E-book
5.88
drukowana A5
61.73
Łuczniczka

Bezpłatny fragment - Łuczniczka


5
Objętość:
411 str.
ISBN:
978-83-8104-102-7
E-book
za 5.88
drukowana A5
za 61.73

Prolog

— Musimy wyjść im naprzeciw!

— Bracie, nikt nie zdoła przekroczyć naszych granic. Ich czary chronią nas od tysięcy lat… — Generał nie był przekonany do teorii swojego młodszego brata.

— Nie zdołają nas ochronić przed czarną magią!

— Co zatem proponujesz? — Do rozmowy wtrąciła się Rządząca.

— Musimy stawić im czoło. Jeśli zdołają dostać się na nasze ziemie, nikt już nie będzie w stanie ich powstrzymać — odparł zrezygnowany młodszy brat.

— A więc musimy walczyć — podsumowała Rządząca.

— Przypominam ci, matko, że nasze wojsko pozostaje niekompletne — wytknął jej generał, po czym zwrócił się do młodszego brata. — Miałeś znaleźć kogoś, by cię zastąpił, skoro ty nie potrafisz…

— Znalazłem — wszedł mu w słowo młodszy. Brat spojrzał na niego zdumiony. — Jest gotowa.

— Z której krainy pochodzi? — spytała Rządząca.

— Właściwie… — Zawahał się przez chwilę. — Ona nie pochodzi z Berlas — wyznał ledwie słyszalnym szeptem, ale wszyscy w pomieszczeniu doskonale go słyszeli. Popatrzyli na niego zdumieni. — Ale jest najlepsza w swoim świecie i jestem pewien, że będzie w stanie dorównać naszym, a może nawet ich przewyższyć — dodał pewniejszym głosem.

— Chcesz sprowadzić człowieka do naszej krainy? — spytał z niedowierzaniem mag, który do tej pory nie brał udziału w dyskusji. Nie interesowały go kwestie militarne, tylko czary obronne.

— Ona jest wyjątkowa. Dajcie jej szansę, a udowodnię wam, że się nie mylę.

— To szaleństwo — skwitował generał. — Trzeba wysłać posłańca do Białej Krainy i stamtąd kogoś sprowadzić.

— Nie — zaprotestowała Rządząca i zwróciła się do młodszego syna. — Ariusie, jesteś pewien, że ta dziewczyna nam pomoże?

— Tak — odparł stanowczo Arius.

— Chcesz ryzykować, marnując cenny czas? — wycedził generał.

— Revanie, ufam moim synom — powiedziała stanowczo Rządząca. — I ufam, że Arius dopełni swojego obowiązku. Przypominam ci, że to jemu powierzyliśmy znalezienie godnego zastępcy na swoje miejsce w pierwszym szeregu.

Arius spojrzał wyzywająco na brata, ale ten już nic nie powiedział, tylko łypał na niego groźnie.

Rządząca westchnęła i zwróciła się do maga:

— Ardalu, czy możesz przygotować Przeniesienia Ariusa?

— Oczywiście, Agaretto, ustalę wszystko z Radą Magów na dzisiejszym posiedzeniu — odrzekł uprzejmie mag. — Myślę, że czary będą gotowe w przeciągu kilku dni.

— Wspaniale — oznajmiła zadowolona. — Ariusie, przygotuj się do podróży.

— Nie martw się, nie zawiodę i przyprowadzę ci nową łuczniczkę — odparł z uśmiechem.

I Pierwsze spotkanie

Nie istnieje na tym świecie nic lepszego od naprężonych mięśni, oczu wymierzonych prosto w cel i… tego najważniejszego momentu, jakim jest wypuszczenie z dłoni cięciwy. Widok lecącej strzały, charakterystyczny świst, z jakim przebija powietrze, by przebić tarczę dokładnie w środku, tam gdzie zawsze trafiam.

Nie zamierzam być sztucznie skromna. Jestem dobra, może nawet najlepsza. Nigdy się jednak tego nie dowiem, bo nie zamierzam brać udziału w bezsensownych zawodach i poddawać się krytyce sędziów. Nie potrzebuję tego, to nie jest powód, dlaczego to robię. Robię to, bo muszę. To jest część mojego życia i jest nim od ośmiu lat, czyli odkąd skończyłam trzynaście i zobaczyłam to na jakimś filmie fantasy… Nie przepadam za wymyślonymi krainami, ponieważ lubię twardo stąpać po ziemi, ale łucznik z dziwnie długimi uszami mi zaimponował. Od tego czasu nie rozstaję się z moim łukiem i robionymi na zamówienie strzałami. Kiedy jeszcze byłam w szkole, moi rodzice myśleli, że zrobię z tego karierę i wszystkie wydatki na trenerów, nowe łuki i tysiące strzał się zwrócą. Ja jednak byłam uparta i nie zamierzałam zmieniać tego, kim jestem, a jestem samotniczką z łukiem, która w piątek wieczór stoi i puszcza strzały na hali treningowej. Zapewne dla większości studentów to okropna wizja, ale dla mnie to właśnie jest zabawa i najlepszy sposób na odreagowanie trudnego tygodnia. Tutaj wyrzucam swoje frustracje, dlaczego świat jest taki, a nie inny. I czemu właśnie ja muszę się w nim męczyć?

Treningi kończą się o dziewiętnastej, mam jednak zaufanie tutejszych właścicieli, więc posiadam własny klucz. Zwykle zostaję aż do północy. Do tego czasu hala zawsze pustoszeje i zostaję sama. Aż do dzisiaj, bowiem tego wieczoru ktoś mnie odwiedził.

Zbierając strzały z tarczy zauważyłam, że na trybunach siedzi młody chłopak, na oko dwudziestopięcioletni. Był ubrany na czarno i miał czapkę zasłaniającą prawie pół jego twarzy, której nikt normalny już nie nosił. Do tej pory nikt tu nie przychodził, żeby popatrzeć na treningi, nawet na mistrzostwach świata jest mała widownia. W końcu to nie piłka nożna, za którą, z niewiadomych powodów, szaleje cały świat.

Nieznajomy, który na swój sposób mógłby być uznany za urokliwego, patrzył się prosto na mnie z wyrazem… satysfakcji. Nie uznania dla moich umiejętności, ale jakby znalazł coś interesującego na wystawie, sprawdził, czy działa i z satysfakcją kiwał głową, myśląc: „wiedziałem, że to dobry wybór”. Przeraziło mnie jego zachowanie. Postanowiłam zebrać sprzęt i jakby nigdy nic pójść do domu najbardziej oświetloną ulicą. Po chwili jednak stwierdziłam, że najrozsądniej będzie, jeśli pojadę taksówką.

Zbierając sprzęt, wezwałam taksówkę przez specjalną aplikację (chwała za nowoczesne telefony, z których nawet nie trzeba dzwonić, żeby coś załatwić!) i spokojnie skierowałam się do wyjścia, starając się podejrzanie nie spieszyć i sprawiać wrażenie wyluzowanej.

Już miałam wyjść (i zamknąć go w środku, w końcu to jego wina, że przychodzi po godzinach), a tu nagle usłyszałam:

— Adiano, zaczekaj! Chciałaś mnie tu zostawić?!

Tego imienia nie zna nikt z moich znajomych, nawet moi wykładowcy zwracają się do mnie Ana. Nie cierpię mojego imienia, jest dziwne i brzmi jak nie z tego świata, nienowoczesnie… Osiemnaście lat walczyłam z rodzicami, żeby mnie tak nie nazywali, a jak mówili, że to przecież takie piękne imię, ja odpowiadałam:

— Paryż to piękne miasto, ale kto nazywa swoje dziecko Paris?

Także, kiedy nieznajomy nazwał mnie moim pełnym imieniem, zamarłam. Nawet się nie odwróciłam, tylko stałam i czekałam na rozwój wydarzeń.

— To bardzo nieładnie z twojej strony. Słyszałem, że takie zachowanie jest zupełnie do ciebie niepodobne… Ja tu siedzę i podziwiam twoje umiejętności, a ty chciałaś mnie zostawić? Żeby wyjść, musiałbym zniszczyć drzwi. Właściciele nie byliby zadowoleni. — Nieznajomy sprawiał wrażenie, jakby chciał mi dać naganę i nauczyć poprawnego zachowania… Jakby był co najmniej pięćdziesiąt lat starszy.

— Przepraszam, ale po pierwsze w ogóle cię nie znam. To musi być pomyłka. Mam na imię Ana, a tu nie wolno przebywać po godzinach treningów. — Starałam się ukryć zdenerwowanie, ale niestety głos mi trochę zadrżał. Skąd on mnie znał? W dodatku chyba rozbawiłam go swoją odpowiedzią.

— Ana? To dopiero dziwne imię. Mówili mi, że masz na imię Adiana. Może coś ci się pomyliło albo zapomniałaś? Wy wszyscy macie godną pożałowania pamięć. ­

— My wszyscy? Jacy my? — spytałam zdziwiona.

— Ludzie. Znaczy my wszyscy, oczywiście — odparł zmieszany i chyba zły na siebie, że coś palnął. O rany, trafiłam na wariata, która zapewne jest przekonany, że jest kosmitą. Zaraz zacznie gadać, że ma na imię Ka–El i pochodzi z Kryptonu. Dlaczego mnie to spotyka? Spróbowałam delikatnie wystukać numer alarmowy na telefonie tak, by ten dziwak tego nie zauważył, ale on tylko popatrzył na mnie z rozbawieniem i powiedział:

— Nie można się przejęzyczyć? Czy to od razu musi oznaczać, że uważam się za kosmitę?

— Przepraszam? — Stanęłam jak wryta. Skąd on wiedział, o czym pomyślałam?

— I po co ci policja? Naprawdę szkoda ich narażać. Lepiej pozwól mi powiedzieć, co muszę i potem zdecydujesz, co zrobisz. Ludzie są naprawdę niecierpliwi. Wiem, że życie jest krótkie, ale bez przesady. — Przewrócił oczami. Wyglądał na zniecierpliwionego, ale i odrobinę rozbawionego. Znowu mówił tak, jakby sam nie był człowiekiem.

— Niby co mi masz tak ważnego do powiedzenia, że przychodzisz tu po godzinach i czekasz na mnie? I skąd do diaska znasz moje pełne imię?

— Czyli jednak je pamiętasz? To świetnie. — Zaśmiał się, a potem uśmiechnął szeroko i z odrobiną ulgi. Może on też pomyślał, że jestem chora umysłowo? Jednakże to nie ja miałam problem. — Adiano, czekałem na ciebie bardzo długo, ale było warto.

— Ana. Mogłeś podejść wcześniej, jestem tu od szesnastej.

— Adiana to twoje imię, nie wolno go zmieniać. Poza tym jest piękne i żywię nadzieję, że jest dla ciebie odpowiednie. Miałem na myśli dwadzieścia jeden lat twojego życia. Tyle czekałem, abyś stała się najlepszą łuczniczką w tym świecie.

Zdecydowałam, że pominę wszystko, co w jego wypowiedzi zabrzmiało dziwnie i odpowiem na to, co zrozumiałam.

— Nie jestem najlepsza, nigdy nie wygrałam zawodów. Nawet w żadnych nie startowałam, nie zależy mi na tym.

— I właśnie to czyni cię najlepszą. — Spojrzał na mnie z dumą. Najpierw grał mojego dziadka, a teraz ojca?! Muszę się stąd jak najszybciej wydostać. — Zależy ci na tym, to całe twoje życie. Moim też powinno, ale niestety… — Spochmurniał i przygarbił się. Aż zrobiło mi się go żal… A dokładniej zrobiłoby się, gdyby mnie tak nie przerażał. Choć nie była to do końca prawda. Nie on mnie przerażał, tylko ta cała dziwna sytuacja. On, gdy już chwilę pobyłam w jego towarzystwie, napełniał mnie spokojem i paradoksalnie tylko dzięki niemu jeszcze nie uciekłam z krzykiem, a przecież jednocześnie z jego powodu chciałam to zrobić. Jednak coś mówiło mi, że powinnam go wysłuchać. Zwykle szósty zmysł, zwłaszcza co do zamiarów ludzi, nigdy mnie nie zawiódł, ale może powinnam przestać mu ufać?

— Niestety co? — Zabrzmiałam o wiele cieplej i przyjaźniej, niż chciałam.

— Nie jest mi to pisane. Powinienem być tak dobry jak ty, a nawet lepszy, ale coś jest nie tak. Nic nie wyszło tak, jak powinno. Zawiodłem moją rodzinę i cały lud brakiem tak ważnych umiejętności, dlatego przyszedłem do ciebie. Jesteś idealna, aby mnie zastąpić — oświadczył.

Pomyślałam, że to najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam i mimo że mówił w naszym języku, niczego z jego wypowiedzi nie zrozumiałam. Wtedy spojrzał mi prosto w oczy… Przepełniała go nadzieja, że mu pomogę. Nie mogłam nie zauważyć, jak niesamowite były to oczy. W pierwszej chwili mogłyby się wydawać błotniste, ale potem zauważyłam świetlistozielone przebłyski, jakby refleksy w jego oczach. W całym moim życiu nie widziałam nic podobnego. Brązowe oczy są piękne, ale na te nie ma słowa w żadnych ze słowników tego świata. Zamarłam oczarowana. Tak się zapatrzyłam, że zapomniałam, iż zwykle w trakcie rozmowy oczekuje się od nas odpowiedzi. Teraz z pewnością uzna mnie za wariatkę. Tylko czemu tak się tym przejęłam?

— Wybacz, wydajesz się osobą godną zaufania. Powinienem zacząć od początku i stopniowo cię wtajemniczyć. Zapominam się. Czy możesz mi wybaczyć? — Spojrzał na mnie pytająco, ewidentnie oczekując odpowiedzi.

— Ee… Tak, oczywiście — odparłam niepewnie. — Wybaczam, chcę usłyszeć resztę historii.

— Historii? Cała opowieść właśnie się zaczyna.

— W takim razie skąd w ogóle znasz moje imię? I jak tobie na imię?

— Mówiłem, wybraliśmy cię, to znaczy moja rodzina cię wybrała, na moją następczynię. Posiadasz umiejętności, którymi ja z niewiadomych przyczyn nie władam. Jednakże masz rację, że się nie przedstawiłem. Wybacz mi brak manier, na imię mam Arius.

Pomyślałam, że wreszcie ktoś ma dziwniejsze imię ode mnie. Mimo to stwierdziłam, że jest ładne i pasuje do właściciela… Może dlatego, że i imię, i ten, kto je nosi, są jedyni w swoim rodzaju.

— A mogę wiedzieć, czemu twoja rodzina mnie obserwuje i skąd pochodzicie? Gdzie mieszkacie? I przede wszystkim czego ode mnie chcecie?

— Nie jesteś gotowa, aby usłyszeć odpowiedź na każde postawione przez ciebie pytanie. Chociaż na pierwsze odpowiedziałem już wcześniej. Mojej rodzinie zależy na twoich umiejętnościach. — Wyczułam ton rodzica tłumaczącego coś opóźnionemu dziecku. Świetnie, teraz uważa mnie za idiotkę. Nawet mówiąc to, pochylił się i lekko przekręcił głowę. Widać było, że miał przy tym świetną zabawę. Kiedy się wyprostował, uderzyło mnie jaki jest wysoki, na oko miał metr osiemdziesiąt pięć, a dla mnie to sporo zważywszy, że sama mierzę tylko sto sześćdziesiąt pięć centymetrów. — Mimo że nie mamy zbyt wiele czasu, muszę cię wtajemniczać stopniowo. Zależy nam na twojej pomocy, bez ciebie nie wygramy… W każdym razie wszystko w swoim czasie. — Widziałam, że powiedział o wiele więcej, niż planował. Zmieszał się i trochę spiął, a przynajmniej tak mi się zdawało, bo nadal nie widziałam połowy jego twarzy. Rany, jakież to irytujące, nie móc zobaczyć jego włosów spod tej głupiej czapki. Nie wiedziałam, czemu to dla mnie takie istotne. Można mnie oskarżyć o wiele rzeczy, ale na pewno nie jestem próżna. — Wpuścisz mnie na górę? Nie chcę się napraszać, ale czas ucieka.

Nawet nie zauważyłam, jak wyszliśmy z hali treningowej i kierowaliśmy się w stronę mojego domu. Kiedy zupełnie odjęło mi rozum?! Nieznajomy tak zajął mnie rozmową, że kompletnie tego nie zauważyłam. Poza tym skąd wiedział, gdzie mieszkam? Musiałam się go natychmiast pozbyć. Znów poczułam strach.

— To chyba nie jest najlepszy pomysł, jutro mam mnóstwo roboty. Wiesz, kolokwium w poniedziałek. — Starałam się zabrzmieć swobodnie, ale oczywiście nie dał się tak łatwo zbyć.

— Mam nadzieję, że weekend mi wystarczy, żeby cię przekonać do wyjazdu ze mną. — Zamyślił się na chwilę. — Tak, myślę, że tak. W związku z tym nie musisz się już uczyć. Wiedza, którą chcę ci przekazać, jest teraz o wiele ważniejsza.

Przybrał poważny wyraz twarzy i ze zdecydowaniem próbował mnie wyminąć, żeby dostać się do drzwi. Tego już było za wiele! Wyciągnęłam gaz pieprzowy, psiknęłam mu prosto w oczy i uciekłam na górę, szybko zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe. W domu poczułam się bezpiecznie, ale kiedy wyjrzałam za okno, zaskoczyło mnie, że mój nowy nie–znajomy nie wycierał oczu, nie miotał się. Wyglądał raczej na zdezorientowanego, jakbym zachowała się nie tak, jak powinnam. Może jego chora rodzina, która na mnie poluje, powiedziała, że nie będę się opierać? To na pewno jakaś sekta. Kto inny obserwuje ludzi przez całe życie? Postanowiłam teraz pójść spać, bo byłam bardzo zmęczona, a rano zadzwonić na policję.

Nie mogąc zasnąć (nic dziwnego!), wstałam i chciałam wyjrzeć przez okno, by popatrzeć na gwiazdy. Może to banalne, ale obserwowanie nieba nocą jest drugą w kolejności, po strzelaniu z łuku, czynnością, która naprawdę mnie uspokaja. Wyjrzałam przez okno w mojej sypialni, spojrzałam w dół (sama nie wiem dlaczego), a tam stał on! Na ramieniu miał mój kołczan. W ręku trzymał łuk i dokładnie go oglądał. Z podziwem i smutkiem. Nie rozumiałam jego rozterek, z pewnością ma inne talenty. Co to za sekta, która jest zawiedziona brakiem umiejętności strzeleckich? Cóż, nazajutrz zamierzałam się tego dowiedzieć na policji. Ale najpierw musiałam odzyskać mój skarb z rąk tego bezczelnego złodzieja.

***


Po trzech godzinach niespokojnego snu w końcu się poddałam i zwlekłam z łóżka. Śniły mi się przedziwne rzeczy. Uczyłam Ariusa strzelać z łuku, a później siedzieliśmy razem pod drzewem i oglądaliśmy gwiazdy. Jak tylko załatwię sprawę z nim raz na zawsze, będę musiała się przebadać u specjalisty. Moja reakcja nie była normalna. Powinnam uciekać z krzykiem i obudzić się zlana potem ze strachu. Wprawdzie się spociłam, ale z zupełnie innych przyczyn, do tej pory zupełnie mi obcych.

Wzięłam prysznic i ubrałam się w swoje ulubione jeansy i koszulkę w słodkie kotki, które dodają mi otuchy. Tak, mentalnie lubię mieć czasem pięć lat, to mnie uspokaja. Założę się, że każdy tak robi, tylko nikt nie chce się do tego przyznać. Do tego, mimo lipcowego upału, włożyłam tenisówki. Latem wszyscy chodzą w krótkich spodenkach i bluzkach na ramiączka, ale mi nigdy nie jest za gorąco. Marzę o zamieszkaniu w jakimś ciepłym kraju i może po studiach mi się uda. W końcu politolog może pracować wszędzie.

Zanim wyszłam, wyjrzałam przez okno. Chciałam sprawdzić, czy mój prześladowca jeszcze tam stoi, ale nikogo nie zauważyłam. Arius zniknął razem z moim łukiem! Zła na siebie, że mu go dałam (chociaż tego nie pamiętam), wzięłam torebkę i wyszłam z mieszkania, trzaskając przy tym drzwiami. Jeszcze bardziej się wściekłam, kiedy zorientowałam się, że zatrzasnęłam klucze w mieszkaniu. Postanowiłam obwinić o wszystko Ariusa, przecież to przez niego byłam kłębkiem nerwów. Wzięłam głęboki wdech i zdecydowałam, że wezwę ślusarza, kiedy już wyjdę z komisariatu. Uznałam, że nie będę szukać Ariusa, prosząc go o zwrot łuku. To by było zbyt niebezpieczne, lepiej zostawić sprawę policji.

Mieszkałam niecałe pięć minut drogi od najbliższego komisariatu. Prosto z mojego bloku skierowałam się w odpowiednią stronę. Nie uszłam jednak nawet trzech kroków, kiedy poczułam, że ktoś za mną idzie. Nie usłyszałam nikogo, ale po prostu go wyczułam, jakbym posiadała dodatkowy zmysł.

Odwróciłam się z impetem, wyciągając gaz pieprzowy z torebki i celując nim w potencjalnego napastnika, którym okazał się Arius we własnej osobie. Tak szybko wybiegłam z domu, że musiałam go nie zauważyć. Zachowałam się wyjątkowo bezmyślnie, co jest do mnie zupełnie niepodobne. Ponownie za wszystko obwiniłam jego, więc psiknęłam mu prosto w oczu, ale uchylił się w ostatniej chwili. Dosłownie zrobił unik w ułamku sekundy. Przez chwilę czułam podziw, a potem już tylko złość. Wywoływał u mnie wiele emocji, co wcale mi się nie podobało, bo burzyło moje poukładane życie. Dla niektórych mogło wydawać się nudne, ale mi odpowiadało. Jedyne emocje, które akceptowałam, pochodziły od mojego ukochanego łuku, inne co najwyżej tolerowałam. A ten oto chłopak nie dość, że trzymał mój skarb, to jeszcze sprawiał, że czułam… no cóż, cokolwiek i wcale mi się to nie podobało, a przynajmniej nie zamierzałam się do tego przyznawać.

— Znowu psikasz mi tym łaskoczącym płynem w oczy. To wprawdzie nie boli, ale jest irytujące. Nie rób tego więcej. Naprawdę zaczynam myśleć, że nie spełniasz swojego imienia! Adiano, ja na ciebie czekam całą noc, bo mnie nie wpuściłaś, dbam o twój łuk, a ty nawet się ze mną nie przywitasz? Bardzo nieładnie z twojej strony. Znowu — powiedział, kręcąc głową z dezaprobatą.

Całkowicie odebrało mi mowę. Znowu zamienił się w mojego dziadka i strofował mnie za brak manier. Tego już było za wiele.

— Za kogo ty się uważasz, żeby tak do mnie mówić?! Nawet cię nie znam, a ty wystajesz pod moim domem jak jakiś psychopata. Ale to się zaraz skończy! Właśnie idę na policję i powiem im o waszej „rodzinie”! Dowiedzą się o tej całej sekcie i oni już się wami zajmą!

Jeszcze nigdy w życiu tak nie krzyczałam, aż sama się przestraszyłam. Arius także wyglądał na zszokowanego, ale po chwili się otrząsnął.

— Jesteś jedyną osobą, która może się nami zająć i nam pomóc. Daj mi dwa dni, a wszystko ci wyjaśnię, a wtedy sama zdecydujesz, co zrobisz. Jeśli będziesz chciała, odejdę. Uszanuję twoją decyzję, ale najpierw powinnaś mnie wysłuchać. Czy za wiele wymagam? — Spojrzał na mnie błagalnie, ale wiedziałam, że muszę być twarda.

— Nie martw się, policja z pewnością cię wysłucha — odparłam stanowczo, ale kiedy już miałam się odwrócić i kontynuować drogę na komisariat, usłyszałam jego łamiący się głos. Spojrzałam na niego i zobaczyłam łzę spływającą po jego, jak teraz zauważyłam, idealnie gładkim policzku.

— Oni nas wszystkich zabiją.

II Przysięga

Nie wiem, jak to się stało, że zamiast na komisariacie, znalazłam się w swoim domu, parząc herbatę dla Ariusa. Coś w jego oczach kazało mi wierzyć, że mówił prawdę. Pomyślałam, że może ktoś naprawdę groził jego rodzinie. To nie jego wina, że miał problemy i zamiast iść na policję, upierał się, że tylko ja mogę ich uratować. Postanowiłam więc, że wpuszczę go do domu i spróbuję przekonać, że nie u mnie powinien szukać pomocy, ale u specjalnych służb. Strach w jego głosie nie był udawany, a w połączeniu z bardzo przekonującymi oczami (z sekundy na sekundę coraz bardziej iskrzącymi) po prostu mu uwierzyłam.

— Powiedz mi, kto chce was zabić? Twoja rodzina zdenerwowała mafię? Macie długi? — spytałam. Musiałam ustalić wszystkie szczegóły, żeby wiedzieć, co dokładnie potem zrobić z tą wiedzą.

— Kogo? Nie, nie mamy żadnych długów, nie o to chodzi. Jeszcze nie mogę ci zdradzić, kto i dlaczego nas zaatakuje, ale to nastąpi, i to już wkrótce — odparł, zbijając mnie z pantałyku.

— Nie wiesz, co to mafia? Zorganizowana grupa przestępcza. Z takimi radzi sobie policja, a przynajmniej powinna. — No tak, mają długi lub to jakiś były członek mafii, którego nie chcieli na świadka koronnego.

— Nie, to nie grupa. Wroga mojemu ludowi kraina podejmie decyzję o ataku już niedługo. — Ważył każde słowo, najwyraźniej bojąc się mojej reakcji. Zaraz, czy właśnie użył czasu przyszłego?!

— Jakieś państwo chce zaatakować twoje? Skąd wiesz, skoro to się jeszcze nie wydarzyło? Jesteś jasnowidzem? — Wszystko wracało do jego problemów z psychiką. Twardo stąpam po ziemi, nie wierzę w tarota i wróżbiarstwo, czy nawet duchy.

— Nie, coś ty. — Nareszcie trochę się rozchmurzył, za to zdenerwował mnie. Śmiał się ze mnie, nawet nie wiedziałam, który już raz. — Nie można przewidzieć przyszłości, jest zbyt zmienna i zależna od decyzji wielu osób. Są tacy, co widzą urywki, ale nie są zbyt pewne, nie należy więc na nich polegać.

— W takim razie skąd wiesz, co się wydarzy? Jasno wyraziłeś się, że zaatakują w przyszłości. — Nie dam się tak łatwo zwieść.

— Mamy szpiegów, jesteśmy inteligentni i przewidzieliśmy ich strategię. Znamy ich cel i uwierz mi, pewnym jest, że wkrótce będą chcieli go zrealizować, a atak jest jedyną znaną im formą osiągnięcia swojego celu. Jednak zapewniam cię, że nasi stratedzy nie używają do planowania kryształowej kuli. — Zaśmiał się głośno.

— Taka jestem zabawna? Chciałam ci pomóc, ale zaraz zmienię zdanie i wylądujesz za kratkami za prześladowanie! — Może trochę przesadziłam, ale musiał wiedzieć, że nie dam się tak traktować. Potrafię wymusić szacunek, a jeśli zaistnieje taka potrzeba, to nawet groźbą. Wprawdzie rzadko mi się to zdarza, na ogół jestem opanowana, ale wszystko ma swoje granice. Znajdował się w moim domu. Sądząc po minie Ariusa, chyba do niego dotarłam, bo spojrzał na mnie niepewnie. Przyszło mi do głowy, że rzeczywiście zbytnio się uniosłam. — Przepraszam, zwyczajnie nie lubię, kiedy ktoś się ze mnie śmieje. Powiedziałeś tyle dziwnych rzeczy, że nietrudno zapędzić się z fantazją, co, uwierz mi, jest dla mnie zupełnie nowe.

— To ja przepraszam. Wybaczysz mi moje zachowanie? Absolutnie nie powinienem obrażać cię w twoim domu ani nigdzie indziej. — Spojrzał na mnie skruszony, a ja już z wczorajszego wieczoru pamiętałam, że oczekiwał odpowiedzi.

— Wybaczam. Ale kto i dlaczego chce was skrzywdzić? Jeśli mi nie powiesz, nie będę mogła wam pomóc.

