Przedmowa dla ciebie czytelniku
Warto wiedzieć, że książka w twoich rękach jest zbiorem trzech odrębnych historii z tymi samymi dwoma bohaterami. Pierwsza część pt. Kumulacja Cierpień jest moim debiutanckim opowiadaniem, które okazało się drukiem w 2011 roku. Kolejna część pt. Kumulacja Gniewu została wydana rok później, a ostatnia trzecia część Kumulacja Nienawiści, która została ukończona w 2017 roku, znajduje się po raz pierwszy właśnie tutaj. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ istnieje przepaść pomiędzy debiutem, a ostatnią częścią. Sześć lat to bardzo dużo, a ja jak każdy pisarz rozwijam się, i rok po roku mam lepszy warsztat. Dlatego też uprzedzam, że jest znaczna różnica pomiędzy częścią pierwszą, a ostatnią. Kumulacja Cierpień została poprawiona, jednak starałam się ograniczyć, aby zachowała się oryginalna forma.
Tak więc życzę Ci drogi czytelniku miłej lektury i dziękuję, że Kumulacja trafiła w twoje ręce.
Pozdrawiam serdecznie,
Monika Fudali
I
Kumulacja Cierpień
Kilka ton stali jednym uderzeniem rozniosło w drzazgi drewnianą ścianę domu państwa Becker.
— Jeszcze trochę tej podstawy z kamienia i wystarczy! — wrzasnął brodaty kierownik budowy.
— Spoko, szefie! — odezwał się młodzik, niosący kilka sztuk rurek do rusztowania. — Siergiej ma najlepszego cela.
— Mimo to lepiej, aby wiedział, co ma burzyć, bo jak rozpieprzy fundamenty, albo ścianę nośną to cała ta rudera runie jak domek z kart — burknął w odpowiedzi, zapalając papierosa i zaciągając się głęboko.
— Co oni chcą z tego zrobić? — zainteresował się młody.
Kierownik popatrzył na to co zostało z obszernej sypialni i wzruszył ramionami.
— Ki pieron! — krzyknął nagle. — Paolo! Co ty do cholery robisz z tą ciężarówką?! Rozjechałeś pół warzywniaka świętej pamięci pani Becker! — rzucił ledwo nadpalony papieros w trawnik i szybkim krokiem ruszył przed siebie, przeklinając każdego po drodze.
Jego asystent stojący obok zaśmiał się cicho i spokojnie dopił kawę. Ubrany był w modne jeansy wycierane z przodu i obcisły biały tank top. Był wysokim przystojnym brunetem z krótko ściętymi włosami, o ciemnych oczach. Dobrze zbudowany, dzięki regularnym wypadom z kolegami na siłownię, przyciągał wzrok mijających go kobiet. Miał dwadzieścia siedem lat, dobrze płatną pracę, żonę w ciąży i miłego teścia. Nie narzekał na życie, co najwyżej na zbyt wysokie ceny papierosów.
Już miał iść po plany domu, gdy coś nagle przykuło jego uwagę. Wydawało mu się, że dostrzegł ruch pomiędzy zwalonymi deskami ściany. Odłożył kubek po kawie na krawężnik i podszedł do gruzów.
Coś zachrobotało. Odsunął drewnianą płytę, w której cieniu siedziała skulona popielica. Futerko miała pokryte brudem i kurzem, a jej wielkie onyksowe ślepia wpatrywały się w niego z przerażeniem.
— Chyba rozwaliliśmy ci mieszkanko — powiedział do niej. — Zalecam przeprowadzkę w inne miejsce. Państwo Becker kopnęli w kalendarz, a na ich miejsce wprowadzają się młodzi, którzy na pewno nie tolerują dzikich lokatorów.
Zwierzątkiem niespodziewanie targnął konwulsyjny skurcz. Gwałtownie zaczęło drapać pazurkami o chodnik z taką siłą, że te momentalnie popękały i zaczęły krwawić. Popielica dławiła się, wydając z siebie gardłowe skrzeki.
Mężczyzna odskoczył jak oparzony widząc, jak żółć wylewa jej się z pyska. Konwulsje wzmogły się, przybierając niemal rytmiczne ruchy — od żołądka do gardła zwierzęcia. Ze śliną popłynęła krew, zalewając śluzowatą mieszanką chodnik.
Poczuł, że robi mu się niedobrze, a śniadanie niebezpiecznie podeszło mu do gardła.
Popielica przestała skrzeczeć, wydawane przez nią odgłosy przeistoczyły się w dziwne bulgotanie. Chwyciła się łapkami za głowę i zaczęła w panice zdzierać sobie skórę z pyska resztkami pazurów, które wbiły się w powieki i rozdarły delikatne błony. Z oczodołów, przez zakrwawione rany wypływał miąższ.
Nagle coś pojawiło się w paszczy popielicy. Błysnął złotawy i nieregularny kształt. Zwierzę w bólu i cierpieniu rozrywanego ciała zaczęło szarpać ową rzecz łapkami. Z okropnym trzaskiem łamanych zębów oraz piskiem rozpaczy, popielica wyszarpnęła przedmiot z jamy ustnej. Fuknęła krwią i z furią wybiegła na ulicę wprost pod koła nadjeżdżającej wywrotki.
Paolo zgrzytnął hamulcem.
— Co to do cholery było, Danny?! — zapytał, wysiadając i przyglądając się zwłokom rozmazanym na kole. — Głupie dachowce. Nie mają oczu czy co?!
Brunet odetchnął ciężko i uspokoił serce. Nigdy nie widział czegoś tak okropnego.
— Chłopie, wszystko porządku? — Paolo przyjrzał mu się z troską. — Nie wyglądasz najlepiej.
— Dobrze… nic mi nie jest. Jestem po prostu zmęczony — odpowiedział wymijająco, starając się nie patrzeć na krew i śluz pod swoimi nogami. — Jedź już z tym gruzem, bo kierownik się wkurzy.
Poczekał, aż kolega wejdzie do ciężarówki i odjedzie, po czym schylił się po przedmiot wypluty przez popielicę. Ku jego zaskoczeniu była to dziesięciocentymetrowa szpilka do włosów. Wyglądała jakby była wykonana ze złota. Nie umiał stwierdzić czy ze szczerego. Jej kształt był dziwny. Miał formę człowieka z czterema dłońmi, okrytego płaszczem z kapturem naciągniętym na głowę. Na plecach odzienie było rozcięte, a skóra postaci wytatuowana była napisami w niezrozumiałym dla niego języku. Cztery dłonie postaci uchwycone zostały w odmiennych gestach. Prawa górna wznosiła palec wskazujący ku niebu, natomiast druga trzymana była poziomo. Lewe ręce były odwrotnością prawych, ta na górze tkwiła w poziomie, a dolna wskazywała ziemię.
Szpilka została pięknie wykonana, lecz równocześnie było w niej coś przerażającego.
— Hej, Danny! — zawołał jeden z robotników. — Szef cię szuka!
Brunet niewiele myśląc, schował szpilkę do kieszeni i zaraz o niej zapomniał.
***
Rebecca podekscytowana rozkładała na stole talerze i sztućce. Nie mogła się doczekać powrotu męża. Chyba po raz setny spojrzała na teczkę leżącą na komodzie. Dzisiaj odebrała wyniki badania USG od lekarza. Z uśmiechem pogładziła pokaźny już brzuch, okryty białą koronkową tuniką. Danny będzie szczęśliwy, to już na pewno chłopiec, pomyślała uradowana.
Usłyszała szczęk otwieranego zamka. Prędko skierowała się ku wejściu i padła w objęcia męża.
— Kochanie, ostrożnie. Nie chcę zgnieść dziecka — powiedział, całując żonę.
— Nic mu nie będzie, a ja się stęskniłam! — zrobiła urażoną minkę.
Danny pogładził kasztanowe loki opadające na śliczną okrągłą twarz jego wybranki. Jej duże zielone oczy o długich jak miotełki czarnych rzęsach skrzyły się wesoło.
— Pięknie dzisiaj wyglądasz — zauważył, muskając jej malinowe usta.
— Przecież zaraz będą goście… — zachichotała.
— Tak? To dziś wtorek? — zapytał zaskoczony.
— Oczywiście, że wtorek, głuptasie! Ściągaj prędko to śmierdzące potem ubranie i biegnij się umyć. W łazience przygotowałam ci wszystko co potrzebne.
