E-book
7.2
drukowana A5
46.84
Deirdre

Bezpłatny fragment - Deirdre


Objętość:
288 str.
ISBN:
978-83-8126-557-7
E-book
za 7.2
drukowana A5
za 46.84

“Pokocham go, tego, który ma włosy czarne jak kruk, skórę białą jak śnieg i usta czerwone jak krew”  “Deirdre of the Sorrows” (1910)


Jeżeli odnajdziesz w treści znajome obrazy, sytuacje, osoby lub miejsca, możliwe, że byłaś lub byłeś blisko...bardzo blisko.

19 marca 2013

1

Było wcześnie rano, gdy zadzwonił budzik. Otworzył oczy i dostrzegł bardzo słabe światło z trudem przebijające się przez okienne rolety. Budzik nie przestawał jazgotać. Musnął dotykowy ekran telefonu i natrętny dźwięk wyłączył się. Spojrzał na wyświetlacz. Prognoza pogody aktualizowała się co kilka minut i w tym momencie na ekranie widział chmurkę z płatkami śniegu.

— Jakby mi się chciało wstać tak mocno jak mi się nie chce — wymamrotał do siebie w sposób prawie niesłyszalny. Był w kiepskim nastroju, możliwe, iż był nawet trochę wściekły, choć nie potrafił sobie wytłumaczyć dlaczego. Czuł lekki ból w prawej stopie, ale nie zwracał na niego większej uwagi. Nie potrafił sobie przypomnieć skąd on się wziął, obstawiał przetrenowanie. Zsunął się na skraj łóżka i zaczął po omacku badać stopą parkiet w poszukiwaniu czegokolwiek cieplejszego niż, lakierowana na wysoki połysk, dębowa podłoga. Każda sekunda trzymania stóp na zimnym parkiecie wzmagała to dziwne, poranne zdenerwowanie. W końcu znalazł jeden klapek, a potem drugi.

Wyciągnął przed siebie ręce splatając palce i rozciągnął się, głośno ziewając. Dopiero to go rozbudziło i prawie przywróciło pełną świadomość. Wstał i poszedł do łazienki. Nie czuł się za dobrze. Właściwie to nigdy o tej porze dnia nie było dobrze. Ziewnął po raz kolejny. Lekki kac spłynął na twarz i jego widok dołożył swoje pięć groszy do porannego nastroju. Przemył ją trzy razy zimną wodą, ale zmęczone i podkrążone oczy nie chciały rozstać się z mężczyzną widocznym w lustrze.

— Obudź się w końcu… — warknął do postaci za szkłem.

Nie pomogło. Dokończył toaletę, choć nie było to przyjemne. Ubrał się jak zwykle, czyli przeciętnie. Niebieskie dżinsy, wytarty, obcisły czarny t–shirt i zmięta czarna bluza z kapturem. Miał przez chwile wątpliwości, czy nie lepiej byłoby ubrać coś bardziej eleganckiego. Tylko przez chwilę. Na rękę założył błyszczące chromem Seiko 5 z bransoletą w tym samym kolorze i czarną tarczą. Nic nie zjadł. Założył kurtkę, polarową czapkę, lekkie buty, czarne skórzane rękawice i sportowy plecak, wcześniej upewniwszy się, że jest w nim to czego potrzebuje: telefon, dokumenty, klucze do mieszkania i ładowarka do telefonu oraz plik papierów nad którymi pracował dzień wcześniej. Poddenerwowany wyszedł. Upewnił się w myślach cztery razy, czy nie zapomniał niczego ze swojej krótkiej checklisty. Zajrzał też ponownie do plecaka. Zszedł po betonowych schodach, skrzypnęły stare drewniane drzwi, wyszedł na zewnątrz.

— Mogłabyś sobie już odpuścić — powiedział do otaczającej go zimowej aury. Lodowaty wiatr sypnął igłami śniegu prosto w jego twarz. Zamarzył o wiośnie i cieplejszym dniu, ale nie trwało to długo, bo lodowate powietrze ponownie omiotło każdą część jego ciała i czar prysł. Właściwie to został zdmuchnięty. Ruszył przed siebie ślizgając się co kilka metrów na pokrytym ubitym śniegiem chodniku. Po kilku krokach zrozumiał, że mógł ubrać inne buty, cieplejsze. Zdenerwował się na samego siebie. Tego ranka był wyjątkowo negatywnie nastawiony do absolutnie wszystkiego. Wiatr kołysał lekko drzewami, otaczała go smutna szarzyzna. Szedł szybko wzdłuż rzędu zaparkowanych samochodów. Niektóre były bardzo ekskluzywne, inne przypominały kawałki złomu. Dostrzegał tą ogromną różnicę, która ponadto z roku na rok stawała się coraz większa. Po niecałych czterech minutach szybkiego marszu i trzykrotnej utracie równowagi, co o mały włos nie skończyło się upadkiem, dotarł do schodów stacji metra. Widząc kolportera darmowej gazety stojącego i marznącego przy pierwszym stopniu schodów poczuł żal. Po schodach prowadzących do metra schodził ostrożnie, były bardzo śliskie, ale z każdym stopniem przyczepność wiosenno — letniego obuwia stawała się lepsza. Podszedł do bramek stojących przed wejściem na peron, wyciągnął portfel ze specjalną kartą — biletem i przyłożył do czytnika. Zdążył zrobić krok i uderzyć udem w rurę, zanim dostrzegł czerwone światło. Zaklął w duchu. Technika nie nadążyła za samą sobą. Poczuł, że go to zainteresowało i zafascynowało, mimo, że przed sekundą zaklął na maszynę, która nieoczekiwanie zawiodła. Karty bezdotykowe oraz bilet zakłócały emitowane przez siebie sygnały. System nie potrafił ich rozróżnić.

— Co za kretyn to projektował? — pomyślał i na jego twarzy po raz pierwszy tego dnia pojawił się lekki uśmiech. Rozbawiało go, gdy urządzenia lub całe systemy projektowane i tworzone przez najmądrzejszych tego świata zawodziły w tak banalnych sytuacjach. Wyciągnął bilet, odblokował bramkę i wszedł na peron podobno najładniejszej stacji metra w Europie. Gdy tylko o tym pomyślał, ponownie się zaśmiał. Jego nastrój był wyraźnie rozhuśtany. Odczekał minutę i czterdzieści sekund, które dokładnie odliczał ciekłokrystaliczny wyświetlacz nad jego głową. Poczuł charakterystyczny podmuch, a po chwili usłyszał szum nadjeżdżającego pociągu i popiskiwanie hamulców. Rozsunęły się biało czerwone drzwi. Wsiadł do drugiego wagonu. Wiedział gdzie wejść by móc spokojnie zająć się swoimi sprawami. Choć strasznie mu tego brakowało, nie czytał w domu. Nie robił tego z dwóch powodów: braku czasu oraz potrzeby przedłużenia przyjemności jaka płynęła z czytania. Wolał spędzić nad jedną książką więcej czasu, a w przerwach w czytaniu snuć teorie i rozwijać wątki. Czasami czekał na powrót do czytania książki tak, jak dziecko czeka na Święta Bożego Narodzenia. Czas spędzony w zazwyczaj nudnym metrze miał zawsze wypełniony. Pociąg ruszył, a on stał w tłumie ludzi i czytał. Po minięciu piątej stacji metra, w wagonie zrobiło się luźniej. Na kolejnej stacji wokół zrobiło się nagle nienaturalnie dużo przestrzeni. Rozejrzał się za miejscem do siedzenia. Jego wzrok zderzył się ze wzrokiem siedzącej niedaleko kobiety. Trwało to sekundę, a może nawet mniej. Uśmiechnęła się tak, jak uśmiecha się osoba, która cię rozpoznaje. Zdziwił się. Nie mógł odnaleźć jej w pamięci, a nie miał z tym zazwyczaj problemów. Wściekło go to. Miała około trzydziestu pięciu lat — ocenił szybko. Stała w zasięgu ręki. Dwa miejsca siedzące obok niej były puste. Usiadł na jednym z nich. Usiadła obok i znowu na niego spojrzała. Tym razem zrobiła to dyskretnie. Teraz był już prawie pewien, że to nie może być przypadek.

— Albo czegoś chce, albo mnie zna — pomyślał, choć przez chwilę miał wrażenie, że powiedział to na głos. Kobieta patrzyła się tępo w ekran wyświetlający reklamy. Już wcześniej zauważył, że ludzie jadący metrem wyglądają jakby ich ktoś podłączał do komputera i wgrywał im informacje do głów. Schemat był zawsze taki sam. Wchodzą do wagonu, zachowują się naturalnie, metro rusza, ludzie milkną i zaczynają wpatrywać się w ekrany z reklamami. Lubił ich nazywać pendrive’ami. Jego zdaniem słowo pendrive albo memory stick idealnie definiuje dzisiejszego człowieka. Pendrive nie myśli. Jak pasażer metra.

Dziewczyna siedziała i gapiła się w ciekłokrystaliczny wytwór chińskiego producenta. Spojrzał na nią z boku i udając, że czyta, zaczął szybko rejestrować w pamięci dane. Czapka, smukła twarz, puchowa czarna kurtka, zielone dżinsy, wysokie kozaki, piwne oczy. Gdzieś już widział te rysy twarzy, miał nawet wytypowaną jedną osobę, ale nie na sto procent.

— Oczy zdradzają wiek. Może mieć więcej niż trzydzieści pięć lat — przeszło mu przez myśl. Szukał w pamięci i nie mógł znaleźć niczego, co pozwoliłoby mu potwierdzić lub odrzucić domysły. Poczuł się jakby to on był bramką na stacji metra, która nie potrafi rozpoznać biletu. Pociąg minął kolejne dwie stacje. Kobieta ciągle siedziała i gapiła się w to samo miejsce, a on ciągle szukał jej wśród dziesiątek poznanych kobiet.

— Może jedzie tam gdzie ja? — zastanowiło go to.

Nie przerywał poszukiwań. Zaczął się jej z premedytacją przyglądać, a ona zdawała się go nie zauważać. Dostrzegł wystające spod czapki włosy. Długie włosy były schowane pod szalem i kurtką. Były rude i wyglądały na naturalnie rude, choć to trudno było mu ocenić. Po chwili dostrzegł, że ma za mocny makijaż i to on może kierować jego poszukiwania w złą stronę. Odwrócił się od niej i zamknął oczy. W pamięci narysował jej obraz, rozpuścił włosy skrywane pod czapką i kurtką, a na koniec zmył makijaż. Była piękna. Miał jednak świadomość, że to jednak tylko wytwór jego wyobraźni. Otarła się niechcący o jego bark po czym wstała i podeszła do drzwi. Przedostatnia stacja. Wysiadając rzuciła spojrzenie w jego kierunku, on zrobił to samo. Przeniosła wzrok na siedzenie, z którego wstała. Trwało to ułamek sekundy, ale nie umknęło jego uwadze. Wyszła. Spojrzał na siedzenie obok, spodziewając się jakiegoś sygnału, wskazówki lub wiadomości. Niczego tam nie było. Odruchowo odczytał godzinę z Seiko 5. Była 8:32. Wysiadając na ostatniej stacji dostrzegł, że cały czas trzymał książkę w rękach. Zapamiętał numer strony i schował ją do plecaka. Nie używał zakładek. Rozejrzał się po peronie. Podskoczyło mu ciśnienie na myśl, że czeka go teraz dłuższy spacer z kontuzjowaną nogą. Nadal nie przypominał sobie dlaczego go ona boli. Ruszył przed siebie lekko kuśtykając.

2

Dojazd do pracy zajmował Magdzie mniej niż godzinę. Nie inaczej było tego dnia. Poszło gładko, ale zimą dotarcie od przystanku do firmy nie było proste. Idąc co kilkanaście metrów potykała się na nierównej drodze. Wyobrażała sobie jak komicznie muszą wyglądać ludzie chodzący po ośnieżonych chodnikach. Gdyby nagle zniknął śnieg, a ich kroki nie uległy zmianie, to wyglądałoby to jak dobry skecz Monhty Pythona. Spóźniła się kilka minut, ale nikogo to nie zmartwiło. Zresztą pracowała z samymi facetami i chłopcy grzecznie zaakceptowali jej spóźnialstwo. Miała trzech współpracowników, w tym szefa. Cieszyła się, że nie ma innej “zawistnej suki w stadzie”. Mogła rozsiewać feromony na lewo i prawo bez obaw o to, że ktoś wejdzie jej w paradę. Była wysoka, jeżeli 172 cm można tak nazwać, miała zgrabny biust, tyłek i niezłą figurę. Lubiła siebie. Ubierała się tak by zwracać na siebie uwagę mężczyzn. Miała wrażenie, że im też to pasuje, choć lubią ją nie tylko za to, ale też za jej zaangażowanie w pracę. Pracowała w małej firmie, a w małych firmach bardzo łatwo dostrzec efekty pracy. Nie rozmywają się między pracownikami. Dotarła na miejsce. Weszła do biura otrzepując buty ze śniegu.

— Kawa! — ryknęła tak głośno, że wszyscy podskoczyli. Zdjęła kurtkę i powiesiła na wieszaku.

— Muszę to zbadać. Potrafisz powtarzać prośby, które ci przekazuję niewerbalnie. Może zgłosimy się do jakiegoś show w telewizji? — rzucił ripostą Maciek.

— Nie sądzę — odpowiedziała i zaczęła się śmiać. — Twój system zawodzi, bo nie słyszę jaką kawę chcesz — dodała.

— Czarną, świeżo mieloną. Dziękuję i cześć tak na marginesie — złożył zamówienie Maciek.

— Znaj łaskę pani — jej głos był niski i poważny. — A reszta co? Dzień chłopaka kiedyś się skończy! — powiedziała.

— Dzień chłopaka jest za pół roku, ale miło, że pamiętasz. Dla mnie to co zawsze — dobiegł głos Arka z drugiego pokoju. Drzwi były lekko uchylone.

— A gdzie nasz ściemniacz? — tak nazywała Michała, z którym najwięcej miała wspólnych służbowych spraw do załatwiania na co dzień. Po pokoju zaczął rozchodzić się dźwięk pracującego ekspresu do kawy i jej aromatyczny zapach.

— Chyba mu wczoraj za dobrze poszło. Powinien niebawem się dokulać tym swoim czołgiem, o ile nie wybrał innego sposobu na dotarcie do pracy. Jeżeli było tak dobrze jak myślę, to będziemy mieli okazję czuć to “dobrze” co najmniej do południa — wyczerpująco odpowiedział Arek.

— To go dzisiaj pomęczę — powiedziała, kładąc Arkowi kawę na biurku.

Jej głos był spokojny i ciepły. Maciek poczuł jej perfumy i zazdrość, że to nie on będzie “męczony” dzisiaj przez Magdę.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich rozpromieniony Michał. Od razu było widać, że jeszcze ma coś we krwi. Był tak podniecony sukcesem spotkania z dnia poprzedniego, że z wypowiadanego potoku słów niewiele można było wychwycić. Ponieważ nikt go nie chciał w takim stanie słuchać, usiadł i zamilkł. Zaczął sapać jakby przebiegł właśnie dwa kilometry.

— Ogarnij się i potem pogadamy — zaproponowała Magda.

— OK, spieszyłem się i trochę jestem zziajany — odparł i podszedł do swojego biurka.

Rozpakował plecak, włączył komputer, wyciągnął telefon i sprawdził na dużym dotykowym wyświetlaczu czy nie ma żadnych wiadomości. Następnie poszedł zrobić sobie kawy.

3

Z pracy wyszedł chwilę po siedemnastej. Na zewnątrz nic się nie zmieniło, a prognozy dla Warszawy na dzisiaj nie wyglądały zbyt optymistycznie. Śnieg zacinał mocno małymi jak ziarenka piasku płatkami. Jeden płatek wpadł mu do oka. Przeklął na głos, co traktował jak naturalną reakcję swojego układu nerwowego. Ruszył w stronę stacji metra. Ból nogi ustąpił. Musiała być to chwilowa kontuzja. Może uderzył się podczas snu? Nie potrafił sobie nadal przypomnieć co się stało, zaczął też powątpiewać w przetrenowanie. Doskwierał mu głód, więc kupił sobie po drodze małą bułkę. Postanowił po powrocie do domu zjeść coś ciepłego. Szedł, żując pieczywo i spoglądając na nowobogackie betonowe otoczenie. Duże pięciopiętrowe budynki były rozstawione dość rzadko wzdłuż szerokiej ulicy. Wyglądało to obrzydliwie. Tęsknił za klasyczną architekturą, za starym budownictwem. W drodze do metra towarzyszyła mu ta sama myśl, która nie opuszczała go od rana. Nie potrafił się dziś w pracy skupić na zbyt wielu służbowych rzeczach. Ruda. W głowie miał rudą kobietę, którą musiał odnaleźć w pamięci. Zszedł do metra. Tym razem nie dał się technice i odseparował kartę płatniczą od biletu. Bramka nie stawiła oporu. Na peronie stał pociąg i czekał na pasażerów. Przyspieszył kroku i wskoczył do niego na chwilę przed zamknięciem się drzwi. Usiadł na samym końcu wagonu i wyciągnął książkę. Zaczął od zapamiętanej strony. Przeczytał kilka akapitów i uświadomił sobie, że niczego nie zapamiętał. Odpuścił sobie. Rozejrzał się dookoła. Nikogo nie rozpoznał. Pomyślał, że musiał już minąć ze dwie lub trzy stacje, ponieważ zaczęło robić się tłoczno. Mniej więcej w połowie drogi coś sobie przypomniał. Był to detal, który mógł łączyć te dwie postaci. Nie wiedząc czemu przeszedł go dreszcz, gdy wyobraził sobie, że może być to prawdą. Niestety rano skupił się na ogólnym wyglądzie, kształcie twarzy, kolorze włosów, szukał podobieństwa wśród zapamiętanych kobiet, poznanych przez ostatnie miesiące w różnych restauracjach, klubach i pubach. Teraz poszerzył krąg o kontakty biznesowe i to sprzed kilku dobrych lat.