— Mówiłem ci, jeszcze nie mogę. Ale nie martw się. Przyjdzie na to czas i to prędzej, niż myślisz. — Znowu przybrał swoją tajemniczą minę i lekko się uśmiechnął, unosząc tylko jeden kącik ust. Wciąż jedna rzecz nie dawała mi spokoju…

— Mógłbyś zdjąć tę czapkę? To nieładnie siedzieć w pomieszczeniu w nakryciu głowy. — Próbowałam mówić jak moja babcia, żeby mu pokazać, jak głupio to brzmi, ale zamiast tego zabrzmiałam jak skrzecząca baba z serialu o czarownicach. Uśmiechnął się do siebie pod nosem. Wspaniale, już po raz setny zrobiłam z siebie głupią. Oczywiście nie zależało mi na zrobieniu wrażenia na Ariusie… I zamierzałam to sobie powtarzać, aż uwierzę.

— Niedługo. — Zauważył moją zdziwioną minę, bo szybko dodał: — Trochę mi zimno w uszy. — Ma kompleksy na punkcie uszu? Tylko dlaczego, ma tak idealną twarz (chociaż mnie to nie ruszało), a przejmował się odstającymi uszami. — Wróćmy do sprawy, czas ucieka. Mój lud czeka wojna i potrzebujemy żołnierzy.

Przypomniało mi się, że wczoraj mówił coś o zastąpieniu go, bo jego rodzina jest nim zawiedziona z powodu braku jakichś ważnych umiejętności. Czy on sobie wyobrażał, że pójdę za niego na wojnę?! Tego już było za wiele, oszalał i tyle. Owszem, zawsze interesowała mnie walka o pokój na świecie, ale jako dyplomatę, mówcę. Nigdy nie pomyślałabym o walce na froncie! I to pomijając fakt, że moi rodzice w reakcji na taką wiadomość zamknęliby mnie w piwnicy. Poza tym w ogóle się do tego nie nadaję, jestem za słaba. Wprawdzie mam silne mięśnie rąk od strzelania z łuku, ale moje ciało określiłabym raczej mianem elastycznego, smukłego. Na pewno nie było silne, wytrwałe, czy zdolne do walki i życia w trudnych warunkach. W dzieciństwie byłam raz na obozie i kazałam przyjechać rodzicom już po trzech dniach, żeby zabrali mnie do domu. To jeden z niewielu razy w życiu, kiedy płakałam i poddałam się niemalże od razu. Ten człowiek po prostu zwariował. Zamiast rumianku powinnam mu podać… Nie, nie ma herbaty na problemy psychiczne. Przeszło mi przez myśl, że może to ja postradałam zmysły i wszystko sobie wyobraziłam?

A jednak Arius siedział w mojej kuchni i popijając rumianek, czekał spokojnie, aż mu odpowiem. A więc proszę bardzo…

— Czy tobie się wydaje, że przywdzieję mundur i będę biegać z karabinem po polu bitwy?! Oszalałeś, aż brak mi słów. — Jasno wyraziłam się tym samym, że powinien już sobie pójść.

— Karabinem? I to ja oszalałem. — Pokręcił głową z dezaprobatą. — Z łukiem. Jesteśmy żołnierzami, którzy walczą z łukiem. U nas nie ma broni palnej, mechanicznej. Na całe szczęście u nas nie działa żaden tego typu wynalazek. Chociaż czasem jestem ciekaw, co jest takiego fascynującego w migoczących obrazkach w pudle. Powinniście wyjrzeć za okno, a zobaczylibyście, ile tracicie, ale chyba sama wiesz. Widziałem, jak patrzysz w gwiazdy. Jeśli pójdziesz ze mną, zobaczysz gwiazdy i krajobrazy, jakich tu w życiu nie doświadczysz — oświadczył z dumą.

O matko, brak telewizji, gwiazdy. Rozmawiałam z Amiszem. Ale przecież oni nie uznają wojny. To niemożliwe, pora wyłożyć karty na stół, z tym że nie moje.

— Skąd jesteś? I kim jest twój lud? — Sądząc po wyrazie twarzy Ariusa, wreszcie miałam szansę czegoś się dowiedzieć.

— Tak, to jest właściwe pytanie. Na tę odpowiedź nadszedł czas. Musisz nas poznać, żeby zdecydować, czy nas chronić, to zrozumiałe. Jesteśmy Sagittariusami, czyli, jak już mówiłem, żołnierzami z łukiem. Potrafimy posługiwać się mieczem i inną bronią, ale łuk to nasza specjalność. — Mówił, jakby pochodził z jakiegoś plemienia, ale nie wydawał się… Wprawdzie nie można go było nazwać nowoczesnym, ale coś w nim mówiło mi, że reprezentuje wielką cywilizację. Znów zaczęłam mu wierzyć. Czasami po prostu czuje się, kiedy ktoś w potrzebie mówi prawdę. Może to rozpacz w głosie, a może wyraz oczu, ale w pewnym momencie coś we mnie przeskoczyło… Nie mogłam pozwolić, aby komukolwiek stała się krzywda. Pomogę im, tylko najpierw dowiem się, co mnie czeka.

— Nazwa twojego ludu nic mi nie mówi, a znam wszystkie państwa. Słyszę przecież, że wziąłeś tę nazwę z łaciny. Jeżeli mam wam pomóc, musisz być ze mną szczery.– Pora, by zaczął mnie respektować, skoro ja już zaczęłam poważnie traktować jego problem.

— To raczej Rzymianie wzięli od naszego języka podstawy łaciny. To nasza nazwa, ale w Rzymie oznacza to samo, co w naszej krainie. — Oczywiście, starożytni Rzymianie ukradli komuś język. Znów poczułam lekką irytację, ale i zarazem ciekawość.

— Raczej oznaczało, łacina to martwy język. — Spojrzał na mnie zdumiony. Zaskoczyłam go tym? To raczej nie jest wielka nowina. — Nawet ją lubię. Nie znam jej jednak płynnie, nie jest potrzebna w życiu. — Na razie nie dał się sprowokować. — Chcesz mi powiedzieć, że w twoim kraju nadal obowiązuje? Nie wierzę, wiedziałabym o tym.

— Mamy mało czasu, musisz uważniej słuchać. — Wyglądał na zmęczonego moją głupotą. Znowu się mną zawiódł. Odniosłam wrażenie, że zaraz wstanie i wyjdzie, stwierdzając oczywistość, że się pomylił i absolutnie nie nadawałam się do zadania, jakie chciał mi powierzyć. Złapałam się na tym, że ta wizja mnie przeraziła. — Powiedziałem, że Rzymianie, których odwiedziliśmy, czerpali z naszego języka, by stworzyć własny, czyli łacinę. Odwiedzamy was czasami, ale nie zauważyliśmy tego, że łacina przestała być używana. Nie wiem, dlaczego tak się stało, ale później wszystko mi opowiesz. Ale jeśli znasz jej podstawy, łatwiej ci się będzie nauczyć naszej mowy. Niewielu z nas interesuje się tym światem i uczy waszego języka. Ja musiałem, dla ciebie. Przyjdzie jednak czas na naukę, jeśli oczywiście wyrazisz taką wolę. — Wreszcie przybrał łagodniejszy ton. — Wiem, że jesteś wyjątkowo bystra. Poznanie ogromu wszechświata i jego tajemnic wymaga nie tylko otwartości, ale i czasu, którego niestety nie mamy zbyt wiele. — Uśmiechnął się zachęcająco i już wiedziałam, że mogłam pytać dalej.

— Dobrze, więc jak nazywa się twój kraj?

— Kraina. U nas są krainy z widokami, na które w twojej mowie nie ma słów. Jesteśmy podzieleni ze względu na różniące się warunki, w których żyjemy. To one mają wpływ na nasze specjalne umiejętności i zwyczaje. Natura, w której przyszło nam żyć, ma na nas niezwykły wpływ, kształtuje nas. Nie lubimy tu przybywać i odwiedzać krainy, które odrzucają i niszczą przyrodę, która jako jedyna może ukształtować świat żyjący w harmonii, gdzie każdy znajdzie idealną dla siebie rzeczywistość. Dopóki tego nie zrozumiecie, nic się nie zmieni, a nie trzeba być jasnowidzem, żeby widzieć brak chęci do zmian. — Spojrzał na mnie znacząco.

— W takim razie skąd wojna, skoro żyjecie w takiej harmonii? — spytałam z ironią. Sam sobie zaprzeczał. Oni są idealni, bo nie oglądają telewizji, a my niszczymy naszą planetę.

— Bo ci, którzy nas zaatakują, buntują się przeciwko ukształtowaniu naszego świata. Chcą zaprowadzić w mojej krainie swój porządek i wprowadzić w niej mrok. A u nas jest świetliście i słonecznie, nawet noc jest przystępna dla każdego oka. Wiem, że to zabrzmi dla ciebie abstrakcyjnie, ale pod pojęciem mrok mam na myśli dosłowną ciemność, zmianę otoczenia. To zmieni nasz pokojowy lud. Nie wiemy, co się dokładnie stanie i jakie będzie niosło ze sobą konsekwencje, ale z pewnością nie pozytywne.

— Myślałam, że chodzi ci o walkę z elektrycznością. — Zrobiło mi się głupio, bo w myślach już oskarżyłam go o terroryzm.

— Absolutnie nie o to chodzi. Szczerze mówiąc, podczas naszych wizyt próbowaliśmy przenieść niektóre wasze wynalazki, ale nie podziałały. Nie jesteśmy pewni dlaczego, ale prawdopodobnie inna częstotliwość w powietrzu w tym przeszkadza. Nie myśl sobie, że wam nie dorównujemy. — Zrobił urażoną minę, czym mnie rozbawił. — Mamy własne rozwiązania ułatwiające nam życie. I mimo że macie brzydki zwyczaj uważania się za lepszych od innych, mylicie się. — Puścił do mnie oko. — Jednakże na poznanie ich będzie jeszcze czas, nie o tym mieliśmy rozmawiać. — Ku mojemu niepocieszeniu znów spoważniał. — Powiedziałaś, że czeka nas wojna. Obyś się myliła, mamy nadzieję na odparcie ataku zanim dotrą do pierwszych miejscowości. Wskażę ci wszystkie strategiczne punkty, jednakże zanim przedstawię mapę naszego świata, powinnaś złożyć przysięgę. Musisz przysiąc, że nie zdradzisz niczego, co usłyszysz o moim świecie ludziom z twojego świata, nawet jeśli odmówisz pomocy. Czy rozumiesz, na co się zgadzasz, składając przysięgę tajemnicy?

— Tak. Złożę przysięgę, ale najpierw muszę wiedzieć, co się stanie, jeśli ją złamię. Nie zrobię tego, ale powinieneś mnie uświadomić, jakie będą tego konsekwencje — wypomniałam mu.

Spojrzał na mnie poważnie i przez moment miałam wrażenie, że chce się wycofać. Po chwili jednak spojrzał mi prosto w oczy i odpowiedział na moje pytanie: — Umrzesz, chyba że najpierw zwolnię cię z przysięgi, bądź zrobią to Rządzący. Aczkolwiek wiedz, że to nie nastąpi.

— Daj mi chwilę. Muszę pomyśleć — odparłam i wstałam z krzesła.

— Oczywiście — odparł i jak gdyby nigdy nic wrócił do popijania herbatki. Potrząsnęłam głową z dezaprobatą.

Wyszłam na taras, a właściwie mały balkonik, który wychodzi na śliczny park. Zawsze kiedy miałam coś do przemyślenia, przesiadywałam tu nawet po parę godzin. W co ja się wpakowałam? Nawet go nie znałam, a chciałam mu złożyć przysięgę, której złamanie grozi śmiercią. To, co zamierzałam zrobić (a niezaprzeczalnie chciałam to zrobić!) było niezwykle niebezpieczne, ale czy właśnie nie tego chciałam w życiu? Czy da się tak naprawdę ratować świat, siedząc w gabinecie? Może powinnam zaryzykować, spróbować uratować innych w niebezpieczeństwie. Ale co mam powiedzieć rodzicom? Nie wolno mi zdradzić im prawdy… Zawsze mogę ich okłamać, że wyjechałam na wymianę studencką. A co jeśli zginę? Ciarki mnie przeszły. Właściwie nie bałam się śmierci, ale rodzice mieli tylko mnie na świecie, nie poradzą sobie sami.

Nie, szukałam wymówki. W końcu Arius powiedział, że przysięga nie zobowiązuje mnie do wyjazdu, tylko do zachowania tajemnicy. Zawsze mogłam odmówić, a wtedy obiecał zostawić mnie w spokoju i miałam go już więcej nie zobaczyć. To także napawało mnie strachem, bardziej niż wizja wojny czy utrata kontaktu z rodzicami. Zresztą, komu miałabym powiedzieć? Wtedy już na pewno musiałabym się zameldować w szpitalu psychiatrycznym.

Wróciłam do kuchni i zastałam Ariusa w tej samej pozycji, pijącego herbatkę. Jak on mógł być spokojny w takiej chwili?! Może to i lepiej, że chociaż jedno z nas zawsze zachowuje zimną krew.

— Zdecydowałam. Złożę przysięgę, ale to nie oznacza zgody na udział w wojnie. Na razie chcę cię wysłuchać — oświadczyłam, wyrywając go z zadumy.

— Oczywiście. Podejdź tu i usiądź obok mnie — odrzekł. Tak też zrobiłam. Poczułam podekscytowanie jego bliskością. Nie był już dla mnie zupełnie nieznajomy.

— Pomyśl, co mi przyrzekasz. Nic nie mów, poczuj to na poziomie emocjonalnym. Słowa nic nie znaczą, jeśli nie czujesz tego, co mówisz. — Podniósł palec wskazujący, który zaczął lekko iskrzyć na opuszku delikatną zielenią. Taką, jaka jest w jego oczach. — Kiedy już będziesz gotowa, złącz się.– Tak zrobiłam. Nieznany mi dotąd strumień energii przeszedł całe moje ciało. Przysięgłabym, że poczułam coś jeszcze, jakby przywiązanie do Ariusa. Pomyślałam, iż to dlatego, że jemu składałam przysięgę.

Wyglądał na lekko rozkojarzonego, może nawet zaskoczonego, ale szybko przywołał się do porządku i uśmiechnął się.

— Wspaniale Adiano, a teraz pokażę ci nasz świat.

III Opowieść

Rozłożył na stole mapę, ale nie taką, z jakich uczymy się na geografii. Ta przypominała obraz namalowany przez mistrza. Od razu dostrzegłam podział na krainy, o którym mówił Arius. Dla każdej był przeznaczony inny zestaw barw. Domyśliłam się, z którego miejsca pochodzi mój nowy przyjaciel. Jako pierwsza moją uwagę przykuła największa ze wszystkich kraina namalowana jasnymi, wesołymi kolorami z przewagą zieleni, którą dostrzegałam w jego oczach. Może to ich cecha? Wskazałam na zieloną krainę i zapytałam, czy zgadłam, na co Arius się uśmiechnął.

— Zgadza się. To mój dom i mam nadzieję, że niedługo także i twój. — Spojrzał na mnie z nadzieją.

— Czy wszyscy macie takie oczy? — Chyba go obraziłam, bo skrzywił się na moje słowa. — Mam na myśli te zielone iskierki — dodałam szybko.

— Nie, to cecha mojej rodziny — odparł i zaśmiał się, rozluźniając atmosferę. — Czy wszyscy ludzie mają takie same oczy? Wątpię, by ktoś jeszcze miał takie piękne, jak ty. Są koloru naszego największego i najczystszego oceanu.

Wskazał go palcem na mapie. Ciężko jest opisać piękno tej wielkiej wody, faktycznie koloru moich oczu. Nagle zamarzyłam, żeby sprawdzić, czy ten ocean naprawdę jest taki cudowny, czy może to artysta ma taki talent. Zaraz, znowu powiedział na ludzi „wy”.

— Nie jesteś człowiekiem? — spytałam, przyglądając mu się uważnie.

— Oczywiście, że nie — odparł spokojnie. — Ludzie zamieszkują wyłącznie twój świat. Krążą legendy o plemieniach, którym udało się dostać do naszego, ale nawet jeżeli to prawda, nie przetrwali. Prawdopodobnie nie chcieli się z nami integrować. Woleli się odseparować i stworzyć własną krainę, co było z góry skazane na niepowodzenie. O ile rzeczywiście tak było. Moim zdaniem to tylko legenda.

— Skąd zatem pewność, że ja przetrwam?

— Kto powiedział, że mam pewność? Jednakże wierzę w to całym duchem. Nie martw się, nauczę cię żyć zgodnie z naszymi zasadami. — Nie do końca mnie przekonał, ale postanowiłam to przemilczeć. Nadal bardziej przerażająca była dla mnie wizja wojny. Przystosowaniem mogłam pomartwić się później.

— Skoro nie nazywacie się ludźmi, to jak? — spytałam ponownie.

— W moim świecie żyje wiele stworzeń zdolnych do wykreowania cywilizacji, ale w każdej krainie przewarza pewien rodzaj i to z nim kojarzona jest cała ziemia. To oni rządzą krainą i wszystkimi zamieszkującymi ją stworzeniami. Oczywiście nie każdy rodzaj zamieszkuje wszystkie miejsca. Nie wszyscy się ze sobą zgadzają, to akurat mamy wspólne. — Puścił do mnie oko. Uśmiechnęłam się, rozbawiona tym gestem.

— Jakiego rodzaju stworzeniem ty jesteś? — Starałam się zabrzmieć na tyle swobodnie, żeby nie uznał, że jest to dla mnie ważne. W istocie nie było, skoro, poza pewnymi cechami, wyglądał jak człowiek.

— Cóż, ludzie mają nazwę, która zdaje się najlepiej oddawać nasz rodzaj. W naszym świecie nazywamy się zgodnie z naszą magią. My jesteśmy Leśni, są też Biali. Zależy, z której jesteśmy krainy. Wynika to z tego, że niegdyś była nas zdecydowana większość i rządziliśmy wszystkimi krainami, a nawet spotykaliśmy się raz na kilka lat w celach strategicznych. Jednakże to było dawno, około dwóch tysięcy lat temu. Wtedy nikt w naszym świecie nie znał słowa „wojna”. Tylko ci, którym udało się odwiedzić wasz. — Na chwilę posmutniał. Dwa tysiące lat?! Mam nadzieję, że słyszał o tym tylko w opowieściach. — Mimo to nadal jest nas w sumie najwięcej i tak zostało z tymi kolorami. Chociaż wy mówicie na nas… — Tu na chwilę przerwał, żeby się zaśmiać. — elfy.

— Jesteś elfem?! — To musi być jakiś żart. — Nie sądzisz chyba, że w to uwierzę? Elfy wystepują tylko w filmach. Jestem inteligentna, nie dam się nabrać.

— Wiem, że jesteś. W życiu nie pomyślałbym inaczej. — Mówił szczerze, bo przybrał poważną minę. To dobrze, że zawsze daje znać, kiedy powinnam mu wierzyć. — I nie, nie jestem. Mówię, że wy tak na nas mówicie. Mogę to udowodnić. — I wreszcie zdjął czapkę, dzięki czemu mogłam zobaczyć jego twarz w całej okazałości.

Co za idealne kości policzkowe. Nie był bez skaz, miał lekko zadarty nos, ale w uroczy sposób. W dodatku te jego śmiejące się oczy i usta… o rany. Nie można ich było określić jako typowo seksowne. Nie były pełne, może nawet trochę za wąskie, ale kiedy się uśmiechał, wydawały się najpiękniejsze we wszystkich światach. I zapewne były. Ale pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę były jego uszy. Lekko odstające, nie za duże, ale chodziło o ich kształt! Tak, to zdecydowanie były elfickie uszy, ale nie takie jak w filmach, tylko lekko zaostrzone. Mimo to na pierwszy rzut oka widać było, że to nie są uszy człowieka. W końcu nie bez powodu chował je pod czapką. Nawet jego włosy, sięgające za uszy i lekko zawijające się na końcach nie były w stanie odwrócić mojej uwagi, a ja uwielbiam brunetów. Chociaż ciężko porównać głęboki brąz jego włosów do jakiegokolwiek u zwykłych ziemskich śmiertelników.

— Wyglądasz na usatysfakcjonowaną tym, co zobaczyłaś. Dobrze, bo bałem się, że się przestraszysz. W końcu nie na co dzień widzisz postać z bajek. — Znowu puścił do mnie oko. Bez czapki sprawił tym jeszcze większe wrażenie. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.

— Tak, z pewnością nie jesteś człowiekiem. Mam do ciebie mówić Leśny? Czym się różnicie od Białych?

— Wolałbym Arius — odpowiedział, śmiejąc się. Pomyślałam, że poczuł się lepiej, od kiedy wiedziałam, kim jest. — Biali zamieszkują inną krainę. — Czyżby trochę się nachmurzył? — A ich Rodzina Rządząca ma w większości białe włosy. Z czasem to się trochę pozmieniało, natomiast tak rozpoznasz prawdziwego Białego.

— Nie lubicie się? Trochę spochmurniałeś, kiedy o nich zapytałam. Przepraszam, nie chciałam poruszać drażliwego tematu, po prostu jestem ciekawa. — Zrobiło mi się trochę głupio. Może powinnam zamilknąć i pozwolić mu mówić, o czym chce i o czym mógł mi powiedzieć.

— Wiąże się z nimi nieprzyjemna historia, ale to opowieść na inny wieczór. Na razie nas to nie dotyczy. Możesz mnie pytać o wszystko, nie mam przed tobą tajemnic. Nie mógłbym. — Po jego minie widziałam, że mówił prawdę. Może w ich świecie nie wolno kłamać?

— Wspomniałeś o Rodzinie Rządzącej. Rozumiem, że u was nie ma demokracji? — spytałam. Niedobrze, nie mam ochoty znosić władzy absolutnej.

— Nasz świat nie zna tego pojęcia. Nie martw się, to nic złego, jeśli władza jest w odpowiednich rękach. W świecie, niech będzie elfów, w każdej krainie jest jedna rodzina, z spośród członków której wybiera się Parę Rządzącą. Przeważnie są to życiowi partnerzy, chociaż zdarzają się wyjątki. Jednak musi to być para. Zostało to wypracowane na przestrzeni lat, długo przed tym jak elfy straciły władze w niektórych krainach. Kiedy umierają, wybiera się następców z ich rodziny. Natomiast jeżeli nie ma wśród nich osób godnych tego zadania, rodzina może się zmienić, choć nigdy do tego nie doszło. Rodzina musiałaby sama zrzec się władzy lub zostać obalona siłą. W mojej krainie to się jeszcze nie zdarzyło, dlatego jesteśmy tacy przerażeni.

— Inna rodzina próbuje za pomocą siły obalić tę Rządzącą? Przecież to wy macie do dyspozycji wojsko, czyż nie?

— Oni nie pochodzą z naszej ziemi, lecz z tej. — Pokazał mi na mapie odległą krainę namalowaną ciemnymi barwami. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie zamieszkuje jej nikt z pokojowymi zamiarami. — Nazywamy ją Krainą Cieni, choć nikt z nas nie zna jej prawdziwej nazwy. Nie chcieliśmy się do nich zbliżać, a teraz musimy nadrobić całą naszą wiedzę na ich temat, co wcale nie ułatwia nam przygotowania.

— Skąd wiecie, że chcą was zaatakować? Zaraz, a twoja jak się nazywa? Leśna Kraina? — Zaśmiałam się, ale Arius ku mojemu zdziwieniu pokiwał głową.

— To jedna z nazw, mniej oficjalna. Tak nazywają nas w świecie, ale najwyraźniej jest zbyt oczywista. — Znów ten uśmiech, który za każdym razem wydawał mi się coraz bardziej urzekający. — Druga to Kraina Łuków, Terra Arcus w naszym języku. Jak się domyślam, ta nazwa funkcjonuje także po łacinie. — Puścił do mnie oko. — Również nie jest zbyt fantazyjna, ale chodzi o określenie, kto zamieszkuje daną ziemię, a nie o to, by kogokolwiek zachwycać. Musisz wiedzieć, kogo i czego spodziewać się po przekroczeniu obcej granicy.

— Nie ma nikogo, kto mógłby wam opowiedzieć o elfach zamieszkujących Krainę Cieni? — spytałam. — Nie wierzę, że nikt nic o nich nie wie.

Arius pokręcił przecząco głową.

— Tam nie rządzą elfy. To jedno z tych miejsc, gdzie zostali odsunięci od władzy i zepchnięci na margines. Większość uciekła do pobliskich krain, ale niewielka część została w ukryciu lub stanęła po stronie zła. Stworzenia, które rządzą tym miejscem, są trudne do opisania i nie występują w żadnej z ziemskich legend. Są niższe od nas, ale lepiej zbudowane. Podejrzewamy, że ich bronią są topory. Wielkie ostrza, którymi zabiją kilku z nas jednym uderzeniem, lecz dla nich są lekkie niczym piórko. Przypuszczamy ponadto, że korzystają z czarnej magii.

— Magia? Istnieje u was magia? — spytałam z niedowierzaniem.

Arius uśmiechnął się, widząc moją zdziwioną minę.

— Jak wszędzie, ale my potrafimy z niej korzystać. Istnieją różne jej źródła. I tu znowu każda kraina ma swoją specjalność. Naszą jest magia pochodząca bezpośrednio z natury, zwana przez niektórych magią drzew. Ma silne naturalne pochodzenie, więc sprawne oko ją zauważy. Kiedy ktoś jej używa, widać delikatne zielone iskierki.

— Jak podczas składania przeze mnie przysięgi?

— Byłaś w stanie je zobaczyć? — Widziałam, że wywołałam u niego podziw, co połechtało moje ego. — Masz naturalny talent, to dowód na to, że twoje intencje są czyste i że masz dobrego ducha.

— Wcześniej w to wątpiłeś? — Trochę uraził mnie jego brak wiary w czystość moich intencji.

— Nigdy — zaprzeczył stanowczo, a mi znacznie ulżyło. — Po prostu nie sądziłem, że tak wcześnie się to ujawni. Nasza magia chce nam powiedzieć, że nie pomyliliśmy się, wybierając cię do tego zadania.

— Cieszę się. — Przesłałam mu uśmiech, aby wiedział, że mówiłam szczerze. — Zatem wasza magia bierze się z natury. A czarna?

— Ze zła pochodzącego z wnętrza władającej nią osoby. Dlatego jest taka nieprzewidywalna. Jej moc i nakierowanie zależą od czarującego.

— Jakie istnieją jeszcze rodzaje magii? — spytałam zaintrygowana. Jeśli miałam talent, musiałam się dowiedzieć na ten temat jak najwięcej. Poza tym zaczęło mnie to naprawdę fascynować. Może nawet dadzą mi różdżkę?

— Niemożliwym jest wymienić je wszystkie, ponieważ są różnie przedstawiane. My je dzielimy na krainy, inni wolą kryterium używającego magii. Jednakże każda pochodzi z jakiegoś źródła, czy to z natury, czy z ducha. Nie można „wyczarować” magii i ot tak rzucać sobie zaklęć. Żadna różdżka w tym nie pomoże. — Zaśmiał się z własnego żartu. Zawtórowałam mu, żeby nie domyślił się, że sama o tym przed chwilą myślałam. Cały czas miałam wrażenie, że albo umie czytać w myślach, albo to ja jestem tak prosta do rozszyfrowania. Ani pierwsze, ani drugie wyjaśnienie mi się nie podobało.

— A potraficie na przykład czytać w myślach? — zapytałam niby od niechcenia.

— Nie, nie wiem, o czym myślisz. — Uśmiechnął się i dodał: — Nie martw się, po prostu myśli, które teraz przewijają ci się w głowie, są naturalną reakcją na nowe wiadomości. Ponadto myśli są dla nas najintymniejszą sferą. Sami wybieramy, z kim się nimi dzielimy. Słyszałem o czarnoksiężnikach, którzy opanowali sztukę czytania w myślach. Nawet jeżeli to prawda, jest to niedopuszczalny atak na naszą prywatność i okazanie braku szacunku. — Na chwilę przybrał poważny ton, jakby chciał mnie ostrzec: ”Nawet nie próbuj”.

— Nie martw się, nie spróbuję. Wątpię, żeby mój wrodzony talent sięgał tak daleko. — Teraz to ja się uśmiechnęłam na widok zaskoczonej miny Ariusa. — Ty też nie zawsze jesteś w stanie utrzymać niewzruszony wyraz twarzy. — Po tych słowach znów zawitał na jego twarzy uśmiech. Odetchnęłam z ulgą. Chyba zaczęłam się uzależniać od tego uśmiechu.

Arius odchrząknął lekko, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię.

