E-book
4.1
ILLUMI

Bezpłatny fragment - ILLUMI

Roots


Objętość:
211 str.
ISBN:
978-83-8104-019-8

For all the Aliens

For my IG Artists and Friends

For the Echelon


@lilihornet777

Preludium

Istnieją szczególni ludzie, istoty, stworzenia zamieszkujący Ziemię, którzy wywracają cały nasz świat do góry nogami. Pokazują nam emocje, uczucia i doznania, nie mające prawa istnieć a jednak są, nieustannie przez nich wywołane.

Artyści, Twórcy, Kreatorzy. Fotografowie, pisarze, muzycy… wybrańcy, którzy ubarwiają naszą szarą rzeczywistość. Projektują, analizują i ukazują, jakby istnieli na granicy światów. Otrzymali ten dar i to szczęście, jak również głębokie przekleństwo, by obcować z wizjami i bodźcami nieuchwytnymi dla zwykłego człowieka.

Zabierają ludzkie umysły w wymiary z ich snów, krainy, których już nie ma, rejony z odległego Wszechświata. Kreują nasze marzenia, a my z przyjemnością podążamy za nimi, szukamy spełnienia w ich słowach, pocieszenia, światła w otaczającej ciemności. Dla wielu stali się ówczesnymi Bogami.

Może dlatego, że oficjalnie Bogów już nie ma wśród nas. Kiedyś ponoć ich wybrańcy osobiście schodzili na Ziemię, pierworodni synowie najczęściej, bo przecież kobieta by nie udźwignęła… ciężaru boskich klejnotów. Jednak ktoś był, nawracał, wskazywał drogę w nieprzebytych gęstwinach myśli… a teraz cisza, zero pomocy.

Od kiedy kazano nam wierzyć w jednego Boga odeszli mesjasze, nie ma już proroków, zbawicieli narodów. Sami musimy się zbawiać, szukać ścieżek w mało aktualnych książkach, pisanych tysiące lat temu, w zupełnie innej rzeczywistości.

Niektórym to wystarcza i ja osobiście bardzo im zazdroszczę. Proste umysły są najszczęśliwsze. Jednak większość z nas nie wierzy w ten cały bull shit, a już na pewno nie do końca… Bo tam się bardzo wiele kupy nie trzyma.

Więc poszukujemy własnych pism, pieśni, psalmów, podań i prawd.

A gdy znajdziemy, kiedy zaiskrzy, ujrzymy światło, poczujemy te same, kosmiczne wibracje, nieuchronne przyciąganie, to wtedy zaczynamy celebrować, podziwiać i śledzić…

Tak powstają nasze fascynacje, kulty, wierzenia, iż ktoś inny odnalazł właściwą drogę i wyprowadzi nas dzięki temu z ciemności. Jego twórczość łagodzi nasze niepokoje, pozwala się zrelaksować, podziwiać i nie myśleć. Zapomnieć się na chwilę, wyjść z otaczającej, szarej rzeczywistości.

Śmierdzącego, smutnego miasta, pełnego zniechęcenia, spalin i pędzących ulicami, obcych twarzy. Tak brzydkich krajobrazów, iż musimy odwracać wzrok w kierunku smartfonów, żeby ujrzeć coś ładnego, śmiesznego, by ktoś nas polubił… Tak, bo taką właśnie stworzyliśmy sobie rzeczywistość, pozwalając zabetonować się żywcem. Brawo ludzkość. Ale ja nie o tym, przynajmniej nie teraz.

Więc uciekamy, by nie patrzeć na to nieudane dzieło szarej masy i wtedy pojawiają się oni — Artyści. Wizjonerzy. Kosmici. Zsyłają nam magię, zwaną sztuką, wyrażaną przez obrazy, muzykę i pismo, dzięki którym dane jest nam obcować z czymś pięknym, przynoszącym błogie zapomnienie.

Działa jak narkotyk… kojąco, lub pobudza w tak przyjemny, anty-apatyczny sposób, dając wiarę w życie i sens istnienia. Przynajmniej tak wpływa na mój umysł. Lecz wiem, że nie jestem jedyna. Jest nas więcej.

Moja historia będzie o ludziach wybranych, ponieważ uważam, że każdy z nas może zostać wybrany, wybrany do celebrowania swojego życia, kreowania siebie, cieszenia się zastaną rzeczywistością i walczenia o lepszą.

My Marzyciele XXI wieku, chcący żyć w szczęśliwszym świecie, obierający właściwą drogę. To musimy być my. Wystarczy zacząć kierować swoim losem, wziąć sprawy we własne ręce i głośno powiedzieć stanowcze nie!

