Jaro

Bezpłatny fragment - Jaro

Początkujący filozof


Proza współpczesna
Literatura młodzieżowa
Humor
Polski
Objętość:
69 str.
ISBN:
978-83-8104-288-8

Jaro był chłopcem stonowanym. To znaczy: raczej nie zwykł śmiać się najgłośniej w towarzystwie, zazwyczaj uśmiechał się trochę krzywo, półgębkiem, niby to od niechcenia. Kiedy coś go szczerze rozbawiło starał się zakrywać śmiech zamiast prezentować go znajomym. Mało mówił, zwykł prędzej odpowiadać na pytania niżeli je zadawać a i odpowiadając starał się podawać jak najkrótsze komunikaty. Nie wypowiadał się pełnymi zdaniami, mocno okrajał każdą wypowiedź, nawet czasami zamiast użyć słów- kiwał tylko twierdząco lub przecząco głową. Zwykł wtedy patrzeć gdzieś w dal, a nie na osobę, która próbowała się od niego czegoś dowiedzieć. Ta jego cecha szczególnie mocno denerwowała jego Dziadka Olesia, który nie mógł wybaczyć Wnukowi jego braku zainteresowania rozmową, a najbardziej to Dziadek był zły sam na siebie, bo w dużej mierze obarczał nie kogo innego a właśnie siebie za to, że nie nauczył Wnuka odpowiednio i ładnie prowadzić rozmowy. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie poświecił Wnukowi wystarczająco dużo czasu, i że to z jego winy Jaro jest teraz takim małym mrukiem. Dziadek w ogóle dużo rzeczy brał na siebie i lubił obarczać się problemami innych. Trochę chyba już zapomniał, że kiedyś sam był małym chłopcem i niekoniecznie lubił wtedy mówić bardzo dużo i bardzo mądrze. Owszem, są takie dzieci co gadają odpowiednio wiele są też i takie, które mówią zdecydowanie za dużo, ale Jaro do nich nie należał i gdyby Dziadek Oleś wrócił pamięcią do dni, kiedy sam śmigał w krótkich spodenkach i z obdartymi kolanami- przypomniałby sobie, że i on również raczej wolał nie wdawać się z nikim w dłuższe dyskusje niż to konieczne. Mały Oleś był zajęty skakaniem po drzewach i gonieniem uciekającego słońca po łące. Przez pierwsze lata swojego życia w ogóle starał się unikać pogawędek z innymi. Szczególnie z tymi starszymi, bo trochę się ich bał.