— Dobrze, wróćmy zatem do sprawy. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że to kraina i obowiązująca w niej natura decyduje o charakterze jej ludu? Większość Leśnych w to wierzy, ale nie wszyscy podzielają nasze zdanie. Tak między nami zgadzam się z tymi, którzy w to wątpią. Przecież po zmianie władzy w niektórych krainach zapanował mrok, którego wcześniej nie było. Moim zdaniem Leśni chcą w ten sposób uchronić się przed zmianą od wewnątrz — powiedział, krzywiąc się. — Niestety istoty z Krainy Cieni podzielają moją opinię. I właśnie to jest ich celem. Nasza kraina jest dla nich bardzo atrakcyjna. Ziemia jest urodzajna, mamy duże zapasy i bogactwa. Podejrzewamy, że chcą nas podbić, żeby zgarnąć całe złoto i wprowadzić własne zasady. To może odmienić całą naszą ziemię. Nie możemy do tego dopuścić, bo wtedy Leśnych czeka taki los, jaki spotkał Białych. — Na jego twarzy widać było ból. Natychmiast poczułam potrzebę, by go przytulić i pocieszyć, ale nie zrobiłam tego.

— Skoro tylko ty wierzysz w zmianę, czemu wasza Rodzina Rządząca boi się napaści?

— Wydaje mi się, że część z nas w to wierzy, ale nie chcą siać paniki. Inni z kolei boją się rabunku naszego skarbu i mordu ludności. Tak czy siak musimy się bronić. Nie możemy nawet dopuścić, żeby choć przekroczyli granice, bo wtedy będą mogli rzucać na naszą ziemię złe uroki. Przynajmniej do wyjścia im naprzeciw udało mi się przekonać Parę Rządzącą.

— Jesteś ich doradcą? — spytałam. Byłam bardzo ciekawa, jaką pozycję zajmuje w swoim świecie.

— W pewnym sensie… — Ewidentnie unikał odpowiedzi. Może się wstydził, bo nie jest wielką szychą w ich świecie? Dla mnie był wyjątkowy od początku, bez względu na jego zawód. — To na razie nieistotne. Proszę, Adiano, skup się. Dzień już niedługo się skończy, a w nocy musisz odpocząć. Sen jest niezwykle ważny, wtedy układamy w głowie wszystko, czego dowiedzieliśmy się w ciągu dnia.

Zaskoczona spojrzałam przez okno. Miał rację, był już wieczór. Nagle poczułam zmęczenie. W dodatku nic nie jadłam, a to dla mnie wyjątkowo dziwne. Zwykle omijam posiłki tylko w czasie stresującej sesji. Teraz byłam tak zafascynowana opowieścią Ariusa, że zwyczajnie zapomniałam o jedzeniu. Ponadto uświadomiłam sobie, że to nieładnie w stosunku do gościa, nie zaproponować nic do jedzenia. Może jego uwagi na temat mojego braku manier nie były bezpodstawne?

— Na pewno umierasz z głodu! — wykrzyknęłam. — Wybacz, jestem beznadziejną gospodynią. Po prostu tak szybko minął mi ten dzień… Zrobię nam kolację, na co masz ochotę? — spytałam. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, co jedzą elfy i zapewne nie mam w domu nic odpowiedniego.

— Nie przejmuj się. Nigdy nie nazwałbym cię złą gospodynią. Dbasz o przyjaciół, przecież podałaś mi napar. To normalne, że straciłaś rachubę czasu. Nie martw się, ja go pilnowałem. A biorąc pod uwagę twoje rozkojarzenie wywołane samą myślą o kolacji, właśnie przyszedł czas na odpoczynek. Opowieść dokończymy jutro. Teraz czas na wieczerzę. — Złożył mapę i schował ją do kieszeni. Na pewno użył magii, bo mapa była bardzo duża, zajęła cały stół, a bez problemu zmieściła się w małej kieszeni, jak teraz zauważyłam, bardzo opiętych spodni Ariusa.

Na pierwszy rzut oka wydaje się szczupły, może nawet za bardzo. Dopiero gdy wstał, zobaczyłam napięte mięśnie nóg i ramion. Musiałam się odwrócić, żeby nie zobaczył, że się w niego wpatruję.

Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.

— Pozwól, że pomogę ci w przygotowaniach.

— Nawet nie wiem, co lubisz jeść. Obawiam się, że nie mam zbyt wielkich zapasów. Mieszkam sama.

— Wiem i bardzo mnie to dziwi. Nie czujesz się samotnie? U nas wszyscy mieszkają razem, tak jest raźniej i bezpieczniej.

— Nie, kocham moich rodziców, ale oszalałabym z nimi pod jednym dachem. Dorosły człowiek potrzebuje przestrzeni, samodzielności. Co nie znaczy, że ich nie odwiedzam. Często za nimi tęsknię. — Posmutniałam na myśl, że miałam ich na zawsze opuścić. Postanowiłam szybko zmienić temat. — Czego sobie życzysz? Co lubią jeść Leśni?

— Wszystko, co pochodzi od ziemi. Owoce, warzywa, które, nawiasem mówiąc, nie różnią się tak bardzo między naszymi światami. Zbieramy je i robimy z nich różne przetwory. Na przykład bardzo lubimy chleb z konfiturami. — Uśmiechnął się do mnie. To chyba jego ulubione danie. Dobrze się zatem składa, że mam odpowiednie składniki.

— Nie jecie mięsa? — Zobaczyłam lekki wyraz odrazy na jego twarzy. — Ja na przykład nie jem, dlatego bałam się, że nie będę nic dla ciebie miała.

Wyraźnie odetchnął z ulgą.

— Zwierzęta to nasi przyjaciele, pomagają nam. Żyjemy w zgodzie, nie zabijamy się nawzajem. Jemy tylko to, co dobrowolnie nam oddadzą. My za to dajemy im schronienie i także pomagamy zdobyć pożywienie. Nie jest to bynajmniej charakterystyczne dla wszystkich stworzeń, nawet nie dla wszystkich elfów.

Arius opowiedział mi o ich prawie, które zakazywało polowań i wykorzystywania zwierząt w celu wzbogacenia się. Wiedziałam, że to z pewnością bardzo spodoba mi się w jego krainie.

W tym czasie rozłożył talerze, a ja przygotowałam kanapki i zrobiłam kakao. W końcu przyznał, że mleko jest w porządku. Podczas jedzenia nastała cisza. Najwyraźniej kakao było dla niego czymś nowym i ku mojemu zadowoleniu bardzo mu posmakowało. Muszę pamiętać, żeby je ze sobą zabrać.

Po kolacji przygotowałam dla Ariusa kanapę do spania, a sama udałam się do sypialni. Byłam zmęczona, przeładowana informacjami i sprzecznymi emocjami. Mimo to szybko zasnęłam, ale jeszcze przedtem usłyszałam Ariusa szepczącego coś w swoim języku. Z lekcji łaciny zrozumiałam mniej więcej, że życzył mi dobrej nocy. Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć, zapadłam już w głęboki sen. Śnił mi się tylko tajemniczy uśmiech i otaczające go zielone iskierki.

***

Nastepnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie, ale zarazem byłam wyjątkowo wypoczęta. Kolejna niezwykła rzecz, bo ja nigdy dobrze nie sypiam.

Bałam się otworzyć oczy. A jeśli to wszystko było tylko snem i żaden Arius nie istnieje, a elfy nadal są jedynie postaciami z filmów? W końcu jednak musiałam się podnieść, usłyszałam bowiem odgłosy dochodzące z kuchni.

Gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam krzątającego się Ariusa (a więc to nie był sen!) przygotowującego śniadanie. Czy oni w ogóle śpią? Musiałam to sprawdzić.

— Dzień dobry. Dobrze spałeś? — spytałam, przeciągając się. Elf odwrócił się i obdarzył mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem. Na całe szczęście na dobre pożegnał się z tą okropną czapką. — Chyba bardzo wcześnie wstałeś?

— Dzień dobry, Adiano. Spałem wspaniale, dziękuję. Nie potrzebuję tyle snu, co ty, dlatego pomyślałem, że przygotuję śniadanie, żeby podziękować za gościnę i miło rozpocząć dzień. Potrzebujemy dużo energii, bo czeka nas dziś sporo pracy. — Jeszcze nigdy nie spotkałam chłopaka z takimi manierami. Nic dziwnego, że tak mnie zauroczył. W niczym nie przypominał mężczyzn, jakich znałam do tej pory, co było ogromnym plusem.

— Myślałam, że będziesz kontynuował opowieść? — spytałam z nadzieją. Chciałam chociaż zrobić kawę, ale w tym także mnie ubiegł. Pytanie tylko skąd wytrzasnął prawdziwą ziarnistą kawę, która pachnie, jakby kosztowała średnią miesięczną pensję?

— Owszem, muszę przekazać ci jeszcze kilka ważnych informacji. Na razie jednak jedzmy i nastawmy się pozytywnie na ten dzień. — Nie ma problemu, pomyślałam. Sama jego obecność nastawiała mnie pozytywnie. — Miałaś dobre sny? — Nie wiem, po co się spytał, skoro po jego uśmiechu widziałam, że znał odpowiedź.

— Przecież po wyrazie twojej twarzy widzę, że wiesz, co mi się śniło. Jak to zrobiłeś? Przesyłałeś mi sny?

— Nie. — No tak, już od samego rana się ze mnie śmieje. — Zanim zasnęłaś, przesyłałem ci pozytywne emocje, żebyś miała dobry sen. Z wysyłaniem myśli jest tak samo, jak z ich czytaniem. To zbyt prywatna sprawa, by pozwalała na to leśna magia. Możemy natomiast wyczuwać emocje i intencje innych, a także je przesyłać. Nauczysz się, to przychodzi z czasem.

Czy właśnie powiedział, że nauczy mnie magii? To niesamowite. Zaraz, odczuwa emocje? Czy to znaczy, że za każdym razem czuł moje? Kiedy byłam wściekła, przestraszona, zafascynowana? Nie byłam pewna, czy mi się to podobało. Zdziwiłam się, że ich magia tego już nie uznaje za nazbyt prywatne, bo ja z pewnością tak uważałam. Z drugiej strony fajnie będzie się tego nauczyć i wiedzieć, jak Arius reaguje na mnie… Czy jego uśmiech jest naturalny?

— Nad czym tak myślisz? — spytał Arius, wyrywając mnie z zadumy.

— Zastanawiam się, co ciekawego dziś usłyszę o twoim świecie — odpowiedziałam szybko.

— Ależ ty jesteś niecierpliwa. — Dużo śmiechu z samego rana. Przyłapałam się na myśli, że chciałabym go słyszeć codziennie. — W takim razie zaraz zaczynamy.

Podekscytowana szybko sprzątnęłam po śniadaniu i przygotowałam nam po kubku kakao, ale chcąc postawić je na stole, zauważyłam, że Arius rozłożył już na nim swoją mapę.

— Wróćmy tam, gdzie skończyłem wczoraj — powiedział.

— Zakończyłeś swoją opowieść na zasadach waszej diety i na koegzystencji z naturą — wtrąciłam. — Pamiętam, że nawet czerpiecie z niej magię.

— Nie obawiaj się, dotrzymam słowa. — Zaśmiał się, przewidując moją strategię. — Musisz jednak poczekać, aż znajdziesz się w moim świecie. Naszej magii nie nauczysz się tutaj. Aczkolwiek masz rację, moja opowieść zeszła na Leśną Krainę. Dobrze, bo dzisiaj zdradzę ci najważniejsze rzeczy, które musisz o niej wiedzieć. Zacznę od tego, że pomimo twoich wielkich zdolności, potrzebny jest ci prawdziwy trening pod okiem naszego generała. Powinienem trochę ci o nim opowiedzieć. W innych krainach to dość częsta sytuacja, ale u nas zdarzyła się po raz pierwszy. Otóż ów generał jest jednocześnie w Parze Rządzącej. Jest w niej od niedawna, zastąpił zmarłego ojca, gdy jego matka nie chciała znaleźć sobie nikogo na zastępstwo. Mówiłem ci, że to są zwykle życiowi partnerzy? Nasza władczyni po śmierci ukochanego nie wyobrażała sobie być z nikim innym. Dlatego miejsce zmarłego władcy zajął ich najstarszy syn. Wielu mówi, że jest to idealna sytuacja, ponieważ stanowi uzupełnienie dla Rządzącej, która jest dobra i hojna. On tymczasem jest silny, waleczny i często surowy.

— W takim razie już się cieszę na nasze treningi — powiedziałam załamanym głosem. Nigdy nie byłam w wojsku, więc jak miałam sobie poradzić z surowym generałem? Nawet nie potrafiłam zrobić pompki.

— Ja też będę w nich uczestniczył — odrzekł pocieszająco. — Przekonałem Rządzących, że potrzebujesz przewodnika po naszym świecie, a generał nie ma cierpliwości.

— To dobrze, będę się czuła pewniej. — Odetchnęłam z ulgą. — Poznam też władczynię?

— Oczywiście. Jesteś gościem honorowym, a więc zamieszkasz w Pałacu.

— A ty? Wolałabym mieszkać z tobą. — Miałam nadzieję, że nie zabrzmiałam zbyt nachalnie, ale prawda była taka, że bałam się oddalać od Ariusa w zupełnie nieznanym mi świecie.

— Nie martw się, ani na chwilę nie zostawiłbym cię samej. Również mieszkam w Pałacu –odparł i posłał mi uśmiech.

— A czym się zajmujesz? — spytałam zaintrygowana. — Wcześniej miałam wrażenie, że jesteś doradcą Rządzących, a później, że łącznikiem z naszym światem.

— Właściwie trochę i tym, i tym. Pomagam, jak tylko potrafię. Chcę im wynagrodzić to, że nie mogę wstąpić do zastępu łuczników. Trenowałem latami, ale nic z tego nie wyszło. — Znowu ten smutek na jego twarzy i poczucie, że zawiódł swój lud. Nie mogłam tego znieść.

— Ja cię nauczę strzelać. Może tym razem się uda? — Miałam nadzieję, że poprawię mu humor, ale niestety się przeliczyłam.

— Adiano, jesteś nieoceniona. Jednakże ja po prostu nie mam… tego czegoś. Jakby ten potrzebny kawałek nie został mi przekazany — odparł ponuro.

— Daj mi jedną szansę, a zobaczysz, co potrafię zdziałać jako trener — spróbowałam ponownie.

— Dobrze, ale wyłącznie dlatego, że uczenie kogoś też będzie dla ciebie dobrym treningiem — odparł, wzdychając. — I znów odbiegliśmy od tematu. Muszę ci powiedzieć jeszcze jedną ważną rzecz, a dokładniej przed czymś cię ostrzec — powiedział poważnym tonem.

— Co takiego? — Czyżby wojna i ostry generał nie wystarczyły?

— Nie bez powodu nie chciałem obiecać ci wycieczki po naszym świecie i powiedziałem, żebyś nie opuszczała naszej krainy. Nikt nie może się dowiedzieć o twoim przybyciu. W końcu i tak do tego dojdzie, ale nie chcemy, żeby wróg myślał, że zbieramy wojsko w innym świecie. To nie będzie dobre ani dla nas, ani dla ciebie. Różne istoty kryją się za naszymi granicami. — Wskazał na sąsiednie krainy na mapie. Wyglądały zupełnie niewinnie. — Nawet nasi mieszkańcy będą o tobie informowani stopniowo. Ale nie martw się, tereny przy Pałacu są ogromne, nie będziesz czuła się zamknięta. Kiedy przyjdzie na to czas, zabiorę cię na wycieczkę po naszych Lasach, a także łąkach i dolinach. Nie będziesz miała ich dosyć, obiecuję.

Szczerze mówiąc, od samych słów Ariusa poczułam się trochę jak w zamknięciu. Ale jeżeli chodziło o moje bezpieczeństwo i miała to być jedynie tymczasowa sytuacja, wytrzymam. W końcu sam przyznał, że po wszystkim zabierze mnie na wycieczkę. Już nie mogłam się jej doczekać. Konna przejażdżka z Ariusem po ich krainie brzmiała jak obietnica bajki.

— No dobrze — odparłam. — A ty mieszkasz ze swoją rodziną?

— Tak — odrzekł po dłuższej chwili. Odniosłam wrażenie, że nie mógł się zdecydować, ile powinien mi zdradzić. — Ale to na razie nie jest istotne, nie przejmuj się mną.

— Jak możesz tak mówić? Jedyne, o czym myślę, to twoja historia i twoja rodzina. Chcę wiedzieć o tobie jak najwięcej, włączając ulubione zajęcia w wolnym czasie. Zwłaszcza, że ty zdajesz się wiedzieć o mnie wszystko — wyrzuciłam z siebie niczym karabin. Musiałam powiedzieć, co mi leżało na sercu od dwóch dni.

— Ależ Adiano, nie zamierzam niczego przed tobą ukrywać. Uwierz, że pragnę ci powiedzieć wszystko, jednakże na razie są ważniejsze sprawy, o których musisz wiedzieć, zanim wyruszymy — odrzekł zdziwiony moimi słowami. Trochę mnie tym uspokoił, jednak nadal miałam poczucie, że nie do końca o to chodziło, że jest coś jeszcze. Co do jednego miał rację, o jeszcze wielu rzeczach musiałam się dowiedzieć.

— Wybacz, nie chciałam na ciebie naciskać — powiedziałam skruszona. — Powiedz, czym wy się właściwie zajmujecie? Poza twoim tajemniczym zawodem. — Tu na szczęście udało mi się wywołać u niego uśmiech. — I poza wojskiem? — dodałam.

— Nasz lud zajmuje się uprawą, bądź handlem z innymi krainami. Niektórzy na poważnie trudnią się leśną magią i namawiają naszą ziemię do lepszych plonów. Inni zajmują się sztuką, piszą. Inni podróżują, ale to rzadkość, poza tym szybko wracają. Nie widzę potrzeby opuszczania naszej wspaniałej ziemi. — Spojrzał na mnie znacząco. Wiedziałam, że w ten sposób stara się mnie od tego odwieźć. Jednak do tej pory nikt nie był w stanie kierować moimi działaniami i nawet elfowi się to nie uda. — Jak widzisz, większość zajęć jest podobna do tych w waszym świecie. Na przykład wiem, że wśród was są osoby, które projektują i szyją stroje, a potem je sprzedają. U nas także, ale dla was to ma chyba większe znaczenie, mam rację? — Puścił do mnie oko, chcąc rozluźnić atmosferę. Elfy najwyraźniej nie mają bzika na punkcie mody. Dobrze, bo dla mnie to nonsens.

— Z każdym fragmentem twojej krainy, który mi przedstawiasz, brzmi ona coraz bardziej zachęcająco — stwierdziłam z entuzjazmem.

— Oczywiście! Cieszę się, że tak to widzisz. — Prawdziwy z niego patriota, na moje słowa aż podskoczył z radości. A może tak się ucieszył, bo widział, że mi się spodobało?

— Zatem teraz odpowiedz mi na pytanie, które nurtuje mnie od początku. I proszę, bądź ze mną szczery, zniosę wszystko. — Arius spojrzał na mnie uważnie, czekając na cios. — Jesteście nieśmiertelni? Opowiadasz o rzeczach, które wydarzyły się w dalekiej przeszłości, jakbyś był ich świadkiem. Ile masz lat? Bo wyglądasz na starszego ode mnie o zaledwie kilka lat, a ciągle odnoszę wrażenie, że w rzeczywistości mógłbyś być moim dziadkiem.

Arius uśmiechnął się do mnie serdecznie, co oznaczało, że nie uraziłam go moim pytaniem i nie poruszyłam kolejnego zakazanego tematu.

— Nie jestem nieśmiertelny, to tylko mit stworzony przez ludzi, którzy boją się śmierci. Fantazjują o wiecznym życiu, w którym nie zaznają cierpienia i nic w przyszłości ich nie ominie. To niemożliwe, wszystko ma swój początek i koniec. Tak działa każdy świat. Nie można także uciec przed stratą i cierpieniem, ale i przed szczęściem. Po prostu nie wiesz, który rozdział w życiu świata będziesz mogła obserwować i na co będziesz mieć wpływ. — Zastanowił się przez chwilę. — Jednakże, jak słusznie zauważyłaś, u nas czas płynie inaczej niż tutaj. Faktycznie w porównaniu z ludźmi długo żyjemy.

— Jak długo? Ile masz lat? — spytałam podekscytowana. Całkowicie zawładnęła mną ciekawość.

— Elfy żyją średnio po kilkaset lat. — Kilkaset lat?! — Ale ja jestem jeszcze młody. Jak słusznie zauważyłaś, w twoim świecie jestem tylko o kilka lat starszy. Mniej więcej o pięć, jeśli dobrze liczę.

— A w twoim świecie ile masz lat?

— Żyję już od stu dwudziestu czterech lat — odparł spokojnie.

Zupełnie oniemiałam. Jedno to przyjąć do wiadomości, że w innym świecie żyją setki lat. Ale usłyszeć od kogoś, kto wygląda na dwadzieścia sześć lat, że ma ponad sto? To był właśnie ten moment, kiedy dowiedziałam się za wiele.

— Adiano, wszystko w porządku? Czy to dla ciebie zbyt duży szok? — spytał Arius, przyglądając mi się z troską.

— Jeszcze się pytasz?! Masz ponad sto lat i dziwisz się, że to dla mnie szok? I nie wiem, czemu to dla ciebie takie zabawne. — Przysięgłabym, że od śmiechu rozbolał go brzuch. Spojrzałam na niego z wyrzutem.

— Wybacz, ale mój rodzaj zszokował cię o wiele mniej niż mój wiek. Nie przestajesz mnie zaskakiwać — odpowiedział, śmiejąc się.

— I kto to mówi? — odparłam oburzona. — Czy w twoim świecie wciąż będę miała dwadzieścia jeden lat? Czy postarzeję się o sto?

— Nie patrz tak na to. Tam czas płynie inaczej, spokojniej — odrzekł. — Myślę, że będziesz oceniana na sto parę lat. To jednak nie zmienia faktu, że masz dwadzieścia jeden. Prawdopodobnie twój organizm dostosuje się do naszego upływu czasu i zwolni starzenie do naszego tempa.

— Prawdopodobnie? Czyli to nie jest pewne? — Przeraziła mnie myśl, że stanę się staruszką, a Arius wciąż będzie wyglądał na dwudziestoparolatka.

— Jak już wiesz, mamy dostęp jedynie do legend o ludziach żyjących w moim świecie, ale najbardziej zaufani magowie w naszym Pałacu już pracują nad przekonaniem naszej ziemi, by dała ci żyć tak długo, jak nam. Nie chodzi wyłącznie o wiek. Chcemy, żeby nasza ziemia traktowała cię jak jedną z nas. I już po dwóch dniach jestem pewien, że nie będzie z tym żadnego problemu — oznajmił. Jego oczy przepełniała duma. Czyli była dla mnie nadzieja. Zwykle kieruję się przekonaniem, że nadzieja jest dla leni, ale tym razem mi też była potrzebna.

— To wspaniale — odparłam z uśmiechem. — Czego jeszcze muszę się dowiedzieć? Co nosicie na co dzień?

— Lepiej będzie, jeśli resztę zobaczysz na własne oczy — odrzekł. — Tutaj już niczego się nie dowiesz. Nadszedł czas na Przeniesienie — oświadczył stanowczo, całkowicie zbijając mnie z tropu.

— Poczekaj chwilę! — wykrzyknęłam. — Co masz na myśli, mówiąc, że nadszedł czas na Przeniesienie? Jeszcze z nikim się nie pożegnałam i nie wymyśliłam wymówki, dlaczego znikam, a przecież nie będzie ze mną żadnego kontaktu. Nie mogę ot tak sobie wyjechać i nie powiedzieć o niczym rodzicom! — Wykrzyknęłam to wszystko jednym tchem. Naprawdę się zdenerwowałam. Wprawdzie Arius powtarzał, że nie mamy zbyt wiele czasu, ale nie spodziewałam się, że będę musiała nagle zostawić całe swoje życie, spakować się i ot tak przenieść do innego świata… Tak naprawdę wiedziałam o tym, ale i tak ta wiadomość mną wstrząsnęła.

— Nie martw się tym — odparł spokojnie, czym jeszcze bardziej mnie zdenerwował. — Możesz istnieć tylko w jednym świecie. Kiedy przeniesiesz się do naszego, twój wyeliminuje twoje istnienie, bo nie możesz być w dwóch miejscach na raz. Ta rzeczywistość sama dostosuje się do nowej sytuacji.

— Więc moi rodzice po prostu o mnie zapomną? Jakbym nigdy nie istniała? — Zabolało mnie to. Nie pozostawię po sobie ani śladu. Jakbym nie była niczym, czego świat nie mógł po prostu wymazać. — Ty też teraz nie istniejesz w swoim świecie?

— Nie zapomną, nie tak to działa. Rzeczywistość dostosuje się do nowej sytuacji, ale ty będziesz pamiętać. Tego pragnęłaś, czyż nie? Nie będą cierpieć z powodu straty córki. — Arius chyba chciał dać mi delikatnie do zrozumienia, że przecież mogłam nie wrócić. Mogłam zginąć na polu bitwy. — Pamiętają mnie, w naszym Pałacu mieszkają najlepsi magowie. Musieli się także postarać, żeby moja dwudniowa nieobecność nie była odczuwalna w naszym świecie jak kilkuletnia.

— Ale ja… — Nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że to ja potrzebowałam pożegnania.

— Chcesz się pożegnać? — spytał łagodnie. Domyślił się, przecież też ma rodzinę. Muszą być ze sobą bardzo blisko, skoro mieszkają razem. — Przed podróżą możemy ich odwiedzić. Możesz powiedzieć, co tylko chcesz. Ale nie może ci to zająć zbyt dużo czasu.

— Boisz się, że zmienię zdanie?

— Tak — przyznał. — Domyślam się, jakie to musi być dla ciebie trudne. Dla mnie dwa dni z dala od leśnej ziemi, a zwłaszcza od mojej rodziny, są dla mnie bardzo trudne. I wiem, że prosimy cię o coś niewyobrażalnego. Nie robilibyśmy tego, gdybyśmy nie mieli wyjścia. Zawsze możesz wrócić, a wtedy świat znów się dostosuje.

— Nie zmienię zdania — odparłam stanowczo. — Po prostu muszę się z nimi pożegnać. Masz rację. Muszę to zrobić dla siebie.

Szczerze mówiąc, na tę chwilę nie wiedziałam, czy będę chciała wrócić, ale dobrze było mieć taką możliwość. Na razie jednak czekała nas bitwa i musiałam się postarać, by dożyć do momentu wyboru.

— A więc postanowione — oznajmił, wstając od stołu. — Chodźmy zatem do twoich rodziców i zaraz potem ruszamy.

Widziałam, jaki był podekscytowany na myśl o powrocie do domu. Mnie w tym momencie odrobinę opuścił entuzjazm.

— Poczekaj! Przecież muszę się spakować. Ubrania, szczoteczka, książki… Daj mi chociaż pół godziny!

— Nic z tego nie będzie ci u nas potrzebne. Zapewnimy ci wszystko. Poza tym nasza moda trochę się różni od waszej. — Puścił do mnie oko, lecz ja wiedziałam, na co z pewnością się zgodzi. — Ale mogę coś zabrać, prawda? Jest coś, o czym wiem, że chciałbyś ze sobą wziąć. — Uśmiechnęłam się do niego, unosząc brew. Chyba nie zrozumiał, co miałam na myśli, bo spojrzał na mnie z pytającym wyrazem twarzy. — Chyba smakowało ci kakao? — Od razu się rozpromienił.

— Oczywiście! Możesz wziąć rzeczy, których nie mamy, a które ci się przydadzą. Tylko nie bierz niczego, co możemy ci zapewnić, na przykład ubrań czy książek. Weź też swój łuk i strzały. Po pewnym czasie dostaniesz nowe, ale na początku będziesz się czuła pewniej ze swoimi.

Zrobiłam więc, jak powiedział. Spakowałam kakao (tylko to było wystarczająco naturalne, na resztę Arius się skrzywił), mój cały sprzęt i, pomimo protestów, kilka ulubionych książek. Potrzebuję ich, uspakajają mnie. Zapewne mi się to przyda, nawet Arius musiał przyznać mi rację i w końcu dał spokój. Byłam gotowa i pozostało mi jedynie pożegnać swoje dotychczasowe życie. Jeszcze tylko jeden przystanek…

***

— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? — Arius spojrzał na mnie niepewnie. Sama nie byłam przekonana, czy dam radę. Stałam przed drzwiami domu moich rodziców i bałam się wejść. Nie dlatego, że mogłabym zmienić zdanie. Obawiałam się, że powiem coś nie tak i się zdenerwują. Nawet jeśli za chwilę o mnie zapomną, nie chcę robić im przykrości choćby na pięć minut. — Muszę to zrobić. Jeśli tam nie wejdę i z nimi nie porozmawiam, już zawsze będę tego żałować.

— Dobrze. Ja tu poczekam. Oddaj mi swoje rzeczy, a sama wejdź i pożegnaj się z rodzicami. Pamiętaj jednak, że nie mamy zbyt wiele czasu. Maksymalnie dziesięć minut, potem interweniuję — powiedział, grożąc mi palcem.