Nie dla matki, która wiecznie cię nie docenia i w ciebie wątpi, nie dla teściowej, która się we wszystko wtrąca i wie najlepiej. Nie dla faceta, co zatruwa każdą sekundę twojego życia, a ty trwasz przy nim, w obawie przed samotną przyszłością. Wielkie nie, dla wszystkich, niszczących nasze życie ludzi. Każdy ma swoje twarze w które wykrzyczałby — nie! Jednak boimy się, nie chcemy się przeciwstawić, wychodzić przed szereg, płynąć pod prąd, walczyć z ogółem.

A oni to robią, nasi Idole, Wzory, Ikony, dla których tworzymy ołtarze z naszych dusz.

W czasach, gdy ludzkie umysły zalewa fala dostępnych zewsząd informacji, obrazów, przekazów, łatwo się pogubić i podążać za niewłaściwą ścieżką. Dlatego zawsze słuchajcie swoich wnętrzności, listen to your guts… lecz również wewnętrznego głosu świadomości, wibracji, które powiedzą czy coś jest dobre czy może właściwie złe…

Dla wielu Bogiem jest Google, Facebook, Instagram, gdzie dowiedzieć możemy się wszystkiego i dostać odpowiedź na każde pytanie. Sama jestem całkowicie od nich uzależniona, a IG stanowi nieodzowną część mojego dnia… W momencie pisania tego tekstu, robię od nich trzy dniową przerwę, całkowite odcięcie od Internetu. Jest ciężko, ale w końcu to Wielkanoc i czas na zmartwychwstanie. Więc rozpoczęłam w piątek o 23:59 i zakończę w niedzielę o 00:01, trochę ponad 24 godziny, jednak kalendarzowo będzie się zgadzać — 3 dni. Resurrection.

Tak, bo ja też gdzieś w głębi duszy bardzo bym chciała, żeby Bogowie istnieli. Stwórcy, którzy interesują się nami i nie zostawili nas samych. Mają wpływ na nasze życie i nadal zsyłają na Ziemię swoich synów oraz swe córki.

Nie opuścili ludzkości w niedoli, słuchają człowieczych modłów, tych sensownych oczywiście, a nie zdewociałego, chorego bełkotu, najgłośniej krzyczących i wyznających swoją wiarę, pomimo, że nikt nie chce słuchać szaleńczych wizji lunatyków.

Autorytety, Wyrocznie, Mistrzowie… Czemu te istoty, które istniały w dawnych czasach, miałyby nie istnieć teraz?

Istnieją, tylko zostały przysłonięte przez plastikowe substytuty, podróbki made ich china z nadmuchanymi ustami. Sztuczne twory, świecą nam przed oczami fałszywym, gołym blaskiem, zasłaniając prawdziwe doskonałości. Jak uliczne latarnie, próbujące przyćmić księżyc.

Jednak osoby szukające prawdziwie, nie dadzą się zwieść i zawsze dostrzegą diament, nawet kiedy korporacje i media owiną go we wszechobecny plastik. Plastik zalewający naszą Planetę i pokrywający ziemię oraz oceany.

W ludzkich fabrykach trwa nieustanna produkcja milionów ton zbędnych odpadów, gadżetów do zapełnienia pustej, nieciekawej rzeczywistości, które po chwili wyrzucamy i zamieniamy na nowe. Zabawek i ulepszaczy, niepozwalających nam dostrzec prawdziwego piękna i darów Błękitnej Planety. No i się odsłoniłam, z moim eko-fanatyzmem…

Na szczęście jest nas więcej, choćby ostatni wielki zdobywca Oskara, którego cała przemowa dotyczyła sytuacji naszej Ziemi. Thank You — great, great, great Leo.

Poza tym, ja wcale nie twierdzę, że nie używam wynalazków XXI wieku, jednak we wszystkim trzeba zachować umiar, równowagę i rozsądek. Balans jest najważniejszy.

Więc podążajmy za tymi, za którymi warto podążać, nie dajmy omamiać się pustym, bezwartościowym bożką, jak nasi przodkowie sprzed tysięcy lat. Bądźmy świadomą cywilizacją!!! Szukajmy najlepszych przykładów i dawajmy sobą najlepszy przykład w najbliższym otoczeniu, mniejszym lub większy,

Każdy pozytywny gest, zmienia rzeczywistość na lepszą, a zmiany powinniśmy zaczynać od siebie, nie wiecznie szukać i oczekiwać ich od innych.

Nigdy nie pokonamy zła, ale możemy przyczynić się do zachowania równowagi, niezbędnej do życia w każdej naturze, którą my przecież też jesteśmy. Niezaprzeczalny fakt, o którym tak często zapominamy. My jesteśmy konarami drzewa życia i powstaliśmy z jego korzeni, a odcięcie się od korzeni, powoduje bardzo szybką śmierć.

