Dla Ciebie, Babciu.
Za to, że zawsze czekałaś, aż zejdę na dół po schodach.
CZĘŚĆ 1
Rozdział 1
HANA
Słyszałam, widziałam i czułam ją bardzo dokładnie niejeden raz. Zwykle przychodzi znienacka, krążąc wokół mnie na paluszkach, jakby się bała. Zastanawiam się tylko — czego? Przecież znamy się od dawna, wiemy o sobie wszystko, a jednak ona zachowuje się, jakby to był pierwszy raz. Czasem mam wrażenie, że już nie wróci. Ma w sobie coś elektryzującego, co sprawia, że każdy chce z nią przebywać. Być przy niej, choćby miała go ignorować. Ma w sobie coś, czego ja nie mam. Jest moim przeciwieństwem, a te podobno się przyciągają. Być może, dlatego nie jestem w stanie się od niej uwolnić. A może wcale tego nie chcę?
Tym razem było podobnie. Przyjechała pod mój blok swoim zadbanym, wielkomiejskim Volvo XC40. Mieszkała w Warszawie, a ja w Krakowie. Trasa była całkiem przyjemna, ale ja wybrałabym podróż pociągiem. Spokój, względna cisza w wagonie — o ile nie trafisz na przedział z niesfornym dzieckiem albo kwiatem polskiego narodu. Mimo wszystko, podróż pociągiem wydawała mi się bezpieczniejsza. Dookoła kręci się dużo ludzi, nie muszę być cały czas skupiona na drodze i modlić się, żeby na S7 znowu nie doszło do wypadku, który zatamuje ruch na kilka godzin. Dodatkowo, Kraków nadal skutecznie odcina się od tej trasy. Budowa S7 z granicy świętokrzyskiego i małopolskiego do Krakowa trwa już kilka dobrych lat i na razie nie widać, żeby miała się skończyć. Droga do domu rodzinnego miała być szybka i bezproblemowa. Zamiast tego, odłożyłam na bok mojego wysłużonego Fiata Punto i wybierałam PKP. Po dłuższym namyśle nie wyobrażam jej sobie w pociągu. Zawsze miała ze sobą wielką walizkę, jakby zabrała ze sobą całą przeszłość i przyszłość. Jakby miała zostać tutaj już na zawsze.
Dzwonek do drzwi. Jego krótki, lecz mocny dźwięk szybko wyrwał mnie z rozmyślań. Odeszłam od okna i delikatnie przesunęłam wizjer, żeby sprawdzić, czy to na pewno ona. Nie spodziewałam się nikogo innego, jednak był to już mój wyuczony nawyk. Od dziecka „przestrzegano” mnie przed obcymi, dlatego teraz zawsze sprawdzam. Sprawdzam, kto idzie, kto przechodzi przez klatkę, czy zamknęłam drzwi od mieszkania, czy nikt za mną nie wchodzi, czy nikogo nie ma w środku. Spoglądam przez wizjer i widzę to, co zwykle. Czeka przed drzwiami wyraźnie niecierpliwiąc się moim zwlekaniem. Ukrywa się ubrana w długi płaszcz i okulary przeciwsłoneczne, a pod spodem widać jeansy oraz jasny sweter. Ma ze sobą czarną walizkę na kółkach oraz małą torebkę. Z niesmakiem spoglądam na swój stary dres. Przegląda coś na iPhonie, ale nagle przerywa, jakby wiedziała, że na nią patrzę. Podnosi wzrok znad ekranu i patrzy w wizjer. Patrzy na mnie. To za mało powiedziane. Przeszywa mnie wzrokiem tak, że mam ochotę uciec i schować się w sypialni, w bezpiecznym miejscu, sama. Zamiast tego, otwieram drzwi.
— Myślałam, że już nigdy nie otworzysz — wpada do mieszkania i rzuca torebkę na kanapę rozsiadając się przy tym wygodnie — Już miałam szukać zapasowych kluczy w walizce.
Kompletnie zapomniałam, że je ma. Kiedy zaczęłam sama wynajmować mieszkanie dostałam dwa komplety kluczy — tak były przygotowane. Przede mną mieszkanie wynajmowała para. Nie wiem, co się z nimi stało, ale zostawili po sobie dwa zestawy kluczy i ekspres do kawy. O ile, ten drugi był miłym prezentem, o tyle nie wiedziałam, co mam zrobić z kluczami. Jedne zawsze miałam przy sobie — to jasne. Druga para pozostawiona w szufladzie mieszkania wydawała mi się bez sensu. Gdybym gdzieś zgubiła swoje, to i tak nie mogłabym dostać się do środka. Myślałam, żeby dać je rodzicom, którzy czasem mnie odwiedzali, ale nigdy nie przyjeżdżali bez wcześniejszego uzgodnienia. Co więcej — zawsze odbierałam ich z dworca, bo sami gubili się pośród peronów, tramwajów i tłumów ludzi. Pod tym względem byliśmy do siebie bardzo podobni. Szerokim łukiem omijałam koncerty, centra handlowe czy komunikację miejską w godzinach szczytu. Tłum powodował u mnie uczucie rosnącego napięcia, zawroty głowy, czasem duszności. Wolałam być wtedy sama, szczelnie zamknięta w swoim pokoju i otulona kołdrą, gdzie nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Z drugiej strony wielokrotnie wpadałam w panikę, kiedy byłam sama. Wydaje mi się, że żaden stan nie jest dla mnie odpowiedni.
Przy niej czuję się bezpiecznie, choć miewamy też gorsze momenty, jednak postanowiłam, że to ona będzie przechowywać zapasowy komplet kluczy. Pomimo różnic, jakie między nami były, jej obecność dawała mi względny spokój. Miałam wrażenie, że unoszę się w powietrzu i to ona prowadzi mnie przez życie. Nie musiałam myśleć, planować czy martwić się o zamknięte drzwi. Dawała mi poczucie ulgi, choć wielokrotnie wzbudzała irracjonalny strach swoją ekscentrycznością.
