Ifigenia w Taurydzie
Dramat w pięciu aktach
Osoby
Ifigenia.
Toas, król Taurów.
Orest.
Pylades.
Arkas.
Miejsce
Gaj przed świątynią Diany
Akt pierwszy
Scena pierwsza
Ifigenia.
W waszym cieniu, wielkie szczyty,
W starym, świętym, boskim gaju,
Niczym w boskim sanktuarium
Kroczę wciąż — przejęta strachem —
Niczym w moim pierwszym dniu —
Duch mój gaju wciąż niezwykły.
Od lat wielu tu się skrywam,
Woli boskiej wciąż posłuszna;
Zawsze jednak będę obca.
Morze oddziela mnie od ukochanych,
A ja na brzegu próżno oczekuję;
Choć greckiej ziemi tęsknie wypatruję
Nic nie usłyszę pośród szumu fal,
Bo z morza słyszę wciąż stłumiony ryk.
Rodzeństwo, rodzice, zostali daleko —
Biada mi dzisiaś, wśród mej samotności!
Wieczna zgryzota zmazuje swą ręką
Każdy mój uśmiech, co na wargach kwitnie;
Myśli me wieczną są dla mnie udręką,
Gdy krążą w pokojach domu ojca mego;
Słońce pamiętam, gdy je rozjaśniało,
Gdy dzieckiem będąc wciąż z rówieśnikami
Pragnęłam się bawić, garnęłam się do nich,
Bogów nie mając za nic; za to teraz
Los mój kobiecy — jest pogardy godzien.
Bo tam, gdzie zawsze mężczyzna zwycięża,
On panem życia, on jest panem świata;
On ma już wszystko, jego jest wiktoria;
I śmierć poniesie zawsze honorowo.
Ale kobiece życie — to niewola!
Męża słuchać, chociaż nieuprzejmy,
To obowiązek; i wielkie nieszczęście
Gdy i kobiecie los uciekać każe!
Toas szlachetny zatrzymał mnie tutaj:
W twardych, choć świętych, okowach niewoli.
Ze wstydem przyznaję,
O wielka bogini, moja zbawicielko,
Że służba tobie mnie napawa wstrętem!
Powinnam żyć po to,
By służyć ci wiernie,
A jednak wiecznie mam płonną nadzieję,
Że i ty, Diano, któraś mnie, mizerną,
Niechcianą córkę największego króla,
Jednak obejmiesz swą opieką świętą.
Córko Zeusa, która króla Greków,
Lękiem napawasz, jeśli córkom wrogi,
Agamemnona, który równy bogom,
Który swą córkę chciał złożyć w ofierze,
Spod murów Troi zawróciłaś wrogich,
I go do domu sprowadziłaś w zdrowiu;
Aby Elektrę i miłego syna,
Skarby największe mógł swe zastać w domu;
Daj mi z powrotem wreszcie moich braci,
I ocal mnie teraz, jak niegdyś od śmierci,
Od życia tutaj, które śmierć oznacza!
Scena druga
Ifigenia. Arkas.
Arkas.
Król przesyła usta memi
Pozdrowienia wam, kapłanko.
Dziś Tauryda składa dzięki
Swej bogini za zwycięstwa.
Śpieszę tu prosto od króla,
Bo on już się tutaj zbliża.
Ifigenia.
Gotowa jestem godnie władcę przyjąć,
Bogini nasza spojrzy na ofiarę
Toasa ręką złożoną — życzliwie.
Arkas.
Spojrzenie wasze, święta kapłanko,
Waszych ócz świętych i zaszczytu godnych,
Dziewiczo święte będzie i rozjaśni
Nasz szlak — będąc dobrym znakiem.
A jednak widzę, wybaczcie me słowa,
Tajemną zgryzotę na obliczu waszym;
Na próżno czekam już od wielu lat
Byście wyznali mi, co was tak trapi.
Odkąd w tym miejscu, w świątyni was widzę,
Tak długo dreszczem przenika mnie ten wzrok;
Wasza zgryzota spycha duszę moją
Niczym kajdany — na dno rozpaczliwe.
Ifigenia.
To los uchodźcy, to jest los sieroty.
Arkas.
Czujesz się tutaj niechciana i obca?
Ifigenia.
A czy obczyzna może być ojczyzną?
Arkas.
Wszakże dla ciebie taka też się stała.
