E-book
7.17
drukowana A5
27.49
drukowana A5
Kolorowa
51.4
Wiersze Jako Tako sklecone

Bezpłatny fragment - Wiersze Jako Tako sklecone

Ilustrowała Olga Kuleczka


5
Objętość:
108 str.
ISBN:
978-83-8104-934-4
E-book
za 7.17
drukowana A5
za 27.49
drukowana A5
Kolorowa
za 51.4

Ślimacza wolność

Tuż po deszczu ścieżką śliską

Pełzł raz ślimak na ściernisko

Ścisk potworny był na ścieżce

Nikt nikogo puścić nie chce

Wszyscy spieszą gdzieś przed siebie

Dokąd pędzą? — tego nie wiem


Wyprzedziła go dżdżownica

To jest taka pierścienica

Która wilgoć bardzo lubi

I z innymi też się czubić

Zaczęła drwić sobie z niego:

Spiesz się pan, panie kolego

Wszyscy ruszają się żwawo

Tylko pan jakoś niemrawo

Pan się szybciej ruszać raczy

Jak można się tak ślimaczyć!


Na to odpowiada ślimak

Nie ma się też na co zżymać

Niech się ściga ten kto woli

Ja tam spieszę się powoli

Za panią ja nie nadążę

A spóźnić się zawsze zdążę


Następna była stonoga:

Ależ pan zawalidroga!

Noga za nogą się wlec

Można się po prostu wściec!

Na to ślimak niezrażony:

Taki jestem już stworzony

By się noga za nogą wlec

Trzeba ze dwie nogi mieć

Ja mam tylko jedną nogę

Więc się ruszam tak jak mogę


Później minął go też żółw

Co był zabiegany znów:

Pan tak rusza się żałośnie

Nawet trawa szybciej rośnie

Ja też przecież dom swój dźwigam

Ale pana w cuglach ścigam


Lecz ślimaka te uwagi

Nie wytrącą z równowagi:

Chyba pan się zgodzi z tym

Pośpiech jest doradcą złym

A gdy ktoś się bardzo spieszy

To się diabeł z tego cieszy

Ja, nie muszę nigdzie gnać

Mnie na wolność dzisiaj stać

I choć się powoli ruszam

Do niczego się nie zmuszam

Nie poganiam też nikogo

Po prostu się cieszę drogą

Nie wiem czemu was to złości

Jam jest wolny w swej wolności


I urządził sobie przerwę

Myśli — trochę się rozerwę

Spełzł powoli na bok z drogi

I … leniw(i)e zjadł pierogi

Osa

Raz brzęczące chrząszcze

Znalazły samotrzeć

Duży korzeń chrzanu

I chciały go potrzeć


Bo chrzan jak wiadomo

Dość dużo jest warty

I jest bardzo smaczny

Zwłaszcza gdy jest starty


Na pchlim targu zatem

Zakupiły tarkę

I przygotowały

Chrzanu sporą miarkę


A do tej roboty

Zaprosiły trzmiela

Swojego ze starych

Czasów przyjaciela


I zaczęli wspólnie

Trzeć aż się kurzyło

Tarli wciąż zażarcie

Wszystko fajnie było


Aż do czasu kiedy

Nadleciała osa

Która do zapachów

Zawsze miała nosa


Była bardzo wścibska

Jak to naród os

Zaczęła więc wtykać

Wszędzie ten swój nos


Ostrzegały chrząszcze

Przestań latać blisko

Ona nie słuchała

Chciała widzieć wszystko


My tu mocno trzemy

Więc jest niebezpiecznie

Trzymaj się z daleka

I obserwuj grzecznie


Jak tak będziesz blisko

Latać nam na złość

Możemy przypadkiem

Przytrzeć tobie coś


Osa nie słuchała

Chciała liznąć tarkę

Podleciała blisko

Tak przebrała miarkę


Karę za to wścibstwo

Zgotował jej los

Miast skosztować chrzanu

Przytarła swój nos


Zawyła więc z bólu

Jak osa się wściekła

I z utartym nosem

Do lasu uciekła


I tak to powstało

I do dziś jest w cenie

Na cześć tej historii

Takie powiedzenie


Gdy kto zbyt natrętny

I nazbyt ciekawy

Kto nos ciągle wtyka

W obce całkiem sprawy


To on aż się prosi

Tak jak nasza osa

By dać mu nauczkę

Czyli utrzeć nosa

Ważka

Dokuczał ważce motylek

Czemu obżerasz się tyle?