— Jak Ci mijają ostatnie dni wakacji? — zapytałam, żeby zmienić temat i nie wzbudzać większych podejrzeń moim zachowaniem.
— Szczerze? Nie mogłam się doczekać, kiedy do Ciebie przyjadę. Warszawa staje się dla mnie nudna. Ciągle Ci sami ludzie, te same miejsca… Przestaje mi się to podobać. Ostatnio wyszłam z Kaśką na kawę do Charlotte przy Placu Zbawiciela. To miało być zwyczajne, czwartkowe popołudnie, ale było kompletnie inaczej!
Patrzyłam, jak słowa wylewają jej się z ust, ale nic już nie słyszałam. Przestaje mi się tam podobać. Czy ona na pewno to powiedziała? Od lat miota się po całym kraju przenosząc się z jednego miejsca w drugie i nigdzie nie znajduje tego odpowiedniego. Zaczęłam wymieniać w myśli miasta, które już odhaczyła — Gdańsk, Wrocław, Warszawa, na chwilę Londyn i znowu Warszawa. Zaczynało brakować dla niej miejsca, co nasunęło mi na myśl, że być może zechce zamieszkać ze mną. Znowu pojawiło się to dziwne uczucie — ekscytacja pomieszana ze strachem.
— Słuchasz mnie w ogóle?! — zapytała głośniej, niż się spodziewałam.
— Tak, tak, przepraszam. Musiałam gdzieś na chwilę odpłynąć.
— Ostatnio zdarza Ci się to coraz częściej. A to oznacza, że przyszła pora na kawę! Wstawaj, wychodzimy.
Momentalnie zerwała się na równe nogi i udała się do mojej sypialni połączonej z małą garderobą. Zaczęła przerzucać ubrania ewidentnie czegoś szukając. Temat Kaśki skończył się tak szybko, jak się zaczął. Nie wyłapałam wielu szczegółów z tej opowieści, jednak czułam, jakbym wiedziała wszystko. Kawa, znajomi, impreza, alkohol, poranny powrót do domu. Zawsze wyglądało to tak samo. Nie musiałam słuchać, żeby wiedzieć, co chce mi przekazać.
— Hana! Chodź wreszcie tutaj! — zawołała.
Wstałam z mojego ulubionego fotela z Ikei i powłóczystym krokiem udałam się do sypialni, skąd dochodziły dźwięki muzyki. Stanęłam w progu i zobaczyłam, jak przegląda moje ubrania, szafka po szafce, wymachując rytmicznie biodrami do naszej starej playlisty na Spotify. Jest idealna. Od głowy po czubki palców mieści w sobie wszystko, co sama chciałabym mieć. Jej długie brązowo czekoladowe włosy opadają falami na smukłe ramiona. Nieskazitelna cera jest jedynie lekko podkreślona makijażem. Zdaje się mieć idealne proporcje, o ile takie istnieją. Ma w sobie nieugiętą pewność siebie, którą emanuje już przy pierwszym spotkaniu. To zawsze ona była bardziej otwarta, uśmiechnięta, zdolna. Ja pozostawałam w cieniu. Obserwowałam ją jeszcze przez chwilę, przypominając sobie naszą przeszłość, co sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Dołączyłam do Manii i wspólnie tańczyłyśmy i śpiewałyśmy, wybierając ubrania, jak na dziecięcym pokazie mody.
Nasze stosunki były mieszane. Nieraz nie potrafiłyśmy bez siebie żyć, a innym razem chciałyśmy się pozabijać. To przyszło z wiekiem — z jedności stałyśmy się dwoma biegunami magnesu. Działałyśmy na siebie toksycznie. Kiedy ja coraz bardziej się zamykałam, ona wychodziła na światło dzienne. Początkowo nie wyobrażałam sobie życia bez Manii, w końcu to ona utrzymywała moje lęki z daleka od rodziców. Dzięki niej potrafiłam się śmiać, kiedy ogarniał mnie smutek. Mania była wtedy silna, może nawet zbyt silna.
Wychowywałyśmy się z Manią w domu idealnym. Rodzice dbali o nas i naszą edukację. Co roku wyjeżdżaliśmy na wakacje, skąd przywoziliśmy masę wspomnień i pamiątek. Kłótnie czy nieporozumienia czasem się zdarzały, to całkowicie normalne, jednak głównie w okresie dojrzewania. Mania zdecydowanie mocniej przeszła ten czas. Można powiedzieć, że była buntowniczką, czasem była emo i chodziła ubrana cała na czarno, z grzywką zasłaniającą połowę twarzy, a czasem ubrana na różowo wyjmowała stare lalki Barbie i układała je na półkach. To był okres, w którym różniłyśmy się diametralnie, ale problemy zaczęły się kilka lat wcześniej. Zawsze czułam się kochana, doceniana i chodziłam cały czas uśmiechnięta, aż do momentu. Zmiany nadeszły zbyt szybko.
Po raz pierwszy poczułam się inaczej w wieku 7—8 lat. Wróciłam ze szkoły do domu sama, ponieważ mieszkałyśmy praktycznie naprzeciwko. Mama skrupulatnie zadbała o to, żebym umiała i mogła sama o siebie zadbać. Rodzice często wracali do domu późno i wtedy to na mnie spoczywała opieka nad samą sobą i Manią. Nie miałam z tym problemów. Wracałam do domu, jadłam przygotowany przez mamę obiad, odrabiałam pracę domową, oglądałam telewizje lub czytałam i szłam spać. Sama pilnowałam swoich lekcji i chętnie się uczyłam. Nie chciałam przysparzać rodzicom większej ilości problemów. Mieli ich na głowie wystarczająco dużo. Mogłam na nich liczyć, ale nie chciałam, tego nadużywać. Mama zawsze mówiła, że jestem „bezproblemowym dzieckiem”. Chwaliła się mną, a to sprawiało mi dużą przyjemność. Chciałam taka być. Chciałam być bezproblemowa.