Ale Dziadek Oleś nie pamiętał już za bardzo jak to było kiedy był dzieckiem. Nie dlatego, że celowo zapomniał, dużo się martwił tym co aktualnie działo się w jego życiu, czyli właściwie w życiu jego bliskich, bo to oni byli dla niego całym nim. Powiedział sobie kiedyś sam do siebie, że w jego życiu nie ma nic innego oprócz Rodziny. Zapomniał, że ma przede wszystkim samego siebie. Zamartwiał się i umartwiał, siedział w fotelu z wiecznie strapioną miną i z brzydką zmarszczką między brwiami, która zrobiła mu się od tego całego smutku. Siedział tak całymi dniami i tylko smutniał. A to był dopiero smutny widok!: taki smutniejący Dziadziuś. Jaro w końcu zauważył jaki jego Dziadek ma z nim problem, mianowicie- że Wnuk nie lubi z nim długo rozmawiać, bo krótko- to nawet z Dziadkiem pogadać lubił, ale od czasu do czasu. A Dziadek to by chciał cały czas! Jaro postanowił, że odejmie Dziadkowi trochę trosk. Od dnia, kiedy to zauważył jak dużą przykrość sprawia Dziadkowi swoim pomrukiwaniem, zaczął troszkę dłużej rozmawiać z Dziadziusiem. Nie od razu dużo dłużej, bo nie chciał, żeby Dziadek pomyślał, że to podstęp. Poza tym, uznał, że zmiany powinno się przeprowadzać stopniowo. Powoli, ale systematycznie. Jak obmyślił tak zaczął robić: z każdym kolejnym spotkaniem z Dziadkiem, rozmawiali więcej. Okazało się, że mają naprawdę dużo wspólnych tematów do obgadania, a Dziadek nie jest taki dziwny jak się Jarowi wydawało. Jaro zrozumiał też, że Dziadziuś Oleś nie traktuje go jako dzieciaka, który ma mleko pod nosem, ale zaczął go traktować jak prawdziwego faceta! Ostatnio nawet zapytał go o poradę w sprawie doboru koloru farb do salonu! Jaro był dumny, że Dziadek zauważył w nim myślącego, silnego chłopca. Chętnie pomógł mu w wyłonieniu zwycięskiego koloru farby i był naprawdę dumny i szczęśliwy, kiedy Dziadek zalecił się do jego wskazówek i zakupił zaproponowany przez Wnuka kolor. Dziadek Oleś jeszcze dodał, że sam by na taki kolor nie wpadł nigdy w życiu, i że to naprawdę genialny pomysł! Genialny, genialny! — powtórzył to słowo ze trzy razy, zupełnie jakby wypowiadał jakieś magiczne zaklęcie! Jaro musiał aż zacisnąć mocniej zęby żeby nie wyszczerzyć ich w szerokim uśmiechu. Odparł tylko, że to nic, że to drobnostka i poszedł sobie przed siebie pogwizdując niby to od niechcenia. Wsunął jeszcze nonszalancko ręce do kieszeni, chociaż jedna była tak dziurawa, że mógł swobodnie przepuścić w niej dłoń i sięgnąć chudego kolana gdyby się postarał. Przypomniał sobie wtedy, że jest jeszcze jednak chłopcem, i zrugał się w myślach, że nie chce już nigdy mieć dziurawej kieszeni, bo to nie przystoi dorastającemu mężczyźnie. Tymczasem po pochwale Dziadka, rozpierała go radość i niezwykła, błoga przyjemność, która dodała mu skrzydeł, aż zaczął zerkać na swój cień żeby upewnić się czy i on nie jest uskrzydlony tak jak jego dusza. Wydawało mu się, że i owszem! Ale w takim szczęściu nie do końca sobie ufał, postanowił zająć się innymi sprawami niż patrzenie na cień, który i tak nie ucieknie- będzie przecież za nim chodził już do końca jego życia. To raczej jego życie prędzej ucieknie cieniowi. Śmieszne to takie, ze niby cień za nami chodzi, a jak dochodzi co do czego to on jednak jest dłużej niż my sami jesteśmy. Więc to tu za kim chodzi? Cień za nami czy my za cieniem? Takie myśli jednak Jaro zbiera, kolekcjonuje i zostawia na czas, kiedy będzie trochę bardziej starszy, więcej zobaczy. Teraz skupia się na rzeczach: takich, które po prostu bardziej mu