje się nieznośną, bo odkrywa nas samych. W tym przypadku ujawniła to, co od dawna starali się ukryć między sobą. Historię, która, mimo że nie była czymś okropnym, odnosiła się do tego, co poruszało tematy im obce.

Wyplenione przez nich samych, starannie ukrywane od wielu lat…

Wygasający kominek dodawał całemu zajściu dziwnego odczucia strachu, ciemną zachmurzoną noc potęgował przenikliwy wiatr…

— Późno już, dobiega już północ…

— Spokojnie, mamy przecież jeszcze długie dni, więc…


— Zaraz… ciszej!

— Ale…

— Milcz! Nie słyszysz? Kto to? Słyszysz to? Wujku?

— To oni, przyzwyczaj się, w końcu zostajesz tutaj na dłużej…

— Kim są, ci „oni”?

— Jak to czym? Dziady przyjacielu… dziady… to, co nawiedzało Cię za młodu… Znasz ich, oni ciebie, prosta sprawa.

— Dziady?

— Relikt przeszłości, przeszłość powoli odchodzi w zapomnienie. Wiesz o tym! Ale, ty… ty tego nie przyznasz, na pewno nie mi.

— Myślisz, że znikną?

— Nie… już dawno wszystko minęło… ale wraca, jeśli się o tym pamięta. Ktoś wzbudził, to co ukrytym było…

— Ty?

— Ty. Tylko ty… Wracasz wspomnieniami, zbyt często… Spójrz wokoło, czego mogą oni chcieć? Co byś im dał? Ziarno nadziei? Łyk wody ukojenia? Może będziesz chciał ich tu sprowadzić?

— Sam wiesz, że unikałem…

— Boisz się? Przeżyj ten strach… Przed nimi, przed samym sobą!

— Pokonać samego siebie, to jak pokonać wszystkich…

— Jednak pamiętasz, mądrość jednak gości w twym umyśle…

— Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć, myślisz, że było mi łatwo wyjechać, tak nagle? Rzucając wszystko… ukochaną osobę…

— Przecież nie było takiej, sam dobrze o tym wiesz. Stary druhu.

— Stary… duchem? Młodość w nas wciąż drzemie! Czasami myślę, że wzlecę, nad tym martwym światem…

— Czekaj do jutra, zbawienie przybędzie… Powiedz, jak uciekłeś? Czemu tutaj?

— Ucieczka? Przed czym? Jedyne, przed czym mogłem biec to… ja sam… Widzisz… nadal nie umiem ukrywać emocji. Nie gódź się na ucisk.

— A gdy sam stwarzasz sobie tę ciasnotę? Co wtedy robisz?

— Przyzwyczajasz się, w końcu to twoje dzieło.

— Usprawiedliwiasz siebie? Czy Innych?

— Ich nie da się usprawiedliwiać, nie można, to niemoralne… nie robi się tak, dobrze o tym wiesz… Kto prawy, któż dobry uznałby to za czyn normalny? Widziałem to, co robili w Histleniu. Nic nie słyszałeś?

— Rzadko słucham wiadomości, tutaj prawie nic nie dociera… To miejsce to moja mała utopia.

— Widzę i zazdroszczę spokoju…

— Dziel więc ten spokój razem ze mną. Z nami…

— Nie mogę, bierność nigdy nie jest dobra… Chociaż, sens też jest nieznany…

— Każda wielka podróż zaczęła się od małego kroku… Wielu nie wie jaki krok uczynić, ale ty… Ty wiedziałeś wcześniej. Ale teraz masz dwie drogi przyjacielu. Co wybierasz?

— To, co skryte, niewidoczne dla oczu… trzecia ścieżka, której ty nigdy nie dostrzegałeś.

— Nie rób tego sobie, wszystkim… Najsilniejsze jednostki to te, które potrafią się przyzwyczaić.

— Lub te, które zmieniają swój świat.

— Zmiana już działa, rozszerza się… Sam mówiłeś, że widziałeś jej efekty. Już w niej żyjesz! Spójrz, zobacz i odczuj. Czy nie jest to pięknem?

— Jest, jeśli zmiana jest dobra…

— Ta nie jest? Czy nie o tym śniły wieki? Harmonia, która jest stała…

— Dla kogo? Kto może w niej być?

— Wszyscy, którzy tego pragną… Wolność to drugie słowo zaraz po…

— Sile?

— Nikt, kto chce trwać w dobroci, nie będzie odrzucony. Nikt, kto chce współtworzyć piękno, nie będzie wykluczony, wystarczy chcieć…

— Ty chcesz?

— Nie… ja już jestem częścią tej harmonii, ty też możesz! Bądź ponad tym.

— Ponad czym? Gdzie jest tu prawdziwa wolność?


— Zawsze masz wybór… wszystko zależy od twojego wyboru, pamiętaj… Tylko ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie. Każde działanie ma wpływ na całość, nawet najmniejsze.

— Co, jeśli nie pójdę za wolnością, którą mi proponujesz? Co się stanie?

— Nic, kompletnie nic. To twój wybór, który będzie uszanowany. Mówiłem, że istotą jest wolność.

— Widzę i jestem zadowolony.

— Z wyboru?

— Z powrotu, wujku… Jak za dawnych lat…

— Dawnych, chociaż nie aż tak odległych… Pora spać, gdy się obudzisz, rozgość się w tych murach, mnie już tutaj nie będzie, dobrze się spisałeś. Żegnaj.

— Żegnaj więc… Chociaż słowa te nie są dobrze dobrane…

— Obawiam się, że jednak okażą się prawdziwe.

— Znów te gry… jak miło wrócić do dawnych lat!


