E-book
22.05
drukowana A5
42.05
Jesteś moją muzyką

Bezpłatny fragment - Jesteś moją muzyką

Tum meri Dhwani ho


5
Objętość:
105 str.
ISBN:
978-83-8104-307-6
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 42.05

Rozdział 1

— Cut, cut, cut! — Usłyszał po raz setny dziś Sal, jak mu się zdawało. Przestał tańczyć i opuścił ramiona w niemej rezygnacji. Postanowił udać się do swojej garderoby, żeby nieco ochłonąć i zebrać myśli. Nie miał ochoty wpatrywać się w wykrzywione teraz irytacją twarze.

Sal od ponad dwudziestu lat zajmował jedną z najwyższych pozycji w świecie kina indyjskiego. Był wielkim Salilem Kanvarem. Przez całe swoje życie właśnie o tym marzył, by zostać gwiazdą filmu. Jako młody, niespełna osiemnastoletni absolwent szkoły średniej udał się wbrew woli swoich rodziców do Mumbaju, a raczej wtedy Bombaju, stolicy kina indyjskiego, aby spróbować szczęścia. Ojciec życzył sobie, żeby Salil został prawnikiem — jak on. On jednak nie był posłuszny woli ojca. W jego żyłach płynęła nie krew, jak sam mawiał, ale muzyka. Nie mógł postąpić zatem inaczej, jak iść za głosem serca. Jako utalentowany aktor, śpiewak i tancerz szybko został dostrzeżony przez producentów i reżyserów. Po trzech produkcjach zyskał sławę w Indiach i zaledwie po kilku latach był znany na całym świecie. Życie w świecie Bollywood, sławy i fleszy bawiło go przez wiele lat. Prowadził życie singla, ale miał też w przeszłości kilka związków z aktorkami i modelkami ze świata indyjskich gwiazd i sław. Wieczna zabawa, przyjęcia, podróże. Dotąd uważał, że jego życie jest idealne. Bez zobowiązań, bez zmartwień finansowych, bez kurateli rodziców. Był gwiazdą, więc rodzice nie mogli mu narzucać swojego zdania ani też wikłać go w aranżowane małżeństwo, co do dzisiaj było tradycją w Indiach. Wydawało mu się, że jest szczęśliwy. Od kilku miesięcy niestety, jak sam podejrzewał, przeżywał kryzys. Był wiecznie zmęczony. Muzyka filmowa, którą miał śpiewać lub do której miał tańczyć, wydawała mu się koszmarna. Jego dni przypominały teraz drogę przez mękę. Niekończące, przedłużające się próby i ujęcia. Irytowały go hałas i wrzaski powodowane przez zawsze otaczających go fanów. Przebywał wiecznie na świeczniku, był obserwowany i czuł się wręcz szczuty przez indyjską prasę. Niemal co dzień mógł znaleźć informację o swoich potknięciach lub sukcesach. „Ostatnio raczej o samych potknięciach” — pomyślał kwaśno. Miał wrażenie, że całe Indie czekają na jego kolejny krok, wiodący do zakończenia jego kariery. Czuł, że się wypala. Nic go już nie cieszyło. Od tygodni nie dotknął urządzeń w siłowni, co w jego zawodzie było niedopuszczalne. Noce stały się bezsenne i aby w końcu zasnąć, sięgał coraz częściej po alkohol.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi garderoby, które przerwało rozmyślania Sala.

— Otwarte — poinformował ponurym głosem pukającego. W wejściu zjawił się producent, jego dobry przyjaciel.

— Sal, wiesz… — zaczął Kiran. — Wszyscy widzimy, że coś cię trapi. Może spróbowałbyś wziąć sobie wolne? — zasugerował. — Ta produkcja przeciąga się w nieskończoność. Chcieliśmy premiery w październiku, a jest już wrzesień.

Sal potarł skronie palcami.

— Tak, wiem… — odparł. — Kiran, pomyślę o tym.

Kiran natychmiast zaoponował:

— Sal, nie myśl, tylko zrób sobie urlop po prostu. Jedź gdzieś, gdzie będziesz mógł odpocząć od fleszy, kamer i fanów. Może do Europy? — zasugerował.