Znów te ograniczenia. Musiałam pożegnać się z całym swoim życiem, żeby pomóc mu uratować jego krainę, a on mi wyznaczał czas? Wzięłam głęboki wdech, to nie była odpowiednia pora na złość. Będę miała jeszcze mnóstwo okazji, by mu to wytknąć. Jeśli wszystko dobrze pójdzie nawet kilkaset lat. Na samą myśl uśmiechnęłam się do siebie. Pięknie, nawet nie musiał nic mówić, a już nie byłam na niego zła.

— Adiano? — Usłyszałam zniecierpliwienie w jego głosie.

Oddałam Ariusowi cały swój dobytek i podeszłam do drzwi. Odwróciłam się na chwilę, ale jego już nie było. Racja, musiał się schować, inaczej rodzice pomyśleliby, że chcę im przedstawić narzeczonego. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Jak zareagowaliby na jego niecodzienny wygląd? Może bardziej zszokowałaby ich spora różnica wieku?

Wzięłam głęboki wdech i weszłam do domu, w którym się wychowałam. Jestem jedynaczką, więc wszędzie wiszą moje zdjęcia, a na komodzie są wystawione wszystkie moje dyplomy, świadectwa i nagrody. Moi rodzice zawsze byli ze mnie dumni. Kiedy odejdę, to wszystko zniknie, a oni zostaną sami. Nie chcieli mieć więcej dzieci, woleli całą uwagę poświęcić mnie, a ja tak im się za to odpłacałam.

Zastałam ich w kuchni, gdzie jak zwykle o tej porze jedli późną kolację, żeby udowodnić wszystkim przemądrzałym dietetykom z telewizji, że mogą jeść, kiedy mają ochotę i być zdrowym. Buntowniczą postawę mam po nich.

— Popatrz kochanie, kto to nas odwiedził! — Tata od razu rozpromienił się na mój widok. — Chcesz zjeść z nami kolację, skarbie?

— Dziękuję, wpadłam tylko na chwilę. Chciałam zapytać, co u was słychać i czy wszystko w porządku.

— Tak późno? — Mama oczywiście od razu zrobiła się podejrzliwa. Zapewne pomyślała, że mam ich za starców, którzy potrzebują stałej opieki, a tak z pewnością nie było. Moi rodzice są wprawdzie po pięćdziesiątce, ale ich kondycja nie dobiła jeszcze do czterdziestki.

— Tak, wracam właśnie od koleżanki i postanowiłam do was zajrzeć — odparłam, starając się zabrzmieć niewinnie.

— Ależ u nas wszystko w porządku. To my mamy martwić się o ciebie, nie na odwrót. — Tata jak zwykle próbował mnie przekonać, że stanowię centrum wszechświata. Gdyby tylko wiedział, ile ich jest…

— Lepiej powiedz, co cię trapi? Jakiś ciężki egzamin? — Mama za to chciała wszystko rozwiązać i myślała, że wystarczy zrzucić wszystko na egzaminy. Prawda była taka, że zawsze mogłam na nich liczyć, a teraz musiałam ich zostawić. Prawdopodobieństwo, że to spotkanie jest ostatnią wspólnie spędzoną chwilą, było bardzo duże. Musiałam to dobrze rozegrać, żeby niczego się nie domyślili. Spojrzałam na zegarek. Zaraz musiałam wrócić do Ariusa, albo on gotów był mnie stąd porwać.

— U mnie wszystko w porządku. Właściwie muszę zaraz iść, robi się późno. Tylko… Chcę, żebyście wiedzieli, że was kocham! — Przytuliłam każde z osobna i nie czekając na ich reakcję, wybiegłam z domu. Na pewno byli w szoku, ale to nieistotne, bo zaraz i tak mieli o wszystkim zapomnieć. To pożegnanie było dla mnie.

Kiedy wyszłam, Arius już na mnie czekał. Chyba zdał sobie sprawę, że wcześniej był niedelikatny, bo przybrał zatroskaną minę. Widziałam, że było mu głupio.

— W samą porę. Masz idealne wyczucie czasu, ale w końcu to cecha wszystkich łuczników. Jak się czujesz? Wszystko w porządku?

— Tak, nie przejmuj się, po prostu tego potrzebowałam — rzuciłam niedbale, starając się ukryć łzy. — Dziękuję ci, że dałeś mi czas na to pożegnanie.

— Dla ciebie wszystko — odparł łagodnie. I wzajemnie, pomyślałam. — Gotowa?

Teraz mogłam to powiedzieć z pełnym przekonaniem.

— Tak, jestem gotowa.

IV Berlas

— Zamknij oczy i zachowaj otwarty umysł. Musi być przygotowany na nowe doświadczenia i rzeczywistość, jaka go czeka.

— To nie takie proste…

— Nic nie mów. Jest w tobie mnóstwo magii. Wystarczy, że uwierzysz. Zaufaj mi.

Zrobiłam, co kazał. Zamknęłam oczy i oczyściłam umysł ze wszelkich myśli. Przyszło mi to zadziwiająco łatwo, może naprawdę miałam talent.

— A teraz, pozostając w tym stanie, weź mnie za ręce — szepnął tak cicho, że ledwie go usłyszałam. Uczyniłam, jak powiedział i poczułam przypływ niesamowitej energii. Obydwoje spojrzeliśmy się na siebie. Arius otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale zaraz potem przybrał inny wyraz twarzy, jakby nagle coś zrozumiał.

— Co się dzieje? Czy to część procesu? — spytałam zaniepokojona.

— Nasze energie się połączyły. Masz dużą moc, muszę się do tego przyzwyczaić — odrzekł. Znów odniosłam wrażenie, że nie mówił mi całej prawdy. — Zamknij oczy i wróć do stanu oczyszczenia.

Ponownie oczyściłam swój umysł, a chwilę później poczułam… Właściwie przestałam czuć moje ciało. Jakby na ułamek sekundy przestało istnieć. Ale nie dłużej, bo po chwili znów poczułam ręce Ariusa. Wyczułam natomiast zmianę otoczenia. Powietrze było inne… Pachniało połączeniem zapachu malin i borówek z wiatrem. Poczułam, że stoję na jakiejś drodze, zdaje się zwykłej leśnej ścieżce wyłożonej kamieniami. Nie były twarde, więc nie wbijały się w stopy. Bałam się otworzyć oczy, bo co jeśli to wszystko było jedynie myśleniem życzeniowym i tak naprawdę nadal stałam przed domem moich rodziców?

— Adiano, możesz otworzyć oczy. — Głos Ariusa brzmiał tak samo ciepło i zachęcająco, co zawsze. Wciąż trzymał mnie za ręce, zapewne dla otuchy. Powoli otworzyłam oczy i jedyne, o czym w pierwszej chwili pomyślałam to to, że już nigdy nie będę w stanie wypuścić powietrza, które z szoku łapczywie wciągnęłam do płuc. Bynajmniej mnie to nie zabolało, bo powietrze w tym świecie jest o wiele czystsze.

— Witaj w Berlas, a dokładnie w Leśnej Krainie — oznajmił rozromieniony Arius.

To, co zobaczyłam, było omal niemożliwe do opisania. Głębi zieleni ich traw i liści na drzewach wprost nie dało się wyrazić w słowach. Wyjątkowość powietrza nie kończyła się tylko na zapachu. Dosłownie widać w nim leśną magię, jakby była jego dodatkowym składnikiem. I zapewne tak właśnie jest. Na niebie świeciło słońce, oświetlając wielkie drzewa i przedzierając się przez gęste zarośla.

Tak jak podejrzewałam, staliśmy na ścieżce pośrodku lasu. Jakieś trzy metry od nas płynęła rzeka z najczystszą wodą, jaką kiedykolwiek widziałam, włączając w to programy przyrodnicze. Nie była ani odrobinę mętna. Doskonale widziałam dno, mimo że rzeka nie była wcale płytka. Nie myśląc, co robię, podbiegłam zobaczyć, co w niej pływa. Biegnąc przez trawę, miałam wrażenie, że moje nogi znajdują się na mięciutkim dywanie, a nie na trawie, która miała co najmniej trzydzieści centymetrów wysokości. Arius nie zatrzymywał mnie, tylko patrzył ze śmiechem, co robię, zapewne zastanawiając się, co myślę o nowej rzeczywistości.

Powoli podeszłam do rzeki, która, jak się z bliska okazało, była dość rwąca. Pływały w niej ryby, jakich wcześniej nie widziałam. Były smukłe i wyglądały, jakby prawie nie miały łusek. Jedynie w niewielu miejscach widać było lekkie wybrzuszenia. Chociaż może tylko sprawiały takie wrażenie, bo poruszały się niewiarygodnie szybko. Jednak największą uwagę przyciągał ich kolor, bladoróżowy z domieszką złota. Nie wiedziałam, czy to ich cecha, czy efekt słońca, które padało prosto na rzekę, ale ryby ślicznie migotały, zarówno na różowo, jak i na złoto. Nie mogłam oderwać od nich oczu, aż w końcu Arius do mnie podszedł.

— Podobają ci się? To czyściciele. Dbają o klarowność i zdrowie wody w rzece, i zamieszkujących ją stworzeń, a także tych, które z niej piją. Na przykład nas — wyjaśnił.

— Są niesamowite. Jakie stworzenia poza nimi zamieszkują rzekę? I całą krainę? — spytałam podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć więcej.

— Wszystko ci opowiem, ale po kolei. Lepiej, żebyś zobaczyła je na własne oczy, bo mogłabyś mi nie uwierzyć. — Puścił do mnie oko i uśmiechnął się. Dopiero teraz tak naprawdę się odprężył, bo nareszcie był u siebie. Wcześniej nie zauważyłam, jaki był spięty. Zapewne czuł się obco z dala od domu. Co dziwne, ja się tak tutaj nie czułam. Ciekawość, co jeszcze ukrywał ten świat, zdecydowanie przeważyła nad strachem.

— Gdzie my właściwie jesteśmy? — zapytałam.

— Wybrałem miejsce niedaleko Terenów Pałacowych. Mimo to przed nami kawałek drogi. Chciałem, żebyś miała okazję zaobserwować parę ciekawych rzeczy po drodze. To typowa leśna ścieżka, dość daleko od miast, więc nikt nas nie zobaczy. Najpierw musisz poznać Pałac i jego mieszkańców, na resztę ludności przyjdzie jeszcze czas — odrzekł. No tak, nikt nie mógł wiedzieć, że tu jestem, bo mogą dostać szoku lub, co gorsza, ktoś z zewnątrz mógłby się dowiedzieć o moim przybyciu. Przecież w końcu i tak będzie musiał pokazać mi wszystko. — Ruszajmy zatem. Po drodze jest więcej atrakcji — dodał.

Wróciliśmy na ścieżkę. Moje stopy nie odczuły żadnej różnicy pomiędzy trawą a ścieżką z piasku i kamieni. Właściwie to ścieżka była wygodniejsza, bo czułam się na niej stabilniej niż na najlepszej bieżni. Szliśmy tak przez chwilę, aż znudziło mnie milczenie między nami. Arius pogrążył się w myślach, a przecież powinien opowiadać mi o mojej nowej krainie. Skoro milczał, postanowiłam sama zacząć rozmowę.

— Mogę cię o coś zapytać?

— Oczywiście, po to jestem, by ci pomóc.

— Tylko po to? — spytałam odrobinę zawiedziona.

— Oficjalnie tak, ale bardzo sobie cenię twoje towarzystwo. Nie chciałbym przebywać teraz z nikim innym — odrzekł, racząc mnie szerokim uśmiechem. Od razu poprawił mi tym humor.

— To dobrze. Nie chcę, żebyś zostawiał mnie samą. Mam nadzieję, że nie odstawisz mnie po prostu do Pałacu i nie zostawisz na pastwę losu? — spytałam zaniepokojona tą wizją.

— Chodzi tylko o to, że nie chcesz zostać sama? — Spojrzał na mnie figlarnie. Wiedziałam, że żartuje.

— Dobrze wiesz, że nie. Także lubię twoje towarzystwo, ale owszem, bałabym się zostać sama. Ariusie, ja nawet nie znam waszego języka!

— O to się nie martw — odparł uspakającym głosem. — Od jutra zaczniesz lekcje z nauczycielem. Zna wasz język i zajmuje się twoim pobytem w Berlas. Jest naszym najlepszym i najbardziej zaufanym magiem, a jego głównym zadaniem jest ochrona naszej ziemi. Dlatego jest wtajemniczony w twój pobyt.

— Nie wszyscy w Pałacu wiedzą o moim przybyciu? — spytałam z niedowierzaniem.

— Większość wie, ale powiedzmy, że tylko nieliczny wiedzą o pewnych szczegółach — odrzekł wymijająco, ale nie dałam się zwieść. Wiedziałam, co próbował przede mną ukryć.

— Masz na myśli ten szczegół, że jestem człowiekiem i pochodzę z innego świata? Nie zorientują się?

Arius powoli pokiwał głową, nie patrząc mi w oczy. Zdenerwowałam się, bo myślałam, że chociaż przed elfami, z którymi miałam zamieszkać, nie będę musiała niczego ukrywać. Pomyślałam, że na pewno zdradzę się już przy pierwszym spotkaniu. Wystarczyło przecież na mnie spojrzeć.

— Z pewnością zauważą, że jesteś inna — odparł ze skruchą. — Nie będą się jednak o nic wypytywać, bo uznają, że powinni to wiedzieć. Pokazywanie swojej niewiedzy nie jest powodem do dumy, więc zapewne nic nie powiedzą. — Spojrzał na mnie poważnie. — Obiecaj, że niczego im nie zdradzisz. To dla twojego bezpieczeństwa i dla ochrony całej krainy.

W porządku, pomyślałam. Nie spieszy mi się do tego, aby mieszkańcy uznali, że jestem dziwadłem nie z tego świata.

— Obiecuję, że nic im nie powiem. Na pewno chodzi wyłącznie o bezpieczeństwo? — spytałam podejrzliwie. — Nie boisz się przypadkiem, że mnie nie zaakceptują?

— Nie martw się — odparł pocieszająco. — Nieważne skąd jesteś. Masz czystego ducha, dobre intencje i wspaniałomyślne serce. Jestem pewien, że cię pokochają.

— Przecież mówiłeś, że wasi oceniają innych po tym, skąd pochodzą — odrzekłam nieprzekonana.

— To niedokładnie tak — zaprzeczył. — Po prostu większość z nas uważa, że pochodzenie ma na nas dość istotny wpływ, ale u Leśnych dominuje także przekonanie, że istotny nie znaczy definitywny.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się zachęcająco. Zatem miałam jakieś szanse. Jeszcze nigdy nie czułam takiej potrzeby akceptacji, a nawet ich jeszcze nie poznałam.

— Będziesz mi towarzyszył w lekcjach języka? — spytałam, chcąc uciec od drażliwego tematu.

— Nie, wtedy akurat zostawię cię z naszym magiem. Będę miał czas na załatwienie ważnych spraw. — Widząc moją minę, szybko dodał: — Nie martw się, tylko na chwilę. Zrozum, nie mogę porzucić pewnych obowiązków.

— Oczywiście, rozumiem — odparłam zawiedziona. Nie chciałam się obrażać. Po prostu przy Ariusie byłam pewniejsza siebie. Bez niego czułam się obco w wielkim świecie pełnym elfów i magii.

— Dobrze, będę ci towarzyszył przez część pierwszej lekcji. Przyprowadzę cię na nią i odbiorę, kiedy skończysz. Czy to cię zadowala? — spytał, uśmiechając się zachęcająco.

— Tak — odparłam i odwzajemniłam uśmiech. Taki kompromis mi odpowiadał, a przynajmniej na razie, dopóki znowu nie będzie chciał mnie zostawić z nieznanymi elfami. — Czy wielu elfów zajmuje się magią?

— A właśnie, dobrze, że mi przypomniałaś — powiedział. — Pamiętasz, co ci mówiłem o elfach? Istnieją tylko w ludzkich bajkach, u nas ta nazwa nie funkcjonuje. Mogliby pomyśleć, że chcesz nas obrazić. Proszę, mów Leśni. Wrogowie i przeciwnicy naszej władzy mówią na nas Szpicousi. Jednakże tej nazwy też nie używaj, bo jest obraźliwa, choć mnie osobiście bawi, trochę tak jak elf.

— Wybacz, zapomniałam się. Szpicousi? — Zachichotałam. — Nie wiem, czemu się wam nie podoba, urodziwy przydomek.

— Ja również nie mam pojęcia. — Arius zawtórował mi śmiechem. — Jednakże nie wszyscy są tacy pełni poczucia humoru, jak ja, więc tego nie rób, dobrze? — Puścił do mnie oko. Nigdy do tego nie przywyknę.

— W porządku. A zatem czy wielu Leśnych zajmuje się magią? — spytałam, akcentując słowo „Leśnych”, na co Arius spojrzał na mnie karcąco.

— Mag, który będzie cię nauczał, nie jest jednym z Leśnych. Jest hokupem. To rodzaj, który powstał ze związku Leśnego z krasnoludem.

— Krasnoludem? — spytałam zdumiona. Wiedziałam, że nie tylko elfy zamieszkują ich świat, ale i tak ta nowina wprawiła mnie w osłupienie. Cóż, przynajmniej wiem, że są tolerancyjni dla mieszanych związków, nawet gatunkowo.

— Tak, ale nie zamieszkują już naszej krainy, mają własną — wyjaśnił Arius, tłumiąc śmiech.

— Zabrali ją innym Leśnym?

— Odbili ją tym, którzy wcześniej im ją zabrali, choć jeszcze przedtem wypędzili z niej inny lud. Rada pozwoliła im ją zachować, więc żyjemy ze sobą w pokoju. Jednak Ardal, czyli nasz mag, nie chciał zostawić Leśnej Krainy. Według niego krasnoludy wcale nie zasłużyły na władanie tamtą krainą, która pierwotnie do nich nie należała. Nie lubi swojej krasnoludzkiej strony, wolał zostać z nami. I chwała mu za to, dzięki niemu do tej pory byliśmy bezpieczni.

— Dlaczego i tym razem nie może ochronić was przed najazdem? — spytałam.

— Robi wszystko, co w jego mocy, a ty jesteś częścią jego starań. Nic jednak po leśnej magii, kiedy napada cię wróg z toporem, w dodatku władający czarna magią niepochodzącą z natury. Nie wiemy, kto by wygrał w tym starciu. Nie możemy ryzykować — odparł ponuro.

— Rozumiem. Żal mi go, musi być bardzo samotny.

— Niepotrzebnie. Na naszej ziemi żyje wielu hokupów. Kiedy krasnoludy z nami mieszkały, związki między nimi a Leśnymi zdarzały się dość często. Z tego co wiem, jest ich parę tysięcy, a większość wolała zostać z nami. To jest ich dom, tu się wychowali.

— Ile jest wszystkich mieszkańców Leśnej Krainy?

— Ciężko zliczyć, choć niektórzy próbują — odrzekł z namysłem. — Myślę, że około kilkuset milionów, przy czym Leśni stanowią znaczną większość wszystkich mieszkańców naszej krainy.

— Pamiętam — odparłam. Biorąc pod uwagę populację niektórych państw i wielkość Leśnej Krainy, ta ziemia wydawała się wyludniona.

— Nie wszystkie tereny są zamieszkiwane. Niektóre są całkiem dzikie lub zdominowane przez inne stworzenia — dodał, domyślając się, o czym myślałam. — Zaraz miniemy takie miejsce. Specjalnie wybrałem tę trasę, ponieważ musisz je zobaczyć.

Uśmiechnął się tajemniczo, a ja już nie mogłam się doczekać, aż zobaczę nowe stworzenia. Miałam tylko nadzieję, że to nie będą smoki.

— Widzisz tamtą polanę? — Wskazał ręką na leśną gęstwinę. — Zaraz zrobi się większa przerwa między drzewami.

Drzewami i krzewami. Las był tak gęsty, że właściwie nie było widać nieba. Pomiędzy gałęziami widziałam jedynie przebłyski słońca, mimo to było bardzo widno. Stałam pośrodku wielkiego gąszczu pełnego nieznanych mi roślin. Niektóre były większe od przeciętnych drzew w moim świecie, ale nie czułam się zagrożona. Wręcz przeciwnie, magia obecna w naturze przynosiła ukojenie i poczucie bezpieczeństwa.

Z niecierpliwością oczekiwałam na miejsce, które z takim zapałem chciał mi pokazać Arius. W końcu doszliśmy do przerwy między drzewami, przez którą dostrzegłam wielką polanę. Niech teraz nikomu nie przyjdzie do głowy pomyśleć o zwykłych polanach z makami i chwastami. Na tej rosły kwiaty we wszystkich ciepłych kolorach, jakie istnieją. Nie znałam tych gatunków, ale były małe i śliczne, rosły gęsto i tylko w niektórych miejscach widać było soczyście zieloną trawę. Wszystko było znakomicie ze sobą zharmonizowane, tworząc jeden wielki organizm.

Jednakże to nie roślinność przykuwała całą uwagę, albowiem na polanie pasły się uskrzydlone jednorożce. Piękne, większe od przeciętnych koni, a określenie je białymi byłoby znacznym niedopowiedzeniem. Ich biel była tak czysta, że aż biła od nich srebrna poświata. Zauważyłam, że emanowały białą poświatą w ten sam sposób, co drzewa zieloną energią.

— Czy ta biała poświata to ich magia? — spytałam ciekawa, czy miałam rację.

— Tak. — Arius uśmiechnął się do mnie z uznaniem. — Ich magia jest biała, najczystsza i najpotężniejsza ze wszystkich, jakie można spotkać, ponieważ pochodzi z ich ducha. Te stworzenia mają najczystsze intencje, są dobre i mądre.

— Są przepiękne — wyszeptałam. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. — Myślałam, że tutaj wszyscy używają leśnej magii.

— One nie są stąd. Przybyły do nas wiele lat temu w wyniku wojny w ich krainie — wyjaśnił Arius ponurym głosem.

— A skąd pochodzą?

— Z Krainy Białych. Mówiłem ci, że ich historia jest smutna, a właściwie tragiczna. Nie jest to jednakże odpowiedni czas na tę opowieść. Poza tym nie chcę, żeby mnie usłyszały. — Wskazał ręką na jednorożce.

Tę opowieść także chciał zostawić na później. Później musi być bardzo długim okresem, bo sporo rzeczy mieliśmy zaplanowanych „na później”.

— Przecież stoimy daleko. Nawet nie patrzą się w naszą stronę — stwierdziłam zdezorientowana.

— Nie muszą, wyczuwają nas — odrzekł. — Ich intuicja jest dla nas nie do pojęcia. Ponadto mają świetny słuch, najlepszy wśród wszystkich stworzeń. Prawdopodobnie mogłyby usłyszeć głośniejsze śpiewy z Pałacu.

— A jak daleko on jest? Bo chyba tam właśnie zmierzamy?

— Przed nami jeszcze dwie godziny wędrówki. Moglibyśmy wylądować gdzieś dalej, ale to musi nam starczyć, przynajmniej na razie. Chciałem tylko, żebyś zobaczyła choć trochę piękna naszych Lasów — odrzekł, a jego głos przepełniała duma z własnej krainy.

— Piękno waszych Lasów jest nie do opisania. Na twoim miejscu w ogóle bym stąd nie wychodziła — wyznałam.

— Rozumiem. — Uśmiechnął się szeroko. — Spędzam wśród drzew dużo czasu, chyba że jestem potrzebny w Pałacu. Szczerze mówiąc, pobyt w twoim świecie był moją najdłuższą nieobecnością. Ale warto było spędzić tak długi czas z dala od domu. — Puścił do mnie oko.

— Miło mi to słyszeć. — Starałam się, by w moim głosie nie było słychać za dużo entuzjazmu, ale chyba mi nie wyszło, bo uśmiechnął się do siebie pod nosem. — Czy dalej też będą jednorożce? I czy wszystkie są skrzydlate? Można do nich podejść, nie przestraszą się? — spytałam podekscytowana.

— Spokojnie, jeszcze nieraz je zobaczysz. — Arius zaśmiał się, słysząc podniecenie w moim głosie. — Im bliżej Pałacu, tym jest ich więcej. Ich rodzina królewska mieszka na Pałacowych Terenach. To miała być niespodzianka, ale skoro tak bardzo ci się spodobały, to powiem ci już teraz, że okno twojej nowej sypialni wychodzi na ich ulubione miejsce. Bardzo często tam przebywają i bawią się. Jest na co popatrzeć.

— To wspaniale, dziękuję! — wykrzyknęłam. Od razu spodobała mi się wizja mojego nowego domu. W życiu bym nie pomyślała, że wyglądając rankiem przez okno, będę widziała skrzydlate jednorożce bawiące się w berka.

— Nie musisz mi dziękować — odparł, ale najwyraźniej sprawiłam mu tym przyjemność. — A odpowiadając na dwa kolejne pytania: Nie, nie wszystkie są skrzydlate i nie wszystkie mają rogi. To zależy od ich wewnętrznej magii, jej siły i na co jest ukierunkowana, na ziemię czy na powietrze. Te, które widzisz tutaj, należą do tych najpotężniejszych, z rodziny królewskiej. Zapewne są na małej wycieczce. Mają tu niewiele obowiązków. Wprawdzie współpracują z naszym rodzajem magii, ale nie mają tylu zobowiązań, ile mieli w swojej krainie. I nie bój się, nie wystraszą się. O ile oczywiście masz czyste intencje.

— Nie wierzysz w czystość moich intencji? — spytałam odrobinę urażona. Wprawdzie znaliśmy się dopiero od dwóch dni, ale mimo to zrobiło mi się trochę przykro.

— Ależ nie, nie o to mi chodziło — zaprzeczył pospiesznie. — Wiem, że kieruje tobą troska. Mówiłem ogólnie. — Spojrzał na mnie przepraszającymi oczami. Nie potrafiłam być na niego zła.

— Nie przejmuj się, rozumiem. — Posłałam mu uśmiech mówiący, że już wszystko w porządku. — Moglibyśmy do nich podejść? — spytałam z nadzieją.

— Niestety musimy się przed tym powstrzymać. Widzisz, jak bawią się i skaczą? To oznacza, że nie mają ochoty na towarzystwo. Wylegując się w naszych Ogrodach Pałacowych, są bardziej skore do towarzystwa.

Nagle jeden z nich wyprostował skrzydła, które były dwa razy większe od samego właściciela i poleciał w niebo. Aż oniemiałam z zachwytu. Skrzydła to jedno, ale widzieć jednorożca w locie, to zupełnie inna historia. W dodatku mimo swojego ciężaru uniósł się nadzwyczaj zwinnie. Minęła zaledwie chwila, a już był daleko, aby w następnej chwili całkowicie zniknąć z zasięgu mojego wzroku.

— Piękny widok, nieprawdaż? — spytał Arius, obserwując moją reakcję. Widziałam, że mój podziw za każdym razem wprawiał go w dumę. Teraz, gdy znalazłam się w miejscu, o którym opowiadał z taką pasją, doskonale rozumiałam, dlaczego mówił o ich lesie jako o najpiękniejszym miejscu na świecie. Bynajmniej nie miałam ochoty kończyć naszej wycieczki. Co najwyżej, żeby zobaczyć pałacowe jednorożce.

— Niesamowity. Jeździcie na nich? — spytałam z nadzieją, choć nie byłam pewna, czy zebrałabym w sobie tyle odwagi, by dosiąść konia, który w każdej chwili mógł odlecieć ze mną na grzbiecie na wysokość chmur.

— Nie, choć słyszałem o szczęśliwcach, którzy mieli zaszczyt dosiąść jednego z nich, ale ja osobiście nigdy tego nie widziałem. To nie są konie, choć podobne na pierwszy rzut oka. Nie chodzi mi tylko o różnice fizyczne, ale i duchowe. Jednorożce są bardzo dumne. Pomagają nam w zamian za przyjęcie ich do naszej krainy, ale jednocześnie są samodzielne i lubią podkreślać swoją odrębność — wyjaśnił stanowczo.

— Myślisz, że chciałyby wrócić do Białej Krainy?

— Z pewnością, jednak obecnie nie mają takiej możliwości. Nie wiemy nawet, czy kiedykolwiek zaistnieje, więc nie rozmawiajmy o tym teraz, nie przy nich. Pomyśl, jaka to musi być dla nich tragedia, nie móc wrócić do domu — odrzekł ze smutkiem.

— Wybacz. Zapomniałam, że wszystko słyszą — odparłam skruszona.

— Nie przejmuj się. Musisz przyswoić dużo informacji, ale według mnie znakomicie sobie radzisz. Jak do tej pory nie miałaś załamania, to dobry znak — powiedział żartobliwie.

Pokiwałam powoli głową. Nie chciałam mu mówić, że załamanie miałam średnio co dziesięć minut, tylko szybko mijało pod jego wpływem.