— Czy to ona? Namierzyli mnie? Może jest sama? — szepnął. Zastanawiał się, czy nie za głośno. Mogła się zmienić, zafarbować włosy, zrobić mocny makijaż, mógł jej nie poznać po tak długim czasie. Cofnął się pamięcią kilka lat wstecz, przypomniał sobie bardzo dobrze tę wyjątkową kobietę, okoliczności w jakich się poznali, a potem ucieczkę. Dobrze wspominał nie tak stare czasy i początek bardzo krótkiej znajomości. Trochę za nią tęsknił, zapowiadała się obiecująco, mogła być zupełnie inna niż wszystkie poprzednie. Podczas ucieczki było gorąco i niewiele brakowało, a skończyłoby się to dla niego tragicznie. Pomyślał przez chwilę, że mógłby odkurzyć kontakty i zapytać, czy jest szansa, by wrócić do współpracy ze starymi znajomymi. Firma na pewno by na tym zyskała i to niemało. Firma, czyli on sam. Dojechał na miejsce, na tą niby najładniejszą stację. Zaśmiał się. Wysiadł z pociągu i wyszedł z podziemia na powierzchnię zalaną światłem pomarańczowych lamp sodowych. Lubił miasto skąpane w tym kolorze. Ruszył w kierunku domu. Jadąc metrem wpadł na pewien pomysł. Nie wiedział, czy powiedzie się on za pierwszym razem, czy za drugim, czy może nic z tego nie będzie. Jednak postanowił spróbować. Musiał się upewnić. Musiał się przekonać dla świętego spokoju, że nie ma “ogona”, że nikt nie trafił na jego ślad, a nawet jeśli ktoś trafił, to nie ma on złych zamiarów. Śmierdziało to paranoją, ale on taki właśnie był. Wolał sprawdzić, niż być zaskoczonym. Z drugiej strony, jeżeli była to ona i jest tu sama, chciałby dowiedzieć się dlaczego zadała sobie tyle trudu, żeby go znaleźć. Idąc do domu minął kilka chodzących cieni otulonych po sam czubek głowy. Chciałby bardzo, żeby zima dała już sobie spokój i wpuściła wiosnę do tego ponurego miasta. Stan permanentnego zimna stawał się nieznośny, a potęgowany przez wiatr doprowadzał go momentami do szału. Po wejściu do domu usiadł przy biurku i zamknął oczy. Mała czarna lampa oświetlała blat stożkiem żółtego światła. Siedział tak kilkanaście minut zamyślony, w zupełnej ciszy. Wstał, przebrał się w dres i założył sportowe buty. Seiko 5 zmienił na kwarcowy Casio G–Shock.

— Zobaczymy, czy dasz sobie radę — powiedział, patrząc się na nogę, która rano bolała go z bliżej nieokreślonej przyczyny.

Wyszedł z mieszkania, zbiegł po schodach, a za furtką, która była dwa metry od drzwi kamienicy, skręcił w prawo. Śnieg zacinał, a wiatr przewiewał bluzę i termoaktywną bieliznę na wskroś. Na początku czuł chłód, ale po kilku minutach rozgrzał się. Biegnąc, ciągle myślał tylko o porannej przygodzie. Zastanawiał się jak to zaplanować, co zrobić, żeby nabrać pewności co do “Rudej”. Taki nadał jej pseudonim, do czasu w którym zweryfikuje jej tożsamość. Nie zauważył, kiedy dobiegł pod dom. Przebiegł ponad trzy kilometry. Zapomniał zatrzymać się wcześniej i przejść spokojnie ostatnie kilkaset metrów, żeby rozluźnić mięśnie. Wszedł do domu i pokręcił się po nim przez kolejnych kilka minut. Zrzucił z siebie przepocone ubranie i wziął prysznic. Postanowił, wbrew wcześniejszym planom, wyjść i zjeść coś na mieście. Musiał odreagować, choć sam nie wiedział do końca, co miałby odreagowywać. Może po prostu coś się w nim skumulowało, a może brakowało mu starówki, gwaru i roześmianych ludzi. Dawno nie był w centrum miasta. Ubrał się jak zwykle przeciętnie, ale schludnie. Tym razem zdecydował się na ciemną, granatową koszulę. Z półki zdjął Seiko Premier i włożył go na lewą rękę. Ten zegarek lubił najbardziej. Do jednej kieszeni spodni włożył kilkaset złotych i bilet sieciowy, a do drugiej telefon. Wyszedł z domu.

Centrum przywitało go małą ilością ludzi, którzy mimo pogody podzielili jego chęć wyjścia do miasta. Lubił spędzać czas w centrum w tygodniu, a nie w weekendy. Było wtedy więcej wolnych miejsc we wszystkich lokalach i mnie zapijaczonych i irytujących typów kręcących się koło niego. Wszedł do włoskiej restauracji, zamówił jeden z dziwnie wyglądających makaronów i małe piwo. Zjadł szybko i wyszedł, choć lokal bardzo mu się podobał i mógłby spędzić tam więcej czasu. Skierował swoje kroki w stronę okolicy silnie usianej barami i klubami. Ten sposób spędzania wolnego czasu w mieście odpowiadał mu najbardziej. Wszedł do knajpy, której klimatu nie potrafił przykleić do żadnej subkultury, ani epoki historycznej. Była zwykła, stały w niej stare meble przeplatane nowszymi. Usiadł przy dębowym barze i zamówił piwo w butelce. Nie dlatego, że nie ufał trunkom nalewanym z kranu, ale dlatego, że ciężko o dobre piwo lane z kranu. Zauważył też, że picie piw craftowych jest coraz bardziej popularne w stolicy. Bardzo często piwa lane są traktowane jak produkty drugiej kategorii, choć znał miejsca, gdzie było zupełnie odwrotnie. Sprawdził godzinę na Seiko, co sprawiło mu odrobinę radości. Lubił patrzeć na ten zegarek. Wyciągnął telefon i sprawdził wiadomości oraz połączenia. Dzwonek miał stosunkowo cichy, więc musiał robić to od czasu do czasu. Mała koperta na górnym pasku oznaczała, że dostał SMS–a:


Odezwałbyś się… Asia


Nie widział się z nią już dwa tygodnie. Skoro pisze i nalega, postanowił umożliwić jej tą wątpliwą przyjemność kontaktu ze sobą. Miał odczucie, że kontakt z nim nie należy do przyjemnych — szczególnie, gdy nie dopisywał mu humor, albo miał jedną z tych dziwnych huśtawek nastroju. Mogła czuć się zignorowana, ale usprawiedliwiał się tym, że nie byli w związku. On nie miał związków, ale wolał nie wyciągać tego argumentu, gdy pytała, dlaczego tak rzadko się widują. Gdyby znała prawdę i miała świadomość tego, że od ostatniego spotkania zdążył zaliczyć dwie inne, to przestałaby zadawać mu takie głupie pytania. Przestałaby się w ogóle odzywać. Nacisnął “Odpowiedz”:


Jestem w centrum. Będę o 21:45 pod Twoim domem. Zejdziesz czy mam wejść?


Na odpowiedź czekał dokładnie dwadzieścia dziewięć sekund. Seiko nie mogło się mylić. Pomyślał, że Aśka musi mieć bardzo sprawne palce, skoro tak szybko mu odpisała. Nie było to jedno lub dwa słowa, ale krótki elaborat. Na szczęście po trzech przeczytanych wyrazach wiedział, że ma wejść, a nie czekać pod drzwiami, więc odpuścił sobie czytanie całej reszty. Nie zależało mu jakoś szczególnie na tej wizycie. Miał jeszcze sporo czasu, więc rozejrzał się po lokalu w poszukiwaniu punktu zaczepienia. Czegoś, co mogłoby go skłonić do zmiany tego, co ustalił przed chwilą z Aśką.

— Zawsze w poniedziałki jest tu tak pusto? — zapytał barmana.

— Różnie jest, mamy kilkunastu stałych bywalców, a reszta to losowa sprawa — odpowiedział, nie przerywając krojenia limonki na plasterki.

— A ta w czerwonym na ramiączkach to stały bywalec? — wskazał barmanowi kierunek szyjką butelki.

— Widuję ją czasem. Przychodzi z jedną lub dwoma...hmm… gorącymi czterdziechami. Ona jest najmłodsza. Siedzą, grają w bilarda, piją Long Island Iced Tea — odpowiedział, nie przerywając krojenia.

— Jesteś nieźle poinformowany — zdziwił się.

— Teraz są grzeczne, ale jak mają w czubie to trudno ich nie zapamiętać — zaśmiał się, zmienił limonkę na cytrynę i kroił dalej. Uśmiech nie schodził z twarzy barmana, wiele scen musiało przewijać mu się przed oczami.

— OK, poproszę w takim razie Long Island Iced Tea dla tej pani w czerwonym na ramiączkach. Może uda mi się przyspieszyć show — zwrócił się grzecznie do barmana z szyderczym uśmiechem na twarzy.

Zauważył, że poprawił mu się humor oraz, że przez ostatnie pół godziny nie pomyślał o “Rudej”. Pewnie miały w tym swój udział dwa wypite piwa. Chciał odepchnąć od siebie myśl o niej, ale było to bardzo trudne. Za dużo wspomnień. Zastanawiał się co ona teraz robi, czy jest blisko, na wyciągnięcie ręki, czy może musiałby wsiąść w samolot by do niej dotrzeć. Co by zrobiła, gdyby ją spotkał? Czuł niepokój i podekscytowanie.

— Czym zasłużyłam na taką nagrodę? — usłyszał kobiecy głos za plecami. Odwrócił się. Przed oczami miał “bordową na ramiączkach”, w niebieskich obcisłych jeansach, falistych ciemnych włosach do ramion, o twarzy przypominającej mu którąś z prezenterek telewizyjnych. Miała bardzo zgrabną figurę i mniej więcej trzydzieści lat. W prawej dłoni trzymała szklankę z drinkiem, a w lewej słomkę przyłożoną do ust. Spodobała mu się.

— Bordową na ramiączkach — odpowiedział i zaraz poczuł, że chyba strzelił sobie w kolano.

— Jakby było to prawdą i takie właściwości miałaby bluzka, to drinki nie mieściłyby się na moim stoliku. Musiało to być coś innego. Zdradzisz co to takiego? — zapytała i włożyła słomkę z powrotem do ust.

— Nie wiem. Impuls. Coś mi się w tobie spodobało, ale nie zastanawiałem się nad tym co dokładnie. Obiło mi się o uszy, że często tu bywasz. Co takiego wyjątkowego jest w tym pubie? — zreferował ze szczegółami i znowu poczuł się głupio, choć nie powinien. Coś mu tego wieczora nie szło najlepiej.

— Ooo, a skąd ty to wiesz? Knajpa ma kilka zalet. Z czasem je zauważysz i docenisz. Widzę cię tu pierwszy raz. Tak mi się wydaje. — popatrzyła mu w oczy.

— Ja Ciebie też — odparł z uśmiechem — ale to pewnie dlatego, że jestem tu pierwszy raz. — Sarkazm się jej nawet spodobał.

— Jaki masz plan na wieczór?

— Możliwe, że będę musiał wyjść za… osiemnaście minut — skupił się na Seiko Premier.

— Idziesz dalej rozdawać drinki? — zapytała.

— Nie. Mam umówione jedno spotkanie. — Sięgnął po portfel.

— Pilne? — Wciągnęła przez słomkę kolejny łyk drinka.

— Nie, nic ważnego, mogę je w każdej chwili odwołać. Drink jest OK? — Wyciągnął gotówkę i kiwnął ręką do barmana. Zapłacił.

— Dzięki. Jest niezły. Zaraz, zaraz, miałeś wyjść dopiero za osiemnaście minut — odpowiedziała, gdy chował resztę do portfela i wstał z hokera. Zostawił barmanowi więcej w formie napiwku niż zazwyczaj.

— Pomyślałem, że zmienimy lokal. Co ty na to? — zobaczył jej zaskoczoną minę i już wiedział, że jest to moment, w którym zostaną ujawnione najciekawsze cechy charakteru “Bordowej na ramiączkach”. Zmieszana popatrzyła w stronę swoich znajomych. Wciągnęła resztę drinka za jednym razem. Odstawiła szklankę na bar.

— Hmm… Niech pomyślę… Wezmę swoje rzeczy — powiedziała bez większych oporów i poszła w stronę stolika, gdzie siedziały jej koleżanki. Zaskoczyła go ta pewność i wzbudziła podejrzenia. Zazwyczaj spotykał się z wykręcaniem się, tłumaczeniem, lub z choć minimalnym wahaniem. Kilka razy usłyszał, że jest świnią i zboczeńcem. W tym przypadku nastąpiła szybka zdecydowana reakcja, a analiza sytuacji zajęła jej mniej niż chwilę. O ile dokonała jakiejkolwiek analizy. Wiedział już, że Aśka będzie musiała poczekać do kolejnej okazji. Zastanowił się, czy ma szansę się z nią spotkać w ciągu najbliższych kilku dni i czy tak naprawdę mu na tym zależy.

— Eee tam, może jutro się uda — powiedział do siebie. Wyjął telefon i napisał do Aśki SMSa, że dziś musi spasować. Nie miał wyrzutów. Wiedział, że w związku z “Rudą” i tak nie ma za wiele czasu dziś w nocy i ponadto musi być jutro w miarę trzeźwy. Przynajmniej bez ciężkiego kaca.

Podszedł do drzwi wyjściowych, odwrócił się w stronę lokalu i obserwował “Bordową”. To już drugi pseudonim, który nadał tego dnia. Oba były kolorami. Ten drugi był na pewno bezpieczniejszy, tak przynajmniej mógł zakładać. Zabrała swoje rzeczy i ruszyła w jego stronę. Gdy podeszła bliżej, uśmiechnęła się delikatnie i bez słowa wyszli na zewnątrz.

— Jak masz na imię? — zapytała.

— Konrad — skłamał, jak zawsze w takich sytuacjach.

— Ela — wyciągnęła do niego ciepłą dłoń. Wyglądało na to, że mówi prawdę.

Pogoda nadal była podła. Ustalili szybko, że wejdą do trzeciego napotkanego lokalu. Trafili na irlandzki pub. Zaproponował, żeby poszli trochę dalej. W kolejnym lokalu było stosunkowo pusto, z głośników cicho sączył się chillstep, było ciemno i ciepło. Usiedli na kanapie. Nie lubił, gdy jest za gorąco, ale teraz było mu to na rękę. Dzięki panującej duchocie “Bordowa” szybciej pokazała ramiączka. Złożyli zamówienie. Musiał odpowiedzieć na kilka pytań typu “czym się zajmujesz?”, co dziwne nie dopytywała o szczegóły. Mówił ogólnie, kłamał jak z nut, gdy było to konieczne i przychodziło mu to z łatwością. Odpowiadało mu to. Sam nie pytał o zbyt wiele, bo ta wiedza była mu zupełnie niepotrzebna. Nie szukał bratniej duszy, ale towarzystwa i je znalazł. Towarzystwa, które pytało, ale nie chciało wiedzieć za dużo. On odwdzięczał się tym samym. Spędzili dwie godziny rozmawiając o wszystkim i niczym. Dała mu numer telefonu, on dał jej swój numer, podając fałszywe dane. Zawsze tak robił. Pożegnali się i rozeszli w swoje strony. Postanowił, że spotka się z nią ponownie. Gdy dotarł do domu było po pierwszej w nocy. Rozebrał się, Seiko Premier położył na półce. Był zmęczony i czuł, że wypił trochę za dużo. Ustawił budzik w telefonie na 6:00 i spojrzał na półkę z zegarkami. Było ich sześć. Lubił porządne, dokładne i nie przereklamowane czasomierze. Wiedział, że nie ma urządzeń uniwersalnych i w zależności od tego czym danego dnia miał się zajmować, zakładał inny zegarek. Popatrzył na Vostok Rocket i naszły go wspomnienia. Nie były one związane z jego nową “Rakietą”, gorącym nabytkiem, ale jej poprzednikiem, straconym kilka dni po tym jak spotkał pierwszy raz “Rudą”.

4

Śnieżyca nie dawała za wygraną. Z dwunastego piętra hotelu Novotel w samym centrum Warszawy zazwyczaj rozpościerał się widok aż po horyzont. Tej nocy kończył się po kilkuset metrach. Deirdre stała w oknie i zastanawiała się, czy dziś uda się jej zasnąć. Od kilku miesięcy była skupiona na tym zadaniu i teraz wszystko wskazywało na to, że uda się je zakończyć z pełnym sukcesem. Była to po pierwsze sprawa honoru, która niekoniecznie dla niej, ale dla jej towarzyszy był w tej chwili najważniejsza. Po drugie… no właśnie. Kłębiły się w niej wątpliwości i mnożyły pytania. Przeszła już przez chęć zemsty, wybaczenia, żądania przeprosin i wyjaśnień. Wiedziała, że oficjalnie jej zadaniem jest uzyskanie jak największej ilości informacji, a na koniec prawdopodobnie likwidacja celu. Jej osobiste plany nie szły jednak w parze z oficjalnymi. Nigdy w życiu nie była tak rozdarta i nigdy nie musiała działać zupełnie na ślepo. Nie miała pojęcia co może ją spotkać. Słyszała jak jej koledzy rozmawiają po cichu. Mówili po angielsku z charakterystycznym akcentem rozpoznawalnym na całym świecie.

— Jesteś pewna, że to był on? — Sheridan zadał jej to pytanie już ósmy raz w ciągu tego dnia, a ona już siedem razy odpowiedziała mu tak samo.

— Prawie — ósma odpowiedź była kopią poprzednich. Deirdre goniła wzrokiem płatki śniegu opadające w pomarańczową otchłań miasta.

— Dobra Deirdre, wiem, że te pytania denerwują, ale wiesz również ile nas ta sprawa kosztowała do tej pory i jak ważna jest dla nas wszystkich. Zaplanujmy jutrzejszy dzień i rozdzielmy zadania. — zarządził Sheridan.

Cały zespół zgromadził się w jednym dwuosobowym pokoju hotelowym. Deirdre, Sheridan, Paddy, Quinn i Neil usiedli na krzesłach i łóżkach tworząc okrąg. Neil jedną ręką chwycił stolik nocny i postawił go pośrodku.

— Wiemy, że wysiada na ostatniej stacji metra. Według rozkładu jazdy pociągi, w których udało nam się go dwa razy namierzyć, dojeżdżają tam pomiędzy 8:30 a 8:50. Jakie macie pomysły? — zaczął Sheridan.