Mężczyzna zrzucił z siebie spodnie oraz koszulę, raz jeszcze ucałował żonę i zniknął za drzwiami łazienki. Rebecca poszła do pralni. Przeszukując kieszenie spodni męża przed włożeniem do pralki, natrafiła na coś ostrego. Szybko cofnęła rękę. Z palca popłynęła szkarłatna stróżka krwi. Zatamowała krwawienie chusteczką i już ostrożniej wyciągnęła przedmiot.
Z uwagą przyjrzała się szpilce do włosów. Nie wiedziała, skąd Danny wytrzasnął coś takiego, ale spodobało się jej. Zauważyła, że spod poły płaszcza postaci wystają dwie uzbrojone w szpony stopy jakiegoś zwierzęcia.
— Kochanie — krzyknął z łazienki Danny. — Ktoś puka do drzwi!
Podbiegła do lustra i zręcznie umocowała nową ozdobę w upiętym na szybko grubym koku. Zatrzymała dłonie, gdy dostrzegła za sobą jakiś cień, lecz kiedy się obróciła, już go nie było. Pokręciła głową, tłumacząc sobie to jako przywidzenie i poszła otworzyć gościom drzwi.
***
Keisuke, co się stało? — zapytał Sato, podchodząc do okna, przez które uporczywie wyglądał jego starszy brat.
— Burzą siedlisko śmierci — odpowiedział cicho. — Żal przelewa się w jedność i staje się demonem.
— Nie rozumiem… — Sato zerknął na niego zaskoczony.
Keisuke usiadł ciężko w fotelu, nie siląc się na wyjaśnienia. Miał okrągłą twarz z blisko osadzonymi, typowymi dla Azjatów brązowymi oczami. Był lekkiej budowy, średniego wzrostu oraz rzucającymi się w oczy długimi palcami, jakby stworzonymi do gry na pianinie, które tymczasem obrastało kurzem w ich holu. Kruczoczarne włosy miał równo przystrzyżone do linii karku, ale grzywka zdecydowanie domagała się podcięcia. Wyglądał na zaniepokojonego.
Sato był już przyzwyczajony do pewnych dziwnych zachowań brata. Przesiadywał w swoim pokoju mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa lub odprawiał wielogodzinne medytacje, czasem też znikał na kilka dni nie podając jasnego powodu. Sato nie był do końca pewny co dokładnie wykłada na uniwersytecie w którym pracuje, podobno coś na temat religii.
Niekiedy, tak jak dzisiaj, mówił od rzeczy o jakichś duszach czy wahaniach energii. Sato nic z tego nie rozumiał, monolog brata kojarzył mu się ze spirytyzmem, ale jego wiedza w tej materii ograniczała się do kilku usłyszanych historii o duchach i filmie Egzorcysta. Nie raz i nie dwa, pytał go, co ma na myśli, ale ten nigdy nie odpowiadał, jakby te słowa w ogóle nie powinny być przez Sato usłyszane. Rodzice też nie chcieli nic mówić. Owiewali wszystko aurą tajemnicy. Dlatego też wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję, aby spróbować wyciągnąć z Keisuke jakieś informacje na ten temat.
— Coś nie tak z domem państwa Becker? — zapytał, siląc się na obojętność. — Przecież oni byli starzy, a to, że umarli w tym samym czasie, to się po prostu zdarza.
Starszy brat popatrzył na niego zza gęstej grzywki kruczoczarnych włosów, jakby coś rozważając. Spokojnym gestem przebiegł palcami po srebrnym łańcuszku, chowającym się pod jego szarą koszulką z białym poziomym pasem po środku piersi, a następnie potarł otwartą dłonią czarne spodnie.
Odezwał się po dłuższej chwili:
— Sato… państwo Becker nie do końca umarli. Oni są uwięzieni.
— Jak to?! Przecież widziałem, jak ich wynoszą w workach — oświadczenie brata zszokowało go.
Keisuke odkaszlnął. Ponownie zlustrował wzrokiem młodszego brata. Wysoki, gibki i energiczny. Skory do pomocy, niekiedy naiwny, ale o czystym sercu. Zawsze taki był. Nigdy mu się nie narzucał, gdy on sam milczał. Jedynie łowił skrawki wiedzy pozornie przypadkowymi pytaniami. Wiedział do czego teraz zmierza. Wyczuwał w nim pragnienie poznania prawdy. Był przepełniony pytaniami, na które tyle lat nie otrzymywał odpowiedzi. Jemu samemu milczenie nie przychodziło z łatwością. Ufał Sato od maleńkości i okłamywanie go przez pół życia, zatruwało mu sumienie. Już najwyższy czas, pomyślał. Rodzice zrozumieją, to już dorosły człowiek.
— Ten dom jest stary — zaczął spokojnie Keisuke. — A domy są jak ludzie. Kumulują w sobie wszystko, co złe. Zapewne mieszkało w tym domu wiele rodzin. Tych szczęśliwych, i tych mniej. Ciągle nowi ludzie i ich uczucia, które wyładowywali w tych murach, przez długi czas wchłaniane były przez ściany. Smutki, cierpienia i złości mieszkańców kumulowały się nad tym miejscem. W ten sposób umiera dom. Staje się zimny i nieprzyjemny, smutny i zapomniany. Nieszczęściem jest, gdy w takim domu umiera człowiek. Dom nie pozwala odejść duszy zmarłego. Więzi ją w klatce cierpień, które skumulował. Gdy takie miejsce zostaje zburzone, wtedy ta — powiedzmy — „dusza domu” materializuje się w postaci przedmiotu o kształcie swojego zła, a to zło staje się demonem o tych cechach. Nie jest to bezcelowe. w ten sposób demon chce przenieść się do ciała przypadkowego człowieka, opętać go, często zabić i zasiedlić kolejny dom.
Sato w zamyśleniu obracał swoją skórzaną bransoletką i spojrzał na dźwig burzący kolejną ścianę domu państwa Becker. Długo rozważał jego słowa. Wypowiedź brata wydawała mu się czymś abstrakcyjnym, a równocześnie czymś bardzo realnym. Nie był typem osoby, która automatycznie neguje sprawy wykraczające ponad normę. Zresztą trochę się tego spodziewał.
— Czy oni nie byli szczęśliwi? — nasunęło mu się pytanie. Bardzo chciał zapytać Keisuke, skąd on to wszystko wie, ale bał się, że ten przestanie mówić i zwyczajnie go spławi.
— Kiedyś na pewno byli, lecz z czasem, gdy życie podkłada nam kłody pod nogi, stajemy się coraz bardziej zgorzkniali. Oni byli związani ze sobą bardzo długo. Zapomnieli o pielęgnowaniu swojej miłości. Nie kochali siebie już od dawna, ale byli za starzy na samotność i w złości znosili swoje towarzystwo. Umarli razem, ale ich dusze nie zaznały spokoju. Dom ich uwięził, a teraz go burzą i całe jego zło przeistacza się w demona.
— Czy ten demon jest niebezpieczny? Mówiłeś, że może opętać człowieka i zmusić go do znalezienia nowego domu — zapytał instynktownie, mocno odczuwając nienaturalność tego pytania.
— Demon częściowo manipuluje człowiekiem, którego opętał. Zmienia go, podsuwa złe myśli i żeruje na jego dezorientacji. Jest zdolny do wszystkiego. Może swobodnie zabijać, żywić się strachem czy cierpieniem innych, a przede wszystkim swojego nosiciela. Nie może jednak zostać w tym ciele na zawsze. Musi ponownie zamieszkać w murach nowego domu. Jednak wtedy jest już o wiele silniejszy. Wszystko zależy od ilości dusz zabitych przez niego ofiar. Jego potęga może być tak wielka, że samodzielnie mógłby zabijać w murach swojej siedziby.
— To straszne — wykrztusił Sato.
Wierzył w zło, ale nie był świadomy takich rzeczy, ani nie wiedział o istnieniu demonów żywiących się negatywnymi emocjami. Z niepokojem powiódł wzrokiem po okalających ich ścianach. Kwadratowy pokój w stylu nordyckim wyposażony w jasne drewniane meble, nie wydawał się złowrogi. Keisuke uprzedził jego pytanie.
— Bez obaw, nasz dom jest czysty. To bardzo skrajne przypadki, ale niestety zdarzają się.
Sato wyraźnie uspokojony, otworzył okno i oparł się o framugę. Przez chwilę obserwował krzątaninę robotników, po czym zaryzykował pytanie:
— Czy to dlatego właśnie nie chciałeś iść ze mną do nich w odwiedziny, po tym jak się tu przeprowadziliśmy? Bo… czułeś tą złą duszę domu?