Ifigenia.
Dlatego nie goi się me ranne serce,
Bo w młodości, zanim moja dusza
Do mej rodziny przywiązać się mogła;
Gdym niczym pączek, jeszcze życia pełna,
Swe oczy na nich, starszych, kierowałam;
Wtedy, niestety, me życie zniszczyła
Klątwa obcości, odrywając młodo
Mnie od rodziny, niszcząc wszelkie więzi,
I rozrywając je — żelazną pięścią.
Gdy byłam młoda, wtedy jeszcze znałam
Radość dziecięcych lat, która
Tylko w rodzinie wzrastać mogła dalej.
Choć ocalono mnie od krwawej śmierci,
Tylko mój cień uniknął był noża,
Więc nie rozkwitnie we mnie chęć do życia.
Arkas.
Jeśliś jest zatem taka nieszczęśliwa,
Mogę cię nazwać również niewdzięcznicą.
Ifigenia.
Wdzięczna wam jestem!
Arkas.
Lecz sama wdzięczność, dla której
Popełniam — dobry uczynek, to nie wszystko przecież;
Żyjąc szczęśliwie i z radością w oku
Serce okażesz swojemu wybawcy.
Kiedy twój los, owiany sekretem,
Przed wielu laty przyniósł tutaj ciebie,
Toas był zdania, żeś jest boskim darem;
Przyjął z szacunkiem, przyjął też z radością,
Kraj nasz przyjazny był wiecznie dla ciebie,
Chociaż ty, obca, bać się nas powinnaś —
Boś przecież pierwszą obcą, która
Na świętych schodach życia nie straciła,
Dianie okrutnie, jak każe obyczaj, poświęcona.
Ifigenia.
Oddychać jeszcze nie oznacza żyć.
Co to za życie, gdy na świętym miejscu
Żyję jak cień nad swym własnym grobem,
I tylko ciszy zaufać tu mogę? Czy jest to owe
Życie przeszczęśliwe,
Co mnie, marzącą,
Przygotuje wreszcie
By nad brzegami Lete, zapomniawszy
O swoim życiu — świętować odejście?
Przedwczesną śmiercią życie jest bez celu;
To los jest kobiet. I mój przede wszystkim.
Arkas.
Szlachetnaś, pani, duma to za mało —
Żal mi jest ciebie, zatem ci wybaczam —
Duma twą radość życia przeinacza.
Nic nie zrobiłaś, odkąd mieszkasz tutaj?
A kto poskromił harde myśli króla?
A kto okrutne nasze te zwyczaje,
By obcych ludzi na Diany ołtarzu
Krwawo mordować — nagle, bez wysiłku,
Skończył i skłonił nas własnymi słowy,
Byśmy swych więźniów, którym śmierć pisana,
Do ich ojczyzny odsyłali prędko?
Czy Diana, zamiast mścić się krwawo,
I cię ukarać za brak krwawych ofiar,
Ucha twym prośbom słodkim nie skłoniła?
Czy nie pomogła, swoją boską mocą,
Naszym żołnierzom zwyciężyć nad wrogiem?
Król śpieszy do nas, za nim całe wojsko.
Nie czujesz już poprawy losu,
Odkąd nasz król, mądry oraz dzielny,
Zaczął się cieszyć wtedy, gdy łagodni
Ku uszom jego rady swoje niosą —
Czy nie łagodzi to twych obowiązków?
Bezużytecznym jest, jeśli twa służba
Tysiącom niesie balsam na ich rany?
Jeśli tym ludziom, którym bóg cię oddał,
Zapewniasz szczęście, nowe i wieczyste,
Jeśli nad brzegiem śmierci, niegościnnym,
Ratunkiem jesteś dla obcych wędrowców?
Ifigenia.
Łatwo jest jednak to wszystko przeoczyć,
Gdy mnóstwo bólu ciągle widzą oczy.
Arkas.
Chwalisz tego, co swym dziełem gardzi?
Ifigenia.
Obwiniasz tego, co dzieła rozważa.
Arkas.
Tego, kto prawdy nie chce zauważyć,
Bo w swej próżności w kłamstwie woli zostać.
Uwierz na słowo, uwierz w to, co powiem,
Bo rada ma szczera, godna zaufania:
Gdy z królem dzisiaj będziesz rozmawiała
Ułatw mu to, co powiedzieć pragnie.
Ifigenia.