Powinnaś więcej mieć ruchu

Nie tylko myśleć o brzuchu

Trzeba mieć umiar w swej diecie

Tak jest ze wszystkim w tym świecie

Masz przestać ciągle podjadać!

Taka jest moja porada


Ważka ważyła to lekce:

Wcale odchudzać się nie chcę

W mym życiu jedna jest treść

Ja żyję po to by jeść!

Wolała się więc obżerać

I duży problem ma teraz

Zrobiła się taka gruba

Że ciężko jest jej już fruwać


Więc w końcu pod wpływem namów

Postanowiła, że kilka gramów

Zrzuci, czyli straci na wadze

Mając więc to na uwadze

Zebrała się na odwagę

Kupiła najdroższą wagę

I jak to teraz jest w modzie

Zaczęła się ważyć co dzień


Lecz od samego ważenia

Waga się wcale nie zmienia

Lub zmienia się w złym kierunku

Ach co tu robić? Ratunku!

Cóż że ja na to poradzę

Ktoś mnie oszukał na wadze!

To grubsza jakaś afera

Tylko się na niej przybiera!


Ważka chodziła jak struta

Ta waga jest chyba zepsuta!

Bardzo mnie martwi ta sprawa

Potrzebna jest jej naprawa


Lecz waga była w porządku

Zaczęła więc od początku

Miast zżerać szynki, kotlety

Zaczęła przestrzegać diety

Zjadała pora, marchewkę

Paprykę, czy też rzodkiewkę

No i ćwiczyć też zaczęła

Tak, że waga w końcu drgnęła

Co tu dużo więcej gadać

Po prostu zaczęła spadać

Ważka była wniebowzięta

Odtąd co dzień uśmiechnięta

Czuła się lekka i zwiewna

Waga już jej niepotrzebna

Szczęścia ona jej już nie da

Chciała ją więc szybko sprzedać


Kupców było wielu na nią

Mimo to sprzedała tanio

Bo nie chciała już uwagi

Przykładać zbytnio do wagi:

Wiem już, że samym ważeniem

I tak niczego nie zmienię

Trzeba odmienić tryb życia:

Nie wrócę ja już do tycia!


Więc coś wam wszystkim poradzę

Jak łatwo stracić na wadze

Drożej kupić, taniej sprzedać

Prościej się już chyba nie da

Leniwiec

Leniwiec był dość zajęty

Skubał wolno liście mięty

Wisząc sobie w dół tułowiem

Tak jak zwykł to robić sobie

Ledwo skończył był śniadanie

A już czas na obiadanie

Tak więc dzień mu wolno mijał

Gdy go zaczepiła żmija:

Chyba jest pan zawieszony

Jak komputer przeciążony

Trzeba pana zresetować

I na nowo wystartować

Na co leniwiec ospale:

Zawieszony jestem stale

Bo procesor mam nieduży

Choć dość dobrze mi on służy

A na pamięć nie narzekam

Gdy mi braknie to poczekam

I wraca mi znów na nowo

Przed mą pora obiadową

Wtedy już nie od niechcenia

Szukam czegoś do jedzenia

Ale żmija dalej szydzi

Jakżeż się pan nie wstydzi?

Nie widziałam ja — powiada

Tak wielkiego darmozjada

Pan się cały dzień wałkoni

I od pracy wszelkiej stroni

Co, że niby nie pracuję?