Keisuke nie odpowiedział od razu. Popatrzył na niewielki posążek Buddy otrzymany od kuzynki. W jego spokojnym obliczu szukał potwierdzenia słuszności swojego dokonanego dziś wyboru. Wyszeptał krótkie:
— Tak.
Sato rzucił mu spojrzenie pełne niemej prośby.
— Zauważyłem to, gdy byłem dzieckiem — zaczął niepewnie Keisuke, ale po chwili jego głos zyskał na sile. — W każdym domu odczuwałem inną aurę. Niektóre były tak silne, że sprawiały mi duchowy ból. Spostrzegałem cienie, białe postacie w lustrze. Były to zbłąkane w świecie żywych dusze. Dlatego wyjechałem na trzy lata do Japonii gdzie opiekowała się mną babcia. Wiem, że rodzice mówili ci również o mojej szkole za granicą. Częściowo było to kłamstwem, owszem uczyłem się, ale i pobierałem nauki w różnych świątyniach. Mądrzy ludzie nauczyli mnie technik pozwalających na pomaganie tym duszom, a także wskazali, jak się przed nimi chronić. Ich chęć powrotu do ciała jest niekiedy dla mnie niebezpieczna — Poruszył się niespokojnie na siedzisku. — Niestety, nie mogłeś o tym wiedzieć. Tego życzyli sobie rodzice. Bali się, że powiedziałbyś o tym komuś i moje zdolności wyszłyby na jaw. Wielu ludzi pragnęłoby porozmawiać ze swoimi zmarłymi rodzinami. Podobne rytuały szybko wyczerpują duchową moc medium i mogłyby mnie zabić. Jednak podejrzewam, że tak naprawdę chcieli oszczędzić tobie oraz mnie wytykania palcami. Mało osób wierzy w świat równoległy, a jeszcze mniej w niepokojące demony zagnieżdżające się w domach…
Sato przez dłuższą chwilę układał to wszystko sobie w głowie. Odwieczne zachowanie brata i rodziców, teraz miało sens. Pamięta jak przez mgłę, że mając sześć lat, brat niespodziewanie wyjechał do babci. Wrócił dziwne zamknięty i mniej skory to zabawy. Chodził do szkoły, ale często znikał, a mama tłumaczyła, że wysłała go na kurs podciągający go w nauce bo miał tyły. Nie bardzo jej wierzył, ponieważ brat zawsze pomagał mu przy zadaniach domowych.
Westchnął. Chociaż wciąż miał wiele pytań, to poczuł dziwną ulgę, jakby bycie „poza” prawdą przez te wszystkie lata, utworzyło dziwny ciężar na jego sercu. Teraz wydawał się lżejszy. Zaskakujący był fakt, że nie miał do nikogo żalu. Argumenty którymi kierowali się jego rodzice, miały po prostu mocne podstawy.
— To co mi powiedziałeś wiele dla mnie znaczy — powiedział Sato, obracając twarz ku niemu.
Miał duże brązowe oczy o europejskim kształcie. Nie ma się czemu dziwić, ich ojcem był Polak, który podczas stażu w szpitalu bez opamiętania zakochał się w ich matce Japonce. Pomimo, że był młodszy o sześć lat, jego miłość została odwzajemniona. Pobrali się i byli szczęśliwym małżeństwem po dzień dzisiejszy. Sato odziedziczył po ojcu nie tylko wzrost, ale też szczupłą twarz. Podbródek miał wąski, nos zgrabniejszy i mniej płaski niż Azjaci. Jednak rysy i czarne jak węgiel włosy nadal uwydatniały jego Japońską krew.
Sato ponownie skierował wzrok na teren budowy. Mężczyzna, którego obserwował, nagle pochylił się nad gruzami domu, po czym gwałtownie odskoczył. Po chwili coś błysnęło na ziemi, a jakieś zwierzę wybiegło z ruin wprost pod ciężarówkę. Kierowca zatrzymał się, porozmawiał chwilę z mężczyzną i odjechał. Ten schylił się po migocący kształt, leżący między deskami.
— Keisuke, jaki to może być przedmiot? — zapytał niepewnie, czując narastającą adrenalinę płynącą we krwi.
Brat zerwał się i przypadł do okna. Podążył za jego wzrokiem i wnikliwie popatrzył na mężczyznę. W jego dłoni coś wyraźnie błyszczało złotem.
— Całość odwzorowuje dusze pochłonięte przez demona — wyjaśnił.
— Wiesz, że państwo Becker byli skąpi? — retorycznie zapytał Sato, nerwowo zaciskając palce na framudze okna. — Chyba ktoś właśnie znalazł ten przedmiot — zaniepokoił się.
Keisuke uspokajająco położył dłoń na jego ramieniu, mówiąc:
— Mogę to powstrzymać, ale potrzebuję kilku rzeczy.
***
Rebecca obudziła się, czując dziwny posmak w ustach. Zwlekła się z łóżka i poszła do łazienki aby je przepłukać, po czym skierowała się do kuchni. W zlewie leżało kilka brudnych naczyń zostawionych przez Danny’ego po śniadaniu. Ziewając, otworzyła niską lodówkę w poszukiwaniu soku pomarańczowego. Słonawy posmak jednak powrócił. Próbowała zabić go dwiema szklankami zimnego napoju, lecz nie dało to pożądanego efektu.
Niespodziewanie coś utknęło jej w przełyku. Kaszlnęła, ale nie pomogło, wręcz przeciwnie, coś szczelniej wypełniło jej przełyk. Coś chropowatego i drażniącego. Szarpnął nią dławiący kaszel. Odebrało jej dech w piersiach. Podbiegła do umywalki, włożyła palec do ust i zwymiotowała. Z ulgą napełniła płuca tlenem. W resztkach jeszcze niestrawionej kolacji leżała kulka zbitych, kędzierzawych włosów. Rebecca o mało nie zwymiotowała powtórnie na samą myśl o tym, że to ohydztwo znalazło się w jej przełyku.
Wzięła obrzydlistwo przez papierowy ręcznik i wyrzuciła. Czaszka jej pulsowała. Nie chciała wiedzieć, skąd wzięło się w niej coś takiego. w głowie nie znalazła na to żadnego logicznego wyjaśnienia. Chciała jedynie jak najszybciej o tym zapomnieć.
Ciszę przedarł dźwięk dzwonka u drzwi. Kto jest na tyle nienormalny, żeby przychodzić do mnie tak wcześnie rano?!, pomyślała poirytowana.
Otworzyła drzwi. W progu stała niska starsza kobieta.
— Mamo! Co ty tu robisz?! — powiedziała zaskoczona, a w myślach dodała: No właśnie, to jest jedyna osoba do tego zdolna.
— Wracam właśnie ze wsi i pomyślałam, że przydadzą się wam świeże warzywa — odpowiedziała z uśmiechem, wchodząc bezceremonialnie do mieszkania.
— Nie musiałaś z tego powodu nadkładać dodatkowych dwóch godzin jazdy — Rebecca skrzywiła się niezadowolona. Po to się wyprowadziliśmy tak daleko, żebyś zostawiła nas samych. Inaczej nigdy byśmy nie dorobili się dziecka, żaliła się w myślach.
— Czego się nie robi dla wnusia — matka poklepała ją po brzuchu. — Musi mieć dużo siły.
Ale nie nadwagę, odparowała w głowie.
— To może kawy, mamo? Na pewno jesteś zmęczona — zaproponowała Rebecca.
— Herbaty, broń Boże kawy! Jakby mi ciśnienie podskoczyło, to bym trupem tu padła!
To może dwie kawusie?
Usiadły w kuchni i staruszka zaczęła trajkotać o tym, co się nawinie, zaczynając od swojej trasy pielgrzymek.
— Specjalnie kupiłam pięć różańców, poświęconych przez biskupa — pochwaliła się, wyciągając dwa pudełeczka i podsuwając córce pod nos. — Jeden dla dziecka pod poduszkę, a drugi dla ciebie. Oczywiście nie mam dla Danny’ego, ale ja się wciąż modlę o jego nawrócenie, kochanie — zapewniła. — Do Najświętszej Panienki, rano i wieczorem.
Kobieta wykonała żarliwy znak krzyża.
— Uhm… dziękuję, mamo — Rebecca starała się udawać zadowoloną z prezentu. — To naprawdę nietypowy podarunek.
Pięknie będzie wyglądać na dnie szafy, pomyślała zjadliwie.
Już miała chwycić pudełko z herbatą, ale zatrzymała rękę. Dlaczego tak bardzo ją dziś irytuje? Przecież już dawno uodporniła się na jej gadanie, po tylu latach wspólnego. Skąd ta złość i rozdrażnienie? Rebecca poczuła się nieswojo sama ze sobą.
