E-book
2.94
LUPO - pisane pazurem

Bezpłatny fragment - LUPO - pisane pazurem

czyli psie opowieści


Objętość:
25 str.
ISBN:
978-83-8104-179-9

Wprowadzenie

Moje pojawienie się w domu z ogródkiem poprzedziło pewne smutne wydarzenie. Otóż po niemal 13 przeżytych latach i dość długiej chorobie odszedł mój poprzednik, też owczarek niemiecki, ale krótkowłosy — Fax. Jego śmierć, choć była nieunikniona, bardzo zaskoczyła przede wszystkim pańcię. Jej rozpacz była wielka, choć Faxa znała krótko — niespełna trzy lata. Jednak to ona się nim opiekowała w chorobie, pielęgnowała go, leczyła, karmiła, a nawet operowała, dając mu trzy miesiące „drugiego życia”.

Gdy umarł, ogarnęła ją czarna rozpacz. Sam pochówek na działce jej rodziców był bardzo trudnym momentem. Ludzie zaczepiali ją na ulicy i pytali, co jej jest i czy mogą jakoś pomóc.

Lekarstwo znalazł pańcio. Zaczął się rozglądać za hodowlą i tak trafił do właścicieli mojej mamy — Nelly. Byłem jednak jeszcze za mały, by mogli mnie odwiedzić.

Urodziłem się dwa dni po odejściu Faxa i chyba to on mnie przysłał. Swoich nowych państwa poznałem, gdy miałem sześć dni. Od tego dnia aż do chwili, gdy mnie zabrali w wieku sześciu tygodni, odwiedzali mnie u mamy w każdy weekend. Obserwowali, jak rosnę, jak się zmieniam, jak bawię z rodzeństwem, jak się nami opiekują starzy właściciele.

Przyszedł w końcu dzień rozstania z dotychczasowym domem. Właściciele mamy powiedzieli, że moi państwo mają wybrać pieska. Wtedy stało się coś dziwnego, a niejako oczywistego. Sam podszedłem do pańcia i położyłem się na jego butach. Wtedy pańcia wzięła mnie na ręce i już po chwili spokojnie w nich zasnąłem. Wszystko było jasne. Po dwóch godzinach siedziałem już z nimi w aucie i jechałem do nowego domu.

Tak rozpoczyna się historia moich przygód, wcześniej opisywana w felietonach na Facebooku, a obecnie wydana w wersji papierowej. Zapraszam do lektury. Usiądźcie wygodnie w fotelu. Zapalcie małą, boczną lampkę. Na stoliku połóżcie szklankę z herbatą lub kieliszek wina, na kolanach głaszczcie swojego pupila i zanurzajcie się w tekście.

Lupo

Taki byłem malutki

Podróż do nowego domu bardzo mi się dłużyła, choć to niespełna 40 kilometrów. Dziś już wiem, że lubię jeździć, ale wtedy zwyczajnie się bałem. Pańcia usiadła na tylnym siedzeniu i wzięła mnie na kolana. Piskałem, oj jak ja piskałem! Pańcio nie wiedział, czy ma jechać wolno dla bezpieczeństwa, czy szybko, aby dotrzeć do celu w możliwie najkrótszym czasie. W końcu moim oczom ukazał się piętrowy dom z ogródkiem. W progu czekała babcia, niezbyt zadowolona, że zamieszkam na górze. Jednak ja w nowym miejscu od razu poczułem się jak u siebie. Miałem tę przewagę nad innymi szczeniakami, że już dobrze znałem swoich nowych państwa.

Przez pierwszych kilkanaście dni głównie spałem. W zasadzie wszędzie tam, gdzie mi się nogi rozjeżdżały i padałem na pyszczek. Dziś myślę, że musiało to wyglądać komicznie. Praktycznie natychmiast stałem się członkiem rodziny. Zamieszkałem na piętrze z małżeństwem, wydawało mi się w średnim wieku, bezdzietnym. Dół zajmowała starsza pani. Od razu stałem się ukochanym synem. Pańcia, wariatka, wzięła dwutygodniowy psi urlop, żebym mógł się zaaklimatyzować. Przez pierwszych kilka dni nigdzie nie wychodziła z domu, żebym nie został sam. Później stopniowo nie było jej coraz dłużej.