Przeraża mnie teraz każda twoja rada;
Bo ciągle odrzucam te jego awanse.
Arkas.
Pomyśl co czynisz, pomyśl, co się przyda.
Odkąd nasz władca stracił swego syna,
Ufa nielicznym spośród swoich bliskich —
A tym nielicznym i tak mniej, niż zwykle.
Z zazdrością patrzy na szlacheckie rody,
Które by mogły zająć jego miejsce;
Boi się wieku, boi bezradności,
Boi się zdrady i przedwczesnej śmierci.
Scytowie nie są teraz ważni —
Król ma na głowie już inne zmartwienia.
On, który zawsze
Rozkazywał, działał:
Nie wie jak mógłby rozmowę prowadzić
By swych zamiarów przedwcześnie nie zdradzić.
Twa małomówność mu w tym nie pomoże,
Niezrozumienie też groźne być może.
Idź zatem teraz, bo król już nadchodzi —
Spotkaj się z nim tu, w połowie drogi.
Ifigenia.
Czy mam przyspieszyć śmierć, która mi grozi?
Arkas.
Jego zaloty śmiercią chcesz nazywać?
Ifigenia.
Dla mnie to właśnie los od śmierci gorszy.
Arkas.
Zaufaj jednak, jego chęci czyste.
Ifigenia.
Jeśli mą duszę od strachu wybawi.
Arkas.
Czemu nie zdradzisz mu więc, skąd pochodzisz?
Ifigenia.
Bo tajemnica mnie, kapłankę, stroi.
Arkas.
Nie zatajaj nic przed królem;
Choć nie żąda, on to czuje,
Czuje w swojej wielkiej duszy,
Że coś przed nim — skrywać musisz.
Ifigenia.
Nie zadowala go więc ma posługa?
Arkas.
Tak się wydaje, choć mogę się mylić.
Wprawdzie przed tobą tego nie przyzna;
Jednak poznałem po kilku przesłankach,
Że dusza jego ma jedno pragnienie:
I jesteś nim ty. Pozwól mu, proszę,
By nie cierpiał dłużej! By nie było groźby,
By niezadowolenie w nim nie dojrzewało;
Byś ty nie była nagle przerażona,
Byś nie żałowała moich dobrych rad.
Ifigenia.
Co mówisz? Czyżby nasz król ważył się na czyny,
Co też każdego, kto swe imię ceni,
Na zemstę bogów narazić gotowe?
Czy to mi mówisz?
Czy chce na siłę, tuż sprzed ołtarza,
Zaciągnąć przemocą mnie do swego łoża?
Wołam więc wszystkich ludziom znanych bogów,
Proszę więc Dianę, której służyć pragnę,
By swą kapłankę opieką objęła,
By tej dziewictwo dziewictwem zostało.
Arkas.
Bądź spokojna! Nie ma w naszym wielkim królu
Krwi młodzika, więc przemocą
Uległości nie wymusi. Gdy rozważa swoje czyny,
Boję się innego końca,
Bo król nie da się powstrzymać —
Co zamyśli, zawsze skończy.
Błagam cię więc, bądź mu wdzięczna,
Jeśli nie dasz mu nic więcej.
Ifigenia.
Powiedz mi zatem, co jeszcze wiesz o nas.
Arkas.
Dowiesz się od niego. Widzę króla, już nadchodzi;
Ty go czcisz, twe serce pragnie
Być mu druhem — idź, powitaj!
Człek szlachetny przez pochwałę
Z ust kobiety — znajdzie chwałę.
Ifigenia (samotnie).
Wprawdzie nie widzę,
Jak mam posłuchać rad swoich przyjaciół,
Lecz mój wypełnię obowiązek —
Królowi dzięki złożę,
Lecz mam nadzieję, że naszemu władcy
Spodoba się prawda, którą mu przedstawię.
Scena trzecia
Ifigenia. Toas.
Ifigenia.
Niech cię, wielki królu,
Bogini błogosławi! Niechaj chwała i zwycięstwo,
Bogactwo i dobro ludu
Spłyną na ciebie, o pobożny!
Ty opiekuńczy władco i nasz panie,
Abyś i ty zaznał swego szczęścia!
Toas.
Mnie zadowoli chwała pośród ludu:
Bo to, com zdobył, niechaj pozostawię
Innym, niech cieszą się bardziej, niż ja.