— Ruszajmy dalej. Przed nami jeszcze mnóstwo atrakcji — oznajmił i odwrócił się z powrotem w stronę lasu.

— Większe niż jednorożce i pegazy w jednym? Wątpię — odrzekłam, podążając za nim.

— Może jednak czymś uda mi się cię jeszcze zaskoczyć. — Uśmiechnął się tajemniczo.

— W to nie wątpię. Na pewno czekają mnie jeszcze wróżki, trolle i tym podobne atrakcje. — Zaśmiał się głośno na moje słowa. — Czyżbym trafiła w dziesiątkę? — Tym razem ja tajemniczo się uśmiechnęłam.

— Nie ma u nas trolli, jeżeli myślę o tym, co ty. Nie wiem natomiast, kogo masz na myśli, mówiąc o wróżkach — odparł.

— Małe skrzydlate dziewczynki rzucające uroki?

— Hm… ciekawa wizja. — Parsknął śmiechem. — Zobaczymy, czy masz rację. Mówiłem ci, że lepiej, abyś sama wszystko zobaczyła. Co to za odkrywanie nowego świata, jeżeli nie zobaczysz go na własne oczy?

— Dobrze, już dobrze. Od teraz będę cierpliwa. — Dodałam w myślach kolejną rzecz do listy „na później”.

— To zrozumiałe, że wszystko cię fascynuje. To, co robimy teraz, jest konfrontacją mojego świata z tym, co wyobrażają sobie o nim ludzie. Ciekawy jestem, co uważasz za atrakcyjniejsze? Naszą rzeczywistość czy fantazje ludzi?

— Naprawdę musisz się pytać? Nawet nie jestem w stanie znaleźć odpowiedniego słowa, żeby określić, jak niesamowite jest to miejsce.

— Ależ jeszcze prawie nic nie widziałaś — powiedział, śmiejąc się serdecznie.

— Nic? — spytałam z niedowierzaniem. — Nie wiem, czy jednorożce latające po niebie to nic. Moim zdaniem to zdecydowanie jest coś.

— Oczywiście, ale znajdujemy się w środku lasu. Widzisz ścieżkę, drzewa, strumień i czasem polanę, ale nie widziałaś krainy. — Zastanowił się przez chwilę, jakby rozważał na jakimś poważnym dylematem.

Po chwili bez uprzedzenia chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą do jednego z drzew. Uśmiechnął się i bez słowa chwycił mnie w pasie, po czym praktycznie wrzucił sobie na plecy. Instynktownie mocno się go przytrzymałam, i to w ostatniej chwili, bo od razu wskoczył na drzewo i, jak dla mnie, sekundę później byliśmy już na szczycie. Arius siłą ściągnął mnie sobie z pleców, bo byłam zbyt przejęta, by go puścić. Staliśmy na jednej z najwyższych gałęzi, ale była na tyle mocna, że bez problemu utrzymywała nas obydwoje. Widok, który przed sobą zobaczyłam zaparł mi dech w piersiach.

Staliśmy na jednym z najwyższych drzew w okolicy, mogłam więc wszystko dokładnie zobaczyć. Nie całą krainę, bo zieleń ich Lasów sięgała dalej niż mój wzrok. Widziałam jednak, że stanowią większość ich ziemi. Rzeka, w której wcześniej obserwowałam wyjątkowe ryby, prowadziła prosto w góry. Wielkie, skaliste góry, które od mniej więcej jednej trzeciej swojej imponującej wysokości nie były pokryte żadną roślinnością, a mimo to ich szczytów nie pokrywał śnieg. Wprawdzie Arius mówił, że u nich są tylko dwie pory roku, wiosna i lato, ale w moim świecie nawet latem na szczytach najwyższych gór śnieg nigdy nie topnieje.

Przy jednej z gór znajdowała się spora polana, na której spędzały czas jednorożce. Były inne od tych, które widzieliśmy przed chwilą. Te nie miały skrzydeł, czyli nie pochodziły z królewskiej rodziny, co nie przeszkadzało im w byciu oszałamiająco pięknymi.

Niebo było czyste, a blask słońca oświetlał cały krajobraz, cieniując go, jakby chciało wywołać malowniczy efekt. Zdecydowanie mu się to udawało. Malarz, który chciałby uwiecznić ten widok, nie musiałby się specjalnie wysilać na oryginalność. Wystarczyłoby, aby wiernie odzwierciedlił to, co przed sobą zobaczył, by powstało arcydzieło.

— To jest niesamowite — oznajmiłam oszołomiona. — Powiedz, że możemy tu zostać na zawsze. Przysięgam, że ten widok nigdy mi się nie znudzi.

— Przystałbym na tę propozycję, gdybym nie wiedział, że dalej czekają cię jeszcze wspanialsze doświadczenia. Nie martw się, jeszcze tu wrócimy — odrzekł Arius ze śmiechem.

— Obiecujesz?

— Oczywiście, często wybieram się na wędrówki po naszej krainie, ale chciałbym najpierw pokazać ci ją całą. Kiedy już zobaczysz wszystko, wrócimy tam, gdzie będziesz chciała — obiecał.

— Trzymam cię za słowo. — Wprawdzie chciałam wrócić do tego miejsca jak najszybciej, ale z drugiej strony kusiła mnie obietnica zobaczenia reszty krainy. Poza tym byłam ciekawa, jak wyglądają ich zamieszkałe tereny. Ciekawe, czy przypominają ludzkie miasta, czy może raczej wieś?

— Wspaniale, a teraz pora kontynuować naszą wędrówkę. Zejdziesz sama? — spytał. Ku memu przerażeniu mówił poważnie. Najpierw mnie tu wciągnął, nie pytając wcześniej o pozwolenie, a teraz kazał mi zejść samej? Chyba zauważył moje wahanie i kwaśną minę, bo dodał: — Dasz radę. Spójrz, gałęzie rosną w bliskiej odległości od siebie. — Wskazał je ręką. Rzeczywiście nie było tak źle. — Nie musisz tego robić tak szybko, jak ja — powiedział przekornie, jakby tak naprawdę chciał powiedzieć: „tak zwinnie i doskonale, jak ja”. Zaśmiałam się do siebie pod nosem. — Pójdę przed tobą i będę cię asekurował, chociaż wątpię, by zaszła taka potrzeba.

Skoczył na gałąź niżej (musiał się choć odrobinę popisać) i popatrzył na mnie zachęcająco. Powoli, trzymając się gałęzi, zeszłam do Ariusa, a on w tym samym momencie zeskoczył znowu o jedną gałąź. Miał rację, wyrastały gęsto i były stabilne, a po pewnym czasie zauważyłam, że można z nich schodzić jak po schodach. Najpierw wszystkiego kurczowo się przytrzymywałam, ale pod koniec całkiem sprawnie mi poszło.

Gdy znalazłam się z powrotem na ziemi, poczułam dumę z siebie. Szczerze mówiąc, jako dziecko nie przepadałam za chodzeniem po drzewach. Moi koledzy ciągle skakali po różnych zaroślach, źle na tym wychodząc. Moja koleżanka nawet złamała nogę. Zawsze wolałam aktywności na pewnym gruncie, ale to się mogło teraz zmienić. Na ile znałam Ariusa (a pomimo naszej krótkiej znajomości wydawało mi się, że mogę tak powiedzieć), zapewne wkrótce każe mi na nich trenować. Prawdopodobnie musiałabym skakać po drzewach i jednocześnie strzelać do celu. Mimo że z początku poczułam lekkie podenerwowanie, ekscytacja na myśl o nowym doświadczeniu okazała się silniejsza. Niesamowite, jak te kilka dni mnie odmieniło. Wcześniej nie lubiłam takich niespodzianek, a teraz chciałabym spróbować wszystkiego. To zapewne wpływ ich magicznego świata. Kto nie chciałby poznać tak wspaniałego miejsca ze wszystkich stron?

— Też chciałabym umieć tak skakać po drzewach — oznajmiłam jak gdyby nigdy nic. Może zrozumie moją aluzję, że chciałabym, aby mnie tego nauczył.

— To znaczy jak? — spytał niewinnie. Najwyraźniej uwielbiał słuchać, jaki jest w tym dobry. Nie mogłam mu tego odmówić, bo po pierwsze rzeczywiście jest świetny we wszystkim, co robi, a po drugie wiem, jakie ma kompleksy, bo nie potrafi tej jednej rzeczy, na której tak naprawdę zależy jemu i jego rodzinie.

— Zwinnie i szybko — odparłam, maskując śmiech.

— Nie martw się, to kwestia praktyki i pewności siebie. Tego ci brakowało, ale spokojnie, wszystko przyjdzie z czasem. Ta umiejętność jest bardzo przydatna w naszej krainie. W dodatku to wspaniała zabawa, ale niestety musimy już ruszać. Jesteśmy trochę spóźnieni przez to całe zwiedzanie. Przez najbliższy czas nie będzie nic do podziwiania, oczywiście poza tym co do tej pory. Nasze Lasy są piękne na każdym kroku, a w strumieniach zawsze jest na co popatrzeć. Jednak mimo wszystko część trasy moglibyśmy przebyć w pośpiechu, jeśli nie masz nic przeciwko — powiedział wyraźnie niezadowolony, że musimy skrócić naszą wycieczkę.

— Chcesz biec? Nie przepadam za tym, ale skoro nie możemy się spóźnić, niech będzie — odrzekłam, choć nie byłam zachwycona z tego powodu. Nawet w porównaniu z ludźmi jestem marną biegaczką, więc jak mogłam dotrzymać kroku Ariusowi, który zapewne nawet jak na elfa jest wyjątkowo szybki?

— Ty nie będziesz biegła. Jaki byłby ze mnie gospodarz, gdybym kazał ci się męczyć? Poza tym na to jeszcze przyjdzie pora — odparł ze śmiechem. — Poza tym jestem szybszy od ciebie — dodał, puszczając do mnie oko.

— Chcesz mnie nieść? — Nie wyglądał na kogoś, kto może biec przed kilka kilometrów z dorosłą dziewczyną na plecach.

— Tak, wskakuj. — Odwrócił się do mnie plecami i przykucnął, zachęcając do wskoczenia sobie na plecy. — Nie bój się, nie zrzucę cię.

Skoro jest taki pewny siebie, w porządku. Tylko żeby potem nie marudził, że mu połamałam kręgosłup. Ostrożnie usadowiłam mu się na plecach, nogami oplotłam w pasie, a ręce splotłam na jego piersi, tuż poniżej szyi. Momentalnie złapał mnie za nogi, wstał i ruszył biegiem, oczywiście znów bez uprzedzenia.

Był niesamowicie szybki i zdawał się w ogóle nie czuć mojego ciężaru. Biegł tak szybko, że drzewa po bokach zaczęły się rozmywać, choć przecinające je światło słoneczne nadal było wyraźne. W pewnej chwili zboczył ze ścieżki i wbiegł prosto w gęsty las. Zwolnił przy tym trochę, żebym mogła zaobserwować całą roślinność, na przykład wielkie krzewy z jeszcze większymi niebieskimi liśćmi. Niektóre z nich przewyższały nas nawet trzykrotnie. Czułam się jak krasnoludek pośród wielkich krzaków i grzybów kilkanaście razy większych od tych, które znajdywałam jako dziecko na grzybobraniu.

Można było tu znaleźć kilkadziesiąt odcieni zieleni, których istnienia najwyraźniej jeszcze w moim świecie nie odkryto. Wszystko było utrzymane w barwach ciepłego brązu ze złotymi refleksami rzucanymi przez promienie słoneczne i zielonymi pochodzącymi od wszechobecnej energii Lasów. Nie wyglądało to ponuro, wręcz przeciwnie. Nie można było się znudzić tym widokiem, wprawiał w zachwyt i wywoływał dobre samopoczucie. Można się było co najwyżej od niego uzależnić. W chwili, kiedy zaczęłam zapominać, w jakim celu się tu znalazłam i marzyłam tylko o tym, by już nigdy nie opuszczać tego miejsca, Arius stanął na chwilę, ale nie opuścił mnie na ziemię.

— Zmęczyłeś się? — spytałam kąśliwie.

— To za mało, żeby mnie zmęczyć. Nie wiem nawet, ile potrzeba, bym poczuł zmęczenie — odparł urażony. — Chciałem, żebyś zobaczyła moje sekretne miejsce — dodał łagodniejszym tonem. — Właściwie nie jest sekretem. Nie jest ukryte przed żadnym stworzeniem, ale jest na tyle głęboko, że nikt tu nie zagląda. Przychodzę tu, aby pobyć w samotności i pomyśleć. Nikt nie będzie mnie tu szukał.

— Teraz ja o nim wiem, więc ktoś cię tu znajdzie — zauważyłam.

— Właśnie dlatego ci je pokazałem. Jeśli nigdzie nie będziesz mogła mnie zastać, ani nikt w Pałacu nie będzie w stanie ci pomóc, będziesz wiedziała, gdzie mnie szukać.

— Dziękuję, że tak mi zaufałeś — powiedziałam szczerze poruszona.

— Jeśli będziesz się czuła przytłoczona, także możesz tu przyjść. To tylko mała przerwa między roślinnością i głaz, na którym można sobie usiąść, ale jest tu cicho i nikt niepożądany tu nie zajrzy. Jeśli w nocy się na nim położysz i spojrzysz w niebo, zobaczysz gwiazdy. Również dlatego ci o tym mówię. Widziałem, że lubisz to robić. Ja także, bo mogę wtedy spokojnie pomyśleć.

Nie umknęło mojej uwadze, że nie odpowiedział, kiedy podziękowałam mu za zaufanie. Może poczuł się skrępowany lub źle odczytał moje intencje. Skoro nie był chętny na zwierzenia, postanowiłam zmienić temat.

— Mówiłeś, że spieszymy się do Pałacu, a tymczasem zboczyłeś ze ścieżki.

— Nie, to tylko skrót. Jesteśmy już bardzo blisko. To idealne miejsce, bo w razie potrzeby można szybko wrócić do Pałacu — odparł.

— Lub w bezsenną noc prędko dostać się w miejsce, gdzie dobrze widać gwiazdy — powiedziałam, śmiejąc się serdecznie.

Odpowiedział mi swoim tajemniczym uśmiechem, zapewniając mnie tym, że tak kiedyś zrobimy.

— Więc do Pałacu już blisko? — spytałam. Zaczęłam się stresować. Co jeśli nie sprawię dobrego wrażenia i stwierdzą, że nie mogę tu zostać i mam natychmiast wracać do domu? Mimo wcześniejszego zdenerwowania przybyciem do nowego świata teraz nie wyobrażałam sobie, bym mogła to wszystko zostawić i wrócić do domu, jakby nic się nie stało.

— Widzę w twoich oczach, że się zdenerwowałaś. Nie masz czym się przejmować. Nikt nie oczekuje cudu. Wiemy, że potrzebujesz szkolenia.

— Tak to po mnie widać? A co jeśli zwyczajnie mnie nie polubią? — spytałam przerażona na samą myśl.

— Adiano, w twoich oczach widać wszystkie emocje, które przeżywasz. Nie jesteś w stanie niczego ukryć — odrzekł, uśmiechając się życzliwie. — Nie muszą cię lubić, lecz docenić twoją pomoc. Wyświadczasz nam ogromną przysługę. Jeśli ktoś tego nie widzi, czy warto zabiegać o jego względy? Jeśli naprawdę się tym martwisz, to powiem ci, że tylko głupcy nie zachwycą się twoją osobą, a o ich aprobatę z pewnością nie warto zabiegać — dodał stanowczo.

Od jego słów zrobiło mi się ciepło w całym ciele. Nikt jeszcze nie wypowiadał się o mnie w taki sposób. Jednakże ja bałam się szczególnie jednego.

Zapytałam się, co będzie, jeśli postanowią się mnie pozbyć i odesłać z powrotem do domu.

Arius westchnął i usiadł na swoim kamieniu. Dołączyłam do niego. Jak i żwir na ścieżce, tak i ten wielki głaz był wyjątkowo wygodny. Zrozumiałam, jak Arius mógł przeleżeć na nim całą noc.

— Nie martw się tym. Nie będę cię oszukiwał, na pewno znajdą się tacy, którzy nie będą zadowoleni z twojej obecności. Jednak ci, którzy mają władzę, by cię odesłać, zdają sobie sprawę, jaka jesteś dla nas ważna. Poza tym ja nigdy na to nie pozwolę, chyba że sama tego zażądasz — odrzekł i wykonał gest, jakby chciał mnie objąć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i opuścił rękę.

Nie chciałam mu mówić, że to się nie stanie. Było jeszcze za wcześnie, by o tym przesądzać, chociaż w głębi serca wiedziałam, że wreszcie odnalazłam swoje miejsce.

Nagle zerwał się z miejsca.

— Znów robimy zbyt długi postój, a czas nagli. Jeszcze tylko chwila marszu i zobaczysz swój nowy dom.

Szliśmy zatem dalej, aż las zrobił się rzadszy i było więcej krzewów niż drzew, aż w końcu dotarliśmy na jego skraj. Przed nami ukazał się ogromny teren, na który składały się polany, sady, łąki i pola. Całość zdawała się tworzyć jeden wielki ogród. Poszczególne elementy uzupełniały się i nie było widać wyraźnych granic między nimi. Jednak nigdzie nie widziałam królewskich jednorożców, o których mówił Arius i na widok których wychodziło okno mojej sypialni. Domyśliłam się, że tereny otaczają cały Pałac.

Pałac to niedostateczne określenie budowli, która kryła się pośrodku, we wnętrzu Ogrodów. Omal niemożliwym jest opisanie jego majestatu i bijącej od niego poświaty. Spodziewałam się zielonego zamku otoczonego winoroślą, przeżyłam zatem szok, gdy zobaczyłam wysoki, biały pałac. Biel tej budowli przypominała blask, jaki bił od jednorożców, co oznaczało, że Pałac jest przesiąknięty najczystszą magią, jaka istnieje. Jasne stało się, czemu wszyscy tam razem mieszkają. Jeszcze nawet nie przekroczyłam jego progów, a już doznałam tego poczucia bezpieczeństwa, dobra i ciepła, jakie zapewniał. W życiu żaden człowiek nie stworzył, czy nawet nie widział czegoś równie pięknego. I mogłam go nazwać moim domem.

V Pałac

— Gotowa? — spytał Arius, obserwując moją reakcję

— Tak, chodźmy do środka — odrzekłam podekscytowana.

— Stąd wprawdzie bardzo dobrze widać nasz Pałac, ale przed nami jeszcze Tereny Pałacowe, a to całkiem spory obszar, jak widzisz. Jeśli się niecierpliwisz, możemy pobiec — odparł ze śmiechem.

— Nie, chcę wszystko zobaczyć — powiedziałam pospiesznie.

— Na wszystko nie mamy czasu, ale znów postaram się wybrać najciekawsze miejsca. Na razie musimy dojść do ścieżki prowadzącej do wejścia.

Ruszyliśmy zatem w kierunku Ogrodów Pałacowych.

— Będziemy mijać bramę i strażników? Wiedzą o moim przybyciu? — spytałam podenerwowana.

— Nie potrzebujemy bram, granicę Pałacu wyznaczają jego zielone tereny. Mamy straże podzielone na te, które kryją się już na skraju Lasów i które zaraz miniemy, a także te zaraz przy granicy. Nie martw się, wiedzą o moim przybyciu wraz z towarzyszką i dostali rozkaz, aby nie zadawać pytań. Nic do nich nie mów, ale nie odwracaj także wzroku. Muszą ci się przyjrzeć, żeby wiedzieć, że jesteś tu mile widziana. Nie wiem, czy już wiedzą, że jesteś nowym mieszkańcem Pałacu. Na pewno dostali rozkaz wpuszczenia osoby, z którą przybędę.

Wkroczyliśmy na szeroką drogę ułożoną z małych żółtych kamieni. Ta dla odmiany była twarda, zapewne dla odwiedzających Pałac pojazdów i koni. Już stąd widziałam, że wiedzie ona aż do samego wejścia. Aż do pierwszych krzewów rosła tylko trawa. Gdy zaczęły się kwiaty (o nieznanym mi gatunku), zobaczyłam pierwszych strażników. Już na pierwszy rzut oka widać było, że są znacznie więksi i silniejsi od Ariusa. Byli ubrani w zielone kostiumy, a zbroję mieli wyłącznie na torsach. Obaj zarzucili na plecy kołczan, a łuk trzymali tuż przy prawej nodze. Każdy stał po jednej stronie drogi, wypatrując przyjezdnych.

Dopiero gdy podeszliśmy na odległość kilku metrów, zareagowali na naszą obecność. Kiedy zobaczyli, że to Arius z zapowiedzianą towarzyszką, ukłonili się nisko. Nie umknęło mojej uwadze, że, nawet w ukłonie, uważnie mi się przyglądali. Nie z wrogością, ich wzrok zdradzał raczej ciekawość, co najwyżej ostrożność. Na pewno domyślili się, że przybyłam z odległej krainy. Nawet nie zdawali sobie sprawy jak odległej.

Gdy ich minęliśmy, odwróciłam się i zobaczyłam, że wrócili do swojej poprzedniej pozycji. Przeszło mi przez myśl, że musieli się bardzo nudzić, stojąc tak przez cały dzień.

— Czy to jest ich jedyne zajęcie? — spytałam. Musiałam wiedzieć, czy to było zadanie żołnierzy. Nie miałam zamiaru tam wystawać.

— Nie, dajemy im różne zadania. Poza tym zmieniają się ze strażnikami ze skraju lasu. W okresie pokoju zostaje im tylko taka praca. Teraz, oprócz zwykłych obowiązków, mają też wiele innych, a i treningi też są o wiele bardziej wymagające. W każdym razie nie nudzi im się, jeśli tego się obawiasz.

— Obawiam się, że każecie mi tam stać przez cały dzień. Wiem, że mają bardzo odpowiedzialne zajęcie, jednak ja chyba nie mam na to ochoty — odparłam ostrożnie.

— Ach, o to się martwisz. Bez obaw, nikt nie oczekuje od ciebie, że ich zastąpisz. — Zaśmiał się, kiedy zrozumiał, że martwię się o siebie, a nie o to czy strażnicy mieli dość ciekawe zajęcie. Zrobiło mi się wstyd.

— Przepraszam, nie chciałam umniejszać ich zasług dla Pałacu — powiedziałam skruszona.

— Dbają o nasze bezpieczeństwo jak wszyscy żołnierze, a w razie zagrożenia walczą. Zawsze pozostają w gotowości. Sama świadomość tego umila im czas. Ale nie martw się, rozumiem cię. Także nie chciałbym tego robić. Nie potrafiłbym tak długo ustać w jednym miejscu — przyznał.

— Domyślam się. — Zaśmiałam się głośno, na co Arius zrobił urażoną minę.

Droga, którą podążyliśmy, odchodziła na boki, prowadząc na polany, do sadów i miejsc przypominających parki pełne najróżniejszych odmian kwiatów. Jednak my trzymaliśmy się głównej trasy. Nie byłam z tego powodu zbytnio zadowolona, bo chciałam zobaczyć cały teren. Wiedziałam, że będzie jeszcze na to czas, ale ciężko iść przed siebie, kiedy wystarczy zboczyć na chwilę ze ścieżki, żeby zatopić się wśród pięknych kwiatów lub spróbować soczystego owocu. Mimo wszystko starałam się zobaczyć jak najwięcej i chociaż kwiatów nie rozpoznawałam, to Arius miał rację, że drzewa owocowe nie różniły się tak bardzo od tych, które znałam. Widziałam między innymi moje ulubione jabłonie i grusze, choć ich owoce były o wiele większe od naszych i miały bardziej soczysty kolor. Na sam widok zrobiłam się głodna. Szczerze mówiąc, miałam dosyć głównej drogi i chciałam gdzieś zajrzeć. Kiedy już miałam się poskarżyć, Arius skręcił w lewo w najbliższy „park”. Byliśmy już całkiem blisko Pałacu, więc to musiał być jakiś skrót.

— Pójdziemy tędy. Nie musimy iść do głównego wejścia, ponieważ obydwoje zamieszkujemy Pałac. Goście muszą kierować się do głównej bramy, nieważne czy są gośćmi honorowymi, czy zwykłymi posłańcami. Takie są wymogi bezpieczeństwa — wyjaśnił.

— A nie chodzi przypadkiem o to, że nie wszyscy o mnie wiedzą? — spytałam podejrzliwie. Nie dałam się tak łatwo zwieść, mimo że chciałam znać wszystkie tajne wyjścia, bo już planowałam potajemne wycieczki po terenie.

— Nie da się ciebie oszukać. To dobra cecha, ale czasami mogłabyś przede mną udawać, dla własnego dobra. — Zaśmiał się serdecznie. Jak zwykle się ze mną przekomarzał.

— Wybacz, ale to silniejsze ode mnie. Nie potrafię udawać głupiej — odparłam. Arius znów się zaśmiał, ale ja mówiłam całkiem poważnie.

— Tak naprawdę to dobrze, że nie dajesz się oszukać. Nie wszyscy są tacy mili jak ja. Niejeden będzie chciał wystawić cię na próbę — przyznał z lekkim oporem.

— Mówisz poważnie? — spytałam przerażona.

Nie byłam gotowa na żadne próby. Co jeśli każą mi rzucać zaklęcia lub skakać po drzewach, strzeląc jednocześnie z łuku?

— Obawiam się, że tak — odparł ze współczuciem. — Kiedy już dowiedzą się, skąd pochodzisz, niektórzy będą chcieli pokazać Rządzącym, że popełnili błąd, wtajemniczając cię w sprawy naszej krainy. Nie powiedzą tego wprost, bo będą bali się podważyć osąd Rządzących, więc spróbują zdemaskować cię w inny sposób. Jednakże nie martw się przedwcześnie, nie uda im się. W końcu wszyscy się przekonają, że masz czystego ducha i jesteś tu po to, aby nam pomóc. Poza tym pamiętaj, że zawsze masz moje wsparcie — dodał, patrząc na mnie z uczuciem.

Nieco uspokoił mnie swoimi słowami. Jeżeli Arius zawsze będzie we mnie wierzył, zdanie innych nie ma znaczenia.

— Ilu wie o moim przybyciu? — spytałam znienacka, licząc na to, że jeśli go zaskoczę, powie mi prawdę.

— Nie ukrywaliśmy, że przybędzie do nas ktoś nowy. Nie wszyscy wiedzą, że z nami zamieszkasz, ale nie będzie to dla nich problemem. Mamy bardzo dużo miejsca. Jak widzisz, Pałac jest ogromny, a mieszka w nim o wiele mniej stworzeń, niż by mogło.

— A ilu wie o moim pochodzeniu? — dodałam podejrzliwie.

— Spryciara, zadajesz odpowiednie pytania. — Zaśmiał się nerwowo, co nie umknęło mojej uwadze. Ewidentnie coś ukrywał. — Tylko ci najważniejsi i wtajemniczeni we wszystkie sprawy Pałacu — dodał z oporem.

— Czyli kto dokładnie? — Nie dałam się zwieść. Skoro Arius tak skrupulatnie unikał dokładnej odpowiedzi, to oznaczało, że niewielu wiedziało o moim pochodzeniu.

Zawahał się przez moment, ale w końcu się poddał i powiedział prawdę.

— Cóż… Naturalnie Para Rządząca i mag odpowiadający za nasze bezpieczeństwo, o którym ci mówiłem.

— Tylko oni? — spytałam, czując narastającą panikę. Czekało mnie większe wyzwanie, niż się spodziewałam. Musiałam przekonać do siebie prawie wszystkich mieszkańców Pałacu, a nie warto żyć w niezgodzie ze współlokatorami.

— Ja też wiem. — Uśmiechnął się do mnie, chcąc rozluźnić nieco atmosferę, ale tym razem mu się nie udało. Byłam zbyt zdenerwowana. — Wiedzą o tobie najważniejsi, na razie to się liczy — dodał przepraszającym tonem.

— A reszta żołnierzy, z którymi przecież mam trenować? — zapytałam trzęsącym się głosem.

— O nich się nie martw. — Machnął lekceważąco ręką. — Całą wiedzę o żołnierzach powinien posiadać wyłącznie generał, reszta się przyzwyczai. Jeśli nie, wyda im się taki rozkaz. — Tym razem figlarny ton także nie zadziałał. Musiałam na chwilę usiąść.

Wybrałam w tym celu najbliższą ławeczkę, która była dość sporych rozmiarów, tak że mogło na niej spokojnie usiąść pięciu elfów o gabarytach strażników, których spotkaliśmy przy wjeździe na Tereny Pałacowe. Była opleciona bluszczem, tworząc daszek, na którym kwitły czerwone kwiatuszki. Nawet moje chwilowe roztrzęsienie nie pozbawiło mnie wrażliwości na urok tego miejsca. Arius usiadł obok mnie i znów wykonał ten gest, jakby chciał położyć mi rękę na ramieniu, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i ją opuścił. Przypuszczałam, że nie chciał obudzić ponownie intensywnej energii między nami, jak podczas Przeniesienia. Mimo to usiadł jak najbliżej i nachylił się, przybierając pozę pocieszyciela.