— Ja w każdym razie nie chcę cię tu widzieć do nowego roku. Premierę przełożymy o jeden czy dwa miesiące. Teraz to bez znaczenia. Zadbaj o siebie.

Sal na te słowa westchnął. Po chwili jednak odpowiedział:

— Kiran, to twoja produkcja. Jesteś tu szefem, będzie, jak chcesz.

Sal widział troskę przyjaciela i był mu naprawdę wdzięczny za przerwanie zdjęć. Sam nie był pewien, czy dałby radę teraz dokończyć ten film.

— Trzymaj się zatem i zadzwoń. — Producent poklepał Sala po ramieniu i wyszedł z garderoby. Z dnia na dzień czuł się psychicznie coraz bardziej rozbity.

Zaraz za nim wszedł Suri, najlepszy przyjaciel Sala, a zarazem jego osobisty ochroniarz.

— Słyszałeś? — spytał Sal Suriego.

— Tak, słyszałem i widziałem — potwierdził. — Ma rację — dodał po chwili.

— Jakieś sugestie, Suri? Ja nie mam pomysłu, dokąd jechać.

Suri zamyślił się.

— Kiran sugerował Europę. Może góry? Przecież lubisz góry, Sal.

Sal wzruszył ramionami w odpowiedzi. Czuł, że nastąpiło to, czego najbardziej się obawiał. Wypalił się. Nie czuł już swoich ojczystych rytmów. W żyłach płynęła już tylko krew. „Muszę dokonać jakiejś zmiany. Inaczej stracę swoją pasję na zawsze” — pomyślał.

— OK. Niech będą góry w Europie — zdecydował na głos bez większego zapału w głosie.

Suriemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast zajął się rezerwacją lotu oraz hoteli. Już układał w głowie trasę ich wycieczki i cieszył się niczym dziecko, że pomoże przyjacielowi wyrwać się choć na chwilę z tego zepsutego świata, w którym Sal tkwił od tak dawna.


Kobieta zawisła jedną ręką na skale. Mimo niedawno ukończonej czterdziestki była silna, smukła i wysportowana. Wspinaczka, a raczej balansowanie na skałach, było od dwóch lat jej hobby. Kiedy wspięła się już na szczyt, podziwiała widoki. Kochała Tatry. Kochała też to uczucie, gdy zdobywała szczyt. Dawało jej to poczucie zwycięstwa nad własnymi słabościami. Pokonanie kolejnych przeszkód i wyzwań wprawiało ją w lekkie uczucie dumy. Będąc już na szczycie, napawała się przez chwilę tymi emocjami, które dodawały jej zawsze nie tylko fizycznej i psychicznej energii, ale też pewności siebie.

Machinalnie sprawdziła linę i zabezpieczenia. Czekała ją droga powrotna na dół, a niebawem po tym do rzeczywistości. Weekend dobiegał ku końcowi, a ona następnego dnia miała się znaleźć w pracy.

Trzy godziny później wsiadała do pociągu w kierunku domu. Znalazła miejsce w niemal pustym wagonie. Wrzuciła plecak na górną półkę bagażową. W tym momencie zadzwonił jej telefon. Jako dźwięk dzwonka miała ustawioną melodię jednego z jej ulubionych indyjskich filmów. Salaam, salaam meri pyaar (Witaj, witaj, moja miłości) — rozbrzmiało w wagonie. Odebrała rozmowę.

— Tak, słucham? Tak, wiem, pamiętam. Tak. OK. Do jutra.

Rozdział 2

Sal i Suri siedzieli w pociągu, gdzieś w słowiańskich górach. Aktor nie miał pojęcia, jak się tu znalazł. Byli już w szwajcarskich Alpach, późnej wyruszyli w podróż na wschód przez Wiedeń. Teraz siedzieli w pociągu w kierunku najbliższej cywilizacji we wschodniej lub też środkowej Europie. Jak dotąd nie dostrzegał większego motywu w swoich podróżach. Zastanawiał się, jak ten urlop w ogóle ma mu pomóc. Jedyny pozytyw z tych podróży był taki, że z zarostem, jaki nosił, w czapce oraz słonecznych okularach nikt go nie rozpoznał. Pomimo nieopuszczającego go złego nastroju i wątpliwości wzbudzonych czarnymi myślami rozkoszował się spokojnym, zwykłym życiem bez ścigającej go prasy i fanów. Obaj siedzieli teraz, bezmyślnie patrząc przez okno, od czasu do czasu komentując z Surim, który jak zwykle nie opuszczał go na krok, wyróżniające się detale mijanych krajobrazów. Nagle w pociągu rozległ się doskonale znany mu refren jednej z jego piosenek. Wychylił się ze swego siedzenia, by spojrzeć w kierunku, skąd dobiegała melodia. Zobaczył kobietę w ubraniu sportowym i czapce na głowie, która artykułowała słowa w nieznanym mu języku. „Nic ciekawego” — skomentował jej wygląd w myślach i postanowił się schować. „W końcu nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać po fanach z takich miejsc, nie daj Boże jeszcze mnie rozpozna”.