się obecnie przydają w życiu. Jaro zrozumiał, że nie dość, że fajnie gada mu się z Dziadkiem, i że czuje, że będzie już tylko lepiej, to w dodatku stał się trochę bardziej mężczyzną. Jest bogatszy o przysługę jaką wykonał dla własnego Dziadka. I zrobiło mu się jakoś głupio, że wcześniej chciał przedłużać te rozmowy z Dziadkiem jakby z łaski. A to było złe podejście i brzydkie. Bo Dziadek nie zasłużył na jego łaskę. Sam był świetnym facetem, po prostu fajnym gościem, mimo, że starym. Może był mężczyzną z siwymi włosami i w dziwnej, jasnej kamizelce, która była sprana i naprawdę brzydka, ale jednak był normalnym człowiekiem. Który znał i widział świat inaczej niż Jaro. Opowiadał mu o rzeczach, które dla Jara były niemożliwością same w sobie. Nie, że nie wierzył Dziadkowi w jego historie! Bo owszem, wierzył i to święcie. Po prostu nie znał świata takim jakim przedstawiał mu go Dziadek, z dni jego własnej, dawnej już młodości. Jaro pomyślał wtedy, ze świat jest dziwny. Szybko się zmienia i gdyby nie Dziadkowie i Babcie to Wnukowie nigdy by się nie dowiedzieli jak to było kiedyś. Dotarło do niego także, że byłoby dobrze, gdyby sam był kiedyś czyimś dziadkiem i mógł swojemu wnukowi lub wnuczce przekazać to jak kiedyś wyglądał świat, bo Jaro domyślał się, że jak już będzie stary i łysy, albo stary i siwy, albo najgorsza opcja: stary, siwy i łysy! — to będzie żył już w zupełnie innym świecie niż ten, który znał obecnie. I bał się tego co go zapewne czeka. I dobrze byłoby mieć wtedy jakiegoś wnuka, który by mu coś podpowiedział jak w tym nowym świecie się powinno najlepiej żyć, tak żeby miało to sens. Takiego drugiego Jara sobie zażyczył na stare lata. Bo jego Dziadek wydawał mu się teraz czasami bardziej dzieckiem niż on, Jaro, sam był. A to jakieś dziwne kiedy starszy pan jest dzieckiem a powinien być jakoby dorosły. Właściwie to Jaro musiał wiele rzeczy Dziadkowi pokazać. Bywało, że naprawdę głupiutkich i tak prostych, że Jaro czuł się dziwnie musząc je wyjaśniać Dziadkowi. A kiedy jakąś prostą czynność musiał tłumaczyć ze dwa, trzy razy, zaczynał po cichu tracić cierpliwość i bywał opryskliwy. Raz nawet powiedział Dziadkowi: „a po co ci to Dziadku? I tak ci się to w życiu nie przyda!”, szybko jednak przeprosił i nigdy już nie zachował się tak paskudnie wobec ukochanego Dziadziusia. Jednak za każdym razem, kiedy wyjaśnił już coś Dziadziusiowi Olesiowi, radość jaka malowała się na twarzy Dziadka- rekompensowała mu wszystkie wielogodzinne trudy wpajania mu wiedzy, którą sam posiadał- nawet niewiadomo skąd, chyba się z nią urodził. A przecież to nie tak, że ma głupiego Dziadka. Po prostu Dziadek musi poznać na nowo świat. A czyimi oczami jak nie własnego Wnuka? Najpierw Dziadek nauczył go pisać, czytać, troszkę pomógł mu z liczydłem, ale właściwie to naciągana zasługa. Jaro uczył się liczydła sam, kiedy był chory i się trochę nudził cały dzień zakopany pod kołdrą. No ale Dziadek przysiadł przy nim na chwilę i trochę z nim poprzebywał, więc niech będzie, że ma mały wkład w jego zaznajomienie z liczydłem i opanowanie ciężkiej sztuki prawidłowego korzystania z niego. Jaro widział, jak jego własny Dziadek się smuci, że już nie do końca rozumie świat, w jakim przyszło mu żyć na stare lata. I że to wszystko jest jakieś dla niego zbyt szybkie, zbyt głośne. Że bolą go od tego wszystkiego oczy, uszy i chyba serce trochę też. I na samą myśl, że serce Dziadka Olesia może pobolewać, to, które bije w piersi Jaro samo jakoś mocniej ukłuło.