Przypatrywał mi się przez chwilę, czekając aż coś powiem, ale nie byłam w stanie się odezwać. Pomyślałam, że właśnie nadszedł moment załamania, w którym uświadomiłam sobie, że porwałam się na coś, zanim to dokładnie przemyślałam. Bardziej od bitwy bałam się braku akceptacji ze strony tego świata, ale nie przypuszczałam, że to mogło zacząć się już w moim nowym domu. Nikt nie chce czuć się jak intruz w miejscu, które ma być dla niego schronieniem, a to właśnie powinien zapewnić dom.

W końcu Arius zdecydował się przerwać milczenie.

— Przepraszam. Powinienem był ci powiedzieć, że prawie nikt o tobie nie wie. W dodatku nastraszyłem cię, że gdy już się dowiedzą, nie zaakceptują cię. Nie to miałem na myśli. Chciałem powiedziałeć, że niektórzy mogą bać się o czystość twoich intencji i poddać cię testowi. To nic poważnego ani zagrażającego twojej osobie. Proszę, nie obawiaj się. Jesteś tu bezpieczna. — Słyszałam pewność w jego głosie, co mnie odrobinę uspokoiło.

— To nie twoja wina i tak naprawdę nie chodzi o to, co przed chwilą powiedziałeś. To jedynie przechyliło szalę i potwierdziło moje obawy, które odczuwałam od początku — wyznałam. –Boję się, że nie pasuję do waszego świata. — A naprawdę chcę do niego pasować, dodałam w myślach.

— Ależ Adiano, ostatnia rzecz, której pragnę, to byś zmieniała się nawet w najmniejszym stopniu. Wybrałem cię ze względu na to, jakim jesteś człowiekiem. Owszem, potrzebujemy twoich umiejętności, ale brałem pod uwagę także inne aspekty. Musiałem zwrócić uwagę na to, czy będziesz do nas pasować. Nie mam wątpliwości, że doszedłem do słusznych wniosków — oznajmił stanowczo.

— Jesteś pewien, że inni podzielą twoją opinię? A co jeśli Para Rządząca zmieni zdanie, kiedy mnie pozna? — Wciąż nie dawało mi spokoju przeczucie, że każą mi wrócić do domu. Ta myśl była nie do zniesienia.

— Już odpowiedziałem ci na to pytanie. Nie warto zabiegać o względy głupców, którzy nie docenią twojej osoby, i tak nie zmienią swoich uprzedzeń. Co by to byli za władcy, jeśli co chwila zmienialiby zdanie, zamiast poradzić sobie z sytuacją?

— Może i masz rację — przyznałam z lekkim oporem.

— Na pewno mam rację, jak zawsze. — Nie wiedziałam czy żartował, bo uśmiechnął się do mnie figlarnie, ale odniosłam wrażenie, że naprawdę tak myśli. Może kiedyś tak było, dopóki nie poznał mnie, pomyślałam złośliwie.

Nie zdążyłam mu jednak tego wytknąć, bo moją uwagę przykuły ptaki, które kąpały się w stawie, kilka metrów od ławeczki, na której siedzieliśmy.

— Czy to są kaczki? — spytałam. Nie byłam pewna, bo wprawdzie na pierwszy rzut oka wydawały się kuzynami naszych kaczek, ale były kolorowe i trochę od nich większe.

— Tak, choć trochę się różnią od waszych. Podobają ci się?

— Są śliczne. Podoba mi się, jak mienią się różnymi kolorami — odparłam zauroczona.

— To nie one. Promienie słoneczne odbijają się od wody i lądują na ich piórach — odrzekł Arius, wskazując najpierw na wodę, a potem na kaczki.

Faktycznie, kiedy tylko jedna z nich wyszła ze stawu, okazało się, że mają podobne pióra, co kaczki w moim świecie, z tym że ich pióra były jasnobrązowe, wręcz karmelowe, a oczy tak intensywnie niebieskie, że aż świeciły.

— Ile musi minąć czasu, aż się do tego wszystkiego przyzwyczaję? Do niezwykłych stworzeń i piękna natury w twojej krainie? — spytałam oszołomiona.

— Nie wiem, wcześniej nikogo tutaj nie sprowadziłem, jesteś pierwsza. Powiem ci tylko, że mnie również potrafi czasem zaskoczyć, więc może to w ogóle nie jest możliwe? Z drugiej strony jestem jeszcze młody, wielu rzeczy nie widziałem.

— Bez urazy, Ariusie, ale masz ponad sto lat. Dzieckiem już od dawna nie jesteś — wypomniałam mu.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Nie poczułem się urażony. Owszem, mam ponad sto lat. Powiedz jednak, wydaje ci się, że to wystarczy, żeby poznać całą krainę?

— Myślę, że nie — odparłam po zastanowieniu. — Teraz już rozumiem, dlaczego tak długo żyjecie. Ewolucja pragnęła dać wam więcej czasu na zachwycanie się tym pięknem — dodałam żartobliwie.

— To bardzo ciekawa teoria. Podzielę się nią z magami, kiedy będę miał okazję — odrzekł Arius i zamyślił się na chwilę.

— Przestań, tylko żartowałam! Nie chcę, żeby już na samym początku śmiali się ze mnie wasi mędrcy — zaprotestowałam. Czasami odnosiłam wrażenie, że muszę zaznaczać przed każdą żartobliwą wypowiedzią, że nie mówię poważnie. Arius wszystko brał do siebie, mimo że sam czasem lubił zażartować.

— Wiem, ale to zabrzmiało sensownie, a przynajmniej tak mi się wydaje — odparł spokojnie. — Dla ciebie to wciąż absurd, ale tu jest możliwe o wiele więcej.

— To już wiem. — Uśmiechnęłam się, żeby wiedział, że przeszedł mi już atak paniki. Dopóki miałam swojego obrońcę u boku, nic złego nie mogło się przydarzyć. — Na co czekamy? Odpocząłeś już? Pora ruszać! — Zerwałam się z miejsca. Powinien zacząć przyzwyczajać się do mojego poczucia humoru.

W odpowiedzi Arius zaśmiał się i również wstał z ławki.

— Ruszajmy zatem — oznajmił. — Teraz idziemy już prosto do Pałacu, bez żadnych przystanków. Na pewno już na nas czekają i się niecierpliwią.

— Skoro tak mówisz. Myślałam, że pokażesz mi królewską rodzinę jednorożców pod oknem mojej sypialni — odparłam z nadzieją.

— Później ci je pokażę. Po przedstawieniu cię, zwiedzeniu Pałacu i kolacji będziemy mieli jeszcze czas na spacer po Terenach Pałacowych. — Podkreślił „Pałacowych”, co oznaczało, że w najbliższym czasie nie mogłam liczyć na powrót do lasu. Trudno, tutaj też nie mogliśmy się nudzić, więc na razie nie zamierzałam się o nic kłócić.

Kontynuowaliśmy spacer do Pałacu. Szliśmy może z piętnaście minut, kiedy zobaczyłam małe drzwi schowane za kolumną, których było bardzo dużo, a wszystkie przepięknie rzeźbione w białym marmurze. Ciężko było mi stwierdzić, co przedstawiają, bo były rzeźbione po skosie, a wszyscy bohaterowie i sceny oplatały kolumny jak węże. Z bliska okazało się, że drzwi są wykonane z białego drewna. Nie znałam nazwy drzewa, które mogłoby mieć tak czyste, białe drewno.

Arius otworzył przede mną drzwi, a ja przed wejściem rozejrzałam się jeszcze dokładnie dookoła, żeby dobrze zapamiętać, gdzie się znajdowały. Następnie weszłam do środka i znalazłam się w małym przedsionku. Podłoga była wykonana z tego samego drewna, co drzwi. Pomieszczenie miało tylko dwa małe okna, a pod ścianą stało kilka skrzyń i kilkanaście worków.

— Jesteśmy w przedsionku kuchni — wyjaśnił Arius. — Tutaj podjeżdżają dostawy produktów. Najwyraźniej nie mieli czasu jeszcze wszystkiego rozłożyć.

— Skoro to królewski Pałac, na pewno macie służbę i kucharzy? — spytałam.

— Mieszkają tu nie tylko Rządzący i ich rodzina, ale także najbliżsi współpracownicy. Pracuje dla nas wiele stworzeń. Zamieszkują oddzielną część Pałacu. Oprócz tego dostają sowitą zapłatę. Jednakże nie nazywamy ich służbą, tylko pracownikami Pałacu — odrzekł ostrzegawczym tonem.

— Rozumiem, a skąd są te dostawy? — spytałam, wskazując worki.

— Część pochodzi z pól i sadów przy Pałacu, ale one idą na zapasy w razie klęsk. Wprawdzie jeszcze nigdy się w naszej krainie nie zdarzyły, ale chcemy być przygotowani na wszystko. Produkty do spożycia kupujemy od zajmujących się uprawą.

— Idziemy dalej? — Byłam już trochę znudzona rozmową o uprawach.

— Tak, chodźmy. Zaraz na pewno kogoś spotkamy. Jest dzień, a więc praca wrze. Nie musisz się z nikim witać, wystarczy skinięcie głową. W ten sposób pokażesz, że ich szanujesz i przybyłaś z pokojowymi zamiarami, ale nikt nie wciągnie cię do rozmowy — pouczył mnie Arius.

— Nawet gdybym chciała i tak nie znam waszej mowy — zauważyłam.

— Nikt nie będzie cię nagabywał, nie obawiaj się. Tak jak mówiłem, zapewne stwierdzą, że przybyłaś z odległej krainy i domyślą się, że nie znasz naszego języka — powiedział pocieszająco.

— Słusznie założą — odparłam z rozżaleniem.

Przeszliśmy przez następne drzwi i znaleźliśmy się w długim korytarzu z rzędami półek na obu ścianach. Zastawiono je słoikami z najróżniejszymi przetworami. Na samym końcu znajdowały się kolejne drzwi, a z boku, między półkami, zauważyłam tajemnicze zejście w dół.

— Co jest na dole? — spytałam, wskazując na schodki.

— Piwniczka z zapasami przetworów i winami. Nie musimy tam schodzić, wszystkiego skosztujesz na kolacji — odpowiedział stanowczo Arius.

— Tak tylko zapytałam — odparłam zdziwiona jego reakcją. — Nie wolno nam tam schodzić?

— Oczywiście, że wolno, ale tam trzymamy zapasy. Jeśli będziesz miała ochotę na przekąskę, bierz słoiki z tych półek, albo poproś pracowników kuchni, chętnie ci coś przyrządzą — odparł już nieco łagodniej.

— Ty byś musiał to zrobić, ja nawet nie wiem jak.

— Na pierwszych lekcjach z naszej mowy nauczysz się najważniejszych zwrotów, które przydadzą ci się podczas codziennego życia w Pałacu. Nie martw się tyle, o wszystkim pomyśleliśmy — zapewnił.

Próbował mnie uspokoić, ale i tak się denerwowałam. Zapowiadało się na to, że Arius będzie mi musiał towarzyszyć od świtu do nocy. Wcale mnie to nie zasmuciło, ale chciałam nauczyć się radzić sobie sama.

Za kolejnymi drzwiami znajdowała się wielka kuchnia. Była naprawdę ogromna i spotkaliśmy w niej… Właściwie nie wiedziałam kogo. Nieznane mi stworzenia pracowały gorliwie przy blatach. Niektórzy obierali warzywa, a inni mieszali coś w wielkich garach. Przy jednej ścianie stał rząd wielkich kotłów, z których parował jakiś wywar, zapachem przypominający grzane wino. Praca była doskonale zsynchronizowana, jakby byli jednym organizmem.

Jeden z nich odwrócił się i powiedział coś do Ariusa, wskazując na mnie i się uśmiechając. Arius odpowiedział coś, co zdawało się być potwierdzeniem, na co pracownik kuchni odwrócił się do mnie i ukłonił, wypowiadając kompletnie niezrozumiałe dla mnie słowa. Pamiętając, co Arius kazał mi zrobić, skinęłam głową. Mój nowy znajomy odwzajemnił gest i wrócił do swojej pracy, a my poszliśmy dalej.

Gdy znaleźliśmy się w kolejnym przedsionku, zapytałam, jak mi poszło i kim byli pracownicy kuchni.

— Wspaniale, o to mi chodziło — odpowiedział zadowolony. — To właśnie byli hokupi — wyjaśnił. Zdziwiłam się, bo w pierwszej chwili pomyślałam, że to krasnoludy. Byli niżsi od Ariusa, choć nadal wyróżniali się wzrostem i byli dobrze zbudowani.

— O czym mówiliście? — spytałam.

— Chciał wiedzieć, jak minęła mi podróż i powiadomił mnie, że na nasz czas nie było mnie tydzień. To oznacza, że magia zadziałała. Bez interwencji magów moja nieobecność byłaby odczuwalna jak rok. Zapytał się też, czy to ty jesteś naszym nowym mieszkańcem. To szef kuchni, więc jemu powiedzieliśmy o tobie bezpośrednio, ale zapewniam cię, że w kuchni nic się nie ukryje — zaśmiał się.

— Tacy z nich plotkarze?

— Och tak, najwięksi w Leśnej Krainie. — Znów się zaśmiał. — Trudno im się dziwić, co innego mogą robić przy krojeniu warzyw, niż wymieniać się nowo zdobytymi informacjami. W dodatku chętnie się nimi ze wszystkimi dzielą, więc jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o Pałacowym życiu, idź do nich. Prawdziwa skarbnica wiedzy.

— Nie był zdziwiony moim widokiem?

— Mówiłem ci, że nikt tego nie okaże, bo będą się wstydzić, że nie są w stanie określić twojego rodzaju, co jest nam bardzo na rękę.

— I wolałabym, aby tak zostało — powiedziałam z żalem.

— Na razie tak będzie, jednak w końcu ktoś odważy się zapytać.

— I to dojdzie do kuchni, a wtedy wszyscy się dowiedzą? — domyśliłam się.

— Zapewne tak. — Najwyraźniej Arius uznał, że chciałam zażartować, bo zaśmiał się pod nosem, ale akurat wtedy pytałam poważnie.

Przeszliśmy przez kolejny korytarz, tym razem niemalże pusty. Po bokach stało tylko kilka skrzyń, a na podłodze leżał dywan. Pomieszczenie nie miało żadnych okien, ale było dobrze oświetlone dzięki rzędom świeczek na ścianach, które miały mały, ale za to bardzo jasny, biały płomień. Najwyraźniej cały Pałac jest utrzymany w jasnych barwach z przewagą białego, skoro nawet ogień musiał być w tym kolorze.

— Ariusie, czemu Pałac jest biały, tak że w środku prawie wszystko emanuje bielą, skoro kraina jest cała zielona? — spytałam zaintrygowana.

— Byłem ciekaw, kiedy wreszcie o to zapytasz — odparł podekscytowany. — Biel Pałacu symbolizuje czystość magii naszej Pary Rządzącej. Większość naszych magów pała się właśnie tym rodzajem magii. Bardzo trudno jest ich znaleźć w naszej krainie, ponieważ, jak wiesz, tu przeważa magia natury, czyli leśna. Wyszukiwanie odpowiednich magów to jedno z zadań jednorożców. Wykonują je bardzo skrupulatnie, bo, jak już mówiłem, nie mają tu zbyt wielu zajęć, a lubią czuć się potrzebne.

— To ten sam rodzaj białej magii, którą emanują jednorożce?

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak głęboko zaczęłaś drążyć tajemnice naszej magii, zadając to pytanie. — Wydawał się być ze mnie dumny i jednocześnie uradowany, że może podzielić się ze mną wiedzą o swojej krainie. — Magia, którą uprawiają biali magowie jest trochę inna od tej, którą władają jednorożce, ale ma to samo podłoże duchowe, dlatego tak samo… Powiedzmy, że emanuje.

— W takim razie domniemywam, że są też różne emanacje magii leśnej?

— Tak, natura jest bardzo złożona, więc to zależy od tego, na jakim aspekcie ziemi się skupisz.

W międzyczasie doszliśmy do drzwi wychodzących na kolejny korytarz, który różnił się od poprzednich, które służyły raczej jako przedsionki do większych pomieszczeń. Ten był długi i szeroki, z wielkimi oknami sięgającymi od podłogi aż po sufit. Tutaj także leżał dywan, ale ten był bogato zdobiony. Całe pomieszczenie było utrzymane w barwach złota i bieli. Przez okna zobaczyłam patio, ale nie takie, jakie mamy w naszym świecie, czyli dwa drzewa, ławka i huśtawka dla dzieci. To tutaj było kolejnym ogrodem, a w prześwitach było widać tylko ścieżkę ułożoną z żółtych kamieni, takich samych, jakie prowadziły do Pałacu, a także kawałek stawu. Niestety nie potrafiłam dostrzec, jakie stworzenia je zamieszkują, co było dla mnie trochę frustrujące. Miałam nadzieję, że Arius wkrótce mnie tam zaprowadzi.

Tymczasem doszliśmy do ogromnych drzwi. Właściwie to były wrota. Czyżbym miała zaraz poznać Rządzących? Nie byłam na to ani trochę przygotowana.

— Para Rządząca już nas oczekuje. Na szczęście jesteśmy na czas — powiedział Arius. Nie myliłam się zatem. — Nie denerwuj się, ale na razie pozwól mi mówić. Przedstawię cię, a potem sami z tobą porozmawiają. Myślę, że poznasz także naszego głównego maga, który odpowiada za twój pobyt w naszej krainie.

— Czy oni mówią w moim języku?

— Ardal mówi, a z Parą Rządzącą będziesz rozmawiać z moją pomocą.

— Może to i lepiej — stwierdziłam. Nawet jeśli powiem coś nieodpowiedniego, Arius tego nie powtórzy, a przynajmniej miałam taką nadzieję.

— Tylko pamiętaj, żebyś była sobą, nikogo nie udawaj. Twoje oczy i zachowanie od razu cię zdradzą — przestrzegł mnie Arius.

— To wasz kolejny dar? Nikt nie może was oszukać, bo potraficie bezbłędnie odczytywać mowę ciała? — spytałam odrobinę przerażona tą myślą.

— Nie, to twoja cecha, że nie potrafisz niczego ukryć. My tylko wyczuwamy emocje — odparł, śmiejąc się po cichu. Po chwili uśmiechnął się do mnie zachęcająco.

Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że muszę tam wejść. Obecność Ariusa dodawała mi otuchy, a raczej, szczerze mówiąc, bez niego nigdzie bym nie weszła.

— Skoro jesteś już gotowa, chodźmy — To nie była prawda, ale zapewne chciał powiedzieć, że czas nam się skończył i czy tego chcę, czy nie, musimy tam wejść.

Arius wykonał śmieszny gest, jak w filmach, kiedy chcą coś otworzyć za pomocą siły woli, to znaczy rozpostarł ramiona rozpościerając przy tym palce. Wyglądałoby to niedorzecznie, gdyby faktycznie nie zadziałało, bo wrota posłusznie otworzyły się przed nami, ukazując wielką salę, najpiękniejszą, jaką mogłam sobie wyobrazić.

VI Para Rządząca

Sala była wielkości małego boiska. Jedna ze ścian była cała wykonana z szyb. Właściwie ściana była jednym wielkim oknem. Zauważyłam, że nie mają zasłon. Cieszyłam się z tego, bo szkoda zasłaniać takie piękne tereny. Przez olbrzymie okna dostrzegłam strażników, których mijaliśmy i staw z mieniącymi się kaczkami. Tutaj nie były potrzebne białe płomienie. Promienie słoneczne oświetlały całą salę. Podłoga była pokryta jasnym, błyszczącym parkietem. Nie był biały, ale stanowił połączenie barw złotej i kremowej.

Na samym końcu wisiał wielki, wyhaftowany portret, jak się domyśliłam, Rządzących i ich całej rodziny. Piękne, doniosłe postacie, a wśród nich nie kto inny, tylko Arius we własnej osobie, tuż obok Rządzącej. Chyba właśnie poznałam jeden z jego sekretów.

Portret nie był wielkości całej ściany. Na około niego znajdował się drugi obraz, stworzony tą samą techniką, ale przedstawiający łuki i strzały. Domyśliłam się, że to je przedstawiało dzieło, bo nasze łuki nijak się miały do tych. Wielkie, wyrzeźbione czarne łuki, których bym zapewne nawet nie uniosła. Strzały były różnej wielkości, niektóre dwukrotnie większe od najokazalszego łuku.

Kolejna ściana prezentowała się, w porównaniu z poprzednimi, dość zwyczajnie. Nie miała okien ani obrazów. Dzięki temu sala nie była przesadzona i został zachowany balans, jak w przyrodzie.

Zdziwiło mnie, że samo pomieszczenie było puste, to znaczy nie było stołów i, poza czterema bogato zdobionymi tronami ustawionymi pod portretem rodzinnym, nie było nawet żadnych krzeseł.

Na tronach siedziały dwa elfy i hokup. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg sali, wszyscy wstali. Podeszliśmy do nich i uderzyło mnie, jakie elfy były wysokie. Obydwoje byli wyżsi nawet od Ariusa. Mag hokup był nieznacznie od niego niższy i dobrze zbudowany, jak hokupi, których spotkaliśmy w kuchni.

Wszyscy mieli na sobie piękne szaty, delikatnie zdobione złotą nitką. Łatwo zgadłam, że elfy były Parą Rządzącą. Starsza elfka i o parę lat starszy od Ariusa (przynajmniej na moje oko) elf.

Elfka uśmiechnęła się do mnie, więc odwzajemniłam uśmiech, a mag przyglądał mi się uważnie. Rządzący natomiast patrzył na mnie z kamiennym wyrazem twarzy, jakby zastanawiał się, czy stanowię zagrożenie. Innymi słowy zachowywał się jak typowy generał.

Tymczasem elfka przemówiła przyjaznym tonem. Jej wypowiedź była wprawdzie skierowana do mnie, ale mówiła w ich języku, więc Arius musiał jej odpowiedzieć. Wymienili parę zdań, zanim zwrócił się do mnie i przekazał, że mnie powitali i ucieszyli się na moje przybycie. Mieli także nadzieję, że pokocham ich krainę i będę się czuła w Pałacu jak u siebie w domu. Przede wszystkim jednak docenili moje poświęcenie i chęć pomocy w tak trudnym dla nich okresie.

Wszystko to powiedział w liczbie mnogiej, a przecież tylko ona mówiła. W odpowiedzi uśmiechnęłam się do elfki i odpowiedziałam (oczywiście w mojej mowie), że bardzo dziękuję za gościnę i że to dla mnie zaszczyt ich poznać. Wyraziłam też nadzieję, że ich nie zawiodę. Cała rozmowa była dla mnie dziwna, nie przywykłam do tego, że nie jestem w stanie sama porozumieć się z drugą osobą.

Arius po chwili zastanowienia przetłumaczył moją wypowiedź, ale dopiero kiedy elfka spojrzała na niego wyczekująco. Podeszła do mnie i, ku mojemu zdziwieniu, przytuliła mnie. Była ode mnie znacznie wyższa, więc twarz miałam mniej więcej na wysokości jej piersi. Niemniej jednak, mimo że sytuacja była trochę niezręczna, poczułam bijące od niej ciepło. Emanowała czystą magią i dobrocią.

Wypowiedziała słowa, których wprawdzie nie zrozumiałam, ale wiedziałam, że chciała jeszcze raz serdecznie mnie powitać.

— Witaj w swoim nowym domu. — Usłyszałam głos Ariusa.

— Dziękuję. — Od razu przetłumaczył. Postarałam się zapamiętać, jak podziękować w ich języku.

Elfka puściła mnie i powiedziała (musiałam poczekać na tłumaczenie), że od dziś jestem jedną z nich i to także moja kraina, a teraz stoję tu przed swoimi Rządzącymi i jestem im winna posłuszeństwo.

Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i zgadzam się na ich warunki. Odpowiedziała na to uśmiechem (łudząco podobnym do uśmiechu, jakim uwielbiał mnie obdarzać Arius) i przedstawiła się. Rządząca miała na imię Agaretta. Uznałam to za dziwny zwyczaj, że tutaj dopiero po wstępnych formalnościach, mieszkańcy się sobie przedstawiają.

Następnie przedstawiła Rządzącego, generała Revana i maga Ardala. Im jedynie skinęłam głową, bo intuicyjnie wyczułam, że nie odwzajemniliby uśmiechu. Trochę mnie przerażała wizja lekcji i treningów z nimi, bo, sądząc po ich nastawieniu, wcale nie byłam przez nich tak mile widziana, jak mówił mi Arius. Agaretta powiedziała coś, tym razem kierując wypowiedź bezpośrednio do Ariusa, a on pokiwał głową.

— Chodźmy, pokażę ci twój pokój. Powinnaś odpocząć po podróży — powiedział do mnie Arius.

Nie byłam zmęczona, raczej podekscytowana, ale chciałam już zakończyć to spotkanie, mimo że Agaretta od razu wywołała u mnie ciepłe uczucia. Zwyczajnie nie dało się jej nie kochać. Była jedną z tych władczyń, które są łaskawe i uwielbiane przez lud. Co do generała i maga miałam mieszane odczucia, ale zawsze starałam się nie oceniać innych na podstawie pierwszego wrażenia, więc i teraz postanowiłam nie myśleć o nich negatywnie. Prawdopodobnie ich zachowanie było spowodowane ostrożnością. W końcu mnie nie znali, a obydwaj byli odpowiedzialni za obronę Pałacu.

Arius chwycił mnie za ramię, dając znak, że pora już wyjść. Jeszcze tylko raz uśmiechnęłam się i lekko ukłoniłam. Ostatecznie są rodziną królewską.

Następnie Arius wyprowadził mnie do holu. Kiedy tylko wyszliśmy z sali, wrota same się za nami zatrzasnęły. Wiedziałam, że jeszcze nieraz będę miała okazję porozmawiać z Agarettą, ale już za nią tęskniłam. Nawet jeżeli nie mogłyśmy rozmawiać bez Ariusa w roli tłumacza.

Musiał zauważyć moje niezadowolenie, bo zagadnął mnie pocieszającym głosem:

— Nie martw się, za kilka godzin odbędzie się wieczerza, na której będziecie miały okazję lepiej się poznać. Wiem, że ona nie może się tego doczekać, od razu cię pokochała. Wcale jej się nie dziwię, jesteś niezwykła.

— Ariusie, nie próbuj odwrócić mojej uwagi — odrzekłam. — Myślisz, że nie zauważyłam tego wielkiego portretu? Przedstawiał całą rodzinę Rządzących, a ty na nim byłeś. Czy to ta wielka tajemnica, którą przede mną ukrywałeś? Nie rozumiem dlaczego, to chyba powód do dumy?

Westchnął głęboko i skierował się na prawo, idąc w przeciwnym kierunku, niż znajdował się korytarz, z którego tu trafiliśmy. Starałam się wszystko zapamiętać, ale Pałac miał niezwykle skomplikowany rozkład korytarzy.

— Dumy? Z czego mam być dumny? Może z tego, że pochodzę z rodziny najlepszych łuczników, a nie potrafię trafić w najbliższy cel? Dziwisz się, że nie chciałem ci o tym powiedzieć, ale to siebie samego się wstydziłem, z mojej rodziny jestem dumny — odparł z rozżaleniem.

— Przecież wiedziałeś, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Jesteś księciem, ciężko ukryć takie rzeczy.

— Nie zasłużyłem na ten tytuł. Wiem, że okłamywanie cię było bezsensowne, wybacz mi. Widzisz już, dlaczego to właśnie ja zostałem wyznaczony do sprowadzenia cię do naszej krainy. Musiałem wypełnić puste miejsce w szeregu kimś, kto posiada umiejętności, które to ja powinienem mieć. Mój brat uwielbia się tym przede mną chełpić. To on zajął miejsce mojego zmarłego ojca, nie ja. Próbowałem mu wytłumaczyć, że to nie ma dla mnie znaczenia i że wcale nie chciałem go zastępować, ale on oczywiście wie swoje.

Kiedy wspomniał o swoim bracie, w jego oczach widać było cierpienie

— Wybaczam ci i rozumiem. Twój brat nie powinien ci tego wypominać, każdy ma inne zdolności. Założę się, że on nigdy nie będzie taki szybki i zwinny, jak ty — powiedziałam, próbując go pocieszyć.

— To prawda, za to jest kilkakrotnie ode mnie silniejszy. O tym też lubi mi przypominać, a także o moim niskim wzroście — dodał, krzywiąc się.

— Dla mnie jesteś bardzo wysoki. — Uśmiechnęłam się do niego.