— Możemy obstawić ostatnią stację metra. Jest nas pięcioro i nie powinno być z tym problemu. Będziemy mieli go jak na widelcu na zamkniętym terenie. — Paddy zaproponował to, co każdemu w zespole jawiło się jako idealne rozwiązanie. Jednak zasadą, której trzymał się Sheridan, było stworzenie kilku scenariuszy. Głównie po to, żeby znaleźć najlepsze rozwiązanie, które nie zawsze jest proste i oczywiste.

— Na ostatniej stacji jest zawsze mało ludzi i możemy zostać przez niego zauważeni. Pamiętajcie, że mnie widział i nie wiem czy mnie nie rozpoznał. Właśnie dlatego wysiadłam wcześniej. Za długo się na mnie gapił. Minęło trochę lat, ale nigdy nic nie wiadomo. — Deirdre wtrąciła pierwsze “ale” do planu pierwotnego.

— Możemy obstawić wyjścia, ale wtedy nie dowiemy się, czy przypadkiem nie przesiada się do pociągu jadącego w drugą stronę. Do obstawienia peronu potrzeba co najmniej czterech osób. — Nail wątpił, by jego pomysł był do zrealizowania.

Nastała cisza. Przez chwilę Sheridanowi przeszło przez myśl, że skończyły się pomysły. Quinn siedział skupiony i patrzył się w okno, jakby czegoś za nim wypatrywał. W końcu przesunął wzrok na stolik nocny. Położył na nim telefon, który do tej pory trzymał między dwoma palcami i bujał nim jak huśtawką.

— Musimy zaryzykować, że go zgubimy na jakiś czas, ale on nie będzie miał za to żadnych podejrzeń. Jesteśmy blisko i nie możemy popełnić teraz żadnego błędu. Lepiej przeciągnąć misję o kilka tygodni niż ją położyć przez nadgorliwość. Proponuję obstawić tylko przód pociągu, pierwsze dwa wagony i najbliższe wyjście. Do przejścia ma krótki tunel. Jest to najmniejsza przestrzeń w jakiej możemy go zamknąć. Im mniejsza przestrzeń i im mniej ludzi, tym większe szanse na sukces. — Wersja Quinna wydała się wszystkim najsensowniejsza.

— Z peronu, czyli poziomu minus dwa są dwa wyjścia na poziom minus jeden. Na początku i na końcu pociągu. Skupimy się na wyjściu bliżej czoła pociągu, tam go widzieliśmy. Na poziom minus jeden prowadzą schody, gdzie można wybrać dwa wyjścia na poziom zero. Na poziom zero w obydwóch przypadkach również prowadzą zwykłe schody. Samochód zaparkujemy na parkingu, zaraz obok wschodniego wyjścia. Paddy i Neil będą na peronie pilnowali pierwszych wagonów. Jeżeli po opuszczeniu pociągu przesiądzie się do drugiego, w drogę powrotną, śledźcie go jak najdalej się da, jeżeli skieruje się w stronę schodów pójdźcie za nim, żeby odciąć mu drogę ucieczki. Na “minus jeden” będzie musiał wybrać, w którą stronę się ma iść. Ja i Quinn obstawimy wyjścia na poziom zero. Gdy będzie zbliżał się do schodów i zobaczy mnie albo Quinna z bronią na pewno będzie chciał odruchowo zawrócić i uciec. Nie będzie miał dokąd. Wtedy będzie nasz. Ty Deirdre będziesz pilnowała drugiego wyjścia na poziomie minus jeden, tego na tyłach pociągu. Będziesz zdana tylko na siebie, więc bądź ostrożna. Jest mała szansa, że się tam pojawi, ale jak go zobaczysz postaraj się być dyskretna i śledź go. Nie możemy go spłoszyć i za bardzo narozrabiać. Robimy jak najmniej hałasu. Pamiętajcie, że metro jest usiane kamerami. Im dalej go wyprowadzimy tym lepiej. Byle nie za daleko. Każdy ewakuuje się na własną rękę. Nail zabiera wóz. Jak nam się nie uda, to spotykamy się tutaj o ósmej wieczorem. Jak zakończymy misję przed czasem, to widzimy się w domu. Jak uda się go zaciągnąć do samochodu to widzimy się w...mnieś….miesz.. — Sheridan zaciął się na chwilę.

— Jak to się nazywa oficjalnie po polsku? — zapytał, patrząc na Deirdre.

— Miejsce odosobnienia — wyrecytowała po polsku Deirdre z uśmiechem.

— Czyli w naszej przytulnej piwnicy w Piasecznie. — Sheridan spojrzał na każdą osobę z zespołu tak, jakby pytał czy wszystko jasne. Przytakiwali.

Rozeszli się do swoich pokoi. Teoretycznie byli sobie obcymi ludźmi, każdy przyleciał innym samolotem i nikt nie posługiwał się paszportem swojego kraju. Meldowali się w hotelu na różne okresy w różnych odstępach czasu. Deirdre przyleciała pierwsza, spotkać się ze starym znajomym, który miał dla niej trochę towaru niezbędnego do zorganizowania i sfinalizowania zadania. Ufała mu bezgranicznie, w końcu znali się ponad piętnaście lat. Od piętnastu lat był jej dostawcą i przyjacielem. Nie miała w Europie Wschodniej lepszego kontaktu, więc nawet będąc w innych krajach w tym rejonie świata korzystała z jego usług. Odebrała paczkę czekającą w umówionym miejscu na jednej z samoobsługowych myjni i pojechała do hotelu. Umówili się na spotkanie jak już będzie po wszystkim.

Idąc korytarzem hotelu myślała nad tym co przed kilkoma minutami zaplanowali. Dotarła do swojego pokoju. Miała mały problem z kluczem–kartą, który dopiero za trzecim razem odblokował jej drzwi. Weszła do środka i włożyła klucz do specjalnego gniazda. Włączyło się światło i telewizor. Czterdziesto calowy ekran zaczął mrugać zmieniającymi się co jedną lub dwie sekundy ujęciami teledysku. Było cicho. Odnalazła pilota. Usiadła na łóżku i wybrała kanał z radiem. Ekran przestał mrugać i stał się czarny. Zwiększyła głośność i pokój powoli wypełnił się muzyką będącą mieszanką dyskotekowych hitów z końca lat dziewięćdziesiątych. Zdjęła buty i rzuciła nimi w stronę drzwi wejściowych. Wstała, rozpięła zielone dżinsy i zdjęła je. Zobaczyła swoje odbicie w ciemnym ekranie telewizora. Była bardzo zgrabna jak na swoje trzydzieści siedem lat. Odwróciła się tyłem do ekranu i spojrzała na swój tyłek. Opinały go czarne szorty wykończone na krawędziach koronkami. Niejedna dwudziestopięciolatka chciałaby wyglądać tak jak ona. Usiadła na krześle przy biurku. Rude włosy opadały jej na plecy, na czarny t–shirt opinający ciasno jej ramiona i piersi. Wiedziała, że w tej chwili wygląda bardzo seksownie. Na drewnianym prostym biurku w kolorze ciemno brązowym leżała paczka od jej polskiego przyjaciela. Patrzyła się na nią kilka minut. Wstała i podeszła do swojej torby, wyciągnęła z niej wojskowy składany nóż. Był to profesjonalny sprzęt, którego ostrze i rękojeść były pokryte czarnym matowym lakierem. Usiadła ponownie i rozcięła karton. W środku, w specjalnie wyprofilowanym papierowym stelażu, było zamocowanych pięć egzemplarzy Stoeger Cougar 8000 przystosowanych do montażu tłumików, które znajdowały się obok w równie dziwnym papierowym uchwycie. Zestaw był uzupełniony stu pięćdziesięcioma sztukami amunicji. Wiedziała, że taki arsenał najprawdopodobniej okaże się zbędny, ale wolała dmuchać na zimne. Poza tym, hurtowe ilości zawsze są tańsze. Rozdzieliła całość na pięć zestawów. Wcześniej umówiła się z chłopakami, że mniej więcej co pół godziny każdy z nich podejdzie do jej pokoju odebrać swoją zabawkę. Dla bezpieczeństwa ustalili kod, jakim mają pukać do drzwi i hasło.

Sierpień 2010

5

Powietrze stało w miejscu. Niebo było bezchmurne, a każda gwiazda bardzo wyraźnie widoczna. Gdyby jezioro Vištytis było większe i sięgało po horyzont, trudno byłoby znaleźć granicę między taflą wody, a nieboskłonem. Algirdas rozcinał tą ciszę i spokój płynąc powoli swoją małą łódką. Zlecenia, które dostawał od swoich kolegów z Polski były trochę niebezpieczne, ale zawsze dobrze mu za nie płacili, co skutecznie gasiło w nim wszystkie wewnętrzne opory. Tym razem płacili wyjątkowo dobrze. Poza tym, od czasu kiedy jego ojciec został komendantem w Kubartai, miał niezłe układy w straży granicznej. Do tego należy dodać niepisaną umowę z kilkoma strażnikami, którzy mieli swój procent za milczenie i przymykanie oka na jego kursy między Obwodem Kaliningradzkim a Litwą. Jego łódź nie była duża, ale potrafił zmieścić na niej towar do którego przewiezienia zwykle potrzebna była paleta euro. Specjalnie na potrzeby swojej nowej, nielegalnej pracy pomalował łódź na czarny kolor i zamontował nowy, dużo ciszej pracujący silnik spalinowy oraz dodatkowy, bardzo cichy, silnik elektryczny zasilany akumulatorami. Remontując łódź śmiał się do siebie, że lepiej byłoby kupić kontenerowiec, wtedy po jednym kursie mógłby pójść na emeryturę.

Nigdy nie wnikał w to co ma na pokładzie. Tym razem było podobnie. Czekał po rosyjskiej stronie. Łódź przywiązał do drzewa. Pod brzeg podjechał ciemny Mercedes Sprinter na rosyjskich numerach rejestracyjnych. Mercedes był ledwo widoczny w zaroślach. Brzeg był porośnięty gęstą i wysoką trawą oraz krzewami. Kilkanaście metrów od brzegu widać było ścianę drzew. Las był gęsty i do jeziora prowadziło niewiele dróg. Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn, otworzyli tylne drzwi i zaczęli wyładowywać towar. Były to drewniane skrzynki, które ostrożnie przenosili we dwoje na pokład łodzi. Algirdas pierwszy raz miał do przewiezienia taki transport. Zazwyczaj była to duża ilość papierosów, czasem miękkie narkotyki i alkohol. Nie wiedział jeszcze, że takich dziwnych skrzyń będzie musiał w najbliższych dniach przewieźć więcej. Dużo więcej.

Z Rosjanami rozstał się bez słowa. Po litewskiej stronie czekał na niego drugi dostawczy samochód. Również ciemny jak noc. Niestety nie rozpoznał marki, ponieważ w chwili gdy podpłynął i dostrzegł zarys samochodu auto miało otwarte tylne drzwi. Nie widział marki, modelu i numeru rejestracyjnego. Podszedł do niego młody mężczyzna i podał mu kopertę z pieniędzmi. Po sekundzie pojawiła się druga osoba. Poczuł się zaskoczony. Pierwszy raz widział kobietę podczas załatwiania tego typu interesów. I to całkiem niezłą laskę. Do tej pory zawsze robił biznes z mężczyznami. Para zaczęła przeładunek. Przeniesienie skrzyń do samochodu zajęło im piętnaście minut. Algirdas zaczął odpływać zanim zapakowali ostatnią skrzynię do samochodu. Zauważył, że Litwini, tak samo jak Rosjanie, nie odezwali się ani jednym słowem.

20 marca 2013

6

Wstał z łóżka. Tym razem nie trafił stopami w lodowaty parkiet jak dzień wcześniej, ale we własne spodnie leżące na podłodze. Podszedł do okna i odsłonił roletę. Do mieszkania wdarło się światło. Słońce świeciło pełną mocą, a jasność potęgował leżący dookoła śnieg. Widok mu odpowiadał, choć musiał przez moment przyzwyczaić oczy do intensywnych promieni. Przeciągnął się i podrapał w kroczu. Poszedł do łazienki. Poranna toaleta zajęła mu dziesięć minut. Wrócił do sypialni ciągnąc za sobą zapach dezodorantu. Ubrał się w czarne dżinsy, czarny t–shirt i sportową marynarkę. Do pasa przypiął kaburę. Podszedł do półki z zegarkami. Na surowym sosnowym drewnie były poukładane jego skarby. Wziął do ręki Vostoka, przyjrzał się mu i założył na lewą rękę. Nawet na swoją małą prywatną misję ubrał “Rakietę”, która była towarzyszką każdego zadania w którym uczestniczył. Oczywiście Vostoki się zużywały, gubiły lub niszczyły, ale zawsze zastępował je nowymi. Ufał im. W szufladzie w biurku na specjalnie przygotowanym miejscu leżał Heckler&Koch. Czterdziestka piątka nie była w użyciu już pół roku. Sprawdził magazynek i schował broń do kabury. Był świadomy tego, że powinien już dawno temu zorganizować sobie nowy pistolet. Ten miał zbyt bujną historię.

Z domu wyszedł wcześniej niż zwykle. Za drzwiami kamienicy zaatakowało go ostre słońce. Zmrużył oczy i ruszył przed siebie. Niebo było bezchmurne. Mróz nie odpuszczał. Trwała zaciekła walka między wiosną a zimą. Idąc zauważył, że wiosna wygrywa na ciemnych samochodach i czarnym asfalcie, a zima trzyma się nieźle na trawnikach i chodnikach. Wdepnął w psią kupę.

— Fucking hell!!! — krzyknął, ale na szczęście w zasięgu wzroku nie było nikogo, kto mógłby poczuć się urażony. Zakładał, że około siedemdziesięcioletnia kobieta idąca trzydzieści metrów dalej nie zna angielskiego.

— Wygląda na to, że na tej płaszczyźnie wiosna też wygrała — dodał, klnąc w duchu.

Wytarł buta w śnieg najdokładniej jak potrafił. Do metra zostało mu jakieś trzysta metrów. Postanowił skupić się na swoim zadaniu i pracy. Plan był prosty. Zakładał, że dojedzie na przedostatnią stację i tam będzie czekał. Sprawdził godzinę. Czarny Vostok był niezawodny i bardzo dokładny, a jego żółte cyfry czytelne. Doszedł do stacji metra, spojrzał z politowaniem na kolportera darmowej prasy, zabrał jeden egzemplarz cienkiej (pod każdym względem) gazety. Widząc nadjeżdżający pociąg zbiegł po schodach na peron i wskoczył do drugiego wagonu. Była 7:50 rano. W metrze panował ścisk. Przypomniało mu się, że gdy kilkanaście miesięcy wcześniej musiał jeździć metrem o tej porze podróżnych było jeszcze więcej. Później nauczył się, że wystarczy odczekać dwadzieścia minut, żeby tłok zmniejszył się znacząco. Do tego doszedł wybór najmniej zatłoczonego wagonu i nagle dojazd do firmy stał się znośny, a z czasem nawet przyjemny.

Jechał i liczył stacje. Początkowo tłok stawał się większy, ale po piętnastu minutach zaczęło się rozluźniać. Rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegł niczego niepokojącego. Pociąg zatrzymał się na chwilę w tunelu. Stał kilkadziesiąt sekund. Gdy ruszał szarpnęło nim mocniej niż zwykle. Mijał kolejne stacje. Przed wjazdem na przedostatnią stację stanął przy drzwiach. Pociąg zatrzymał się z piskiem hamulców, a drzwi rozsunęły się z szumem. Wyszedł na peron. Rzucił okiem na zegarek. “Rakieta” wskazała 8:21. Miał maksimum dziesięć minut na obchód peronu i znalezienie miejsca do obserwacji. Po czterech minutach na peron wjechał kolejny pociąg. Stanął przy filarze z darmową gazetą udając, że czyta. Czapkę naciągnął mocniej na uszy. Przyglądał się ludziom opuszczającym dwa pierwsze wagony. W kierunku schodów kierowało się około piętnastu osób. Nie dostrzegł “Rudej”, choć wiedział, że w taką pogodę może być ubrana tak, że jej nie rozpozna. Zmienił miejsce. Musiał ustawić się pod innym kątem, żeby lepiej widzieć twarze. Na peron wjechał pociąg jadący w przeciwnym kierunku, a po chwili pociąg w którym mogła być “Ruda”. Skupił się. Lustrował mijające go osoby, ale bez skutku. Kolejny pociąg nie zdążył się zatrzymać, gdy jego wzrok utkwił w oknie trzecich drzwi drugiego wagonu. Stała za nimi kobieta o rudych długich włosach. Na głowie miała czerwoną wełnianą czapkę, podobną do tych, które noszą południowoamerykańscy Indianie mieszkający wysoko w górach. Włosy miała wypuszczone na kurtkę, a nie schowane pod nią jak poprzednim razem. Twarz była znajoma, wiek też się zgadzał. Tak przynajmniej mu się wydawało. Wyszła z pociągu i ruszyła w kierunku schodów. Szybkim krokiem szedł w jej stronę ściskając HK45 w kieszeni kurtki. Dostrzegła go gdy był mniej więcej siedem metrów przed nią. Ich spojrzenia spotkały się na dwie sekundy. Uśmiechnęła się próbując go ominąć. Szedł wprost na nią. Nie wiedział dlaczego, ale odwzajemnił sztuczny uśmiech. Nie zmienił kierunku i parł w jej stronę. Stanęli przed sobą. Spojrzała na niego i dopiero wtedy dostrzegł w jej oczach przerażenie i zdziwienie. W tej chwili uświadomił sobie, że jego mina nie zdradza przyjacielskich zamiarów. Spojrzała w dół, w kierunku jego kieszeni. W ostatniej chwili opuścił czterdziestkępiątkę tak, by nie był widoczny jej zarys. Nie miał zamiaru jej używać, ale wolał dmuchać na zimne.

— Przepraszam — powiedział prawie szeptem i poszedł w kierunku peronu. Czuł, że kobieta odprowadza go wzrokiem. Nadjechał pociąg. Wsiadł do środka i poszedł na koniec wagonu. Po drodze dyskretnie schował HK45 do kabury. Jechał w stronę domu. Wagon był prawie pusty. Usiadł na samym końcu.