— Powąchaj, on pachnie jabłkami! — staruszka wyciągnęła różaniec i wcisnęła jej do ręki.
Rebecca wrzasnęła, czując okropny ból. Upuściła różaniec odruchowo przyciskając dłoń do piersi.
— Matko Boska, co się stało?! — krzyknęła matka, podnosząc z namaszczeniem rzucony różaniec.
Rebecca nie słuchała jej. Powoli otworzyła dłoń, wywołując tym samym falę piekącego bólu. Na palcach i po wewnętrznej stronie dłoni wypalone były czerwone znamiona paciorków różańca. Oparzenia już zaczęły podchodzić krwią.
Prędko włożyła dłoń pod zimną wodę.
— Skaleczyłaś się? — zaniepokoiła się matka.
— To tylko draśnięcie — skłamała.
Te dziwne dwa wypadki zaniepokoiły ją. Teraz naprawdę się bała. Nie potrafiła ich sobie racjonalnie wytłumaczyć. Przecież takie rzeczy nie przydarzają się ludziom. Nikt nie zostaje poparzony tandetnym różańcem.
***
Co, do cholery!? — syknął Danny, porażony nagłym odrętwieniem ręki. Upuścił kubek z kawą. Przyjrzał się dziwnym bliznom na lewej dłoni.
Paolo spojrzał mu przez ramię. Jak zwykle mocno śmierdział tytoniem.
— Dziurawy kubek po kawie? — zasugerował.
— Nie wydaje mi się, żeby gorąca kawa zostawiała aż takie oparzenia. Szczególnie, że nie mam ani odrobinki wrzątku na skórze — odparł zdziwiony Danny.
Kumpel wzruszył ramionami.
— To nie wiem.
— Nieważne, ale boli jak cholera — złościł się Danny, dmuchając na obrażenia. — Do tego mam dzisiaj rocznicę ślubu i wybieram się z Rebeccą do restauracji. Ostatnio chodzi podenerwowana zbliżającym się porodem, chce aby to był dla niej romantyczny wieczór.
— Posmaruj to czymś, może trochę zejdzie do wieczora — poradził kumpel.
— No mam nadzieję.
— Nadzieja jest matką głupich — zarechotał Paolo, pukając się w czoło.
— Nie masz nic lepszego do roboty? — ironicznie odparował Danny.
Podniósł upuszczony kubek i wrzucił do kosza za swoimi plecami. Zauważył Azjatę opartego o ich kontener biurowy.
— Przepraszam, ale to teren budowy — powiedział do niego.
Mężczyzna oderwał się od blaszanej ściany, unosząc dłonie w geście poddania. Ubrany był w beżową koszulkę z dekoltem w serek, rozpiętą czarną marynarkę oraz bordowe eleganckie spodnie i czarne skórzane mokasyny.
— Przepraszam, ale czekam na kierownika — usprawiedliwił swoją obecność.
— Przykro mi, ale dzisiaj ma wolne. Może mogę w czymś pomóc? Jestem jego asystentem.
— Miał mnie oprowadzić po trenie — powiedział.
Danny uniósł brwi.
— Oprowadzić? Po tym pobojowisku? — wskazał otwartą dłonią, praktycznie strzępy domostwa Beckerów.
— Dokładnie — odparł mężczyzna nie wdając się w szczegóły i podał mu stosowny dokument.
Danny przebieg po nim wzrokiem, ze zdziwieniem stwierdzając, że pozwolenie pochodzi z policji. Cóż, nie miał zamiaru tego lekceważyć. Sprawdził jego tożsamość, porównując dane z tymi w treści dokumentu.
— Pan Keisuke Kurokawa, tak? Dobrze wymawiam? Jest pan Japończykiem?
— Pół-Japończykiem, i tak, dobrze pan wymawia panie…
Asystent speszony własną gafą wyciągnął dłoń:
— Danny Ruger — Uścisnął mu dłoń i skinął na biuro. — Pożyczę panu kask, bez tego nigdzie nie wejdziemy.
Zniknął za obskurnymi drzwiami blaszaka i wrócił z wściekle czerwonym kaskiem budowlanym. Na głowie miał już taki sam tyle że biały.
— Proszę, może nie jest to szczyt mody, ale ratuje życie — podał jeszcze jaskrawo-żółtą kamizelkę. — To do kompletu.
Keisuke posłusznie uzbroił się w oba gadżety i wspólne ruszyli udeptaną przez pracowników ścieżką.
Budynek był wyburzony do połowy. Ostała się przednia część z zaniedbanym gankiem i frontowymi drzwiami. Można było dostrzec wybebeszoną z wszelakich sprzętów kuchnię, fragment mahoniowych schodów wiodących już do nicości oraz część salonu. Reszta stała się tylko kupą gruzu, wypłowiałych i połamanych desek oraz rur, czy kabli instalacyjnych.
— Dopiero zaczynamy zwożenie gruzu, więc proszę uważać pod nogi — ostrzegł Danny. — Co konkretnie chce pan zobaczyć?
Keisuke nie odpowiedział. Kucnął i musnął palcami pobliski fragment starej tapety, która zapewne wypełniała wnętrze niegdysiejszego salonu. Nikły prąd połaskotał jego palce. Odsunął dłoń. Aura w tym miejscu była gęsta od negatywnych emocji. Bezpośredni kontakt tylko wzmagał te doznania. Cokolwiek z tego powstało było na wskroś złe.
— Możemy się przejść dookoła domu? — zapytał asystenta.
— Oczywiście, proszę za mną.
Gdy szli, Keisuke zagadnął.
— Ładna kawałek ziemi prawda? — wysilił się na kłamstwo, gdyż każdy krok bliżej ściany domu przyprawiał go o dreszcze. Ten typ aury odpychał jego zmysły niczym minusowy magnes z szorstkością papieru ściernego. Wzmocnił bariery w swoim umyśle, aby zagłuszyć te oddziaływania. — Chciałby pan mieć coś podobnego?
Mężczyzna parsknął.
— Pewnie, ale nie mam takich pieniędzy. Kto by nie chciał mieć własnego domu? Moja żona byłaby zachwycona, a i dziecko miało by gdzie pobiegać. Ech, niestety to jeszcze dla nas nie osiągalne — westchnął, poprawiając kask.
— Ma pan dzieci? — Keisuke starał się ukryć napięcie w głosie. — Można zapytać ile mają lat?
Danny zatrzymał się i obrócił do niego. Dumę miał wypisaną na przystojnej twarzy.
— Jeszcze w drodze, ale już wiem, że to chłopczyk.
— Moje gratulacje — Keisuke wyciągnął dłoń w szczerym geście, którą on uścisnął z szerokim uśmiechem.
— Dziękuję, ale czy to nie kobiety wykonują najtrudniejszą pracę w tym wszystkim? — ruszył dalej.
— Każdy ma swój wkład.
— Święte słowa, zapamiętam i przekażę żonie jak będzie mówić, że nic nie robię — roześmiał się krótko. — No to zrobiliśmy kółeczko — oświadczył, gdy wrócili do punktu z wyjścia.
Keisuke udawał, że ocenia całość posiadłości, po czym powiedział:
— Dziękuję, to mi wystarczy.
— Proszę bardzo.
Oddał mu sprzęt, pożegnał się i ruszył w dół ulicy. Po tej rozmowie wiedział już jaka jest stawka. Trzy dusze są w niebezpieczeństwie.
***
Rebecca zagryzła wargi w niemej frustracji. Od kilku minut próbowała zapiąć suwak zielonej aksamitnej sukienki, a wąska jak trumna przebieralnia utrudniała to zadanie. Opuściła drętwiejące już ręce. obróciła tyłem do lustra i zerknęła za siebie.
— Ale ze mnie idiotka — szepnęła do siebie.
Odkryła przyczynę kłopotu. Była za ciasna. Jej blade okryte krostami plecy, prawie wylewały się z ciasno przylegającego materiału. Na ten widok zrobiło jej się niedobrze.
Zobaczyła w sobie tłustą spasioną świnię.
Jej oczy wypełniły się łzami. Drżąc, popatrzyła na wystający niczym balon brzuch. Miała ochotę ryczeć jak bóbr i bić pięściami w okoliczne tekturowe ściany. Jedynie obecność w sklepie powstrzymała ją przed tym aktem.