Rozchodząc się, nie zauważyli, że godzina już dobiegała późna. Zegar wskazywał już czwartą.

Idąc w kier0unku schodów, mijając kolejne portrety dawnych, o których nawet mity nikły w pogromie współczesności jedyna myśl, która przychodziła do głowy to pytanie… Czemu te relikty przeszłości dalej tutaj wiszą? Mało kto, a w szczególności pan i gospodarz tego domu nie był posądzany o trawienie przeszłości. Kolejne oczy, dawne stroje, twarze, które wydają się znajome, można by rzec, że wczoraj mijało się je na ulicy… W tej atmosferze trudność sprawiała ta krótka wędrówka, prosta droga do pokoju. Przez mrok, każdy krok, który wydawał się śledzony przez kolejne oczy wiecznych, żywych w innym świecie. Harmonia ruchu potęgowana była przez dźwięk schodów, chociaż materiał ten wydawać by się mogło, był nowy, to dziwne doświadczenie potęgi, którą kiedyś utrzymywały dębowe, mocne i wypracowane stopnie. Przed głównym wejściem do pokoju, gdzie zaplanowany był spoczynek, widniał mały znak, wydawać się mogło, że wykuty lub wyrzeźbiony w kamieniu. Znak tworzyły jedną całość: „XLIV”. Pierwsze skojarzenie odnosiło się do numeracji pokoi, gdyż każde miejsce miało swoje ustalone liczby, które albo ukazywały porządek, lub dawały możliwość szybkiej lokalizacji. Drzwi, za którymi krył się upragniony odpoczynek wykonane były z solidnych desek, dodatkowo okute metalowymi ozdobami. Całość, chociaż mogła wydawać się masywna, to nie przytłaczała. Przeciwnie, dodawała otuchy, spokoju… pozwalała przez chwilę poczuć jedność z otaczającym wystrojem. Gdy już lekka mgła senności rozpostarła swoje ręce na wszystkich obecnych w domostwie, zegar wybił godzinę piątą nad ranem. Chociaż mrok i ciemność nadal górowały nad słońcem, to słychać było pierwsze dźwięki okolicznych innych mieszkańców domu… Rytmiczne postukiwanie zegara zgrywało się, z co raz to wolniej bijącym sercem najważniejszego gościa… Krok za krokiem schodząc co raz to niżej, tak jak wcześniej, był obserwowany. Lecz tym razem nie przez oczy wiecznych, lecz przez swoją własną, budzącą się z dziennego zaćmienia świadomość…

7

Dzień inny niż wszystkie. Dla ludzi żyjących tutaj latami poranek był niezmiernie inny. Dziś, po raz pierwszy w listopadzie deszcz ustał. Dla obecnych jedna cząstka miesiąca była czymś nowym, nieocenionym. Dla przybyszy był to dzień normalny. Dla wiecznych była to kolejna sekunda wieczności. Wędrujące słońce nie mogło ominąć okien pokoju „XLIV”, jak w zamiarze było. Okna otwierały się na cały świat w kształcie półkola. Przejrzyste, duże szyby dodawały wnętrzu za dnia miłego nastroju, ciszy i spokoju, w nocy natomiast były łącznikiem i jedyną barierą odgradzającą dziki, nieznanego teren, pokryty gęstą, ciemną mgłą. Tajemnica, która wydawała się narastać, z każdym niknącym promieniem słońca wzywała tego, kto wejdzie do tego miejsca. Nie było w tym pokoiku niczego dziwnego, jednak odczuć można było, że ściany stają się odbiciem mieszkańca. To, co widział umysł, nagle ukazywało się w przestrzeni. W formie snów, zmor, a może przewidzeń. Jednak kiedy tylko pierwsze promyki przebijały się przez korony drzew… mrok zamierał, budziło się światło. A mieszkaniec doceniał to, co stracił poprzedniej nocy. Spokój i odwagę.

— Prawdą jednak okazały się ich słowa… Najgorsze w tym życiu to pogodzić się z samym sobą…

Chwilowe słowa refleksji, które nagle przebrzmiały przez umysł, nagle zostały zakłócone przez widok. Biały skrawek papieru, złożony na pół, z pozoru niczym niezapisany. Leżał na stoliku, który w nocy przecież był pusty, lub taki się wydawał.

— „Regał drugi, książka szósta od prawej”… Tyle?! Tylko tyle? Jak zawsze… Mogłem się spodziewać, gry, gierki, zabawy, sprawdzanie, spiski, podejrzenia i wszystko, co można ukryć, jest ukryte… Tyle lat go znam, liczby pewnie też nie są przypadkiem… nic nie jest przypadkiem… sam mówił, wspominał. Nie ma przypadku, może i lepiej… ale czym wyjaśnię… Sprawy…

Dwie szafki… sześć półek i pewnie pełno ususzonych „pamiątek”, roślin, które ceni bardziej niż ludzi…

— Ciekawe… jedna jedyna wiadomość, do mnie… „Poznaj samego siebie”. Tyle razy to słyszałem… mogłem się tego spodziewać… Poznaj samego siebie… dawne lata… chociaż żywe nadal, w innych, upojeni lubiący powtarzać mądre, cenione słowa, kto nie lubi?

Wujek… zabawny, ale wciąż nieznany.

— Pora zacząć, zjeść? W końcu człowiekiem jestem… już dziesiąta… „rano”, ta cisza w tym miejscu… Piękna, ale wypełniona przez gości. Prawdziwych, nieraniących. Chociaż będzie coś do zrobienia, nie wiadomo kiedy wróci, o ile wróci. Od czego zacząć?