— Debil… pieprzony paranoik… odjebało mi zupełnie… kurwa mać… minęły trzy lata… fuck — szeptał do siebie. Nikt go nie słyszał. Zamyślił się. Dotarło do niego, że tak naprawdę to jego plan był idiotyczny. Zupełnie nie wiedział czego może się spodziewać, ale może jest sama i nie ma złych zamiarów. Nawet gdyby miała złe zamiary, zmuszenie jej do czegokolwiek w miejscu publicznym byłoby skrajnie trudne, a ewentualne strzały mogły go wpędzić w duże kłopoty. Nie wiedział kiedy dotarł na swoją stację. Niewiele brakowało, a nie zdążyłby wysiąść. Szybkim krokiem dotarł do domu. Nie obchodziła go pogoda, zima, wiosna, kto wygrywa, kto przegrywa, czy wdepnie w gówno, czy nie. Wszedł do mieszkania. Zamknął za sobą drzwi. Wyciągnął broń, wyjął magazynek i sprawdził, czy żaden nabój nie został w komorze. Schował broń do szuflady. Obok położył magazynek. Usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. Wstał po minucie, zrzucił z siebie kurtkę i zdjął buty. Wiedział, że dziś nie dotrze do pracy. Wiedział też, że ta ruda niewinna kobieta mogła zginąć przez przypadek. Nie, żeby czuł empatię. Miał do siebie pretensje o bezmyślność. Co mu odbiło? Mógł przecież porozmawiać, nic mu nie groziło, to było miejsce publiczne. Cieszył się, że nie dostrzegł w niej stuprocentowego podobieństwa. Zastanawiał się co by było, gdyby ta niewinna i niepodobna do “Rudej” kobieta miała coś, co przypominałoby cechę, którą tak dobrze zapamiętał. Do tego okazałaby wrogość, której tak bardzo się obawiał. Miałby ją na sumieniu? Zastrzeliłby niewinną kobietę w świetle kamer monitoringu i na oczach kilkudziesięciu osób? Czy może by ją oszczędził? Na pewno gdyby użył broni udałoby mu się uciec i zmienić ponownie tożsamość. Nigdy jednak nie zabił niewinnej osoby. Nigdy. Tak przynajmniej uważał. Położył się na łóżku. Poczuł jak schodzi z niego powietrze i opadają emocje. Nie spodziewał się, że będzie to dla niego tak duży wysiłek zarówno fizyczny jak i emocjonalny. Dopiero w pozycji leżącej poczuł jak jego serce łomocze. Jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Zamknął oczy. Zasnął.

Przyśnił mu się parawan z napisem “Policja” zza którego widać było kawałek czarnej folii. Spod folii wystawał wachlarz rudych włosów rozrzucony po podłodze. Wokół kręcili się mężczyźni i kobiety w białych kombinezonach. Wszystko działo się na teatralnej scenie. “Białe fartuchy” krążyły bez ładu coraz szybciej i szybciej. Zachowywały się jakby czegoś szukały i nie potrafiły znaleźć. Wokół parawanu zaczynał panować coraz większy chaos, aktorzy zderzali się ze sobą, przewracali się. W pewnym momencie komuś zaczął dzwonić dzwonek starego telefonu. Dzwonił coraz głośniej. Aktorzy stanęli i patrzyli się na siebie nawzajem tak, jakby dźwięk wydobywał się z jednego z nich, ale nie wiadomo z którego. Obudził się. Na biurku wibrował jego telefon zsuwając się w stronę krawędzi. Z każdym dzwonkiem wykonywał obrót o kilkanaście stopni. Podszedł do biurka i odebrał telefon. Stanął przy oknie i wpatrywał się w słoneczne niebo.

— A szef dzisiaj baluje czy pracuje? — odezwał się wesoły damski głos.

— Kuruję — odpowiedział po cichu.

— Ku… ku… co robi?

— Kuruję się — powtórzył głośniej.

— Aha. To nie zawracam głowy. Załatwimy tę sprawę jutro. Chciałam tylko wiedzieć jak zaplanować dzisiejszy dzień. Wracaj do zdrowia. — Wesoły głos odrobinę spoważniał.

— Dzięki. Co to za sprawa? Może przez telefon coś da się zrobić? — zapytał, choć była to ostatnia rzecz, na która miał ochotę.

— Zamówienie do przyklapnięcia czeka. Ponad limit, kŧóry ja mogę zatwierdzić. Gruba sprawa i gruba kasa, więc miłościwie nam panujący musi zdecydować.

— Napisz mi e–mail, popatrzę na to. Jak możesz zrobić coś, żeby się zmieścić w limicie to nie potrzebujesz mojej decyzji.

Popatrzył na zegarek. Vostok zakomunikował, że południe przespał prawie dwie godziny temu. Usiadł przy biurku i otworzył małego laptopa. Włączył go. Myślał o tym, co było rano, o idiotycznym śnie, o tym jak o mały włos nie wpakował się w kłopoty. O mały rudy włos. Postanowił wziąć się w garść. To był atak paranoi, który się nie powtórzy. Musiało być to związane z kilkoma przyczynami. Najpierw miał podły humor, do tego pogoda nie napawała go radością. Nie odciął się od tej myśli przez cały dzień, a wieczorem zaczął się dodatkowo nakręcać. To musiało się tak skończyć. Zaśmiał się w duchu z samego siebie. Ze swej naiwności.

Komputer ożył. Na tapecie pulpitu wyświetlił się czarny Triumph Bonneville zaparkowany pod Ace Cafe w Londynie. Włączył przeglądarkę, wszedł na stronę logowania do firmowej poczty e–mail. Zalogował się podając bardzo długie i bogate w dziwne znaki hasło. Zmieniał je co miesiąc.

7

Deirdre miała twardy sen. Nic się jej nie śniło, a nawet jeśli, to i tak nic nie pamiętała. Wstała o świcie. Zamówiła śniadanie do pokoju najwcześniej jak było to możliwe, udało się jej wynegocjować 6:00. Jej koledzy byli bardziej ostrożni i kontakt z obsługą hotelu ograniczali do absolutnego minimum. Deirdre była zdolna prosić pracownika recepcji przez dwadzieścia minut, by jednak ktoś pofatygował się na dwunaste piętro z tostami, kawą i rogalikiem. Nie obeszło się bez zaangażowania jej wdzięku i zdolności uwodzenia mężczyzn. Pukanie do drzwi usłyszała punktualnie. Przed chwilą wyszła spod prysznica i zdążyła jedynie ubrać się w bieliznę i t–shirt. W pokoju unosił się delikatny zapach perfum. Otworzyła drzwi i wpuściła kelnera ze śniadaniem. Z twarzy chłopaka można było wyczytać zakłopotanie przeplatane ciekawością. Dała napiwek, podziękowała, kelner wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Wiedziała, że jej ciało przyciąga uwagę mężczyzn. Kelner nie był wyjątkiem. Wolała by skupił swoją uwagę na jej tyłku schowanym w skromnych szortach z koronką, które uwielbiała nosić, niż na tym, co mógłby zauważyć w pokoju. Starała się zachować porządek i mieć wszystkie rzeczy na swoim miejscu, ale raz niewiele brakowało, a obsługa hotelowa znalazłaby magazynek Sig Sauera, który wypadł jej z kieszeni spodni, gdy się przebierała. Znalazła go w ostatniej chwili, będąc przekonaną, że jej arsenał został w samochodzie.

Umówili się, że hotel będą opuszczać pojedynczo. Każdy z grupy miał być na swojej pozycji o 8:20. Zdecydowali, że najlepiej będzie jak się rozdzielą, tak, by każdy jechał innym wagonem, nawet jeśli trafią do tego samego pociągu. Chcieli zwiększyć szansę dostrzeżenia go wcześniej, choć każde z nich wiedziało, że to bardzo mało prawdopodobne.

Tak jak się spodziewali, po drodze nie zauważyli nikogo. Mieli utrudniony kontakt telefoniczny ze względu na zupełny brak zasięgu w tunelu metra. Pojawiał się on dopiero na stacjach. Każdy odruchowo łapał za telefon i sprawdzał czy nikt nie daje mu sygnału, że coś się dzieje. Jedynie Sheridan załapał się na roaming sieci, która ma zasięg w całym metrze. Nie miał jednak z tego żadnej korzyści. Obstawili stację zgodnie z planem. Na peron wjeżdżał jeden pociąg po drugim. Czekali, ale obiekt się nie pojawiał. Neil zaczął się niecierpliwić. Wymienił krótkie spojrzenie z Paddym i chwycił za telefon. Na szczęście na peronie był zasięg. Wybrał numer Quinna.

— Czekamy jeszcze dziesięć minut i spadamy? — zapytał cicho, ukrywając akcent, choć wiedział, że niewiele osób wokół zna na tyle dobrze angielski, by go rozpoznać.

— Tak, tak zrobimy — skwitował krótko Quinn i podszedł do Sheridana, by mu to powtórzyć. Byli już pewni, że dzisiaj się nie uda. Po dziesięciu minutach oboje się rozeszli. Deirdre odebrała krótką wiadomość od Neila, że na dziś pasują. Zastanawiała się idąc na przystanek autobusowy co zawiodło. Dlaczego zmienił plany? A może ją rozpoznał i po prostu wyparował? Może odnalezienie go ponownie zajmie im kilka lat? Może już go nigdy nie odnajdą? Pistolet lekko ją uwierał pod kurtką. Dojechała autobusem aż do centrum miasta. Zadzwoniła do Sheridana, czy nie zechce zjeść z nią lunchu, jak już się mu uda znaleźć właściwe połączenie komunikacją publiczną lub złapie taksówkę. Zgodził się. Umówili się w ruchliwej restauracji kilkaset metrów od hotelu. Przed spotkaniem odwiedziła swój hotelowy pokój. Rozejrzała się dokładnie i sprawdziła proste zabezpieczenia swojego osobistego bagażu. Wiedziała jak wścibscy potrafią być pracownicy obsługi hotelowej. Nie zauważyła, żeby coś się zmieniło. Nikt nie próbował sforsować zamka w jej walizce. Wprowadziła kod i otworzyła ją. Dwa zatrzaski kliknęły głośno. Po otwarciu odsunęła na bok swoje ubrania i pod spód schowała pistolet. Zatrzasnęła walizkę, obróciła zamki kodowe i z boku przykleiła cienki pasek taśmy klejącej.

— Prymitywne, a jakie skuteczne — powiedziała do siebie.

Stanęła przed lustrem, poprawiła włosy zarzucając je do tyłu, sprawdziła makijaż. Wiedziała, że od teraz nikt nie powinien bez jej wiedzy wchodzić do pokoju, więc szybko zmontowała proste zabezpieczenie, po którym będzie mogła rozpoznać czy ktoś otwierał drzwi. Wychodząc z hotelu rzuciła gorący uśmiech w kierunku recepcjonisty z którym wynegocjowała wczesnoporanną dostawę śniadania. Gdy skupił na niej swoją uwagę i odwzajemnił uśmiech, Deidre dodała nieme “Thank You”, eksponując ustami każdą literę. Wyszła na zewnątrz. Słońce oślepiło ją tak mocno, że zamknęła na chwilę oczy. Ruszyła Alejami Jerozolimskimi w kierunku Nowego Światu, chodniki były odśnieżone. Skręciła w Kruczą, następnie w Nowogrodzką i na koniec w Bracką. Doszła do Placu Trzech Krzyży. Otworzyła szklane drzwi restauracji. Przywitał ją kelner, którego poprosiła grzecznie o dwuosobowy stolik. Powiesiła kurtkę na wieszaku i udała się za kelnerem w tylko jemu znane miejsce. Rozsiadła się na krześle i zatopiła twarz w menu. Myślami wróciła jednak na ostatnią stację metra. Zawibrowało jej udo, sięgnęła do kieszeni po telefon. Na ekranie widniała koperta i przy niej mała czerwona cyfra jeden. Dotknęła ekranu:


Jadę taksówką. Podaj adres.


Sheridan był w drodze. Napisała mu gdzie ma wysiąść i gdzie dokładnie na niego czeka. Gdy uniosła głowę znad telefonu podskoczyła wystraszona i wciągnęła szybko powietrze.

— For feck sake — wyszeptała.

Nad nią stał kelner. Miała wrażenie, że wyrósł spod ziemi. Dopiero teraz dostrzegła, że jest wielki, szeroki i stary jak Empire State Building. Kelner najwidoczniej zrozumiał co wyszeptała, bo na jego twarzy zarysował się ledwo widoczny uśmiech. Przeprosił ją. Poprosiła o wodę, informując, że poczeka z zamówieniem, aż dotrze jej gość. Przyjął zamówienie. Po niespełna piętnastu minutach do restauracji wszedł Sheridan. Szybko ją dostrzegł i uśmiechnął się do niej trochę sztucznie. Minę miał poważną. Usiedli naprzeciwko siebie.

— Cześć. Fajna knajpa. — Sheridan rozejrzał się po lokalu.

— Cześć. Pierwszy raz w niej jestem. Też mi się podoba. — odpowiedziała Deirdre, spokojnie, rozluźnionym głosem.

— Co jemy? — zapytał, patrząc jej w oczy.

— Coś lekkiego i regionalnego. — Wzięła kartę do ręki i utkwiła w niej wzrok.

— Tutaj nie ma chyba takich dań. — Podrapał się po szyi.

— Na pewno mają jakąś ofertę specjalną. Zaryzykujmy. — Kiwnęła na kelnera.

— OK.

Zapytali kelnera o to, co dziś poleca i zgodzili się na jego propozycję bez dyskusji. Kelner zabrał karty i zniknął nic nie notując. Deirdre wykrzywiła usta w bok, konstruując dziwny grymas na twarzy. Sheridan patrzył na nią. Siedzieli w milczeniu przez chwilę.

— Jutro powtórka? — zapytała, żeby zapchać ciszę.

— Nie. Lecimy do domu — odparł z ironią w głosie. — Co dzisiaj robimy? Masz jakiś pomysł?

— Nie, nie mam. Jestem tu tylko z jednego powodu tak jak i ty. Tylko to się ciągnie. Trochę długo, ale mam nadzieję, że zakończy się pozytywnym skutkiem. Co robią chłopaki?

— Kręcą się po mieście. Mają być w hotelu o trzeciej po południu. Dałaś im po trzydzieści sztuk zabawek, więc pewnie będą je dzisiaj dalej przerabiać ścinając i nacinając czubki.

Deirdre zaśmiała się. Przyszedł kelner i postawił przed nimi talerze. Jedzenie wyglądało nieźle. Smakowało średnio. Para nie rozmawiała więcej ze sobą, gdyż w restauracji było za cicho i każde ich słowo mogło zostać usłyszane. Sheridan zapłacił gotówką. Wyszli razem, a po kilkudziesięciu metrach rozeszli się. Deirdre po drodze weszła do butiku. Do hotelu wemknęła się niezauważona. Udała się do swojego pokoju. Sprawdziła zabezpieczenia. Nie było śladu obecności żadnych gości. Włożyła klucz w gniazdo, telewizor przywitał ją muzyką U2. Koncert. Uwielbiała U2 na żywo. Rozebrała się do samej bielizny i położyła w łóżku krzyżem na plecach. Leżała tak kilka minut patrząc się w sufit i słuchając muzyki. Drgnęła, gdy zrobiło się jej chłodno. Przykryła się od piersi po kolana. Słuchała U2 jeszcze ponad pół godziny. Następnie zasnęła.

8

Chciała się z nim tylko zobaczyć, bo jej zdaniem długo się nie widzieli. Sądziła, że dwa tygodnie to długo. Aśka nie miała do niego żalu, że odwołał odwiedziny, choć de facto popsuł jej cały wieczór. Gdy odpisał, że się nie zjawi, nie miała co ze sobą zrobić. Otworzyła więc wino, usiadła przed telewizorem i wybrała losowy film Woodego Allena korzystając z VOD. Obejrzała, uśmiechając się kilka razy podczas seansu. Nie zauważyła, kiedy butelka z winem została osuszona. Upiła się dość mocno i zaraz po pojawieniu się napisów końcowych chwiejnym krokiem poszła spać. Obudziła się grubo po dziesiątej rano. Czuła ból głowy i głód. Odsunęła kołdrę, była zupełnie naga.

— Ups...ale dałam wczoraj po garach — powiedziała do siebie zachrypniętym głosem. Wstała i skierowała swoje kroki w stronę łazienki. Przechodząc przez korytarz stanęła obok wysokiego lustra i przejrzała się w nim powoli, zaczynając od dołu. Kobieta w lustrze miała smukłe i bardzo zgrabne nogi, kształtną talię, płaski brzuch i biust C. Na jej ciele nie było zbędnego owłosienia. Stwierdziła w myślach, że laska w lustrze dba o siebie. Spojrzała na wprost wbijając wzrok w odbicie swojej twarzy i niezwłocznie cofnęła swoją ostatnią myśl. Skrzywiła się.

— Muszę powtórzyć “przegląd” po wyjściu z łazienki — stwierdziła i zaśmiała się cicho.

Jej twarz była zmęczona kacem, resztki niedomytego makijażu zostały rozmazane, a fryzura...fryzury po prostu nie było. Proste włosy, zazwyczaj sięgające do ramion, tym razem wyglądały jak zaschnięty mop. Były powyginane i pogniecione, a dodatkowo każdy włos sterczał w inną stronę. Weszła do łazienki, otworzyła nie posiadające żadnej ramy szklane drzwi prysznicowe i odkręciła kran. Z deszczownicy zaczęły powoli spadać duże krople wody. Strumień kropel nabrał stałego tempa opadania. Po kilku sekundach z posadzki zaczęła unosić się para. Włożyła dłoń pod opadającą wodę, by po chwili wejść do środka kabiny. Zamknęła drzwi prysznicowe. W mieszkaniu słychać było tylko szum wody. Po czterdziestu minutach stanęła w drzwiach łazienki. Była owinięta w czarny ręcznik, a na głowie zmontowała turban z ręcznika białego. Podeszła do ekspresu do kawy i zaprogramowała duży kubek latte, do tostera włożyła dwie kromki tostowego ciemnego pieczywa. Włączyła telewizor i wybrała kanał informacyjny. Szybkim krokiem podbiegła do lustra w korytarzu, zostawiając na dębowym parkiecie mokre ślady. Zdjęła z głowy turban.

— No… teraz lepiej — stwierdziła, patrząc na swoją twarz i włosy.