Wszystko zmieniło się tego jednego dnia. Po powrocie zapowiadał się to typowy dzień, ale kiedy nadszedł wieczór, a dom pogrążył się w ciemności, poczułam, że nie jestem sama. Chociaż byłam, ponieważ Mania jak zwykle była z koleżankami. Moje ciało zaczęło sztywnieć, czułam, jakby ktoś wykręcał mi dziurę w brzuchu. Po chwili nie mogłam złapać oddechu, bałam się ruszyć z miejsca. Patrzyłam w przestrzeń przed sobą — korytarz, łazienka, salon, kuchnia. Wszystko, co było mi dobrze znane nagle stało się zupełnie obce i niebezpieczne. Chciałam zamknąć oczy, jednocześnie bałam się tego zrobić. Bałam się, że kiedy je otworzę, TO będzie przy mnie. Nigdy nie mogłam tego wytłumaczyć czy opisać w jakikolwiek sposób, ale czułam obecność. Siedziałam na łóżku z książką, trzęsłam się i wtedy usłyszałam: “Hana”. Szept, jak powiew wiatru, który delikatnie rozwiewa włosy. Coś ledwie słyszalnego, a jednak tak wyraźnego, że nie mogłam się przesłyszeć. Trwałam w bezruchu, który przerwał dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Mama weszła do domu zmęczona, a kiedy spojrzała na mnie, jej mina wskazywała na rosnące zmartwienie. Nie mogłam do tego dopuścić. Zmusiłam się do uśmiechu i pobiegłam ją przywitać.
W nocy nie mogłam spać i myślałam o tym, co się ze mną stało tego wieczoru. Na następny dzień poszłam do szkoły, a po powrocie opowiedziałam wszystko Manii. Siedziałyśmy w domu same, na podłodze i zajadałyśmy się słodyczami, korzystając z tego, że rodziców nie ma. Wtedy zawiązałyśmy pakt, który trwa do dzisiaj. Kiedy przychodzi TO, idę do Manii.
Ona uosabia w sobie wszystko to, czego nie mam, a chciałabym mieć. Jesteśmy bliźniaczkami, a odnoszę wrażenie, że to na nią spadł cały czar i urok. Mi dostały się okruchy. Jest piękna, otwarta, pewna siebie. Ja zamknięta, żyję z dala od spojrzeń innych osób. Mania zawsze ma coś więcej. Włosy takie same, ale jej są jednak bardziej gładkie i ułożone. Taka sama twarz, a jej wydaje się nie mieć żadnych niedoskonałości. To samo ciało, a jednak to moje jest skalane bólem. Zazdrościłam jej tego. Wielokrotnie chciałam być jak ona. Chciałam być Manią.
Moje dzieciństwo opierało się głównie na samotnej zabawie, czytaniu i odrabianiu lekcji. Chodziłam do szkoły bardzo niechętnie, często wytykana palcami za najmniejszy błąd. Nikomu się nie skarżyłam, nie chcąc narobić sobie jeszcze większej ilości problemów. Nie byłam lubiana. Dzieci nie chciały się ze mną bawić, a ja uważałam ich zabawy za zbyt infantylne. Mam wrażenie, że za szybko dorosłam. Stałam się odpowiedzialna za siebie i swoje sprawy, choćby polegały tylko na odrabianiu lekcji. Siedziałam samotna — w ławce, pod klasą, przed szkołą. Przy tym nie byłam smutno, bo miałam Manię. Nie pamiętam zbyt wiele z przeszłości, wszystko wydaje się przykryte gęstą mgłą, przez którą nie mogę się przedostać. Amnezja wieku dziecięcego w moim przypadku rozszerza się na kolejne lata dorastania. Mój umysł zdaje się być ciągle przyćmiony, jakby przytłaczało go zbyt wiele myśli. Jako dziecko dużo marzyłam. Wymyślałam kolejne światy, w których uśmiech pojawia się na mojej twarzy choć trochę częściej. W których ludzie mnie zauważają, a ja zauważam ich. Relacje są proste, wszyscy chcą się ze mną przyjaźnić. W których — po prostu — byłabym Manią.
Rozdział 2
HANA
W końcu udało nam się wybrać ciuchy i wyszłyśmy z domu na kawę. Zmieniłam stare przetarte dresy na legginsy i gruby sweter, pod którym mogłam się ukryć. Przeszłyśmy przez osiedle do kawiarni znajdującej niedaleko mojego mieszkania oraz uczelni. Był początek roku akademickiego, więc miejsce było pełne studentów oraz starszej klienteli. Wewnątrz panował hałas, gwar i duszność. Od razu miałam ochotę uciekać, jednak Mania stanowczo mnie powstrzymała. Chwyciła mnie za rękę i przeciągnęła przez tłum ludzi do pierwszego wolnego stolika pod oknem. Byłam pod wrażaniem, jak sprawnie udało jej się pokonać taką przeszkodę. Jej głośne i stanowcze „przepraszam!” torowało nam całą drogę — od wejścia do stolika. Miałam wrażenie, że ludzie rozstępują się dla niej. Jakby była jakimś Mojżeszem idącym przez Morze Czerwone.
— No w końcu! Co zamawiamy? Masz ochotę na kawę czy wolisz raczej herbatę? O! Ja wezmę latte i kawałek tego ciasta. Szybko, wybieraj, bo idę zamawiać. — powiedziała Mania, jakby na jednym wydechu.
— Tak, no… Myślę właśnie, na co mam ochotę, ale chyba zostanę tylko przy małej kawie, dzięki. — odpowiedziałam siląc się na uśmiech.