To jest moje przesłanie, dla wielu zapewne sekciarskie i naciągane, ale najprawdziwsze jakie mam. Efekt przebudzenia, do którego długo i powoli dochodziłam, przez ostatnie miesiące mojego życia, ba nawet lata…

Krocząc więc obraną przez siebie ścieżką, postanowiłam napisać tę historię, spełniając przy tym moje marzenia. Wielkie, ogromne, niewyobrażalne marzenia, w których mogę wyróżnić trzy główne, a Illumi jest jednym z nich.

Nie jest to jedynie wytwór mojej wyobraźni czy przypadkowa opowieść, ale również pewne podsumowanie wielu etapów trzydziestoletniego życia, zainteresowań, pasji, tematów i wiedzy zbieranej od dziecka.

Efekt czarnych, depresyjnych lat, spędzonych w chaosie codzienności, w pędzie między tym, czym jestem zmuszona być na co dzień, czego oczekuje ode mnie społeczeństwo, a tym czym ja zawsze chciałam stać się i podskórnie czułam, iż powinnam… Konkluzja życia w niezgodzie ze sobą, pustce, wiecznym niezrozumieniu.

Jednak tylko do pewnego momentu, aż powiedziałam — Fuck it!!! To moje życie i nikt już więcej nie będzie mną kierował, nazywał wariatem, kazał leczyć się psychicznie i podawał psychotropy.

Zostanę tym kim chcę, stworzę własną rzeczywistość, niezgodną z waszymi założeniami i oczekiwaniami. Będę sobą, gdyż to jedyne, co mogę słusznego uczynić przed nieuchronną śmiercią.

Tylko tworzenie własnego wymiaru, może nadać naszej egzystencji sens.

Ja nieustannie podążam za naukami moich „Illuminatów”. Spełniam swoje marzenia, a poddawanie się, nigdy nie wchodzi w grę…

Zresztą, kieruję się jedynie przykładem ludzi, którzy poprzez swoje życie udowodnili, że nierealne marzenia i najdziksze wizje, mają miejsce w ziemskiej rzeczywistości, iż wszystko jest możliwe i są na świecie cuda, które nie śniły się filozofom…

Bo wszystko czego nam potrzeba to wiara. Wiara w samych siebie!


CREATE Ur DIMENSION

Matka i Ojciec

I

Rozpocznijmy więc opowieść…


Dawno, dawno…

Choć mierząc w kosmicznych latach, nawet nie ułamek sekundy temu, bo zaledwie przed ćwierćwieczem, za to zapewne gdzieś pomiędzy strzelistymi górami, zielonymi lasami i spienionymi wodami, czyli na niepowtarzalnej, turkusowo-szmaragdowej planecie, zwanej przez jej mieszkańców Ziemią.

To właśnie tutaj, rozgrywają się historie wyjątkowe i niepowtarzalne, rzeczywiste lub usnute w wyobraźniach ich twórców, jednak zazwyczaj wprost niepojęcie wzruszające i zaskakujące. Opowieści przeżywane lub wymarzone przez wyjątkowe istoty fizyczne, zamieszkujące Błękitną Planetę

Niektórzy mówią, iż człowiek jest punktem, w którym wszechświat staje się świadom sam siebie i jest to niezwykle trafne stwierdzenie. Niestety nie każdemu z nas jest dane, by w pełni je zrozumieć, utożsamić się z nim, a co za tym idzie, celebrować ten dar.

Ja, nieskromnie, chciałbym w tym nieco pomóc, odrobinę otworzyć oczy, oczyścić umysły i pobudzić świadomości Was — moich drogich czytelników. Pragnęłabym, aby jak największa ilość z nas mogła powiedzieć o sobie „Human” przez duże „H”.

Uściślając miejsce wydarzeń mojej opowieści, to rozpoczynamy wędrówkę na Starym Kontynencie, w sporym, europejskim kraju. Państwie, które niedawno przeszło jedną z największych i najszybszych transformacji społeczno-gospodarczo-ekonomicznych w historii świata. Polska, tuż po upadku komunizmu, gdzie nagle wdarł się nowy, szalejący, swobodny kapitalizm.

To tutaj, po latach spędzonych w socjalistycznej szarzyźnie, ludzie nieoczekiwanie zachłysnęli się tęczową wolnością. Zewsząd wdzierała się kultura zachodu, najlepiej ukazująca się w muzyce, słuchanej na walkmanach, puszczanej z taśmowych kaset, sprytnie przewijanych przez nas ołówkiem, by nie marnować cennych baterii.