Odetchnęła kilkakrotnie próbując się opanować. Ponownie wykręciła ręce za siebie i zaczęła walkę z zamkiem. Chciała jak najszybciej pozbyć się z siebie tej krępującej zbroi. Jednak suwak ani drgnął. Zaczął ślizgać jej się miedzy palcami. Zdesperowana kobieta chwyciła ząbki nad suwakiem i próbowała je odchylić, licząc na to, że zacięty materiał puści. Wszystko to robiła po omacku, z ogromnym trudem swojej nabrzmiałej sylwetki.
Niespodziewanie poczuła ostry jak brzytwa ból. Krzyknęła.
— Proszę Pani? Czy wszystko w porządku? — usłyszała zaniepokojony głos ekspedientki obsługującej numerki do przebieralni.
— Tak, przepraszam — odpowiedziała odruchowo.
Ponownie obejrzała się za siebie. Nic nie było w porządku.
Momentalnie zaschło jej w ustach, a serce przyspieszyło w piersi. Na plecach widniało pięć nieregularnych pręg. Rany były świeże, ale na tyle płytkie, że nie sączyła się z nich krew.
Rebecca z trudem łapiąc powietrze, przylgnęła do przeciwległej ściany. Popatrzyła na swoje paznokcie. Były czyste, zresztą nie byłaby wstanie zadać sobie takiego ciosu. Jej rozum krzyczał, nie, bił na alarm, że coś jest nie tak. Że coś z nią tu jest!
Ułożyła usta do krzyku, do błagalnego wzywania pomocy, ale nagle jej umysł zakrył całun otępienia. Poczuła totalny spokój. Już nie potrzebowała wytłumaczenia dla tej sytuacji. Cokolwiek przygasiło świadomość, pozwoliło jej na wyciszenie. Był to mrok.
Kiedy się ocknęła, była już poza sklepem i nie wiedzieć czemu nie mogła sobie przypomnieć, co przed chwilą przymierzała. Odniosła wrażenie, że ma lukę w pamięci. Bardzo nieprzyjemną i niepokojącą lukę. Otrząsnęła się z tego niekomfortowego odczucia i zrzuciła go na poczet zmęczenia. Poprawiła złotą spinkę wpiętą we włosy i ruszyła do domu.
***
Keisuke zwinął dywan pod ścianę i na gołych deskach parkietu, wokoło białej świecy rozłożył pięć przedmiotów: kawałek gruzu z fundamentów domu państwa Becker, różaniec, złotą obrączkę, pukiel włosów zarówno pana i pani Becker oraz kilka kropel jego własnej krwi. Rzeczy miały określone położenie. Gdyby pociągnąć między nimi linię i połączyć je w odpowiedniej kolejności, powstałby pentagram. Właśnie ten znak miał w jakiś stopniu ochronić go przed złem, podczas próby przywołania demona, a w razie konieczności pomóc utrzymać go w ryzach. Ponadto przedmioty były ściśle powiązane z duszami staruszków, aby ułatwić kontakt z tymże właśnie demonem, a nie przypadkowym pomiotem. Kamień z fundamentów był esencją i symbolem duszy domu, różaniec łączył się z panią Becker, która — jak się dowiedział — była mocno wierząca. Złoto symbolizowało ich chciwość, włosy były mostem łączącym ich z ciałem fizycznym, a jego krew potrzebna była do zwabienia i utrzymania połączenia z demonem.
Keisuke obejrzał się na brata, który przysnął na jego łóżku, po czym zapalił świecę. Naciął kciuk srebrnym sztyletem i przygasił płomień swoją krwią. Zamknął oczy i oczyścił umysł, aby myśleć tylko o jednym. O duszach państwa Becker.
Przywołując myślami małżeństwo, otworzył oczy i spojrzał na dymek z ugaszonej świecy. W pokoju zrobiło się chłodno. Na jego ciele wystąpiła gęsia skórka. Pomieszczenie momentalnie wyciszyło się. Absolutna cisza. Keisuke wyraźnie słyszał własną krew pulsującą mu w żyłach, bicie serca i równomierny oddech. Cisza nabrała takiego nienaturalnego ciśnienia, że na moment odebrało mu dech w piersiach.
Dymek ze świecy leniwie popłynął do góry, rozrastając się mozolnie. Jego objętość stawała się niewyobrażalnie ogromna. Niczym chmura zawisł pod sufitem, przez chwilę się kotłował, po czym zaczął przybierać określoną formę. Kształt postaci w płaszczu o czterech dłoniach powstał z dymu i kurzu pokojowego.
— Czego chcesz, jeśli nie śmierci? — odezwał się demon stłumionym, syczącym głosem.
— Nie pragnę swojej śmierci, lecz twojej — odpowiedział spokojnie Keisuke.
Postać zadrżała i okręciła się wokół własnej osi.
— Nie jesteś głupcem, skoro mnie przywołałeś, ale brakuje ci wiedzy, bo zapewne nie wiesz, że mnie nie da się unicestwić — tym razem głos przerodził się w piszczący zgrzyt.
— Ale można zniszczyć większą część ciebie, sprawić, że już nigdy nie pochłoniesz żadnej duszy, nie opętasz nikogo i nie będziesz mógł żywić się ludzkim złem. Będziesz uwięziony w mieszaninie uczuć przechodniów, wiecznie nienasycony. To prawie jak śmierć, a może i gorzej.
Demon wydał z siebie odgłos przypominający skowyt wilka. Groźnie pochylił się ku Keisuke. Płuca zaczęły go mocno boleć, domagając się powietrza, które demon wysysał jak gąbka. Zaczął się dusić, ale nie spuścił wzroku z postaci, nie zamknął oczu i nie zerwał kontaktu umysłowego. Keisuke nie przypuszczał, że będzie aż tak potężny. Próbując opanować naruszone bariery postawione w swojej głowie, poczuł okropny ból serca. Ledwo wytrzymał impuls ataku rozchodzący się po całym ciele.
Nagle demon cofnął się. Keisuke łapczywie łapał zwrócone powietrze i próbował uspokoić rozszalałe tętno. Nie spodziewał się, że będzie na tyle silny, aby częściowo przedrzeć się przez jego mur.
— Wiem, że jeśli cię zabiję, to twoja dusza łatwiej dokona mojego unicestwienia — słowa brzmiały ochryple, niczym struny gardłowe starca. — Skoro jednak chcesz tego dokonać, to dlaczego mnie przywołałeś?
— Proponuję pakt. Nie zabiję cię, jeżeli uwolnisz dusze Beckerów oraz kobietę którą opętałeś. Dam ci nowy dom, w którym będziesz od nowa liczył czas.
Demon warknął złowrogo i znowu się zachwiał.
— Wiesz już o kobiecie? Imponujące. Widzę też, że znasz zasady zawierania paktów przez demonów i ludzi. Jednak nie zapominaj, że ja też mogę mieć wymagania.
— Wiem o tym — odparł.
— Zgadzam się na twoje warunki, ale chcę jedno życie. Dusza, którą pochłonę, będzie wybrana przeze mnie — głos ponownie przeistoczył się w szalone zawodzenie starca. — Dokonałem już wyboru. Będzie to dusza dziecka tej kobiety.
— Nie zgadzam się –zaprotestował ostro Keisuke.
— MUSISZ! — huknął demon. — Inaczej zabiję tego człowieka — wskazał szponiastymi palcami za jego plecy. Keisuke zamarł w bezruchu. Nie przewidział tego ruchu.
— Wiesz że jestem do tego zdolny, nie teraz, ale zrobię to w momencie którego nie będziesz się spodziewał — ciągnął zjadliwie demon.
— Dobrze więc, niech tak będzie — zgodził się bez wahania Keisuke.
Postać niespodziewanie ukłoniła się.
— Wiesz… to właśnie zmusza ludzi do podejmowania decyzji. Mają zbyt wiele do stracenia — syknął demon.
Zaczął kurczyć się niczym przebity balon. Keisuke potrącił ruchem ręki świecę, zrywając w ten sposób kontakt ze złem. Postać rozproszyła się w mgnieniu oka.
Roztrzęsiony, ukrył twarz w dłoniach. Czuł się okropnie słaby, a jego dusza wciąż pulsowała bólem transu. Zachwiał się bezwładnie do tyłu przygotowany na zderzenie z podłogą. Jednak to nie nastąpiło. Przytrzymały go silne ramiona Sato, na jego twarzy rysował się jawny strach.
***
Rebecca zahaczyła brzuchem o miotłę, która upadając zwaliła jej ulubiony wazon.
— Kurwa! — przeklęła siarczyście. Poirytowana zaczęła zbierać fragmenty kolorowego szkła. Jednak zrobiła to zbyt gwałtownie i jeden z ułamków, przeciął jej palec.