Kto bowiem szczęściem cieszy się największym,
Król czy poddany,
Którego kochają?
Ty podzieliłaś ból mego jestestwa,
Kiedy miecz wroga syna mi odebrał,
Ostatniego potomka, najlepszą krew moją.
Dopóki zemsta mną kierować mogła,
Nie czułem pustki wśród moich pałaców;
Lecz teraz, gdy wracam — czy zadowolony?
Wróg już zniszczony, zemsta dopełniona —
Lecz w domu nic już nie cieszy mej duszy.
Wszak posłuszeństwo, które kiedyś przecież
Zobaczyć mogłem w każdym ludzkim oku —
Dzisiaj jest troską i smutkiem zasnute.
Każdy na przyszłość swe odwraca oczy,
I za mną podążą — nie z chęci, z przymusu.
Przychodzę dzisiaj do świątyni tejże,
Którą już nie raz od wewnątrz widziałem —
Prosząc o glorię, dziękując za chwałę.
W mej duszy mieszka jedna stara prośba,
Co i dla ciebie nie jest tajemnicą:
Proszę cię znowu, byś zechciała, pani,
Dla dobra ludu, i dla szczęścia mego:
Zostać mą żoną, zostać mą królową.
Ifigenia.
Szczodre twe dary są, łaskawy panie,
Co dajesz zanim ktoś zasłuży na nie. Przed tobą stoi, swym wstydem okryty,
Uchodźca, banita, który w kraju twoim,
Tylko ochrony szukał, i ją dostał.
Toas.
Nie jest to słusznym, ni tutaj, ni nigdzie,
Że tajemnicę swego pochodzenia
Chronisz przede mną, jakbym był twym wrogiem.
Wiesz przecież, że kraj mój dla obcych jest wrogi,
Potrzeba i prawo strzegą mego grodu.
Od ciebie, kapłanko,
Co z łaski bogini
Naszym jest gościem — i to uwielbionym,
Chciałbym otrzymać dnia ostatecznego
Gest zaufania — bo jako gospodarz
Mam przecież prawo, za swoją opiekę.
Ifigenia.
Ród mój ukrywam
Przed tobą ze wstydu,
Nie przez nieufność.
Boję się, królu, że jeśli się dowiesz,
Kimże ja jestem, poznasz me przekleństwo —
Chronić i żywić przestaniesz ze strachu
A serce twoje chłód piekieł ogarnie;
Miast miejsca żony u twojego boku
Zaoferujesz mi tylko wygnanie;
Może wypędzisz mnie ze swego kraju,
I do własnego wnet powrócić każesz,
Gdzie mą wędrówkę gorzki koniec czeka,
Nieszczęście, co ciągnie się za wędrowcami —
Każdy, kto z domu wypędzony kiedyś,
Lęka się śmierci, która go tam czeka.
Toas.
Los, co bogowie ponad głową twoją
I nad twym rodem zawiesili kiedyś;
Złym być nie może, bo odkąd tu mieszkasz,
Odkąd mym gościem jesteś na gościny prawie:
Cały nasz kraj jest błogosławiony.
I nie przekonasz mnie łatwo do tego,
Że chronię w tobie osobę zbrodniarza.
Ifigenia.
Uczynek, nie gość, tobie błogosławi.
Toas.
Nie błogosławi zło w dobrej intencji.
Skończ więc z milczeniem, skończ z tajemnicami;
Prosi cię o to człowiek sprawiedliwy.
Bogini w me ręce twój los raz złożyła;
Co dla niej święte, święte jest i dla mnie.
Każde jej słowo jest dla mnie rozkazem;
Więc jeśli kiedyś do domu chcesz wrócić,
Zwalniam cię z wszystkich służby obowiązków.
Lecz jeśli droga na wieki zamknięta,
Jeśli twój ród jest banicją okryty,
Jeśli nieszczęściem jakimś istnieć przestał:
Wtedy los twój jest z moim związany.
Mów otwarcie! Wiesz przecież, że dotrzymam słowa.
Ifigenia.
Niechętnie rozwiążę zatem stare węzły,
Co język mój więżą, neich długo skrywany
Sekret na jaw wyjdzie; chociaż
Raz już wyjawiony, nie wróci już nigdy
Do głębiny serca; niech szkodzi
Lub pomoże — taka wolna bogów.
Słuchaj mnie, panie! Przodkiem moim Tantal.