Suri natomiast zaśmiał się i szturchnął Sala w ramię.

— Twoja pierwsza fanka tutaj, nieźle. Korzystaj, może już się nie trafi taka okazja.

Salil spojrzał groźnie na przyjaciela. Ten odwrócił zaraz wzrok w stronę okna, lecz Sal zdążył dostrzec w jego oczach tańczące iskierki rozbawienia.


Alice zakończyła swoją rozmowę telefoniczną. Zaraz po tym, gdy zajęła wygodne miejsce, włożyła słuchawki do telefonu. Pragnęła tę podróż spędzić, zanurzając się z błogością w swą ukochaną muzykę. Za chwilę połączona już była z YouTube i wpisywała tytuły ulubionych melodii.

Salil, wiedziony jakąś magnetyczną siłą, zerkał co chwilę na pasażerkę siedzącą trzy rzędy przed nim. Czapka zniknęła z głowy i zastąpiły ją długie, jasne loki. Miała bladą, wręcz alabastrową skórę i pełne, ładnie wykrojone usta. „Właśnie… usta… Ona porusza ustami!” — pomyślał zaskoczony „Czy ona śpiewa niemo?”. — Nie mógł uwierzyć temu, na co właśnie patrzył. Klepnął kilkakrotnie swojego towarzysza w ramię.

— Spójrz na nią. Co ona mówi?

Suri z uwagą przyjrzał się kobiecie.

Ona, najwyraźniej przekonana, że nikt jej nie widzi, z trudem utrzymywała panowanie nad sobą. Poruszała się nieznacznie w rytm muzyki, której właśnie słuchała. Stopy, biodra i ramiona… mimo iż siedziała, wszystkie części ciała niemal niezauważalnie kołysały się rytmicznie. Usta zdawały się śpiewać słowa:

— Tukur Tukur Tukur Tukur Tuku Tukur Dekh Takatak — odgadł Suri, mrużąc oczy.

— Sorry, mój przyjacielu. To jednak nie twoja fanka.

Sal zgromił go spojrzeniem, lecz ten tylko zaśmiał się cicho. Tymczasem on nie mógł oderwać wzroku od kobiety. Z pewnością musiała być przekonana, że nikt jej nie widzi. „Nie mogłaby przecież inaczej tak przeżywać muzyki, której słucha. To śmieszne i infantylne” — myślał Salil. Gdy tak na nią patrzył, miał wrażenie, że kobieta za chwilę wstanie i zacznie tańczyć w wąskim przedziale. Utwór najwyraźniej się skończył, bo ona próbowała coś znaleźć w swoim telefonie, który służył teraz za odtwarzacz muzyczny. Znalazła niemal natychmiast. Jej oczy rozbłysły, a pierwsza do nowego rytmu zaczęła poruszać się stopa. Potem rytmicznie kołysała się niemal cała noga. Chwilę trwało, nim usta zaczęły bezgłośnie się poruszać. Sal znów poklepał niecierpliwie przyjaciela po ramieniu.

Suri wychylił się zza siedzenia i przyjrzał kobiecie.

— Jogi Mahi. Zdecydowanie — zawyrokował ochroniarz bez cienia wątpliwości w głosie.

Kobieta, wciąż pewna, że nikt jej nie widzi, nie starała się nawet zapanować nad ekscytacją słuchaną przez nią muzyką.

