E-book
7.35
Hemu — neczer

Bezpłatny fragment - Hemu — neczer

Opowieści Taity cz. II


Objętość:
256 str.
ISBN:
978-83-8104-020-4
Kapłan

*

Jedną małą iskierką można zapalić wielki stos.

Ona może być także naszą nadzieją na lepsze jutro,

spełnieniem marzeń i tym, co nas zagrzewa

do dalszej walki z przeciwnościami losu. Czasem

wystarczy kilka słów, aby ten mały ognik stał się

naszym płomieniem.

Ja, Taita, dziękuję Ci za te słowa i za tę nadzieję,

Edyto.

Dla mnie były one, jak to Twoje „Cappuccino z cynamonem”

czytane o poranku (przy takiej właśnie kawie)

i rozgrzewające naszą duszę i ciało (ka i chet)


Wspaniałej i utalentowanej pisarce:

Edycie Świętek,

dedykuję tę książkę.

*

Motto:

— „Ile jednak czasu upłynęło od tamtych odległych

chwil?”

Tego nie potrafiłem już określić. Moje „ka” chciało

już wracać, kiedy zobaczyłem okrucieństwa, jakich

dopuszczała się krzyżówka tych istot. To zło

pozostało w nas i tkwi gdzieś głęboko, nawet w tych

najlepszych. Walka tego pierwotnego zła i dobra

aniołów trwa nadal i trwać będzie, póki ten świat

będzie istniał, bo z tej drogi, nie ma powrotu. Zło

„tamtych” stworzycieli ludzkiego gatunku jest zbyt

głęboko w nas zakorzenione. Musi ostatni z nas

odejść, aby anielskie istoty dały nowe życie na tej

Ziemi, ale czy zechcą tu wrócić?

Fragmenty opowiadania SF: OPOWIEŚCI GWIEZDNEGO

WĘDROWCA „POWRÓT”

autor: Damian Ryszka

Izyda

Świątynna służba, codzienność i poważne sprawy

Ponoć wszystko to, co przyjemne szybko się kończy, tak i mój dziesięciodniowy wypoczynek po święceniach do rangi uabu upłynął, jak woda w naszej świętej rzece. Wracałem do świątyni, aby służyć wielkiemu Ptahowi, starszym kapłanom i ludziom. Wracałem, aby zgłębiać tajniki wiedzy, jakie nie wszystkim dane było posiąść. Ludzie i wiedza byli dla mnie najważniejsi i to dla nich zrezygnowałem z życia rodzinnego, kobiety, dzieci ……

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak przez swoją decyzję pozostania w celibacie uczyniłem wiele krzywdy kochającym mnie dziewczynom. Los był dla mnie okrutny, zabierając mi jakieś wspomnienia, może i kawałek mojego życia, jakiego? Nie miałem pojęcia? W zamian otrzymałem kochającą mnie dziewczynę, która nie raz wspierała mnie w trudnych chwilach.

Widziałem przyszłość, ale nie potrafiłem tego wykorzystać dla siebie. Dawałem wielu, nie otrzymując nic w zamian, a to, co mogłem dostać sam odsunąłem od siebie.

Tarik, po tej mojej niezbyt długiej nieobecności, powitał mnie z otwartymi ramionami. Nadal pozostawałem pod jego opieką i bardzo się z tego cieszyłem. Zacieśniała się też nasza przyjaźń. Gdzieś, poza nami działo się wiele, ale my z Tarikiem byliśmy dalecy od śledzenia tych zmian. Nie obchodziła nas polityka prowadzona przez naszego władcę. Nastawały nowe czasy, a te były coraz bardziej niespokojne.

Faraon Ka nie poprzestawał na zdobywaniu ziem i powoli, ale skutecznie podbijał kolejne miasta północy w Krainie Jęczmienia. Te podboje w niedalekiej przyszłości, (o jakiej za chwilę wspomnę) zaowocowały później zjednoczeniem Górnego i Dolnego Kemetu. Ten władca nie dokończył jednak swojego dzieła i odszedł do krainy Ozyrysa. Panował nam łaskawie przez siedem kolejnych wylewów naszej świętej rzeki.

Po nim na tronie zasiadł kolejny faraon — Menes, zwany także Narmerem i to on dokończył dzieła swojego poprzednika. Moi bracia często opowiadali nam o wojennych wyprawach obydwu władców uczestnicząc w nich, jako przyboczna straż króla. Obydwaj bardzo zasłużyli się wielkiemu Ka, a także i nowemu panującemu. Według nich, to jednak Menes był bardziej wymagającym człowiekiem? Z wypraw, Menes przywoził sporo wojennych łupów, ale także i jeńców, których sprzedawano, jako niewolników zasilając w ten sposób swój skarbiec. Jeńców często też mordowano, niekiedy tuż po bitwach, co wzbudzało we mnie jeszcze większe obrzydzenie. Nie ukrywam, że odczuwałem wstręt do takiego postępowania faraonów, ale nie mnie było ich osądzać.

— „Może kiedyś na sądzie Ozyrysa dokona się prawda?” — myślałem.

Lecz to przeczyło poglądowi, że nasi władcy po śmierci zostają bogami. Pewnie się myliłem myśląc o sprawiedliwości po „tamtej stronie”, bo byłem tylko nieudolnym człowiekiem.

Moja nauka w tym czasie była raczej służbą, ale i z niej wyciągałem spory zasób wiadomości.

Pomiędzy kolejnymi wylewami Nilu (czyli na przestrzeni roku) nasza świątynna służba trwała tylko cztery miesiące. Pozostałego czasu, także nie marnowałem ucząc się w każdej wolnej chwili. Szczególnie poświęcałem się sprawom medycyny praktykując w naszej lecznicy. Dziadek miał już swoje lata, więc poprosiłem ojca, aby pozwolił Tarikowi pomagać mi w leczeniu chorych. Było to niezłe rozwiązanie i przydała się nam pomoc mojego przyjaciela. On sam, coraz częściej widywał się z Wardą i któregoś dnia oznajmili nam o swoich weselnych zamiarach. Obydwoje tryskali miłosnym szczęściem i wybrali wspólną przyszłość. Tarik oszalał na jej punkcie i świata poza nią nie widział. Warda także już nie zwracała uwagi na innych mężczyzn, a mój przyjaciel hemu — neczer był dla niej pępkiem świata.

Moja praktyka, jako uabu była wszechstronna. Pomagałem w przygotowaniach do adoracji samego Ptaha, przynosiłem jedzenie i napoje, odnosiłem resztki, sprzątałem, leczyłem, biegałem tam i z powrotem po świątynnych salach i dziedzińcach w przeróżnych sprawach. Jak mówił Tarik, wszędzie było mnie pełno. Przez cały ten czas służby prawie nie zaglądałem do domu i spałem w domu życia przy świątyni wraz z moimi kolegami. Sporadycznie też widywałem się z Neferi i tylko wtedy, kiedy pomagałem kapłankom w przyjmowaniu skomplikowanych porodów. Neferi była ze mnie dumna, że ma takiego przyjaciela. Co o mnie mówiła innym dziewczynom z świątyni, nie miałem pojęcia? Kiedy przychodziłem do nich, te także pożerały mnie swoim wzrokiem. Drażniło to Neferi, ale hamowała swoją złość, przynajmniej w mojej obecności. Co było kiedy wychodziłem, nie miałem pojęcia? Wkrótce i ona, miała już zostać uabu u Hathor. Od jej przełożonej dowiedziałem się, że jest bardzo zdolna i ma wielkie szanse do dalszego awansu. Pewnie stawiała sobie za honor, aby mi dorównać?

To jednak nie było możliwe w moich czasach, gdyż kobiece bóstwa, a raczej świątynne umiejętności kapłanek nie dorównywały tym męskim i były na niższym poziomie. To, co Neferi nauczyła się w naszym domu sprawiało, że odbiegała poziomem wiedzy od swoich koleżanek. Była chyba najbardziej wykształconą kobietą w Enettentore. Przewyższała wiedzą wiele kapłanek hemu — neczer. Według moich wizji wkrótce zostanie uabu, a krótko potem hemu — neczer. Przepowiedziałem jej także, awans na arcykapłankę jakiegoś kobiecego zgromadzenia, które jeszcze nie powstało. Tu moje myśli o niej, wciąż przeplatały się z wizerunkiem kota.

— „Co to miało oznaczać? Pewnie powołanie nowej bogini, związanej z tym zwierzakiem. Czas pokaże prawdziwe oblicze tych przepowiedni” — myślałem.

Nie minął trymestr, a Neferi złożyła ślubowanie boskiej Hathor w swojej świątyni. Nie byłem obecny przy tej ceremonii, gdyż odbywała się tylko w asyście kapłanek. Jedynie kilka wschodów Ra mogłem z nią spędzić, kiedy skończyła się moja służba, a rozpoczął się tydzień jej wolnego, po ślubowaniu. Jak zwykle spędzaliśmy ten czas na kąpielach i wyprawach po papirusy. Nowością było także pomaganie nam w domu chorych. Teraz po ożenku i odejściu Tarika i pod nieobecność ojca, często już sam leczyłem pacjentów. Leczenie nie było zbyt problematyczne. Sporo było drobnych okaleczeń i wrzodów, które wypalałem specjalną „ognistą igłą”, jak ją nazywaliśmy. Najpierw było znieczulenie z użyciem makowych pigułek, albo mieszanki octu i marmurowego pyłu, a potem przypiekałem, lub wycinałem nożem to, co było potrzebne do usunięcia. Neferi w tym czasie przygotowywała okłady, bandaże i zioła, a także mieszała marmurowy proszek z octem do znieczuleń. Zabiegi przeprowadzaliśmy bardzo sprawnie i umiejętnie i nasza lecznica była bardzo sławna i na brak złota nie mogliśmy narzekać. Ja odkładałem swoją część na dalszą naukę i zakup medykamentów. Miałem tego sporo, zważywszy jeszcze na skarb, który kiedyś ponoć znalazłem, ale do tej pory nawet go nie ruszyłem. Rósł także majątek Neferi i jej rodzice byli z niej coraz bardziej dumni. Neferi spoważniała, a może pogodziła się już na dobre z moją decyzją przyjęcia celibatu. O jej ślubie celibatu nie miałem pojęcia? Mówiła, że ślubowała, ale czy to było prawdą, pewnie o tym wiedziała jedynie Hathor i jej kapłanki? Dla mnie pozostało to jej skrywaną tajemnicą.

— „Skoro kiedyś mi to obiecała …, lecz ile u niej było już tych obietnic?” — myślałem.

Wewnętrznie odczuwałem, że z jej strony nie było żadnego takiego ślubowania. To potwierdzało także jej zachowanie, a szczególnie pożądliwe przyglądanie mi się podczas kąpieli. Czasem serce mi się krajało, że krzywdzę tę wspaniałą dziewczynę. Z drugiej strony moja druga połówka podpowiadała mi, co jest dla mnie i ogółu najważniejsze. Neferi zauważała te momenty mojego załamania i przytulała mnie wtedy do siebie. Temu uczuciu towarzyszyły także silne bóle głowy, jakby moje „ka” chciało rozsadzić mi czaszkę. To cierpienie było nie do zniesienia i wyć mi się chciało, lecz cóż miałem zrobić? Jęczałem tylko, zagryzając wargi, czasem aż do krwi.

— „Gdybyś ty Neferi wiedziała o moich uczuciach i udrękach?” — myślałem.


Musiałem jednak milczeć i to sprawiało, że ból stawał się jeszcze większy.

W naszej świątyni zaszła także (dla mnie) pewna zmiana. Arcykapłan i rada starszych hemu — neczer widząc moje zaangażowanie, oraz wiedzę i umiejętności nie tylko w leczeniu, zaproponowali mi nauki w sztuce czytania świętych tekstów. Ich ukończenie było równoznaczne z nadaniem tytułu wysokiej rangi kapłańskiej i uzyskanie tytułu cher — heba (lektora). Cher — heb był bardzo oczytanym człowiekiem o wielkiej wiedzy zawartej w naszych świętych papirusach i zwojach. Wielu z nich znało teksty na pamięć, jednak koniecznością było ich odczytywanie przed obliczem bóstwa. Recytowanie z pamięci nie wchodziło w rachubę.

Mając na uwadze swoją dalszą edukację, chętnie przystałem na ich propozycję. Dzień po dniu czytałem święte zwoje, wykonując także i inne polecenia w świątynnej służbie. Już, jako uabu poznawałem to, co było codziennością hemu — neczer, a wiedzą sięgałem coraz dalej, stając się ulubieńcem naszego arcykapłana. Niektórzy zazdrościli mi tej „jego opieki”, ale ja nie miałem sobie nic do zarzucenia, bo nie donosiłem na moich kolegów, a wręcz przeciwnie, często im pomagałem w różnych problemach i wstawiałem się za nimi, kiedy coś przeskrobali. Zazdrości nie można jednak wyrzucić z człowieka, bo tylko on sam może ją w sobie pokonać. Jednak łatwiejsze jest oczernianie kogoś, niż przyznawanie się do swoich błędów. Często spotykałem się z taką postawą niektórych uabu, a także hemu — neczer. Arcykapłan wiedział o tych wszystkich sprawach i z reguły w zarodku likwidował wszystkie plotki dotyczące mojej osoby. Podobnie było z innymi pomówieniami na tematy innych kolegów. Muszę przyznać, że Farid był pod tym względem bardzo sprawiedliwym człowiekiem.

Nim upłynął trymestr po moich dziewiętnastych urodzinach, zmarł wielki władca górnego Kemetu — faraon Ka. Był on ostatnim władcą, Górnego Państwa i kiedy odszedł, to wraz z nim odszedł stary nasz świat. Z wielką pompą spoczął w nekropolii w Abydos. Nie uczestniczyłem w jego pogrzebie, ale był tam mój ojciec i dziadek, wraz z innymi kapłanami Seta. W tych smutnych uroczystościach udział brali także i przedstawiciele naszej świątyni z arcykapłanem Faridem i starszymi kapłanami Ptaha na czele. Ponoć pogrzeb był zorganizowany z wielkim przepychem i uczestniczył w nim już nowy władca, Menes. Zwykle w ofierze zmarłemu, składano jego żony i niewolników. Te osoby miały towarzyszyć władcy w dalszej jego wędrówce po krainie umarłych. Ojciec nic nie wspominał mi nic o tej sprawie, może dlatego, że mnie bardzo denerwowała taka ofiara z ludzi?

Nasz nowy faraon Menes zajmował kolejne ziemie północy i Kraina Jęczmienia leżała już u jego stóp. Ginęli niewinni po to, aby powstało jego wielkie królestwo. Niewolnicy zapełniali nasze targowiska. Wśród nich było wielu naszych braci i sióstr, także Egipcjan. W końcu cała delta Nilu upadła przed nim na kolana, oddając mu pokłon. Walki ustały i bardzo mnie to ucieszyło. Menes, syn Horusa przybrał swoją głowę w obydwie korony naszych państw, a święta kobra Ureusza, patronowała jego władzy. Został boskim władcą Ziem Górnego i Dolnego Kemetu, „Wielkim Słońcem” naszej krainy.

Mnie jakoś omijały te jego konflikty, a o nich dowiadywałem się jedynie od braci, albo z rozmów z jeńcami i niewolnikami na targowisku, (lub w naszej lecznicy). Tam też często opatrywałem im rany, pod pozorem zwiększenia wartości „ludzkiego towaru”. Takie rozwiązanie zaproponowałem handlarzom, a ci brali mnie za biednego uabu, szukającego grosza na swoje nauki. Za przysługę dawali mi niewielką zapłatę, którą i tak niepostrzeżenie wręczałem tym biedakom na jedzenie. Pomagałem im, na ile tylko mogłem, zyskując uznanie w ich szeregach. Także i handlarze byli zadowoleni, a ja kierowałem ich do potencjalnych nabywców, o których wiedziałem, że niewolnikom będzie tam dobrze. Oni, gdyby mogli, to z wdzięczności poszliby za mną w ogień. Nie mogłem jednak dopuścić do tego, aby wieści o moich czynach rozchodziły się po mieście, więc nakazywałem im milczenie, pod groźbą klątwy wielkiego Ozyrysa, a to była bardzo skuteczna metoda, bo każdy z nas, bał się przekleństwa bogów. Niekiedy w leczeniu niewolników, pomagała mi Neferi, bo Tarika nie chciałem angażować już w takie sprawy. Dziewczyna czasami kokietowała swoim zachowaniem handlarzy, a nawet i samych niewolników chcąc wzbudzić we mnie zazdrość. To jednak na mnie nie skutkowało, a tamci tylko patrzyli na nią, jak kot, na przysłowiową sperkę i tu dodam, że mieli co podziwiać.

Kiedy skończyły się wojenne potyczki, zmalała także liczba jeńców, niewolników z Krainy Jęczmienia. W zamian, na targ zaczęło znowu trafiać więcej czarnoskórych mieszkańców z głębi lądu. Tych traktowano o wiele gorzej, jak poprzednich. Nie wiem skąd brała się taka nienawiść do tych ludzi? Tym było trudniej pomagać, bo handlarze nie przywiązywali do nich większego znaczenia.