Ekspress i toster prawie jednocześnie zakomunikowały koniec swojej pracy. Poczuła chłód pod stopami. Rozejrzała się za klapkami. Stały w pokoju dziennym, obok kanapy i telewizora. Poszła po klapki, następnie po kawę i tosty. Idąc w stronę kanapy zabrała z szuflady nóż, a z lodówki pudełko z białym serem zawierającym zero procent tłuszczu. Postawiła wszystko w geometrycznym porządku na stoliku kawowym. Stało się tak przez zupełny przypadek, gdyż z natury była bałaganiarą. Obok leżał jej telefon. Dotknęła ekranu i odblokowała go. Nie zauważyła żadnych nowych wiadomości lub nieodebranych połączeń. Kilka centymetrów dalej jej laptop z nadgryzionym jabłkiem czekał, aż ktoś go uruchomi. Jabłko świeciło białym ledowym światłem. Rozsiadła się na kanapie i skupiła się na ogromnym ekranie telewizora i wiadomościach. Mówili o wyjątkowo długiej zimie, o tym, że znowu ma spaść śnieg, że wiosna przyjdzie najwcześniej w połowie kwietnia. Zaczęła czytać przesuwający się pasek na dole ekranu, ale tam też były same nudne informacje. Wzięła kilka łyków kawy i zaczęła przygotowywać sobie kanapki. Pieczywo zdążyło wystygnąć. Gdy ugryzła tosta po raz trzeci, zadzwonił domofon. Westchnęła, zdjęła nogi z kanapy i postawiła je na chłodnym parkiecie. Wstała, podeszła do drzwi i podniosła słuchawkę.

— Kto tam? — zapytała nieco zdziwiona, ciągle przeżuwając.

— Kurier, mam przesyłkę dla pani Joanny Witkowskiej — głos w słuchawce brzęczał jakby kurier mówił przez folię przyłożoną do ust.

— Proszę na pierwsze piętro. — Nacisnęła przycisk z symbolem klucza. Drzwi do kamienicy kliknęły i zaskrzypiały. Kurier szybkim krokiem, trzymając w lewej ręce kopertę, biorąc po dwa stopnie na raz, wszedł na górę. Zapukał do drzwi.

Aśka odsunęła rygiel, przekręciła zamek i nacisnęła klamkę. Tym razem sprawy potoczyły się niestandardowo. Poczuła bardzo silne uderzenie ciężkiego drewnianego skrzydła. Pech chciał, że otrzymała cios kantem drzwi prosto w środek czoła. Zamroczyło ją na chwilę i upadła na plecy. Gdy po chwili oprzytomniała, usłyszała jak ktoś zatrzaskuje zamek w drzwiach i zasuwa rygiel. Nad nią stał mężczyzna o przeciętnym wzroście i budowie ciała, ubrany w czekoladowy kombinezon i czapkę z daszkiem. W ręku kuriera spoczywał Colt New Agent. Był wycelowany prosto w jej czoło. Koperta leżała na podłodze obok jego stóp.

— Komputer i telefon — powiedział tak, że prawie go nie usłyszała.

Leżała na ziemi, jej ręcznik się rozwiązał, obnażając jedną pierś. Uniosła rękę i patrząc kurierowi prosto w oczy, palcem wskazała pokój dzienny.

— Na stoliku — odpowiedziała i poczuła silny ból głowy. Teoretycznie mógł być to kac, ale miała wrażenie, że ból po uderzeniu nie zastąpił tego kacowego, tylko oba się na siebie nałożyły. Kurier zrobił kilka kroków, przeskanował pokój i zatrzymał się na laptopie.

— Hasło. — Trzecie słowo kuriera było wypowiedziane trochę głośniej.

— Muszę napisać, ma za dużo dziwnych znaków. — Była w szoku, nie wiedziała co się dzieje, a mimo to odpowiedziała pewnie. Dopiero teraz dotarł do niej dźwięk telewizora.

Kiwnął lufą pistoletu dając jej do zrozumienia, że ma podejść do stolika kawowego. Chwyciła lewą ręką ręcznik zasłaniając nagie ciało. Ból pulsował i był nie do wytrzymania. Podniosła się i ruszyła przygarbiona w stronę pokoju dziennego. Dotknęła czoła i popatrzyła na rękę. Pozostał na niej ślad krwi. Usiadła na kanapie, ponownie złapała się za głowę. Mężczyzna na ekranie telewizora komentował wydarzenia polityczne.

— Czego chcesz? — zapytała cicho, próbując się skoncentrować i zaplanować wyjście z tej skądinąd beznadziejnej sytuacji.

— Pisz. — Rzucił jej długopis z logo firmy kurierskiej. Podniósł nadgryzione jabłko i położył na blacie w aneksie kuchennym. Stanął do niej bokiem w odległości większej, tak się jej wydawało, niż dwa i pół metra. Zapisała hasło i odsunęła kartkę od siebie. Kurier stał z bronią wycelowaną w jej stronę. Podszedł do stolika i ostrożnie zabrał kartkę z hasłem. Idąc tyłem podszedł do komputera i wpisał hasło jedną ręką. Komputer ożył. Kurier sprawdził coś, kilka razy stuknął w touch pada. Najważniejsze było dla niego potwierdzenie, że sprzęt należy do Aśki. Był skupiony na niej. Spoglądanie na monitor zajmowało mu ułamki sekund.

Aśka siedziała, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Szybko analizowała swoją sytuację, ale było to dość trudne. Ból głowy jej w tym nie pomagał. Czuła, że na jej czole rośnie guz. Siedziała goła na kanapie, owinięta w ręcznik, przed sobą miała kubek z niedopita kawą, tępy nóż do smarowania pieczywa i talerz z tostami, z czego jeden był nadgryziony. Przed nią stał facet z pukawką wycelowaną prosto w jej głowę. Jej szanse na ratunek, a właściwie siedemnaście szans drzemiące w Smith & Wesson SD9 VE, spoczywało w głębi stolika nocnego w jej sypialni.

— Nie mogę tak siedzieć jak jakaś pizda — pomyślała, spoglądając w lufę Colta. Musiała działać bardzo szybko.

Gdy wzrok kuriera na mikrosekundę skupił się na monitorze, rzuciła się w kierunku sypialni. Zrobiła jeden skok, potem następny, zgubiła ręcznik na korytarzu, wbiegła do sypialni i upadła przodem na łóżko łapiąc lewą ręką za uchwyt w górnej szufladzie stolika nocnego. Szarpnęła ją. Szuflada otworzyła się z hukiem, chwyciła prawą ręką broń jednocześnie odwracając się na bok i spadając za łóżko. Opadając wyciągnęła dłoń z pistoletem celując w stronę drzwi. Stał w nich kurier, a przed nim wisiała w powietrzu kula ognia. Poczuła uderzenie w prawy obojczyk, odrzuciło ją do tyłu, prawa ręka zatoczyła łuk, nacisnęła spust. Zanim jej mózg przetworzył obraz drugiej ognistej kuli, zrobiło się ciemno. Nic więcej nie usłyszała.

9

Srebrne Alfa Romeo 159 z benzynowym turbodoładowanym silnikiem wkręcało się na obroty przy których można było momentami słyszeć odcięcie zapłonu. Samochód dosłownie wyskoczył z bram Komendy Stołecznej Policji rozrywając względną ciszę dźwiękiem syreny. Kontrolka systemu kontroli trakcji i utrzymywania toru jazdy zgasła dopiero po ponad pięćdziesięciu metrach, po to by zaraz ponownie zamrugać. Tylko dzięki tym systemom samochód nie pokonywał każdego zakrętu jadąc bokiem. Aspirant Kluska siedzący za kierownicą zanim wstąpił w szeregi Policji ścigał się w regionalnych rajdach. Wszyscy w komendzie wiedzieli, że gdy trzeba gdzieś szybko dojechać, trzeba poprosić o pomoc “Kluchę”. Tym razem rozkaz wydał mu sam Komendant Wydziału Zabójstw. Na szczęście nie wiózł komendanta, ale Komisarza Jurka Stachowiaka, zwanego “Jurnym Stachem”. Jurny Stachu był już przyzwyczajony do metod pokonywania korków i zakrętów nijakiego Kluchy. Radiowóz bardzo szybko nabierał coraz większej prędkości, a chwilę później gwałtownie hamował. Skręt z Placu Bankowego w Senatorską był połączeniem pisku opon, ryku silnika i ledwo słyszalnej w tym jazgocie syreny policyjnej. Po niecałych dwóch minutach byli na miejscu. Zatrzymali samochód, nie gasząc silnika. Ulica Piekarska była całkowicie zablokowana przez policyjne taśmy i kilka radiowozów, dwie karetki oraz pojazdy innych służb. Na miejscu były już dwa samochody transmisyjne, dziennikarz i kilkunastu gapiów. Komisarz wyskoczył z radiowozu i podszedł do niebiesko–białej wstęgi oddzielającej ich od miejsca zdarzenia. Stał chwilę i wpatrywał się w głąb ulicy. Odwrócił się dając niemy znak skinieniem głowy, że nie ma czasu do stracenia. Klucha siedział jeszcze kilkadziesiąt sekund w samochodzie, czekając aż w Alfie Romeo schłodzi się turbosprężarka i przestaną pracować wentylatory chłodnicy. Wyłączył silnik, wysiadł i podszedł do Komisarza. Skinęli oboje do policjanta stojącego obok, Klucha podniósł wstęgę. Ruszyli razem w stronę bramy kamienicy.

— Możemy już tam wejść? — zapytał niepewnie Klucha spoglądając na swojego szefa.

— Teoretycznie tak, ale zobaczymy co powie prokurator. Zapewne każe nam poczekać, aż technicy i lekarz skończą pracę. Z tego, co wiem, denatka się nigdzie nie wybiera, więc nie ma pośpiechu. — Czarny humor mu dopisywał.

— Nie widać nigdzie jej czarnej limuzyny — dodał Klucha.

Zatrzymali się przed bramą kamienicy. Wrota były otwarte, stał przy nich jeden z techników w białym fartuchu wraz z prokuratorem.

— Dzień Dobry. Możemy się rozejrzeć w środku? — zapytał prokuratora Jurny Stachu, podając mu dłoń na powitanie. Nie musiał się przedstawiać. Nie pierwszy raz pracowali razem.

— Witam Panowie. Dopiero zaczęliśmy zbierać ślady. Trzech ludzi pracuje na górze, dwóch na klatce schodowej. Nie wiem jeszcze jak wygląda mieszkanie. Klatka natomiast jest jednocześnie czysta i brudna. Jest dużo śladów, odcisków palców, resztek papierosów, włosów i tak dalej, ale wątpię, byśmy znaleźli coś, czym będziemy mogli się wam pochwalić. Za dużo śmieci. Techniczni mają w samochodzie kilka jednorazowych fartuchów i rękawic, zaraz wam je ktoś przyniesie. Możecie wejść, ale niczego nie dotykajcie i uważajcie gdzie stawiacie stopy. Jak będą wątpliwości, pytajcie chłopaków na górze. — Prokurator rozgadał się. Kiwnął głową na mężczyznę w białym kitlu, pociągając jednocześnie za swój fartuch.

Technik poszedł do samochodu i po chwili wrócił z dwoma opakowaniami. Policjanci ubrali się w fartuchy i założyli lateksowe rękawice. Przekroczyli próg budynku. Klatka była ciemna, kamienne schody zakręcały na każdym półpiętrze i piętrze w lewo, tworząc z klatki twór w postaci studni. Szli po cichu na górę, patrząc się pod nogi. Przed wejściem do mieszkania założyli na buty foliowe ochraniacze. Kluska popchnął delikatnie drzwi. Korytarz był pomalowany na biało i wyłożony dębowym parkietem, dwa metry za wejściem po lewej stronie znajdowały się drzwi do pokoju. Po prawej stronie stała skromna szafka na buty i wieszak. Za wejściem do pokoju wisiało duże lustro, naprzeciwko którego było szerokie na dwa metry wejście do drugiego pokoju. Na wprost, na końcu korytarza były drzwi do łazienki połączonej z toaletą. Technicy wyznaczyli już ścieżki po których można się poruszać. Komisarz wszedł pierwszy. Po dwóch krokach odwrócił głowę w lewo i spojrzał w kierunku pokoju.

— Sypialnia i śpiąca królewna we własnej osobie — powiedział do Kluski, który stanął za jego plecami i patrzył jak jeden z techników wygina się dziwnie w lewo i w prawo robiąc zdjęcia. Drugi przykładał i przekładał linijkę — wzorzec z miejsca na miejsce. Trzeci technik machał pędzlem po podłodze kilkadziesiąt centymetrów od drzwi.

— Dzień dobry. Słyszałem, że dopiero zaczęliście, ale czy drugi pokój jest już przygotowany do tego, żeby do niego wejść? — zapytał Stachowiak.

— Dzień dobry. Trzymajcie się ścieżki. Tamtego pokoju jeszcze nie ruszaliśmy. Chłopaki z klatki schodowej zaraz się nim zajmą — odpowiedział pan dzierżący pędzel i czarny puder.

— OK — odparł Stachowiak i zrobił kolejny krok, patrząc pod nogi. Zauważył czarny ślad nagiej stopy, a przy nim tabliczkę z numerem pięćdziesiąt siedem, obok leżał ręcznik i kolejna tabliczka. Na korytarzu były cztery czarne, zapudrowane przez technika, ślady stóp. Kluska szedł za komisarzem krok w krok. Stanęli przy lustrze i odwrócili się w stronę salonu. Weszli do środka. Po prawej stała nowoczesna kanciasta sofa, a naprzeciwko niej wisiał na ścianie wielki telewizor. Patrzyli na wprost, obserwując migające wiadomości. Przed sofą stał stolik, a na nim kubek i talerz z tostem. Po lewej, przed nimi, był aneks kuchenny w kształcie litery L. Jedno z ramion blatu wdzierało się w przestrzeń pokoju. Dokładnie na wprost, między telewizorem i aneksem znajdowały się drzwi balkonowe połączone z oknem, którego telewizor zdawał się być przedłużeniem. Cały pokój był skąpany w bieli, a mieszkanie sprawiało wrażenie tymczasowej rezydencji. Żadnych zdjęć i obrazów, żadnych kwiatów, całe białe, nowocześnie urządzone. Cofnęli się na korytarz. Drzwi do łazienki były zamknięte. Policjanci wiedzieli, że nie mogą niczego na razie dotykać. Dotyczyło to w szczególności klamek, więc wrócili do sypialni.

— I jak to wygląda? Standardowy napad rabunkowy? Czegoś waszym zdaniem brakuje w mieszkaniu? — zapytał niepewnie Komisarz. Wolałby sam zbierać fanty, porozglądać się, złapać to i owo do ręki, ale niestety nie mógł na razie zabrać się do pracy.

— Zaginęła jedna dusza i trzy porcje prochu. To udało się nam już sprawdzić — odparł sarkastycznie technik z pędzlem w ręku. Pod pędzlem zarysował się ślad buta.

— Nie pytałbym, jakbym mógł już sam pogrzebać w jej rzeczach. Jak zginęła, co powiedział lekarz? — ciągnął Stachowiak i podszedł do nagiego ciała leżącego za łóżkiem

— Dwa strzały. Jeden w obojczyk, o tutaj. — Wskazał technik z linijką — Drugi, jak widać, prosto w czoło… lekko z lewej. Kule nie przeszły na wylot, więc musimy poczekać, aż je patolog wygmera ze środka. Trup na miejscu. Lekarz, który pojawił się jako pierwszy, był na tyle rozsądny, że jej nie dotknął, oprócz sprawdzenia tętna oczywiście. Ponadto po wielkości kałuży krwi ocenił, że musi być martwa...no i po dziurze w głowie ma się rozumieć. Pytaliśmy sąsiadów, czy coś ruszali. Twierdzą, że słyszeli tylko strzały, a po wyjściu na klatkę zobaczyli otwarte drzwi. Tylko jeden z nich zrobił dwa kroki i jak ją zobaczył — wyszedł. Nikt więcej tu nie wchodził oprócz lekarza i nas.

— A trzecia porcja prochu? — dopytał Kluska. Stał i przyglądał się z boku, widząc jedynie głowę kobiety wystającą zza łóżka i opartą o stolik nocny.

— Tam. — Technik wskazał palcem odprysk na ścianie, w miejscu, w które sprawca nie mógłby strzelić.

— Hmmm, ale jak to… — Nie zdążył dokończyć.

— Chodź i zobacz — przerwał mu Stachowiak.

Podszedł ostrożnie. Obok ciała leżała broń, obok broni tabliczka z numerem. Nagie ciało leżało dziwnie przekrzywione, na wysokości obojczyka była czerwona dziura i krwisty zaciek, druga dziura była na czole. Martwa kobieta przed śmiercią wzrok miała wbity w ścianę.

— Teraz wszystko jasne. Nie mamy do czynienia z niewiniątkiem. — Kluska nie był zaskoczony.

— A łuski? — zapytał Jurny Stachu.

— Na razie tylko jedna pusta i nie wiemy ile pełnych w Smith & Wesson. Zbieramy co się da. Sprawca był ostrożny, ale nie całkiem. Zabrał łuski. Musiał mieć rękawice i prawdopodobnie czapkę, albo był łysy. Mieszkanie jest wyjątkowo czyste, na przykład nie znaleźliśmy zbyt wielu włosów, które wyglądałyby na należące do kogoś innego niż denatka. Sypialnia jest wyjątkowo czysta. Poza śladami butów i dwoma kulami, na tę chwilę nie ma tu niczego, co należy do sprawcy. Musiała posprzątać dzień lub dwa temu. Dla nas to plus. Mniej śmieci, ale też mniej szans. W końcu zabójca mógł tu bywać wcześniej.

— Racja. Popytamy sąsiadów, a jak skończycie, to wrócimy — odparł Stachowiak i wyszedł z mieszkania. Za nim podążył bez zbędnego pośpiechu Klucha. Schodzili powoli, w milczeniu rozglądając się na schodach, jakby chcieli znaleźć odpowiedzi na wciąż pojawiające się nowe pytania. Wyszli na zewnątrz i stanęli na środku drogi.