Sal pomyślał, że ona musi tę muzykę naprawdę kochać. Patrzył oczarowany na jej naturalny, niepowstrzymany i niekłamany zachwyt, który okazywała w miejscu tak publicznym. Utwór znów się skończył, a ona już szukała kolejnego. Muzyka po chwili musiała popłynąć. Tym razem utwór był najwyraźniej wolny. Sal znów potrzebował pomocy swego towarzysza. Ponownie poklepał Suriego w udo, tym razem nawet nie patrząc na niego.

Suri wychylił się i przyglądał się chwilę kobiecie.

— Kajra re — odrzekł prawie natychmiast. — Początek wolny, ale reszta…

Sal był lekko rozbawiony. Był ciekaw, czy dziewczynie uda się zapanować nad sobą przy takiej piosence. Ta rzeczywiście z wielkim trudem się kontrolowała.

— Suri, pomóż — szepnął do przyjaciela. Nawet nie usiłował ukryć swojej fascynacji całym tym widowiskiem. Suri po raz kolejny wychylił się zza siedzenia i popatrzył na dziewczynę.

— Choli ke peeche — odparł.

— Nie?! — zdziwił się na głos Sal. — Tutaj?!

Suri wzruszył ramionami, lecz widać było, że bawi go cała ta sytuacja niezmiernie.

Kobieta po chwili słuchała następnego utworu. Suri zerknął tylko raz i zaraz potem orzekł:

— Zara zara… to zdecydowanie nie twoja fanka. — w następnej sekundzie zaś dodał: — Pomimo dzwonka… — Śmiał się teraz Salowi w żywe oczy.

Mężczyzna był zły. Nie tylko dlatego, że Suri bawił się jego kosztem, ale też nie wiedział, której wersji piosenki słuchała. Próbował odnaleźć utwór na swoim smartfonie, lecz dużo później niż ona. Większość podróży upłynęła mu na obserwowaniu jej i podążaniu za jej ulubionymi utworami. Ona tymczasem najwyraźniej dotarła do celu swojej podróży. Wstała z miejsca, zebrała plecak, a czapka powróciła na głowę. W swym umyśle Sal toczył bój. Musiał przyznać sam przed sobą, że to była nadzwyczaj dziwna podróż. Był pewien, że doświadczył czegoś wyjątkowego. To, że spotkał ją akurat teraz i tutaj, cała ta wędrówka po różnych bollywoodzkich utworach nie mogła być przecież przypadkowa. Już dawno nie widział u nikogo ze znanych mu osób takiej fascynacji muzyką indyjską. W ostatniej sekundzie, tuż przed zamknięciem drzwi pociągu, postanowił, że musi pójść za nią. Nie mógł jej tak po prostu pozwolić odejść. Wskazał Suriemu gestem dłoni na drzwi i natychmiast wybiegł za kobietą z pociągu, by ją dogonić.

— Zaczekaj! — krzyknął za nią w języku angielskim. Założył, że musi znać ten język.

Ta, mając słuchawki na uszach, niczego nie słyszała.

W parę sekund dogonił ją i chwycił za ramię, zmuszając, by się odwróciła. Gdy to się stało, patrzyły na niego pytająco czysto błękitne oczy. Przez jej bladą cerę miał wrażenie, że patrzy na delikatną, porcelanową lalkę.

— Tak? — zaskoczona zapytała w swoim ojczystym języku. Zdjęła słuchawki z uszu. Stał przed nią dobrze zbudowany, przystojny mężczyzna z pokaźnym zarostem o śniadej lub raczej ciemnej skórze.

— Przepraszam… — zaczął w języku angielskim. — Ja widziałem ciebie w pociągu… — zaczął nieudolnie wyjaśniać, co go za nią wiodło.

Wyznanie to nie zrobiło na niej najwyraźniej wrażenia, choć przez chwilę, mógłby przysiąc, policzki i uszy dziewczyny nieznacznie poczerwieniały.

„Czy ona się rumieni?” — pomyślał zaskoczony. „W tym wieku kobiety się jeszcze rumienią?”. Próbował szybko ocenić, ile mogła mieć lat. Oszacował, że zapewne ukończyła już przynajmniej trzydzieści pięć lat.

W tym momencie dogonił go Suri, niosący ich bagaże. Zatrzymał się za plecami Salila.

Sal tymczasem postanowił powiedzieć prawdę. Musiał z nią spędzić więcej czasu. Zdecydował, że musi mieć taki sam zachwyt i miłość do muzyki indyjskiej co ona.