Muzyka jest niezwykle ważna, a ta tworzona w latach 90-tych, stanowiła kwintesencję ówczesnej rzeczywistości. MTV stało się kultowym kanałem, a większość z nas, zapewne z wielką nostalgią wspominają kawałki z tamtego okresu.

Guns N’ Roses i Axla Rose w niezapomnianych, obcisłych spodenkach, które przyprawiały płeć żeńską o szybszy oddech. Kultowe ballady jak Nothing Else Matters czy November Rain, trwające wiele minut i doskonałe w każdym calu. Fantastyczne utwory Ace of Base, Extreme, Bon Jovi, U be 40, czy mojego ukochanego w dzieciństwie Roxette. Perwersyjne Army of Lovers i genialne w każdym dźwięku Eurythmics czy Enigma. Ba! Nawet przedziwne pop-techno w wykonaniu 2 Unlimited czy Doctor Alban, było wtedy świeżym majstersztykiem. Nie wspominając już o takich gigantach jak Whitney Houston, Tina Turner, George Michael lub U2….

Proponuję Ci teraz, mój drogi czytelniku, włączyć YouTube na swoim cieniutkim smartfonie, włożyć do uszu słuchawki, które zapewne masz przy sobie i poszukać ulubionej piosenki z tamtego okresu.

Wsłuchać się w dźwięki minionych lat, wyłapać różnice i niuanse w melodiach, tak innych od tego, co słuchamy teraz. Muzyka jest bowiem jedynym, powszechnie dostępnym dla nas wehikułem czasu, otwiera ludzkie serca, oczyszcza umyły, przenosi w odlegle wymiary… więc wsiadajmy do niego często i podziwiajmy dorobek oraz geniusz poprzednich pokoleń.

Lata 90-te były erą przedziwnej, wprost surrealistycznej jak na teraźniejsze poczucie estetyki popkultury. Wyobraźmy sobie, że w naszych czasach, ktoś wychodzi z domu w tamtych fryzurach, makijażu czy niedopasowanych, bezkształtnych ubraniach, z wielkimi bufami na ramionach. W kolorach bardziej pstrokatych niż pióra pawi i papug razem wziętych. Co zaskakujące, ludzie byli dużo bardziej wyzwoleni i tolerancyjni niż my jesteśmy teraz.

Cofnijmy się do tamtych przedziwnych chwil, okresu kultowych osobowości jak Michael Jackson, Michaela Jordana czy uroczy Kevin co sam bywał w domu.

Plastikowo-kiczowata końcówka XX wieku, była w Polsce jak oczopląs. Po dekadach noszenia starych jeansów, ubrań po kimś z rodziny lub szytych samemu, nagle do sklepów trafiały nowiutkie, markowe ciuchy, zabawki stawały się puchate, różowe i radosne, a telewizja zalewała wyborem kanałów. Pojawiły się zagraniczne samochody, piękne panie zachęcały ze szklanych ekranów do zakupów, a na półkach sklepowych, można było odnaleźć mnogość nowych produktów.

Wszyscy zajadali się przesłodkimi gumami do żucia o intensywnym, niezapomniany smaku lub proszkami, które powinniśmy rozcieńczać z wodą, jednak nikt tego nie robił, wsypując paskudztwa wprost do buzi i popijając wszystko pepsi-colą ze szklanej butelki.

Szalone, niekontrolowane przez rodziców lata dzieciństwa, spędzane na podwórkach, trzepakach lub graniu w gumę do skakania. Czas, który przepadł bezpowrotnie, relacje i więzi między młodzieżą, jakich teraz już nie ma.

Ostatni taki okres w dziejach ludzkości.


…… …


Rzeczywistość zmieniała się diametralnie, jednak nie wszyscy mieszkańcy tego zimnego, depresyjnego kraju, żyli wielkim przewrotem jaki właśnie się dokonał.

W małym miasteczku, leżącym gdzieś na dzikiej północy, oczywiście pośród malowniczych jezior i gęstych, zielonych, iglastych lasów, życie płynęło w tym samym, powolnym tempie co jeszcze parę lat wcześniej. Ludzie ciężko pracowali i ledwo wiązali koniec z końcem. Patrzyli z obawą w przyszłość, bo zachwyt kapitalizmem cechował przede wszystkim mieszkańców dużych miast. We wsiach i niewielkich miejscowościach każdy był niepewny o swój los.