— Jasna cholera! — z furią rzuciła odłamkami o ziemię i pobiegła do łazienki po wacik.
Była wściekła na swoją niezgrabność. Nawet proste czynności przychodziły jej z coraz większym trudem. Chwyciła się krawędzi wanny i zamknęła oczy. Próbowała uspokoić nerwy głębokimi oddechami. Ostatnio zbyt często nie mogła zapanować nad negatywnymi emocjami. Wcześniej samokontrola nie sprawiała jej problemu, radziła sobie świetnie w sytuacjach stresowych pomimo burzy hormonów szalejących w jej ciele. Jednak teraz było inaczej, wszystko wywoływało irytację tak mocną, że nie umiała utrzymać jej w ryzach nawet przed obliczem męża. Negatywne uczucia krążyły wokół niej jak natrętne muchy. Zacisnęła palce, wacik przemókł i krwisty zaciek sunął powoli na dno wanny. Wbiła w niego wzrok.
Szkarłatna plama zaczęła tworzyć wzór. Rebecca zamarła. Krew przybrała kształt ludzkiego embrionu. Wyraźnie zarysowana, duża głowa z niewielkim nosem i wystającą brodą. Nóżki zgięte w pół i dłonie zaciśnięte w pięści. Serce Rebekki nabrało tempa, gdy usta dziecka zaczęły się otwierać, jakby do krzyku, coraz szerzej i szerzej. Przerażona czekała, aż usłyszy jego wrzask. Nagle krew zaczęła wrzeć. Bąble w zastraszającym tempie narastały i pękały, wydając z siebie nienaturalny syk.
Rebecca z zaciśniętym ze strachu gardłem odskoczyła od wanny. Chwyciła ręcznik i cisnęła go na dno, po czym wybiegła z łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Drżąc jak w febrze, długo leżała skulona na łóżku.
Minęły dwie godziny, za nim odważyła się tam wrócić. Krew zabarwiła cały ręcznik, nie zostawiając na nim ani skrawka suchego miejsca, jakby to było co najmniej pół litra cieczy, a nie kilka kropel. Nie chcąc martwić męża, wyprała ręcznik i nie wspomniała mu o kolejnym dziwnym incydencie. Bała się, że po prostu oszalała.
***
Schludnie ubrany kelner napełnił kieliszek czerwonym winem i odszedł. Danny wzniósł swój szkarłatny trunek. Rebecca poszła za jego śladem, unosząc kieliszek wypełniony wodą mineralną.
— Za najpiękniejsza żonę pod słońcem i za naszego syna — powiedział z uśmiechem.
— Ta najpiękniejsza żona chciałaby zrzucić już te dwadzieścia kilo — zachichotała Rebecca.
Stuknęły kieliszki. Podczas kolacji Rebeccę nachodziła nieodparta ochota na wypicie duszkiem całej butelki wina stojącego obok. Miała wrażenie, że ten głód alkoholowy zżera ją od środka. Opanowała się, skupiając uwagę na jedzeniu. Łagodna sałatka krewetkowa była wyborna, pudding na deser też niczego sobie. Niestety myśli uporczywie wracały do wonnego trunku. Nie chciała, aby Danny zauważył jej narastające zdenerwowanie.
Pragnąc zająć myśli czymś innym, zaczęła koncentrować się na przyszłym dziecku. Lecz im głębiej o nim myślała, tym bardziej zrażała się do urodzeniu go. Co ona z tego ma? Czuje się ociężała, jej brzuch jest jak narośl na żołądku. Brakuje jej swobody ruchów, jest dwa razy cięższa i nie ma figury, nabawiła się ohydnych rozstępów. Będzie pół roku zrzucać ten cholerny tłuszcz z bioder i ud z powodu dzieciaka, którym będzie się musiała opiekować dwadzieścia cztery godziny na dobę walcząc z niedoborem snu. Zmieniać obsrane pieluchy, ścierać rzygowiny ze stołu, biegać do niego, kiedy będzie płakał, wstawać w nocy, żeby nakarmić go obolałą piersią. Nabawi się nerwicy, w okresie jego dorastania. Będzie zmuszona krzyczeć, upominać, karać, żeby potem jak chłopak już wydorośleje — wysłał ją do domu starców, zgarniając rentę wypracowaną przez lata i zapominając o niej.
Nie chciała tego dziecka, wiązało się z nim zbyt wiele niedogodności po urodzeniu, jak i przed. Nie może sobie nawet pozwolić na opróżnienie głupiej butelki wina!
Zacisnęła dłonie, aż jej kostki zbielały. Danny spostrzegł to, przyjrzał się żonie z niepokojem.
— Kochanie, źle się czujesz? — zapytał.
Otrząsnęła się z transu. Co się z nią dzieje? Ciąża zmieniła jej poglądy na życie? Przecież zawsze chciała tego dziecka. Starali się o nie pół roku. To przez hormony czy dziwne rzeczy, które ostatnio się jej przytrafiały? Przerażało ją to, ale gdzieś w głębi także podniecało.
— Jeżeli chcesz, możemy już jechać. Tylko zamówię taksówkę i skorzystam z toalety.
— Dobrze — odparła.
Poczekała, aż zniknie za drzwiami łazienki, po czym pochyliła się nad stolikiem, sięgając po jego kieliszek. Opróżniła go jednym haustem. Cierpki posmak musnął jej kubki smakowe. Kieliszek wina przytknięty do spragnionych ust ze świadomością, że może zaszkodzić dziecku, sprawiał jej satysfakcję. Dziwaczną przyjemność. To, co się w niej zmieniło, to wina ciąży. Takie wytłumaczenie jej odpowiadało, ale i drażniło. Ponownie napełniła kieliszek i odłożyła go na swoje miejsce. Przepłukała usta wodą mineralną.
Danny wrócił do stolika w momencie, gdy energicznie przeżuwała płaski listek miętowej gumy. Rebecca wstała.
— Chodźmy już.
W drodze do domu nie odezwała się ani słowem. Danny argumentował sobie jej zmianę nastroju bólem głowy czy podobną przypadłością. Weszli do mieszkania, rozebrali się i poszli spać.
***
Sato pociągnął łyk zimnej już kawy. Był zmęczony. Czuwał nad nieprzytomnym bratem od ośmiu godzin. Keisuke nagle poruszył się na łóżku. Po chwili podniósł się i usiadł, pocierając twarz aby się rozbudzić.
— Wystraszyłeś mnie — stwierdził krótko Sato.
— Rozmawiałem z demonem tego domu. Połączenie jest fizyczne i duchowe. Nie myślałem, że będzie trwało to tak długo. Poza tym był silniejszy niż przypuszczałem. Osłabiło mnie to.
— Widziałem go, był straszny… — Sato potarł w zmęczeniu czoło, dłoń mu drżała. Keisuke zaniepokoił się.
— Widziałeś? — dopytywał, ale patrząc na niego już wiedział.
Sato był przerażony i blady. Z wyraźnym trudem opanowywał drżenie ciała. Zobaczył demona na własne oczy. Czyli zdolności były w nim uśpione, tylko czemu teraz?, pomyślał Keisuke. Szczerze się zmartwił, to nie wróżyło niczego dobrego.
— Słyszałem wszystko — powiedział młodszy brat słabym głosem. Popatrzył na niego z żalem. — Pozwoliłeś wziąć duszę tego dziecka, aby mnie nie zabił.
Nastała cisza. Keisuke wiedział, o czym myśli brat.
— On miał rację. Mamy zbyt wiele do stracenia — powiedział, odpychając od siebie wyrzuty sumienia. — Umowa o duszę jest jedynym rozwiązaniem w tym wypadku. Miał prawo do jednego warunku, a i tak mógł zażądać więcej. To dziecko… — urwał, czując nagły skurcz w gardle. Zacisnął dłonie na kocu.
Sato widząc to zrozumiał, że to co brat zrobił wcale nie było dla niego łatwe. Musiał podjąć decyzję o czyimś losie, zdecydować o czyjejś śmierci. To musiało być nie tylko bolesne, ale i obciążające wewnętrznie. Ponure myśli niebezpiecznie zaczęły kotłować się pod jego własną czaszką. Zmienił kierunek rozmowy.
— Jak mógłbyś go zabić? Zniszczyć przedmiot?
— Nie. Przedmiot nie jest kluczem. Istotny jest tylko jego kształt. W nim zawarte są wskazówki. Na każdą z nich muszę przygotować odpowiednie przeciwieństwo — wyjaśnił Keisuke.