Mania energicznie poderwała się z miejsca, a ja zostałam kompletnie sama. Patrzyłam, jak ponownie przechodzi przez tłum, zagadując do osoby, która znajduje się najbliżej baru. Kilka wymienionych zdań i Mania już kupowała nam kawę omijając całą kolejkę. Czekałam na nią i myślałam, jakby to było, choć na jeden dzień zostać Manią. Jeden raz poczuć się dobrze we własnym ciele. Ciele, które nie nosi śladów. Jeden dzień mieć pewność, że każdy słucha, kiedy mówię i tylko czeka, żebym znowu się odezwała. Tak wyglądali ludzie, którzy właśnie teraz śmiali się z czegoś, co powiedziała moja siostra. Co tak silnego można mieć w sobie? Myśli napływały do mojej głowy jak śnieżna lawina. Były nie do powstrzymania. Chciałam, naprawdę chciałam je zatrzymać. Ale one biegły i nie zważały na moje słowa. Jest lepsza. Ładniejsza, mądrzejsza, zabawniejsza. Pewna siebie, ekscentryczna, optymistyczna, idealna… Dzika. Jest dzika.
MANIA
Zostawiłam Hanę przy stoliku i szybko poszłam do baru, żeby złożyć zamówienie. Nie chciałam, żeby musiała na mnie długo czekać. Wiem, że nie lubiła zostawać sama, zwłaszcza w tak zatłoczonych miejscach. Wiem to, dlatego dbam o nią, odkąd byłyśmy dziećmi. Jestem przy niej, staram się zawsze jej doglądać i obserwuję, nawet kiedy jestem daleko. To moje zadanie. Nie mogę jej zostawić, bo nie poradzi sobie beze mnie. Dzięki mnie jeszcze jakoś funkcjonuje w tym popieprzonym świecie. Pełno tu niebezpieczeństw. Tam gwałt, tu zabójstwo, a jeszcze gdzieś prześladowanie. Ludzie nie są normalni, dlatego musze ją przed nimi chronić. Muszę, dlatego postanowiłam zostawić swoje życie w Warszawie i zamieszkać z Haną. Wiem, że tego potrzebuje. Nie, nie. Ona tego chce.
Wyrywam się z tych myśli i szybko przeciskam przez tłum, udając, że idę do kogoś, kogo znam. Oczywiście, że nie znam tutaj nikogo, pierwszy raz jestem w tej kawiarni. Kiedy jestem już przy kasie zaczepiam jedną z dziewczyn.
— Magda?! O matko, ale dawno Cię nie widziałam! Czy Ty schudłaś? Wyglądasz olśniewająco, kochana! — wypalam, nie myśląc nawet o tym, jakie słowa wypływają z moich ust.
— Hmm, chyba mnie Pani z kimś pomyliła. Nie mam na imię Magda, ale dziękuję za komplement. — odpowiada dziewczyna, wyraźnie skołowana, a jednocześnie na jej twarzy pojawiają się rumieńce.
— Kurcze, dałabym sobie rękę uciąć, że to moja Magda. Trudno, w takim razie nie przeszkadzam dłużej i życzę Wam miłego popołudnia! — czekam tylko, kiedy odejdzie od kasy i od razu przechodzę do składania zamówienia — Dla mnie będzie duża latte, ciasto marchewkowe i mała czarna, a płatność kartą.
— Okeeej, dzień dobry. Witamy w Blue Heaven. Już zapisuje. Brakuje tylko informacji, do którego stolika mamy podać zamówienie? — chłopak wlepia we mnie oczy, jakbym tę informację wypisaną na twarzy.
— O, tamten stolik przy oknie — wskazuję palcem i odwracam się — Tam siedzi moja sio…
— Chyba jednak się zmyła. Będziemy coś odejmować z zamówienia? — szybko odpowiada, a ja nie wiem, gdzie ona mogła się podziać. Zaczynam się niepokoić, dlatego chcę szybko zakończyć tę rozmowę.
— Nie, na pewno poszła do łazienki. To wszystko, dziękuję, zapłacę kartą, jak już wspomniałam.
Po udanej płatności szybko przechodzę przez tłum ludzie i siadam przy stoliku. Widzę, że Hana zostawiła otwartą torebkę, a w środku telefon. To upewnia mnie w przekonaniu, że jest w łazience. Co prawda, otwarta torebka nie jest najbardziej odpowiedzialnym posunięciem, na jakie stać 20-latkę, ale wybaczam jej. Do głowy przychodzi mi jedna myśl — okres. Na pewno rozpoczęła się jej miesiączka, ale żeby się upewnić, biorę do ręki telefon i wyszukuje aplikację z kalendarzykiem. Wskazuje, że ten dzień wypada dopiero za tydzień, ale kto wie. Zapewne wypadła wcześniej, przes stres związany z rozpoczęciem studiów. Ostatecznie, nie ma czym się przejmować, dlatego przechodzę do scrollowania social mediów i czekam, aż wróci z łazienki.
Trwa to dłuższą chwilę, ale kiedy słyszę za sobą kroki, jestem pewna, że to ona. Odwracam się, ale za mną stoi jedynie kelner, przygotowując się do rozłożenia zamówienia na stole.
— Siostra się odnalazła? — pyta chłopak stawiając przede mną latte.
— Jeszcze nie, ale czasem trzeba w łazience posiedzieć trochę dłużej, proszę się nie martwić. — uśmiecham się do niego tak szeroko, jak tylko potrafię — Długo już tu pracujesz?
— Zacząłem tak naprawdę niedawno. Dostałem się na studia i musiałem zacząć na siebie zarabiać. A co, widać, że jestem nowy? — jego policzki czerwienieją, a ręka z kawą zaczyna się trząść. O matko, jeszcze zemdleje mi tu z wrażenia.
— Nie, skądże! Świetnie sobie radzisz.
— Okej, to chyba wszystko. Aha, prawie bym zapomniał. Zostawiłaś to przy barze. — chłopak podaje mi złożone na cztery zdjęcie, które musiało wypaść mi z portfela, kiedy płaciłam.
— Dziękuję.
— Gdybyś chciała kiedyś wyskoczyć na kawę albo piwo to wiesz, gdzie mnie znaleźć. — chłopak uśmiechnął się i powoli oddalił od stolika.