— Jestem Salil Kanvar. Chciałbym, żebyś spędziła ze mną czas i pomogła mi…

Przerwał mu jej perlisty śmiech.

— Jasne, a ja jestem Angelina Jolie — odpowiedziała w hindi, czym jeszcze bardziej go zaskoczyła.

„Ile tu mnie jeszcze czeka niespodzianek?” — pomyślał zaskoczony.

Tymczasem kobieta odwróciła się i zaczęła oddalać z pola widzenia, znikając zupełnie w dworcowym tłumie.

Salila dobiegł zza pleców śmiech Suriego:

— To na pewno nie jest twoja fanka. — skomentował na głos scenę, której właśnie był świadkiem, śmiejąc się przy tym serdecznie.

Sal był wściekły. Zgromił ochroniarza wzrokiem i niemal warknął:

— Rusz się. Ona nie może tak po prostu odejść!

Puścili się obaj w pogoń za kobietą.

— Posłuchaj! — krzyczał w hindi. — Zaczekaj! Ja powiedziałem prawdę.

Słysząc to, odwróciła się zniecierpliwiona.

— Ciekawe. Nie rozpoznałam cię. W rzeczywistości wyglądasz jak kloszard, nie jak gwiazda filmowa — powiedziała z nutką ironii w głosie.

„Zatrzymała się” — myślał Sal uszczęśliwiony. „I, natychmiast po otwarciu swoich ust, obraziła”.

— Wybacz, proszę, nie wiedziałem, że w środku Europy spotkam Angelinę. Przygotowałbym się — odgryzł się.

Mogli się pewnie dalej tak sprzeczać, ale stojący za Salem, Suri, patrząc na kobietę, złożył dłonie w geście pozdrowienia, a zaraz potem chwycił swoje uszy w tradycyjnym geście przeprosin. Widząc to, Alice roześmiała się i zdecydowała z niewymuszoną swobodą:

— No dobrze. Marzę o kawie. Zapraszam cię na kawę… — przerwała i zerknęła z uśmiechem na Suriego, wciąż stojącego za Salem. — Was zapraszam na kawę — poprawiła się. — Żebyś potem nie opowiadał, że Europejczycy nie są gościnni.

Sal zacisnął zęby. Ta kobieta miała ostry język i niezwykłą umiejętność denerwowania go za każdym razem, gdy otwierała usta. Jednak musiał zrealizować to, co postanowił. Uspokoił się w duchu i podążył za Alice.

Gdy już siedzieli w kawiarni, próbował wytłumaczyć jej swoje zachowanie. Nie wiedział, jak zacząć. Był za to pewien, że jeśli nie będzie szczery, ona odejdzie, a on na zawsze straci szansę odzyskania swojej pasji. Jego kariera zakończy się szybciej, niż ostatnio rokowała prasa indyjska. Niemniej jednak wyznanie prawdy było bardziej krępujące, niż wcześniej sądził.

— Ostatnimi czasy przechodzę hmmm… — odchrząknął. Niełatwo było przyznać mu się do tego na głos i to zupełnie obcej osobie. — …Kryzys zawodowy. Jestem na urlopie od dwóch tygodni — dodał szybko, jakby to było bardzo ważne.

— Urlop ma mi pomóc w hmmm… — odchrząknął ponownie. Cały czas przyglądał się twarzy Alice. Musiał z podziwem przyznać, że ma przed sobą dojrzałą nie tylko ciałem, ale i emocjonalnie, kobietę. Nie szalała z radości czy podziwu, choć był pewien, że znała jego filmy i muzykę. Na jej twarzy malowały się tylko skupienie i powaga. — …Odnalezieniu na nowo mojej pasji i miłości do muzyki — dokończył z ulgą, zadowolony, że udało mu się to wyznanie wykrztusić. — Nie chciałbym kończyć teraz mojej kariery, ale dalej czerpać satysfakcję z mojego życia i pracy — dodał prędko.

Zmrużyła oczy, jakby chciała wzrokiem dotrzeć do jego umysłu i przefiltrować myśli w poszukiwaniu prawdy, po czym zapytała:

— Co ja mam z tym wspólnego? Poza tym, z czego mniej więcej się orientuję, żyjąc w taki sposób jak ty, nie można być szczęśliwym. Taki tryb życia nie leży w niczyjej naturze, nawet supergwiazdy.