Strauss… Tchaikovsky… Grieg… Elgar i pewnie ulubiony… Wegner… skąd on to ma? Zapełnić czas musiał… w końcu, musiał, nie miał wyboru. Tchaikovsky, piękne, ostatnie co warte zapamiętania, ostatnie cudo tworzone przez dumną cywilizację…

Tak też z każdą kolejną nutą, rozbrzmiewał zarówno on, jak i mury domu. Kamienne, twarde, skrywające, chłodne, ale bezpieczne. Rozpoczęła się podróż, która miała być wypełnieniem słów wujaszka: „Poznaj samego siebie”. Nowy dzień często przynosi nowe wspomnienia, odpowiedzi, a także spokój. Tak też było w tym przypadku. Krok za krokiem… w tle słychać było ulubiony utwór tego dnia — Tchaikovsky „Walc kwiatów”… Każdy kolejny krok chodu coraz bardziej przypominał taniec, wytworny, prawdziwy i znany. Rytm pochłonął lokatora domu tak szybko, że nawet nie zauważył, że dotarł do biura wujka. Zwykły pokój, dwa ogromne okna wpuszczały taką ilość światła, by oświetlić najdalszy róg pokoju. Centralnym punktem był stół. Dębowy, solidny, okrągły. Na nim jedyne co rzucało się w oczy to mapa. I zaznaczony mały punkt na zachód od Wuruizd. Droga ku zaznaczonemu miejscu wiodła przez las, następnie według mapy biegła przy brzegu jeziora, lub zalewu. Znacząc drogę linijką, pojawiła się mglista liczba 23 kilometrów. Brak jakichkolwiek wskazówek, dokumentów… Nic, kompletnie nic. Brak motywu, jedynie duże „D” nakreślone, na mapie.

Jednak chęć większych informacji zaważyła, otworzył więc dolną szufladę, w niej widniał jedynie zapis: „Noga, twą wskazówką/S.M.A.1”. Pustka kompletna przepełniła umysł, co to mogło oznaczać? Dawne słowa nauczycieli rozbrzmiewały w eterze.

— Przecież! Noga… Skrytka, pamiętam projekt… Sam, sam mu to dałem…


Rzeczywiście, najlepsza skrytka, to ta, którą każdy może zobaczyć. Chodząc dookoła stołu, znalazł wreszcie rozwiązanie zagadki. Wykręcił jedną z podpór stołu, od dołu wyjął cienką warstwę drewna. Potrząsając wypadła metalowa puszka wraz z zawartością.


— Herbata? Nic więcej? Tylko herbata?! Nic więcej! Co to ma być? Co z nim jest nie tak? Herbata?!! Cokolwiek innego, wartościowego… Czemu herbata? Paczka, pachnącej, ciemnej herbaty… Jednak prawdę mówił… Wujek już dawno odbył podróż do swego świata…

Przecenienie wartości, na jego własne… A na samym szczycie nic innego, tylko herbata, zwykła, czarna, sypana herbatka. Napój jedyny, który tolerował, jedyny dobry.


Gdy niedowierzanie dalej rosło, krzyki i pytania przerwała cisza. Muzyka ucichła, a ostatni dźwięk, który dało się słyszeć to upadek ciężkiego przedmiotu. Wybiegł więc szybko z gabinetu wujka, z jednej strony pełen ciekawości z drugiej lęku, przed nieznanym. Szybkim krokiem dotarł do salonu, gdzie na ziemi leżał zrzucony odtwarzacz a obok niego pies. Biały, niczym śnieg, puszysty i niezmiernie ucieszony, że widzi kogokolwiek. — Samojed — wykrzyczał z ogromną fascynacją. Nie wiadomo było, co teraz przeważa w emocjach. Złość, radość czy niepewność kolejnych kroków. Pies miał na swej szyi brązową obrożę. Rasa psa od dawna była powiązana z terenem północnym. Podobno jak mówią przesłanki psy takie jak ten pomagały w pracach dawnym myśliwym i wędrowcom.

— Co teraz? Oprócz psa nie mam żadnych innych pomysłów. Chociaż nie będę sam… ale przecież do tego uciekałem… Zresztą, przyda się zawsze ktoś w życiu, nawet pies. Jedyny, który nie zawiedzie, i zawsze będzie trwał przy swoim. Muszę wyruszyć, do punktu.


Pobiegł więc po mapę, a pies razem z nim. Szybko zrywając to, co potrzebne. Szykując się do wyprawy, by wyruszyć jeszcze dziś, w zmroku. By nikt nie wiedział, nikt nie słyszał. W całkowitej ciemności mając za sobą jedynie wiernego druha — „Mir”, bo tak go nazwał, chociaż nie wiedział, gdzie pójdzie był niejako gotów ku nieznanemu. Zjedli więc sowity posiłek. Pakując rzeczy, zabrał wędrowiec to, co najpotrzebniejsze. Nóż, ogień, wodę, jedzenie, plecak, ubrania, i najważniejsze — linę. Przedmiot, który zawsze był w jego plecaku. Odkąd wyruszył, a raczej uciekł w poszukiwaniu spokoju. Zabrał ze sobą również herbatę… Opuścił dom, którym nie miał okazji się nacieszyć… Pozostało jedynie czekać na zmrok.

— Brak przywiązania to początek wielkości! Pamiętaj!

— Pamiętam, przecież dobrze wiesz… znasz mnie, ja ciebie… tyle lat, wspomnień…

— Dlaczego wracasz!? Czemu? Robisz to sobie, mi… Przestań! Brak wspomnień, daje wolność.

— A jeśli są dobre?

— Dobre?! Nie ma takich, wolność jest przyszłością, wspomnienia to blokada. Wiesz o tym!