Niekwestionowanym plusem mieszkania na zadupiu był natomiast fakt, że nikt nie interesował się moim pierwszym bohaterem. Sebastian jest wyjątkową postacią w tej powieści, stworzony z wodospadu wspomnień, przeinaczone odbicie istoty, którą mój umysł wykreował na nowo ze strzępków obrazów z zamierzchłej przeszłości…

W latach 90tych, był niezwykle zagubionym i samotnym, jeszcze dwudziesto-siedmio letnim mężczyzną. Mentalnie, dużo bliżej mu było do 30stki niż 20stki, czasem wierzył, że nawet do setki. Miał na swoich barkach niezwykły bagaż doświadczeń. Głównie tych ciężkich, czasem szalonych, również epickich. Widział dobre momenty i je doceniał, ale głównie towarzyszyła mu pustka. Ludzie przychodzili i odchodzili. Zawsze się na nich zawodził. Nigdy nie znalazł głębi, prawdziwych uczuć, oddania, lojalności, odwzajemnionej miłości…

Chociaż dzieciństwo miał dobre, rodziców wspaniałych, to z czasem coś zaczęło go nękać. Wewnętrzne demony, zagubienie i jakiś wrodzony defekt, który nie pozwalał mu normalnie funkcjonować. Niewiadomego pochodzenia, niewytłumaczalny, a jednak istniał i sączył się w jego umyśle. Nieprzerwanie.

W młodości miał wiele myśli samobójczych. Czarnych obrazów. Odcinał się całkowicie od otoczenia, osaczony swoimi fobiami i społeczną alienacją, wiecznym strachem przed obcowaniem z obcymi. Trawiła go niepewność, niewiara w siebie, całkowity brak poczucia własnej wartości.

Teraz nie miał pojęcia, skąd takie emocje i lęki się u niego onegdaj brały. Był zupełnie innym człowiekiem. Pogodzonym z rzeczywistością, lecz również, doskonale znającym swoją wartość i siłę.

Nic nie mogło go złamać, gdyż wiedział, że to wszystko nie ma znaczenia, to tylko chwilowa iluzja, w umierającym umyśle. Czy cokolwiek innego, czym może być ziemskie życie. Nie miał pojęcia, ale nie obawiał się go ani śmierci. Po prostu trwał, obserwował i napawał się stworzoną rzeczywistością. Nie szukał już pomocy u drugiego człowieka, sam był swoim panem.

Sam dobierał towarzystwo, a kiedy miał ochotę, odcinał się od wszystkich. Tak jak teraz. Pomocny był tu fakt, że pochodził z zamożnej rodziny a pieniądze, chociaż szczęścia nie dają, to mocno ułatwiają życie. Nie musiał być od nikogo zależny.

Dobre wychowanie oraz solidne wartości wpajane mu od dzieciństwa, nie na wiele się jednak zdały po tych wszystkich latach. Umysłu Sebastiana nie można było zaprogramować, zawsze był niepokorny i niezrozumiany, negujący wszystko. Chcący kierować własnym losem.

Tyle tylko, że teraz chłopak nie widział sensu, nie miał pojęcia w jakim kierunku ma dalej podążać. Pomimo całej zdobytej wiedzy i pewności siebie, utkwił w martwym punkcie. Bez celu. Od przeszłości musiał się całkowicie odciąć, zapomnieć… a przyszłość stanowiła szarą, rozmazaną plamę. Niezaplanowaną niewiadomą, na którą nie miał zupełnie pomysłu.

Siedział więc w samotności, szczupły, blady, zagubiony i analizował swoją sytuację, a ciemno-kasztanowe, lekko kędzierzawe włosy, opadały mu niesfornymi kosmykami na czoło. Jego szaro-zielone, podkrążone, wilcze oczy świdrowały przestrzeń na wylot. Z wiekiem robiły się coraz bardziej wyraziste i zmęczone. Patrzyły ślepo, jakby błądząc w innym wymiarze. Poszukując… tylko czego?

Lekko wysunięta, dolna szczęka nadawała mu zawadiackiego uroku i sprawiała, że odrobinę seplenił, co jeszcze bardziej potęgowało niesamowitość w kontrastach, które składały się na jego osobę.

Trudno powiedzieć czy chciało się go przytulić i wytargać za czuprynę, czy też uciec, by uniknąć kontaktu z przenikliwym, drapieżnym spojrzeniem.

Jego powłoka fizyczna była jakby lustrzanym odbiciem tego, jak bardzo miał namieszane w umyśle. W tym właśnie momencie gdy go poznajemy, Sebastian przechodzi chyba najbardziej skomplikowany okres w swoim dotychczasowym życiu.

A wszystko zaczęło się od tego, że kilka miesięcy wcześniej zabił swoją ex. Narzeczoną, nawet. Magdalenę..

I nie był to żaden wypadek czy przypadek, zamordował ją z premedytacją, ukatrupił z zimną krwią, mówiąc innymi słowy. Patrzył jak jej oczy zachodzą mgłą i nie mógł oderwać od nich wzroku, czerpiąc z przeżycia przedziwną dawkę przyjemności. Czuł się jak w transie, kiedy jej dusza opuszczała ciało i przepływała przez jego świadomość.

