E-book
1.47
Kropelki prawdy

Bezpłatny fragment - Kropelki prawdy

Wiersze niepoukładane


Objętość:
113 str.
ISBN:
978-83-65543-96-7

Od autora

Nasze życie jest jednym wielkim darem, który został nam tylko chwilowo powierzony przez Dawcę wszystkiego. Nasza misja na tym świecie nie jest nam znana do końca, jednak jednymi z jej podstawowych, wiadomych chyba wszystkim aspektów są wartości takie jak bezcenne Życie czy wszechwładna i piękna Miłość. Człowiek zobowiązany jest poniekąd do dbania i pielęgnowania tych wartości, tak u siebie jak i u drugich. Dlatego nie bądźmy ludźmi z kamienia, jak to się zauważa pomału w obecnym świecie, lecz nauczmy się kochać to, do czego dążymy, przez to, co jest nam dane doświadczyć w zwykłym, codziennym dążeniu do zrealizowania swojego człowieczeństwa.

Jak? Dlaczego? W jakim celu? Gdzie? Skąd? Te i podobne pytania stawiamy sobie w ciągu całego naszego życia. Ciągle czegoś szukamy, nawet nieświadomie: sukcesu, szczęścia, ludzi, Miłości… Czasem te poszukiwania stają się naszymi dążeniami do celu. Jednak w pewnej chwili chcąc lub nie, w swych dążeniach, dochodzimy do granicy, której nie jesteśmy w stanie przekroczyć, zrozumieć co jest za nią. Wtedy z ogromnego rozpędu hamujemy i przypominamy sobie, że jest coś, Ktoś — Bóg. W tym właśnie zabieganiu, trudno jest nam coś dostrzec, ale gdy pojawia się granica, kryzys, duży czerwony znak STOP w naszym życiu, zaczynamy zastanawiać się: Dlaczego? Jak?… I tutaj dochodzimy do sedna sprawy.

Mam nadzieję, że ten zbiór poplątanych wyrazów, znaków, form, pomoże wyjaśnić chociaż jedną kropelkę prawdy, z Wielkiego Morza rozprzestrzeniającego się za granicą naszego osobistego znaku STOP.


Pragnąłbym aby wiersze zawarte tutaj pomogły w jakimś stopniu odkryć chociaż kropelkę prawdy, jeżeli nie o nas samych, to przynajmniej o otaczającym nas świecie. Podążając drogą różnych tematów próbujmy dotrzeć do sedna ich wszystkich — jedynego źródła — Boga.

x. R. D.

chcesz przyjaciela mieć

Przez świat chcesz iść nie wstrzymując kroku

A łza niejedna kręci się w oku,

Że ty, tylko ty idziesz sam

Patrzysz na innych kątem oka,

Nie widzisz świata w różowych obłokach

I chcesz byś nigdy więcej nie szedł sam


Czasem nagle smutniejesz

Nie wiedząc dlaczego

I szukasz ratunku dla serca swego

By ból pustki opuścił je

Gdy pyta ktoś: „co ci jest

I życia swego gdzie straciłeś sens”

To Ty powiedz mu, że:


Chcesz przyjaciela mieć i już poza tym nic

Byś nigdy nie był sam,

By wciąż przy Tobie stał

Chcesz aby z Tobą w życiu szedł

I rękę Ci dał

Pomógł gdy będzie źle

I Twego szczęścia chciał

Nadzieję dał

daj

Daj choć cień szansy

Bym Ciebie zobaczył

Daj mi łyk nadziei,

Że tego dokonam

Daj mi szczyptę wiary

By przy mnie została

Nawet mała


Daj pyłek radości

Twego majestatu

Daj mi kroplę tego

Bym ziemię otoczył

I pozostał z Tobą

Na bezkresnym niebie

Jedyny Chlebie

jego frasobliwość

Gdzieś, kiedyś

Przechodząc rozstaje dróg

Siedział Frasobliwy

Zadumany

Wyczekujący

Smutny

Oglądał rozdroża

Błogosławił przechodzących

Czekał

Czekał na

Miłość

Czekał na

Zrozumienie

Na kogoś?

Jego dom był

Niezniszczalny

Ale ściany spróchniały

Nikt na to nie patrzył

Nie interesował się

Przyszło dziecko

Ustroiło

Kwiat Mu dało

Poszło

On został

Z nim

W nim — wdzięczny.