Toas.
Mocne twe słowa, a mówisz tak lekko.
Przodkiem nazywasz swym właśnie Jego,
Którego świat znał — jako równego
Samym bogom? Tego Tantala,
Co radził był bogom,
W tym i Jowiszowi? Co był tak mądry,
Że jego przemowy
Sami bogowie mieli za natchnione?
Ifigenia.
Ten właśnie; lecz czemu bogowie
Ludzi traktują niczym równych sobie?
My, śmiertelnicy, jesteśmy zbyt słabi,
By nie zwariować obok naszych bogów.
Tantal był godny, nie zdradził nikogo;
Lecz nie mógł sługą być, ni towarzyszem
Władcy piorunów — był tylko człowiekiem.
Z tego powodu
I zgrzeszył jak człowiek; a jednak sądy
Były zbyt surowe; słuchaj poetów —
Jowisza nienawiść
Strąciła ojca mego do Tartaru.
A ta nienawiść ród cały dotknęła!
Toas.
Winny jest przodek, czy winni są wszyscy?
Ifigenia.
Siła olbrzymia i tytanów moce
Były dziedzictwem wszystkich jego dzieci;
Jednak bogowie ukuli z żelaza
Obręcze, co czoła ich opętały.
Umiar, mądrość i cierpliwość —
Obręcz to właśnie ludziom odebrała;
Każde pragnienie ich się stało,
Tak bezgraniczna była nasza wściekłość.
Pierwszy był Pelops, co potęgi łaknął,
Umiłowanym był synem Tantala —
Zdradą i mordem zdobył swoją żonę,
Hippodameję, Ojnomaosa córę.
Ona zrodziła Pelopsowi synów,
Atreusa wraz z bratem Tiestesem.
Obaj zaś bracia zazdrościli wielce
Chrisipposowi, bratu przyrodniemu,
Miłości ojca — do zbrodni to pchnęło.
Nienawiść ich łączy, bracia potajemnie
Zabili brata — to kolejna zbrodnia.
Ojciec oskarżył zaś Hippodameję,
Od niej zażądał, by zwróciła syna —
Biedna kobieta sama, własną ręką
Pozbawić życia wreszcie się musiała.
Toas.
Zamilkłaś? Mów dalej!
Nie żałuj teraz swego zaufania! Mów!
Ifigenia.
Chwała niech będzie synom, z ojców dumnym,
Radośnie głoszącym wielkość swego rodu;
Radośni będą, gdy zakończą w chwale
Swój wywód własnym
Jak chwalebnym czynem!
Lecz przecież nie z domu pochodzą bogowie,
Potwora również nie chce zrodzić człowiek;
To seria dobrych, seria złych decyzji
Sprowadza radość lub sprowadza grozę —
Atreus z bratem, po ojcowskim zgonie,
W Mykeńskim grodzie panowali wspólnie,
Władzą się dzieląc. Lecz długo nie mogła
Trwać braterska zgoda.
Tiestes więc zhańbił, za zgodą Aerope
Łoże małżeńskie swego pana brata.
Atreus nie mógł ścierpieć takiej zdrady,
Wypędził brata ze swego królestwa.
Zdradziecki Tiestes
Myślał więc o zemście,
Bratu więc syna uprowadził skrycie
I go wychował jako własne dziecko.
Wypełnił gniewem i wypełnił zemstą
Duszę niewinną, i posłał zabójcę
Do domu, by ten ojca zamordował.
Szybko odkryto zdradzieckie zamiary.
Król nasz umęczył umyślnego zbója;
Myślał był przy tym, że to syn jest brata.
Za późno jednak
Przejrzał na swe oczy;
Syn jego umarł, tuż przed własnym ojcem —
Pragnienie zemsty mocniej rozgorzało,
Myśli Autreus o czynie zbrodniczym.
Udaje zatem, że wybaczył bratu,
Zaprasza jego, wraz z synami dwoma,
Ale w swym kraju dzieci te porywa —
Zamordowane podaje na uczcie,
By cierpiał Tiestes,
By swój poczuł ból.
A kiedy Tiestes głód swój już nasycił,
Gdy dzieci pożarł, smutek go ogarnął,
Spytał o synów, sądził, że już słyszy
W sali ich kroki, ich chłopięcy głos;
Atreus na to, z uśmiechem szyderczym,
Przed brata rzucił jego dzieci głowy. —
Królu, mój panie, jesteś przerażony,
Tak jak i Słońce czynem moich przodków —
Ten czyn sprowadził na kraj nasz kataklizm.