— Pamiętam… Wiem… Widzę to, jak i ciebie.

— Jestem tak jak ty. Obecny. Obecni, razem dla celu.

— Jak wróciłeś?

— Przecież sam mi na to zezwoliłeś, ty sam, to twoja wolność…

— …i moje życie… moja droga. Lecz twój ostatni dzień. Wybrałem to, co właściwe.

— Więc zrób to, co należy…

— Zrobiłem, już dawno. Każdy… nowy szlak… Ale teraz, podążam starym. Za przeszłością, za przeszłość, dla przeszłości. Wiem, teraz, dziś… ale, gdzie pamięć?

Nauka to co jest warte. Nauka z przeszłości na przyszłość. Nikt nie patrzy na historię!

Koło toczy się… Rewolucja razem z tym… Pochłania kolejne dzieci swe… A ja?

8

— Piękny pies… miałem podobnego, lata temu, gdy jeszcze bywałem w górach.

— Już pan tam nie chodzi?

— Teraz nie mogę, nikt tam nie bywa. Była tam mała wioska, spokojna. Co tydzień bywałem tam na polowaniach, potem nie było sensu. Zwierzęta po prostu zmieniły swój dom. Sporny teren zajęty… ale może to i lepiej? Wie pan… pamiętam, że kiedyś nie było tu domów, nie było ludzi. Sama natura! Ba… Rezerwat, mały matecznik, kiedyś z tych gór każda istota wracała żywa, nowa. Mam już swoje lata, widać to…

— Jak długo tutaj pan mieszka?

— Mów mi Sowiduch, dawniej tak na mnie wołano, teraz moje imię zanika, wraz z duchem tych gór… Wiele lat temu, sam przywędrowałem tutaj sam, mając u boku wicher, i plan. Zadanie, moje własne. Będąc małym, zawsze mówiłem, wmawiałem sobie, że nie mogę zawieść siebie, a co dopiero ważniejszych ode mnie. Przez lata tworzyłem coś, co mogło być schronem, miejscem bezpiecznym. Straciłem to, co było dla mnie najważniejsze. Łączność!

Straciłeś kiedyś swego ducha? Jedność z sobą samym? Teraz wykonuję jedynie to, co muszę.

— Co się tutaj wydarzyło?

— Zapomnieli, wszyscy… nawet ja…

Pamiętaj, świadomość — to cię wyzwoli przyjacielu! Nie pozwól sobie wyrwać ducha! Tylko to, ruszaj w drogę, ale… weź to…

— Tak po prostu mi to dajesz? Nie jest to dla ciebie czymś cennym?

— Twój duch, częścią mego! Świadomość nigdy nie jest ograniczona przez jednostkę, wiesz o tym. Widać to. Po czynach poznasz ludzi właściwych, ty jesteś jednym z nich… Odkryj to w sobie… Po tylu latach musisz… Powiedz mi, kiedy ostatnio patrzyłeś w niebo?

Spójrz, dojrzyj tam, całość, siebie, to ty w jedności, każdy z nas. Patrz!

Zapadła cisza, wzrok skierował ku niebu. W myślach jednak czuł dziwną niepewność, nowość. Dawno nie spoglądał na niebo. Wyśnione miejsce, do którego przodkowie pragnęli się udać w kresie swej wędrówki. W przeszywającej, głuchej ciszy dałoby się usłyszeć każdy szelest. Ale… żaden dźwięk nawet na chwilę nie ujawniał swojej obecności. Noc już dawno zapadła, gwiazdy świeciły pełnym blaskiem, a każdy wdech napełniał jego ducha.


— Piękny widok. Dziękuję. Za powrót do chwili… Chciałbym się zapytać o drogę, dalszą gdzie mam iść? Cisza? Nicość? Gdzie mam się udać przyjacielu? Gdzie jesteś?

Duch kompasem… co ja sobie myślałem… Środek drogi, noc, a w ręku jedyne co mam to kamień. Zwykły, szary kamień! Może być lepiej?! Pewnie może… ale nie w tym życiu…

Jedyny towarzysz, wierny pies. Część mnie… Żywa i jakże piękna. Jak dobrze, że ten pies jest obecny, tu, teraz, przy mnie…

Chociaż nie wiedział, gdzie jest, chciał jakkolwiek zapewnić sobie komfort. Tak jak dawni ponad wszystko cenił sobie ciepło. Ogień więc był podstawą każdej podróży. Jednak ta podróż była pierwszą taką w jego życiu. Teraz już ciszę zakłócały jedynie wiatr, strzelające drewno, i cichy, spokojny oddech. Każdy z tych dźwięków tworzył harmonijną jedność. W końcu zapadł w sen, a wraz z nim, cały otaczający go świat…

                                      ***

— Zostały ci 4 kilometry, 200 metrów drogi.

— Wróciłeś? Wczoraj gdzieś pobiegłeś, czemu?

— Miałem inne sprawy, ważniejsze, usłyszałem coś, nie mogę pozostawać bierny na to, co się teraz dzieje z tą ziemią… moją…

— I co zrobiłeś?

— To co było właściwe, działałem! Ty też powinieneś w końcu to zrobić. Ale, wcześniej musisz dotrzeć do miejsca… Więc gdzie idziesz?

— Popatrz, tutaj. Na mapie, zaznaczona litera „D”. Ale zaraz… idę? Chyba idziemy?