Chyba dodałam mu tym otuchy, bo chwycił mnie za rękę, uwalniając leśną magię między nami. Niestety już po chwili mnie puścił. Zapewne bał się, że któryś z mieszkańców Pałacu nas zobaczy. W duchu zgodziłam się z Ariusem. Nie chciałam stać się tematem kuchennych plotek już pierwszego dnia.

Szliśmy dalej, zachowując dystans od siebie, aż dotarliśmy do krętych schodów. Były okazałe, wyrzeźbione z białego marmuru. Weszliśmy po nich na drugie piętro, gdzie zaczynał się kolejny korytarz, o wiele węższy niż ten na dole. Nie miał okien, zapalono więc wszystkie świeczki wiszące na ścianach. Doszliśmy do samego końca i skręciliśmy w prawo w wąski korytarzyk. Tutaj, na samym końcu, znajdowały się już tylko jedne drzwi. Gdyby ktoś nie wiedział, że może tu znaleźć jeszcze jedno pomieszczenie, mieszkaniec pokoju nie doczekałby się gościa.

W tym momencie dotarło do mnie, że stoimy przed drzwiami mojej nowej sypialni. Odpowiadała mi kameralność tego miejsca. Spojrzałam na Ariusa, a on odpowiedział mi wyczekującym spojrzeniem. Wzięłam więc głęboki wdech i nacisnęłam klamkę.

Moim oczom nie ukazała się mikroskopijna sypialnia, jakiej się spodziewałam, sądząc po rozmiarach prowadzącego do niej korytarza. Pokój był przestrzenny i jasny. Naprzeciwko drzwi stało wielkie łoże, na którym spokojnie zmieściłoby się troje ludzi.

Po lewej stronie znajdowała się ściana, tak jak i w wielkiej sali, cała zbudowana z okien. Ale nie jednego ogromnego, tylko z kilkunastu mniejszych, może było ich nawet kilkadziesiąt.

W pokoju stała również wielka szafa i druga mniejsza, kufer umieszczony w nogach łóżka, biurko i dwie pary dodatkowych drzwi. Jedne były wbudowane w oszkloną ścianę, prowadząc na taras. Drugie znajdowały się obok mniejszej szafy.

Podeszłam i otworzyłam je, ciekawa, dokąd prowadzą. Okazało się, że miałam swoją prywatną łazienkę, i to nie byle jaką. Pośrodku stała wielka wanna na złotych nóżkach, a po prawej umywalka z lustrem, także niecodziennych rozmiarów. Zapewne tylko dla mnie to wszystko wydawało się ogromne. Biorąc pod uwagę wzrost mieszkańców tego Pałacu, dla nich wszystkie meble musiały być normalnych rozmiarów.

Oczywiście cała sypialnia, wraz z łazienką, były utrzymane w barwach bieli i złota. Choć wprowadzano dużo kremowych akcentów, nie wydawało się to rażące czy przesadzone.

Kiedy skończyłam, przynajmniej na razie, zachwycać się łazienką, podbiegłam do drzwi, wychodzących na taras, który okazał się być większy od wielkiej Sali Rządzących. Wychodziło na niego kilkanaście drzwi od sypialni. Można było z niego obserwować drugą stronę Terenów Pałacowych i, tak jak obiecał Arius, bawiącą się rodzinę królewskich skrzydlatych jednorożców. Jeden z nich spojrzał na mnie i zamachał łbem w moją stronę. Mogłabym przysiąc, że to ten sam, którego wcześniej widziałam bawiącego się na polanie i który na moich oczach poleciał w niebo.

— Zwróciłaś jego uwagę. Najwyraźniej go fascynujesz, może później spędzicie razem trochę czasu. — Arius wyrwał mnie swoimi słowami z zadumy.

— Tak myślisz? — spytałam z nadzieją.

— Oczywiście. On z reguły nie zwraca na nikogo uwagi. Jest jednym z tych, które trzymają tylko ze swoimi. Jednakże widzę, że dla ciebie postanowił zrobić wyjątek. Nie dziwię mu się. — Puścił do mnie oko.

Pierwszy raz odkąd dowiedziałam się o jego pochodzeniu, wykazał odrobinę pozytywnego nastawienia. Cieszyłam się, że mijał mu zły humor, bo nieciekawie było wtedy przebywać w jego towarzystwie. Miał ponad sto lat, a reagował jak nastolatek. Z drugiej strony nie wiedziałam, jak to jest zostać odrzuconym. Moi rodzice zawsze mnie wspierali, nawet kiedy kategorycznie odmówiłam studiowania medycyny. Najwyraźniej jednak tu panowały inne zasady, a moim zadaniem będzie pokazanie Ariusowi, ile jest wart. Coś mi mówiło, że kilkakroć więcej od swojego gburowatego brata.

— Powiedziałeś, że twój brat jest od ciebie o kilka lat starszy. Według której miary? — zagaiłam. Udało mi się tym wywołać u niego śmiech.

— Według naszej miary. Właściwie jest starszy o kilkanaście lat, ma sto czterdzieści — odparł.

— A wasza mama?

— Trzysta pięć.

Pierwsze, o czym pomyślałam to to, że świetnie się trzyma.

— Nie widać tego po niej — odparłam.

— To prawda. Wygląda na góra dwieście pięćdziesiąt.

Parsknęłam śmiechem, na co Arius popatrzył na mnie zdziwiony.

Jeszcze trzy dni temu, gdyby ktoś powiedział mi, że będę przeprowadzać rozmowę tego typu, wysłałabym go na badania psychiatryczne.

— Moglibyśmy teraz do nich pójść? — spytałam, pokazując na jednorożce. Wprawdzie czułam, że mam marne szanse, żeby przekonać do tego Ariusa, ale musiałam spróbować.

— Adiano, musisz odpocząć przed wieczerzą, na której czeka cię mnóstwo wrażeń. Obiecuję, że kiedy tylko będziemy mieli chwilę, zejdziemy do Ogrodów. Teraz zostawię cię, abyś mogła się odświeżyć i zaznać odpoczynku. Wrócę za kilka godzin — obiecał i ruszył w kierunku wejścia do Pałacu.

Pokiwałam głową na znak, że zobaczymy się później. Wprawdzie nie chciałam, żeby zostawiał mnie samą, zwłaszcza że w mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, ale potrzebowałam chwili dla siebie. Po pierwsze dlatego, że właśnie poczułam, jaka byłam zmęczona. W końcu nasza wędrówka trwała kilka godzin. Wcześniej nie czułam niczego poza ekscytacją, ale teraz, gdy już pierwsze emocje opadły, musiałam przyznać Ariusowi rację, że przydałaby mi się chwila wypoczynku. W dodatku po bieganiu po lesie z pewnością przyda mi się kąpiel. Już na samą myśl o mojej nowej wannie poczułam się lepiej. Spojrzałam jeszcze raz na jednorożce i wróciłam do pokoju.

Postanowiłam najpierw się wykąpać. Odkręciłam kurek z wodą i odkryłam, że nie potrzebuję żadnego płynu. Bąbelki leciały do wanny razem z wodą tak lekką, że ledwie można ją było odczuć na ciele. Jeszcze żadna kąpiel nie przyniosła mi takiego odprężenia. Gdy wyszłam z wanny, czułam się jak po tygodniu w SPA. Przynajmniej myślę, że tak bym się czuła, bo nigdy nie byłam w salonie odnowy, szkoda mi było pieniędzy. Teraz już wiedziałam, co traciłam.

Gdy wyszłam z łazienki, postanowiłam chwilę się zdrzemnąć, zanim Arius zabierze mnie na kolację. Wskoczyłam zatem do łózka, które było tak miękkie, że powinnam się w nie zapaść aż po samą podłogę. Jednak, mimo że cała się w nie wtuliłam, nie wygięło się ani o milimetr. Pomyślałam, że muszę koniecznie zapytać, co wkładają do materaców. Chciałam jeszcze po kolei przestudiować wydarzenia z ostatnich dni, ale nie zdążyłam nawet dojść do pierwszej rozmowy z Ariusem, bo zapadłam w sen.

Śniła mi się Agaretta karcąca Revana za dokuczanie młodszemu bratu. Jednakże ten nic sobie nie robił z kazania matki i uśmiechał się do brata drwiąco, żeby potem przenieść swój wzrok na mnie, jakby chciał powiedzieć, że przyjaźnię się nie z tym bratem, co powinnam.

Obudziła mnie dłoń delikatnie głaszcząca mnie po policzku. Otworzyłam leniwie oczy. Nade mną stał Arius we własnej osobie, w drugiej ręce trzymając długą ciemnochabrową sukienkę.

— Adiano? Mam nadzieję, że udało ci się nieco odpocząć. Mamy jeszcze trochę czasu do kolacji, ale postanowiłem obudzić cię wcześniej, żebyś mogła się przygotować. Mam dla ciebie prezent od mojej matki. — Pokazał mi sukienkę w całej okazałości. — Żywię nadzieję, że ci się podoba. Moja matka pomyślała, że będzie pasować do twoich oczu. Wydobędzie z nich niebieską barwę.

— Jest piękna. Daj mi chwilę, przebiorę się. — Poszłam do łazienki i ubrałam nową sukienkę. Było mi w niej naprawdę do twarzy, ale z przerażeniem stwierdziłam, że koniecznie muszę zrobić coś z włosami. Były świeżo umyte, ale przez to, że od razu poszłam spać, trochę się… zgniotły. W tej samej chwili, kiedy już zaczęłam panikować, do drzwi łazienki zapukał Arius. Poprosiłam, żeby wszedł, a on na mój widok przybrał wyraz twarzy pełen podziwu.

— Moja matka zawsze ma racje, także jeśli chodzi o strój. Wyglądasz… To znaczy, ta sukienka idealnie do ciebie pasuje — powiedział zakłopotany. Mogłabym przysiąc, że odrobinę się zarumienił, ale tylko na chwilę.

— Dziękuję, ale przecież nie mogę się tak pokazać. Z jednej strony śliczna sukienka, a na głowie siano — odparłam zrezygnowana.

— Mógłbym cię uczesać — zaproponował podekscytowany. — Wiem dokładnie, jak twoje włosy powinny wyglądać tego wieczoru.

— W porządku — zgodziłam się, mimo że zawsze uważałam mycie i czesanie włosów za bardzo osobistą, wręcz intymną czynność. Usiadłam na krzesełku przed lustrem, a Arius zabrał się do pracy. Jego dłonie były delikatne, ale zdecydowane. Kiedy już udało mu się rozczesać moje gniazdo, zabrał się do robienia odpowiedniej fryzury. Po chwili ze zdziwieniem stwierdziłam, że plecie mi warkocz. Zawsze uważałam warkocze za fryzurę dla dzieci i przynętę dla niedojrzałych chłopców, którzy inaczej nie potrafią okazywać swojego zainteresowania niż poprzez szarpanie dziewczynek za ich warkoczyki z kokardkami. Jednakże w wykonaniu elfa wyglądał zupełnie inaczej. Nie wiedziałam, gdzie się tego nauczył, ale miałam na głowie piękny warkocz zapleciony w stylu francuskim, ale nie na prosto, tylko po skosie. Dzięki temu wychodził mi za uchem, żeby położyć się na moim ramieniu. Z zachwytem patrzyłam w lustro.

— Dziękuję, masz prawdziwy talent — powiedziałam z uznaniem.

— To była dla mnie przyjemność. Mógłbym czesać cię codziennie — odpowiedział, z zadowoleniem przypatrując się mojej fryzurze.

— Szybko by ci się znudziło, chociaż ja nie miałabym nic przeciwko.

— W takim razie postanowione — odparł zadowolony. — Chodźmy, już czas. Nie możemy się spóźnić, zwłaszcza jako gość honorowy musisz być na czas.

— Jestem gościem honorowym? — spytałam zaskoczona.

— Oczywiście, jesteś nowym mieszkańcem Pałacu.

Uśmiechnął się i pogładził mnie po włosach, wywołując delikatną zieloną poświatę i tym samym mój zachwyt.

Wyszliśmy z łazienki i dopiero teraz zauważyłam, że też się przebrał. Miał na sobie jasne spodnie i koszulę w takim samym kolorze, co moja sukienka. Spojrzałam w lustro wiszące na szafie i uznałam, że obydwoje świetnie się prezentujemy, a dobrane stroje wcale nie wyglądają śmiesznie, ale kiedy powiedziałam, że wspaniale wygląda, zawstydził się i tylko zamruczał coś pod nosem. Pewnie nie na co dzień ktoś prawi mu takie komplementy. Postanowiłam się go wypytać, jak u niego wygląda sprawa z randkowaniem i czy ma już kogoś szczególnego w swoim życiu, ale nie teraz. Na razie musiałam skoncentrować się na zrobieniu dobrego wrażenia na wszystkich mieszkańcach Pałacu. Może to i dobrze, że nikt tu nie znał mojej mowy, bo na pewno powiedziałabym coś nieodpowiedniego.

Opuściliśmy moją sypialnię i ruszyliśmy korytarzem w kierunku schodów, a potem zeszliśmy na sam dół i udaliśmy się w stronę wielkiej sali. Tym razem drzwi była otwarte, a po środku stał długi, już zastawiony stół. Nie udało mi się policzyć krzeseł, ale z pewnością było ich ponad trzydzieści. Na czele ustawiono tron, na którym siedziała Agaretta. Po jej bokach stały dwa pozostałe, na których zasiedli Ardal i Revan.

Rządząca rozpromieniła się na mój widok i wstała, by mnie przywitać, ale pozostała dwójka tylko na chwilę podniosła głowę, żeby łaskawie spojrzeć w moją stronę i zaraz potem wrócić do rozmowy. Poza nami nikogo jeszcze nie było.

— Witaj ponownie, najdroższa Adiano! — zawołała Agaretta. — Widzę, że sukienka leży idealnie, wyglądasz olśniewająco — przetłumaczył Arius.

Postarałam się podziękować sama i udało mi się, bo Agaretta klasnęła w dłonie podekscytowana i zwróciła się do maga, mówiąc mu, jak mi później przekazał Arius, jaką będzie miał zdolną uczennicę. Na to mag uśmiechnął się do Agaretty i pokiwał z uznaniem głową. Coś mi mówiło, że nie był do końca szczery i po prostu nie chciał jej się przeciwstawiać.

Tym razem Rządząca poleciła coś, zwrócając się do Ariusa, a on chwycił mnie za talię, uważając, by nie dotknąć niczego poza sukienką, i poprowadził do stołu. Nie umknęło mojej uwadze, że nie chciał, aby inni zobaczyli, co się dzieje, gdy nasza skóra się zetknie. Chciałam odwrócić uwagę od tej sytuacji, więc zapytałam, czy siedzimy obok siebie.

— Oczywiście. Ja siedzę obok Revana, a ty obok mnie — odrzekł.

— Kto siedzi po mojej drugiej stronie?

— Sivia, córka Ardala — odparł. — Jest bardzo podekscytowana z powodu twojego przybycia. Wreszcie zamieszka w Pałacu dziewczyna w jej wieku. Do tej pory była bardzo samotna, ale Ardal zdradził mi, że już przewiduje, że będziecie najlepszymi przyjaciółkami.

— Miło, że jest tak pozytywnie do mnie nastawiona, ale będzie kolejną osobą, z którą nie porozmawiam bez twojej pomocy — powiedziałam rozżalona.

— Sivia mówi trochę w twoim języku, ale nie róbcie tego przy kolacji. Ardal już ją na ten temat pouczył. Na razie nie chcemy, żeby ktoś zorientował się, że jesteś z innego świata — odrzekł ostrzegawczym tonem.

— W porządku — odparłam lekko zawiedziona.

Podczas naszej rozmowy zaczęli zbierać się goście, więc na razie musieliśmy zakończyć konwersację. W końcu przyszła także Sivia. Pamiętając, że nie możemy rozmawiać, jedynie przytuliła mnie na powitanie. Mimo że jej nie znałam, podzielałam jej opinię na temat naszej przyszłej przyjaźni, choć na razie musiała nam wystarczyć wymiana spojrzeń. Nie umknęło mojej uwadze, że była znacznie niższa od swojego ojca. Właściwie była może dziesięć centymetrów wyższa ode mnie. Może to cecha hokupek.

Pod ścianą, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej stały trony, teraz znajdowały się instrumenty. Niektóre z nich były mi znane, ale większość widziałam po raz pierwszy. Zauważyłam coś na kształt gitary, tylko mniejszej. Przy każdym instrumencie stał elf albo hokup. Dwóch hokupów zasiadło przy małych bębenkach, a trzech elfów grało na czymś, co przypominało skrzypce, tyle że grając, trzymali je na kolanie. Przy samej ścianie wisiał rząd dzwoneczków rozmaitej wielkości. Grał na nich posępny elf o siwych włosach. Zastanawiałam się, ile mógł mieć lat. Zapewne około czterystu, może więcej.

Nikt nie śpiewał. Choć nigdy nie przepadałam za muzyką, melodia, jaką wydobywali ze swoich instrumentów, mnie urzekła. Piosenka była spokojna, ale nie smętna. Muzycy byli doskonale zsynchronizowani i kiedy tylko skończyli pierwszy utwór, płynnie przeszli do następnego, tym razem znacznie weselszego. Pomimo pięknego brzmienia, nikt nie zwracał na nich uwagi. Pomyślałam, że przygrywali do każdej wieczerzy i wszyscy już byli do nich przyzwyczajeni, ale ja wsłuchiwałam się uważnie, nie zapominając, że siedzę przy stole i należałoby słuchać, o czym rozmawiają moi współtowarzysze. A przynajmniej się postarać, bo niewiele rozumiałam z tego, o czym mówili.

Nie mogłam nie zauważyć ukradkowych spojrzeń w moją stronę. Nie były wrogie, raczej zaciekawione. Obecni zastanawiali się zapewne, z jak odległej krainy mogłam pochodzić. Gdy już wszyscy się nasycili (a jedzenie było wyśmienite), władczyni wstała i przemówiła do zgromadzonych. Nie trudno było mi się domyślić, że przedstawiała mnie zebranym. Co chwilę wskazywała w moją stronę i uśmiechała się do mnie zachęcająco. Ja wtedy odwzajemniałam uśmiech i kiwałam głową w stronę pozostałych gości. Czułam się niedorzecznie, przytakując na słowa, których znaczenia nie znałam, ale ufałam władczyni, że wszystko, co mówiła, było dla mnie korzystne.

Po przemówieniu Agaretta wzniosła toast pucharem pełnym wina porzeczkowego. Wszyscy wstaliśmy i również unieśliśmy puchary. Później Arius powiedział mi, że toast był za mnie jako nowego członka armii łuczników i miał mi przynieść szczęście na bitwie. Zdałam sobie sprawę, że wzniosłam toast zbyt optymistycznie. Z drugiej strony nie mogłam zapominać, w jakim celu mnie tu sprowadzono i chyba właśnie to chciała mi uświadomić Agaretta.

Kiedy za oknem nastała noc, wszyscy zaczęli opuszczać salę. Pomimo późnej pory wszystko było widać tak doskonale, jak za dnia. Wprawdzie Arius o tym wspominał, ale czym innym było przekonać się o tym na własne oczy. Zapragnęłam od razu wybrać się do Ogrodów, ale niestety musiałam poczekać, aż goście wyjdą. W końcu zostaliśmy tylko ja, Para Rządząca, mag, Arius i Sivia, która od razu zaczęła mnie zagadywać. Chciała wiedzieć, jak podoba mi się w Pałacu i czy Arius pokazał mi choć trochę piękna ich Lasów.

Kiedy tylko Agaretta dała nam znak, że możemy iść, podążyliśmy we trójkę w kierunku wyjścia. Wprawdzie Arius na początku trochę marudził, że powinnam odpocząć, bo jutro zaczynam naukę, ale teraz miałam Sivię po swojej stronie. Najwyraźniej świadomy, że w razie potrzeby pójdziemy bez niego, dołączył do nas, przedtem uprzedzając mnie, że za godzinę powinnam położyć się spać. Na taki kompromis mogłam się zgodzić.

Gdy wyszliśmy z Pałacu, tym razem innym bocznym wejściem, Sivia od razu złapała mnie za rękę (nie wywołało to żadnych iskierek) i poprowadziła do Ogrodów. Tym razem zwiedzałam tereny po drugiej stronie Pałacu, bliżej okien mojej sypialni. Zeszliśmy ze ścieżki, więc zmartwiłam się, że coś zniszczymy, ale moja nowa przyjaciółka kazała mi się tym nie martwić, zapewniając mnie, że nazajutrz wszystko naprawi. Okazało się, że właśnie tym się zajmuje, pomaga w ogrodzie. Oczywiście nie robi tego sama, Pałac zatrudnia wielu ogrodników. Jej specjalnością są kwiaty i właśnie prowadziła mnie do jednej ze swoich hodowli. Gdy dotarliśmy na miejsce, moim oczom ukazało się więcej różowego, niż widziałam w całym swoim życiu. Kwiaty przypominały różę zmieszaną z fuksją. Niektóre były ostro różowe, inne białe i tylko delikatnie wpadające w róż. Mimo że nigdy nie przepadałam za tym kolorem, z miejsca się w nich zakochałam.

— Te kwiaty są piękne. Jestem pełna podziwu, że sama się nimi zajmujesz.

— Tak, ta sekcja jest tylko moja. Cieszę się, że ci się podobają — odparła z dumą. — Jeśli chcesz, przeniosę kilka sadzonek na taras przy twojej sypialni.

— Byłoby wspaniale, dziękuję — odrzekłam zachwycona.

— Nie powinnaś tego robić, Sivio. — Arius odezwał się po raz pierwszy, odkąd wyszliśmy z Pałacu. Czyżby był aż taki zły, że chciałam wybrać się na wieczorny spacer? Zupełnie nie rozumiałam jego zachowania. — Wiesz, że wystrój można zmienić tylko za pozwoleniem mojej matki. Nie wykorzystuj tego, że jej ulubiony mag jest twoim ojcem.

Zupełnie zaniemówiłam. Jak mógł powiedzieć coś takiego? Jeszcze niedawno cieszył się, że ktoś chce się ze mną zaprzyjaźnić, a teraz urządzał sceny zazdrości?

— Pomyślałam, że nie będzie miała nic przeciwko zasadzeniu paru kwiatków dla naszej nowej mieszkanki, ale masz rację. Jutro z samego rana zapytam Rządzącą, czy mogę to zrobić — odrzekła urażona, ledwie na niego spoglądając.

Pomyślałam, że to koniec spaceru. Chciałam odwiedzić jednorożce, ale najwyraźniej znów będę musiała to przełożyć. Prawdę mówiąc, byłam już zmęczona. Na myśl o moim wygodnym łóżku zrobiłam się naprawdę senna.

— Chyba pora już wracać — oznajmiłam i obróciłam się na pięcie, ruszając w kierunku Pałacu. W drodze powrotnej skorzystałam jeszcze z okazji i przeszłam po kamieniach ułożonych na około stawu. Arius i Sivia wspólnie śmiali się ze mnie, lecz to niestety nie wystarczyło, by ich pogodzić.

Z Sivią rozstaliśmy się tuż za drzwiami do kuchni, ale Arius odprowadził mnie pod same drzwi mojej sypialni.

— Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas — zagaił. Ja przez całą drogę do mojego pokoju nic nie mówiłam, bo wciąż byłam na niego zła za to, jak potraktował Sivię. — Teraz pora na odpoczynek. Rano wrócę i zabiorę cię na lekcję. — Wziął mnie za rękę, specjalnie rozniecając zielone iskierki. — Bajkowych snów, Adiano.

— Dobranoc, Ariusie. Miłych snów — odparłam udobruchana. Nie potrafiłam zbyt długo się na niego gniewać.

Kiedy znalazłam się w moim pokoju, wyjrzałam jeszcze na chwilę przez okno, żeby zobaczyć jednorożce. Niektóre już układały się do snu przy pobliskich drzewach. Ja też czułam, że pora się położyć. Tak jak poprzednio, od razu zapadłam w sen. Tym razem śniło mi się, że we trójkę z Ariusem i Sivią biegamy razem wśród różowych kwiatów, aż przyszli mag z Revanem, każąc nam zakończyć zabawę i wrócić do Pałacu.

VII Pierwsza lekcja

Następnego ranka obudziłam się niezwykle wypoczęta, co jest dla mnie niecodziennym zjawiskiem. Musiałam przyzwyczaić się do tego, że tutaj wszystko jest inne. Z początku nie chciałam otworzyć oczu z obawy, że zobaczę swój stary pokój.

Kiedy już się na to odważyłam, ku mojej radości ujrzałam biało–złotą sypialnię, a za oknem mignął lecący jednorożec. To zdecydowanie nie był mój stary świat. Uśmiechnęłam się na myśl o czekającej mnie przygodzie.

Nie byłam pewna, czy powinnam już wstać, ale i tak wyskoczyłam z łóżka, żeby wyjrzeć przez okno. Ogród tętnił życiem, wszyscy pracowali. Dla nich był środek dnia, chociaż położenie słońca wskazywało na wczesny ranek. Arius wspominał, że potrzebują mniej snu. Miałam nadzieję, że mój organizm dostosuje się do ich zegara biologicznego. Zamiast przesypiać całą noc, mogłabym zwiedzać okolicę razem z Ariusem i Sivią.

Postanowiłam ubrać się, zanim Arius przyjdzie zabrać mnie na lekcję. Włosy zostawiłam nieuczesane, pamiętając o naszej umowie. Do wyboru miałam mnóstwo ubrań. Wybrałam brązowe spodnie i białą bawełnianą koszulę. Do tego założyłam buty, które wyglądały jak krótkie botki do jazdy konnej. Nie wiedziałam, czy ubrałam się odpowiednio, ale na lekcji powinnam się chyba czuć swobodnie. Na pewno nie mogłam założyć sukienki, bo wiedziałam, że potem czeka mnie trening. Kiedy tylko skończyłam się ubierać, rozległo się pukanie do drzwi. Zawołałam do Ariusa, żeby wszedł. Na mój widok cały się rozpromienił.

— Widzę, że jesteś już ubrana i pamiętałaś o naszej umowie. Dobrze, bierzmy się zatem do pracy — oświadczył.

Z braku komentarza na temat mojego stroju wywnioskowałam, że wybrałam odpowiednie ubranie. Tym razem Arius zostawił mi rozpuszczone włosy, jedynie te przy twarzy zaplótł w warkocz owinięty dookoła mojej głowy niczym opaska. Z zazdrością patrzyłam na jego zręczne palce. Zawsze marzyłam, żeby móc robić sobie takie fryzury.

— Gotowe — oznajmił z zadowoleniem. — Chodźmy zatem na twoją pierwszą lekcję. Już niedługo będziesz swobodnie gawędzić ze wszystkimi mieszkańcami.

Zeszliśmy schodami na pierwsze piętro i ruszyliśmy krętymi korytarzami z mnóstwem drzwi o różnych wielkościach. Przyznam, że nie zapamiętałam drogi, miałam więc nadzieję, że Arius po mnie wróci.

Widząc moją konsternację, uśmiechnął się i zaczął wyjaśniać, gdzie się znajdujemy.

— To piętro, które należy do magów, dlatego korytarze są tu takie kręte. Im mag jest bardziej poważany, tym dalej ma pracownię, żeby niepowołanym trudniej było się tam dostać. Ardal jest najwyższy rangą, więc jego pokój znajduje się najgłębiej. To wydaje się skomplikowane, ale szybko się nauczysz. Tak jak i magia wydaje się niezwykle zawiła, lecz gdy zaczynasz ją praktykować, widzisz, że to nie magia jest trudna, ale odnalezienie jej źródła w sobie.

— Zostaniesz ze mną? — Bałam się zostać z magiem sama. Poprzedniego dnia odniosłam wrażenie, że jest przeciwny mojej obecności w Pałacu. Nie chodziło jedynie o lekceważące zachowanie w stosunku do mojej osoby, ale o czystą niechęć, która od niego biła.

— Adiano, bardzo bym chciał, jednakże w związku z twoim przybyciem musimy zreorganizować pewne sprawy. Kiedy ty będziesz zgłębiać tajniki naszej mowy, ja muszę udać się do Revana, żeby omówić szczegóły twoich treningów. Ale nie martw się, kiedy tylko wybije ostatnia minuta twojej lekcji, natychmiast przybędę i udamy się wspólnie na śniadanie.

— Do Sali Rządzących? — spytałam z nadzieją.

— Nie — odparł, uśmiechając się pod nosem. — W szczególne miejsce, ale to niespodzianka. Musisz być cierpliwa.

Westchnęłam zrezygnowana. W głowie kłębiły mi się inne myśli poza śniadaniem. Zależało mi na tym, żeby jak najszybciej opanować ich język, więc postanowiłam naprawdę przyłożyć się do lekcji z magiem.

