wszystkim, których kocham,
i którzy we mnie uwierzyli
Tabula rasa
tabula rasa
— czysta kartka w księdze życia —
zapisuję ją każdym oddechem
tabula rasa
— wleciał słowik przez otwarte okno
zatrzepotał skrzydłami
wyleciał…
tabula rasa
— tworzę swą historię
używając niewidocznego atramentu
odleciawszy…
zostawię ślad stopy
odlany w betonowej podłodze
zatrzymany w miejscu
odcisnę swoje piętno
w ludzkich sercach
dzielonych opłatkiem
przy stole świece
— gaśnie ostatni płomień
— tabula rasa —
wertuję kartki
trzepoczą skrzydła
powołany
w rozkoszy tworzenia,
miedzy formą, a treścią ugrzęzłam
dobieram słowa
i datuję interpunkcję
chcę byś zrozumiał,
co mam ci do powiedzenia,
chcę byś umysł wysilił,
zagłębił się w znaki
między wersami schowane
haustem własnej świadomości
chcę by cena nie grała roli
by słowa ponadczasowe były
odgrywały pierwsze skrzypce
będziemy grzeszyć
— ty ciekawością
— ja bezkresem swoich marzeń
dopłacimy za winy niezawinione
schowamy rachunek za życie
granice odeprzemy,
przesuniemy koniec wytrzymałości
na kolejny poziom
ludzkiego jestestwa,
zmyjemy z twarzy słone łzy
przyodziejemy uśmiech
chcę byś między tym,
co wiesz, a czujesz
znalazł odkupienie,
nie grzeszył swą wiedzą
i widział więcej niż koniec horyzontu
zatrzymaj się tutaj sekundę
zastanów
uwieś na jednym ze słów
prośba
nie karz
zapomnij w miłosierdziu
odetchnij w uldze
człowieczego wybaczenia
zdolnego do największych
poświęceń
nie karz
daj szansę na przebaczenie
którego sam kiedyś zapragniesz
zagubiony w plątaninie labiryntu dróg
powrotu do przeszłości
— w smudze cienia —
nie karz
oddaj światu co jego
wylej zgorzknienie
przepełniwszy czarę goryczy
obdartego mezaliansu
uczuć
nie karz…
— za moją ludzkość —
czasu czas
— mam czas —
czas mam na wszystko
kiedy młodością rosnę
ku lampom najwyższych
świateł boskości
mam czasu wiele
by marzyć marzeniami Schulza
i wątpić konradowską duszą
tyle mi jeszcze minut zostało
i godzin w kalejdoskopie
cierpień
— niewinnych owczych oczu-
nadejdzie pora i godzina
na każdą mą łzę upadłą
do dzbana tegoż jeziora
Hadesu zwycięstw
( mam czas )
na Twoje zielone oczy
wpatrzone usilnie
w serce które
nie chce już grać
i czas ma jeszcze czas
by nadać mi odpowiednie
imię do wieku
czas —
da mi ten czas
na uniesień dzień
i stratę skrzydeł świętości
jako upadłego anioła grzechu
mam tę chwilę
by zajrzeć ludziom w serca
i poznać prawdę
skrywaną najgłębiej
— nie mam już czasu —
być Prometeuszem
by zbawiać nasz świat
od bezsensu wojen międzyludzkich
— upodleń człowieka
nie starczy mi dni
by oddać
co zabrać musiałam
jako kredyt hipoteczny
na życie zaciągnięty
z rabatem
i nie wypłacę się nigdy
z żadnym planów
i obietnic wszelkich
kiedy rachunek wystawi
mi Bóg
czas nie ma czasu
by dać mi chwilę od siebie
*niby gratis od życia
— dwa w cenie jednego —
Schultz’a sklep
bez początku i bez końca
— postawić przecinek
tam gdzie kropka musi być
rozmyte
wyidealizowane
sceny z przeszłości zalewają oczy
wyolbrzymione
detaliczne
wspomnienia przenoszą
mnie w przestrzeń między
dwoma światami
bez początku jest mój świat
i bez końca