Jaro nie chciał żeby jego Dziadek się zamartwiał, właściwie to wolałaby zdjąć to umartwianie z Dziadka i nałożyć na siebie gdyby mógł wybrać! Chciał widzieć Dziadka szczęśliwego, zupełnie jakby dopiero zjadł ulubiony placek drożdżowy. Tak, ten z wiśniami! Tej radości życzył i jemu i sobie. Dziadek nie jest już taki szybki, żeby móc biec razem z pędzącym światem. Jaro bał się o Dziadka, i tak jakby tym strachem o niego i tymi przedłużającymi się rozmowami- odebrał Dziadkowi trochę trosk, bo jego zmarszczka między brwiami stała się mniej widoczna. Dziadek też rzadziej przesiadywał w fotelu i więcej wychodził od czasu nawiązania z Jarem kumpelskiej relacji na spacery. Tak po prostu. Żeby poznać ten nowy, nieznany sobie świat. Chciał go poznawać już nie tylko z Wnukiem, ale zapragnął sam też wejść do nowoczesnego świata. Dla kogo? Oczywiście dla Wnuka. Bo Dziadek Jara nie nauczył się jeszcze, że może zrobić coś po prostu dla siebie. Ale kto wie, może jeszcze się nauczy, skoro już tyle się zmieniło w jego życiu- zmarszczka zaczęła znikać bez magicznych i drogich kremów- to dlaczego ma pewnego dnia nie uświadomić sobie, że jego Rodzina będzie najszczęśliwsza, kiedy to on sam będzie szczęśliwy i wolny od trosk o nią? Oby taki dzień nadszedł jak najszybciej, życzmy Dziadziusiowi Olesiowi, żeby w niedługim czasie, zbudził go słoneczny poranek, kiedy zaraz po otwarciu bladych oczu, starszy pan powie sam do siebie słowa, które staną się od tej chwili jego mottem życiowym: „Żeby nie dostarczać innym trosk trzeba przestać niepotrzebnie troszczyć się o nich. Bo czują się wtedy naszym wyrzutem sumienia i jest im przykro, że przez nich nam jest przykro. Przestańmy się tak wszyscy przykrzyć i zacznijmy żyć. Dla siebie. I dla innych.”

Jaro sam czasami siebie nie rozumiał. Z jednej strony to nie lubił jakoś specjalnie pokazywać uśmiechu, ale bywało, że jak już na kogoś warknął czy krzyknął to potem wszyscy dookoła, łącznie z nim kulili uszy i zasmuceni uciekali sobie nawzajem z pola widzenia. A jak już wszyscy się pochowali jak najdalej od siebie to Jarowi było nieprzyjemnie i nie był szczęśliwszy, że jego krzyk przyniósł taki rezultat. Wolałby jednak wtedy cofnąć czas, tak żeby nikt sobie nie poszedł i żeby dalej gromadą siedzieli w jednym pokoju. Nadal by się wkurzali nawzajem, przekrzykiwali i zadawali czasem dziwne pytania, takie jakby specjalnie kogoś chcieć chwycić za język i coś wyciągnąć naumyślnie. Ale mimo to- byliby po prostu razem. A razem zawsze jest raźniej. Ale czasu cofnąć się nie da. Bywa, że to szkoda, że nie ma takiej opcji w życiu. Chociaż naprawdę w wyjątkowych sytuacjach żeby było można! — no, chociażby raz do roku, to już byłoby coś! Chociaż, gdyby każdy mógł cofnąć raz do roku czas i cofnąłby jakiś czas, który bardzo Jarowi przypadł do gustu a tej osobie jednak nie, to byłby bałagan. Jaro straciłby coś co było dla niego ważne i nawet by o tym nie wiedział. Co to byłaby za przykrość! Strata o której nawet się nie wie! A straty są od tego żeby ich żałować i czegoś się nauczyć. Żeby więcej już z takiego samego powodu nie żałować! Właściwie, to dobrze, że jest jak jest. Dużo rzeczy, które z pozoru wydają się niemądrze obmyślane po głębszym zastanowieniu nad nimi nabierają sporo sensu.

Bywało fajnie z Rodziną, kiedy tak siedzieli i psioczyli między sobą. Nawet z tą Ciocią Elą co go ciągle szczypie w policzki i mówi do niego jak do małego szczeniaczka. Cmoka i zdrabnia jego imię, czym doprowadza go do wściekłości. Ona to potrafił mu zaleźć za skórę! Ale te szczypania dało się wytrzymać, bo Ciocia Ela przywoziła ze sobą zawsze taką pyszną czekoladę, która w sobie i Cioci tylko znany sposób łagodziła wszystkie złości. I łagodziła także obyczaje- jak to śmiała się Mama Jara, ale tego chłopiec jeszcze za bardzo nie rozumiał. Nie przejmował się tym w ogóle, bo wiedział od dawna, że wiedza przychodzi z czasem. Ciocia więc szczypała umorusane mlecznym łakociem policzki Jara a ten tylko wykręcał głowę na boki i sapał pod zadartym, piegowatym nosem. Właściwie to marzył o tym żeby ktoś my pomógł- chociażby Mama, ale wstyd mu było prosić i zachowywać się jak beksa. Mama siedziała gdzieś w zasięgu wzroku, śmiała się i plotkowała, jednak nie reagowała, jakby nie zdając sobie sprawy jak jej własny syn teraz cierpi i jak mu okropnie źle. Chłopiec chciał poradzić sobie z Ciocią sam, ale jakoś mu nie wychodziło. Ciocia chichrała się z niego, z jego zakłopotania i szczypała tylko mocniej. Naigrywała się nieustannie z rudych plamek na twarzy Jara. „Piegusek, piegusek!” wołała tak mocnym głosem, że Jaro był pewien, że każdy sąsiad słyszy jej szyderstwa. O tych piegach na nosie to wcale nie chciał nawet sobie przypominać! — ileż się przez nie w życiu wstydu najadł! Najwięcej było ich latem, dlatego Jaro wolał zimę, bo wtedy jakoś udawało mu się chociaż na chwilę od nich odetchnąć. Ale po zimie zawsze przychodzi wiosna a po tej lato a z nim okropne piegi. „I tak ma być już zawsze, zawsze?” zadręczał się chłopiec. Gdyby tylko zima mogła trwać cały rok… Miałby święty spokój. Ale dni są wtedy takie krótkie, jest zimno, nie ma tylu śpiewających zwierząt na dworze, kwiaty nie kwitną i nie pachną wcale a woda w jeziorze jest za zimna żeby w nim pływać. Czy te piegi nie są warte kąpieli w chłodnej, czystej wodzie? Albo chociaż takiej prawie czystej? Z piegami da się żyć, bez jeziora jednak nie. Dobrze, że to lato jest. Ale szkoda, że przynosi plamki na buzi. Chociaż jak Jaro wyobraził sobie, że miałby się kąpać bez tych letnich piegów to jakoś to nie pasowało do siebie. Woda w jego świecie równała się piegi i chyba zaczynał powoli się z tym godzić.