Uśmiechnęłam się i obserwowałam jak zdenerwowanym i szybkim ruchem udaje się na zaplecze kawiarni. Rozłożyłam zdjęcie i zobaczyłam na nim nas — mnie, mamę i tatę. Byliśmy wtedy na wakacjach we Włoszech. Stoimy na tle Koloseum. Tata trzyma mnie na baranach i wszyscy wygłupiamy się. Brakuje na nim Hany. Uciekała od wspólnych zdjęć, zwłaszcza tych zabawnych. Szybko się peszyła, nie potrafiła się rozluźnić. Co towarzyszy jej do dzisiaj. To ona zrobiła nam to zdjęcie. Wtedy wszystko było jeszcze dobrze.
Mówi się, że w rodzeństwie potrzebny jest równomierny rozkład sił. Kiedy Hana zdobywała kolejne szóstki, ja miałam ochotę skakać i krzyczeć. Bynajmniej, nie z radości. Chciałam zwrócić na siebie ich uwagę. Pokazać, że ja też tu jestem i jestem warta choćby małego spojrzenia. Też mam coś ważnego do powiedzenia. Kiedy nadarzała się taka okazja, wychodziłam z cienia i zwracałam uwagę wszystkich dookoła. Najpierw rodziców, potem nauczycieli, a na końcu rówieśników. W gimnazjum rozkwitłam i przerodziłam się w pięknego łabędzia, z którym każdy chciał zamienić choćby słowo. Lubiłam to uczucie, kiedy koleżanki czekały na mnie pod klasą, a chłopcy patrzyli z otwartymi ustami, jak przepływam szkolnym korytarzem. Mogli patrzeć, ale nie pozwalałam im się do siebie zbliżyć, póki sama tego nie chciałam. To ja stawiałam warunki. Poczucie władzy, jaką wtedy posiadałam było lepsze niż każde inne. Kiedy coś mówiłam — słuchali. Kiedy coś robiłam — patrzyli.
Chłopcy mnie intrygowali od najmłodszych lat. Kiedy poznałam Maćka miałam zaledwie 13 lat, a on — 17. Wyglądałam doroślej niż moje szkolne koleżanki, dzięki czemu nikt mnie nie podejrzewał o niepełnoletność. W sklepie nigdy nie pytali o dowód, co tylko przysparzało mi znajomych. Maciek stał pod stacją benzynową i palił papierosa, kiedy weszłam do środka, żeby kupić tanie wino. Moje przyjaciółki czekały na mnie w podekscytowaniu, a ja byłam pewna, że nic nie stanie mi na drodze. Przechodząc spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się, on tylko patrzył. Podchodząc do kasy, kątem oka widziałam, jak wchodzi za mną. Trafiłam na Andżelę — wyjątkowo wredną babę, która lata świetności miała już za sobą. Nigdy za mną nie przepadała, a na moje nieszczęście znała rodziców. W zbyt dużych, ciemnych okularach poprosiłam o butelkę Kadarki. Kasjerka spojrzała na mnie i zaczęła się drwiąco śmiać. Rozglądałam się na boki zaniepokojona, kiedy Maciek podszedł i wyłożył na ladę banknot 50 zł. Kiedyś to była fortuna. Ona jest ze mną — powiedział, a ja uśmiechnęłam się wiedząc, że wygrałam to starcie.
Chłopak przedstawił się i zaprosił mnie wraz z przyjaciółkami na imprezę do remizy. Słyszałam o tym miejscu, ale nigdy tam nie byłam. Moje przyjaciółki — Edyta i Olka stchórzyły, ale Kaśka poszła ze mną. Była moją wierną towarzyszką od remizy, po czasy teraźniejsze. Z Maćkiem straciłam dziewictwo i wspominam to, jako najwspanialszą noc w moim życiu. Nie było płatków róż i czekoladek, ale była prawdziwa namiętność. Do tej pory pamiętam jego zapach, choć wypiłyśmy wtedy z Kaśką bardzo dużo wina i innych alkoholi. Nad ranem wróciłyśmy do niej. Moja przyjaciółka wychowywała się w pięknym, dużym domu, który był wiecznie pusty. Rodzice podróżowali, zostawiając Kasię pod opieką dziadka, który był przygłuchy i wiecznie zasypiał w fotelu. To była przyjaźń idealna.
Rozdział 3
HANA
Wiedziałam, że te myśli mogę zakończyć tylko w jeden sposób. Szybko otworzyłam torebkę, ale nie mogłam znaleźć tego, czego szukałam. Zdenerwowana zaczęłam liczyć w głowie cyfry od 100 w dół, jednocześnie wyrzucając na stolik zawartość torebki. Jest. Jednym ruchem zsunęłam wszystko z powrotem i pobiegłam do łazienki.
Jakaś część mnie nie chciała tego robić, ale wiedziałam, że muszę. To było jedyne wyjście. Mania nadal stała przy barze, a ja nie chciałam teraz nawet jej. Chciałam być daleko, sama. Tylko ja i cisza. Usiadłam na krańcu zamkniętej toalety i zsunęłam spodnie. Wysunęłam z ręki mały scyzoryk i przesunęłam ostrzem po wewnętrznej stronie uda. Fala myśli, jaka przechodziła przez moją głowę została spłaszczona, a na jej miejsce pojawił się ból. Ból, który jednocześnie przynosił najlepsze ukojenie. Oderwałam dwa listki papieru toaletowego i przyłożyłam do świeżej rany. Oparłam głowę o ścianę, zamknęłam oczy i pozwoliłam krwi wypływać z mojego ciała. Mały, cichy strumień, który zatrzymywał się na gładkiej powierzchni papieru toaletowego.
Siedziałam tak dłuższą chwilę, ale krew w końcu przestała płynąć. Wytarłam dokładnie ranę, spuściłam papier w toalecie i wciągnęłam spodnie. Kilka powolnych wdechów pozwoliło mi wyjść z łazienki.