Ta właśnie krew dziś w żyłach moich płynie;
Nieszczęsny los mężów, co z mojego rodu
Własnym działaniem uczynili grozę —
Przez to okrywa ciemność moje myśli,
I przez to widzę tylko straszny mrok.
Toas.
Słusznie milczałaś. Wystarczy już tego —
Tych okropności. Powiedz mi tylko —
Jakimże cudem tyś z tego jest rodu?
Ifigenia.
Syna Atreus miał, Agamemnona;
A Agamemnon moim ojcec został.
Lecz powiedzieć mogę,
Że w ojcu mym wzór wszystkich męskich cnót
Za młodu widziałam.
Klitajmestra mnie, pierworodną
Zrodziła z miłości, później Elektrę.
Panował nam mądrze,
Zatem ród Tantala
Cieszył się z dawna nieznanym spokojem.
Już tylko jednego
Brakowało w rodzie:
Król nasz nie miał syna, lecz gdy ów się zrodził,
Gdy obok swych sióstr pojawił się Orest,
Nowe nieszczęście już na nas czyhało,
Już bezpieczeństwu rodu zagrożono.
Musieliście słyszeć o wojnie ogromnej,
Która wybuchła o piękną kobietę;
O wojsku zebranym spośród całej Grecji,
Co swą potęgą na Troję runęło. Nie wiem jednakże,
Czy miasto zdobyli, czy zemsty swej
Grecy — dokonali. Greckie wojsko stało
Pod komendą ojca. Czekali w Aulidzie
Na wiatr im przychylny; lecz Diana,
Wodzowi Greków nigdy nieprzychylna,
Wstrzymała armię; ustami Kalchasa
Ofiary żądała — pierworodnej króla.
Matka zwabiła mnie więc do obozu;
Tam też porwali mnie żołdacy ojca,
Aby bogini poświęcić me życie.
Lecz Diana zna litość,
Nie chciała mniej śmierci;
Na własnej chmurze stamtąd mnie zabrała;
W tejże świątyni — poczułam, że żyję.
Jestem Ifigenia,
Wnuczka Atreusa, Agemamnona córa,
Własność bogini, co do mnie przemawia.
Toas.
Wierzę, i wielbię tak samo księżniczkę,
Jak i wielbiłem cię, kiedy milczałaś.
Powtarzam więc znowu:
Wyjdź za mnie i władaj!
Ifigenia.
Królu, nie wolno mi się na to ważyć.
Czyż moje życie, uratowane,
Nie w rękach bogini, której poświęcone?
Znalazła dla mnie tu przystań bezpieczną,
I ojca przy życiu utrzymała,
Gdyż ów już swoje wycierpiał przewiny,
Wtedy, gdy młody był — i życia pragnął.
Być może wkrótce mogę tam powrócić;
Być może słowa bogini opacznie
Zrozumiałam, zostając tutaj?
Prosiłam o znak, czy mam tu pozostać.
Toas.
Znakiem jest przecież, że wciąż nie uciekłaś.
Nie szukaj wymówek, strachem ogarnięta.
Mówisz zbyt wiele, by tylko odmówić:
Lecz słyszę tylko jedno twoje nie.
Ifigenia.
To nie są słowa, co cię mamić miały;
Przed tobą serce me własne odkryłam.
I powiedz, mogę nie żyć w strachu
O los mej matki, ojca, brata,
Po tym wszystkim?
W starych pałacach, tam, gdzie żałoba
Być może czasem szepnie moje imię;
Czy też tam radość, niczym z nowych dzieci,
Panuje wielka — bo już zapomnieli?
Gdybyś mnie tylko do Grecji odesłał!
Dałbyś mi wszystko — moje nowe życie.
Toas.
Wracaj więc do nich! Słuchaj więc serca,
Nie słuchaj mych porad,
Nie słuchaj rozsądku. Bądź więc kobietą,
Wróć do swego ludu,
Który cię w krwawej ofierze odtrącił.
Jeśli w ich łonie pojawią się chęci,
Świętości żadnej się zdrajcy nie zlękną,
Ojca ni męża nie przerazi przecież
Siła bogini, co cię odebrała;
A jeśli ogień w ich piersi zapłonie,
Na próżno będziesz próbować przemawiać —
Choć złoty język twój.