Przez dzień cały kombinuję

Jak tu przejść na inne drzewo

Czy pójść w prawo, czy też w lewo

Zwisam w dół całymi dniami

Obżeram się roślinami…

I pan to nazywa pracą?

A ileż to panu płacą?

A któż za to ma mi płacić?

Ja nie muszę się bogacić

Co bym robił ja z wypłatą?

Cóż bym ja miał kupić za to?

Wszystko co mi szczęście daje

Od natury ja dostaję

Pokarm, słońce, trochę wody

Mam za darmo od przyrody

Niepotrzebne mi zapłaty

Jam wewnętrznie jest bogaty

Jako Tako

Jest Japończyk pewien w świecie

Pisali o nim w gazecie

Wygląda on dość nijako

Nazywa się Jako Tako


Z nieznanej bliżej przyczyny

Ma on co dzień imieniny

Które celebruje wszędzie

W domu, w szkole i w urzędzie


Choć Japończyk z pochodzenia

Wszystko robi od niechcenia

Za to wciąż powtarza wszędzie:

Nie martw się, jakoś to będzie


Tłumaczy się czasu brakiem

Bo go spędza z Byle Jakiem

Który dobrym jest kolegą

Cóż on zrobiłby bez niego?


Jak nieszczęścia, co parami

Wchodzą drzwiami i oknami

Czy to w dzień, czy późno w nocy

Zawsze skorzy do pomocy


Gdy gdzieś tylko jest potrzeba

Spadają tam prosto z nieba

By ratować sytuację

I wyłożyć swoje racje


Choć spokojni są z natury

Prowokują awantury

Których sami są przyczyną

Więc się ich obarcza winą


Bardzo często ci panowie

Przebywają na budowie

Doskonale się tam bawią

Coś zepsują, coś naprawią…


Choć na bakier są z techniką

Chętnie służą mechanikom

Potrafią naprawić wszystko

Nie za dobrze, za to szybko


W piłkę także często grają

Jako tako się kiwają

A strzelają byle jak

Bo precyzji u nich brak


Lubią ich dosłownie wszyscy

Bo są bardzo towarzyscy

A najbardziej lubią dzieci

Oni zaś kochają śmieci


Jako Tako jak posprząta

To się wszystko wala w kątach

Gdy mu Byle Jak pomoże

To wygląda jeszcze gorzej


Nie lubią obaj się uczyć

Wolą się po mieście włóczyć

Ciągle mają też ochotę

By gdzieś spłatać jakąś psotę


A największe już swawole

Wyczyniają obaj w szkole

Uwielbia ich szkolna młodzież

Czują się jak ryby w wodzie


Tam, gdzie zadań jest dość dużo

Chętnie swą pomocą służą

Są na luzie, się nie męczą

Zawsze każdego wyręczą


Jako Tako się nauczy

Coś tam bąknie, coś tam mruczy

A Byle Jak coś podpowie

I tak jakoś radzą sobie

Uparty dureń

Raz osioł z baranem

Grali w durnia w karty

Jeden nie za mądry

A drugi uparty


Baran drwił z kolegi

Co ty robisz ośle?

Rzucasz na stół karty

Zupełnie na oślep


Jak tak dalej pójdzie

Będziemy w kłopocie

Przegrasz ze mną w karty

A wygrasz w głupocie


Osioł, który słynie

Ze swej upartości

Także się obawiał

Zamiany wartości


Posłuchaj baranie

Ciągle się upierasz

Że znasz gry zasady

To ci powiem teraz


Bardzo durnia lubię

Jest to moje hobby

Chodzi w nim ogólnie

By się kart swych pozbyć


A ty wciąż je zbierasz

Jesteś dumny z tego

Więc zostaniesz durniem

Uparty kolego


Baran się zaperzył

I pod nosem mruczał

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.17
drukowana A5
za 27.49
drukowana A5
Kolorowa
za 51.4