— Do pewnego momentu… to twoja wędrówka… Miejsce to D-Yage. Mała wioska pośród dziczy, z trzech stron od dawna chroniona wzgórzem a od wschodu rzeką. Dawno się tam nie zapuszczałem i tobie też to odradzam. Mówią, że od przełomu trzeciego przebudzenia nikt tam się nie dostał. Te ziemie bronią się przed nimi… nikt, mówię ci! Nikt! Nie wrócił… Mówiłem, nie słuchali… Wszyscy mamy wspólny cel, ale oni wybrali swoją drogę…

— Więc nie wejdę tam?

— To zależy od ciebie, tylko od ciebie! Istnieją rzeczy, które powinny zostać nieznane dla was.

— Nas? O kim mówisz?

— Którzy niszczą, zamiast budować. Ludzie tego świata, nowej ery! Ci, od których uciekasz… Pamiętaj jednak nie uciekniesz od dziedzictwa. Od przyszłości… Nie uciekniesz, możesz ją jedynie zmienić…

— Coś chroni to miejsce? Mury? Wrota?

— Coś potężniejszego.

— Co? Co takiego?

— Zobaczysz, ujrzysz… Potraktuj to jako część swojej wędrówki… Początek albo i koniec…

Wybieraj mądrze, każda decyzja ma wpływ na koniec. Każde spotkanie to efekt. Każdy motyl to kolejna burza albo spokój to zależy od jego skrzydeł.

— Gdzie teraz? Dwie drogi, gdzie teraz mamy iść?

— My… nigdzie. Ty… wybieraj. Tutaj kończy się nasza podróż, a zaczyna twoja własna.

— Nic mi nie powiesz? Dobrze… weź, chociaż mojego kompana — pies wabi się „Mir”. Nie chcę stracić kolejnej istoty, a tobie przyda się przyjaciel w wędrówce. Żegnaj więc Sowiduchu.

— Słuchaj…

Za nim w oddali znikała jedyna nadzieja, która w tym momencie istniała. Przed nim rozdroża. Dwie nowe drogi, które dzieliła rozdarta jodła. Ze skierowaną ku niebiosom głową słyszał ostatnie słowa Sowiducha — „słuchaj”. Starał się nasłuchiwać, patrząc na dwie ścieżki, które im dalej spojrzeć, tym dłuższe się wydawały. Tak samo kręte, podobnie rozdzielone wysokim, stromym wzniesieniem. Po godzinie nasłuchiwania usiadł na płaskim kamieniu. Podparł swoją głowę prawdą ręką, która spoczywała na kolanie. Siedząc tak, nasłuchiwał, ale teraz, nie wiedział już czego. Słyszał śpiew ptaków, które wydawało się, chciały umilić jego zadumę.

Po chwili zadumy usłyszał spadający kamień… Ten sam, który wcześniej dzierżył w dłoni. Uciekł z jego ręki, wtem pobiegł za swoim ostatnim artefaktem, który był ostatnim wspomnieniem o niedawnym przewodniku. Takim samym przypadkiem jak wdał się w posiadanie kamienia, teraz wiedział, że mimowolnie podjął decyzję o dalszej wędrówce. Wybrał, a raczej stał się częścią wyboru. Posłuchał… przypadku.

                                      ***

Pierwsza wskazówka na drodze jasno oznajmiła, że pozostały dystans to ledwie 420 metrów.

Teren od dłuższego czasu już opadał, teraz z każdym krokiem stawał się co raz to bardziej płaski, las mieszany zamieniał się w iglaste starodawne drzewa. Każdy przebyty metr stawał bardziej zapełniony przez drzewa i krzewy. W końcu dotarł do końca. Ujrzał wielki, betonowy schron. Z każdej strony porośnięty winobluszczem. Przysypany ziemią, tworzył naturalne wzgórze porośnięte kolejnymi roślinami. Stał się częścią natury. Drzwi były rozsadzone przez korzenie drzew. Strażniczy budynek teraz sam był chroniony przez największą siłę — naturę.

Chronił prawdopodobnie dawnego ujścia rzeki. Teraz nie było w nim strażników. Na betonowym wzgórzu widok był przejmujący. Leniwie płynąca rzeka otaczała swoją potęgą mały skrawek płaskiego terenu. Na drugim brzegu widać było kilka budynków. Murowane z czerwonej cegły potężne magazyny, a pośrodku dom. Otoczony metalowym, kutym potężnie wyglądającym ogrodzeniem, wmurowanym w betonowe słupy. Duże okna i otwarty ganek dodawały temu miejscu dziwnego spokoju. Nie było ani jednej łódki, tratwy. Mała osada z trzech stron chroniona górskimi, stromymi wzniesieniami. Jedyne co mogło zdobyć strome ściany to nieliczne drzewa. Miejsce to wydawało się wyjęte ze świata. Nawet cisza w tym miasteczku zdawała się milknąć. Nie było tam mostu na drugi brzeg. Woda i tylko woda. Powolnie płynąca, chociaż to dopiero był początek potężnej rzeki. Miejsce to wydawało się dziwnie niepokojące. Spokój był tak jedynym przejawem obecności. Całość była niezakłócona przez ludzką rękę, nawet trzy budynki stały się częścią naturalnego porządku.

— Trzeba przejść na drugi brzeg. Ale jak? Tratwa… za dużo pracy, do tego nie mam z czego…

Jak ja się boję wody, od tylu lat… Chociaż umiem pływać…

Nie mogę tutaj trwać, siedzieć… nic mi to nie da, lęk trzeba…

— Akceptować i z nim żyć!

— Przetrwać i go wykorzystać?

— Uciec od niego?!

— Zmienić!

— Nie! Nic nie jest prawdą! Nic! Lęk jest złudzeniem. Złudzenie trzeba rozwiać.

— Nie rozwiejesz siebie!

— Możesz próbować, ale czy warto?

— Odejdź od tego, co ci przeszkadza! To jest twoja droga?!