Podczas służby i w wolnych chwilach czytałem święte zwoje, aż do znudzenia. Czasem i Neferi zabierała się ze mną nad kanał i tam słuchała, jak zgłębiam tajniki dobrego wysławiania się, podczas czytania tekstów. Mówiła mi, że mam przyjemny niski głos i rola lektora bardzo do mnie pasuje. Niekiedy mówiła mi, że na takiej funkcji mógłbym poprzestać, lecz moje marzenia sięgały wyżej. Ona wciąż myślała o mnie i rodzinie, ale ja …?

Oczywiście podczas tych spotkań nadal nie przestała mnie prowokować. Od czasu do czasu, niby to przypadkiem spadała jej biodrowa przepaska i znowu widziałem to, co ukrywała przed innymi. Przy takich jej występkach, nie raz mieszały mi się napisy i zaczynałem się jąkać, jakbym miał tę wadę od urodzenia. Neferi wiedziała, co to u mnie oznacza i wtedy podwajała swój atak, przytulając się w takim stroju, (a raczej bez niego) do mnie, no i zawsze był problem z moją głową. Dziewczyna wtedy przytulała mnie do siebie i głaskała mnie po niej, szepcząc mi czule coś do ucha. Doznawałem ulgi, ale z drugiej strony musiałem hamować zapędy swojego „chet”, aby nie ulec pokusie cielesnej miłości. Mając przy swoim boku tak śliczną i do tego rozebraną dziewczynę, było to dla mnie nie lada sprawdzianem opanowania. Każdy jej dotyk czy pocałunek mógł się zakończyć miłosnym zapomnieniem i szaleństwem.

— „Chyba nigdy mi nie da spokoju ta zakochana we mnie uabu?” — to wciąż wracało w moich myślach.

Pomimo tych pożądliwych czułości z jej strony, trwałem przy swoim, a czytanie i tak wychodziło mi coraz lepiej. Czasem sam Farid wzywał mnie do siebie i nakazywał czytać. Sprawdzał w ten sposób moje postępy a po jego minie widziałem, że jest zadowolony. Kiedyś także wezwał mnie do siebie na rozmowę i zapytał wprost.

— Co dalej zamierzasz, Taito?

— O wielki, wiesz od dawna, że moim celem jest nauka i jej poświęcam wiele czasu. Chciałbym w przyszłości zostać hemu — neczer, a wielkim moim marzeniem jest funkcja arcykapłana. Rola cher — heba, jest dla mnie tylko cząstką moich marzeń. Wypełnianie jedynie tej funkcji, chociaż bardzo wielkiej i zaszczytnej ograniczałoby moje dalsze dążenia do poznania wielu innych prawd wiedzy.

— Tak chłopcze, jesteś bardzo ambitny i jeszcze raz podkreślam, że zajdziesz daleko. Z mojej strony nie będę cię łudził, że w tej świątyni nie będziesz arcykapłanem, gdyż to stanowisko po mnie obejmie mój syn. Dla ciebie świat stoi otworem, a z tego, co wiem w tajemnicy, że i stolica naszego nowego państwa zostanie przeniesiona do Ineb Hedż (Memfis). W tym mieście będzie wiele możliwości, a nowy władca ceni umiejętności swoich poddanych. Tam osiągniesz to, czego tu nie znajdziesz. Życzę ci to z całego serca, bo zasługujesz na większe zaszczyty.

— Dziękuję ci o panie!

Tu schyliłem się do samej ziemi, klękając na kolana.

— Wstań chłopcze, być może, już za niedługo, będziesz mi równy?

— Wszystko jest wolą naszych bogów i im oddaję się w opiekę. Szczególnie proszę o łaski wielkiego Ptaha — odpowiedziałem Faridowi.

Te słowa chyba bardzo spodobały się arcykapłanowi, bo ponownie nakazał mi się podnieść z klęczek, a potem ręka klepał mnie po plecach, jak najlepszego przyjaciela.

Nie upłynęło zbyt wiele wody w Nilu a spełniły się jego słowa i zostałem mu równy.

Poprawne czytanie świętych tekstów, nadal nie uprawniało mnie do przebywania w świątynnym sanktuarium. To tam właśnie cher — heb przed obliczem bóstwa czytał te święte zwoje, a ja dopiero przygotowywałem się do tej roli. Nadal leczyłem chorych, zarówno w domu życia przy świątyni, jak i w naszej lecznicy. Nie zaniedbywałem także rodzących kobiet, kiedy kapłanki Hathor przychodziły, prosząc o pomoc. Tam wśród nich, czułem się jak u siebie w domu. Dziewczyny były bardzo zdyscyplinowane i uprzejme, chociaż czasami pod nieobecność arcykapłanki, (kiedy ta wyjeżdżała w podróż) pozwalały sobie na różne figle. Szczególnie lubowały się w winie, wtedy wolałem „zwinąć żagle” i nie narażać się na ich umizgi. Neferi zdwajała wtedy swoją czujność i nie odstępowała mnie na krok, niczym lwica przy swoim młodym. Nadmierne ilości tego nektaru, robiło straszne spustoszenie w kobiecych głowach i odbierało im rozum. U niektórych nawet niewielka jego ilość powodowała, że dziewczyny stawały się bardziej wylewne i nie potrafiły pohamować żądz swojego ciała, lecz taka euforia z reguły trwała krótko. Po niej oddawały z siebie to, co zjadły a na drugi dzień przychodziły do mnie, abym im pomógł i dał jakieś pigułki na szumy i bóle głowy. Wiedziały, że o ich wyskokach będę milczał, więc byłem chyba jedynym kapłanem (oprócz Tarika), który zajmował się leczeniem tej ich niepotrzebnej dolegliwości. Często też mizdrzyły się do mnie i musiałem się od nich opędzać, niczym od natarczywych much. Bywało też, że czasem na takie umizgi trafiała Neferi i wtedy wstępował w nią „czarny demon zemsty”. Wrzeszczała na dziewczynę, jakby ta była moją kochanką. Kiedyś weszła w momencie, gdy jedna z kapłanek po wypiciu wina, próbowała mnie rozbierać. Odsuwałem ją od siebie, ale ta nie ustawała w swoim podboju. Na dodatek, kiedy przygotowywałem jej medykament, na tradycyjny ból głowy, ta zrzuciła z siebie wszystko i golusieńka, próbowała zdobyć moje serce i nie tylko. Na tę scenkę weszła moja złośnica, no i się zaczęło. Wtedy mocno przeholowała, uderzając mnie jakimś przedmiotem po głowie, co bardzo mocno odczułem. Tamtej oberwało się jeszcze bardziej, nie mówiąc już o wyzwiskach, jakie poleciały w naszą stronę. Nie było to moją winą, ale Neferi wyobraziła sobie, że zdradzam ją z tą kapłanką. Nie wytrzymałem, a że było to tuż po odebranym porodzie, wyszedłem bez słowa. Od tego czasu nie widziałem dziewczyny i nie zamierzałem iść ponownie do kapłanek Hathor. Nie chcąc jednak zostawiać rodzących bez pomocy, załatwiłem z Tarikiem, że tymczasowo on się tym zajmie do czasu, kiedy Neferi nie przyjdzie do mnie z przeprosinami.

— Dobrze zrobiłem wybierając celibat. Pewnie, gdybym się związał z Neferi, to z powodu jej zazdrości, wciąż bym chodził z opuchniętą gęba? Ha! ha! — śmiejąc się, powiedziałem Tarikowi, kiedy wróciłem z świątyni Hathor.

— Czy to wiesz, co tam w jej głowie siedzi? — potwierdził poważnie mój przyjaciel — bo na twojej „siedzi” niezła gula. Musiała nieźle ci przyładować? — zaśmiał się Tarik — czym oberwałeś? — zapytał jeszcze zaciekawiony.

— Wydaje mi się, że jakimś glinianym garem, bo kawałki poleciały na ziemię. Dobrze, że nie był to kamienny, bo bym cię już nie oglądał mój przyjacielu — powiedziałem do Tarika -bogowie dali im piękne ciała, ale nie każda dostała rozum. Może, co niektórym niewiastom dali też pewnie zbyt wiele siły, bo potrafią też nieźle bić po naszych głowach — zażartowałem ponownie.

Wracając do swoich domów, całą drogę żartowaliśmy jeszcze na temat niewieścich ułomności.

— Mam pomysł, kiedy Neferi przyjdzie do mnie z przeprosinami powiedz jej, że jestem w domu zmarłych i zajmuję się przygotowaniem jakiegoś ciała do pochówku. Ona tam nie wejdzie, bo boi się tego miejsca, a ja przetrzymam ją trochę w niepewności, co dobrze jej zrobi.

— Nie ma problemu, mój młody przyjacielu — odparł Tarik.

Wiem, że nie będziesz chował do niej urazy, więc ci pomogę. W końcu to i tak siostra mojej ukochanej, więc musi wiedzieć, że źle postąpiła.

— Już jej wybaczyłem, ale musi wiedzieć, że nie tak się postępuje i niechaj tak pozostanie — odpowiedziałem Tarikowi.

Jak się spodziewałem, Neferi jeszcze tego samego dnia przyszła do naszej świątyni, gdy ja przed wieczorem byłem u Ptaha.

— „Pewnie nie miała odwagi, aby przyjść do mojego domu?” — tak wtedy pomyślałem.

Tarik skutecznie tłumaczył jej o moich obowiązkach i braku możliwości naszego spotkania. Ponoć w następnych dniach przychodziła jeszcze kilka razy i była coraz bardziej nerwowa, jak mówił mi, Tarik.

Kiedy minęły cztery wschody Ra, poprosiłem mojego przyjaciela, aby ten poprosił ją w moim imieniu, (jeśli ma ochotę) aby przyszła do mnie wieczorem, do domu, jak to kiedyś bywało w jej zwyczaju. Jednak Neferi nie przychodziła, pewnie wciąż na mnie obrażona?

Gdy rydwan wielkiego Ra zaczął chować się za horyzontem, poszedłem nad kanał zabrawszy ze sobą, Azibo. Nakarmiłem oślisko daktylami i innymi przysmakami. Wskoczyłem do wody, aby zmyć z siebie codzienny kurz. Neferi nadal nie nadchodziła i już myślałem, że teraz ja zniechęciłem do siebie, dziewczynę. Wyszedłem z wody, kiedy ta przyleciała zdyszana, przepraszając mnie już w biegu.

— Wybacz Taito, że nie mogłam wcześniej — wydusiła z siebie.

— Czego, nie mogłaś? — zapytałem zdziwiony.

— No nie mogłam przyjść wcześniej i cię przeprosić.

— Dlaczego?

— Warda urodziła, odbierałam jej poród! Twój przyjaciel Tarik został ojcem, a ja ciotką małego! — dodała jeszcze, cała zmieszana tym wydarzeniem.

— To gratuluję ciociu, a swoją drogą, to kawał łobuza z tego Tarika — dodałem żartobliwie, bo nawet nie wspomniał, że zostanie ojcem.

Ja dawno ich nie odwiedzałem, więc nie mogłem wiedzieć. To jednak nie było takie istotne w sprawach naszych kontaktów, gdyż z Tarikiem widywałem się prawie codziennie.

Neferi usiadła obok, złapała mnie za ręce i popatrzywszy głęboko w oczy, zapytała.

— Taito, ty się wciąż na mnie gniewasz?

Celowo przemilczałem to pytanie. Ona wciąż patrzyła mi w oczy i pewnie zastanawiała, jak do mnie podejść?

— Chyba już wiem, czego ci potrzeba? — dodała pewna siebie.

Ja nadal byłem twardy jak głaz. Tu swoim sposobem zaczęła mnie namiętnie całować, a ja dalej nic, udając obrażonego. Po chwili zorientowała się, że ignoruję jej poczynania, więc opuściła głowę, wstała i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu. Teraz nadeszła odpowiednia chwila, odezwałem się do dziewczyny.

— Neferi, chodź do mnie, proszę.

Ta usłyszawszy moje słowa, natychmiast zawróciła i kiedy była już blisko mnie, rzuciła mi się na szyję.

— Przepraszam Taito, bardzo przepraszam, wtedy nie tak chciałam.

— A jak chciałaś, może kamiennym garnkiem? — zażartowałem.

— Nie, naprawdę nie!

— Oczywiście, że ci wybaczam, ale proszę, abyś już więcej nie podnosiła na mnie ręki, bo wtedy będzie to nasze ostatnie spotkanie.

— Tak wybacz mi, takiego drugiego razu już nie będzie.

— Ile razy już przepraszałaś? Gdybym cię nie lubił, to bym dawno nie chciał cię znać.

— Tak wiem i jeszcze raz proszę o wybaczenie.

— Wiesz, że się nie gniewam i będzie dalej tak, jak poprzednio.

Na moje słowa Neferi, jeszcze bardziej przytuliła się do mnie i objęła za szyję, płakała.

— „Urocza dziewczyna, chociaż czasem narwana” — pomyślałem.

— Wykąpiesz się ze mną? — usłyszałem po chwili.

— A jak myślisz, po co tu przyszedłem? — zapytałem zdziwiony — co prawda już się trochę wymoczyłem, ale wiesz, że lubię pływać?

Tylko na to czekała. W mgnieniu oka stała obok mnie w stroju, jak po narodzeniu i wskoczyła do wody. Jak zwykle zdjąłem szendit zostając tylko w przepasce i tak wskoczyłem do wody. Pływaliśmy obok siebie, raz w jedną, a raz w drugą stronę kanału. Woda nie była zbyt ciepła, taka akurat, więc na brzeg wyszliśmy dopiero, gdy Chonsu był już wysoko na niebie.

— Wytrzyj mi plecy — usłyszałem prawie szeptem.

— Dobrze, ale bez żadnych sztuczek — potwierdziłem.

Wziąłem płótno wykonane z lekkiego splotu palmowych włókien i zacząłem wycierać plecy Neferi. Wolałem przy tym zamknąć oczy, gdyż jej ponętne „chet” mogłaby sprowokować do namiętnej miłości nawet niezłego twardziela.

— Pośladki też — usłyszałem, kiedy kończyłem osuszanie pleców.

— Wiesz, wolałbym, abyś sama je wytarła, a i tak pewnie za chwilę ci wyschną.

— Ale ja chcę teraz!

— Kaprysisz jak małe dziecko.

— Ja nie kapryszę, tylko ręki nie mogę wygiąć do tyłu.

— Jak nie możesz? Masz przecież drugą, ta też zepsuta?

— No też, tak jakoś …?

— Neferi, czy ty nie przestaniesz mnie drażnić?

— O nigdy, ty musisz być mój! — dodała stanowczym głosem.

— Czy znowu musisz sprawiać mi ból?

— To nie boli, bo miłość daje rozkosz, a ta nie boli — odparła.

— Miłość i rozkosz może nie, ale moja głowa pewnikiem, tak. Odpowiedziałem, nie wiedząc już, jak i co mam do niej mówić, aby ją przekonać od zaniechania tych amorów.

Usiadłem na brzegu, Neferi oczywiście zaraz obok mnie i nadal bez odzienia.

— Włóż coś na siebie, bo jak mnie zobaczą, to posadę hemu — neczer mam z głowy, a chyba tego nie chcesz?

— Może ty mi założysz przepaskę na biodra?

— Wolałbym jednak, abyś zrobiła to sama.

Jej uporczywość nie znała granic. Dążyła do jednego celu, jakim było usidlenie Taity. W tej kwestii, także nie gniewałem się na tę dziewczynę, była mi zbyt bliska.

— Taito, czy możesz do nas jutro przyjść, no do domu życia — nagle zmieniła temat.

— A o co chodzi, czyżby znowu były jakieś tańce, a potem pałą, albo garem po głowie w twoim wykonaniu?

Domyślałem się tylko, że jej prośba dotyczy jakiegoś trudnego porodu, ale milczałem.

— Ty znowu swoje, a mnie chodzi o poród.

— No dobrze, wpadnę i zobaczymy, co da się zrobić.

Po zakończonej rozmowie i założeniu na siebie odzienia poszedłem odprowadzić Neferi do jej domu. Tym razem nie wchodziłem już na podwórze, a przed bramą zawróciłem. Na drogę tradycyjnie otrzymałem całusa i jakiś poirytowany wróciłem do siebie.

Była już noc, przed domem siedział dziadek i poprosił mnie do siebie. Musiał nas zauważyć, kiedy odprowadzałem dziewczynę i wyszedł ze swojej izby, aby ze mną porozmawiać.

— Coś cię gnębi, Taito? — zapytał — po twojej minie widzę, że masz jakiś wielki problem?

Zastanawiałem się, co mu odpowiedzieć.

— Chodź i usiądź tu przy mnie, porozmawiamy.

— Tak, dziadku.

Usiadłem na drugim zydelku naprzeciw niego, ale nie wiedziałem, jak zacząć.

— Co cię gnębi, jakieś świątynne problemy? — ponowił.

— Nie dziadku, chodzi o Neferi.

— No tak, widzę, że kochasz się w tej dziewczynie i tylko ślepiec by tego nie widział — dodał z przekonaniem.