Nie pamiętam, kiedy to się zaczęło, ale byłam jeszcze dzieckiem. Ataki paniki połączone z paraliżującym strachem zdarzały mi się wtedy coraz częściej. Mania pomagała mi w ukrywaniu tego przed rodzicami. Nie chciałyśmy ich martwić, dlatego same sobie z tym radziłyśmy. Siostra znajdowała dla mnie zadania, które miałam wykonywać, a wtedy moja uwaga skupiała się na czymś innym. Byłam wtedy chyba za mała, żeby celowo przecinać strukturę swojej skóry, ale podczas jednego z napadów smutku poznałam smak bólu. Poszłam do kuchni, żeby pomóc mamie w robieniu sałatki. Miałam jakieś 11 lat. Mama się spieszyła, ponieważ niedługo mieli zjawić się pierwsi goście. Zapewniłam, że sama dam radę pokroić warzywa. Dostałam mały nóż, deskę i kilka warzyw. Na początku szło mi całkiem nieźle, a przynajmniej tak twierdziła mama. Krojąc kolejne z kolei warzywo, moje myśli wciąż krążyły gdzieś w temacie końca świata. Tak, to był częsty temat moich dziecięcych rozważań. Czy świat się skończy, kiedy to się stanie i jak, gdzie wtedy będę, czy mogę być z mamą, czy mogę nie umierać? A jeśli umrą wszyscy, to czy ja też mogę? Nagle myśli zostały przerwane. Ból. Spojrzałam spokojnie na swoją dziecięcą dłoń i zobaczyłam, jak strużka krwi wylewa się z rany i płynie wzdłuż ręki. Patrzyłam na nią. Była taka spokojna, jak strumyk w lesie, w ciepły wiosenny dzień. Dopiero po chwili się odezwałam. Mamo. Spojrzała na mnie. Szybko zaczęła przemywać ranę, wołać tatę i wyjmować apteczkę. Zdezynfekowała dokładnie ranę, całując i przepraszając jednocześnie. A ja nie wiedziałam za co. To przecież wspaniałe uczucie, mamo.
Epizody smutku, paniki i strachu przewijały się przez moje życie co jakiś czas. Pewnego dnia po prostu znalazłam stary podręczny scyzoryk taty i wysunęłam ostrze. Przystawiając je do słońca patrzyłam, jak mieni się jego czubek. Mimowolnie dotknęłam go palcem wskazującym. Nic się nie stało. Patrzyłam na swój palec i ostrze, ale nic się nie stało. Nie było krwi, ani bólu. Zaczęła rodzić się złość. Nawet tego nie jesteś w stanie zrobić dobrze. Było lato. Siedziałam przy oknie w krótkich spodenkach. Spojrzałam na swoją nogę. Za dużą, zbyt grubą, niedoskonałą. Szybko i mocno przejechałam po niej ostrzem i to poczułam. Wreszcie to poczułam.
Rozdział 4
WOJTEK
W jednej sekundzie wywróciła moje życie do góry nogami. Pracowałem tu od niedawna, a już wiedziałem, że usługi nie są mi pisane. Ludzie zbyt często mnie denerwowali. Ich zachowanie było irytujące. A czemu to jest takie drogie, moja kawa jest zimna, proszę mnie najpierw obsłużyć, a ta pani się wepchnęła… I tak kurwa bez końca. Cały zasrany dzień. Nie mogłem jednak narzekać na zarobki, a z napiwków też się czasem uzbierała przyjemna sumka.
Kiedy zauważyłem, że jakaś dziewczyna wpycha się w kolejkę to wyczuwałem kolejną dramę. Obojętnie przysłuchiwałem się rozmowie, w jaką wplątała dziewczynę stojącą przy kasie. Szczerze mówiąc, trudno było mi ukryć uśmiech, bo była w tym naprawdę niezła. Podeszła do kasy, ale nikt z kolejki się nawet nie ruszył. To wydawało się zupełnie naturalnie, że przepuszczają akurat TĘ dziewczynę. Uniosłem wzrok znad kasy, kiedy usłyszałem, jak zalewa mnie potok słów. Nawet nie zdążyłem wydukać wyuczonej formułki, kiedy ona trzymała już w dłoni kartę. Spojrzałem na nią i coś jakby mnie przeszyło. Od głowy, przez klatkę piersiową, brzuch, biodra do stóp. Jak rażony piorunem odpowiedziałem, choć sam nie wiem, jakie słowa się ze mnie wylały. Była elektryzująca. Wydawało mi się, że widzę tylko ją, a gdzieś w tle przewija się tłum ludzi. Obsłużyłem ją machinalnie, nie skupiając się na tym, co robię. Kiedy odeszła, trwałem w tym stanie zawieszenia, aż następny klient po raz kolejny nie upomniał się o uwagę. Podniósł coś z ziemi i podał mi to mówiąc, że chyba wypadło poprzedniej klientce z portfela. Wziąłem do ręki coś jak papier, złożony w kostkę. Chciałem to otworzyć. Zobaczyć, co może kryć taka dziewczyna. Musiałem się jednak powstrzymać. Szybko zakończyłem transakcję z klientem, wziąłem do ręki zawiniątko i przeszedłem przez zaplecze, ku niezadowoleniu czekających ludzi. Rzuciłem szybko, że idę na fajkę i wyszedłem za budynek kawiarni, tylnym wyjściem. Spojrzałem na okolicę. Stare kamienice, kubły na świecie, brud. Dobrze, że ludzie nie widzą tego, co kryje się za błękitnymi ścianami kawiarni. Na słońcu, tuż obok mnie wygrzewał się rudo-biały kot. Wyjąłem z kieszeni niebieskie Pall Malle i odpaliłem papierosa, jednocześnie bezwiednie gapiąc się w nie swoją własność. Szybko wypaliłem i pod wpływem adrenaliny rozłożyłem kartkę. Moim oczom ukazała się fotografia przedstawiająca rodziców z córką. Wyglądali na szczęśliwych. Jakieś ciśnienie nagle ze mnie zeszło, kiedy uzmysłowiłem sobie, że tak naprawdę bałem się, że znajdę w środku jakiś znak po innym mężczyźnie. Ulga, która nadeszła napełniła mnie pewnością siebie, dlatego szybko wróciłem do środka. O mały włos, a Aśka zaniosłaby jej zamówienie do stolika.