— Wracam, do wnętrza.

— Do nas!

— Do siebie, razem z nami?

— Do nicości?!

— Do próby. Prawda… czyli największą potęgą jest przybysz tego miejsca.

— Nie wiesz tego!

— Co, jeśli jest ich wielu?

— Może tak ci się tylko zdaje?!

— Sam tworzę swój strach… swoje działanie. Drogę.

— Wybierz więc, z kim idziesz!

— Kto cię będzie wspierał?

— Kto będzie dla ciebie zgubą?!

— Nikt, tylko ja sam.

— Sam nie możesz pójść!

— Poradzisz sobie sam? Pomyśl…

— Sam jedynie odnajdziesz swoją prawdę, pamiętasz?!

— Wybieram…

— Mnie!

— Wątpliwość?

— Wybierasz mądrze?!

— Wybieram siebie.

— Samotność!

— Niepewność?

— Siebie?!

— Siebie, tylko siebie! Teraz? Dziś?! Całość.


Zbliżył się do brzegu rzeki, wtem woda ruszyła. Powolna tafla wody nabrała potęgi. Rwący pęd wody zabrał ze sobą połamane gałęzie, a przeźroczyste dno zmieniło się w ciemną, nieprzyjemną maź. Piasek ruszył wraz z nurtem rzeki. Po chwili namysłu postawił swój pierwszy krok niepewny I ostrożny. Kolejny i kolejny… Lecz woda wciąż sięgała jedynie do kolan. Z każdym następnym krokiem odwaga wzrastała, a rzeka stawał się spokojniejsza.

W końcu całkowicie ucichała. Spokój zapanował ponownie. Drugi brzeg był już w niewielkiej odległości, dziesięć, pięć… Ostatnie metry przeprawy przez nikłą, wolną, uspokojoną rzekę.

Koniec nastał, cel osiągnięty.

— Więc to rzeka była próbą… Moją, tylko moją… Osobista próba.

— Twoja i tylko twoja, ale udało Ci się! Wyczuwam, że jesteś mądrym człowiekiem.

— Co? Co ty tu robisz?

— A co ty tu robisz wędrowcze?

— Przekroczyłem rzekę, wraz z mapą, tutaj mnie zaniosła droga.

— Spokojnie, nie musisz się mi tłumaczyć. Nie tutaj. Jesteś wolny, twoje poglądy są dobre, póki nie naruszają życia, ciała lub dobra innych ludzi. Witaj! Po raz pierwszy witaj, nigdy nie usłyszysz tutaj słów pogardy. Nasz świat, to twój świat, o ile tę rzeczywistość wybierzesz.

Chodź za mną, o ile mi zaufałeś, podążaj za mymi krokami, o ile chcesz być wolny, tak jak każdy z nas. Tolerujemy cię, jeśli ty tolerujesz nas.

— Kim jesteś? Dokąd idziemy?

— Idziemy… widzę, że mi zaufałeś! I dobrze, chodź to już blisko. W drodze opowiem ci o tym miejscu… Zasada pierwsza to czysta tolerancja, twoich myśli, czynów, postaw, celów… Po prostu sam jesteś dla siebie stwórcą. Moje przekonania nie muszą być zgodne z twoimi. Druga zasada to dobro. Czyny twoje są ograniczone tylko przez strefę drugiego człowieka. Jeśli kogoś zranisz, będziesz usunięty ze społeczności, jeśli złamiesz jego prawa, to poniesiesz konsekwencje. Trzecia zasada to czysta anarchia władzy. Nie masz zwierzchnika prawnego, jednak działasz dla dobra swojego! Dobro twoje jest najważniejsze, dobro własne. Możesz wybrać inne motywy, możesz działać dla dobra ludzkości, rodziny… Jesteś tutaj wolny!

A i jeszcze coś, mówiłem o tolerancji? Inni tolerują ciebie, jeśli ty tolerujesz ich. Tolerujesz, czyli jesteś obojętny dla nich a oni dla ciebie. Jest to twój początkowy stan, później możesz wdać się w relacje, związki, drużyny. Ale wiesz, że jesteś równy prawem, czynami i życiem.

Możesz zdobyć szacunek innych, możesz mieć status, dobytek, ale w końcu jesteś tam gdzie inni. Pamiętaj o tym. Twój czyn nie będzie tylko twoim skutkiem… A teraz… podziwiaj o ile chcesz, możesz w każdej chwili odejść, nawet teraz… Ale czy chcesz?


Rzeczywiście widok tego miejsca był imponujący. Lasy, mieszana roślinność… Brak większej ingerencji ludzi w naturę. Całość otoczona górskimi szczytami. Z brzegu rzeki nie było widać tak imponującej przestrzeni, jak teraz. Wielkie, dzikie przestworze … Gdzieniegdzie porośnięta starymi i potężnymi drzewami. Uwagę jednak przykuwało ogromne, górujące nad terenem drzewo. Sekwoja — roślina, która w tych czasach znana była jedynie z legend. Dawne gatunki tych drzew wymarły, ostatnie żyjące okazy zostały ogrodzone, zamknięte, pozbawione wszelakiego połączenia z resztą świata, w imię ochrony, dbałości o przeszłość.

W końcu dotarli, za głównym budynkiem rósł ogromny cud natury. Liczne rozgałęzienia, wiecznozielone drzewo rosło tutaj od wielu lat, setek a może i nawet tysięcy. Pośród wielu innych drzew z oddali nie zwracało na siebie aż takiej uwagi, jednak teraz w odległości kilku metrów dało się ujrzeć potęgę tego tworu. Pień, który spokojnie mógłby być objęty przez co najmniej trzydzieści osób, wysokość drzewa tak ogromna, że patrząc w górę, widać było gęstą koronę, przykrywającą cały błękit nieba.