Czemu ją zabił? Odpowiedź na pozór jest dość banalna — zdradziła go. Oprócz tego, zawsze traktowała jak swoją własność, poniżała, wyśmiewała, wysysając całą energię z organizmu. A on ją bardzo kochał, naprawdę z początku kochał prawdziwie, co prawda nieopierzoną, szczenięcą miłością, jednak to właśnie takie zapadają nam w pamięć na lata i potrafią zmienić nasze poczucie własnej wartości na zawsze… Później nie było już miłości, przerodziła się w nienawiść, głęboką i żywą do samego szpiku kości. Doprowadziła do rozstania, którego ona jednak nie potrafiła zaakceptować.

Gdy ją zostawił, starsza od niego o trzy lata kobieta, doznała szoku. Ciężko jest utracić kogoś, kim można manipulować i krzywdzić na zawołanie.. Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji. Przez trzy lata przyzwyczajona do tego, że znosił wszystkie jej fanaberie, okrucieństwo, czy skoki w bok… Za wszelką cenę chciała więc go odzyskać, by na powrót przejąć kontrolę.

On nie mógł jej jednak na to pozwolić. Morderstwo nie było zaplanowane, ale rzeczywiście, popełnił je z pełną premedytacją. Napełniając swój organizm czystą zemstą i wylewając całą na nią, gdy nóż głęboko wbijał się w żebra. Przedziwne emocje, nieopisanie intensywne doświadczenie.

Później staranne zatarcie śladów. Wyszło mu mistrzowsko, aż sam był w szoku. Cały świat myślał, że Magdalena jest we Francji, ze swoim nowym kochankiem. Tyle miesięcy i nadal nikt nic nie podejrzewał, nikt również nie tęsknił za kontaktem z nią…

Teraz natomiast, jedyne co odczuwał to zobojętnienie. Otaczała go wielka, czarna dziura, w której otchłań spadał głębiej i głębiej… Przestało go cokolwiek interesować, nic nie wzbudzało w sercu większych doznań, umysł non stop znajdowała się w stanie uśpionego transu, który w obecnych czasach nazywamy — „I don’t give a fuck”. Nie miał swojego miejsca na ziemi, wszędzie czuł się obcy, niezrozumiany, wyalienowany od dziwnego społeczeństwa, którego zupełnie nie pojmował.

Pomimo, że Sebastian uważał, iż jego ex zasłużyła na śmierć, próbował z początku wzbudzić w sobie poczucie winy, poruszyć struny wewnętrznego sumienia. Nie przyniosło to jednak żadnego rezultatu i nadal, ani odrobinę, nie żałował popełnionego czynu.

— „Czy jestem psychopatą?” — zadał w swojej głowie nieme, głuche pytanie.

— „Przecież jeśli byłbym psychopatą, to nie odczuwałbym emocji… nie byłoby we mnie żadnych uczuć, a ja ją kiedyś kochałem. Chyba kochałem…” — myślał intensywnie, otoczony przez czarną noc.

— No nie, na pewno była to jakaś miłośśc. — potwierdził swoją tezę na głos, sepleniąc lekko przy ostatnim słowie. Jakże nie cierpiał tego defektu, całe życie obniżał mu samoocenę. Oczywiście zupełnie niepotrzebnie, gdyż jedynie dodawał mężczyźnie uroku, my jednak zawsze jesteśmy swoimi największymi krytykami.

— „Więc skoro kochałem, to przecież nie mogę być psychopatą. Ciekawe czy można być wybiórczym psychopatą, tylko momentami… od czasu do czasu, lub w określonych sytuacjach” — nadal zawzięcie analizował rzeczywistość.

Chłopak od zawsze miał tendencję do zjawiska, które często doskwiera wielu z nas, zwanego „overthinking”, chociaż oczywiście trzeba mu przyznać, że w tej sytuacji jak najbardziej uzasadnionego.

— „Jak to możliwe, że nie mam ani odrobiny żalu, wstydu czy współczucia dla niej i dla mojego czynu, przecież zabiłem człowieka, odebrałem jej przyszłość. To co zrobiłem zapewne jest złe… nawet nie zapewne, tylko na pewno, więc czemu nie czuję jakiegoś potępienia? Czemu moje sumienie milczy? Czemu żaden głos z zaświatów, nie wzywa mnie do żalu za grzech?”

Właśnie tak, bardzo intensywnie rozmyślał, siedząc w samotności nad sporym, ukrytym głęboko w lesie jeziorem, a jego dzikie, zielone oczy w zawieszeniu wpatrywały się w ciemną otchłań wody.