Żeby była jasność: Jaro Nie sprawiał wrażenia osoby niemiłej, raczej mało zainteresowanej światem, który ją otacza. Miało to swój urok, dziewczyny, we własnym gronie chichotały, że jest małomównym marzycielem. Ida, dwa lata starsza od Jara dziewczyna, wyższa co najmniej o głowę, podkochiwała się w nim już od kilku lat, bo mieszkali po sąsiedzku i zdążyła się na niego napatrzeć i oswoić z jego widokiem- nazywała go „romantykiem”, tak śmiesznie akcentując na „r”, wymawiała je mocno i długo, a na sam koniec słowa wrzucała mocnego wykrzyknika. Dla niej Jaro musiał być zakończony wykrzyknikiem inaczej to jakby nie mówiła wcale o nim. Ida to dopiero dostarczała mu wstydu, kiedy tak za nim latała i go poszturchiwała przy wszystkich, a jemu naprawdę wcale nie przynosiło to pociechy! Nie udawał, że mu się nie podoba, tak jak często robią to te głupie dziewczyny kiedy chłopcy ciągną je za włosy. Skrzeczą, uciekają a potem się tak chichrają, że aż się kulą w pół. Po prostu mu się nie podobały te jej natrętne zaloty. Powód był prosty: sama Ida nie była w jego guście. Raz jej nawet to powiedział, ale to tak dosadnie, na korytarzu, na przerwie przy wielu dzieciakach z różnych klas: „Ida! Ty mi daj już spokój! Zrozum, ty mi się w ogóle nie podobasz! Jesteś za wysoka, za stara i za w ogóle mnie już denerwujesz!” Jaro do dzisiaj pamięta wyraz twarzy dziewczyny, kiedy usłyszała jego mocne słowa. Było jej naprawdę, szczerze smutno. I bardzo, bardzo wstyd. Jarowi z kolei wtedy zrobiło się jeszcze mocniej niemiło, że wprawił te oto, starającą się o jego względy dziewczynę w zakłopotanie. I to publiczne. Przeprosił ją zaraz, szczerze i gorliwie, ale wiedział, że zrobił jej duża krzywdę, którą będzie mogła jeszcze długo rozpamiętywać. I nie dlatego, że jest wredna i pamiętliwa i rozgrzebuje stare rany jak kura grządkę pazurem. Bo Ida nie jest kurą, jest dziewczynką, może i starszą, ale nadal dziewczynką. I nie ma dzioba, tylko całkiem zgrabny, zadarty nosek, na którym także dopatrzył się kilku piegów, nawet zimą- tylko, że na jej nosie wyglądały lepiej niż na jego. Paznokcie rzeczywiście ma jakieś długie, zbyt ostre, ale ptasimi szponami zdecydowanie nie są. Zrobiło mu się niemiło dlatego, że sprawił jej po prostu ból, i ten ból będzie musiał jakoś wyjść, a z dziewczynami to najczęściej bywa tak, że ból wychodzi im oczami, w postaci łez. To proste. Jarowi zrobiło się naprawdę głupio, że Ida teraz będzie przez niego beczała. I nie tylko dlatego, że ją odtrącił, bo to pół biedy- Jaro wiedział, że Ida prędzej czy później znajdzie nowy obiekt do adorowania, oby wyższy i starszy- tego jej życzył. Głównym powodem jej łez będzie wstyd, że odtrącił jej uczucia publicznie i to w tak nieprzyjemnym tonie. Postanowił, że już nigdy nie zachowa się w podobny sposób. O uczuciach, szczególnie nie swoich, będzie mówił tylko kiedy będzie do tego upoważniony, i zdecydowanie- będzie to robił w bardziej kameralnych warunkach, czyli- w cztery oczy, bez świadków. Bo nie można mówić o czyichś uczuciach przy innych, nie związanych ze sprawą osobami. Bo i po co? Przecież czyjeś uczucia są uczuciami tej osoby, cały świat nie musi ich znać, co więcej cały świat nie musi widzieć jak ktoś takie uczucia depcze i je odtrąca. Nie musi też widzieć jak je przyjmuje i celebruje. Uczucia są tej osoby, której są, tak uradził sobie póki co Jaro. Bo to, że ktoś kogoś nie chce lub nie może kochać to się zdarza. I nie ma co oszukiwać kogoś, że się go kocha jak się nie kocha, po co miałby Idzie takie brednie wmawiać? Przecież sam sobie by zrobił pod górkę. Już w ogóle by mu nie dała spokoju! Oszalałby z nią. Raz mu nawet przyniosła bez powodu kanapki do szkoły! To był koszmar! Gdyby miała mu je przygotowywać codziennie to raz, że musiałby się zapisać na dodatkowy wu-ef, bo Ida nie oszczędziła mu w kanapkach masła, majonezu i innych dodatków, a dwa- musiałby zrezygnować z ukochanych ciasteczek, żeby mieć miejsce na taki posiłek. Jaro wiedział, że sprawy trzeba stawiać jasno. Ale wszystko należy rozgrywać w ciszy, na spokojnie i we wzajemnym szacunku. Chłopiec zastanawiał się, czy kiedyś, w ramach zadośćuczynienia za ten podły występek jakim było odtrącenie Idy przy innych dzieciakach- sam nie zostanie potraktowany w podobny sposób przez swoją przyszłą ukochaną, której postanowi wyznać miłość. Wolałaby żeby tak się nie stało, bo chyba zapadłby się pod ziemię! Tym mocniej żałował Idy. Bił się w pierś za swój występek, ale czasu nie da się cofnąć, to już doskonale wiedział i przecież niedawno jeszcze uznał, że to dobrze, że się nie da! Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli go spotka taka przykrość, jaką sam komuś już zaserwował to właściwie czegoś się nowego dowie o życiu. I wyniesie z tego naukę. Tak jak Ida, bo jak Jaro tak teraz na nią patrzy, to ona dziwnie się doroślejsza zrobiła. Ale w tym pozytywnym sensie. Mniej chichocze, mniej też piszczy z psiapsiółkami. W ogóle już mniej z nimi spędza czasu. Wcześniej chodziły wszędzie wielką bandą, teraz Ida częściej bywa tylko z Joaśką albo stoi sama i coś czyta na przerwach. Chyba jej się to co czyta mocno podoba bo wygląda wtedy ładnie i na zadumaną. Ciekawe o czym ta książka w kolorowej okładce?… Do Jara z kolei zaczęła się uśmiechać, tak bardzo zwyczajnie. Ale… zupełnie jak do innych chłopców! Czyżby już zapomniała o tej wielkiej miłości jaką do niego czuła? Czy zapomniała o tym jak ją upokorzył, odtrącił? Z jednej strony cieszył się, ze dziewczyna tak sobie szybko i zaradnie poradziła bo nie musiał już się zamartwiać jej kobiecym płaczem, z drugiej jednak… Co to oznaczało dla niego? Że łatwo o nim zapomnieć i że obdarza się go małą miłością? Nie żeby marzył o tym, aby dziewczyny za nim latały i omdlewały, ale chwilę mogłyby powzdychać jaki to był wspaniały i jak bardzo chciałyby być jego dziewczynami, a kto wie- może kiedyś żonami. A tu nic. Ze strony Idy jedno wielkie rozczarowanie. To on miał niby zrobić jej przykrość na początku tak ją znieważając przed salą lekcyjną, przy tylu gapiach, a koniec końców to on czuje się jakby został odtrącony i porzucony.