— Widzisz? Taki ogrom zastałem i pozostawię go. Nazwaliśmy to drzewo Scipio. Chociaż jestem tutaj już z innymi od ponad dziesięciu lat, to codziennie rano i wieczorem tutaj przychodzę. Po co? Zobaczysz sam… Ja czuję tutaj niemoc. Siła, która jest większa niż ja… Niemożliwe… może się tak wydawać… Nawet najwięksi w jakiejś cząstce są słabi, bezsilni…

Ale dość już tego, chodźmy do budynku, rozgościsz się, ogrzejesz, coś zjesz… Długa podróż wymaga dobrego posiłku! Wchodź do środka!

                                         ***

— Rozgość się! Sądzę, że to dobry czas, byś poznał zarówno mnie, jak i innych. Powinieneś również poznać to miejsce, historię. Ale zanim… Powiedz coś o sobie, to co chcesz tylko to. Wiesz już jakie zasady panują w tym miejscu, możesz nazywać to miejsce domem, jeśli tylko tego pragniesz. Mów więc, co cię to sprowadza, jak tu przybyłeś. Muszę powiedzieć, że rzadko kiedy widujemy tutaj gości z dołu rzeki…

— Jestem tutaj przez mapę. Zawiodły mnie tu… nogi, ciekawość a może chęć końca wędrówki.

Chcesz wiedzieć coś więcej?

— Nie, spokojnie… To wystarczy. Witaj więc. Nazywam się Nikrdza. Żyję tutaj od ponad dziesięciu lat, przynajmniej takie lata przyjąłem. Jak widzisz, jestem człowiekiem… wolnym. Tak jak każdy, kto tutaj przybył. Nie mamy nic do ukrycia. Dom ten rozbudowałem razem z moimi ludźmi. Nazywam ich „moimi”, bo sami wybrali taki los. Jeszcze w czasie drugiego konfliktu na wschodzie poznali mnie a ja ich. Nie wiem, czy brałeś udział w walkach… Wydajesz się młody, więc opowiem ci coś o tamtych latach…

Wojna, nie jest dobra. Walczyliśmy za stary ład, chociaż jak mówili, nie ma nowego i starego ładu. Jest tylko zmiana, ale miejsc. Podczas walki o Kartzame byłem podrzędnym walczącym. W końcu brakowało ludzi, skoro ludzi to i dowódców… Nie… Nie stałem się jedynym z generałów, wybrali mojego dobrego, chociaż trudnego w poznaniu przyjaciela… Walczyłem ramię w ramię o te tereny, ale z każdą kolejną potyczką zauważałem, że on, jak i ja, po prostu walczymy o coś innego. On o stary ład, ja o wolność. Siedział w swoim małym grajdołku… nic nie znaczyło dla niego to czy ktoś ginie, czy nie… Wolał poświęcić dwie osoby niż zwierzę! Tak! Nie był to człowiek normalny. Dziwny, inny… ale mimo to zadawałem się z nim. Jako jedyny miał realny plan… Ja? Nie… za każdym razem moje plany były złe, naiwne… On wolał sprawdzać swoje strategie w książkach, czytał o wojnie, ale nie był w niej…

Ja walczyłem! Doświadczyłem tego, o czym on wiedział, jak to mówił… wszystko. Sądził, że to książki dadzą mu więcej, niż prawdziwa walka… Bronił swojego poglądu, a w raz za nim opowiedział się cały pułk dowódców… W końcu nadszedł dzień walk, krwawa rzeź… Wrogowie polityki stałości uciekali… Kartzama, czuli ich główny ośrodek zaopatrzeniowy został zdobyty, było to jedyne miasto, gdzie oprócz wojska stacjonowały też grupy wsparcia wojennego. Rozumiesz, takie przenośne szpitale dla cywilów. Było za dużo rannych, bezbronnych… Ludzie, którzy mogli się wycofać, po prostu uciekli, reszta musiała zostać.

Miasto to było inne pod jednym względem, tworzyło kulturę, kult, sztukę! Byli swoim małym światem, nie ulegałem wzruszeniom na widok takich tworów, ale ten dzień był… inny.

Od jednej z kobiet dostałem małe pudełko, rzeźbione od podstaw w drewnie, żadnych połączeń klejem, nic! Całość wyryta w kawałku drewna. Zdobione we wzorki, nie wiem do dziś, co przedstawiały te obrazki… Ale ważniejsze jest to, co było w środku. Były to zawinięte w bawełnianą chustkę nasiona. Mówiła, że nasiona te to złoto tej ziemi, nie wiedziałem za bardzo, o co jej chodzi, ale wziąłem… Później dałem to przyjacielowi — dowódcy. On od zawsze lubił sadzić… Lubił rośliny, bardziej niż ludzi, tak mi się czasami wydawało…

Poznałem tam kilku ludzi, byłem tam dwa, może trzy tygodnie… Krótki czas, by poznać ludzi? Nie… może dla innych, ja zawsze lubiłem rozmawiać z ludźmi… pierwszy zawsze się odzywałem do innych. Mimo wszystko, jak ktoś był inny, smutny, dziwny, śmieszny… nie było problemu. Pierwszy odezwałem się do swojego przyjaciela, ale… Tym razem to ta miła kobieta odezwała się pierwsza do mnie… Zrobiło to na mnie duże wrażenie… Rzadko kiedy udawało mi się spotkać takich ludzi… Polubiłem tę kobietę, rozmawiałem z nią… dużo… Trzy tygodnie pozwoliły stworzyć dobrą znajomość. Po raz pierwszy nie czułem się jak na wojnie, a raczej jak w kraju pokoju, wolnym… z dobrymi ludźmi.