— Może nie tak, dziadku. Powiem, że kocham tę dziewczynę, ale kocham także naukę i wiedzę. Stanąłem na rozdrożu i nie wiem jak postąpić? Mam jeszcze czas do namysłu. Będąc uabu ślubowałem celibat i dotrzymam słowa danego mojemu bóstwu. Jeśli szczęśliwie ukończę te nauki i otworzy się przede mną droga do rangi hemu — neczer, będę mógł wybierać ponownie. Celibat, albo rodzina. Wiesz, że Neferi chce zostać kapłanką Hathor, ale ona jest w stanie zrezygnować z tej funkcji, aby zostać moją żoną. Może przez to narazić się na gniew bogini, a tego dla niej nie chcę. Jest mi zbyt bliska, aby cierpiała przez moją miłość. Ja nadal chcę zdobywać wiedzę i rodzina niestety byłaby przez to zaniedbana. Także i pomaganie ludziom nie byłoby w pełni realizowane zgodnie z tym, co sobie postanowiłem. Już nie wiem, co wybierać? Ona jest piękną kobietą i działa na mnie, jak kielich wina. Za każdym spotkaniem szumi mi w głowie i odczuwam jakiś ból i to nie tylko jest to ból mojego „ka”, ale także ból mojego „chet”, a konkretnie głowy.

— Widzisz chłopcze i ja kiedyś byłem młody, wybrałem rodzinę, twój ojciec także. Ty nałożyłeś na siebie wielki ciężar służenia innym i zrezygnowałeś z uciech tego świata. Niewiele w życiu mamy przyjemności, a ty jeszcze podniosłeś swoją poprzeczkę wysoko, może zbyt wysoko. Teraz twoje „ka” jęczy i skamle, niczym skopany pies. Pragniesz tej dziewczyny, jak każdy mężczyzna pragnie łona kobiety i ona pragnie ciebie. Kobieta jest niczym krzew winny. Obejmuje mężczyznę swoimi ramionami tak, jak winorośl oplata pędami drzewo, przy którym rośnie. Ciężko się wyzwolić z takiego uścisku, bo wtedy tworzycie jeden pęd, który wyda owoce. Tym owocem ma być wasze potomstwo i ono łączy was jeszcze większa więzią odpowiedzialności. Wybacz mi chłopcze, ale po raz pierwszy nie odpowiem ci na twoje pytanie, co masz uczynić. To będzie wyłącznie twoją decyzją, bo to twoje, a nie moje życie. Ty o nim zadecydujesz i wybierz dobrze, abyś później nie żałował? Już raz postanowiłeś coś i opłakane były tego skutki, lecz o tamto nie pytaj, tak mi kiedyś obiecałeś. Wtedy byłeś jeszcze młodzikiem, a teraz dorosłym mężczyzną. Kiedy będziesz odsuwał od siebie jej ramiona, zawsze odczujesz ból, a ona jeszcze silniejszy. Kobieta cierpi w takich sprawach bardziej, niż my, mężczyźni. To jest tak, jakbyś łamał pędy tej winorośli, pozbawiając ją owoców, którymi mają być jej dzieci, w ten sposób skazując kobietę na samotność. Życiem kobiety jest rodzina, mąż, dzieci. Brak tej rodziny, to najgorsza choroba, jaka będzie zżerać jej „ka” do końca jej dni, rozumiesz, o czym mówię?

— Tak, dziadku. To naprawę będzie trudna decyzja i wolałbym jej nie odkładać.

— Masz rację, bo im później, tym ból będzie większy. Znajdź dla siebie chwilę wolnego czasu i przemyśl to dobrze, a ja wiem, że dokonasz odpowiedzialnego wyboru. Powiem ci jeszcze, że nigdy, ale naprawdę nigdy nie żałuj podjętych decyzji, jakiekolwiek by one były. Takie przemyślenia „za” i „przeciw” mogą doprowadzić do obłędu każdego człowieka.


— Dziadku, tylko nie mów nic mojemu ojcu, bo nie chcę, aby znowu się o mnie martwił.

— Wiesz, że możesz na mnie liczyć.

— Tak, dziadku.

Wstałem i poszedłem do ogrodu pod kamień, gdzie widniał napis, Amsu. Tam „zatopiłem” się w rozważaniach na słowami, jakie usłyszałem od tego ukochanego człowieka.

Księżyc powoli zbliżał się do horyzontu, noc ustępowała, a ja wciąż siedziałem pod palmą, zatopiony w swoich myślach.

— „Dlaczego bogowie każą mi tak wybierać?” — myślałem o nauce, myślałem o Neferi, myślałem o przyszłości.

— „Jak wybrać dobrze?” — wciąż kołatało się w mojej głowie.

Nie mogłem dojść z tym wszystkim do ładu i nawet się nie spostrzegłem, kiedy pierwsze promienie Ra zaczęły padać na ziemię. Poleciałem do domu, jakby szendit paliło się na moim siedzeniu. Jak tylko usiadłem na skraju maty, powieki opadły i od razu przeniosłem się do krainy snów.

Spałem krótko, bo po chwili obudziło mnie pianie naszego kogucika. Ten darł się w niebogłosy, siedząc na studziennym żurawiu i zwołując stadko swoich kurzych małżonek.

— „Ten, to nie ma problemu” — pomyślałem.

Do głowy przyszła mi kolejna myśl. Obiecałem Neferi wpaść do świątyni w sprawie, o jakiej mówiła mi wczoraj. Z domu wyleciałem jak z procy, nie zważając na wołająca za mną matkę, abym zjadł poranny posiłek.

— „I tak pewnie będzie poczęstunek u dziewczyn? Poczęstunek tak, ale gdzie mam narzędzia i skrzyneczkę z lekami?”

W te pędy wróciłem do domu, zabrałem narzędzia i ponownie pobiegłem w kierunku świątyni Hathor. Zdyszany stanąłem w drzwiach domu życia, zakołatałem i po chwili otworzyła mi Samija (Wysoka), jedna z koleżanek Neferi. Dziewczyna także śliczna o pięknych rysach twarzy i delikatnej budowie ciała, była zawsze zadbana i uśmiechnięta. To wszystko pracowało na jej niekorzyść, kiedy w moim pobliżu znajdowała się Neferi. Młoda uabu poprosiła mnie do środka, do jednej ze sal, gdzie na łóżkach leżało kilka brzemiennych kobiet. Poród odbywał się z pozycji przykucniętej, a jedynie użycie noża wymagało, aby kobieta leżała. Samija poprowadziła mnie do jednej z niewiast o imieniu Tahira (Czysta), ta z potężnym już brzuchem, była w okropnym stanie.

— Dlaczego już wczoraj mnie nie wezwano? — zapytałem.

— Taito, wczoraj nic takiego się jeszcze nie działo, a dopiero w nocy dostała bólów i nie wiemy, czy porodowych? Dostała też ciepłoty ciała. Ten poród u niej, jakoś dziwnie przebiega?

— Słuchaj Samija, biegnij zaraz po Tarika, teraz powinien być w swoim domu, niech zaraz tu przybędzie, bo to jakaś poważniejsza sprawa i sam mogę nie dać rady.

Dziewczyna pobiegła, a ja zabrałem się do znieczulania.

— Czy wody już odeszły?

— Nie, panie.

— Jak się czujesz, czujesz ruchy dziecka? — zapytałem Tahirę.

— Bardzo źle, panie i nie czuję ich ruchów od ośmiu wschodów Ra, ale wiem, że dzieci żyją.

— Skąd wiesz, że dzieci, a nie dziecko? — zapytałem kobietę.

— Matka to czuje i widzi, no chyba że jedno dziecko ma cztery nóżki, które widzę na swoim brzuchu.

— No dobrze, rozumiem, więc mamy nie jedno, a co najmniej dwójkę.

Tu dodam, że matki często mają jeszcze nadzieję, że pomimo braku ruchów dziecka, ono nadal żyje. Jeśli jest martwe, to jeszcze kilka dni, jak u Tahiry i matka odchodzi wraz z nim. Dziewczyna była bardzo blada i oblana potem. Dziecko, lub dzieci, (jak mówiła matka) według mnie pewnie były już martwe i następował powolny ich rozkład, co powodowało ciepłotę „chet” matki i te dodatkowe objawy. Bałem się, że to już zbyt późno. Przy oględzinach stwierdziłem dziwny kształt jej brzucha. Jakby dziecko stało, lub stały, (a było już prawie pewne, że było ich więcej) na wyprostowanych nogach.

— „Być może to dwoje dzieciaków dziwnie odwróconych?” — pomyślałem.

— Kiedy przyjdzie Tarik, zobaczymy, co się da jeszcze zrobić? — powiedziałem szeptem do stojącej obok mnie kapłanki.

W międzyczasie, zabrałem się do nacierania jej brzucha octową miksturą znieczulającą, oraz podałem jej dwie mniejsze makowe pigułki.

— „Kto wie, jak długo będziemy ją kroić?”

Przygotowywałem narzędzia, kiedy weszła Neferi z drugą starszą hemu — neczer.

— Pomóżcie mi dziewczyny przygotować wino, bandaże, wodę i to wszystko, co zwykle.

Te zakrzątnęły się sprawnie i po chwili wszystko było już na miejscu. Nadszedła także Samija z Tarikiem.

— Co się dzieje, Taito?

Poprosiłem Tarika do sąsiedniego pomieszczenia, aby przyszła matka nie usłyszała tego, co będę do niego mówił.

— Potrzebuję twojej pomocy, bo nie jest dobrze. Według mnie dziecko, a raczej dzieci są już martwe, wody nie odeszły i jest już kilkudniowe zatrucie ciała matki. Jeśli ona przeżyje, to będzie dziękować wielkiej Hathor, Heket i Selkit za swoje ocalenie.

— No to myjemy łapy i do dzieła — rzekł Tarik — ty kroisz, masz wprawę — dodał jeszcze.

Nie miało to znaczenia, bo obaj byliśmy w tym dobrzy. Kiedy makowe pigułki zaczęły już działać, zasłoniliśmy Tahirze oczy, a dziewczyny przywiązały jej ręce i nogi do łóżka. Jednym cięciem rozciąłem brzuch. Widok niezbyt był przyjemny, poszły wody, a pierwsze dziecko wystrzeliło w górę, jakby od środka ktoś je wypchnął. Tarik wyjął dziecko. Było martwe, położył je na stole, nie było jedynakiem. Wewnątrz były jeszcze dwa, także martwe. Jeden chłopak i dwie dziewczynki. Nie będę opisywał wyglądu martwych dzieci z powodu przykrego widoku. Neferi stała już z igłą, czekając na moje polecenie zaszycia brzucha. Niedoszła matka leżała dosyć spokojnie, ale jej oddech był szybki.

— Czułaś jakieś bóle? — Zapytałem dziewczynę niepotrzebnie, bo ta już przed zabiegiem błądziła umysłem, gdzieś po krainie snów.

— Nie jest dobrze — odparł Tarik — jej trzewia pali ciepłota.

— Widzę przyjacielu, ale postaramy się by z tego wyszła.

— Już przyniosłem ze sobą skrzynkę z lekami, a resztę jeśli będzie potrzeba, to doniosę. Jak się obudzi, to zaczniemy od mikstury z wina i imbiru do wypicia. Podstawą będą okłady z wywaru rumianku i gotowanej cebuli, a do tego kurkuma, do posypania miejsca wokół rany. Musimy zlikwidować tę jej ciepłotę „chet”, a raczej to, co ją powoduje. Koniecznie trzeba oczyścić organizm z tego jadu, jaki dały jej te martwe dzieci.

— Do tego użyjesz mocnego naparu z szyszek chmielu i około pięciu goździków. To kilka razy dziennie do wypicia zanim ciepłota nie spadnie — zwróciłem się Neferi — teraz twoja kolej, możesz zszywać — skinąłem na nią, ponownie.

Dziewczyna powoli i dokładnie wykonywała ścieg za ściegiem. Po ponownym obmyciu rany winem, posypała wokół niej wysuszony i roztarty ostryż, a na brzuch kobiety nałożyła lekki jedwabny tampon nasączony wywarem z rumianku i cebuli. To wszystko, co tylko można było zrobić dla tej dziewczyny. Tahira straciła już trójkę dzieci, ale mogła jeszcze stracić swoje życie. Teraz już wszystko w rękach wielkiej Hathor i pozostałych boginek, o jakich wcześniej wspomniałem. Usiadłem przy niej u wezgłowia i tamponem lekko nasączonym wodą, ocierałem pot z jej czoła. Neferi z ciekawością, lub też zazdrością przyglądała się moim poczynaniom. Poprosiłem ją, aby ściągnęła siarę z jej piersi. Ta, także mogła podwyższać ciepłotę jej „chet”. Tarik wyszedł teraz z propozycją, że na przemian się nią zajmiemy, dopóki jej ciało nie będzie chłodniejsze. Postanowiłem, jako pierwszy czuwać przy niej do wieczora. Poprosiłem Tarika, aby przekazał w domu i w naszej świątyni, gdzie jestem i co robię. Kapłanki w podziękowaniu za pomoc przygotowały nam solidny posiłek z jajecznicy z dodatkiem pajd razowego chleba. Do tego dostaliśmy także kubek z jeszcze ciepłego krowiego mleka, wymieszanego z wywarem z palonej pszenicy, także i ten napój bardzo lubiłem. Tarik wrócił do siebie i wieczorem miał mnie zmienić przy łóżku niedoszłej matki.

Minęło sporo czasu zanim „ka” Tahiry zaczęło wracać do jej ciała. Pojękiwała z cicha i bredziła, otumaniona jeszcze makowymi pigułkami. Duże krople potu spływały po jej czole i policzkach. Nabrzmiałe mlekiem piersi, falowały nierównym oddechem. Była ładną, młodą kobietą i nie mogła mieć więcej, niż osiemnaście wylewów Nilu, byłem jej rówieśnikiem. Żal byłoby oddać ją Anubisowi, więc starałem się jak mogłem, aby do tego nie doszło.

— „Po to zostałem medykiem, aby pomagać ludziom, a nie konserwować ich ciała do wiecznej wędrówki” — wciąż powtarzałem sobie w myślach.

Neferi i inne kapłanki zaglądały do nas, co jakąś chwilę, pytając o stan jej zdrowia. Przy okazji doglądały też kilka innych kobiet, mających wkrótce urodzić swoje dzieciątka. Wychodząc zabrały też nieżywe dzieci, Tahiry. Żal ściskał mi serce, że ta piękna kobieta nie zobaczy swojego potomstwa. Pozostały tylko ich pozbawione życia małe ciałka.

— „Może nawet lepiej, że ich nie widzi? Ich widok byłby taki, jak nóż wbity w jej serce” — pomyślałem.

Zgodnie z moim zaleceniem, co jakiś czas kapłanki przynosiły chmielowy wywar i podawały go kobiecie. Ciepłota nie ustępowała. Co jakiś czas drgawki wstrząsały jej ciałem, ale zauważyłem, że odstępy w jakich się odbywają są coraz dłuższe. To jednak była jeszcze daleka droga do tego, aby wyzdrowiała. Kazałem też, aby do chmielowo — goździkowego wrzątku dorzucić kilka niewielkich pokrzyw. Dodatek z pokrzyw zadziałał na chorą dosyć radykalnie. Zwiększyły się poty, co wskazywało na to, że dziewczyna wydala z siebie coraz więcej jadu, jaki tkwił w jej „chet”. Koło południa oddech stał się bardziej równomierny, ale ciepłota nadal trawiła jej ciało. Kapłanki, co jakiś czas uciskały jej nabrzmiałe piersi, jak im wcześniej zaleciłem. Pewnie gdybym to robił osobiście, Neferi by oszalała z zazdrości, więc nie prowokowałem jej swoim zachowaniem.

Od czasu do czasu wychodziłem z sali, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Neferi pewnie była dumna, że jestem jej znajomym i kimś bliskim. Z drugiej strony, chora zazdrość nie pozwalała jej, odstępować mnie nawet o krok, jakbym był jej własnością. W końcu to jej zawdzięczałem swoje drugie życie i zawsze o tym pamiętałem, ale nie chciałem być też jej uległym niewolnikiem.

Upływała woda w Nilu, a ja wciąż zmieniałem kompresy na głowie kobiety i wycierałem pot z jej ciała.

— Coś ty się stał taki opiekuńczy względem tej dziewczyny, pewnie ci się podoba? — zapytała nagle Neferi.

— Co, co ja słyszę, uwierzyć nie mogę, ta biedna ledwo, co oddycha, a ty znowu jesteś zazdrosna?

— Jaka zazdrosna, chyba nie o ciebie? — zaczęła swoją obronę Neferi.

— No już dobrze wiem, o co ci znowu chodzi. Daj już spokój, innym razem porozmawiamy.

Chcąc zobaczyć i potwierdzić swoje racje wziąłem dłoń dziewczyny w swoje ręce i zacząłem gładzić jej skórę, palcami. Była delikatna, co bywało rzadkością u wieśniaczek. To głaskanie spowodowało, że jej „ka” całkowicie wróciło do ciała. Tahira otworzyła oczy. Były duże i głębokie jak wezbrany wodą Nil. Patrzyła na mnie, jakby ze zdziwieniem i po chwili sznureczek łez popłynął po jej policzkach.

— Gdzie moje dzieci? — wyszeptała.

— Bardzo mi przykro, już nie można było im pomóc. Wybrały krainę Anubisa, zanim opuściły twoje łono. Bardzo mi przykro — powtórzyłem po raz drugi.

Dziewczyna ręką zakryła oczy, płakała, mocno płakała. Widząc to Neferi, także nie wytrzymała i także zakryła ręką twarz, abym nie widział, że i ona nie płacze.