Ifigenia.
Przemyśl, o królu, własne mądre słowa!
Tak odwzajemnić chcesz me zaufanie?
Ty, który przecież
Na wszystkoś jest gotów.
Toas.
Nie byłem gotów na twe ostre słowa,
Lecz przecież spodziewać się mogłem odmowy:
Przecież wiedziałem, że mówię z kobietą.
Ifigenia.
Nie gardź, o panie, płcią naszą, tak biedną.
Wy macie chwałę, lecz i ja, kobieta,
Nie jestem przecież nieczułą istotą.
Uwierz, przychylna jestem twej osobie,
W tym, że twe szczęście lepiej niż ty widzę.
Wyobraź sobie, że nam wciąż nieznana,
Więź jeszcze bliższa nasz kiedyś połączy.
Choć dobrej myśli pełen, dobrej woli,
Naciskasz na mnie, bym ci się oddała;
Dziękuję bogom, bo dali mi siłę —
Na to, by wiązać się
Bóg nam nie zezwoli.
Toas.
Nie bóg przemawia; mówi twoje serce.
Ifigenia.
Właśnie przez serca do nas przemawiają.
Toas.
Dlaczego zatem i ja ich nie słyszę?
Ifigenia.
Bo mówią cicho, burza to zagłusza.
Toas.
A ty, kapłanko, słyszysz ich wyraźnie?
Ifigenia.
Aby i władcy ich przekazać słowa.
Toas.
Twój urząd święty i twe pochodzenie
Zbliżają ciebie do boskiego stołu
Tak, jak żadnego ziemskiego dzikusa.
Ifigenia.
Więc w taki sposób
Każesz mi cierpieć za me zaufanie?
Toas.
Jestem człowiekiem; zakończmy już na tym.
I ma decyzja brzmi: bądź wciąż kapłanką,
Służ swej bogini, skoro cię wybrała;
A mi niech Diana wybaczy, że dotąd
Niesłusznie, z wyrzutem wstrzymałem należne
Jej krwawe ofiary.
Już żaden obcy się do nas nie zbliży;
Na mocy prawa pisana mu śmierć.
To twoja wina, to tyś przyjacielsko,
Mnie omamiła maską córy lubej,
Oblubienicy niemalże królewskiej,
Jak magią jaką tak mnie omotała,
Że zapomniałem o swych obowiązkach.
To twoje wdzięki myśli me zamgliły,
Tak, bym nie słyszał woli mego ludu;
Dziś obarczają mnie winą okrutną
Za tak przedwczesną śmierć mojego syna.
Dla twego dobra od dawna wstrzymuję
Ofiary, których przecież żąda lud mój.
Ifigenia.
O swoje dobro nigdy nie prosiłam.
Tyś to nie pojął woli naszych bogów,
Skoro uważasz ich za krwi łaknących;
Tyś jest okrutny, skoro tego pragniesz.
Czyż nie bogini mnie uratowała?
Ma służba jej milsza jest, niż moja śmierć.
Toas.
Nam nie przystoi, by święty obyczaj
Zmieniać tak łatwo, swą wolą zaledwie,
I wedle woli bogami kierować.
Ty czyń, co musisz, i ja takoż będę.
Dwóch obcych ludzi odkryliśmy dzisiaj,
Co się w jaskiniach na brzegu skrywali;
Oni zło niosą, mi mus decydować.
Więc niech ta dwójka będzie dla bogini
Pierwszą od dawna, lecz słuszną ofiarą!
Tutaj ich przyślę; wiesz, co zrobić musisz.
Scena czwarta
Ifigenia (samotnie).
Łaskawa Diano, tyś chmurami swymi
Mnie ocaliła, niewinną, przeklętą;
Na skrzydłach wiatru, który ci posłuszny,
Z ramion oprawców wyrwałaś me ciało;
I ponad morzem, połaciami ziemi,
Tu mnie przyniosłaś, taka wola twoja.
Mądra ty jesteś, i przyszłość pojmujesz;
Nie jest ukryta przed tobą historia,
Twoje spojrzenie lud twój, tobie wierny
Światłem otula, życie w noc wprowadza,
I ponad światem spoczywa, panuje.
Proszę, nie zmuszaj mnie do krwi przelewu!