Chciałby jednak żeby o nim nie zapominało się zbyt szybko a najlepiej to wcale. Chciałby być pamiętany i wychwalany. Nikt nie lubi być zapomniany, bo zapomniany równa się samotny. A ludzie lubią być razem. Żaden to wstyd lubić kiedy ktoś o tobie myśli. Wstyd to zrobić tak, żeby przestał o tobie myśleć i zniszczyć coś co mogło być ładne i miłe a teraz tego nie ma wcale. Wstyd to zabrać komuś uczucia a potem się ich domagać.

Jaro nie wiedział czemu tak bardzo tęskni za Idą, której przecież wcale nie lubił i nie wiedział czemu zaczął się za nią oglądać na korytarzu. W domu częściej niż zwykle zerkał ze swojego okna w jej okno, w którym powiewały różowe zasłony- szukając kroków i gestów dziewczyny. Ale jej jakby mniej w tym pokoju było a więcej chodziła na spacery z Bartkiem z najstarszej klasy. Pod koniec miesiąca przeniosła się do innego pokoju, na tyłach domu i Jaro już nic nie wiedział co się u niej dzieje. Chłopiec zdobył te wiedzę nie dlatego, że ją śledził, ale po temu, że pomagał w przenoszeniu kartonów do większego, nowego pokoju, w którym zabrakło miejsca na różowe zasłony. Nowe były kremowe, takie doroślejsze. Ida mu podziękowała za pomoc, chociaż prawdę mówiąc nie narobił się specjalnie, właściwie miło spędził czas- podziękowała serdecznie i bardzo szczerze ale nawet nie potarmosiła mu włosów. Pobiegła do mamy zapytać czy może wyjść bo ma ważne spotkanie. A Mama się zgodziła. Tak po prostu, nawet nie spytała córki z kim i dokąd idzie! Jaro stał jak słup soli, oniemiały i ledwo mógł domknąć usta. Nie mieściło mu się w głowie, że rzuciła go dziewczyna, którą najpierw on rzucił. Przestała go zauważać, nagle już się przy nim nie garbiła żeby nieco zrównać z nim wzrostem, zaczęła prostować się jakby ją kto za włosy ku górze ciągnął. I częściej nosiła sukienki, na ich rzecz porzuciła bluzki ze śmiesznymi nadrukami i kokardkami. Jaro zauważył też, że jej paznokcie często delikatnie się różowiły. Ledwo widocznie ale jednak. Po co Ida malowała swoje niby szpony? Po co Ida zakładała sukienki? Może było jej w nich wygodniej? W sumie dużo latała zawsze wszędzie: na przerwie, po szkole, nawet w sklepie wolała biec niż iść jak inni ludzie, zawsze wszędzie się spieszyła. Jaro miał nadzieję, że to dlatego postanowiła nosić zwiewne stroje. Ale czemu do latania tak ładnie wyglądać? Wydawało mu się to nie mieć wiele sensu. W jego głowie rodziły się dziwne odpowiedzi na te pytania, ale wolał się im nie przysłuchiwać. Uznał, że wymyśla, i dopóki nie dowie się prawdy od samej Idy nie będzie sobie dopowiadał niestworzonych historii. Najbardziej podobała mu się ta, gdzie Ida po prostu straciła wszystkie spodnie i bluzki w praniu, bo jej mama źle ustawiła pralkę i wszystkie ciuchy dziewczyny się skurczyły. W tej wizji, Ida dostaje całą garderobę sukienek od starszej kuzynki i dlatego je nosi, tak po prostu no bo nie ma nic innego. Nie zgadzały się w tej wizji dwie rzeczy: że skurczonych ubrań Idy chłopiec nie mógł się dopatrzyć na żadnej z jej dwóch młodszych sióstr i to, że te sukienki były zdecydowanie nowe. Raz nawet widział sąsiadkę w sklepie jak szamotała się między regałami i głęboko zastanawiała nad kolorem kiecki. Tak jak on, kiedy pomagał Dziadziusiowi Olesiowi w wyborze farby. A skoro ten wybór zrobił z niego bardziej mężczyznę to Ida wybierając sobie kolor stroju musiała stać się bardziej kobietą. To wszystko bardzo mu się nie podobało a nawet mu przeszkadzało. Łypał na Idę częściej niż zwykle a każdą nową sukienkę odbierał jako osobistą zniewagę. Kiedy w nim się kochała zwykła nosić pozdzierane dresy i brudne trampki. Czemu wtedy się tak nie stroiła? Czyżby nie zasłużył? Może gdyby dla niego się tak nosiła to inaczej by sprawy się potoczyły? Może byliby parą i planowali właśnie ślub? Stało się jednak jak się stało, mianowicie: nic się właściwie nie zdążyło stać, a Jarowi pozostały domysły i jedno wielkie: „może”. Postanowił, że najlepiej dla niego samego będzie, jeżeli zacznie udawać, że nie widzi Idy i tej jej nowych, krzykliwych kreacji. W ogóle dlaczego w jego szkole nie obowiązywały mundurki tak jak w wielu innych szkołach? Wtedy strojenie byłoby zakazane a Jaro nadal mógłby wyszukiwać Idy w tłumie. Przez te sukienki stracił do tego prawo, ha! — stracił dużo więcej- bo stracił kogoś kto go bardzo lubił. Takim śmiesznym, trochę dziwnym uczuciem, ale bardzo przyjemnym. I już nikt go nie popychał na przerwach i nie kłuł w bok kościstym palcem. Już nie dostawał głupich liścików, że to niby anonimów- z wyznaniami i zapewnieniami o miłości. Przestało przybywać nowych napisać na szkolnych ścianach: „J+I=NZ”, co tłumaczył sobie jako: „Jaro plus Ida równa się na zawsze”. Nawet stało się tak, że jego ulubiony napis tuż przy stołówce został zamalowany przez czyjeś krzywe graffiti. Jara to wkurzyło, że wandale nie szanują czyjejś sztuki. Nie powinno się ani zakrywać miłości ani o niej zapominać. Miłość powinna być na zawsze, bo jak nie jest to była na niby. A Jaro lubił Idę szczerze jak się okazało. Bo czy w sukienkach czy w dresach- podobała mu się jednako. Ciekawe czy ten cały Bartek czy inny Marek, jakkolwiek miał na imię- też tak miał, że Idę podziwiał w każdej postaci? On pewnie nie zauważał naturalnej urody dziewczyny! Potrzebował tych sukienek żeby sobie uświadomić z jaką wspaniałą osobą ma do czynienia. Z kolei Jaro, jak widzicie, w ogóle potrzebował stracić Idę żeby ją zauważyć. I dres czy nie dres wiele tutaj nie zmienia.