jesteś Bogiem

Niech lotem swym ptaki

I szumem swym morze

Zieleni ogromem las

Niech piaskiem pustynia,

Powietrzem przestworze

My sercem tym co bije w nas


Zwierzęta swym tchnieniem,

A lataniem pszczoła

Bujnością swą trawy pól

I drzewa swym cieniem,

Niech wszystko to woła,

Że dobrym Ojcem jest Bóg


Niech góry potęgą, swym lustrem jeziora

A rzeki swym szumem fal

Niech wszelkie stworzenie na cały świat woła

Że wielkim Bogiem jest Pan


Niech wie cała ziemia, na wieczny czas,

Że wspierasz, przebaczasz i kochasz nas

Bo Ty jesteś Bogiem i Stwórcą

I Panem wieków

Tyś Ojcem naszym po wieczny czas

O Królu wielki nie wypuść z opieki

I zbaw każdego z nas

jej portret

Czy siedzę

Czy klęczę

Wpatruję się w

Twoją czarną twarz

Odpływam w jej głębi

I pragnę tonąć

W jej łagodności

W czułości

Zarysowanej bólem

Chwałą zwycięstwa

Czasem myślę

O tych wąwozach

Napełnionych miłością

Madonno

Pragnąłbym być jak

Picasso

Malować Twe oblicze

Lecz słowem

Ale nawet on

Nie mógłby

Ująć tego piękna zatracenia

W tej dobroci

Madonno

na jedno Słowo Boże

Każdy ma swój jeden lot

Na zmiennych losu skrzydłach

Każdy ma swój krzyk z jednego nieba

Jednak dobrze wiedzieć, że

Orzeł w swej potędze

Ikara los podzielić zawsze może

Na jedno słowo Boże


I tak mijają dni

A cel coraz bliżej

Nasz lot już coraz słabszy co dzień się staje

Przystańmy by odpocząć

Nie pędźmy w huraganie

Stańmy na skale, zobaczmy nowe zorze

Na jedno słowo Boże


Na Jego słowo poderwij się

Cały ludzki rodzie

W ogromie swej wielkości

Wciąż nienasycony

I w wielkim korowodzie

Ruszmy przez łez morze

Na jedno słowo Boże


I znowu w wielkiej wędrówce zostańmy wytrwali

Trudy, smutki, znoje znieśmy wszyscy społem

Dokończmy tę wyprawę razem pojednani

A jako jeden z was

Do snu się położę

Na jedno słowo Boże

nie — nic

Nic brakiem nie spływa

Nic nie płynie samo

Nic

Nie chodzi się

Krzywo

Nie upada

Zawsze

Nie widzi

W dzień nocy

Nie opada z mocy

Nie zawsze

Za późno

Nie wszędzie

Za bardzo

Dlaczego?

Pesymiści

Niech

Niczym

Nie gardzą

niepewność

Moja radości zawisła w powietrzu

Nie chce lecieć w górę, ni spadać

Nie chce płynąć w obłokach

I spadać do głębin

Nie wiem co się w jej głowie kłębi


Może zamyśla o dziwnych humorach

I patrzy na nie pełnią siebie

Może spogląda na ciemne pomrocza

A może podąża do Ciebie


Bezkresna powódź o dziwnych uczuciach

Co chwilę do jej sideł wpada

Czasem przeleci sznurówka od buta

A czasem trafi jakaś zdrada


Lecz w końcu skoczy pod nieba ogniste

Aby rozpalić się nowym dechem

Bo kiedy wreszcie czytam Twoje listy

Uczucia wybuchają śmiechem

podróż

Światło na końcu

Jak też na początku

Czy w jasność,

Czy w ciemność

Nas wprowadza?


Wielkie pytanie

Wielka odwaga

Co z nami teraz się stanie


Czy patrzyliśmy

Na świat pełni lęku

Czy też zrodziła się w nas

Zdrada?


Wielka odwaga

Wielkie pytanie

Nasz jakiś koniec zapowiada


Rodzina płacze

Kwilą cicho ludzie

Pamięcią

Czasami

Odpływają


Lecz nie pomoże

Nawet łez kaskada

Anioły do drzwi pukają!


„Odpuść mi Panie

Jak ja odpuszczałem”

Czy słusznie

Przez zęby syczałem?


Czy się zbawiałem

Dla nieba uroku?

Czy w ciemność piekła potępiałem?


Dodaj mi Boże

Odwagi przed Tobą

Bym mówił

Piekła

Jak i raje


A może wtedy

Wejrzysz na mnie z Góry

I spytasz czule czy zostaję

przejrzenie

Gdy ślepy

Przejrzy

Zobaczy świat

Jakim jest?

Pokocha,

Czy oślepnie?

Na nowo

Zanurzy się

W świat

Ciemnej radości

Bycia z

Doskonałością

Zawróci

Czy teraz,

Czy potem

Przejrzy chyba

W ciemność

Pełną

Nieobecności

Zła.

Ja też

Tego chcę;

Wolności

wędrówka

Już odlatuje do ciepłych krajów

Przyjaciel mój: wędrówka

Już odlatuje, ja żegnam ją czule

By potem wskoczyć do łóżka

Przez całe lato przy mnie wytrzymała

Nie porzuciła mnie gdzieś na rozdrożu

Niebiańskie światy mi ukazywała

I buszowała zemną w zbożu


Prowadź mnie, prowadź, a ja razem z Tobą

Ma przyjaciółko, będę stawiać nogę

Prowadź mnie wolno, czystą, polną drogą

Ja tobie też czasem pomogę

Idź ciągle wyżej, na nieba polany,

Gdzie ptaki mają swe mieszkania

Usiądź na skale, rozłóż swoje skrzydła

To piękna sztuka latania


A teraz „żegnaj”, czy „do zobaczenia”

Wracaj na chłody do domu

Pozdrowi wszystkich oddech rozżalenia

A tego nie powiem nikomu

Lecz może kiedyś odwiedzisz mnie — druha

I znów posuwać będziemy ku górom

Tam w białe szczyty wiatr lodowy dmucha

My nisko pokłonimy się chmurom

wystarczy

Wystarczy jedna mała iskra

By rozpalić wielki ogień

Wystarczy myśl co w sercu błyska

Aby żyć w przyjaźni z Bogiem


Wystarczy mały wzlot nadziei

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.