— Ja to zrobię — powiedziałem szybko i wyrwałem jej tacę, prawie rozlewając starannie przygotowaną kawę.
— Okeeej, rycerzu w srebrnej zbroi — odpowiedziała z przekąsem.
— Co? O co Ci chodzi?
— Nic, tylko widziałam, jak gapiłeś się na tę laskę przy kasie. Leć, uwódź, zdobywaj. — ostatnie słowa wypowiedziała wręcz teatralnie, unosząc prawą dłoń do czoła i uginając nogi, jakby zaraz miała zemdleć.
— Spadaj — odpowiedziałem szybko i poszedłem w stronę stolika, słysząc za sobą tylko głuchy śmiech.
Zanosząc zamówienie patrzyłem, jak pięknie wygląda w popołudniowym słońcu. Właśnie zaplatała swoje długie włosy na czubku głowy, ukazując długą szyję, okrytą miękkim swetrem. Chcąc zatrzymać tę chwilę trochę dłużej przystanąłem parę kroków przed stolikiem. Trwało to chyba jednak zbyt długo, bo dziewczyna zamaszyście odwróciła się w moją stronę. Udawałem wyluzowanego, jakbym codziennie nosił zamówienia do stolika, choć moja praca opierała się głównie na przyjmowaniu i przygotowywaniu zamówień. Jak trzeba, to na zmywaku też postałem, ale nie miałem nic wspólnego z kelnerowaniem. Wymieniliśmy kilka zdań i choć mógłbym trwać tam bez końca, to szybko zniknąłem na zapleczu, żeby wypalić jeszcze jednego papierosa.
Kiedy emocje opadły wyszedłem do stanowiska, z nadzieją, że ruch się zmniejszył. Nic bardziej mylnego. Oferta lunchowa tylko przyciągała studenciaków i corposzczurów. Zerkałem co jakiś czas na stolik nr 5, przy którym siedziała… Kurwa, nawet nie wiem, jak ma na imię. Zajebiście to rozegrałeś, Wojtek. Gratulacje. Dobra, złapię ją, gdy będzie wychodzić. Przy kolejnym zamówieniu spojrzałem w jej stronę, ale nigdzie jej nie dostrzegłem. Rozejrzałem się nerwowo przerażony, że już wyszła, a ja przegapiłem swoją szansę. Nagle zauważyłem, że wychodzi z łazienki i siada przy stoliku. Nadal była sama. Siostra musiała jednak wyjść. Ona także szybko dopiła swoją latte, zjadła pół porcji ciasta i zebrała swoje rzeczy. Kurwa. Nie dam rady teraz wybiec i spytać o jej numer albo chociaż imię. Słuchając, jak kolejny klient zamawia bezkofeinową latte na mleku sojowym, patrzyłem, jak wychodzi z kawiarni. Żałuję, że nie pracuje w Starbucksie. Chociaż miałbym imię na kubku.
Wróciłem do domu po 20-tej. To był długi dzień, po którym miałem ochotę tylko zamknąć się w pokoju i walnąć twarzą na łóżko. Do końca zmiany czekałem, aż wróci. Spoglądałem w stronę drzwi, patrzyłem w okna, ale nic nie wskazywało na jej nieoczekiwany powrót. Aśka jeszcze trochę mnie pomęczyła, ale w końcu przyznała mi rację, że dziewczyna ewidentnie ma w sobie coś, co zaburza czasoprzestrzeń. Na szczęście była w szczęśliwym związku z Kornelią, dlatego nie planowała odbić mi TEJ dziewczyny. Tak się złożyło, że kiedy zacząłem pracę w Blue Haeven, zakończyłem prawie dwuletni związek z nikim innym, jak Kornelią. Byliśmy razem jeszcze w liceum, ale teraz wiem, że to był związek utrzymywany na oparach czegoś, co dawno wygasło. Nasze zakończenie związku za porozumieniem stron miało miejsce właśnie w tej kawiarni. Obsłużyła nas bardzo miła Asia, która w niedługim czasie stała się obecną dziewczyną mojej byłej. Najwyraźniej, nigdy nie wiesz, gdzie czeka miłość. A może to ta kawiarnia tak działa na ludzi?
Dźwięk powiadomienia z Messengera wyrwał mnie z powrotu do przeszłości. Podniosłem telefon na wysokość twarzy. Rozpoznał mnie i odblokował się ukazując wiadomość od Tymona. Pisał coś o piwie, nowym pubie i studenckich czwartkach. Była dopiero 20-ta, ale po wiadomościach widziałam, że mój przyjaciel ma za sobą już wyczerpujący wieczór. Nie miałem ochoty na spotkania, ale po kilkunastu wiadomościach i telefonach zebrałem rzeczy i wyszedłem na tramwaj.
Całą trasę z Zabłocia na Stare Miasto pokonałem w kilkanaście minut. Przesiedziałem wpatrzony w okna i szybko uciekające budynki. Wśród postaci szukałem tej jednej, choć tak naprawdę było to bezcelowe. Wiedziałem, że moja szansa już przepadła i dziewczyna z kawiarni nie pojawi się przede mną ot tak. Mimo wszystko czułem, że to nie jest koniec. Coś mówiło mi, że jeszcze ją spotkam.