— Teraz proszę waszą boginię Hathor i swojego Ptaha, abyś wróciła do zdrowia. Wyjdziesz z tego, a męża innym razem obdarujesz potomstwem.

— Ja nie mam męża — wyszeptała.

— Jak to nie masz, a skąd te dzieci?

— Jestem wdową. Nil zabrał mojego ukochanego w ostatniej porze wylewu. Zostałam sama i na dodatek brzemienna.

— A twoi rodzice, albo jego?

— Nie mieliśmy rodziców, oboje byliśmy sierotami.

— To niedobrze, bardzo niedobrze! — pomyślałem głośno.

— Masz gdzie wrócić?

— Mam dom po mężu, ale już prawie się wali. Za niedługo zostanę bez dachu nad głową.

— To trzeba będzie ci pomóc.

— Już i tak bardzo mi pomogłeś, panie.

— To mój obowiązek dziewczyno, a ta druga pomoc, to już inna sprawa. Porozmawiam z moimi rodzicami, a ci pewnie się zgodzą i może zamieszkasz w naszym domu. Mamy jedną wolną izbę w domu niewolników i tam znajdziesz schronienie.

— Dzięki ci o panie, ale czy mnie wypada mieszkać z nimi? Jestem wolnym człowiekiem.

— Przecież nikt nie zabiera ci tej wolności, a później sama zobaczysz, że nie jest tam wcale źle. Nasze dziewczyny, przyjmą cię z otwartymi rękami, podobnie będzie z moją mamą. Teraz jednak zostawimy ten temat i porozmawiamy, jak wyzdrowiejesz. Teraz pora na kolejną porcję naparu chmielowego — dodałem, wskazując na wchodzącą z kubkiem, kapłankę.

Podałem kobiecie naczynie i kawałek słomki, aby już sama mogła wypić ten napój. Musiałem jednak przytrzymać pojemnik, bo jej ręce trzęsły się, jak staruszce. Neferi przysłuchiwała się tej rozmowie i pewnie teraz zazdrość gryzła jej „ka”.

W sprawie zamieszkania u nas Tahiry moja przyjaciółka nie miała nic do gadania, to był mój dom. Tak postanowiłem i nie było od tego odwołania i jedynie rodzice mogli mi odmówić.

Kiedy Tahira wypiła wywar, sprawdziłem jeszcze ręką jej czoło, a potem położyłem rękę na jej policzku. Ta mocno przycisnęła moją dłoń do twarzy i trzymała nie wypuszczając. Wyszeptała ponownie — dzięki ci, o panie i zasnęła. Delikatnie wysunąłem swoją rękę, a jej położyłem na piersiach.

— Powinno być dobrze — dodałem pół szeptem do Neferi.

Ta nie odpowiedziała i wyszła cała naburmuszona.

— „Ach te dziewczyny?”

Wieczorem zmienił mnie Tarik, ale i w nocy nic się nie wydarzyło. Sam też pozostałem u kapłanek, śpiąc na macie w sąsiedniej gościnnej izbie, to w razie nieoczekiwanych problemów. Organizm, Tahiry był młody i silny, więc wkrótce dziewczyna pokonała swoją słabość. To był nasz wielki sukces, gdyż wiele kobiet odchodziło z tego świata właśnie przy porodach. Niektórzy medycy nie doceniali jeszcze wtedy czystości, ale mnie taką wpajano od najmłodszych lat.

Zanim Tahira opuściła mury domu życia, ja porozmawiałem ze swoimi rodzicami, a ci bardzo chętnie zgodzili się na przyjęcie tej samotnej dziewczyny pod swój dach. Mama zaproponowała jej łóżko w izbie moich sióstr, ale długo tam nie mieszkała. Wkrótce też wprowadziła się do domu naszych niewolników i zamieszkała w pokoju po Ka — Ma — Zu, gdyż po krótkim u nas pobycie połączyła ją przyjaźń z naszymi niewolnicami i tak została członkiem naszej rodziny. Krótko przed moim wyjazdem do Memfis znalazła sobie nowego męża i wiedli spokojny żywot pod naszym dachem, Później dowiedziałem się od Tarika, że doczekali się ślicznego potomstwa: dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Zazdrosna o Tahirę, Neferi wyluzowała, kiedy zauważyła, że ta ma w głowie inne sprawy, niż podrywanie Taity.

Thynis

Minął drugi trymestr po moich dziewiętnastych utrodzinach. Ja wciąż uczyłem się i wypełniałem swoje obowiązki nie tylko uabu, ale biegałem raz po raz do domu życia w świątyni Hathor, pomagając rodzącym kobietom. Było sporo takich problematycznych porodów i z Tarikiem tworzyliśmy niezłą parę specjalistów w tej specjalizacji. Mogliśmy powiedzieć, że wielu obywateli naszego miasta powitaliśmy, jako pierwsi. Nasza sława medyków, a także i budowniczych rozchodziła się nie tylko po Enettentore, ale także po okolicznych miastach i wioskach. Chociaż porody były domeną kapłanek Hathor to jednak, co bogatsze damy naszego miasta chciały, abyśmy asystowali kapłankom w tych ważnych i trudnych dla nich chwilach. Przy okazji płaciły nam złotem i drogimi kamykami, aby tylko wszystko przebiegało pomyślnie. Sporo także zarabialiśmy na budowach domów i pałacyków miejscowych dostojników. Część tych wpływów przeznaczaliśmy na zakup leków dla tych biedniejszych, a ja swoją część odkładałem na dalsze nauki. Tarik z kolei, przeznaczał zysk na utrzymanie swojej rodziny. Tu dodam, że z kochającą go Wardą wiodło mu się całkiem nieźle.

Wielkimi krokami zbliżał się do mnie kolejny etap kapłańskich święceń. Zanim to jednak nastąpiło, wraz z naszym arcykapłanem Faridem zostaliśmy wezwani do Thynis, na dwór faraona Menesa. W naszej stolicy byłem już kilkakrotnie z moim dziadkiem i ojcem, ale wcześniej o tym nie wspominałem. Nie było to dla mnie takie istotne, gdyż nigdy nie oglądałem świętego oblicza żadnego z naszych władców. Jego pałac, a raczej ich, (gdyż był to już kolejny faraon po Ka) przytłaczał mnie swoim przepychem, a ja takiej przesadnej wytworności nie lubiłem. Tym razem miało być inaczej, gdyż Menes, słysząc o naszej medycznej sławie (Tarika i mojej), postanowił przyjrzeć nam się bliżej. Nie bardzo wiedzieliśmy, o co mu chodziło? Farid pewnie, jak zwykle miał przedstawić władcy swoje problemy związane ze świątynią i wiernymi.

— „Może ludzka ciekawość i tyle?” — myślałem.

Wiedziałem, że nie będzie to nasze jedyne spotkanie, a stanę przed człowiekiem, który do końca wypełni moje życie swoją obecnością, tak jak ja, swoją służbą u jego boku. On o tym nie wiedział, ja tak. Nie mogłem uciekać przed dniem jutrzejszym. Co przeznaczyli mi bogowie, dla mnie było ich świętą wolą i moim życiem. Musiałem podążać ku swojemu przeznaczeniu, jak wody Nilu płynące do wielkiego morza.

— „Nic nie zmienisz, Taito” — znowu przypomniały mi się, te dawno przebrzmiałe słowa Dogona.

Któregoś pięknego dnia, wraz z arcykapłanem Faridem, Tarikiem i jeszcze dwoma hemu — neczer, udaliśmy się do Thynis. Towarzyszył nam także posłaniec faraona, jeden z jego dostojników, (zastępca wielkiego wezyra) o imieniu Maged, (Sławny). Ten przypłynął do Enettentore jedną z feluk władcy i zanocował, jak zwykle u gościnnego Farida. Teraz feluka miała zabrać nas w dół rzeki, do stolicy — miasta Thynis. Droga nie była daleka. Królewski dostojnik nie kwapił się zbytnio z wypłynięciem, gdyż uznał, że polecenie boskiego władcy było, jego mało znaczącym kaprysem, aniżeli nakazem do natychmiastowego wykonania. Pewnie wiedział, jakim człowiekiem jest wielki Menes i postępował według sobie utartych już szlaków. Dworzanin był niezbyt wysokim człowiekiem, ociężałym z powodu swojej tuszy, wystrojonym i wymalowanym, jak kolorowa lalka. Nadto obwieszał się złotem, niczym palma złotymi daktylami. Na piersi widniały, także złote oznaki jego dworskiej godności. Gęsta peruka opadała mu na ramiona, a stożek pachnideł ustawiony na jego głowie, roztaczał wokół niego jakąś mdłą woń kwiatów, a może raczej smrodek, w którym trudno było oddychać.

— „Może ja nie jestem przyzwyczajony do takich dworskich toalet?”

Akurat nie interesowało mnie to zbytnio, co i jak się nosi. Jego jedną wielką jego wadą, było to, że gadał i gadał bez końca. Czasem to już głowa mnie bolała od jego opowiadań o władcy i jego dworze. Szczególnie upodobał sobie temat podbojów Doliny Jęczmienia. Przebąkiwał też coś, o przeniesieniu stolicy do Ineb — Hedż (Memfis). Ponoć tam już trwała budowa pałacu dla władcy, może raczej przebudowa pałacu jednego z miejscowych bogaczy. Ten ponoć zmarł bezpotomnie a, że nie miał żadnych krewnych, faraon przejął jego dobra. Ponoć trwała też budowa tamy na naszej świętej rzece. Nigdy nie słyszałem o czymś takim?

Rankiem udaliśmy się do portu i wsiedli do jednej z feluk oznaczonych królewskimi symbolami naszego władcy. Łódź była nowa, pięknie wykończona przez dworskich szkutników. Grupa czarnych, muskularnych niewolników siedziała wzdłuż burt łodzi, czekając na rozkazy jej dowódcy. Wszyscy zakuci w kajdany, nie mieli zbyt wielkich możliwości, aby odejść od swoich wioseł. Ich pokład był położony niżej, jak ten, gdzie my usiedliśmy na czas podróży. Feluka przeznaczona była do podróży dworskich urzędników w celach wagi państwowej w szczególności tych, związanych z pobieraniem podatków. Wszystko to zdobne złotem i wykonane z niesamowitym kunsztem, sprawiało wrażenie ogromnego przepychu.

— „To jak musiała wyglądać feluka Menesa w porównaniu z tą łódeczką?” — nawet się nie zastanawiałem.

Usiedliśmy na ławeczkach, opierając się plecami o burty. Wystarczyło jedno skinienie dowodzącego i feluka odbiła od brzegu i ruszyła w dół rzeki. Trzech rosłych marynarzy postawiło żagiel i dopiero teraz, łódź ukazała się nam w całej swojej okazałości. Lekki wiatr wypełnił żagiel z misternie wyszytymi na nim symbolami i napisami związanymi z naszym władcą i krajem. Największym symbolem, był ankh — Klucz Nilu, zajmował większą część powierzchni żagla. Ten znak szczęścia, miał nas chronić przed wszelkim niebezpieczeństwem rzecznej podróży i nie tylko.

Piękna słoneczna pogoda i wilgotne powietrze unoszące się nad wodą sprawiło, że podróż była dla nas wielką przyjemnością. Sternik prowadził łódź niebyt daleko brzegu, przez co mogliśmy podziwiać bliski krajobraz. Pióropusze zielonych palm upstrzone złotymi owocami daktyli, brodzące na mieliznach ibisy, pływające kaczki i zsuwające się do wody krokodyle. Widzieliśmy ludzi krzątających się w nadbrzeżnych uliczkach miasteczek, przepływające po Nilu inne feluki, to była nasza codzienna rzeczywistość. Rzeczywistość jakże piękna, jeśli spojrzeć na nią z naszej strony. Podziwiałem to wszystko wraz z Tarikiem, komentując sobie wzajemnie widziane przed oczyma obrazy. Maged siedział po przeciwnej stronie łodzi, zajmując rozmową Farida. Ten, chyba znudzony jego gadaniną nie zwracał już na niego zbytniej uwagi. Nasi starsi hemu — neczer siedzieli obok nich, ale mieli swoje tematy do rozmowy, więc nie dyskutowali ani z nami, ani z nimi. Łódź płynęła niezbyt szybko z prądem rzeki. Wioślarze podnieśli swoje wiosła i odpoczywali, posilając się jakimiś skromnymi plackami i wysuszonymi na słońcu kawałkami mięsa antylopy. Samo jedzenie nie wyglądało zbyt apetycznie, ale dostarczało siły tym biedakom. Niejeden z nich miał głębokie ślady po batach nadzorcy. Jednak nie zauważyłem nowych śladów bicia, tamte były zabliźnione.

— „Czyżby ten dowódca łodzi był da nich łaskawy?” — nie wiedziałem, co o tym sądzić — „sprawiał takie wrażenie, ale czy tak było?”

To moje przyglądanie się wioślarzom zauważył Tarik.

— Co się tak na nich gapisz? Wlepiasz w nich ślepia, jak sroka w gnat. Zauważyłeś coś, bo ja nic?

— No to jesteś ślepcem, mój bracie. Nie zauważyłeś, że nie mają zakrwawionych pleców?

— Ach to! — odparł Tarik

— No właśnie to, nic ci „to” nie mówi?

— A co ma mówić, pewnie są posłuszni i nie dostają po grzbiecie?

— Tak, to druga prawda, że ten ich dowódca musi być w miarę dobrym człowiekiem. Przecież tacy dostają czasem batem za nic, za to tylko, że są. Nawet i to ich jedzenie nie jest tragiczne. Widziałeś, czym ich żywią, a co dają innym?

To mogłem mówić Tarikowi, bo wiedziałem, jakim jest człowiekiem i dobrze, że na takiego przyjaciela trafiłem w swoim życiu. Takich jak on, było niewielu w naszym społeczeństwie.

— Masz rację, Taito. Twoje wnioski są pewnie słuszne, lecz to nie zmienia ich sytuacji.

— Tak to prawda, ale przynajmniej ich los nie jest tak tragiczny, jak tych pozostałych.

Zmieniłem temat.

— Jestem ciekaw, co teraz porabia nasz Ka-ma-Zu? Wspomniałem naszego niewolnika, a może raczej przyjaciela.

— Tego pewnie się już nie dowiesz, gdzie jest i co robi — odparł Tarik — może mają już gromadkę dzieciaków i pędzą spokojny żywot w swojej ojczyźnie?

— Wiesz, zawsze miło wspominam tego człowieka i jego żonę Hanan. Ta niewola wykreśliła kilka lat z ich życia. Może tak sprawili to nasi bogowie, że musiałem ich spotkać? Czasem zastanawiam się, jak wiele wnieśli do mojego życia?

Dyskutowałem na takie, czy inne tematy z moim przyjacielem i czas szybko mijał nam podczas podróży.

— „Jestem ciekaw, co porabia teraz Neferi? Pewnie jak wrócę zaraz przyleci, aby zapytać jak było w stolicy i u naszego władcy? Sam jestem ciekaw, jak to będzie i po co nas tam wzywa do siebie?” — rozmyślałem w wolnych chwilach.

Maged

Feluka wolno i majestatycznie pruła wody Nilu. Niedługo po wypłynięciu, marynarze zwinęli żagiel i nasza łódka, była teraz pchana tylko siłą prądu rzeki. Kawałek drogi przed Abdżu, (Abydos) Maged zarządził przybicie do brzegu i dłuższą chwilę przerwy. Sternik na jego polecenie skierował łódź do brzegu. Teren był piaszczystą plażą, na której krańcu rosły daktylowe palmy. Akurat wspaniałe miejsce na chwilowy odpoczynek. Może nie dla wszystkich, bo czarnoskórych wioślarzy nikt nie miał zamiaru rozkuwać. Biedacy swoje potrzeby załatwiali za burtę, wprost do wody.

— „Może zbyt szybko chwaliłem tego dowódcę?”

Wyskoczyliśmy na brzeg, a jedynie Maged kazał się wynieść swoim dwom usługującym mu niewolnikom. Dwóch następnych wyniosło za nim jego krzesło, przypominające tron. Urzędnik chciał widocznie pokazać, jaką znamienitą osobą jest wśród nas. Na mnie i tak nie robiło to większego wrażenia. W pobliżu nie było widać krokodyli, a nawet śladu po ich bytności, więc miejsce wydawało się w miarę bezpieczne. Faktycznie przez cały czas podróży, nie spotkała nas żadna nieciekawa przygoda z nimi związana. Rozsiedliśmy się pod pobliską palmą i zajadaliśmy zabrane ze sobą jedzenie, popijając wodą z tykwy, (na ogół zmieszaną z jakimś sokiem z owoców). Oczywiście wokół urzędnika skakali jego usługujący, a my bez takiej obsługi musieliśmy być samowystarczalni. Nawet nasz arcykapłan Farid, nie miał takiej wygody, co ten „pustogłowy”, (jak wtedy myślałem) urzędnik faraona. My z Tarikiem nadal trzymaliśmy się od niego z daleka. On także nas unikał, pewnie myśląc, że nie jesteśmy godni patrzeć na jego oblicze? Chciałem mu spłatać jakiegoś psikusa, ale stwierdziłem, że będzie to głupie.

— „Może jakaś kąpiel w bajorku z lotosami przydałaby się temu pyszałkowi?”