— Wybacz, że cię wyciągam na ten chłód. Muszę zapalić. — Stachowiak wyciągnął paczkę z papierosami. Miała niestandardowy, podłużny, a w przekroju kwadratowy, kształt. Otworzył pudełko i wyciągnął ponadprzeciętnie długiego i cienkiego papierosa. Chwycił się za tylne kieszenie spodni oburącz i poklepał się po pośladkach. Z prawej kieszeni wygrzebał jaskrawoniebieską zapalniczkę. Odpalił papierosa. Nad nimi przeleciał śmigłowiec, zniknął im z oczu, ale ciągle słyszeli jego dźwięk. Pojawił się ponownie na tle jasnego nieba. Był to mały helikopter używany przez TVN24.

— Pal, pal, nie krępuj się. Niech cię nagra błękitna hiena cmentarna. — Rzucił Klucha, patrząc na helikopter. Z papierosa uniosła się ledwo widoczna para.

— Taaaak — przeciągnął komisarz i zaciągnął się papierosem — Musimy coś dla nich mieć na dzisiaj. Na pewno jakiś portret pamięciowy. Trzeba ich czymś zająć. Dać im jakiś lewy trop, niech sobie piszą, błądzą, szukają i zejdą nam z drogi. A tak na marginesie to co o tym myślisz. Przychodzi ci coś do głowy? — zapytał.

— Wyrównali rachunki. Czymś sobie zasłużyła. Za darmo nie dostaje się kuli w łeb. Niewiniątka nie trzymają też takiej armaty w domu. Nie w tym kraju.

10

Zalogował się i zaczął przeglądać firmową pocztę. Nic ciekawego nie zauważył, nie licząc nowego zamówienia, które dostał od Magdy. Wiedział, że taki złoty strzał raz na rok lub dwa może się przydarzyć. Odpisał jej, że ma zielone światło i może zacząć działać.

Biznes, którym kierował, był prosty. Polska jest największym w Europie producentem i eksporterem części samochodowych. Kupował części do samochodów osobowych od wielu producentów i sprzedawał je na zachodzie pod własną marką. Firma nie była duża i udział w rynku europejskim miała niewielki, ale kilka dobrych kontaktów na zachodzie zapewniało jej pewny byt. Kontakty to był jego klucz do sukcesu. Dochodziły jednorazowe zamówienia, takie jak to, które załatwił Michał. Firma powstała jako przykrywka, na początku kilku klientów kupowało, choć nie musiało, kilku celowo przepłacało. Po kilku latach, tego typu wsparcie okazało się zbędne, choć nadal legalna działalność pozostała przykrywką tego, na czym robił grube pieniądze. Wylogował się z poczty. Rozwinął pasek zakładek i wybrał stronę The Huffington Post. Lubił czasami poczytać co tam u wuja sama się dzieje. Przejrzał szybko stronę główną, zobaczył uśmiechniętego Obamę i zaczął się zastanawiać z czego on się tak cieszy.

— Drukuje te dolary i drukuje i prowadzi kraj na skraj bankructwa — pomyślał.

Wybrał kolejną zakładkę. Irish Independent. Miał sentyment do celtyckiego tygrysa i wiązał z nim wiele dobrych wspomnień. Przewinął stronę główną. Nic nie przykuło jego uwagi. Wybrał zakładkę Gazety. Duży slideshow na stronie głównej informował o kilku wydarzeniach, przewijając się cyklicznie. “Brutalne zabójstwo kilkaset metrów od Pałacu Prezydenckiego”. Kliknął i zobaczył na zdjęciu znajomą ulicę opasaną taśmami policyjnymi i obstawioną radiowozami. W tle zdjęcia widać było rząd kamienic, na tle których stało kilka postaci — w tym parę osób w białych kitlach. Zaczął czytać.

— O kurwa… — szepnął i zerwał się z krzesła.

11

Deirdre obudziła się gwałtownie. U2 grało Elevation, ale coś jej nie pasowało w muzyce. Podniosła się i usiadła na skraju łóżka. Wtedy dotarło do niej, że ktoś puka do drzwi.

— What the fuck? — syknęła cicho i podeszła do drzwi. Nie lubiła być budzona.

— Kto tam? — zapytała po polsku.

 It’s me, Neil — zabrzmiał niski głos, dodatkowo tłumiony przez drzwi.

— Get in — powiedziała otwierając drzwi, dziwiąc się, że Neil ją zrozumiał.

— Mogłabyś włączyć jakieś wiadomości i powiedzieć nam co się dzieje? — zapytał po angielsku nie kryjąc w żaden sposób akcentu. Był lekko poddenerwowany i czuć było od niego piwem.

— Która jest? — ziewnęła zaspana. Zorientowała się, że jest prawie goła i Neil może czuć się tym faktem zakłopotany.

— Prawie piąta — odparł.

— O kurcze, za długo spałam....ale dobra....do rzeczy....co mam zobaczyć?

— Włącz jakieś wiadomości.

Rozejrzała się za pilotem. Zauważyła go na stoliku nocnym. Podeszła do stolika, chwyciła za pilota i zaczęła przełączać kanały jeden po drugim, szukając kanału informacyjnego. Znalazła coś co go przypominało.

— Powiedz o co chodzi? Przychodzisz, budzisz mnie i każesz mi włączać telewizor. Po co?

— Siedziałem z Paddyem, Quinnem, tutaj obok, w irlandzkim pubie. Obok nas wisiał na ścianie telewizor. Widziałem w nim fragment wiadomości. Coś się wydarzyło w centrum, kogoś zastrzelili. Jakaś duża afera. Tyle wydedukowałem. Chciałem, żebyś zobaczyła co się wydarzyło. Tutaj takie rzeczy się za często nie dzieją. Jak gliny wzmogą swoją czujność to będzie niedobrze. Ktoś włożył kij w mrowisko i jak my jeszcze tym kijem zamieszamy, to może się to dla nas źle skończyć.

— Dobra, zaraz zobaczymy — powiedziała, rozglądając się za spodniami.

Znalazła czarne jeansy i wciągnęła je na siebie. Ubrała białą obcisłą koszulkę. Neil udawał, że się jej nie przygląda. Ubierała się patrząc w monitor telewizora. Czytała pasek przesuwający się na dole ekranu.

— Piszą na pasku, że zastrzelono młodą kobietę w centrum Warszawy. Policja nie podaje na tą chwilę szczegółów. Znaleziono skradziony i porzucony niedaleko samochód firmy kurierskiej UPS. Faktycznie interesujące. Taka krwawa jatka kilkaset metrów od pałacu prezydenckiego...nooo...nooo....trzeba mieć jaja.

— Poczekajmy na jakieś wiadomości, może powiedzą coś więcej. Masz jakieś piwo w minibarze, czy osuszyłaś już wszystkie butelki? — Neil wskazał na małą lodówkę.

— Mam. Weź sobie i mi też otwórz jedno.

Neil podszedł do lodówki i wyciągnął dwie małe butelki Heinekena. Deirdre przewidująco podała mu swój wojskowy nóż, którym je otworzył. Siedziała trzymając piwo w dwóch dłoniach i wpatrywała się w telewizor. Zaczęły się wiadomości. Skupiła się, słuchała i rejestrowała obrazy.

— Wiesz co? Trochę panikujesz Neil. Polska policja działa z prędkością internetu, ale internetu w Burkina Faso. Może zdążymy zanim się zorganizują.

— Może masz rację, ale panika nie poszła na marne. Warto było. — Zaśmiał się i puścił jej oczko.

Deirdre uśmiechnęła się, z politowaniem kiwając głową. Poczuła, że ta niby uszczypliwość sprawiła jej dużą przyjemność. Siedziała z łokciami opartymi na kolanach. W telewizji reporter będący na miejscu zdarzenia opowiadał szczegół po szczególe co wiedział. Z ust buchały mu ledwo widoczne kłęby pary. Deirdre usłyszała, że na miejscu znaleziono broń, którą policja zabezpieczyła i sprawdza jej pochodzenie, że zginęła na miejscu, że oddano kilka strzałów, że najprawdopodobniej sprawca podał się za kuriera, że samochód już znaleziono. Powiedział, że nie wiadomo czy coś zginęło z mieszkania, a także, iż policja prosi o kontakt osoby, które mogą coś wiedzieć lub były świadkami zdarzenia. Następnie opisał swoje rozmowy z sąsiadami pragnącymi zachować anonimowość. Jeden z nich, starszy mężczyzna, poinformował, że jego sąsiadkę od czasu do czasu odwiedzał mężczyzna w średnim wieku, około czterdziestki, ale od dwóch tygodni go nie widział. Twierdził, że sąsiadka nikogo nie przyjmowała u siebie, ale często wychodziła z domu. Opisał gościa swojej sąsiadki policji i stwierdził, że nie może nic na ten temat powiedzieć do czasu, aż policja wyrazi na to zgodę. Reporter stał w ostrym świetle lampy, za nim wisiała rozciągnięta w poprzek drogi lekko trzepocząca taśma policyjna, dalej stały dwa radiowozy, samochód techników oraz karawan. Kręciło się też kilku policjantów w mundurach, a dwóch w ubraniach cywilnych stało na środku drogi i rozmawiało. Obok reportera stało kilku gapiów.

— Ten dziadek jest nieźle poinformowany — stwierdziła Deirdre.

— Jaki dziadek? Nie wiem o czym mówisz.

— Aha. Zapomniałam, że ty nic nie rozumiesz. Reporter rozmawiał z sąsiadem tej zastrzelonej laski. Ten gość wie o niej wszystko. Kiedy wchodziła, kiedy wychodziła i kto i kiedy ją odwiedzał. Lepiej, żeby siedział cicho…

— Bo za dwa dni po niego też przyjedzie karawan — dokończył za nią Neil.

— Albo i szybciej. To typowy polski sąsiad, który interesuje się całym otoczeniem, ale nie dba o siebie i swoje podwórko — dodała.

— Powiedzieli coś o portrecie pamięciowym, że podadzą go jak tylko policja im go przekaże. Do tego przetrzepują kamery monitoringu. W tym rejonie miasta kamery są dość gęsto rozmieszczone. To wszystko. W zasadzie nic nie mają.

— Jak wszystko to chyba nic tu po mnie i faktycznie nie ma się co przesadnie przejmować. Jakie masz plany na wieczór? — zagadał Neil.

— Nie mam planów, a co? Zapraszasz?

— Choć, wyskoczymy do miasta całą piątką. Chłopaków nie muszę dwa razy namawiać.

— A już myślałam, że coś romantyczniejszego zaproponujesz Neil… ty niedobry chłopczyku. — Zaśmiała się głośno.

— Zanim wciągnęłaś spodnie na tyłek to miałem kilka propozycji, ale ten twój wojskowy nóż leżał za blisko ciebie — wyszczerzył zęby.

— Dobra, kończymy, bo w złym kierunku zmierza ta rozmowa. Skrzyknij chłopaków na godzinę ósmą wieczorem na rogu Jerozolimskich i Nowego Światu. Jest tam sklep z prasą i księgarnia.

— Jak będę w stanie im powtórzyć nazwy ulic to przekażę co trzeba, ale…

— Pamiętasz palmę na środku drogi? — wtrąciła szybko.

— Tak.

— To właśnie tam, przy palmie się umawiamy, na północno zachodnim rogu skrzyżowania.

— Ok

12.


Z szafy wyciągnął dużą walizkę podróżną. Leżała na samym dole, przykryta karimatą i dwoma czarnymi torbami podróżnymi oraz namiotem. Otworzył walizkę i zaczął się pakować. Nie miał wielu rzeczy, bo nie był typem zbieracza. Do walizki zmieścił prawie całą garderobę. Zamknął walizę z trudem i postawił przy drzwiach wyjściowych. Torbę podróżną zapełnił resztą ubrań, butami, swoją kolekcją zegarków i niezbędnymi środkami higieny osobistej. Do drugiej torby spakował wszystko co miał we wnętrzu biurka, w tym trzy telefony i sześć kart sim, broń, zapas dwustu sztuk amunicji, komputer, ładowarki i kilka dokumentów oraz paszporty. Spakowanie się zajęło mu ponad godzinę. Zaniósł torby do samochodu stojącego pod kamienicą i wrócił do mieszkania. Wyciągnął dwustulitrowy worek na śmieci z grubej folii i wrzucił do niego zawartość lodówki, śmietnika, kosza z brudną bielizną i pozostałe rzeczy, które udało mu się znaleźć w mieszkaniu — z wyjątkiem dwóch ścierek. Postawił worek przy drzwiach. Zabrał się za sprzątanie. Wiedział, że nie uda mu się usunąć zbyt wiele, ale zawsze może na tym zyskać trochę czasu, gdyby pojawili się jacyś nieproszeni goście. Odkurzył wszystkie podłogi, przetarł ścierkami klamki, krany, półki, drzwi, włączniki świateł, gniazdka elektryczne. Na wyposażeniu kuchni miał po jednej sztuce z kilku naczyń, więc je też umieścił w czarnym worku. Na koniec wrzucił do niego worek z odkurzacza i zawiązał go. Wystawił śmieci za drzwi. Przeszedł się po mieszkaniu i rozejrzał się. Ubrał buty, kurtkę, czapkę i rękawice. Wyszedł zamykając drzwi na klucz. Mieszkanie było opłacone z góry na rok, więc nikt nie powinien się tu zjawić. Zabrał śmieci i zaniósł do samochodu.

Wsiadł do swojego Forda Mondeo. Auto miało już 5 lat, było srebrnego koloru i nie rzucało się w oczy. Docenił swój wybór, bo na początku chciał kupić bardziej unikalny i klasyczny samochód, mocniej rzucający się w oczy. Włączył silnik i ruszył powoli do przodu. Popatrzył na Vostoka, było kilka minut po szóstej wieczorem.

Jechał w kierunku północnych osiedli, nie zważając dokładnie gdzie. Po piętnastu minutach jazdy wjechał w blokowisko i zaczął się rozglądać za śmietnikiem. Krążył jeszcze pięć minut aż znalazł kilka dużych zielonych pojemników stojących obok siebie. Wyciągnął z bagażnika czarny worek i wrzucił do jednego ze śmietników. Wsiadł do samochodu i ustawił nawigację satelitarną.

— Trzysta czterdzieści trzy kilometry, cztery godziny i czterdzieści pięć minut do celu — oznajmił damski głos. Włączył radio i zestaw głośnomówiący do telefonu. Wyjechał z miasta trasą toruńską kierując się na północny wschód. Zrobiło się ciemno, droga była czarna, ale na poboczach ciągle zalegał śnieg. Ruch był niewielki jak na trasę wylotową z miasta i zmniejszał się z każdym przejechanym kilometrem. Po godzinie jazdy wybrał numer do Magdy. Odebrała po sześciu sygnałach.

— Halo — odebrała, nie wiedząc kto dzwoni. Miał zastrzeżony numer.

— Cześć, Arek z tej strony.

— Cześć szefie.

— Słuchaj, odpisałem Ci, możesz ruszać z zamówieniem. Następnym razem nie czekaj na mnie. Daj znać jak będzie gotowe do wysłania. Wyjeżdżam na kilka dni, możliwe, że nie będzie mnie też w przyszłym tygodniu. Będę dostępny pod e–mailem.

— Dobrze. Coś jeszcze?

— Nie, nie...to wszystko.

— Do zobaczenia w takim razie i udanego wyjazdu.

— Dziękuję, cześć.

Rozłączył się. Samochód jechał cicho z przepisową prędkością. Uspokoił emocje i nerwy. Przez ostatnie kilka godzin pracował w największym skupieniu i wiedział, że potrzebuje chwili relaksu i ciszy. Zaczął powoli analizować to co zobaczył na zdjęciach i przeczytał w artykule. Nie podali jeszcze danych ofiary, ale on był już pewien. Wiedział czyje zdjęcie zobaczy niebawem w wiadomościach. Zastanawiał się ile czasu zajmie Policji powiązanie jego osoby z Aśką, choć Policja tutaj jest najmniejszym problemem. Bardziej martwiło go to, kto jej to zrobił i dlaczego? Przez krótką chwilę zatęsknił za nią, w końcu znali się długo i dobrze, łączyło ich też coś więcej niż zwykła znajomość, wspólne kontakty czy interesy. Mógł się czuć zagrożony, ale zastanawiało go, co jest tym zagrożeniem i czy ma ono związek z nim samym. Może Aśka wpakowała się w jakieś kłopoty? Postanowił, że nie dojedzie dziś do celu, tym bardziej, że cel jeszcze nie wie, że będzie miał gościa. Jechało mu się wyjątkowo dobrze, nie minął do tej pory żadnego patrolu policji. W okolicach Łomży zjechał na stację benzynową i zatankował do pełna. W sklepie na stacji kupił hot doga z dużą ilością musztardy oraz dużą, czarną kawę. Wyruszył w dalszą drogę. Uświadomił sobie, że od początku ma włączone radio, ale nie zdołał zarejestrować żadnej informacji podanej w wiadomościach, ani żadnej piosenki, która od czasu do czasu stanowiła tło jego myśli. Oczyścił umysł z Rudej i wybryku w metrze, to samo zrobił z Asią i wiadomościami z sieci. Tym razem paranoje musiały pójść na bok. Tak postanowił. Wsłuchał się w audycję. Redaktor gościł w studiu kogoś na kształt przyrodnika — ekologa. Opowiadali sobie nawzajem o tym dlaczego warto segregować śmieci oraz o metodach kompostowania i przerabiania plastiku. Dużo czasu poświęcili rodzajom plastiku z których robi się nakrętki i butelki.

— Fascynujące — westchnął.

Aśka powróciła do jego głowy. Chwycił za telefon. Od kilku godzin chciał do niej zadzwonić, ale nie miał pewności czy to jest dobry pomysł. Miał ogromną potrzebę kontaktu z nią, właśnie teraz, dziś wieczorem. Rozsądek podpowiadał mu jednak, żeby poczekał. Posłuchał się go i odłożył telefon na siedzenie pasażera. Postanowił zaplanować nocleg. Najszybciej będzie mógł go znaleźć w Augustowie, jeżeli uda mu się trafić na wolny hotel. Domyślał się, że poza sezonem nie powinno być z tym problemu, choć nigdy nic nie wiadomo. Przed miastem zjechał na stację benzynową. Zgasił silnik i wyszedł z samochodu. Ford był brudny, pokryty szarym zaschniętym płaszczem soli i kurzu, a przednie lampy pokryła warstwa szarego błota. Spod maski było słychać cykanie stygnącego motoru. Wszedł do środka nowoczesnego, czystego budynku i podszedł do lady. Stała za nią młoda dziewczyna w czerwono–żółtej koszulce polo.