Sal spurpurowiał i zacisnął zęby, a Suri z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu.

Kobieta od pierwszej chwili wzbudziła w ochroniarzu ogromną sympatię. Czuł pod skórą, że znajomość z nią odbije się na Salu bardzo pozytywnie. Właśnie takich kobiet potrzebował w swoim otoczeniu: inteligentnych, pewnych siebie, nieodpornych na jego urok, sławę i pieniądze.

Salil wytrzymał wyzywające spojrzenie kobiety, ale nie podjął wyzwania tej jawnej prowokacji. Postanowił dokończyć swoje wyjaśnienia.

— Jak zapewne się domyślasz, twój dzwonek telefonu jest dla mnie dość rozpoznawalny, inaczej nigdy nie zwróciłbym na ciebie uwagi. — Salil nie mógł powstrzymać ostatniej uwagi. Z góry założył, że ją tym komentarzem nieco podrażni, ale ta nie dała się sprowokować i nie okazała żadnych emocji. Widząc to, postanowił odłożyć uczucia na bok i przejść do rzeczy: — Nietrudno nie zauważyć też twojej reakcji na indyjską muzykę. — Ton jego głosu zmienił się teraz i był, jak jej się krótko zdawało, zabarwiony nutkami podziwu. — Słuchałaś w pociągu niezwykłej mieszanki naszej muzyki, dlatego podejrzewam, że nie jesteś niczyją fanką. Myślę, że ty po prostu kochasz tę muzykę. Dlatego chcę spędzić kilka dni z tobą, nie wiem… — urwał, po czym odważniej dokończył: — Jakiś czas z tobą. Chciałbym, jak ty, znów tak odczuwać moją muzykę.

Alice była zaskoczona, ale wciąż zachowywała powagę. Po chwili milczenia jej usta rozciągnęły się w figlarnym uśmiechu, a ona podsumowała:

— Marny ten twój podryw. — Mrugnęła jednocześnie do Suriego, który wybuchnął teraz niepowstrzymanym śmiechem.

Sal pomyślał, że za chwilę udusi tu, na miejscu, tę kobietę, a śmiejącego się Suriego zaraz po niej.

— Ja wcale nie… — zaczął Salil, lecz ta powstrzymała go gestem dłoni.

— Przecież wiem, że mnie nie podrywasz. Żartowałam. Zacznijmy od początku. Jestem Alice — przedstawiła się i wyciągnęła dłoń do niego.

Uścisnął jej dłoń w geście powitania. Nie chciał się przed sobą przyznać, że ten dotyk wywołał nieco zamieszania w jego ciele. Cała ta kobieta wywoływała zamieszanie w jego umyśle, a przede wszystkim w nerwach.

— Salil — odpowiedział jej.


Siedzieli w kawiarni ponad godzinę. Alice okazała się niezwykle inteligentną kobietą. Sal był zaskoczony, ile rozumie i mówi w hindi. Najbardziej zdziwiły go jej plany na starość. Oszczędzała na przeprowadzkę do Indii i na pochówek zgodny z tradycją indyjską. Było dla niego niepojęte, jak bardzo ta dziewczyna czuła się związana z krajem, który — jak dotąd — widziała ledwie kilka razy. Jej fascynacja i zapał do nauki tego orientalnego języka nawet dla niego były niepojęte. Z całej tej kobiety biło łaknienie wszystkiego, co wiązało się z jego ojczystym krajem. Jej fascynacje nie ograniczały się tylko do muzyki filmowej. Nie wiedział, co myśleć o ich spotkaniu ani o niej samej. Wszystko, łącznie z samą Alice, wydało mu się niezwykłe, abstrakcyjne, ale jednocześnie bardzo fascynujące. Obawiał się, że gdy zamknie oczy, a potem je znów otworzy, ona zniknie. Był zdecydowany, że nie może do tego dopuścić.

Rozdział 3

Ponieważ Alice musiała następnego dnia iść do pracy, pożegnali się pod kawiarnią i umówili na następne popołudnie. Znaleźli potem z Surim hotel i wynajęli pokoje na jego nazwisko. Uniknęli w ten sposób zbędnych pytań lub domysłów obsługi hotelowej. Ku wielkiemu zadowoleniu Sala jego nowy image okazał się też doskonałym kamuflażem.