Był środek nocy, wokół rozbrzmiewały tysiące odgłosów otaczającej przyrody. Cykające i brzęczące owady przelatywały mu co chwila nad głową, a drzewa za plecami szumiały hipnotyczne pieśni.

Chłopak miał rację, nie można go było nazwać psychopatą, nie do końca pasował do profilu takiej osoby. Czym więc był? Odpowiedź jest prosta — człowiekiem. Istotą zagubioną, niepewną, błądzącą w samotności. Nie mógł wiedzieć czemu nie ma wyrzutów sumienia, gdzie się podziała jego empatia i współczucie. Mógł jedynie zadawać sobie niezliczone ilości pytań, nie licząc jednak na żaden odzew z niebios. Zastanawiać się co sprawiło, iż tak bardzo spodobało mu się panowania nad innym istnieniem. Gaszenie go.

Tak, Sebastian znajdował się teraz w wyjątkowo niebezpiecznym i mrocznym rozdziale swej ziemskiej egzystencji, a jego psychika zdecydowanie potrzebowała pomocy.


…… …


Skoro o tej pomocy mowa, to musimy niezwłocznie przejść do drugiej bohaterki mojej opowieści.

Poznajmy więc Sarę. Słodką, uroczą, zadziorną Sarę z brązowymi oczami niewinnego cielaka, wiecznie zaróżowionymi polikami i nieobecnym spojrzeniem. Ludzie często myśleli, że Sara nie jest zbyt bystra, gdyż zazwyczaj siedziała głęboko zamyślona i potrafiła odpłynąć nawet w większym gronie, lub podczas nudzącej ją sytuacji.

Nie chodziła na imprezy, nie piła i nie paliła. Dla młodzieży lat 90tych, należącej do nowej, kolorowej, popkulturowej rzeczywistości, tego typu zachowania odbierane były jako niezwykłe dziwactwo.

Dziewczyna kilka godzin wcześniej przyjechała w rodzinne strony na wakacje. Skończyła właśnie pierwszy rok studiów, w oddalonym o około sto kilometrów Gdańsku. Nie była w domu od grudnia, czyli świąt i swoich dziewiętnastych urodzin, które obchodziła w sylwestra. Tak 31.XII, bardzo niewygodna data, do przyjścia na świat.

Ogromnie cieszyła się, że spędzi tu całe lato. Nigdy nie powiedziałaby tego matce, ale wyprowadzka do miasta bardzo jej nie odpowiadała, nie mogła odnaleźć się w kolebce Solidarności, ponieważ polityka i ówczesne zamiany ustrojowe w ogóle jej nie interesowały. Chciała zostać leśnikiem, wrócić do swojego miasteczka, by móc spędzać jak najwięcej czasu w samotności, na łonie natury. Chociaż najchętniej przeniosłaby się w zupełnie inne, obce miejsce, gdzieś daleko, by nikt jej nie znał i nie oceniał. Do nowego świata, w którym mogłaby być sobą, a nie wiecznie zahukaną, krytykowaną przez rodzinę i otoczenie dziewczynką.

Na studiach nie miała bliskich przyjaciół, całe wieczory spędzała na nauce, gdyż chciała otrzymać stypendium, by odciążyć finansowo matkę, która sama utrzymywała cały dom i młodszą córkę Amelię, dochodami z prowadzenia małego sklepiku. Nie było lekko, nigdy. Jednak mimo to, pomimo biedy, jaką całe życie klepały, przyjazd w rodzinne strony był jej osobistym powiewem wolności, wiedziała, że będzie mogła znikać na całe dnie, snuć się po lasach i czytać książki bez poczucia, że jest obgadywana i wyśmiewana. Bezpiecznie zamykać się we własnym świecie, fantazji i marzeń o innej rzeczywistości.

Na co dzień Sara starała się trzymać na uboczu, nie chciała żeby inni komentowali jej dziwne zainteresowania. Kiedy nie było nikogo w pobliżu, oddawała się swojej największej pasji, czyli czytaniu a jej ulubionymi tytułami były thrillery i kryminały, szczególnie te o socjopatach i seryjnych mordercach. Wertowała je na przemian z fantastyką, którą ubóstwiała za ubarwianie szarych dni.

Pomimo, że nie lubiła przebywać z ludźmi, to fascynowała ją ich psychika a w szczególności mechanizmy nałogów i fakt, że można uzależnić się praktycznie od wszystkiego, nawet zabijania. Zastanawiała się, jak naprawić taką osobę i czy w ogóle można to zrobić. Silna wola i zdeterminowanie potrafią ponoć przenosić góry, więc może da się również zmienić psychopatę, który potrzebuje mordować, by wzbudzić w sobie emocje. Możliwość zadecydowania o momencie odebrania życia, musiała być szalenie intensywnym doznaniem… czy jednak nie do zastąpienia?