— Dobry wieczór — przywitał się.

— Dobry wieczór, słucham pana — odezwała się ciepłym głosem. Ocenił jej wiek na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.

— Orientuje się może Pani gdzie jest tu jakiś hotel, w którym na pewno będą teraz wolne miejsca?

— O tej porze roku nie ma z tym kłopotu. Moja siostra pracuje w jednym hotelu za miastem. Dam panu numer telefonu.

— Do siostry, czy do hotelu? — Uśmiechnął się do dziewczyny za ladą. Spojrzała na niego i pokiwała głową. Brakowało tylko, żeby pacnęła się otwartą dłonią w czoło, wyrażając zażenowanie i prośbę o litość.

— Do hotelu, ale napiszę do siostry, żeby potraktowali pana wyjątkowo, niczym VIP–a. — Rząd białych zębów wyłonił się spod pełnych warg. Wręczyła mu kartkę z zanotowanym numerem telefonu i zatrzepotała rzęsami.

— Dziękuję. — Uśmiechnął się i wyszedł.

W samochodzie wybrał hotelowy numer telefonu. Damski głos odebrał po niecałym sygnale. Zapytał o wolny pokój na dwa lub trzy dni i dokładny adres, wpisał dane w nawigację. Odpalił silnik i powoli, prawie bezgłośnie ruszył dalej. Widział spojrzenie dziewczyny zza lady, która odprowadzała go wzrokiem. Po kilkunastu minutach jazdy zaparkował pod hotelem. Nowe budownictwo nad brzegiem jeziora oznaczało względnie wysoki standard. Odetchnął z ulgą. Był zmęczony i ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę była walka z karaluchami albo poszukiwanie alternatywnego miejsca noclegu. Wysiadł z samochodu, z bagażnika wyciągnął dwie torby podróżne i poszedł w stronę drzwi wejściowych. Vostok wskazał godzinę pierwszą w nocy. Stanął przed recepcjonistką, rozejrzał się i zamyślił na chwilę. Poza nimi w holu nie było żywej duszy, pobliski bar i restauracja były już zamknięte. Pomyślał, że ma ochotę na piwo i chyba zostanie mu tylko wyposażenie minibaru. Żałował, że nie kupił niczego do picia na stacji benzynowej. Recepcjonistka wpatrywała się w milczącego mężczyznę, uśmiechnęła się z trudem. Na jej twarzy zobaczył zmęczenie. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale ubiegł ją.

— Dobry wieczór, poszukuję pokoju na dwa lub trzy dni i podobno u was się coś znajdzie — powiedział przyciszonym głosem.

— Oczywiście. To pan pytał na stacji benzynowej o hotel?

— Tak, taka jedna bardzo miła dziewczyna mi pomogła.

— Dzięki temu, że moja siostra dała mi znać, przygotowałam już wszystko dla pana. Poproszę tylko o jakiś dokument. — Spojrzała, wyczekując jego ruchu. Dał jej paszport ocechowany Zjednoczonym Królestwem.

— Możemy formalności załatwić teraz, albo jutro, jak jest pan mocno zmęczony.

— Jeżeli nie sprawi to problemu, podejdę jutro rano.

— Nie ma sprawy. Proszę nie zapomnieć o kluczu — powiedziała, gdy zdążył się odwrócić i zrobić jeden krok w nie wiadomo jakim kierunku. Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Odwzajemniła mu się tym samym i podała mu kartę, pokazując stronę, w którą ma się udać.

— Dzięki — odparł krótko i odebrał klucz dotykając przypadkiem jej dłoni. Była gładka, chłodna i miękka. Trwało to jednak trochę za długo i zmieszana dziewczyna szybko odsunęła dłoń. Zrobił kilka kroków w stronę windy, popatrzył na kartę, odczytał numer pokoju.

— Dwieście sześć — powiedział na głos.

Wszedł do windy i nacisnął przycisk z dwójką. Dotarł pod drzwi swojego pokoju. Włożył kartę do zamka i wszedł do środka. Kartę umieścił w gniazdku. Włączyło się światło i telewizor. Położył torby przy łóżku i rozebrał się. Wyłączył światło i położył się na łóżku. Pilot od telewizora leżał na stoliku nocnym. Wyłączył telewizor i zasnął w ciągu kilku chwil. Spał jak kamień, ale nie trwało to długo. Jego sen był jak klisza aparatu naświetlona obrazami ostatnich dni. Metro. Ruda. Aśka. Zerwał się nagle i usiadł na łóżku. Za oknem czerń lasu kontrastowała z jasną szarością nieba i ledwo widoczną w świetle księżyca bielą śniegu. Chwycił za telefon, wydawało mu się, że dzwoni. Nie dzwonił. Z trudem oczyścił umysł. Położył się. Było cicho, bardzo cicho, żadnych odgłosów. Pomyślał, że lodówka — minibar musi być wyłączona. Zajęło mu to chwilę, ale w końcu zasnął.

13

Spalił papierosa i strzelił filtrem przed siebie. Resztka papierosa odbiła się dwa razy od wybrukowanej uliczki, rozsypując za sobą kilka iskier. Policjanci weszli z powrotem na klatkę schodową. Chwilę rozmawiali z prokuratorem, który przytakiwał im bez przerwy. Podeszli do pierwszych drzwi, zostawiając prokuratora, który wyglądał na zajętego swoimi sprawami.

— Musimy mieć nagrania z wszystkich kamer miejskich w promieniu co najmniej pięciu kilometrów, a do tego wszystko ze sklepów i restauracji w tej okolicy — oświadczył Stachowiak.

— Ktoś już to zbiera? — zapytał Kluska.

— Tak. Mówię informacyjnie, w kontekście tego, co właśnie zaczynamy robić.

Kluska zadzwonił naciskając włącznik rodem z lat osiemdziesiątych. Otworzył im starszy mężczyzna.

— Dzień dobry. Możemy zadać kilka pytań? — powiedział Stachowiak pokazując policyjną odznakę. Mężczyzna przytaknął.

— Panie, co tu się stało? Spokojna dziewczyna, nikomu nie wadziła. Prawie nigdy jej nie widywałem. Zawsze się przywitała i uśmiechnęła. Nie sprowadzała nikogo, w nocy było cicho. Kilka razy tylko, tak co dwa tygodnie albo co trzy przychodził do niej taki jeden, wysoki, ale wtedy też było spokojnie. Ona bardzo często wychodziła wieczorem. Czasami to sobie myślałem, że pracuje w jakimś klubie nocnym. Kurier był tu nie pierwszy raz. Często odbierała paczki. Tym razem chyba jednak był to ktoś inny.. — wylał z siebie jezioro słów.

— Niech pan opowie jak wyglądał ten gość, który ją odwiedzał. — Klucha przerwał mu na chwilę.

— A wie pan, wysoki tak z metr osiemdziesiąt pięć, ciemne krótkie włosy, normalna twarz, nie gruby, nie chudy. Nie miał okularów czy wąsa. Normalny był — odparł.

— A ten kurier dzisiaj był do niego podobny? Co to był za kurier?

— Mówiłem już to policjantom, którzy byli tu zaraz po naszym telefonie. Nie wiem, nie widziałem, bo oni czapki noszą, wie pan, takie z daszkiem. Ale wydaje mi się, że niższy był.

Kluska ze Stachowiakiem poprosili mężczyznę o dowód i zanotowali jego dane. Popatrzyli po sobie zaskoczeni. Nie chodziło nawet o to, ile sąsiad powiedział lub wiedział, a nie powiedział, ale o to, że pierwsze pukanie do drzwi okazało się tak owocne.

— Będzie musiał pan przyjść do nas na komendę, żebyśmy spisali to co pan powiedział. Będzie z tym kłopot? Jeśli tak, my możemy podjechać do pana — powiedział Stachowiak pewnym głosem.

— A kiedy, jeżeli można wiedzieć?

— Proszę podać numer telefonu, to się umówimy.

Podał numer, a Kluska go szybko zanotował. Podziękowali i pożegnali się, prosząc bardzo dosadnie, żeby nie rozpowiadał informacji, które im przekazał. Odwiedzili kolejne mieszkania, ale nikt nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Gdy technicy kończyli swoją pracę, pozwolili im się swobodnie poruszać po mieszkaniu. Wchodząc minęli dwie osoby z noszami i przypiętym do nich czarnym workiem z ciałem. Skierowali się w stronę sypialni. Technicy nie usunęli śladów stóp z podłogi. Wszystkie oznaczenia zostały na swoim miejscu. Klucha stąpał obok czarnych odcisków bosych stóp i dziwnego kształtu zapudrowanego na parkiecie. Stawiał długie, nienaturalne kroki. Wyciągnął z kieszeni dyktafon i przyłożył go do ust.

— Biegła szybko z salonu do sypialni. — Wyłączył nagrywanie i odsunął dyktafon od ust.

Podszedł z komisarzem do łóżka. Stachowiak w milczeniu przyglądał się otoczeniu.

— W sypialni wyciągnęła broń, oddała strzał. Trafiły ją dwie kule. — Znowu nagrał kilka słów.

— Zacznijmy od początku. Wybiegła z tamtego pokoju, ale wcześniej otworzyła drzwi kurierowi. Sam chyba tego nie zrobił? — Jurny Stachu popatrzył na Kluchę.

— No raczej nie. Dzwoni domofon albo dzwonek do drzwi. Ona idzie do drzwi. Skąd idzie?

— W pokoju jest nadgryziona kanapka i niedopita kawa oraz włączony telewizor. — Doświadczenie i spostrzegawczość komisarza wzbudziła w Klusce poczucie szacunku.

— Dobra. Jeszcze raz. Siedzi w pokoju, zabiera się do śniadania, jest owinięta w ręcznik, ten, który tu leży, pewnie była świeżo po kąpieli.

— Załóżmy, że masz rację. Teraz dzwoni domofon, albo dzwonek. Kurier, więc go wpuszcza bez podejrzeń. Mamy świadka, który twierdzi, że kurier bywał u niej często.

Kluska włączył dyktafon i schował go do kieszeni.

— Skoro wpuszcza kuriera, to raczej nie przewiduje niespodzianek. Jakby się czegoś obawiała, nie ufałaby kurierowi, nie ufałaby nikomu.

— Jakby się czegoś obawiała to miałaby klamkę przy sobie otwierając drzwi.

— Słuszna uwaga, choć nie zapomnijmy, że jest tylko owinięta ręcznikiem. Nie zdążyła zabrać broni ze sobą po wyjściu spod prysznica. Może straciła czujność na chwilę?

— Wątpię. Co ją miało rozkojarzyć? Telewizor? Wzięłaby pukawę jakby się spodziewała nieproszonych gości. — Stachowiak był pewny, że ofiara niczego nie przeczuwała.

— Dziwne, że zasiadła nago do śniadania. To jakaś nowa moda, o której nie wiem? Może była ubrana i rozebrała się po jego przyjściu? Hmm...gdzie są w takim razie ubrania i co robi ten ręcznik na podłodze? Chciała coś zetrzeć? Dobra, trzymamy się teorii, że była po kąpieli. Podchodzi i otwiera. Co dalej? — Popatrzyli na plamę ciemnego pudru na podłodze.

— Wcześniej jej nie było. Zadzwonię do techników i zapytam co to za czarna plama — zaproponował Kluska

— Właściwie to niech jeden przyjdzie. Opowie nam co znaleźli

Klucha wyszedł i krzyknął na klatce schodowej wzywając jednego z techników. Po chwili zobaczył chłopaka wchodzącego po schodach na górę. Mężczyzna wszedł z Kluską do mieszkania. Stali we troje i patrzyli się na podłogę.

— Zrobiło się tu dużo tych czarnych śladów. Co to za plama? Nie było tego tutaj. Twarz Jezusa się ukazała czy co? — zapytał Stachowiak i zaśmiał się.

— Robiłem to na samym końcu. To ślad oliwki lub jakiegoś balsamu do ciała. Pewnie znajdziemy to samo na jej skórze. Wygląda na to, że tu leżała albo siedziała. Musiała być świeżo nasmarowana tą substancją — wyjaśnił krótko technik.

— Hmm. To by potwierdzało teorię, że się kąpała i nie zdążyła się ubrać. Ale co ta plama tu robi? Otworzyła drzwi i usiadła z wrażenia? — Kluska dodał kolejny akt przedstawienia.

— Pewnie została popchnięta albo dostała pstryczka w nos. Widziałeś jej twarz? Miała na niej może ślad uderzenia?

— Nie wiem, mogę sprawdzić… — Technik wzruszył ramionami.

— Nie, nie trzeba. Sprawdzimy to jak dostaniemy wyniki z sekcji — przerwał chłopakowi Stachowiak. Technik odetchnął z ulgą. Popatrzył na policjantów i stwierdził, że musi się zbierać, bo ma dużo pracy. Stachowiak dał mu sygnał dłonią, żeby jeszcze poczekał chwilę.

— Leży sobie tutaj goła, a nad nią stoi gość z bronią — kontynuował.

— Nie zastrzelił jej tutaj. Nie zrobił tego od razu — odparł Kluska.

— Coś chciał. Pytanie co i czy to dostał zanim zakończył rozmowę.

— Musimy zrobić mapę tych śladów stóp, ale wygląda na to, że poszła do pokoju — Kluska stawiał stopy obok śladów, aż dotarł do salonu. Stanął przy kanapie.

— Czego mógł od niej chcieć? Musimy sprawdzić czy coś jej zginęło. Weźmiemy jeszcze ze dwóch ludzi i zrobimy inwentaryzację tego co zostało.

— OK, ale załóżmy, że weszli do pokoju i co? Wymyślmy coś.

— Po tym, co leży na stoliku, wnioskuję, że przy nim siedziała i jadła.

— A sprawca? Gdzie są ślady?

— Śladów sprawcy było tylko kilka — odezwał się nagle technik — ale wystarczy żebyśmy poznali jego ruchy w tym mieszkaniu.

— Dobra, skocz po dwóch ludzi i zaczynajmy zbierać fanty. — Stachowiak skinął głową w stronę Kluchy.

Policjanci pracowali do późnych godzin wieczornych, inwentaryzując wyposażenie mieszkania. Zebrali do foliowych worków to co mogło wydawać im się interesujące, a nie zostało jeszcze zabrane i przekazywali technikom, którzy spisywali przedmioty i fotografowali je. Po zakończeniu pracy policjanci wyszli przed budynek.

— Jedź już, ja wrócę tramwajem. — Stachowiak pożegnał się ze zmęczonym Kluską, który szybkim krokiem, chowając głowę w kołnierzu kurtki, poszedł w stronę Alfy Romeo. Komisarz stał przed kamienicą. Sięgnął po papierosa i włożył go do ust, wyciągnął zapalniczkę i zapalił ją, chowając płomień w dłoni. Przesunął płomień w stronę twarzy na której zatańczyło kilka cieni, po czym zniknęły one razem z płomieniem. Rozejrzał się dookoła. W oddali zobaczył Kluchę siedzącego w samochodzie i grzejącego silnik. Na drodze przywrócono ruch oddzielając taśmą tylko okolice bramy. Z policyjnych samochodów zostały tylko dwa. Ubrał czapkę i naciągnął ją na uszy. Zrobiło mu się zimno. Poszedł w prawo do końca ulicy, skręcił w stronę Placu Zamkowego. Szedł wzdłuż zabytkowego muru. Skończył papierosa, wyrzucił filtr przed siebie. Sięgnął do kieszeni po telefon. Miał sześć nieodebranych połączeń. Wszystkie od dziennikarzy. Schował telefon. Skręcił w Krakowskie Przedmieście. Miasto wyglądało na wyjątkowo zaludnione. Zastanawiał się, gdzie idzie. Szedł przed siebie bez celu. Postanowił coś zjeść i poświęcić trochę czasu na przemyślenie ostatnich wydarzeń. Dotarł do lokalu, który przez całą dobę serwuje przekąski. W środku panował gwar, zaduch i tłok. Dopchał się do lady i zamówił dwa serdelki. Duchota i tłum wypchnęły go na zewnątrz. Piwo. Musiał się napić piwa. Znał niedaleko cichą knajpkę, w której często bywał. O ciche miejsce niezbyt łatwo w tej części miasta. Dojście zajęło mu około dziesięciu minut. Drewniane, ciężkie, brązowe drzwi były brudne, a klamka śliska. Wszedł do środka. Za progiem uderzył go dym papierosów. Wiedział, że palenie w lokalach jest zakazane, ale właściciel tego wyjątkowego miejsca znalazł na to sposób. Dym był gęsty i lepki jak olej. Podszedł do baru i przywitał się.

— Ciężki dzień szeryfie. — Ocenił barman, trzymając w jednej ręce ścierkę, a w drugiej wypolerowany litrowy kufel. Patrzył na swojego stałego klienta i zastanawiał się ile ma on wspólnego z zamieszaniem w centrum miasta.

— Męczący. Wolę jak w takich sytuacjach wszyscy się nawzajem pozabijają. Mniej pracy, brak winnych, bez rozpraw, aresztowań. I co ważne — wyeliminowany problem. — Stachowiak wypuścił z siebie to zdanie tak jakby nie wytrzymał jakiś wewnętrzny bezpiecznik. Wiedział, że taka opinia z ust policjanta to jak bąk puszczony w towarzystwie. Zrobiło mu się lżej, ale i głupio.

— Przynajmniej jesteś szczery. Wiele osób myśli podobnie, ale nikt tego głośno nie powie. — Barman zmarszczył brwi jakby sam zastanawiał się nad swoim poglądem.

— Jak już ten kufel wyczyściłeś to możesz wlać do niego dwie niepasteryzowane Łomże.

— Mocno schłodzone?

— Tak jak zawsze, bez względu na pogodę, lager musi być zimny, ale nie zmrożony.

Barman jednym ruchem otworzył dwie butelki i wypełnił kufel po samą krawędź. Szybkim wyuczonym gestem postawił piwo przed komisarzem.

— Proszę i do dna! — Barman uśmiechnął się.