Najgorsze było to, że ostatnio Ida przyszła do szkoły w czystych trampach! A to już było za dużo. Czyste trampki na dziewczynie, która tak lubi latać i biegać to naprawdę zniewaga dla jego męskiego ego. To nie była już ta sama Ida, którą zwykł znać. Czy lepsza czy gorsza: nie jemu oceniać, ale jednak inna. I zły był, że inna dla tego Bartka, który jak się Jaro dowiedział- ma dwóję na koniec z matmy, głupek! Nie żeby się dowiadywał specjalnie o jego stopnie, po prostu usłyszał gdzieś, przechodząc, a że głuchy nie jest to słowa same wpadły mu do uszu, wcale ich nie chciał! Jaro nie skojarzył faktów, że te trampki zniknęły ze stóp dziewczyny także i przez niego. Ida po prostu polubiła sukienki i było jej w nich wygodnie. Szczególnie latem wyglądały ładnie, przy opalonej skórze, w dodatku przybywało jej wtedy piegów na twarzy, głównie to na nosie, a Ida bardzo ceniła sobie piegi: i u siebie i u innych. Właściwie, to Jara pierwszy raz jako swojego być może przyszłego chłopaka a nie tylko sąsiada zauważyła wtedy, w wakacje, nad miejskim jeziorem. Wyszedł z wody, mocno zmarznięty i szczękający potężnie zębami. Cała jego buzia pokryta była delikatnymi kropeczkami, ledwo widocznymi, ale jednak tam były. No i Ida się po prostu zakochała. Najpierw w piegach, później w ich właścicielu. Ale piegi były tutaj najistotniejszym elementem. Możliwe, że gdyby ktoś inny nosił je na nosie, to dziewczyna zakochałaby się w tym kimś innym. Zimą kochała go jakby mniej, sama nie wiedziała czemu. Może jak jest zimno serce wolniej bije? Na głos nazywała Jara „Marzycielem”, ale w głowie zawsze mówiła o nim „Piegusek”. Bo tak było czulej i przecież jak się zdrabnia jakieś określenia to znaczy, że temu kto zdrabnia zależy na tym co zdrabnia. Niby to wtedy jest mniejsze, bardziej dziecinne i śmieszne, ale tak naprawdę to wtedy jest zazwyczaj dłuższe, czyli więcej tego. A jak coś nam się podoba to chcemy żeby było tego jak najwięcej. I jak najdłużej. To jak z tymi piegami! I jak z gwiazdami! Bo piegi są jak gwiazdy, a twarz Jara swego czasu jawiła się Idzie jako niebo. Z kolei trampki czy czyste czy brudne są tak samo użyteczne i tak samo wygodne. Ida pomyślała, że głupio by wyglądało to, że ma pomalowane paznokcie a buty w nieładzie! Taka dama z odzysku! Bezsensu! Zasłony w oknach zmieniła, bo skoro ma różowe paznokcie to różowe firany byłyby przesadą. Poprzedni pokój oddała młodszej siostrze, sama ma ten większy, bo stoi tam pianino na którym bardzo chce się nauczyć grać. Zresztą rodzice robią drugą łazienkę w domu i w ogóle jakieś zamieszanie powstało. Wychodzi na to, że każdy myślał co innego że drugi myśli i te wszystkie komplikacje wyszły trochę na siłę i niepotrzebnie. Dobrze, że nie wiemy jakie w tym wszystkim ma stanowisko Bartek, czyli najstarszy z całej bandy, nie najmniej istotny, a równo ważny, bo dopiero byśmy się pogubili! Im więcej osób tym więcej dziwnych myśli i zamieszania. Bo każdy coś wie albo niby coś wie i zakłada, że to jak widzi pewne sprawy to tak jest i obowiązuje dla wszystkich, bez wyjątku. A zazwyczaj jest zupełnie inaczej niż moglibyśmy sobie w ogóle wyobrazić! Najczęściej to jest tak, że każdy myśli trochę inaczej niż inni i gubi się już nawet we własnych myślach a co dopiero jeszcze tu czyjeś ogarnąć! Jak dobrze, że istnieje coś takiego jak rozmowa, dzięki której ludzie mogą po prostu, zwyczajowo usiąść czy postać i pogadać. Fajnie jest też leżeć na trawie, latem i gadać do siebie patrząc w niebo. Czasami wypada zerknąć na rozmówcę, od tak, żeby pokazać mu, że się go lubi. Można wtedy tak gadając wyjaśnić pewne kwestie, poopowiadać sobie nawzajem o tym jak się widzi świat i jakie się ma marzenia. Można trochę się pociągnąć za język, żeby poznać czyjeś skryte pragnienia a te mówią nam wiele o ludziach. Niektórzy nawet lubią rozmawiać o kosmosie czy o snach, albo chociażby o nowej kreskówce, którą emitują zaraz po zajęciach od poniedziałku do piątku.

Bo gdyby nie język, gdyby nie rozmowa, to skąd Jaro wiedziałby, że kiedy jego Dziadek miał siedem lat, czyli dokładnie tyle co Jaro teraz- to nie było komiksów z super bohaterami a zimy bywały dłuższe a śniegu było aż potąd! — czyli ponad głowę i to nie głowę Jara a głowę wyższego Dziadka! Dłuższe zimy równają się piegi krócej, a to istotna informacja. Czyli: gdyby Jaro był chłopcem za czasów chłopięcości jego Dziadka to miałby mniej piegów i byłby ogólnie, całościowo szczęśliwszy. Ale w takim układzie, teraz byłby już staruszkiem i w ogóle nigdy nie poznałby Idy tak jak ją poznał i nie wiedziałby jej w taki sposób jak ją postrzega bo byłaby dla niego tylko małą dziewczynką, sąsiadką jego wnuka. Byłaby córką Pani Jadwigi a Wnuczką Heńka. A kto wie, czy gdyby Jaro zamienił się rolami z Dziadkiem i to Dziadziuś Oleś byłby teraz dopiero chłopcem, to czy Dziadziuś Oleś jakoś lepiej by nie potraktował Idy? A może ona wcale by się wtedy w Małym Olesiu nie zakochała? A może by się zakochała? I co wtedy by się stało z Babcią Jara? No i z samym Jarem wobec tego? I ciekawe czy Mały Oleś miał piegi jak Jaro! O to Jaro następnym razem się Dziadka zapyta. A jak miał: to już nie ma! Wtedy jest też nadzieja dla Jara, że na stare lata straci te okropne plamy. Chociaż… taki Dziadziuś Oleś w piegach… Na samą myśl Jaro uśmiechnął się pod nosem. Oczywiście potajemnie, żeby nikt nie widział. To by było całkiem śmieszne!

Wszystko kręci się jakoś dzięki dialogowi. Inaczej domysły i inne wymysły by nas wykończyły a my musielibyśmy poświęcać na nie tyle czasu, że nie mielibyśmy go na nic innego. Nawet na zjedzenie czekolady czy na zmienienie zasłon w pokoju. Po prostu oszalelibyśmy nie mogąc rozmawiać. Czyli oszalelibyśmy będąc samotnymi, bo rozmawiać to trzeba mieć z kim. Wiadomo, że fajnie się gada do samego siebie, ale nie ma nic przyjemniejszego niż to całe leżenie na trawie i co jakiś czas zerkanie na kogoś, kto leży koło nas i opowiada nam o tym jak postrzega świat.