Sara, wbrew panującej o niej opinii, była niezwykle inteligentną, a zarazem całkiem ładną dziewczyną. Jednak ubóstwo oraz brak jakiejkolwiek wiedzy o modzie i dbaniu o siebie sprawiły, że zostało to bardzo dobrze ukryte pod źle uszytymi ubraniami, nieułożonymi włosami i ogólną nędzą, która od niej biła.

Oczywiście nie miała powodzenia u rówieśników ze studiów. Jak powszechnie wiadomo, kobiety w latach 90tych ubierały się krzykliwie, malowały się mocno a włosy układały długo i wytrwale, to też na Sarę każdy patrzył jak na dziwaczkę ze wsi.

Dziewczyna nie potrafiła użyć maskary, jej cera nigdy nie miała styczności z pudrem czy fluidem, więc na tle ostro wytapetowanych koleżanek wypadała naprawdę blado. Nos Sary był całkiem zwyczajny, trochę perkaty na końcu a policzki dość pucułowate. Usta za to były piękne, najładniejsze w całej twarzy, układały się na kształt serca — pełne i kuszące.

Oczy nie miały ciemnej oprawy i długich gęstych firanek rzęs, a tym co nadawało im uroku były iskierki, bijące z samego środka brązowej źrenicy.

To właśnie pod wpływem emocji jej twarz i spojrzenie, z pozoru tak zwyczajne oraz nieciekawe, przeistaczały się we wprost hipnotyzujące zjawisko, tętniące żywiołowością. Czarowała ekspresją w sposobie mówienia, w płynnych ruchach i gestach, które wiecznie towarzyszyły jej wypowiedzią. Gdy się uaktywniała, biły od niej nieokiełznane pokłady energii i ciekawości świata.

Jednak na pierwszy rzut oka, całość jej osoby wydawała się dość pospolita i bardzo swojska. To zapewne ta swojskość sprawiała, że ludzie nie spodziewali się jaki potencjał drzemie pod nijaką powierzchownością. Oceniali po pozorach, a pozory jak doskonale wiemy, najczęściej nas mylą.

Dopiero gdy poznało się ją lepiej, kiedy czuła się na tyle swobodnie, aby otworzyć się przed drugim człowiekiem, uaktywniała się jej wewnętrzna energia, ciało stawało się otwarte a oczy żarzyły od pierwotnego blasku. Wtedy Sara uzależniała i ukazywała swoje prawdziwe piękno, jednak nikt do tej pory nie był zainteresowany i wytrwały na tyle, by je odkryć…

II

W domu nareszcie mogła być odrobinę bardziej sobą, dlatego też pierwszej nocy, gdy tylko jej matka usnęła, Sara wymknęła się z łóżka i skierowała swoje kroki w stronę jeziora. Znała drogę na pamięć, mogłaby iść z zamkniętymi oczami, dosłownie rozpoznawała mijane miejsca po zapachu.

Pobliskie, dzikie jezioro było od dziecka jej tajemnym azylem i wymykała się nad nie, gdy tylko nikt nie widział. Lata wcześniej znalazła je w głębi lasu, gnana smutkiem, oślepiona łzami, jako mała dziewczynka trafiła do krainy, o której mało kto wiedział.

Teraz znów chciała się tam znaleźć, całkiem sama ze swoimi myślami. Potrzebowała tego, po miesiącach zamknięcia w uczelnianych ścianach. Chciała pełna piersią wdychać woń przyrody, delektować się magią nocy i otoczeniem dzikiej natury, pośród której zawsze czuła, że jest we właściwym miejscu.

Zdyszana, wybiegła z lasu wprost na mała polankę prowadzącą do brzegu.

— „Jeszcze tylko kilka metrów i będę u celu… — myślała radośnie biegnąc w ciemności — już prawie…”

Uśmiechała się do siebie, gdy nagle myśli gwałtownie ucichły, bo ich twórczyni została powalona na ziemię. Przewróciła się i wylądowała jak długa, na plecach siedzącego w trawie chłopaka.

— Co do cholery?!! — Sebastian poderwał się na równe nogi, brutalnie zrzucając z siebie przygnaną z mroku, małą postać. Stał przerażony i patrzył na leżące w błocie, drobne ciało, które zastygło w bezruchu z twarzą skierowaną ku ziemi.

Jego wszystkie rozmyślania o morderstwie, którego niedawno stał się sprawcą, prysły momentalnie jak bańka mydlana.

Patrzył na nieznajomą przez chwilę, po czym ocknął się i pochylił w jej stronę.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.