Nie mając nic innego do roboty, zabraliśmy się do dalszego opróżniania naszych sakw z jedzenia. Od samego początku, kiedy poznałem Tarika, zawsze dzieliliśmy się swoim posiłkiem. I tym razem jedzenie przygotowane mi na drogę przez matkę, oraz jedzenie Tarika przygotowane przez Wardę, wyłożyliśmy na palmowy liść i dzielili się nim po połowie. Maged obserwował nas kątem oka, pewnie myśląc o takim niegodnym spożywaniu posiłku? Jakby na pokaz i ostentacyjnie, kazał sobie przynieść swoje potrawy na srebrnej tacy. Samo jedzenie nie różniło się o wiele od naszego, ale on musiał pokazać, kto jest bogatszy i na czym jada. My woleliśmy palmowy liść, bo ten był wspanialszy, niż srebro urzędnika.

Po sutym jedzeniu mając jeszcze czas, położyliśmy się na palmowych liściach, pod jedną z tych wysmukłych palm, jakie odgradzały plażę od sąsiadującej z nią wioski. O dziwo? Zasnąłem na jakąś chwilę, pewnie ukołysany szumem rzeki. W krótkim śnie zobaczyłem ją znowu. Czarna woalka zakrywała jej twarz. Stała odwrócona w moim kierunku i zapewne znowu patrzyła na mnie. Wyczułem, jakby chciała do mnie podejść, ale jakaś niewidzialna siła trzymała ją na miejscu.

— „Kim jest ta dziewczyna?” — pomyślałem w tej sennej wizji — „znowu widzę jej obraz i to już tyle czasu od tamtych dziwnych wydarzeń, a mnie wciąż prześladują jakieś cienie przeszłości”.

Ponoć rzuciłem się na tym prowizorycznym posłaniu, przez co zaniepokojony moim zachowaniem Tarik, szarpnął mnie za rękę. Szybko wróciłem do rzeczywistości.

— Znowu miałem jakiś senny koszmar — zagadałem do przyjaciela. Już minęły ponad trzy wylewy Nilu, a ta dziewczyna wciąż do mnie wraca w snach, kim ona jest?

— To pewnie twoje niespełnione pragnienia — odparł mój przyjaciel.

— To nie to, w tym tkwi jakaś większa prawda i nie trudno odgadnąć, że jakaś tragedia, ale przestałem już się jej doszukiwać.

Na pokładzie rozległ się gwizdek, co wskazywało, że to koniec wypoczynku, więc udaliśmy się do feluki. Chwilę po nas, na łódź wniesiono Mageda, a za nim wszedł Farid i nasi hemu — necher. Jedna komenda i łódź ponownie ruszyła w dół rzeki. Minęliśmy Abdżu i późnym popołudniem byliśmy już w Thynis. Port przed miastem staraliśmy się opuścić jak najszybciej, ze względu na paskudny smród pochodzący od wyładowywanych i przerabianych tam ryb. W porcie czekały na nas już trzy rydwany ze znakami Mageda, powożone przez jego służących. Nasza wizyta przed obliczem Menesa, była zaplanowana dopiero na dzień jutrzejszy, więc na zaproszenie Mageda udaliśmy się do jego domu, a raczej niewielkiego pałacyku znajdującego się na przedmieściach Thynis. W sprawie gościnności nie mogłem narzekać, że nasz gospodarz był skąpcem i chciał się przed nami, (a może tylko przed Faridem) pokazać z jak najlepszej strony. W drodze mijaliśmy mieszkańców tego miasta, uwijających się wśród rozgrzanych słońcem wąskich uliczek. Każdy załatwiał swoje codzienne sprawy, nie zważając na innych pobratymców z tego wielkiego tłumu. Piekarz roznosił swoje chleby i placki, handlarz zachęcał do kupna swoich towarów, kobiety przenosiły pokaźne dzbany z wodą, kowal walił młotem w kowadło, wykonując jakieś miecze, czy inny rynsztunek. Jednym słowem codzienne życie miasta, gwar, kurz i smród, jak wszędzie, może tylko więcej mieszkańców stłoczonych na niezbyt wielkiej powierzchni. W drodze do domu gospodarza mijaliśmy pałac Menesa, ze stojącymi wokół niego, strażnikami. To był jutrzejszy cel naszego tu, przyjazdu. Dom urzędnika okazał się wspaniałą rezydencją, otoczoną wysokim ceglanym murem i pięknym palmowym ogrodem w jej wnętrzu. W na obrzeżu obszernego dziedzińca, na wprost bramy stał dom naszego gospodarza, po jego bokach, kilka mniejszych, w tym i stajnia. Jeden z budynków był przeznaczony dla gości, (tam mieliśmy się później udać). Dwa pozostałe zamieszkiwała dalsza rodzina Mageda i jego żony, a ten ostatni był dla służby i niewolników. Kiedy tylko rydwany wjechały na podwórze w drzwiach ukazała się piękna jeszcze młodo wyglądająca kobieta, strojna w modną tunikę i delikatną prawie przezroczystą narzutę. Perukę zdobił wysoki stożek pachnideł, a jej szyję, biodra, ręce i nogi otaczały złote bransolety i łańcuchy. Kobieta była niezwykłej urody i jakoś nie pasowała do swojego pulchnego męża. Za nią, rządkiem ustawiły się służki i czarnoskóre niewolnice. Kiedy wysiedliśmy z rydwanów i podeszli do tej gromadki witających nas kobiet, Maged wskazując ręką na tę strojnisię oświadczył:

— To moja żona Afra, (Biała) wywodząca się z królewskiego rodu naszego władcy, a te z boku to jej służki i niewolnice.

Pewnie to imię Biała, zawdzięczała nieco jaśniejszemu odcieniowi skóry. Ponoć ludy północy mają skórę jeszcze jaśniejszą niż Afra.

— „Może była półkrwi potomkinią wywodzącą się z jednego z tamtejszych ludów?” — pomyślałem.

Wyglądała na jakieś ponad trzy dziesiątki wylewów Nilu.

— Arcykapłan pochylił tylko nisko głowę, zaś my z Tarikiem i kapłanami, uklękliśmy na kolana, schylając nisko głowy i oddając jej pokłon ze skrzyżowanymi na torsie rękami.

Kobieta podeszła blisko do mnie i Tarika, uważnie nam się przyglądając.

— Wstańcie — usłyszałem po chwili.

— To ty jesteś Taita? — zapytała wprost.

— Tak, pani.

— Dużo o tobie słyszałam, chłopcze. Ponoć niezwykły z ciebie medyk i budowniczy?

— Tak mówią ludzie, a ja o siebie nie śmiem tak sądzić, o wielka pani.

— Skromny jesteś chłopcze, lubię takich.

Nie odpowiedziałem i opuściłem wzrok, aby nie patrzeć w jej oczy, bo przed chwilą zobaczyłem w nich jedno wielkie pożądanie. Ta oczywiście nie mogła okazywać tego oficjalnie, bo wiedziała, czym grozi małżeńska zdrada. Niejedna, która przyprawiła rogi swojemu mężowi nosiła piętno zdrady w postaci oszpeconej twarzy, czy ciała. Pewnie gorzej byłoby z jej mężem gdyby zdradził, bo mężczyzna zostałby pozbawiany swojej męskości i mógł już wtedy tylko spełniać funkcję eunucha i stałby się pośmiewiskiem wszystkich mężczyzn. Jakkolwiek by nie było my, jako kapłani mieliśmy swoje zasady. Tarik i ja nie mieliśmy zamiaru z nich rezygnować. Maged widząc nasze skruszone miny i usiłującą flirtować z nami swoją żonę, starał się odciągnąć ją od nas i to, jak najdalej.

— „Widocznie ich małżeńskie kontakty nie były zbyt ciekawe?” — pomyślałem.

Aby dopiąć celu, zaczął obiecywać jej kolejne kosztowności i bogowie wiedzieli, co jeszcze? Ta traktowała go, jak naprzykrzającą się muchę, nie zwracając na niego zbytniej uwagi. Z jej zachowania wywnioskowaliśmy, kto rządzi w tym domu, (pomimo przyjętych zwyczajów). Chcąc przerwać tę niewieścią i przeciągającą się farsę, zwróciłem się do urzędnika:

— Panie, wskaż nam miejsce, gdzie moglibyśmy obmyć nasze ciała z kurzu?

— Pozwólcie za mną — odparł zadowolony, Maged.

To było jemu na rękę i nam także, bo wyzwoliliśmy się spod „jarzma” tej natarczywej kobiety. Teraz z jej strony padło kilka kobiecych imion i polecenie, aby pomóc nam w obmyciu naszych ciał. Czarne dziewczyny bez chwili wahania podążyły za nami, jednak arcykapłan gestem ręki powstrzymał je, dziękując przy okazji gospodyni za okazywaną nam troskę.

— Wybacz nam pani, my kapłani Ptaha, sami damy sobie radę i nie będziemy trudzić twoich służek w naszej kąpieli. Jeszcze raz dziękujemy ci za to wyróżnienie, tu pochylił się w jej stronę. Afra nie nalegała i oddaliła dziewczyny do domu, nakazując im przy okazji przygotowanie wieczornego poczęstunku. Ten mieliśmy zjeść z gospodarzami na tarasie domu. Maged wskazał nam za domem niewielki wyłożony marmurem basen z wpływającą do niego, (także po marmurowych kaskadach) czystą wodą. Basen prezentował się wspaniale.

— To dla gości — powiedział zadowolony — niewolnice zaraz przyniosą wam sukna, do otarcia ciała, a także wonne olejki i mazidła do upiększania.

— Dziękujemy ci panie — zwrócił się do urzędnika Farid.

— Mam nadzieję, że u mnie będzie wam tak, jak u siebie w domu, a może nawet i lepiej — tu znacząco popatrzył mi w oczy.

— Tak panie, pewnie będzie nam lepiej — potwierdziłem jego zdanie po to tylko, aby sprawić mu tym, jego nieukrywaną przyjemność.

Zanim weszliśmy do wody, zjawiły się cztery niewolnice Afry, niosąc sukna i pachnidła. Usiadły na pobliskiej ławeczce i czekały na dalsze polecenia, tym razem swojego gospodarza. Ten nakazał powycierać nam plecy, kiedy tylko wyjdziemy z kąpieli i natrzeć nasze ciała oliwą i wonnościami, a także upiększyć szminkami i farbami nasze twarze i ręce. Na to przystał już Farid, dziękując gospodarzowi. Maged odszedł, (pewnie wydać kolejne polecenia służbie i woźnicom), ale na jego miejsce pojawiła się Afra. Usiadła na pobliskim zydelku i bacznie przyglądała się naszym poczynaniom, a może i naszym chet? W basenie byliśmy tylko w samych biodrowych przepaskach. Pewnie czekała, aż wyjdziemy z wody, aby przyjrzeć się nam dokładniej. Inna zamężna kobieta nie pozwoliłaby sobie na coś takiego. W jej żyłach płynęła pewnie królewska krew, więc zachowywała się swobodniej, niż inne niewiasty. Szczególnie w obserwowaniu upodobała sobie mnie i Tarika. Obaj byliśmy jeszcze młodymi i dobrze zbudowanymi mężczyznami, więc niejedna kobieta patrzyła na nas pożądliwie. Wiele takich przykładów mieliśmy u siebie w mieście, a szczególnie w świątyni Hathor, nie tylko wśród leczonych przez nas kobiet, ale i samych kapłanek, (wspominałem już o tym). W końcu nasza kąpiel dobiegła końca i musieliśmy opuścić basen. Przed nami uczynił to Farid i i obydwaj hemu — neczer. Usłużne niewolnice, zaraz zabrały się do osuszania suknami ich ciał. Afra zawołała coś głośno i po chwili pojawiły się jeszcze dwie kolejne czarnoskóre dziewczęta. Te pomogły nam wyjść z wody i zaczęły wycierać nasze ciała. Śmiałem się z Tarika, że teraz powinna to zobaczyć jego ukochana Warda.

— Ty tak nie podskakuj, bo jak się dowie twoja Neferi, to pewnie marmurowy proszek z octem na gębie, nic ci nie pomoże? — teraz śmiał się ze mnie, Tarik.

Dziewczyny, tylko uśmiechały się skrycie i nie ustawały w pielęgnacji naszych ciał. Po ich wytarciu odczekały jeszcze chwilę, a potem zaczęły nacierać nas oliwką. Pielęgnację zakończyły na upiększeniu naszych twarzy. Ponoć wyglądaliśmy teraz, jak młodzi egipscy bogowie, ale takie określenie uwłaczałoby ich boskiej godności. Wszystkie te zabiegi robiły powoli i dało się wyczuć, że czyniły to z jakąś skrywaną przyjemnością. W końcu to także były młode i zdrowe kobiety i pewnie pozbawione męskiej opieki i miłości, a zdane tylko na łaskę, czy niełaskę swoich gospodarzy. Gdy nadchodził ich czas, dobierano, a raczej kupowano im męża, aby „stadko” ich niewolników mogło się powiększać. Tylko niektóre niewolnicze pary łączyła milość, tę zastępowało współczucie w niedoli, jaka ich łączyła.

Kiedy dziewczyny zakończyły naszą kosmetykę, Afra oddaliła swoje niewolnice i sama poprowadziła nas w kierunku domu, na taras. Tam czekała na nas iście królewska uczta. Pieczone udźce jagniąt, pieczony drób, sery, dobrze wypieczone chleby, piwo, wino w srebrnych pucharach, to było tylko częścią bogato zastawionego stołu. Wszystkie potrawy udekorowano naręczami kwiatów, co sprawiało wrażenie bardzo wielkiego przepychu, a o takie też wrażenie pewnie chodziło naszemu gospodarzowi? Wokół stołu usadowiono nas według godności, oprócz jednego wyjątku, mnie wskazano miejsce obok gospodyni. Byłem zdziwiony, gdyż byłem tylko uabu, czyli najmłodszym rangą, ale także i wiekiem, kapłanem. Życzeniem gospodarzy było, abym opowiadał im o swoich doświadczeniach medyka i budowniczego. Obok mnie posadzono mojego przyjaciela Tarika. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż ten mógł mnie wspierać w moich opowiadaniach.

Zanim jednak zacząłem opowiadać, zaproszono nas do jedzenia, a tego nie można było odmówić gospodarzom, bo i nasze żołądki domagały się już solidnego wsparcia. Pieczyste było naprawdę dobrze przyprawione i to drogimi nawet przyprawami, których smak odczuwałem podczas jedzenia. Gospodarz osobiście kroił kolejne kawałki z uda i podawał nam na talerze. To był wielki i znaczący gest naszego poszanowania z jego strony. Nawet niewolnicy nie mieli teraz wiele do roboty z podawaniem posiłków, przynosili jedynie kolejne pełne naczynia z kuchni.

— „Nie wiem, jakim sposobem z tego pyszałkowatego urzędnika, stał się dla nas usłużnym gospodarzem? Może zbyt krytycznie go wcześniej osądziłem?”

Z Tarikiem wsuwaliśmy kolejne porcje pieczystego, jedna po drugiej tak, że nasze brzuchy napęczniały, niczym brzuchy lwów, po wielkim żarciu. Także i sama gospodyni, co chwilę dokładała nam na talerze, zachwalając przy tym kolejne potrawy. Kiedy wszystkie mięsiwa zniknęły ze stołu, rozpoczęto drugą cześć tej wielkiej uczty. By nam jeszcze dogodzić, niewolnice zaczęły przynosić na stół wspaniałe słodkie ciasteczka i owoce. Wina i piwa także nie brakowało w naszych kielichach. Kiedy wsunąłem kawał wielkiego melona, potężne „beeee” wyrwało się z moich wnętrzności. Po chwili reszta gości wraz z gospodarzem poszła w moje ślady. Maged uznał to, jako oznakę naszej sytości i objaw naszego wielkiego zadowolenia i szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. Trochę śmiesznie wyszło to „beeee”, w wykonaniu Afry, ale w końcu kobieta to słabsza istota, nawet w beknięciu. Gospodarze widząc, że mamy już dosyć zwrócili się teraz do mnie, wypytując o sprawy związane z wykonywaniem moich obowiązków. Szczególnie interesowała ich sprawa leczenia z użyciem noża. Trochę mnie to dziwiło, bo ludzie z reguły unikają takich tematów? Wyczułem, że mieli w tym jakiś cel, ale nie wiedziałem jaki? To miało ujawnić się dopiero po zakończeniu naszej biesiady. Do tej pory opowiadałem i odpowiadałem na wiele pytań naszych gospodarzy. Hemu — neczer wraz z arcykapłanem Faridem już odeszli, pewnie znudzeni ciągłymi do mnie pytaniami, a pozostał jedynie Tarik. Ten także miał wiele do powiedzenia.

Kiedy Chonsu ukazał się na niebie, nasi gospodarze stwierdzili, że pewnie jesteśmy zmęczeni, (może bardziej, jak oni sami) i zaproponowali nam pójście na nocny wypoczynek. Zanim jednak opuściliśmy taras, Afra i Maged, zwrócili się do nas z prośbą, a chodziło o ich najmłodszą córkę. Z ich relacji wynikało, że na wskutek ukąszenia jakiegoś owada, pod pachą prawej ręki powstało wielkie nabrzmiałe zgrubienie. Ponoć bardzo bolesne z jątrzącą się raną w miejscu ukąszenia. Nic im nie powiedziałem, ale byłem zły, że dopiero teraz o tym wspomnieli. Dziecko niepotrzebnie cierpiało, a i czas działał na niekorzyść chorej. Poprosiłem, aby zaprowadzili do mnie dziewczynki. Po chwili byłem już przy niej. Nie była starsza niż dziesięć wylewów Nilu.