Wieczorem, wyglądając przez okno hotelowe, zastanawiał się, co go tu przywiodło. Czy to przeznaczenie? Aktor nie wierzył jak dotąd w los, fatum czy przeznaczenie. A jednak. Jakaś zewnętrzna siła sprawiła, że poznał Alice właśnie tu i to w momencie, gdy już zaczynał tracić nadzieję na zmiany na lepsze. Zastanawiał się, czy Alice go nie zawiedzie. Nie miał jej numeru telefonu. Nie wiedział, jak się dokładnie nazywa. Nie wiedział o niej nic ani też tego, czy miała rodzinę. Jeśli miała, to czy jej partner lub też mąż, a nawet może dzieci, pozwolą spędzać jej czas z nim. Nie wiedział dlaczego, ale nie odpowiadała mu wersja z mężem i dziećmi. Tłumaczył sobie, że teraz chodzi o niego. To on, Salil Kanvar, chce spędzać z nią teraz czas, bo to on jej teraz najbardziej potrzebuje. Czy Alice jednak będzie umiała mu pomóc? Na te i wiele innych pytań nie potrafił sobie dokładnie odpowiedzieć.


Następnego popołudnia czekał na Alice, zgodnie z umową, pod kawiarnią, przed którą rozstali się poprzedniego dnia. Zaczął obawiać się, że nie potraktuje go poważnie i nie przyjdzie.

W pierwszej chwili nie rozpoznał jej. Kroczyła ku niemu zupełnie inna kobieta. Włosy ciasno upięte w kok, dostrzegł też na jej twarzy delikatny makijaż. Alice ubrana była w dopasowaną garsonkę i białą bluzkę. Całości dopełniały wysokie szpilki.

— Cześć — przywitała się krótko z lekkim uśmiechem na ustach. — Gdzie twój anioł stróż?

Spoglądał na nią wciąż zdziwiony jej metamorfozą, ale też pełen podziwu. Jak mógł się wczoraj tak pomylić i ocenić ją jako „nic ciekawego”? Najwyraźniej ta kobieta wciąż była nieskończenie pełna niespodzianek. Ale też najwyraźniej dopominała się o uwagę. Spojrzała na Sala, który nadal nie zrozumiał lub nie chciał odpowiedzieć na postawione przez nią pytanie.

— Suri, twój boyfriend? — zażartowała.

„I wciąż potrafi mnie zirytować tuż po otwarciu ust” — pomyślał z odrobiną ironii. Postanowił, że musi natychmiast zaradzić tumu drażniącemu go poczuciu humoru.

— Widzę, że dziś również jesteś w formie do znęcania się nad moimi nerwami — odgryzł się. — Suri postanowił zostać w hotelu. Zmęczyły go ostatnie tygodnie. To ja czegoś szukam, nie on — wyjaśnił.

— Chodźmy na kawę — rzuciła. — Padam chwilowo z nóg po pracy, potrzebuję chwili na regenerację — dodała zaraz.

Sal z wdzięcznością przyjął jej propozycję i weszli do kawiarni.

Gdy siedzieli przy stoliku i sączyli kawę, Sal wyznał:

— Bałem się, że nie przyjdziesz. Że zatrzyma cię praca albo mąż lub dzieci.

Alice obracała trzymaną przez siebie filiżankę z kawą w dłoniach. Wyraz twarzy miała nieprzenikniony. Po chwili dopiero odpowiedziała:

— Cały czas myślałam o tym, czy powinnam przychodzić — wyznała. Po chwili jednak dodała: — Nie wiem, jak ty, ale ja dotrzymuję danego słowa — zamilkła, po czym, po namyśle, dokończyła: — I nie, nie ma nikogo, kto by mnie zatrzymał. — Podniosła oczy i spojrzała na niego z uśmiechem. — Dopij, proszę, swoją kawę, czeka nas spacer.

Dokończyli napoje i wyszli z kawiarni. Alice poprosiła, by najpierw udali się do niej, lecz nie zaprosiła go do środka. Chciała, by zaczekał na nią chwilę przed domem, i pobiegła się przebrać.