— nie postawię już żadnej kropki —
jestem na granicy jawy i snu
dojrzałam dziś do dzieciństwa
rozbawiam Cię swoim ruchem
— wychodzę z tej przyziemnej formy
jestem bez początku i bez końca
nie umiem odnaleźć się w czasie
i dać Ci czego Twa dusza pragnie
zmysłami obejmuje swe ciało
daje sobie czas na chwilę
chcę trafić tam
gdzie zamknięte bramy przede mną
— tłukę głową o metalowe pręty
błąkam się ulicami miasta
by odnaleźć swój sklep cynamonowy
mgła
Jestem ulepiona
z miękkiej gliny,
napełniona cierpkim winem
— krwistym powietrzem
które drażni nozdrza —
Jestem przepełniona wiatrem
i choć czasem płynie mi w żyłach
lodowaty żal — topnieję…
Jestem jak liść
niesiony przez wiatr,
szukający swej drogi,
przelatujący pośpiesznie
przez palce
A ty jesteś…
jak ogień w mym sercu
który rozgrzewa czarną krew
Jesteś jak słońce zatrzymujące światło
gdzieś we włosach
gdy plątam się między oddechami
Jesteś jak skrzydła
które niosą mnie przez życie
i pozbawiona ich lekko opadam
na ziemię
Jesteś jak noc
— spokojny i cichy —
bezpieczny
Losy
za drzwiami
za oknami
spłaszczone
od góry do dołu
po bokach
i w kątach
upchane
— oddechy
za zakrętami
w drodze
między kolejnymi
odwrotami
— para dłoni
uśpione
zamglone
zawsze przymknięte
w pojedynczym przeczuciu
drogą
lub niebem
ku ambiwalentnym
prawdom
za drogowskazami nieba
gdzie mosty i gwiazdy
w jedno schodzą się
jak radość i smutek
żalu przyjaciele
— dusze ludzkie
Miara cierpliwości
Zatrzymam w gardle smak
zwycięstwa,
w nozdrzach — iskry wolności
Rękami obejmę absurdalność
i przykleję się do antycznych bóstw,
by te ochroniły mi duszę
Zakopię bezwstydność
i octem zmyję z siebie ten cuchnący
odór dyktatury moich czasów
Połamię kości cierpieniu,
wyrwę korzenie tych bzdur
Pozbędę się twarzy z mej głowy,
zmiażdżę ją sobą
Tylko przytrzymam powieki,
żeby nie puszczały więcej łez
i między policzkami nie było śladów
Tylko zagłuszę pulsujące skronie,
by nie dawały świadectwa emocjom
Rozwałkuję ten kamień waszych i naszych serc
na szklanym podjeździe mojego odkupienia
kłótnia kochanków
w przeciwległych rogach pokoju
dwie pary oczu
ręce skrzyżowane
zranione serca
w przeciwległych rogach pokoju
stoją homeryckie mądrości
przekonane o swoich racjach
— kocham cię, ale… —
— kocham cię —
zmarszczki pokryły młode twarze
brwi ściągnięte
i gniewne spojrzenia
nikt nie da wam odpowiedzi
nie rozwiąże węzłów nieporozumień
— między wami noże —
a jednak troska wylewa się oknami
przykryta wściekłym podmuchem
świszczących oddechów
kolejny epizod między
dwojgiem ludzi
— całą mądrość przekazujesz
wydętymi wargami —
oczy spuszczone w dół
nie chcą na mnie patrzeć
cóż mam powiedzieć
gdy czerwień gniewu
zalewa moje skronie
— kocham cię —
mówię
Musiałeś być, zdarzyć się musiało
jest skutek
i musiała być przyczyna
bliżej mi nieznana
nieokreślona jakaś
coś się wydarzyć musiało
nie mam tylko odpowiednich informacji
by skleić to w całość
coś się zdarzyło
ponieważ
gdyż
albowiem
dlatego, że coś
innego się zdarzyć musiało
nie tobie
nie mnie
komuś poza naszym kręgiem
ale blisko wciąż
ani to ręka ani noga też nie była
ni to wypadek ni celowe zdarzenie