— Jakie twoje imię?

— Zwą mnie Dżumana, (Srebrna Perła).

— Pokaż mi teraz, gdzie ukąsił cię ten robak, czy mucha.

— Panie to wyglądało, jak duża mucha i wciąż brzęczała. Była strasznie natarczywa i kiedy się od niej opędzałam, ta wpadła mi pod narzutę i ugryzła, o tu.

Dziewczynka zdjęła teraz górną część odzienia, pokazując mi miejsce ukłucia. Wyglądało to niezbyt przyjemnie. Duże zgrubienie poniżej pachy, (jak wspominali rodzice) przypominało teraz pierś młodej kobiety, z ropiejącą na środku raną wielkości dużego paznokcia. Na szerokość dłoni, miejsce wokół niej było zaczerwienione, sine, a nawet fioletowe, z wnętrza rany sączyła się ropa.

— Bardzo boli?

— Tak panie, nawet nie mogę tego dotknąć, a kiedy opuszczam rękę, to boli jeszcze bardziej, więc staram się trzymać ją z boku.

— Dawno ukąsiła cię ta mucha?

— Jakieś dwa, może trzy dni temu.

— To typowe ukąszenie, ale wnętrze trzeba będzie oczyścić. Nie wiadomo, czy ten robak, nie złożył w nim jajek, a to byłoby już nieciekawe.

Tarik potwierdził moją opinię. Teraz poczułem się już, jak prawdziwy medyk. Była późna pora, ale nie chciałem zwlekać z tym zabiegiem do jutra, aby nie doszło do ewentualnego wylęgu tego robactwa. Przyniosłem z naszego gościnnego domu swoją skrzyneczkę medyka z narzędziami i lekami, a Tarika poprosiłem, by z rodzicami dziewczynki przygotowali mi odpowiednie miejsce do wykonania tego zabiegu. Mieli także przygotować sukna, wodę, wino i inne potrzebne nam materiały, według wskazówek mojego przyjaciela. Poprosiłem także o większą ilość łojowych kaganków, aby lepiej widzieć miejsce zabiegu, gdyż było już ciemno.

— Panie, będzie bolało? Boję się — wyszeptała wystraszona dziewczynka, widząc skrzynkę z narzędziami i tę drugą z lekami.

— Nie bój się, obiecuję ci, że nie będzie nic boleć, a jutro będziesz już zdrowa. Teraz dam ci taką małą pigułkę i po niej będzie ci bardzo wesoło i nie poczujesz, że będę cię leczył.

— Mówisz prawdę, panie?

— Tak, musisz mi zaufać, jestem medykiem i chcę ci pomóc, a jeśli nie chcesz umrzeć to musisz zrobić to, co ci powiem.

— Dobrze, panie — odparła mała Dżumana

Teraz podałem jej makową pigułkę i poprosiłem, aby także podano jej coś do zapicia, a do przegryzienia słodkiego daktyla. Umyłem ręce i narzędzia w mocnym winie i przy świetle łojowego kaganka przyjrzałem się tej ranie raz jeszcze.

— Zobacz Tarik, jakie w tych miejscach jest duże zgrubienie. Jeśli tam coś jest, to pewnikiem właśnie w tym miejscu.

Te, przypominało mi zgrubienie na nodze Hanan, kiedy onegdaj ojciec leczył stopę żony Ka-Ma-Zu.

— Paskudny ropień — dodał Tarik — to twoja działka Taito. Wiedziałem, że Tarik nie kwapi się zbytnio do pomocy w tej sprawie. Tu muszę dodać, że czasem było to z wygodnictwa mojego przyjaciela, kiedy byłem pod ręka. Teraz przyświecał mi największym kagankiem, komentując tylko moje poczynania, jakby on sam to robił. Co jakiś czas dotykałem obrzeża nabrzmiałej części, aby sprawdzić jej reakcję na ból. Kiedy dziewczynka przestała reagować, rejon zgrubienia natarłem jeszcze tradycyjnie mieszaniną octu i marmurowego proszku. Poprosiłem Mageda, aby odwrócił i przytrzymał głowę dziewczynki, by nie patrzyła, jak będę używał noża i grzebał w jej ranie. Potem było już tylko małe cięcie i czyszczenie środka tego owrzodzenia. Faktycznie wewnątrz zgrubienia było coś, co poprzypominało drobne jajeczka. Przy pomocy jednego z narzędzi przypominającego wklęsłe dłuto, usunąłem to wszystko wraz z ropą, a tej było już tam sporo. Po takich zabiegach często przypalałem ranę rozgrzanym metalem, ale tym razem zrezygnowałem z tego środka. Dziewczynka nie odczułaby tego, ale pozostałby na jej ciele trwały ślad. Dżumana wkrótce nabierze kobiecych kształtów, a ja nie chciałem oszpecać jej ciała w okolicach piersi. Są przecież inne metody równie dobre, może jedynie nieco kosztowniejsze. Rana wraz z nacięciem była faktycznie niewielka, więc igła z nitką, a później opaska z sukna wystarczyła. Nakazałem też podawać dziewczynce środki identyczne, jakie kiedyś podawaliśmy naszej Hanan. Zostawiłem Afrz’e jeszcze dwie pigułki makowe, aby podała jej, kiedy będzie jeszcze odczuwała ból.

— Te dwie powinny wystarczyć na ten czas do zasklepienia się rany — zwróciłem się do Afry.

Kiedy skończyłem, mała Dżumana pod wpływem pigułki, a także i zmęczenia zasnęła.

— Chłopcze, czy nic jej nie będzie? — zapytała zatroskana matka.

— Pani, jeśli będziesz postępować, jak nakazałem to wszystko będzie dobrze, a jutro dziewczynka poczuje się już lepiej.

— Dziękuję wam z całego serca, a wasz uczynek nie obędzie się bez nagrody — dodał, jakby mimochodem zadowolony z nas Maged — teraz idźcie wypocząć, bo jutro czeka was wizyta u naszego władcy.

Jakoś zapomniałem, dlaczego tu przyjechaliśmy zajęty tymi wszystkimi sprawami. Tarik wyszedł pierwszy, a ja pozostałem jeszcze przez dłuższą chwilę, aby sprawdzać oddech i ciepłotę ciała dziewczynki.

— Jest lekko rozgrzana, ale wkrótce te dolegliwości powinny ustąpić. Zresztą sprawdzimy to jutro rano, bo wizyta w pałacu przypadnie nam około południa — zwróciłem się do obojga rodziców.

Nie widziałem u niej żadnego już zagrożenia. Typowy przypadek, z jakimi miałem do czynienia już wiele razy.

— Pani — zwróciłem się teraz do Afry — dobrze by było, aby ktoś posiedział przy niej do rana i podawał jej wodę z jakimś słodkim sokiem i tym ugotowanym w niej korzeniem, (tu podałem jej kawałek biało — żółtego kłącza). Był to roślinny lek, jaki przywozili do nas zamorscy kupcy, a zwany przez nich imbirem. W smaku, napój nie będzie taki ostry, jeśli go wymieszać ze słodkim sokiem. Dziewczynka koniecznie musi to wypić.

— Przywołam jej opiekunkę i ona się nią zaopiekuje — dodała Afra.

Już miałem wychodzić, kiedy poczułem rękę Mageda na swoim ramieniu.

— Zaczekaj jeszcze chwilę mój chłopcze, chcę z tobą porozmawiać. Bardzo mi się podobasz i jesteś dobrze wychowany, a także i o wielkim talencie, co teraz nam udowodniłeś. Słyszałem o tobie wiele dobrego. Wiesz, ja mam jeszcze dwie starsze córki, które chcę wydać za mąż. Jedna to Alia, (Wywyższona) będąca w twoim wieku, a druga Sabira, (Cierpliwa) nieco młodsza od pierwszej o dwa wylewy Nilu. Obie są śliczne i zdrowe jak młode gazele. Mają okazałe piersi do karmienia i każda z nich może dać ci liczne i zdrowe potomstwo. Taki mężczyzna jak ty, świetnie nadawałby się na mojego zięcia. Niczego ci u nas nie zabraknie. Nie mam syna, bo bogowie nie dali za to obdarzył mnie trzema córkami. Jedną już poznałeś, a te dwie starsze przedstawię ci jutro po wizycie u Menesa.

— Jesteś teraz uabu, czy to prawda? — zapytał, jakby nie oczekując odpowiedzi z mojej strony.

— Tak, panie, niedawno ślubowałem, ślubowałem też życie w celibacie.

Maged nie zwracał na to uwagi, jakby nie dotarło do niego to oświadczenie i dalej kontynuował swoją wypowiedź.

— Z takim talentem, to powinieneś od razu zostać hemu — neczer.

— Panie, nie można tak od razu.

— Wiesz chłopcze, że mam wielkie fory u naszego faraona, on niczego mi nie odmówi i za niedługo możesz zostać hemu — neczer, a potem, kto wie? Kto wie, kim jeszcze? — powtórzył.

— Panie, dziękuję ci za te propozycje, ale sam chciałbym dojść do zaszczytów i postępować według własnej woli. Nie mniej, wielce dziękuję ci za twoją dobroć i gościnę.

Nie chciałem mu teraz sprawiać przykrości, więc wykręciłem się zmęczeniem i jutrzejszą wizytą.

— Wybacz, panie, ale zmęczenie nie pozwala mi myśleć i rozumować, jak należy. Powinienem teraz wypocząć po tym męczącym dla mnie dniu.

— A tak, tak, to ważne — dodał Maged — odprowadzę cię do gościnnego domu.

Widać, że był z siebie zadowolony, a ja tylko przesunąłem czas i tak czekającej mnie z nim, rozmowy. Pewnie łatwo nie ustąpi w swych zamiarach. Miał swoje plany względem mnie, ale te nie pasowały do moich zamierzeń. Musiałem coś wymyślić, aby go nie urazić i bez szwanku wyjść z tej sytuacji.

— „Może bogowie ześlą mi podczas snu jakieś rozwiązanie?” — pomyślałem.

Przed drzwiami gościnnego domu, głębokim ukłonem pożegnałem gospodarza i gospodynię, bo i ona odprowadziła mnie na nocleg. Poszedłem do swojego łóżka. W ciemnym pokoju dochodziło mnie tylko chrapanie moich towarzyszy podróży. Pewnie bym nie zasnął w tych warunkach, ale zmęczenie zrobiło swoje, bo prawie natychmiast przeniosłem się do krainy snów.

Noc upłynęła bez snów i majaków, spałem długo. Farid też ponoć nie pozwolił mnie budzić, wiedząc o wczorajszej sprawie i moim nocnym zaangażowaniu. Także gospodarze wstali późno, a jedynie na dziedzińcu krzątała się służba i spacerowali nasi kapłani. W końcu po sutym śniadaniu w towarzystwie naszego gospodarza i urzędnika w jednej osobie, udaliśmy się pieszo do pałacu naszego władcy. Idąc ulicami Thynis, znowu podziwiałem ten różnokolorowy tłum zabieganych mieszkańców, obecnej jeszcze stolicy. Podziwiałem też domy bogatych i tych biednych jej mieszkańców. Ludzie widząc wysokiego rangą urzędnika faraona, oraz nas kapłanów, padali na kolana pochylając głowy do samej ziemi. Źle znosiłem taką ich głęboką pokorę, uwłaczającą godności każdego z nich. My też byliśmy ludźmi, jak i oni, ale dzieliła nas różnica klasowa.

— „Jak istnieje i istniał będzie ten świat, taki podział pozostanie na tych lepszych i na tych gorszych” — przeszło mi przez myśl.

Menes

Menes

Wkrótce stanęliśmy u wrót pałacu. Straże, widząc naszego wystrojonego Mageda, oraz arcykapłana przybranego w swoje odświętne szaty, bez żadnego oporu pozwoliły nam wejść do pałacu. Maged nakazał nam pozostać w sali przed tronowej, a sam zniknął gdzieś za kotarą w drugim pomieszczeniu. Czekaliśmy w napięciu, jak przyjmie nas wielkie „Słońce Kemetu” ten najwyższy rangą kapłan i władca naszych ziem, ludu i wszelkiego stworzenia na nim żyjącego.

Upłynęła dłuższa chwila, kiedy zza sąsiedniej kotary wyłonił się Maged, dając znak ręka, abyśmy podążyli za nim. Okazało się, że ta kotara zakrywała wejście do krótkiego korytarza kończącego się szerszym pomieszczeniem, z którego, było już wejście do sali tronowej. Ganek, sala, oraz inne pomieszczenia, były bogato zdobione kolorowymi rysunkami i napisami sławiącymi naszego panującego. Pomieszczenie od sali tronowej dzieliły szerokie drzwi, przed którymi spokoju władcy pilnowała jego przyboczna straż. Maged skinął na strażników ręką, a ci bez namysłu uchylili ich hebanowe skrzydła, na całą szerokość.

Przed nami ukazała się sala tronowa w całym swoim przepychu. Pod przeciwległą ścianą, na niewielkim podwyższeniu stał złoty tron władcy. On sam mając ręce skrzyżowane na torsie, trzymał w nich insygnia swojej władzy: hekę i nechachę. Kątem oka widziałem, że przyglądał się nam ciekawie. Nie śmieliśmy patrzeć na jego boskość, więc pochyleni i z opuszczonymi głowami, kroczyliśmy wolno w jego kierunku. Obok faraona stała grupka urzędników, na czele z wezyrem i skrybami, a obok, czterech przybocznych straży w pełnym uzbrojeniu. Za tronem dwie czarne na pół nagie dziewczęta, wielkimi wachlarzami schładzały ciało panującego. Kilka tancerek, (także prawie nagich) pląsało przed tronem władcy. Menes widząc nas wchodzących, gestem ręki odprawił tańczące dziewczyny i wskazał heką, gdzie mamy podejść. My wciąż z opuszczonymi głowami i nadal pochyleni, powoli zmierzaliśmy we wskazanym nam kierunku, przy okazji podziwiając wspaniałą marmurową posadzkę. Kiedy byliśmy blisko tronu, Maged upadł na kolana w głębokim pokłonie, a my poszliśmy w jego ślady, nadal nie mogąc podnieść wzroku.

— Magedzie — usłyszeliśmy tylko to jedno słowo.

Maged nadal klęcząc, podniósł nieco głowę do góry i głosem pełnym uniżenia zwrócił się do faraona.

— Nasz panie, władco Górnych Ziem, władco Krainy Jęczmienia, wielki nam panujący … i tu chciał pewnie wymienić całą litanię tytułów i zasług faraona, ale ten powstrzymał go od dalszego przedstawiania swojej osoby.

Maged zorientował się i zaczął dalej kontynuować swoją wypowiedź.

— O szlachetny, zgodnie z twoją boską wolą, narażając się na …

— Dalej, dalej — ponaglił go Menes.

— Przyprowadziłem przed twoje boskie oblicze, te oto twoje pokorne sługi tak, jak mi nakazałeś o wielki.

— Który to Taita? — zapytał władca zaciekawiony naszymi osobami.

Po tych kilku jego wypowiedziach, stwierdziłem, że jest to człowiek bardzo niecierpliwy i nielubiący zbyt długo czekać na wykonanie swoich nakazów. Ta jego postawa przeczyła poprzedniemu stwierdzeniu Mageda, ale teraz nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.

— To ja, panie — odezwałem się z cicha.

— O znowu jakiś kolejny skromny przed moim tronem, podejdź tu chłopcze.

— Tak, o boski.

Wstałem i z nadal pochyloną głową podszedłem przed podwyższenie, na którym ustawiono tron. Uklęknąłem przed władcą, oddając mu ponownie hołd.

— Dosyć tych pokłonów — odezwał się Menes.

— Twoja sława dotarła już do mnie, a ty zachowujesz się niczym mysz pod miotłą — roześmiał się faraon.

Ten jego śmiech i żarcik spowodował, że i cała ta spięta atmosfera znikła, niczym kamfora z kielicha. Jakoś zrobiło się bardziej przyjemnie i swojsko.

— Tak, panie.

— Co, panie?

— To, panie, że nie jestem godny patrzeć na twoje oblicze.

— Teraz ja ci nakazuję, że możesz — ponownie roześmiał się usłyszawszy moją odpowiedź.

— „Niesamowity człowiek, a i przyszłe bóstwo, bo nim stanie się po swoim odejściu” — pomyślałem — „potrafi zaskoczyć człowieka swoimi wypowiedziami”.

— Młody człowieku, słyszałem o tobie wiele dobrego. Słyszałem o twoich umiejętnościach medyka, a także i budowniczego. Teraz chciałem tylko zobaczyć, kim jesteś i jak do tej pory, zrobiłeś na mnie dobre wrażenie, a zobaczymy, jak będzie dalej. Opowiedz mi teraz o sobie — zaproponował władca.

— Długo, czy krótko, o panie?

— Oto odpowiedź godna mędrca i pewnie takim już jesteś?