Wreszcie dotarliśmy do ostatnich drzwi, małych i niezbyt imponujących. Wręcz krzyczały, żeby nie przeszkadzać lokatorowi. Arius nie dał się zwieść temu wrażeniu i wszedł do środka. Muszą być z Ardalem bliskimi przyjaciółmi, skoro nawet nie zapukał.

Weszliśmy do małego pomieszczenia, w którym nie było okien, a podłoga i ściany zostały wykonane ze starego dębu. Pokój był przygotowany na nasze zajęcia. Na ścianie wisiała mała tablica, a przed nią stał mały stolik i krzesło. W kącie znajdowało się, niewiele większe od mojego stolika, biurko odwrócone przodem do środka pokoju. Za nim siedział mag, który, kiedy tylko weszliśmy, podniósł wzrok znad książki i, po raz pierwszy, odkąd go poznałam, uśmiechnął się w naszą stronę. Postanowiłam dać mu drugą szansę. Mógł mieć wczoraj gorszy dzień lub zwyczajnie był ostrożny w stosunku do nowo poznanej osoby z innego świata.

Wstał z fotela, podszedł do mnie i powiedział coś w ich języku, a potem sam przetłumaczył, że właśnie się ze mną przywitał i kazał mi powtórzyć. Zrobiłam, jak kazał, a on pokiwał głową z uznaniem.

— Świetnie, Adiano! Agaretta miała rację, masz talent. Ariusie, nie będziesz nam już potrzebny, możesz wracać do swoich obowiązków. Revan zapewne cię oczekuje, nie każ mu zbyt długo na siebie czekać. Wiesz, jaki potrafi być niecierpliwy! — Zaczął żartobliwie wypędzać Ariusa z pokoju, który posłał mi uśmiech i wyszedł. — Wróć na kwadrans przed śniadaniem! — Zamknął drzwi i odwrócił się w moją stronę. — Usiądź, moja droga. Na początek pragnę cię przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Na pewno zauważyłaś, że byłem trochę zdystansowany, ale to był tylko test. Zawsze tak postępuję, kiedy mam do czynienia z nowym stworzeniem. Nieczęsto się to zdarza, gdyż rzadko opuszczam Pałac, a i ostatnio nie mamy zbyt wielu gości. Wieści szybko się rozchodzą, niektóre krainy boją się okazać nam przyjaźń. — Posmutniał na chwilę, ale zaraz odzyskał rezon. — Pragnę cię jednak powiadomić, że zyskałaś w moich oczach i zdałaś mój test wyśmienicie! Rad byłem również, widząc wczoraj, że zaprzyjaźniłaś się Sivią. Przed twoim przybyciem cały czas o tobie mówiła, Arius pewnie o tym wspominał. — Pokiwałam głową. — Tak myślałem. A nawet nie wiesz, jaki on był podekscytowany, że wreszcie cię pozna.

— Naprawdę? — W moim głosie zabrzmiało zaskoczenie, co nie było moim zamiarem.

Ku mojemu zdziwieniu mag się roześmiał.

— Nie przejmuj się tym, co opowiada. Pewnie już sto razy ci powiedział, że masz go zastąpić, bo nie spełnia oczekiwań swojej rodziny. A prawda jest taka, że ani jego rodzice, ani inni mieszkańcy nigdy nie dali mu tego odczuć. Tylko jego brat czasem mu dokucza, ale tak to już jest między braćmi. Arius nie powinien brać tego do siebie.

— Ciągle mu powtarzam, że ma inne zdolności — powiedziałam, kręcąc przy tym głową. Ucieszyłam się, że znalazł się ktoś, kto także chciał podnieść Ariusa na duchu.

— To prawda — przytaknął energicznie. — Nigdzie na całej Leśnej Ziemi nie znajdziesz drugiego tak szybkiego i zręcznego Leśnego, co on. Jest też bardzo silny, choć nie tak jak jego brat.

— Myślę, że ma kompleksy, bo jest niższy od innych — odparłam ostrożnie.

Ardal westchnął, potwierdzając moje przypuszczenia.

— Cóż, jest najniższy ze swojej rodziny. Nawet Agaretta znacznie przewyższa go wzrostem, a jego ojciec był jeszcze o głowę od niej wyższy. — Potarł dłonią brodę, myśląc nad czymś intensywnie. — Pamiętam pewną historię. Kiedy byli mali i mieli niewiele ponad sześćdziesiąt lat (rzeczywiście dzieci), Revan dokuczał mu, że pochodzi od innego ojca i że tak naprawdę nie powinien należeć do ich rodziny. Kiedy ich ojciec o tym usłyszał, tak się wściekł, że pogonił Revana do lasu na dwa tygodnie. W życiu nie widziałem go tak zdenerwowanego.

— Więc nie wszyscy Leśni są tacy wysocy? — spytałam.

— Nie. — Pokręcił głową. — Rodzina rządząca jest najwyższym rodem, choć wszyscy mieszkańcy charakteryzują się wyjątkowym wzrostem. Arius mówił ci o Białych? — Pokiwałam głową. — Oni są o wiele niżsi, niektórzy są nawet twojej wielkości. Nie ma to jednakże znaczenia, bo są także bardzo silni i zwinni. W świecie śmieją się z Leśnych, że naśladują drzewa, które tak kochają. — Na tę myśl uśmiechnęłam się pod nosem. Mag to zauważył, ale nie zezłościł się, a nawet odwzajemnił uśmiech. — Czasem sobie myślę, że coś w tym jest.

Zamyślił się, ale po chwili oprzytomniał i klasnął w dłonie, sprawiając, że podskoczyłam zaskoczona.

— No dobrze, ale nie mamy całego dnia. Zabierzmy się do pracy — powiedział z entuzjazmem. — Niedługo Arius przyjdzie, żeby zabrać cię na śniadanie.

Ardal był świetnym nauczycielem. Zaczęliśmy od podstaw i zajęliśmy się wymową, alfabetem, a także najprostszymi zagadnieniami z gramatyki. Mag był cierpliwy i często mnie chwalił. Musiałam przyznać, że całkiem nieźle mi szło, ich język nie był taki trudny. Tak naprawdę, to świetnie się bawiłam i nawet nie zauważyłam, kiedy Arius wszedł do naszej klasy.

— Ariusie, czy to już czas? — Ardal najwyraźniej również stracił poczucie czasu. — Adiano, w takim kończymy na dzisiaj. Dam ci coś do poczytania na wieczór. Zajrzyj do tego tekstu, jeśli będziesz miała czas i siłę. — Zaśmiał się i wręczył mi cieniutką książeczkę z kolorową okładką, która przedstawiała strumień i drzewo, a pod nim małego elfa. Arius uśmiechnął się na jej widok.

Zanim zdążyłam się zorientować, mag już zniknął za drugimi drzwiami, prowadzącymi zapewne do jego właściwej pracowni. Spojrzałam na Ariusa zaskoczona, że Ardal nawet się nie pożegnał, ale ten tylko machnął ręką ze śmiechem.

— Na pewno spieszył się do swojej porcyjki porannego miodu — wyjaśnił.

Wyszliśmy zatem z klasy i Arius poprowadził mnie z powrotem krętymi korytarzami piętra magów. Tym razem starałam się mocniej skupić na zapamiętaniu drogi.

— Słyszałem końcówkę waszej lekcji. Jestem pod wrażeniem, świetnie ci poszło — powiedział z uznaniem.

— Nie było tak ciężko, jak się spodziewałam — odparłam. — Zauważyłam, że uśmiechnąłeś się na widok mojej pracy domowej. Znasz tę książkę?

— Mama mi ją czytała, kiedy byłem mały. To była moja ulubiona opowieść.

— To książka dla małych dzieci? Ładnie, właśnie cofnęłam się o dobre kilkanaście lat. — Oczywiście powiedziałam to żartobliwie. Kiedy w moim świecie chodziłam na zajęcia z języków obcych, lektorzy także dawali nam bajki do poczytania, bo były najprostsze.

— Jeśli chcesz, możemy poczytać ją wspólnie, jest naprawdę piękna — zaproponował z nadzieją w głosie.

— Z chęcią — odparłam. — A powiesz mi, dokąd teraz idziemy?

— Na śniadanie, z pewnością jesteś głodna.

Tylko to powiedział, poczułam straszliwy głód.

— Ale gdzie je zjemy? — Pamiętałam, że wspominał coś o szczególnym miejscu i koniecznie chciałam wiedzieć coś więcej.

— To niespodzianka — odparł, ledwie powstrzymując śmiech.

— Nie lubię niespodzianek, mówiłam ci — odburknęłam. Kiedy byłam głodna, potrafiłam stać się wyjątkowo nieprzyjemna.

— Pamiętam — odrzekł, ignorując mój humor. — A ja ci mówiłem, że uwielbiam je robić i coś mi się zdaje, że wygram ten spór. — Uśmiechnął się do mnie i już wiedziałam, że faktycznie przegrałam i będę musiała przyzwyczaić się do niespodzianek Ariusa. Tak naprawdę mnie to nie denerwowało, bo niespodzianki w jego wersji zawsze oznaczały poznanie kolejnego fragmentu ich pięknej krainy.

— Będziemy sami, czy ktoś do nas dołączy? — zapytałam.

— Sivia chciała, ale ma za dużo pracy przy kwiatach — odparł ze złośliwym uśmieszkiem.

— Rozmawiałeś z nią dzisiaj? — spytałam zaskoczona.

— Tak, kiedy wracałem po ciebie od Revana.

— I jak poszła reorganizacja, którą miałeś z nim ustalić? — Ciekawiło mnie, czy jego brat też okaże się taki sympatyczny jak mag. Choć po tym, co o nim usłyszałam, miałam co do tego wątpliwości.

— Opowiem ci po jedzeniu. Ja też jestem głodny, a z pustym żołądkiem nie potrafię trzeźwo myśleć.

Wyszliśmy do głównego holu, a potem skierowaliśmy się w przeciwną stronę, niż znajdowało się wyjście. Minęliśmy wejście do spiżarni i jeszcze kilka innych drzwi, ale nigdzie się nie zatrzymaliśmy. Wreszcie, na samym końcu, zobaczyłam oszklone drzwi, niewiele mniejsze od tych do Sali. Arius otworzył je przede mną i pozwolił przejść pierwszej.

Moim oczom ukazały się wysokie krzewy w kolorze ciemnej zieleni, poprzeplatane na zmianę bluszczami o barwie trawy i brązowymi gałązkami. Wśród nich rosło dużo kwiatów. Zarówno małych, jak i takich, które sięgały mi aż do ramion. Stanęłam na ścieżce wykonanej z drobnych, zbitych kamyczków tworzących obrazki. Widniały na nich różne stworzenia, choć zdecydowanie przeważały elfy z łukami i magowie. Zaczęłam przemierzać dróżkę, żeby zobaczyć, co jeszcze przedstawiała i wydawało mi się, że zobaczyłam krasnoludy, jednorożce i bodajże wróżki.

— Podoba ci się nasz Wewnętrzny Ogród? — Głos Ariusa wyrwał mnie z zadumy. Szedł za mną tak bezszelestnie, że zupełnie zapomniałam o jego obecności.

— Jest niesamowity. Czyje to dzieło? — spytałam zaintrygowana.

— Naszych historyków — odparł dumnie. — Rzeźba opisuje najważniejsze wydarzenia w historii Leśnej Krainy. Pokazuje, jakie stworzenia nas odwiedziły i które opuściły. Widzisz tę parę? Reprezentuje pierwszy związek Leśnego z krasnoludem, a zaraz dalej pojawia się pierwszy hokup. Chodź, pokażę ci coś, co na pewno ci się spodoba.

Złapał mnie za rękę i pociągnął przez cały Ogród. Ścieżka okazała się kręta, a ich historia bardzo długa. Arius doprowadził mnie na sam koniec wyjątkowej rzeźby i wskazał na ostatni kawałek. Przeżyłam szok i złapałam Ariusa mocniej za rękę, co roznieciło iskierki, do których zdążyłam się już przyzwyczaić. Ostatni fragment przedstawiał mnie, w niebieskiej sukience i z warkoczem. Wciągnęłam mocno powietrze, ale byłam w stanie niczego z siebie wykrztusić.

— Zaskoczona? — spytał ucieszony moją reakcją. — Jesteś ważnym elementem naszej historii. Nowe, zagadkowe stworzenie. Poza wtajemniczonymi, nikt nie wie, w jakim celu do nas przybyłaś, ani skąd. Niedługo doczekasz się kolejnego fragmentu z twoim udziałem, ten oznacza wyłącznie twoje przybycie.

Zaczęłam się cofać, bo bardzo chciałam zobaczyć Ariusa i jego rodzinę. Dostrzegłam Revana u boku swojej matki, kiedy obejmował rządy po ojcu. Jeszcze wcześniej zobaczyłam Agarettę ze zmarłym mężem u boku. Od razu stało się dla mnie jasne, w kogo wdał się Revan. Można powiedzieć, że był wierną kopią swojego ojca.

Kilka scen wcześniej zostali uwiecznieni całą rodziną. Arius mógł być wtedy co najwyżej nastolatkiem (przynajmniej według mojej miary). Wyglądał uroczo i był uśmiechnięty od ucha do ucha. Zdecydowanie miał uśmiech po matce, natomiast Revan i ich ojciec mieli takie same poważne miny. Mimo to w Rządzącym nie było ani trochę surowości, jak u jego syna, wtedy już wojskowego, jak domyśliłam się po jego stroju.

— Chodźmy, Adiano. Niestety nie mamy całego dnia, choć z chęcią bym cię oprowadził po naszej historii. — Głos Ariusa ponownie wyrwał mnie z zamyślenia. Zastanawiałam się, jaki był jego ojciec i w jakich okolicznościach zmarł.

Wróciliśmy po ścieżce. Mniej więcej pośrodku Ogrodu czekał na nas pięknie przygotowany piknik, ale nie na jakimś starym kocu. Mieliśmy do dyspozycji pleciony dywan, na którym rozłożono porcelanową zastawę. Usiedliśmy, a Arius nalał mi herbatę do filiżanki i podał ciasto z konfiturami. Przez chwilę nie rozmawialiśmy, tylko raczyliśmy się wybornym posiłkiem i najbardziej aromatyczną herbatą, jakiej miałam okazję spróbować.

Kiedy już zaspokoiliśmy pierwszy głód, postanowiłam przerwać milczenie. W ciągu jednego poranka dowiedziałam się o Ariusie więcej niż przez ostatnie dni i musiałam wyjaśnić z nim pewne sprawy.

— Mogę cię o coś zapytać? Oczywiście jeśli nie będziesz czuł się komfortowo, nie musisz odpowiadać. Po prostu chciałabym cię lepiej poznać, a ty sam nie chcesz mi o niczym powiedzieć. — Nie chciałam, żeby to zabrzmiało jak pretensje, ale prawda była taka, że on wiedział o mnie wszystko, a ja o nim prawie nic.

— Pytaj, o co chcesz. Nie chcę mieć przed tobą tajemnic, bo ci nie ufam. Zrozum, czasami ciężko jest mi mówić zarówno o przeszłości, jak i o mojej obecnej sytuacji — odparł ze skruchą.

— Ardal powiedział mi, że źle się czujesz, bo uważasz, że nie spełniasz oczekiwań innych. Sama też to zauważyłam — powiedziałam z większą naganą w głosie, niż początkowo zamierzałam.

— Mówił ci o tym? — Arius wyglądał na złego. Czyżbym nie powinna o tym wspominać? Nie chciałam niczego przed nim ukrywać, żeby też nie musiał tego robić.

— Jak i o tym, że twoja rodzina, może poza twoim bratem, nigdy nie dała ci tego odczuć.

— Nigdy nie mówiłem, że moi rodzice gorzej mnie z tego powodu traktowali. Sam jestem świadom swojej pozycji. Co do mojego brata, to prawda, uwielbia mi przypominać, gdzie jest moje miejsce.

Wydawał się oburzony, że źle pomyślałam o jego rodzicach. Nie dałam się jednak zwieść.

— Czego jesteś świadom? Widzisz tylko swoje wady, skup się na zaletach. Już zapomniałeś, że w ułamku sekundy zaniosłeś mnie na najwyższe drzewo w okolicy? — Wreszcie udało mi się wywołać uśmiech na jego twarzy. — Czyli jednak to pamiętasz — dodałam z satysfakcją.

— Oczywiście, że pamiętam. Jeśli mi kiedyś pozwolisz, pokażę ci, co naprawdę potrafię — odparł, uśmiechając się zadziornie.

— Właśnie o takiego ducha walki mi chodziło! Nie mogę się już doczekać. A korzystając, że wrócił ci dobry humor… — zaczęłam, usiłując wyglądać niewinnie.

— Tak? — Arius spojrzał na mnie podejrzliwie.

— Chciałabym, żebyś opowiedział mi o swoim ojcu. Jak miał na imię? Nikt do tej pory nie wypowiedział na głos jego imienia, ani nie mówił o tym, jaki był. Kiedy zmarł? — spytałam, starając się nie zabrzmieć zbyt nachalnie.

Uśmiechnął się do mnie. Na szczęście nie uraziłam go swoim pytaniem.

— Miał na imię Cedrian i był o całe sto lat starszy od mojej matki, jednak to nie przeszkadzało im w stworzeniu najwspanialszej pary w historii naszej krainy, a może i całego Berlas. Byli nie tylko doskonałymi partnerami w rządzeniu, ale tworzyli prawdziwą rodzinę — oświadczył z uczuciem. — Potem pojawiliśmy się my i dodatkowo dowiedli, że są wspaniałymi rodzicami. Pomimo licznych obowiązków zawsze starali się, żebyśmy spędzali razem dużo czasu. Nawet pomagali naszym magom nas uczyć, mimo że tradycyjnie dzieci Rządzących byli nauczani tylko przez specjalnych nauczycieli. Umarł dwadzieścia lat temu, o wiele za wcześnie. Obowiązki władcy odjęły mu co najmniej sto lat życia — zasępił się na chwilę, ale po chwili odzyskał rezon. — Był wyjątkowy. Odznaczał się szlachetnością i mądrością. Był tą twardą stroną Rządzących, moja matka jest bardziej łaskawa, ale zawsze był sprawiedliwy. Nigdy nie uznawał wojny za wyjście, dzięki czemu razem byli w stanie utrzymać pokój nawet w trudnych sytuacjach, jaka zaszła na przykład z krasnoludami, ale o tym kiedy indziej. Mój brat jest zupełnie innego zdania i ma w tym swoich popleczników. Ojciec nie chciał swojego syna w wojsku, ale Revan uparł się, że dołączy do armii, by w razie potrzeby bronić naszego ludu. Wiem, że w naszej obecnej sytuacji namawia matkę na atak prewencyjny. Na razie zgodziła się wyjść im naprzeciw, by nie dopuścić wojsk nieprzyjaciela na nasze tereny.

— A jakie ty miałeś relacje z ojcem? — spytałam łagodnie. — Ardal powiedział mi o sytuacji, która miała miejsce dawno temu. Revan był bardzo okrutny w stosunku do ciebie i próbował ci wmówić, że nie jesteś synem Cedriana, za co on wypędził go na dwa tygodnie do Lasów.

— Nasz stary mag ma chyba zbyt bujną wyobraźnię. — Starał się zaśmiać, ale nie wyszło mu to zbyt naturalnie.

— Chcesz mi powiedzieć, że ta sytuacja nie miała miejsca? — spytałam podejrzliwie. Trudno było mi uwierzyć w to, że Ardal wymyślił całą historię. Musiała być w niej choć odrobina prawdy.

— Miała miejsce, zaraz po rozpoczęciu przez nas treningów. Jednakże mój ojciec nie wygoniłby Revana do Laów. Zamknął go za to w pokoju i, jeśli dobrze pamiętam, faktycznie spędził w nim dwa tygodnie. Mój brat nie poradziłby sobie w lesie, nie jest z nim tak dobrze zaznajomiony, jak ja.

— Dlaczego mówił ci takie okropne rzeczy?

— Ojciec się zdenerwował, bo, choć mówił je do mnie, w większym stopniu dotyczyły naszej matki — wyjaśnił ze złością w głosie. — Na naszych lekcjach w ogóle mi nie szło, więc postanowił mi trochę podokuczać. Potem oczywiście przystopował, przeprosił mnie i naszą matkę, więc ojciec mu wybaczył. Od tej pory uważał, żeby żaden przytyk nie dotarł do uszu naszych rodziców.

— Czyli nie przestał ci ubliżać? Czemu nikomu o tym nie powiedziałeś?

— Nie chciałem się skarżyć. Poza tym myślałem, że z wiekiem sobie odpuści i nasze stosunki się poprawią — odparł z żalem.

— Rozumiem, że tak się nie stało?

— Nasze relacje można określić jako poprawne. Daleko nam jednak do braterskiej więzi, na jaką miałem nadzieję, kiedy dorastaliśmy. Jako dzieci byliśmy nierozłączni, ale z biegiem czasu popsuło się między nami. Naprawdę nie wiem dlaczego, ale czasami tak się dzieje.

Po jego dobrym nastroju już nic nie zostało. Jeszcze nie widziałam go tak przygnębionego.

— Nie martw się, macie kilkaset lat, by naprawić waszą więź — powiedziałam, poklepując go po ramieniu. Chyba udało mi się go rozbawić tym gestem, bo uniósł lekko kąciki ust.

— Szkoda, że nie mamy tyle czasu na kontynuowanie naszego pikniku — odparł z żalem. — Niestety musimy już iść. Muszę cię zaprowadzić na spotkanie z Revanem. Zdecydowaliśmy, że wstępny trening odbędziesz tylko z nim. Reszta dołączy do was później.

— Nie zostawisz mnie z nim samej, prawda? — spytałam z niepokojem.

— Choćby na moment. — Spojrzał na mnie ze zrozumieniem. Chyba zauważył, że jego brat trochę mnie przeraża. — Poza tym nie mógłbym was zostawić bez tłumacza. Revan nie zna twojego języka, a jedna lekcja to wciąż za mało, nawet dla ciebie. — Wstał i podał mi rękę. — Chodźmy. Oddaj mi swoją książkę, wieczorem ją poczytamy. Teraz już nie starczy nam czasu.

— Mogę ci powiedzieć jeszcze jedną rzecz? — spytałam.

— Oczywiście, pytaj, o co chcesz i mów, co czujesz — odpowiedział żartobliwie, najwyraźniej mając dosyć trudnych rozmów na dziś. Postanowiłam to zignorować.

— Cieszę się, że porozmawialiśmy. Czułam, że wreszcie byłeś ze mną szczery i mam nadzieję, że to nie był ostatni raz — wyznałam, dotykając przez chwilę jego dłoni.

— Przysięgam, że od teraz będę cię zanudzał każdym szczegółem na temat mojej osoby. — Niby żartował, ale ja wiedziałam, że też poczuł ulgę, że wreszcie mógł z kimś porozmawiać.

Wyszliśmy z Ogrodu, a następnie opuściliśmy Pałac. Tym razem użyliśmy trzeciego wyjścia, które znajdowało się blisko schodów prowadzących do sypialni. Zastanawiałam się, czy kiedyś dane mi będzie użyć drzwi frontowych. Wyszliśmy na tereny, których jeszcze nie widziałam. Nie było tam ogrodów, tylko ogrodzony obszar pokryty krótko przystrzyżoną trawą. W środku były poustawiane przeszkody i tarcze służące do ćwiczeń. Tuż przed wejściem na teren treningowy stał Revan z trzema końmi.

Wierzchowce były o wiele większe od tych, które znałam. Mimo to nie wydawały się groźne. Generał trzymał w jednej ręce lejce swojego konia, który miał maść tak czarną, że smoła wypadłaby przy nim blado. W drugiej miał mój kołczan, o którym istnieniu niemalże już zapomniałam. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo stęskniłam się za moją ulubioną formą aktywności. Na nasz widok Revan zawołał zniecierpliwiony, że wreszcie się zjawiamy (zrozumiałam jego słowa, Ardal przezornie nauczył mnie ulubionych zwrotów generała) i żebyśmy dosiedli swoich koni.

Mój był najniższy, ale i tak Arius musiał mnie podsadzić, na co Revan skrzywił się i pokręcił głową. Kiedy wszyscy już byliśmy w siodłach, bez słowa wjechał do zagrody i gestem dłoni nakazał nam zrobić to samo. Na samą myśl o treningu z nim żołądek zacisnął mi się z nerwów.

VIII Łucznicy

Na początku Revan chciał zobaczyć, czy dobrze radzę sobie z jazdą na koniu. Ku mojej uldze tutejsze konie były delikatniejsze, a jednocześnie szybsze i silniejsze. Nie miałam najmniejszego problemu z szybszą jazdą, a nawet ze skakaniem przez przeszkody. Wprawdzie generał ocenił moje umiejętności jako przeciętne, ale Arius obiecał, że jeszcze sam ze mną później poćwiczy.

— Mam nadzieję. Przyda jej się dodatkowy trening, a my nie mamy na to czasu. — Revan spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym, że wcale mnie tu nie chciał.

Cóż, też nie miałam ochoty na jego towarzystwo. Następnie, zupełnie bez ostrzeżenia, rzucił w moją stronę mój kołczan. Ledwo go złapałam, a mój koń poruszył się niespokojnie. Arius spojrzał na brata oburzony i już miał mu coś powiedzieć, ale ten uciszył go gestem dłoni i zwrócił się do mnie:

— Teraz pokaż, czy potrafisz to, do czego cię tu sprowadzono — polecił ostrym tonem.

Wzięłam głęboki wdech i pokazałam mu, co potrafię. Wprawdzie teraz miałam większe trudności w opanowaniu mojego wierzchowca, ale moja celność na tym nie ucierpiała. Revan w milczeniu obserwował moje wyczyny, zaciskając szczękę. Nie wiedziałam, co myśleć o jego reakcji, ale z miny Ariusa wyczytałam, że jest wściekły, bo tak dobrze mi poszło. Najwyraźniej nie lubił się mylić. Mój dowódca coraz bardziej mnie irytował, zwłaszcza że nie przywykłam do jakiejkolwiek hierarchii i traktowania mnie z góry.

Jeszcze przez około godzinę generał wymyślał mi różne konfiguracje i cały czas zabraniał mi zwalniać, więc cały trening musiałam odbyć w galopie. O dziwo, mój koń nie był ani odrobinę zmęczony czy znudzony. W przeciwieństwie do mnie, bo ja marzyłam tylko o tym, aby Revan dał mi już spokój lub chociaż zmienił ćwiczenia.

Po kolejnym kwadransie zauważyłam, że obserwuje nas spora grupa elfów. Elfowie mieli krótkie, ciemne włosy, a eflki długie i związane w ciasny warkocz. Wszyscy byli wysocy i smukli. Stali w równym szeregu, z łukami przy prawej nodze. Przyglądali się moim wysiłkom, ale nie mieli takich kwaśnych min, jak ich dowódca. Byli raczej zaciekawieni. Na ich widok generał kazał mi zejść z konia, a jeden z żołnierzy od razu podbiegł, żeby go ode mnie zabrać. Nawet na mnie nie spojrzał, od razu odprowadził mojego wierzchowca. Arius także oddał mu swojego konia i stanął obok mnie.

— Teraz będziecie ćwiczyć strzelanie w szeregach. Wszyscy łucznicy, których tu widzisz, stoją w pierwszym szeregu. Revan kazał przyjść najlepszym. — Arius wyszeptał mi te słowa do ucha, żeby inni nie słyszeli, w jakim języku rozmawiamy.

— Zrobił to, żebym zobaczyła, że są ode mnie o wiele lepsi — szepnęłam.

— Prędzej, by się przekonać, ile cię jeszcze trzeba nauczyć. A nawet jeśli masz rację, pomyśl, jaką satysfakcję przyniesie ci pokazanie mu, że się mylił. — Uśmiechnął się zachęcająco. Odwzajemniłam uśmiech, ale wyłącznie dlatego, bo i tak już za bardzo się o mnie martwił. — Na razie obserwuj, jak pracuje reszta, a z czasem nauczysz się wszystkich formacji.

Kiedy wrócił łucznik, który zabrał nasze konie, wszyscy ustawili się na swoich pozycjach. Revan zaczął wydawać im polecenia. Nigdy nie widziałam takiej precyzji ruchów. Wszyscy łucznicy wykonywali polecenia z niewiarygodną dokładnością i zgodnie co do sekundy. Nawet wyjmowanie strzał było zsynchronizowane. Revan co jakiś czas sprawdzał moją reakcję i uśmiechał się do siebie zadowolony, widząc, w jakim jestem szoku. Zauważyłam też, że każdy z nich ma przywiązaną do nogi tarczę, choć nie wiedziałam właściwie w jakim celu. Chyba że były dla mnie, bo oni ich zdecydowanie nie potrzebowali.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 5.88
drukowana A5
za 61.73