Byłem malutki, ale już nie przypominałem świnki morskiej, którą ochrzcił mnie dziadek, zobaczywszy moje pierwsze zdjęcie. Pańcia bardzo o mnie dbała. Usłyszała gdzieś, że szczeniaki nie mogą chodzić po schodach, więc mnie po nich nosiła. Oj, ile się ona przy tym nagimnastykowała! Wcale nie chciałem być noszony. Często się wyrywałem. Musiała kucać na schodach, żeby mnie poprawić. Pańcio załatwił mi trenera. Chodziliśmy więc na spacery, ćwiczyliśmy w domu, ale jakoś byłem oporny na tę nową wiedzę. Może dlatego, że pańcio nie był konsekwentny. Zostałem więc takim ogrodowym psem salonowo-wersalkowym. Nie jeżdżę na wystawy, nie mam medali, dyplomów uznania, trenera ani specjalnej diety. Mam rodzinę, ogród, pełną michę i wiele, wiele czułości. To mi chyba wystarczy do szczęścia…

Gryzoń

Mały piesek plus wysokie schody, równa się: problemy. Zanim zamieszkałem na piętrze, przy schodach prowadzących na dół była już barierka. Pańcio szybko się jednak zorientował, że taka mała kuleczka może się pod nią przeturlać. Zamontował więc od spodu dodatkową deskę. Przykręcił ją od strony mieszkania, więc świetnie służyła mi do piłowania ząbków. Któregoś dnia pańcio doszedł do wniosku, że mogę sobie drzazgi w podniebienie powbijać i przełożył deskę na drugą stronę. Tam trudniej było mi do niej sięgać, a że moje ząbki jeszcze nie wyszły, obgryzłem schody prowadzące na strych, kuchenny stół i obicie rogówki. Skarcony wzrokiem odpowiadałem, że pańcio sam jest sobie winny.

Niespodziewany gość

Jeszcze zanim zamieszkałem w tym domu, państwo z babcią ustalili pewne zasady funkcjonowania.

Pieseł, czyli niby ja, miał być lokatorem piętra. Przez babciny parter miałem tylko przechodzić, a państwo mieli po mnie sprzątać. I faktycznie tak się stało, choć pańcia musi szczerze przyznać, że z tym sprzątaniem bardzo różnie bywa. Moim królestwem jest mieszkanie na piętrze z wielkim tarasem. Bramka przed schodami miała mi ograniczyć samodzielne wędrówki. Tylko raz stało się inaczej. Państwo pojechali w swoich sprawach. Pańcia jeszcze wtedy pracowała, a ja zostałem sam. Na dole urzędowała babcia. Słyszałem, jak się krząta po kuchni, słucha radia. Poczułem się samotny i pomyślałem, że jej też pewnie jest smutno tak samej siedzieć. Postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa. Z tym że ona wcale mnie o to nie prosiła. Decyzję podjąłem sam. Skakałem tak długo po barierce, aż zamek się poluzował. Furtka się otworzyła. Zbiegłem więc po schodach i cichutko wszedłem do kuchni. Usiadłem za plecami babci. Ależ ona krzyku narobiła, jak się obróciła i mnie zobaczyła! No dobra, nie byłem już małym pieseczkiem, ale żeby się tak przestraszyć? Gdy państwo wrócili do domu, babcia się jeszcze trzęsła, a była to mieszanka wybuchowa strachu i złości. Dzień po tym wydarzeniu pańcio zmienił zamek w bramce i od tej chwili samodzielne spacery nie są już możliwe.

Wyjazd bez psa

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.