— Kształty…
— Tak. Każdy element całości jest odrębny, ale zarazem ściśle połączony z innymi, dlatego tworzą jedność. Długi płaszcz do ziemi symbolizuje ich długość życia, niekorzystną dla nich samych i będącą przyczyną następujących po sobie nieszczęść. Niewidoczna spod kaptura twarz określa zamknięcie się w sobie i niedopuszczanie do świadomości pozytywnych aspektów życia. Cztery dłonie oznaczają ilość reinkarnacji państwa Becker, a sposób, w jaki są ułożone, pozwala nam określić sposób wiary każdego z nich. Te w poziomie oznaczają strach przed wiecznym życiem na ziemi. Prawa, wskazująca niebo, symbolizuje wiarę w życie wieczne w towarzystwie Boga, natomiast lewa — obawę nigdy nie kończącego się cierpienia w piekle za grzechy. Stopy demona są symbolem przekleństwa, na które natrafili. Nie wiem, czy widziałeś jego plecy. Były zapisane fragmentami Biblii w języku hebrajskim. Czyli pani Becker była zagorzałą katoliczką.
— Skąd wiesz, że akurat ona?
— Do rytuału przywołania potrzebowałem kilku informacji. Popytałem sąsiadki i dowiedziałem się, że uczęszczała na mszę dwa razy w tygodniu. Poza tym kobiety są bardziej religijne. Wszystkie przeważnie chodzą po prawej stronie, gdy idą z mężami. Prawa ręka wskazywała niebo, czyli pani Becker wierzyła w bramy niebieskie. Katolicyzm też jest pewny, napisy w języku hebrajskim na plecach pod różnymi kątami wyglądały jak blizny po biczowaniu Jezusa. No, i Jezus był Żydem.
— Czyli pan Becker był ateistą?
— Prawdopodobnie, chociaż niewątpliwie bał się piekła, ale równocześnie nie podobało mu się w co wierzy żona.
Sato próbował to wszystko pojąć, ale przed oczami wciąż miał przerażającą postać demona.
— Co teraz? — zapytał niepewnie.
— Muszę się przygotować, to wymaga czasu, którego mogę nie mieć za wiele — wyznał Keisuke, wystając. — Nie ufam mu, demonom nigdy nie można ufać.
***
Obudził ją płacz dziecka, który urwał się w momencie otwarcia oczu. w uszach jeszcze pobrzmiewało jego echo. Zdezorientowana podniosła głowę z posłania starając się dostrzec cokolwiek w ciemności pokoju. Płacz nie powtórzył się. Odczekała chwilę i ponownie osunęła się na poduszkę. Rebecca nie przypominała sobie, aby ktoś z sąsiadów posiadał małe dzieci. Poza tym, dźwięk wydawał się bardzo bliski, a drzwi obok mieszkała jedynie samotna staruszka ze swoim wyleniałym kotem.
Już ponownie zapadała w miękkie ramiona Morfeusza, kiedy odezwał się pęcherz. Sapnęła poirytowana. Przeturlała się w prawo i usiadła z wysiłkiem. Zdrętwiałe stawy rąk dały o sobie znać, co zeźliło ją jeszcze bardziej. Ruszyła do toalety w totalnych ciemnościach. Znała tą trasę na pamięć, równie dobrze mogła iść z zamkniętymi oczami. Już miała wymacać włącznik na ścianie gdy usłyszała to ponownie. Znieruchomiała. Doszło ją odległe i lekko stłumione kwilenie niemowlęcia, które po kilku sekundach raptownie się urwało. Rebecce udało się je zlokalizować. Dochodziło z dołu. Jednak pod jej stopami były tylko garaże. Mieszkali w trzypoziomowym bloku gdzie parterem były garaże, a pierwszym i drugim piętrem mieszkania.
Ponownie ciszę przerwało żałośniejsze kwilenie. Rebecca wytężyła zmysły, to było tuż pod nią. Jej własne dziecko niespokojnie poruszyło się w jej łonie. Zaskoczona wzdrygnęła się. Równocześnie płacz zyskał na sile. w głowie narastała wizja porzuconego maleństwa pod ich domem. Musi to sprawdzić, inaczej nie da jej to spokoju.
Zarzuciła na ramiona kąpielowy szlafrok, wzięła klucze z półeczki przy drzwiach wyjściowych i wyszła na korytarz. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nią, niespodziewany pisk dziecka przeciął ciszę niczym nóż. Powstrzymała okrzyk cisnący się jej na usta i ruszyła schodami. Żarówka w korytarzy była przepalona od miesiąca, a pan Persy wciąż jej nie wymienił.
Rebecca kurczowo trzymała się poręczy, gdy wysoki głosik zawodził nieprzerwanie, będąc wyraźniejszym i donośniejszym. Płód w jej brzuchu zadygotał nieprzyjemnie. Zignorowała go i pchnęła drzwi garażu.
Nastała cisza.
Zdezorientowana próbowała bezskutecznie pokonać wzrokiem czarną jak atrament ciemność. Zawahała się, a jej serce skrępowały zimne szpony strachu. Ten próg bezdennej czeluści wydawał się złowrogi. Bała się wykonać choćby krok, aby nie wpaść do tej nicości. Cofnęła się słysząc własny świszczący urywany oddech, brzmiący jakoś nienaturalnie. Demonicznie.
Nagle potworny wrzask niemowlęcia rozdał powietrze. Przerażona upadła na pośladki i wtedy odkryła źródło tego płaczu. To był jej własny brzuch! Płód miotał się pod jej napiętą skórą jakby chciał się wydostać… i krzyczał.
***
Sato z niepokojem przypatrywał się pozostałości domostwa państwa Becker. Wydawało mu się, że w jakimś stopniu oswoił się z nową świadomością o świecie. Demony, duchy, i Bóg wie co tam jeszcze. Mimo to czuł się jak w głębokim stadium gorączki. Nie do końca dochodziło do niego gdzie się znajduje i co się z nim dzieje. Kłębiły się w nim różnorakie emocje, nie znajdujące ujścia.
Przeczesał włosy i poprawił słuchawkę w uchu. Muzyka trzymała go w jako takiej równowadze. Rytmiczne uderzenia perkusji Masterplan nie pozwalały mu ciągle myśleć o strachu, a wokal odciągał go od przemyśleń. Ale nawet ostra gitara prowadząca, nie pozwalała mu wymazać z pamięci uformowanej z dymu mrocznego obrazu demona. Zgarbiona postać w kapturze, ostre jak sztylety pazury wskazujące wprost na niego wracały do jego głowy niczym bumerang. Ten pozaziemski głos, raz po raz, przeszywał jego ciało. Wzdrygnął się chociaż było ciepło.
Z trzaskiem zamknął okno i rzucił się na łóżko. Był zmęczony, bo od tamtego momentu nie mógł spokojne zasnąć. Wszystko wracało ze zdwojoną siłą w koszmarach, jeszcze bardziej mroczne i złowrogie. Nie mógł pojąć, jak Keisuke może z tym żyć tyle lat. Przecież to jest jak osaczenie przez coś czego nie widać, ale wiesz że jest. Niestety teraz już wie, że COŚ jest.
Ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę — powiedział wyjmując słuchawki z uszu.
W progu stanął Keisuke. Wyglądał na tak samo wykończonego jak on. Był ubrany dziwnie formalnie: czarna koszula z szarym krawatem i spodnie w kant. Pod pachą miał białą teczkę.
— Jak się czujesz? — zapytał z troską.
— Cztery dni temu świat był normalniejszy — Sato wysilił się na żart, ale uśmiech uparcie nie chciał wypełznąć na usta. Na twarzy starszego brata pojawił się smutek. Oparł się o framugę mówiąc:
— To minie, początki są najtrudniejsze — westchnął i unikając kontaktu wzrokowego dodał. — Przepraszam.
— Za co?
— To przeze mnie go widziałeś. Nie powinienem wykonywać rytuału przywołania, w twojej obecności, ale po naszej rozmowie… — urwał, splatając dłonie na piersi.
— Przecież spałem, nie mogłeś przewidzieć, że się obudzę — argumentował Sato i trącił go stopą w kolano.
Starszy brat popatrzył na niego niepewnie. Miał wyrzuty sumienia, to było widać.
— To nie twoja wina, ani nikogo — zapewnił go Sato.