Rozmawiałem z nią na różne tematy… mówiłem o planach, o przyszłości. Opowiadałem jej o wolności o, państwie idealnym. Moim, własnym małym świecie. Podobało jej się to, mieliśmy plany… Po trzech tygodniach myślałem o przyszłości, z nią… ale nie jako wybranki, a raczej jako osoby, która mnie rozumie, która by mogła pomóc mi w tworzeniu swojego miejsca. Wiesz… po tylu latach, wciąż za nią tęsknię. Po tylu przeżytych latach w samotności! Tyle lat!


— Więc co się wydarzyło, co się stało z tą kobietą?

— Ogólna sytuacja w mieście była spokojna, sił opozycji nie było, więc nie mieliśmy większego zajęcia… Jak mówiłem, wycofali się, miejsce ich ucieczki z tego, co pamiętam, nazywało się Histleń. Mała górzysta wioska, cywilów tam prawie nie było, ale był to dobry punkt obronny i obserwacyjny. Dostaliśmy nowe rozkazy, w Histleniu stacjonowały dwie nasze jednostki, prosili o pomoc, potem już tylko błagali o wsparcie. Ostatnie słowa, które usłyszałem przez radiostację, były mieszanką krzyku i jakiegoś chorego, przeraźliwego cierpienia w ich głosie… Zebraliśmy zapasy, broń, ludzi… Ci ostatni byli najbardziej teraz potrzebni, brakowało nam walczących, lub jak ich nazywał mój przyjaciel „przodujących”… Mieli po prostu ginąć jako pierwsi. Oszczędność na ludziach i życiu rzeczywistych żołnierzy. Dał więc wybór mieszkańcom Kartzamy, doradziłem swojej przyjaciółce, by została, wcześniej inni tak robili i zostawali bez żadnych konsekwencji. Mówił przecież, że mogą zostać… Mogli, wcześniej robili tak, kobiety, dzieci, mężczyźni. Ale czemu nie tym razem?! Czemu sam jej to zrobiłem?

— Co zrobiłeś?

— Doradziłem. Zebrał wszystkich na głównym rynku i powiedział szczerze i całkiem miło jak na niego. Mówił, że kto chce zostać, może to zrobić, ale niech pamięta, że to ich własny wybór. Potem dodał, że kto pragnie wolności i prawdziwej władzy niech dołączy do niego. Kilku… Nawet kilkudziesięciu. W sumie poszło przynajmniej 60 osób, głównie mężczyźni. Ustawił ich po swojej prawej stronie i kazał odejść kilka metrów w prawo. Odeszli. Gratulował im, cieszył się razem z nimi. Nasz drogi i kochany dowódca. Jedyny, właściwy! Grupę, która postanowiła pozostać, kobiety, dzieci, starcy i ci mniej odważni ustawił po lewej. Stałem wtedy kilka metrów od niego, patrzyłem na tę kobietę, jedyną… Tą, która cieszyła się, że może mnie widzieć… Patrzyłem z uśmiechem, wiedziałem, że dobrze jej doradziłem. Wtedy do mojego byłego przyjaciela podszedł jakiś człowiek. Przyjaciel — dowódca zacisnął pięść, podniósł ją i pokazał na swojej ręce pięć palców. Wtedy zza budynku wyskoczyła grupka żołnierzy, którzy związali tych, którzy chcieli zostać. Po dwie osoby tak by stykali się plecami. Popatrzył na nich i chodząc od osoby do osoby z jednej strony czegoś się obawiał, z drugiej nabierał odwagi, gdy widział te przerażone twarze… Nie wiedziałem, co chciał z nimi zrobić, nigdy tak nie było. Zapytał się ich, czy pragną wolności. Odpowiedzieli szybko, chórem… Kto by nie chciał?! Popatrzył na nich jeszcze raz i zapytał, czy tworzą swoje życie takim, jakim pragną? Milczeli… Zapytał jeszcze raz, czy chcą być wolni. Ale tym razem nawet nie patrzyli na niego.

Popatrzył na nas wszystkich i powiedział, że wolność wypływa z wyboru.

Nastała chwila ciszy, zapytał się, czy pragną być wolni na zawsze, od teraz… Chcieli… Więc im to zapewnił… Połączył wszystkie dwójki osób w jedno i kazał im wejść do jeziora jakiś kilometr od miasta. Poszli więc, ale gdy tak szli, powiedziałem, że ja też wybieram wolność. Ale dla jednej z osób związanych. Popatrzył się na mnie, lekko zdziwiony… ale pozwolił, mogłem uwolnić swoją drugą duszę. Zrobiłem to, byłem zadowolony tak jak ona. Gdybyś wiedział, co wtedy czułem!

— A co się stało z innymi? Przywiązanymi?

— Nie wiem dokładnie, prowadził ich mój przyjaciel razem z piątką innych, my mieliśmy wyruszyć. Mianował mnie chwilowym dowódcą kompanii na czas, dopóki nie wrócą znad jeziora.

Wyruszyliśmy więc razem z cywilami, resztą kompanii.

Po jakichś dwóch kilometrach usłyszałem strzał, jeden, drugi… trzeci… cisza…

Po tym wrócił dowódca, by kierować nas, wybranych synów ustroju wolności… właśnie… po co… by tworzyć nowy świat w imieniu państwa!

W Histleniu walki toczyły się kilka dni, połowa cywilów zginęła… Metody walki i strategie…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 25.11
drukowana A5
Kolorowa
za 50.09