„Traktuje mnie jak jakiegoś szczeniaka z liceum” — pomyślał zły. „Wariatka! Która kobieta przy zdrowych zmysłach kazałaby mnie, Salilowi Kanvarowi, czekać na dworze?”. Nie pamiętał żadnej podobnej sytuacji w swoim życiu. Większość kobiet na tym świecie pragnęła znaleźć się choć chwilę sam na sam z Salilem Kanvarem. Każda inna wrzeszczałaby już na dworcu z radości, że w ogóle na nią spojrzał. Ale nie Alice. Ta go wyśmiała i wyzwała od kloszarda. Mimo woli uśmiechnął się na myśl o tym. Chcąc, nie chcąc, musiał przyznać przed samym sobą, że jest to dla niego przemiła odmiana. W głowie zaświtała mu myśl, że powinien się postarać, by Alice go bardziej polubiła i porzuciła ten dystans między nimi.

Kobieta po chwili wyszła ubrana w jeansy i luźny, ciemny sweter oraz płaskie, wygodne obuwie.

Jemu na jej widok natychmiast wykwitł uśmiech na ustach. Podał jej swą dłoń w nadziei, że ta ją pochwyci i będą mogli pójść dalej, trzymając się za ręce, jednak Alice w ogóle nie zauważyła tego gestu. Zmieszał się tym w pierwszej sekundzie i natychmiast opuścił rękę i schował ją do kieszeni. „No tak, to jest Alice. Nie będzie okrzyków radości, spontanicznych objęć ani trzymania za ręce” — pomyślał coraz bardziej rozczarowany. Natychmiast też musiał skupić swą uwagę na drodze oraz na tym, co kobieta do niego mówiła.

Nieśpiesznie spacerowali alejkami i ulicami. Alice pokazała mu starówkę, park, a potem jezioro. Rozmawiali niemal bez przerwy o wszystkim i o niczym. Sal ani przez chwilę się nie nudził. Po raz pierwszy ciekawiło go, co kobieta ma do powiedzenia. Poza tym interesowała go cała ona. Niemal przez cały wieczór nie powiedziała niczego o sobie.

— Skąd masz angielskie imię? — zapytał Sal.

Uśmiechnęła się, od razu też odpowiedziała szczerze i z zaangażowaniem, jak mu się zdawało.

— Żadna tajemnica. Moja matka była Angielką a ojciec Polakiem. Poznali się w Wielkiej Brytanii i pobrali. Potem urodziłam się ja. Moja matka raczej nie była typem kobiety ceniącej ognisko domowe. — Urwała na chwilę swą opowieść, po czym dodała zaraz wyjaśniająco: — Moja matka pochodziła z zamożnej, angielskiej rodziny. Szybko spostrzegła swój błąd w wyborze biednego Polaka na męża. — Przerwała na chwilę. W jej głosie dało się wyczuć teraz chłód i odrobinę ironiczny ton. — Odeszła z lordem, tym samym, którego wcześniej rodzina sugerowała jej poślubić. Ojciec zabrał mnie do Polski. Dużo pracował, więc raczej wychowywałam się sama. Dziś oboje już nie żyją — podsumowała krótko i zamilkła, by tuż po chwili zapytać: — A ty? Pochodzisz z rodziny przemysłowców filmowych czy wzbiłeś się talentem na wyżyny?

Sal mimo woli zaśmiał się. Powoli przyzwyczajał się do uszczypliwego poczucia humoru Alice.

— Rodzice widzieli we mnie prawnika. Ja marzyłem o czymś zupełnie innym. Od małego kochałem oglądać filmy z Amitabhem Bachchanem. Już jako dwunastolatek marzyłem, by być taki jak on i robić to, co on. Rodzice chyba do dziś mają mi za złe. — Sal zrobił krótką pauzę, po czym zaraz dodał: — Nie mówią nic. Cieszą się chyba z moich sukcesów, ale na pewno nie tego pragnęli dla jedynego syna — przerwał. Nie powiedział, że nie rozmawiał z rodzicami od wielu lat. Zaraz potem zmienił temat: — Jak doszło do tego, że tak pokochałaś naszą muzykę? I do tego, że czasem mówisz w hindi? — zapytał Sal.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 42.05