Wysiadłem i kierowałem się w stronę wskazanego przez Tymona pubu. W środku było dużo miejsca, ludzie siedzieli przy barze lub niskich stolikach. Znaczna większość stała, powoli sącząc kolejne piwo. Na telebimach leciał jakiś mecz, ale piłka nożna nigdy mnie nie interesowała. W przeciwieństwie do mojego przyjaciela. Można powiedzieć, że to dzięki niemu udało mi się przeżyć w Krakowie te kilka miesięcy. Kiedy pierwszy raz wracaliśmy do mieszkania z imprezy nocnym autobusem, zaczepiła nas grupka chłopaków. Gdyby nie Tymek nie wyszedłbym z tego cało, a jedynym pytaniem, jakie nam zadali było — Wisła czy Cracovia? Na szczęście mój przyjaciel szybko zorientował się, w której części miasta jesteśmy i jaka odpowiedź była od nas oczekiwana. Skończyło się na zbiciu piątek i poszliśmy w swoją stronę. Sam zapewne skończyłbym z obitym ryjem.
Z daleka dostrzegłem grupkę ludzi, a wśród nich Tymona i jego znajomych — Młodego i jego dziewczynę Olę, Paulę, Ewkę, Huberta, Olka i Szymona. Było jeszcze kilkoro, których nie kojarzyłem. Tymona znam tak naprawdę od dzieciaka. Nasze rodziny znają się jeszcze z czasów studenckich, więc często się widywaliśmy. Ja wychowałem się bliżej gór, on jest rodowitym krakowiakiem. Kiedy dostałem się tutaj na studia wiedziałem, że zamieszkamy razem. Wynajęliśmy nieduże mieszkanie w okolicy Zabłocia, skąd mamy blisko na uczelnie, a ja także do pracy. Tymon nie martwi się pieniędzmi, bo póki co to rodzice zapewniają mu dostatnie życie. Ja nie miałem takiego szczęścia, a dodatkowo nie chce ich obciążać, dlatego sam zarabiam na swoje utrzymanie. Opłaca się to nie tylko pieniężnie — gdyby nie to, nie poznałbym jej. Chociaż teoretycznie się nie znamy. Jeszcze.
— No siema! Siadaj, siadaj, piwo stygnie! — zawołał donośnym głosem Tymon, jednocześnie skupiając na nas wzrok ludzi dookoła.
— Jasne, dzięki. Cześć wszystkim — przywitałem się i usiadłem obok Pauli.
— Jak Ci minął dzień? — zapytała, jednocześnie odwracając się od dotychczasowego rozmówcy i poprawiając koszulkę na ramiączkach z mocnym dekoltem.
— Taaa, no dobrze. W pracy byłem, więc nic ciekawego. — odpowiedziałem zdawkowo.
Dziewczyna cały czas próbowała skupić na sobie moją uwagę, ale bez większego rezultatu. Byłem pod wrażeniem jej zaangażowania. Odkąd się poznaliśmy, pojawia się na każdym spotkaniu, choć podobno wcześniej unikała miejscówek takich, jak ta. Po kilku próbach wstaje, wyciąga z rozmowy swoją przyjaciółkę Ewę i razem kierują się w stronę łazienki.
— Stary, gdyby taka laska, jak Paula chciała choć zamienić ze mną słowo, to szedłbym w to, jak w dym! Daj się w końcu ponieść! To nie musi być od razu wielka miłość, ale widać, że ona też na nią nie liczy… Hahaha! — Tymon świetnie bawił się przy tym temacie i skutecznie wciągnął w to Huberta.
— O Boże, nie daj mi marzyć! Byłoby tak, i tak, i… — zaczął, ale przerwałem.
— Dobra, starczy. W końcu ona też da sobie spokój. Nie jestem taki, jak Wy, idioci.
Nie mogłem się nie zgodzić z moimi kolegami. Paula była bardzo ładną dziewczyną, ale oprócz tego nie miała wiele do zaoferowania. Jej zainteresowanie mi schlebiało, ale nie chciałbym robić niczego na siłę. Do niedawna wydawało mi się, że jeszcze za wcześnie. Oprócz Kornelii w moim życiu nie było zbyt wielu dziewczyn. Jako dzieciak wolałem grać z kolegami w piłkę, w gimnazjum skupiłem się na nauce, a w liceum… Wtedy poznałem Kornelię. Chodziliśmy do równoległych klas, ale ona była znana i lubiana — w przeciwieństwie do mnie. Nie byłem najbardziej popularny, zwłaszcza wśród nowych uczniów z wyższych sfer. Musiałem się trochę podporządkować środowisku, czego teraz żałuję. Liceum to tak naprawdę jeszcze zgraja dzieciaków, którym wydaje się, że są dorośli. Dopiero z niego wyszedłem, a już widzę, jak katastrofalne w skutkach może być obecne szkolnictwo. Mając zaledwie 18 lat mamy dokonywać wyborów. Jednego dnia z 17-letniego dziecka, które samo nie może zgłosić się do lekarza, stajemy się 18-letnim dorosłym, który może wszystko. Problem w tym, że nie chcemy być już wtedy dorośli.
Kornelia była najpiękniejszą dziewczyną wśród pierwszoroczniaczek, przez co nie brakowało wokół niej chłopców. Zwłaszcza takich, jak moi obecni koledzy. W pierwszej klasie tylko patrzyłem na nią z daleka, a jednocześnie starałem się wtopić w środowisko. Coraz rzadziej spotykałem się ze starymi przyjaciółmi z podwórka, a częściej przebywałem z bogatymi dzieciakami. Kornelia też do nich należała, dlatego musiałem napiąć rodzinne zasady, żeby jej zaimponować.
Nie byłem typem podrywacza, więc rozmowy z Kornelią były bardzo oporne. Moi koledzy w szatni po WF-ie stale chwalili się kolejnymi podbojami, ale ten schemat mi nie leżał. Nie chciałem zdobywać i porzucać kolejnych dziewczyn. Chciałem być dla Kornelii kimś więcej. Chronić ją, opiekować się, kochać. Ona sama także przesiąkła tym środowiskiem. W środku była krucha, rozbita na tysiące kawałków, które razem staraliśmy się poskładać w całość. Byliśmy szczęśliwi, choć nasza relacja po pewnym czasie opierała się bardziej na przyjaźni niż miłości. Zawsze mówiła, że mam w sobie coś z bohatera. Ratuję złamane dziewczyny.