— Staram się panie zdobywać wiedzę na tyle, ile moja pamięć mi na to pozwala.

— No proszę, taki młody, a mądry człowiek i takich ludzi mi potrzeba obok tronu — dodał z przejęciem Menes.

— Panie, mojemu dziadkowi, ojcu, a także im, (tu pokazałem ręką na swoich kolegów hemu — neczer) zawdzięczam wiele z tej wiedzy, jaką posiadam.

— Chwali ci się chłopcze taki szacunek do starszych, ale swoich rąk im chyba nie zawdzięczasz, no może za wyjątkiem rodziców — zachichotał znowu Menes.

— Tak panie, ale aby te ręce były sprawne, muszą być kierowane bystrym umysłem, a to właśnie im zawdzięczam. Jakby nie było, zdobyta wiedza musi pochodzić z jakiegoś źródła, a to właśnie oni są tym źródłem. Źródłem mądrości, jakie posiadam dzięki nim. Nie można kroić ludzkiego ciała, nie znając jego budowy, a to oni pokazali mi wszystko to, co okrywa nasza skóra.

— Pięknie powiedziane, Taito. Coraz bardziej zaczynasz mi się podobać.

— Panie, nie mogę tobie zaprzeczać, bo każde twoje słowo jest święte. Powiem tylko, że jestem dopiero uabu i jeszcze daleka droga …i niedokończyłem.

— Dopiero uabu, a już masz rozum starszego kapłana — dopowiedział jeszcze Menes. A co będzie za rok, albo kilka lat?

Zamyślił się teraz, podpierając ręką głowę. Widziałem po jego minie, że zastanawiał się przez chwilę, rozważając pewnie moją wypowiedź. Ja kontynuowałem swoją.

— Panie, nadal się uczę i wypełniam swoje świątynne obowiązki, jakie spoczywają na każdym uabu.

— Opowiedz mi coś o swoich medycznych praktykach, a także i umiejętnościach budowniczego?

— Długo, czy krótko, o panie? — zapytałem kolejny raz.

Menes nie wytrzymał i ryknął śmiechem, a za nim poszła cała reszta obecnych na sali. Tylko ja stałem z poważną miną, czekając na decyzję władcy.

— Mów jak uważasz, jak mi się znudzi, to zakończę twoją wypowiedź, teraz mów Taito.

No i wypaliłem niepotrzebnie, ale to jedno zdanie być może zaważyło później o wielu innych sprawach.

— Panie, twoja ostatnia wypowiedź była godna władcy. Menes nie wytrzymał. Zaczął już ryczeć ze śmiechu i uderzać się rękoma po kolanach, odkładając przy okazji swoje insygnia na bok wsparcia tronu. Pozostali także śmiali się do rozpuku, a ja nadal zachowałem kamienną twarz.

— No nie, nie mogę — odezwał się znowu Menes. Ten chłopak jest wspaniały, a i zna się na żartach. Takich mi tu potrzeba — powtórzył jeszcze raz swoje poprzednio wypowiedziane, słowa.

— Teraz opowiadaj, chociażby do wieczora.

Moją opowieść zacząłem od czasów dzieciństwa, a potem, kiedy poznałem Neferi, (nie wspominając o niej samej). Wypowiedź skupiała się na moich naukach i praktykach medycznych, oraz budowy. Menes słuchał z zaciekawieniem. Kiedy skończyłem, było koło południa i rydwan wielkiego Ra był wysoko na niebie.

— Tak, było ciekawe to, co opowiedziałeś i pewnie zgłodniałeś przez to swoje gadanie? — skomentował Menes — mnie także już burczy w brzuchu, a to świadczy o porze kolejnego posiłku — dodał jeszcze z uśmiechem — dlatego zapraszam was na ten południowy posiłek do sąsiedniej sali jadalnej — tu wskazał ręką na zasłonięte wejście do sąsiedniego pomieszczenia.

Pewnie musiał być już nieźle głodny, bo energicznie wstał ze swojego tronu i skierował się w tym kierunku. Zwyczajowo niesiono władcę, nawet na odległość kilkunastu długości włóczni na specjalnym tronie, lecz z tego, co o nim słyszałem Menes był innym człowiekiem, niż pozostali jego boscy poprzednicy. Na ile zdążyłem go poznać, był skorym do żartów, uśmiechniętym, a jednocześnie konkretnym i stanowczym w egzekwowaniu swoich decyzji. W nim istniały jakby dwie osobowości: jedna władcza w swojej boskości, a druga, zwykłego prostego człowieka. Ja miałem kiedyś stać u jego boku i dziękowałem bogom, że trafiłem na takiego faraona. To było kwestią przyszłości.

— „Co przyniesie mi los, oni bogowie pewnie znowu zadecydują?” — pomyślałem.

Niewolnicy usługujący faraonowi poszli w ślady Menesa, za nimi nasza grupka i reszta dworskich, na czele z wezyrem i Magedem. Dwaj usługujący odsłonili przejście i po chwili byliśmy już w sali jadalnej. Tu także panował wielki przepych, a uginające się od jedzenia stoły, przystrojono girlandami kwiatów. Maged wskazał na boczny stół obok stołu władcy, ten akurat był przeznaczony wyłącznie dla znamienitych gości. Władca zasiadał z reguły sam, (przy swoim stole) lub też z małżonką, czy nałożnicami. Ponoć miał kobietę, (nie jedną) ale akurat dzisiaj nam ich nie przedstawił. My usiedliśmy dopiero wtedy, kiedy on już siedział na swoim miejscu, podobnie było z jedzeniem. Nikt nie śmiał zacząć posiłku póki on, faraon nie zakosztował pierwszego kęsa. Zanim jednak rozpoczął ucztę każdy kawałek, oraz puchar był próbowany przez niewolnika. Menes bał się pewnie o swoje cenne życie. Może na niewiele się to zdało, gdyż bez problemu można było go uśmiercić na sto innych sposobów, nawet podając truciznę w jedzeniu, którą próbował niewolnik. Nie każda działa natychmiastowo, a coś i w tym temacie, mnie uczono. Niektóre leki mogą pomagać w chorobie, ale także i zabić, jeśli zwiększymy ich ilość.

Biesiada nie miała końca. Co rusz podawano potrawy, jakich nigdy nie miałem w ustach. Wszystko było dobre i szybko znikało w naszych żołądkach. By nam się nie nudziło, Maged przywołał grupkę dziewczyn, które uprzednio tańczyły przed tronem władcy, a teraz swoimi pląsami uprzyjemniały nam posiłek. Dziewczyny były ubrane tylko w kuse przeźroczyste tuniki na długich ramiączkach i bez narzut (z gołymi piersiami) skakały w kółko, wykonując różne ciekawe akrobacje. Był także jakiś mag, oraz człowiek o skośnych oczach, który zionął ogniem z ust, przytykając do nich zapaloną pochodnię. Było gwarno i wesoło, a wspaniałe wino rozgrzewało nasze brzuchy i głowy. Z tymi drugimi było gorzej, bo niektórzy ze świty faraona zaczęli biegać za półnagimi tancerkami. Jednak Menes szybko przywrócił ich do porządku. Pewnie nie chciał pokazać przed nami kapłanami, że tak bywa na jego dworze. Później się przekonałem, że panuje tu dyscyplina, a jakieś niegodziwe zachowania karane są chłostą, zaś gorsze przewinienia kąpielą w Nilu. Lecz nikt jednak nielubi pływać tam, gdzie pływają krokodyle, ci wierni słudzy Sobka.

Kiedy uczta dobiegła końca, Menes wstał i skinieniem nakazał, aby dworzanie się rozeszli. Pozostali tylko jego słudzy, my kapłani, oraz Maged. Menes jednak nie skończył na tym poleceniu. Z sali nakazał wyjść także i pozostałej reszcie, zostawiając tylko mnie.

— Tak, panie? — zapytałem trochę zdziwiony — masz do mnie jakieś polecenie?

— Nie Taito, ale chciałem tylko chwilę porozmawiać z tobą na osobności. Jak już wiem, nadal uczysz się w domu życia w świątyni wielkiego Ptaha. Jesteś mądrym i bardzo zdolnym uczniem i jak powiedziałem wcześniej, zależy mi na takich jak ty. To, co teraz ci powiem, objęte jest na razie tajemnicą państwową, lecz wkrótce będą o tym wiedzieć wszyscy. Ty, Taito dowiesz się pierwszy, a i później będziesz miał w tym wszystkim wiele do powiedzenia. Tu zdaję się na twój umysł i rozsądek.

— Możesz na mnie polegać o wielki — skłoniłem się głęboko, składając równocześnie na krzyż swoje ręce na piersiach.

— To dobrze, bo na wielkiego Ozyrysa zaklinam cię, abyś nie zdradził moich planów.

— Tak panie, nie zdradzę, gdyby nawet skórę ze mnie darto.

— Wierzę ci Taito, a teraz słuchaj — jak każdy władca mam wielu popleczników, ale także i wrogów. Niedawno przyoblekłem na głowę koronę dwóch królestw, a jak wiesz to wielka odpowiedzialność. Kraina Jęczmienia oddała mi pokłon, ale nie można im bezgranicznie ufać w końcu nasz miecz doprowadził do tego. Oni jeszcze nie zdają sobie sprawy z tego, że powstało jedno wielkie i silne państwo. Tylko takie zapewni jego mieszkańcom bezpieczeństwo i rozwój. W takim kraju musi być jeden i silny władca, a ja wziąłem na swoje barki tę odpowiedzialność, dlatego potrzebuję wokół siebie dobrych doradców, ludzi mi oddanych i mądrych. Ty jesteś właśnie jednym z nich. Pierwszym krokiem, jaki zamierzam teraz uczynić, to przenieść stolicę do Ineb Hedż, (Memfis).

Powiem ci jeszcze w tajemnicy, że tam trwa już budowa mojego pałacu, oraz tamy, która spiętrzy wody naszej święte rzeki i będzie jej źródłem na czas suszy.

— Jak to, o wielki?

Udawałem zdziwionego słysząc tę wiadomość, gdyż pewnie i tak już ktoś ją zdradził skoro Farid już o tym wspominał.

— „Jak widać, dworzanie mają długie języki i nie można im ufać?” — pomyślałem, że to będzie dla mnie pierwszą lekcją, trzymania języka za zębami, jeśli chodzi o tajemnice wagi państwowej.

Menes kontynuował swoją wypowiedź:

— To będzie gest z mojej strony, a raczej ukłon w stronę Delty Nilu, że i ich, uważam równymi z nami, mieszkańcami Górnej Krainy. To podważy argument dla wojujących pomiędzy sobą miejscowych kacyków. Oni wciąż prowadzą pomiędzy sobą jakieś nieustanne utarczki na czym korzystają różni najeźdźcy. Plądrują nasze ziemie, mordują i zniewalają nasz lud. Dosyć już tego! — tu podniósł nieco głos, jakby zdenerwowany tą obecną sytuacją.

Nie znałem się na polityce, ale wiedziałem, że to, do czego zmierza, jest bardzo logiczne i nawet mi się to spodobało. Lecz to wszystko, było dla mnie jakieś dalekie.

— „Ja chłopak z prowincji i plany faraona, władcy Kemetu?” — nie mieściło się to w mojej głowie — „będę musiał zrobić wszystko, aby trzymać się od tego z daleka. Pewnie coś wymyślę, jak zwykle?”.

Tym razem jednak los miał się do mnie uśmiechnąć i pozostałem tym, czym chciałem pozostać, medykiem i budowniczym. Takie plany względem mnie, miał także wielki Menes.

— Wiem, że nadal pobierasz nauki w świątyni Ptaha i wkrótce czekają cię święcenia do rangi hemu — neczer i wypełniał będziesz także funkcję cher — heba. To zaszczytne stanowisko i niewielu je osiąga, a ty ze swoimi zdolnościami, już bijesz wszystkich na głowę. Na razie nie będę ci przeszkadzał. Ucz się i nabieraj wprawy, a być może za niedługo, może już po kolejnym wylewie Nilu, spotkamy się w Ineb Hedż. Tam będziesz miał wiele do zrobienia. Naprawdę wiele, ale to wiele, może ci się opłacić — dodał jeszcze z tajemniczym uśmiechem.

Możesz odejść, chłopcze — nakazał, skoczywszy swoją wypowiedź.

Uklęknąłem i głową pochyloną do posadzki, oddałem cześć naszemu władcy.

— I pamiętaj o złożonej przysiędze! — zawołał, kiedy znikałem już za kotarą.

Farid i hemu — neczer, wraz z Magedem, czekali już na mnie przy wejściu do pałacu.

— I co, i co? — zapytał wścibski Maged.

— I to, że mam milczeć o tym, co mi powiedział.

Maged więcej nie pytał, bo wiedział, że i tak nic nie powiem.

— To idziemy teraz do mnie i posiedzimy sobie trochę na tarasie przy kielichu wina i piwa.

— Dziękujemy ci wielki wezyrze — trochę przesadnie zwrócił się do niego Farid.

To słowo: „wielki wezyrze” musiało nieźle połaskotać Mageda po jego ambicji, gdyż teraz stał się jeszcze bardziej wylewny i uprzejmy niż poprzednio. W domu, poprosił nas na taras, gdzie przygotowano kolejną ucztę na naszą cześć. Tym razem było to podziękowanie, skierowane do mnie, z powodu wyleczenia jego córki. Idąc do gospodarza, nawet się nie spostrzegłem, że to już późne popołudnie. W drodze, Maged wyszeptał mi na ucho, że mam poczekać na niego przed progiem domu i że trochę później zasiądę z moimi towarzyszami do biesiady. Ponoć, coś ważnego miał mi do powiedzenia. Przypuszczałem, o co mu chodzi i już teraz musiałem przygotować się, do tej ewentualnej rozmowy. Farid z kapłanami poprowadzeni przez Afrę, poszli już na taras, a ja czekałem na gospodarza, jak mi nakazał. Ten zniknął w domu, aby za krótką chwilę ponownie pojawić się w jego drzwiach w towarzystwie dwóch dziewczyn. Jak przypuszczałem, była to Alia i młodsza od niej, Sabira. Dziewczyny śliczne i zadbane, nosiły jeszcze swoje włosy, co nadawało im dziewczęcego uroku. Przez przeźroczyste tuniki uwidaczniały się ich ponętne i kuszące swoim widokiem kobiece kształty. Na ich widok, można byłoby stracić głowę. Nie nałożyły też na głowy wonnych piramidek, a mimo to, pachniały jakimś przyjemnym aromatem. Stwierdziłem, że chyba na okazję tego spotkania ze mną, jeszcze bardziej upiększyły swoje ciała, pewnie z nakazu ojca? Obydwie ubrane w tuniki, (o jakich już wspomniałem) wyróżniały się wśród innych dziewczyn, jakie widywałem, ilością przyobleczonego na siebie złota. W takim ubiorze, każdy mieszkaniec Kemetu mógł się zorientować, że pochodzą z bardzo bogatego domu.

— Może przejdziemy się na moją plantację fig? — zaproponował Maged. Tam porozmawiamy sobie na osobności. Tym czasem przedstawiam ci moje ukochane córki: Alię i Sabirę.

Obie jak na komendę pochyliły przede mną głowy, jakbym był jakimś starszym hemu — neczer.

— A to jest uabu — Taita, który wczoraj leczył waszą młodszą siostrę — dodał jeszcze do swojej wypowiedzi Maged.

— A co u niej? — zapytałem przy okazji.

— Ma się dobrze i ciepłota się zmniejszyła — odpowiedziała mi Sabira.

— Może przy okazji znowu wpadnę do niej i sprawdzę?

— Nie śmiałbym cię o to prosić — odparł Maged.

— Nie musisz panie, bo taka moja powinność, więc prowadź gospodarzu.

— Zaczekajcie tu na nas chwilkę — Maged zwrócił się do obydwu towarzyszących mu córek.

Weszliśmy do jednej z izb, gdzie mieszkały wszystkie dziewczyny. Na jednym z posłań leżała Dżumana.

— Witaj piękna! — zwróciłem się do dziewczynki.

Chyba spodobał się jej ten zwrot, bo szeroki uśmiech zagościł na jej twarzy.

— I jak się dzisiaj czujesz, mała Izydo? — zapytałem.

— Wspaniale i już nawet nic nie boli no chyba, że mocniej nacisnę ręka w to miejsce.

— Zaraz zobaczę twoją ranę.

— Tak, panie — odparła.

Zdjąłem okład i przyjrzałem się miejscu wczorajszego zabiegu. Rana zaczęła się już zabliźniać i nie czerwieniła się już tak, jak wczoraj.

— Wszystko będzie i nawet już jest dobrze — dodałem głośno — po jutrze możesz już biegać po podwórku, ale jeszcze uważaj na opatrunek, abyś go nie zgubiła.

— Tak, panie — powtórzyła Dżumana.

— Taito, kamień spadł mi z serca i nie wiem, jak ci dziękować? — zwrócił się do mnie, Maged.

— Nie trzeba dziękować, panie. To dla dobra tego dziecka. Muszę jeszcze ci dopowiedzieć, aby za kilka dni, jakiś hemu — neczer, (medyk) wyjął te nitki, po szyciu skóry dziewczynki, to ważne — dopowiedziałem.