Keisuke zamilkł, szukając słów. Co miał mu jeszcze powiedzieć? Że ulga spowodowana wyznaniem prawdy sprawiła, że poczuł się z nim pewniej? Nie chciał już ukrywać się za zamkniętymi drzwiami, wiedząc, że ma zrozumienie. Za długo to trwało. Opuścił gardę, i tym właśnie występkiem odkryli, że młodszy brat ma takie same zdolności. Nie był pewny, czy to dobrze czy źle. Jednak pozytywnym aspektem była fakt, że Sato nie był z tym sam. Jak on. Tylko on był wtedy jeszcze małym chłopcem.
— Jak ci idzie? — z myśli wyrwało go pytanie Sato.
— Właśnie wybieram się po kolejne materiały do prosektorium.
Sato zamurowało, brat pospieszył z wyjaśnieniami
— Mówiłem ci, że muszę przygotować przeciwieństwo na dany kształt demona. Potrzebuję zęba lub cebulki włosa państwa Becker. To są części ciała które towarzyszą im od najmłodszych lat, będą reprezentować ich młodość, przeciwieństwo starości której nienawidzili.
— Jakim cudem chcesz to załatwić? — zapytał młodszy brat, gdy w końcu odzyskał głos. — Tak po prostu… pozwolą ci zabrać kawałek ich ciała? — potarł ramiona przeszyty dreszczem. — Będziesz to robił osobiście?!
Keisuke niespodziewanie uśmiechnął się. Oczy Sato rozszerzył się w jeszcze większym zdziwieniu, a ten wydawał się rozbawiony tym faktem.
— Przepraszam — powiedział. — Po prostu nigdy nie musiałem się tłumaczyć jak coś zdobywam, bo rzadko ktoś w tym uczestniczy, chyba że z kimś prowadzę daną sprawę.
Sato rozluźnił się wyraźnie, jakby ten prosty grymas przełamał opór trudnego tematu śmierci.
— To nie jest tak, że działam samopas — zaczął wyjaśniać Keisuke. — Należę do organizacji zajmującymi się sprawami nadprzyrodzonymi, dzięki czemu otrzymuję pomoc w instytucjach takich jak policja, szpital, czy prosektorium. Niekiedy muszę czekać bardzo długo na pozwolenie, aby przeczytać kilka akt.
— To brzmi jak praca detektywa, a nie… — Sato szukał odpowiedniego określenia.
— Medium — podsunął starszy brat.
— No właśnie. Czy rozwiązanie takich spraw wymaga aż tylu poszukiwań?
— Tak, w szczególności jak ktoś nie żyje i nie mam wiarygodnych informacji. Niekiedy stary pamiętnik w dowodach rzeczowych zawiera wskazówkę do pomocy zbłąkanej duszy nękającej nowych lokatorów.
Keisuke usiadł obok niego na łóżku i z teczki którą miał przy sobie wyciągnął czarno-białe zdjęcie. Na nim zostało uchwycone świeżo-upieczone małżeństwo. Niski krępy młodzieniec z łatwością przenosił przez próg chudą jak tyczka, ale urodziwą kobietę. Migawka ujęła głęboką radość chwili.
— To Beckerowie w dniu ślubu — powiedział.
Sato zmarszczył brwi mówiąc:
— Ciężko jest mi ich sobie tak wyobrazić. Zawsze gdy ich widywałem razem, wyglądali na naburmuszonych i posępnych. Skąd to masz?
— Dzięki policji. Pozwolili mi przejrzeć ich dobytek. Byli bezdzietni i praktycznie bez rodziny, co tylko ułatwiło uzyskanie zgody. Ich rzeczy i tak będą zutylizowane lub trafią do sklepu charytatywnego.
Sato popatrzył na niego z szczerym uznaniem.
— Niesamowite — stwierdził młodszy brat, a Keisuke się speszył. Odkaszlnął aby ukryć zażenowanie. — Nie rozumiem tylko po co ci to zdjęcie?
— To wspomnienie ich miłości, odwrotność ich nienawiści do siebie w której umarli — wytłumaczył.
— Rozumiem.
Keisuke wstał mówiąc:
— To ja już idę.
Już miał wyjść, ale ciche słowa Sato raptownie zatrzymały go w miejscu.
— Zdążysz prawda?
***
Danny wszystko ok? — zapytał kolega podając mu termos z kawą.
Kiwnął smętnie głową.
— Nie wiem, Rebecca dziwnie się zachowuje — powiedział.
— Dziwnie? Przecież jest w ciąży człowieku, to normalne! Hormony i te sprawy.
Danny upił łyk kawy i skrzywił się. Smakowała wódką. Powąchał. Pachniało normalnie.
— Dolewałeś coś do tego? — zapytał podejrzliwie. — Kierownik urwie ci jaja, jak się dowie.
Mężczyzna uniósł dłonie w geście poddania.
— Absolutnie nic, nawet kropelki — otworzył ponownie termos i powąchał, popatrzył na Danny’ego z nietęgą miną. — To czysta kawa.
Danny ponownie skosztował. Tym razem na języku czuł jedynie mocną czarną.
— Żartowałem — skłamał i uśmiechnął się sztucznie, ale w środku czuł niepokój.
To pewnie przemęczenie, albo udzieliły mu się przewidzenia żony. Wciąż pamiętał jak dwie noce temu znalazł ją rozdygotaną w kałuży własnego moczu. Twierdziła, że słyszy jak ich dziecko płacze w brzuchu. Nie mogła się uspokoić, więc zadzwonił po ginekologa. Ten dał jej coś na uspokojenie i tłumaczył to stresem przedporodowym. Dla jasności lekarz powiedział, że to fizycznie niemożliwe, aby cokolwiek słyszała.
Poczuł na sobie czyjś wzrok. Popatrzył na dom naprzeciwko. w oknie stał młody Azjata ze słuchawkami w uszach. Patrzyli po sobie przez chwilę, aż ten zamknął nerwowo okno i zniknął.
— Nie martw się — klepnął go po plecach kolega widząc, że się zamyślił. — To końcówka, urodzi ci się fajny zdrowy chłopak.
Uśmiechnął się i wyprostował z dumą.
— Nie mogę się doczekać. Mój syn… śmieszne uczucie, bycie tatą.
— Ho, ho poczekaj na zmienianie pieluch i zobaczymy czy będzie ci tak wesoło.
— Myślałem, że od tego są żony — roześmiali się i wrócili do pracy.
***
Dziecko zaczęło się niespokojnie ruszać, co obudziło Rebeccę. Bardzo zdenerwowana tym faktem, wstała i poszła do salonu.
Otworzyła barek, wyciągnęła z niego butelkę wódki. Odkręciła i bez wahania pociągnęła solidny łyk. Trunek sparzył jej gardło i wargi. Nie zważając na to, piła dalej.
Niech dziecko się zatruje. Nie chcę go w sobie. Cholerny dziewięciomiesięczny problem!, pomyślała gorzko. Gniew i nienawiść rosły w niej. Nie może czekać. Za bardzo nienawidzi tego dziecka. Rzuciła butelkę w kąt i skierowała się do kuchni. Wzięła trzydziestocentymetrowy nóż do mięsa. Ścisnęła drewnianą rękojeść z miną szaleńca.
Weszła do pralni, zamykając za sobą drzwi. Przejrzała się w lustrze, po czym wzięła swoją niesamowitą szpilkę do włosów i wpięła ją w rozwiane loki. Uśmiechnęła się do siebie uroczyście. W pralni ochłodziło się, a za jej plecami rozrastał się mroczny cień. Jednak ona go nie widziała, była za bardzo skupiona na swoich kotłujących się emocjach.
Zrobiła pewny ruch i wbiła ostrze w brzuch aż po rękojeść. Trysnęło trochę krwi. Zgięła się w pół pod wpływem ostrego bólu, wykonując tym samym silny gest i rozpruwając łono aż do podbrzusza. Poczuła, jak zimna stal łatwo rozcina skórę i mięśnie. Upadła oślepiona i sparaliżowana bólem z taką siłą, że jeszcze nierozwinięty siedmiomiesięczny embrion wypadł z plaskiem na posadzkę, ciągnąc za sobą pępowinę matki, w którą był zaplątany. Noworodek oblany krwią i oblepiony błoną płodową szamotał się przez chwilę w panice, starając się niesprawnymi jeszcze dłońmi uwolnić od duszącej go pępowiny. Po chwili jednak znieruchomiał.
Rebecca na oślep próbowała zatamować upływającą uporczywie krew, ale w końcu osłabiona osunęła się bezwładnie na posadzkę. Umarła z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi w sufit. Kasztanowe loki nasiąkły krwią, a wplątana w nie była pęknięta złota szpilka.
***