Chłopcy ze szkoły, głównie ci z klasy Jara: słysząc wyznania jakimi dziewczęta zwykły adorować Jara: prychali z pogardą pod nosami, albo w ogóle udawali, że nie dotarły do nich słowa pochwał pod adresem kolegi. Częściej reagowali w ten drugi sposób, sądząc, że kiedy się udaje, że się czegoś nie widzi, czy jak w tych przypadkach- nie słyszy, to tego nie ma. Dzieci nie tyle co go lubiły ale na pewno znały. A w podstawówce to jest tak, że znanie równa się szanowanie. Jaro był postacią ogólnie szanowaną bo powszechnie znaną. Z imienia, z nazwiska, z osiągnięć w sporcie i z ładnej, młodszej siostry, która pięknie malowała i każdy o tym słyszał i tak powtarzał, nawet jak nie widział jej prac. Tak trzeba było mówić i już. Jaro w tym roku został wytypowany przez klasę na przewodniczącego, ale odmówił. Nie przyjął stanowiska. I to nie z wyniosłości czy z próżności, po prostu szczerze uznał, że nie nadaje się do pełnienia tej funkcji, a co więcej- ma na głowie teraz za dużo spraw, żeby dokładać sobie kolejnych. Głównie to na głowie ma samego siebie, dużo ostatnio rozmyśla, zastanawia się. Zainteresował się też matematyką i trochę filozofią. Matematyką to głównie dlatego, że nie chce mieć z niej dwói tak jak pewien niezbyt mu dobrze znany Bartek. Ale z widzenia zna go aż nadto i właściwie to wolałaby go widywać rzadziej. Jaro o filozofii wie jeszcze bardzo, bardzo niewiele, właściwie to nie wie jeszcze nic, ale samo posiadanie tak dziwacznej mądrości i możliwość brylowania nią wśród ludzi wydawała mu się bardzo pociągająca. Nie miał kolegów w swojej klasie, którzy marzyliby żeby zostać filozofami! A on takie marzenie miał i dzięki niemu czuł się jakoś bardziej wyjątkowy. Taki inny. Ale jednocześnie nie zbyt inny, nadal należał do grupy, ale miał coś co było poza zasięgiem jej postrzegania świata, poza jej zainteresowaniem. Już nie chodziło o to, czy inne dzieciaki lekceważą jego marzenie czy go nie rozumieją, po prostu nie zbliżali się nawet do niego. Fajnie jednak, że też nikt się z tego jego marzenia o filozofii nie śmiał. Bo gdyby ktoś się śmiał to Jarowi byłoby przykro. Na szczęście przez to, że był ogólnie szanowany nikt głośno nie krytykował jego wyborów. Jaro współczuł dzieciom, które nie miały takiej pozycji jak on, bo widział jak czasami ktoś powie im co przykrego a one gasną w oczach zasmucone. Zupełnie jak Ida kiedy odmówił jej praw do siebie i zalecił jej zaprzestania kochania go. No, może nie ubrał tego w takie słowa, ale dokładnie to miał na myśli, przynajmniej teraz tak uważa, patrząc na cała aferę z perspektywy czasu. Marzenie o filozofii i o byciu filozofem należało do niego, czuł, że może być jego skarbem w przyszłości. Jego wartością, czymś co sprawi, że jego dorosła postać nabierze na wartości. Skarby mają jednak to do siebie, że w pewnym momencie przestają być tajemnicą i zaczynają krążyć o nich podania, legendy, powstają mapy ze wskazówkami do tego jak do nich dotrzeć. Ktoś, kto wcześniej był czymś niezainteresowany, w momencie kiedy to staje się oficjalnie Skarbem, nagle nie wyobraża sobie bez tego życia. Cóż to byłby za dramat gdyby każdy chciał być Filozofem! Filozof tu, filozof tam, każdy brylowałby w towarzystwie, czyli nie brylowałby nikt! A te legendy na temat czegokolwiek, powstają także dzięki i przez język. Ma on swoje plusy i minusy, jak widać. Zależnie kto i co mówi wychodzi tak lub siak. Gdyby mało znane dziecko w klasie żachnęło coś o filozofii, większość te filozofie by wyśmiało. I mówiono by, że filozofia jest głupia i nudna. Ale skoro Jaro o niej zaczął, inne dzieciaki uznały, że filozofia musi być mimo wszystko całkiem spoko. A na pewno to do przeżycia i do zaakceptowania. A skąd sam Jaro wziął pomysł o zostaniu filozofem? Ano, w końcu się przyjrzał uważniej tomikowi, jaki Ida tak długo trzymała na korytarzu pod czas przerw, pochłonięta bez umiaru w literach ukrytych za twardą okładką: tytuł na kolorowej okładce głosił z dumą: „Filozofia dla początkujących.” No i dlatego tak postanowił. Chciał nawet zapytać Idę czy pożyczy mu te książkę, ale bojąc się, że ta sobie ubzdura, że próbuje ją do siebie nawrócić- postanowił, ze filozofie odłoży na starość. Przynajmniej taką za pięć lat od teraz. Na razie skupi się żeby nie mieć dwój z matematyki. Co więcej, zamierza mieć same piątki i chce żeby wszystkie dzieciaki o tym gadały w szkole! Niech wieść o genialnym matematyku z młodszej klasy dojdzie do uszu Bartka, wielbiciela sukienek! Niech mu się zrobi głupio, bo jest o co! Dwója z matmy, kto to widział, Jaro by się spalił ze wstydu gdyby taka ocena wskoczyła mu do dzienniczka!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.