— Z tym nie będzie problemu, mam tu znajomego kapłana — medyka, on potrafi to zrobić — dodał ojciec Dżumany.

Mała Dżumana złapała mnie teraz za rękę i przyciągnęła ją do siebie, przyciskając do swojego policzka.

— Dziękuję ci Taito, kocham cię — usłyszałem.


— I ja cię kocham mała księżniczko, bądź zdrowa i unikaj już wielkich much — dodałem żartem.

— Tak panie będę, ale nie zapomnij o mnie.

— Jakże bym mógł zapomnieć o takiej ślicznej dziewczynce. Może jeszcze kiedyś się spotkamy?

Wtedy nawet nie przypuszczałem, że faktycznie to nastąpi. Nie wiedziałem, bo i szczegółowo nie poznawałem swojej przyszłości. Dżumana, jeszcze długo na mnie patrzyła, kiedy wychodziłem już z izby.

— Pewnie i ona chciałaby zostać twoją żoną — dodał w żartach, Maged.

— Byłbym zapomniał, jeszcze przez kilka dni należy podawać jej te mikstury, jakie zleciałem jej na początku — przypomniałem gospodarzowi.

— Nie może być inaczej — potwierdził Maged — mała Dżumana to moje oczko w głowie. No, to teraz idziemy już na ten spacer — dodał zmieniając temat.

Przed domem pomachałem jeszcze ręką ucztującemu już na tarasie Tarikowi. Ten, nie zwracając uwagi na to, co trzyma w ręku i odwzajemnił mój gest kawałem wielkiego udźca.

Maged szedł przodem, a obie dziewczyny bez skrępowania złapały mnie pod ramiona niczym żony i poprowadziły za ojcem. Jakoś głupio poczułem się w tym momencie, bo nigdy nie spotkało mnie coś takiego. Znałem tylko bliską mi Neferi, Wardę, no może i jeszcze Fatin, koleżankę Neferi. To jednak była już cała lista, bliżej znajomych mi kobiet. Te jednak nigdy nie zachowywały się tak, jak obecnie córki Mageda.

— „Może to jakieś dworskie obyczaje?”

Nie znałem takich, bo w końcu byłem tylko skromnym mieszkańcem małej mieściny, a nie stolicy naszego kraju. Podeszliśmy na skraj dużego pola, a raczej wielu zagonów, które graniczyły z ładnym figowo — daktylowym, dużym sadem. Zaraz za domem była spora łąka, na której dwóch niewolników pilnowało dużego stada bydła.

— To wszystko moje — zwrócił się do mnie Maged i zakreślił ręką duże półkole, wskazując swoje ziemie, stado i zabudowania — te ziemie dostałem jeszcze od poprzedniego władcy. Teraz to moje, a wkrótce może być twoje.

— „No, to się zaczęło” — pomyślałem.

— Tak panie i nie wiem, co powiedzieć?

— To ja ci powiem — odparł pewny siebie gospodarz — u twoich boków masz dwie śliczne kobiety, więc wybieraj? A myślę, że już teraz, stać cię na obydwie? Może i ta trzecia kiedyś do nich dołączy, jak tylko podrośnie? To ostatnie zdanie powiedział, jakby żartem, ale pewnie myślał poważnie? Jak się zdecydujesz, to później porozmawiamy o reszcie. Wolałbym jednak, abyś nie odmawiał — dodał jeszcze.

Milczałem jeszcze przed długą chwilę. Pewnie ten przyjął to, jako oznakę mojej akceptacji.

— Teraz nie musisz się spieszyć, ale do wieczora dasz mi odpowiedź.

Ja akurat nie wybierałem, lecz zastanawiałem się głęboko, co mu odpowiedzieć, aby nie urazić tego dobrego człowieka. W jednej chwili, przyszedł mi do głowy pewien pomysł, związany z Menesem.

— Panie, pewnie wiesz, że nasze życie i los, leży w ręku naszego wielkiego władcy?

— No, tak — odparł Maged, zdziwiony moim dziwnym pytaniem.

— Widziałeś dzisiaj, że wielki Menes wezwał mnie do siebie na rozmowę, o której nawet nie wolno mi mówić. Muszę cię rozczarować panie, że to, co przewiduje dla mnie wielki Menes, oznacza dla mnie życie w samotności, bez żony i rodziny. To dla mnie jest wielką tragedią, ale i wielkim wyróżnieniem.

Tu skłamałem trochę, dla własnej idei życia w celibacie. Maged zaniemówił po moich słowach. Pewnie tego się nie spodziewał i nie był przygotowany na taką sytuację. Nie odzywał się jeszcze przed długą chwilę, a potem wrzasnął tylko:

— Alia, Sabira, do domu!

Dziewczyny posłusznie zawróciły w kierunku zabudowań. Maged chodził teraz w jedną, a raz w drugą stronę, pocierając nerwowo ręką swoją nieowłosioną brodę. Jego plany względem mojej osoby w jednej chwili legły w gruzach. Pewnie teraz po cichu złorzeczył Menesowi za jego decyzje. Nie chciałem go męczyć tą sytuacją i zacząłem z innej beczki.

— Panie, masz śliczne córki i bez problemu wydasz je za bogatych młodzieńców, a takich w stolicy tu nie brakuje.

— Tak, nie brakuje, nie brakuje — powtarzał do siebie w kółko, jakby te słowa były dla niego puste, puste niczym tykwa po wylanej wodzie.

— Ja Taita mówię ci tu i teraz, że nim Nil dwa razy wyleje, obie będą mieć bogatych mężów. Alia po kolejnym roku obdarzy cię ślicznym wnukiem, który kiedyś po tobie przejmie to wszystko, co mi pokazałeś. Ty doczekasz tego czasu i będziesz dziadkiem wielu wnucząt.

To już nie były słowa rzucane na wiatr, a moja przepowiednia względem tego człowieka. Kiedy spotkamy się za kilka wylewów Nilu sam przyznasz mi rację i potwierdzisz to, co teraz ci powiedziałem.

— Skąd to wiesz, Taito?

— Stąd — pokazałem mu ręka na moją głowę.

— Czy mogę ci wierzyć, chłopcze?

— Tak panie, jak i to, że wyleczyłem twoją córkę i niechaj stracę rękę, albo i nogę, jeśli teraz cię okłamałem.

— Wierzę ci chłopcze i dziękuję za te słowa pociechy. Jednak ty, na zawsze pozostaniesz w moim sercu, jako ten z którym wiązałem tak wielkie nadzieje — dodał zasmucony moimi słowami, Maged. Teraz chodźmy poucztować, bo jutro wracacie już do swojej Dendery.

Miałem problem z głowy, ale nadal było mi żal tego człowieka, bo przecież chciał dobrze dla swoich córek, być może i dla mnie? Takie były czasy.

— „Pewnie śluby dzieci bogatych z tymi bogatymi, nadal pozostaną regułą zamożnych tego świata?”

Uczta była wspaniała, ale gospodarz siedział jakiś struty i odburkiwał tylko na zadawane mu pytania. Nawet Afra siedziała cicho, jakby bolały ją zęby. Pewnie Maged już jej wspomniał o mojej decyzji.

— Coś ty tam narozrabiał? — po cichu zapytał mnie, Tarik.

— Później ci opowiem, jak będziemy już wracać, ale nic nie narozrabiałem, możesz być o mnie spokojny.

Kiedy ze stołu poznikało już praktycznie wszystko, podziękowaliśmy gospodarzom i udali się do gościnnego domku na nocleg. Tej nocy znowu nie mogłem spać i po mojej głowie wciąż plątały się jakieś myśli związane z propozycją Mageda, jego córkami, moim ślubowaniem, domem, Neferii i wizytą u Menesa.

— „Jak to życie dziwnie się układa?” — doszedłem do wniosku.

Zasnąłem, kiedy Chonsu zaczął powoli chylić się ku zachodowi. We śnie widziałem, obydwie córy Mageda, rozbierające się przede mną i przywołujące mnie, do siebie. Obok stał on sam, popychając je w moje ramiona. Wzbraniałem się, ile mogłem. Do tej dwójki dziewcząt, dołączyła jeszcze Afra. Teraz już trzy niewiasty kusiły mnie swoimi „chet”. Miałem szczęście, bo to, było tylko snem i pomimo tych nocnych problemów i tak wstałem wypoczęty.

Następnego dnia po śniadaniu i pożegnaliśmy gospodarzy. Mieliśmy wynajętą już łodzią, wrócić do Dendery. Zanim jednak opuściliśmy podwórko Mageda, ten przywołał mnie do siebie i za rogiem domu wręczył mi niewielkie zawiniątko.

— To dla ciebie chłopcze, tylko teraz tam nie zaglądaj.

— Co to jest, panie? — spytałem zaciekawiony.

— To taki drobny, naprawdę drobny prezent dla ciebie w postaci zdobionej hebanowej szkatułki.

Nie było w tym podarku nic nadzwyczajnego, a jedynie ze względu na wielkość, a raczej jej „małość”, szkatułka wydawała mi się jakaś zbyt ciężka. Według życzenia gospodarza, nie rozwijałem jeszcze tego zawiniątka, a wpakowałem jedynie w mój podróżny skórzany worek. Szybko też zapomniałem o tym prezencie (dopiero w domu przypomniałem sobie o nim, podczas rozpakowywania).

Całą gromadką udaliśmy się do portu i wsiedli na wskazaną nam przez Mageda felukę. Urzędnik z polecenia Menesa, zapłacił dowódcy łodzi za naszą podróż i bardzo czule pożegnał się z nami. Kiedy odpływaliśmy pod wiosłami w górę rzeki, nasz gospodarz długo stał jeszcze na nadbrzeżu machając nam ręką na pożegnanie. Podróż w górę Nilu trwała nieco dłużej, wiadomo pod prąd, a i wiatr hamował nieco naszą łódź. Tym razem ręce niewolników musiały nadrabiać wszystkie te problemy, związane z żeglugą. Łódź i jej właściciel byli już inni, a my zostaliśmy zabrani na jej pokład, na tak zwaną „dokładkę”. Dowódca łodzi nie był już tak litościwy, jak ten poprzedni. Od czasu, do czasu baty nadzorcy, lądowały na grzbietach wioślarzy. Nie bito jednak bez opamiętania, jak to często bywało. To mogło być tylko niewielką pociechą, dla tych umęczonych ludzi. Tu nie mogliśmy nic wskórać nawet z Trikiem. Kapitan wyglądał na typowego zbója i poniekąd chyba takim był?

— „Być może, pod osłoną nocy napadał, gdzieś na pobliskie rzeki wsie i łupił, co tylko było można?”

Takich było tu więcej, lecz nie wgłębiałem się w ich poczynania. Takie typy jak ten, trzymały się z daleka od nas kapłanów, a i my od nich. Oni bali się naszych klątw i czarów, a my ich noży. W drodze powrotnej, także nie mieliśmy żadnych problemów.

Wspomnienia z Thynis

Kiedy wysiedliśmy w naszym porcie w Denderze, feluka popłynęła dalej w górę rzeki. Na podeście nikt z naszych nas nie oczekiwał, bo i skąd by mieli wiedzieć, że akurat teraz przypłyniemy? Pożegnałem się z Faridem, kapłanami i wraz z Tarikiem poszedłem do domu. Jemu, akurat było w części po tej samej drodze, co i moja. Później pożegnałem także jego i poszedłem do siebie.

Było już ku wieczorowi. Na podwórku powitała mnie cała rodzina wraz z niewolnikami i musiałem im opowiadać, (przynajmniej w skrócie) co było i jak było w Thynis u faraona. Pokazałem im także mój prezent, jaki otrzymałem od Mageda. Jakie było moje zdziwienie po jego rozpakowaniu? Faktycznie była to zapowiedziana przez Mageda niewielka, kunsztownie zdobiona hebanowa szkatułka, ale kiedy uchyliłem jej wieczko…?

Wewnątrz było kilka ładnych szerokich bransolet i wisiorów ze złota, oraz pięknie wykonany z tego samego kruszcu ankh na skórzanym pasku.

— Wspaniały prezent — odezwał się dziadek, oglądając przy okazji, każdą ozdobę z osobna — od kogo to dostałeś?

— Od Mageda, urzędnika Menesa i jest to pewnie podarunek za leczenie małej Dżumany, jego córki? Później ci opowiem o tej sprawie, dziadku.

— „Jak to czasem można źle ocenić każdego człowieka?” — pomyślałem teraz o prezencie, Mageda.

— Co z tym zrobisz? — zapytał zaciekawiony ojciec.

— Jak zwykle — odparłem — podzielę się jej zawartością po połowie z Tarikiem, dodatkowo zatrzymując dla siebie, ankh. Za moją część złota zakupię kolejną partię proszków i zamorskich ziół do produkcji leków, dla tych biedaków, którzy nie mają, czym zapłacić za leczenie.

— Wiedziałem, że tak postąpisz — odparł ojciec — chwała ci za to i jest to twoja decyzja, bo i złoto twoje.

Zanim jednak zapakowałem szkatułkę z powrotem do sakwy, nadbiegła Neferi. Pewnie poinformowana przez Tarika przyleciała, aby mnie powitać. Z daleka już słyszałem:

— Taito! Taito! Witaj, Taito!

Jej powitanie było takie, jakbym, co najmniej od ostatniej pory wylewu Nilu był nieobecny.

— „Pewnie się stęskniła, ta zakochana we mnie dziewczyna?” Rzuciła mi się na szyję i całowała bez końca. Ja tylko bezradnie rozłożyłem ręce i udawałem obojętnego jej poczynaniom. Nie uśmiechało mi się później wysłuchiwać kolejnych uwag ze strony ojca.

— Idziemy nad wodę? — zagadała, kiedy zakończyła swoje powitanie, nie zważając na obecną wokół nas rodzinę.

— Wybacz mi, ale dzisiaj wody to już mam po same dziurki w nosie. Prawie cały dzień wędrówki po Nilu zrobiło swoje, poza tym jestem głodny i strasznie zmęczony.

— To ja zaraz ci coś przygotuję.

Podeszła do matki i po chwili rozmowy pobiegła do naszej kuchni. Od dawna czuła się tam, jak u siebie w domu.

Wyszedłem na taras i usiadłem na ławce. Patrzyłem w dal i wspominałem pobyt w stolicy. Tarcza wielkiego Ra znikała za horyzontem, niebo czerwieniało w jego promieniach nadając pustynnym wzgórzom pastelowe kolory z przewagą czerwieni. Długie cienie podkreślały malowniczość tego krajobrazu. Wdychałem lekko wilgotne powietrze, przesiąknięte zapachem wody, płynące od strony naszej świętej rzeki. To było bardzo przyjemne uczucie, bo zaznawałem jakiegoś wewnętrznego spokoju w moim „ka”. Jedynie głód przypominał mi, że mam także ciało, a i ten nauczono mnie poskramiać w świątyni na naukach. Podobnie było z trzymaniem w ryzach innych naszych podstawowych potrzeb. Teraz, takie poszczenie nie było mi jednak do niczego potrzebne. Zamyśliłem się głęboko, rozważając ostatnie wydarzenia.

— „Czas leci nieubłaganie, niedawno byłem jeszcze dzieckiem, a teraz sprawdza się przepowiednia? Poznałem już Menesa, a to pierwszy krok do mojej dorosłej przyszłości”.

Niedługo cieszyłem się tą chwilą błogiego wyciszenia. Nadeszła Neferi wraz z moją matką, niosąc naczynia z jedzeniem.

— Jedz, chłopcze — usłyszałem, jak zawsze dobrotliwie słowa mojej matki.

Ta prosta kobieta, swoje życie oddałaby za nas, za swoje dzieci.

— No zajadaj — zawtórowała za nią Neferi, a potem opowiadaj, jak było?

— Cóż to dla mnie przygotowałyście? — zapytałem i zacząłem przyglądać się jedzeniu.

— Tylko same smakołyki, które lubisz, Taito — odparła Neferi.

— Przecież to konkretne jedzonko, a nie przysmaki? — zaprzeczyłem w żartach — masz szczęście, że przyniosłaś mi to pieczyste — dodałem, wskazując przy okazji na kawał solonego sera i główkę czosnku, położonego na chlebie.

Neferi uśmiechnęła się tylko i patrzyła, jak sięgam po ten swój przysmak i zaczynam się nim objadać. W jej oczach widziałem jakieś zadowolenie, jak to bywa u kobiet, które przygotowały posiłek dla swojego ukochanego mężczyzny i teraz oczekują jego pochwały.

— Przepyszny ser, uwielbiam taki, lekko solony i z ziołami — zwróciłem się do obu kobiet.

— Jedz, jedz synku, pewnie jesteś bardzo głodny po tej podróży?

— Tak mamo, ale pewnie bardziej jestem zmęczony — odparłem z pełnymi jeszcze ustami.

Neferi patrzyła na mnie, jak na obrazek, co też nie uszło uwadze mojej matki.

— A ty, daj mu już dzisiaj spokój z tym opowiadaniem o stolicy, bo widzisz, że ledwo, co stoi na nogach — usłyszała Neferi, od mojej mamy.

W jej wypowiedzi przemawiała, jakby nutka matczynej zazdrości, kiedy to inna młoda kobieta stara zbliżyć się do jej syna. To taka zwyczajna matczyna zazdrość, która czasem doprowadza do rodzinnych konfliktów.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.