— Muszę się zresetować. Ta dzisiejsza sprawa....dziwna jest. Media już prawie wszystko wiedzą, więc ty na tę chwilę masz niewiele mniej informacji ode mnie. Takie akcje w Polsce to rzadkość. Nie wiem co o tym myśleć. Nie wygląda to dobrze. — Wziął dwa głębokie łyki.

— W telewizji mówią, że kobiecie odstrzelili łeb. Po takim czymś faktycznie nie może to dobrze wyglądać, choćby z estetycznego punktu widzenia.

— Telewizja koloryzuje. Kiedyś, jak była czarno biała, koloryzowali, by obraz był bardziej rzeczywisty. Teraz, gdy mogą pokazać rzeczywistość, tną materiał i komentują go tak, że wychodzi jakaś dziwna papka. Kiedyś obraz był ograniczony i wymagał komentarza. Dzisiaj trzeba wyłuskać z przekazu to co istotne, bo jest przeładowany i zafałszowany do granic możliwości.

— Trudno się nie zgodzić. — Barman podszedł do telewizora, popatrzył na monitor i wyłączył go. Nastała krótka cisza. Po chwili schylił się i zaczął coś majstrować pod ladą. Z głośników rozmieszczonych w całym lokalu zaczęła płynąć muzyka. Porcupine Tree rozkołysało kilka głów siedzących w różnych miejscach baru. W najodleglejszych zakamarkach można było dostrzec jedynie poruszające się rytmicznie pomarańczowe lampki papierosów, przysłonięte kurtyną dymu papierosowego.

— Tylko to trzyma tu klientów — skwitował komisarz patrząc na kufel do połowy wypełniony żółtym płynem i unoszące się bąbelki.

— Co takiego? — zapytał barman ścierając odruchowo bar z niewidocznych zabrudzeń.

— Twoje podejście do muzyki, zawsze zaskakujesz. Atakujesz jak puma, skradasz się na ugiętych nogach i bum. No i...można palić fajki. — Stachowiak wyciągnął cienkiego papierosa i zapalił go. Wciągnął dym, wypuścił przed siebie i spojrzał demonstracyjnie na tlący się tytoń. Poczuł się rozluźniony. Wziął kilka kolejnych łyków i poprosił o następne piwo.

14

Deirdre stała zamyślona na rogu ulicy, patrząc się w witrynę Empiku. Wiedziała, że zbyt często spotykali się w miejscach publicznych i gdyby zrobiło się gorąco, służby prędzej czy później powiążą całą piątkę ze sobą. We Wschodniej Europie konfident może czyhać na każdym rogu, chociaż w tych czasach już nie musi. Wystarczy dokładne przeglądanie monitoringu miejskiego i można dowiedzieć się wszystkiego. Przeszło jej przez myśl, że nie powinni się spotykać w tej formie. Do tej pory byli bardzo ostrożni. Czy osłona nocy wystarczy by traktować ich jak inne, obce sobie, osoby? Chyba nie. Cała męska część towarzystwa spóźniała się już dziesięć minut. Odwróciła się i rozejrzała się dookoła. Masa ludzka przelewała się przez Nowy Świat. W oddali, po drugiej stronie ulicy, zobaczyła Sheridana idącego z Neilem. Kilkanaście metrów za nimi ciągnął się Paddy z Quinnem.

— Już myślałam, że wiosna przyjdzie szybciej niż wy. — Deirdre zasymulowała klasycznego damskiego focha.

— Czekaliśmy aż Quinn ogoli nogi — burknął Neil pod nosem, puścił do niej oczko i cała piątka parsknęła śmiechem przyciągając uwagę przechodniów.

— Agenci specjalnej troski — pomyślała Deirdre. — Wsadzą nas Polaczki do mamra, a przedtem zrobią ścieżkę zdrowia na Rakowieckiej. — Opowiadała im kilka miesięcy wcześniej jak wyglądało kiedyś życie w Polsce. Miała coraz większe poczucie, że za bardzo sobie odpuszczają kwestie bezpieczeństwa. Z drugiej strony wiedziała, że muszą odreagować stres i skupienie. Muszą dać nerwom odpocząć. Teoretycznie Sheridan tu rządził i on podejmował decyzje, ale to ona pełniła tak naprawdę rolę dowódcy akcji. Pomyślała, że skoro nikt nie zgłaszał jednak do tej pory żadnych uwag, to chyba nie przesadzają.

— Mogłam zabrać ze sobą broń. Nie, może jednak nie powinnam — przeleciało jej przez głowę. Kłębki dziwnych myśli skakały z jednej strony mózgu na drugą. Szli Nowym Światem, weszli do przepełnionego ludźmi lokalu. Knajpa była cała wytapetowana gazetami lub tapetą przypominającą gazetę. W środku unosił się zapach potu, piwa, wódki i kiszonych ogórków. Zamówili u barmana w muszce po jednym małym piwie, wypili je stosunkowo szybko, zamienili kilka słów i poszli dalej. Deirdre przeszła na drugą stronę ulicy, reszta lekko zaskoczona tym ruchem poszła za nią. Weszli w bramę kamienicy, przeciskając się przez grupę młodych studentek zbyt skąpo ubranych jak na tą porę roku. Znaleźli się w miejscu wypełnionym knajpkami i tłumem ludzi. Przez chwilę dało się odczuć zapach marihuany. Ciąg kilku postkomunistycznych i obrzydliwych pawilonów, zaadoptowanych na kilkanaście pubów, tworzył wyjątkowy klimat. Ludzie kłębili się na zewnątrz, trzymając w rękach kufle lub butelki z piwem. Przy każdej knajpce stało kilka stolików, bo na więcej nie było miejsca. Co kilka kroków zmieniała się oprawa muzyczna. Deirdre parła do przodu, a jej koledzy starali się dotrzymać jej kroku. Nagle zniknęła Sheridanowi z oczu. Podszedł do miejsca, w którym widział ją po raz ostatni i spojrzał w prawo. Stała przy barze i zdejmowała kurtkę. Rude włosy opadały jej na plecy. Barman wpatrywał się w nią jak w obraz powtarzając po niej to, co właśnie zamówiła. Gdy podeszli, dwa piwa były już nalane.

— Gdzie ty nas zaprowadziłaś? — Quinn rozejrzał się po małym lokalu z czerwonym dywanem na suficie. Za jego plecami czujnie przyglądała mu się zielona maskotka Muppeta.

— Wygląda jak piekło — dodał Neil

— Lucyfer jest Muppetem. — Paddy wskazał palcem maskotkę siedzącą na półce pod sufitem.

Rozsiedli się na kanapie i krzesłach. Deirdre z Sheridanem przynieśli kufle, na których pojawiła się już mgiełka pary wodnej. Wznieśli toast i napili się wszyscy w tej samej chwili.

— Musisz nam pokazać więcej takich miejsc. — Neil był wyjątkowo mocno spragniony wrażeń.

— Nawet się nie rozsiadłam wygodnie, a ty już chcesz iść. Wstrzymaj się.

Spędzili w knajpce ponad czterdzieści minut rozmawiając o wszystkim i o niczym. Skupienie ustąpiło na jakiś czas, ale każdy zdawał sobie sprawę z tego, że jutro znowu podejmą próbę schwytania lub — w ostateczności — zlikwidowania swojego celu. Deirdre poczuła w kieszeni wibrator telefonu. Wibrator wyłączył się. Wyciągnęła telefon i popatrzyła na wyświetlacz, na którym wyświetlała się ikonka koperty. Stuknęła palcem w ekran.


Go home.


Popatrzyła ponownie na treść, w górnej części ekranu widziała numer nadawcy. Znała go na pamięć. Skrzywiła się, podniosła wzrok i popatrzyła na kolegów. Sheridan też rzucił okiem na telefon, a potem na nią. Pozostali nie zwracali na nich uwagi rozmawiając ze sobą.

— Zmiana planów — powiedziała cicho.

Zauważyli od razu, że coś jest nie tak.

— Jutro wymeldujemy się z hotelu i wracamy — rzuciła krótko. — Każdy działa na własną rękę. Zabawki wrzucicie do kosza na śmieci na rogu ulicy Hożej i Poznańskiej. Wyślę wam SMS z nazwami ulic i informacją gdzie to dokładnie jest.

Nikt jej nie odpowiedział. Siedzieli chwilę w milczeniu i patrzyli się na nią z niedowierzaniem.

— Muszę iść. Możliwe, że już dzisiaj wyjadę z hotelu — dodała. Była zła, ale założyła maskę, z poważną miną sprytnie skrywając gotującą się w niej krew. Przytaknęli jeden po drugim. Wyszła i szybkim krokiem udała się w stronę hotelu. Pytania wdzierały się do jej mózgu z każdej strony. Opierała się im z całej siły. Wiedziała, że powód był na pewno ważny, a odpowiedź na pytanie o przyczynę pozna, albo i nie, jak tylko wróci do domu. Przyspieszyła kroku. Wpadła do hotelu i nie zwracając niczyjej uwagi podeszła do windy. Srebrne drzwi rozsunęły się. Wnętrze oświetlała ledowa lampa o czerwonym odcieniu. Weszła i oparła się plecami o ścianę. Wcisnęła dwunastkę i winda bezszelestnie ruszyła w górę. Jej pokój wyglądał tak samo jak przed wyjściem. Zrzuciła z siebie kurtkę, buty i spodnie. Usiadła przed komputerem i wyszukała najbliższy wolny lot. Zarezerwowała bilet w jedną stronę na godzinę siódmą trzydzieści rano. Zamknęła laptopa i zaczęła się pakować. Nie przestała rozmyślać o tym co się stało, że ich misja została przerwana. Czekała na jej finał i na szczęśliwe zakończenie. W głębi serca o tym marzyła, tego chciała.

21 marca 2013

15

Wcześnie rano wymeldowała się z hotelu i szybkim marszem udała się w stronę skrzyżowania, na którym miała zostawić broń kurierowi. Było bardzo chłodno, przyspieszyła, ciągnąc za sobą delikatny zapach perfum i torbę podróżną, która szeleściła cicho kauczukowymi kółkami. Świt wdzierał się nieudolnie w ciemność nocy, na tyle nieudolnie, że nie musiała martwić się tym, że w ciemności zwróci na siebie uwagę i wzbudzi jakiekolwiek podejrzenia. Rozejrzała się dookoła. Nie zauważyła nikogo. Żadnej policji, straży miejskiej lub ochrony. Wrzuciła broń do kosza na śmieci i wysłała krótki SMS do swojego dostawcy. Popatrzyła daleko, przed siebie i za siebie, w poszukiwaniu taksówki. Odeszła kilkaset metrów od śmietnika, w którym leżał jej Stoeger i kilkadziesiąt sztuk amunicji. Stała około dziesięciu minut zanim udało się jej zatrzymać taksówkę. Dojazd na Okęcie zajął jej nie więcej niż piętnaście minut. Nie zamieniła ani jednego słowa z ospałym kierowcą. Na lotnisku wszystko poszło gładko, choć odczuła napięcie i wzmożoną czujność obsługi. Kupiła paczkę gum do żucia w sklepie wolnocłowym i sprawdziła na dużym ciekłokrystalicznym wyświetlaczu numer bramy, pod którą zostanie podstawiony samolot. Ustawiła budzik i zdrzemnęła się chwilę czekając na samolot. Dopiero wchodząc na pokład usłyszała charakterystyczny szum lotniska i poczuła bardzo intensywny zapach paliwa lotniczego oraz spalin. Widok stewardessy w niebieskim mundurze podziałał na nią jak środek nasenny. Rozsiadając się w fotelu poczuła się jak w domu. Obudziła ją dopiero zmiana ciśnienia na kilkadziesiąt minut przed lądowaniem. Lądowanie było twarde. Wychodząc z samolotu uderzył ją podmuch silnego wiatru i ogromne krople deszczu padające niemalże poziomo. Kilkanaście metrów dzieliło ją od budynku terminala, ale te kilka sekund marszu wystarczyło, by deszcz ją przemoczył. Celnik podczas odprawy paszportowej przywitał ją uśmiechem, który odwzajemniła, poprawiając włosy. Kilka rudych, mokrych kosmyków przykleiło się jej do twarzy. Odebrała bagaż i wyszła z lotniska. Deszcz nie przestawał smagać jej po twarzy, więc biegiem rzuciła się w stronę postoju taksówek. Nie zwróciła uwagi na czerwone światło na przejściu na pieszych, ale zgodnie z napisem na asfalcie, spojrzała w prawo. Wpadła do taksówki rzucając swoją przemoczoną walizkę na tylną kanapę. Kierowca Hyundaia nie wyglądał na zadowolonego, ale nie miał też ochoty wychodzić i moknąć przerzucając walizę do bagażnika. Wymienili kilka standardowych uprzejmości.

— Proszę do Rush — powiedziała lekko zziajana.

— Ok, to nam zabierze tylko kilka minut — odpowiedział taksówkarz.

— Wspaniale — odparła, ponownie ściągając mokre włosy z twarzy.

Gdy wyjeżdżali z lotniska, popatrzyła do tyłu na duży napis Baile Atha Cliath górujący nad terminalem, zauważyła, że w oddali zaczęło robić się jasno. Gdy dotarli do autostrady M1, zza chmur wyłoniło się słońce. Deirdre ubrała okulary przeciwsłoneczne, które zasłoniły jej twarz i włączyła telefon. Komórka przywitała ją kilkoma SMS–ami, głównie witającymi ją w Irlandii. Kierowca zadał kilka standardowych pytań o to skąd wraca, jak minął lot, czy na długo przyleciała i czym się zajmuje. Opowiedziała mu o tym jaka pogoda jest w Madrycie, o tym, że branża kosmetyczna w Hiszpanii ma się bardzo dobrze, że mimo kryzysu w jaki wpakowała Hiszpanię bańka kredytowa, w niektórych sektorach jest całkiem nieźle i dynamicznie się rozwijają. Jechali z przepisowa prędkością tak, jak i pozostali kierowcy. Poprosiła o krótki postój w Rush przy Ulster Bank, gdzie podeszła do bankomatu i wypłaciła trzysta euro. Podała kierowcy dokładny adres, który odbiegał nieznacznie od pierwotnego celu podróży. Wyjechali na północ w stronę Skerries, a po kilku kilometrach skręcili na zachód. Pod jej dom prowadziła bardzo wąska droga, na której w dwóch miejscach znajdowały się zatoczki do mijania się samochodów. Przed jej posesją utopioną w zieleni była brama, przed którą zaparkował taksówkarz. Brama i wjazd były ledwo zauważalne w ścianie drzew i krzewów rosnących wzdłuż drogi. Zapłaciła i podziękowała za miłą podróż. Brama nie poddała się łatwo i Deirdre musiała użyć sporej siły, żeby otworzyć zardzewiałą zasuwę. Po przejściu pięćdziesięciu metrów zobaczyła swój dom. Niski parterowy bungalow, otoczony drzewami i krzewami. Nie docierało do niego zbyt wiele światła. Obok frontowych drzwi znajdowały się dwa okna i umieszczone pod kątem czterdziestu pięciu stopni drzwi garażowe. Jej samochód stał na zewnątrz, zaparkowany do połowy w krzakach. Otworzyła drzwi swojego domu, ze środka buchnęło chłodem. Wyłączyła alarm i nastawiła zegar sterujący centralnym ogrzewaniem. Położyła swoją walizkę na kanapie, a w kuchni włączyła czajnik elektryczny, wcześniej wymieniając w nim wodę na świeżą. Zrobiła sobie kawy rozpuszczalnej i otworzyła lodówkę. Niestety nie było w niej niczego, co byłoby zdatne do jedzenia. Z jednej z górnych szafek wyciągnęła otwarte pudełko ciastek. Zdążyły już zrobić się miękkie, ale nawet jej smakowały. W domu zaczęło robić się ciepło. Wyciągnęła z walizki swój komputer, położyła go na biurku i włączyła. Usiadła z kubkiem gorącej kawy, trzymając w dłoni nadgryzione ciastko i patrzyła na monitor. Zalogowała się do poczty e–mail, ale oprócz reklamy zachęcającej do zakupu kosmetyków z czterdziestoprocentowym upustem, nic do niej nie przyszło. Żaden z chłopaków też się jeszcze nie odezwał. Zamyśliła się. Włożyła całe ciastko do ust i podniosła kubek z kawą chowając go w dłoniach. Weszła na kilka polskich stron internetowych, gdzie temat z dnia poprzedniego nie schodził z nagłówków gazet i portali internetowych. Przeczytała dwa akapity artykułu pod tytułem: „Morderstwo w Warszawie — coraz więcej pytań!”. W głowie ułożyła sobie na podstawie zebranych informacji bardzo ogólny obraz sytuacji. Nie chciała tak myśleć, ale była pewna, że ma to jakiś związek z ich akcją i jej nagłym odwołaniem. Odwróciła głowę w stronę okna i puściła wodze wyobraźni, żeby po kilku minutach złapać je ponownie i odrzucić wszystko, co przyszło jej do głowy. Gdy w domu zrobiło się ciepło, rozpakowała walizę, poukładała swoje rzeczy na półkach, w szufladach i szafie. Brudną bieliznę wrzuciła do pralki i poszła pod prysznic. Z łazienki wyszła po godzinie i dwudziestu minutach.

— Lunch time — powiedziała głośno, mimo, że pora ta minęła pewien czas wcześniej.

Zamknęła laptopa, podeszła do stołu, na którym leżały jej telefon i torebka. Zwinnym ruchem wrzuciła telefon do torebki i zawiesiła ją na ramieniu. Z szuflady biurka zabrała klucze do samochodu z przyczepionym zielonym owalnym brelokiem. Wyszła z domu włączając alarm i zamykając za sobą drzwi. Podeszła do samochodu, którego w przeciwieństwie do domu, nigdy nie zamykała. Land Rover Defender 90 był porażająco brudny, co było najlepszym sposobem na odwrócenie uwagi potencjalnych złodziei. Miała swój sposób na uruchomienie silnika, co wbrew pozorom nie było wcale proste dla laika i ewentualnego intruza. Jej zajęło to, jak zawsze, pięć sekund. Defender zostawił za sobą błotniste płytkie ślady i zapach spalin, gdy opuszczała nim swoją posesję. Po piętnastu minutach jazdy zaparkowała pod pubem. Wysiadła, trzaskając mocno drzwiami. Z progów samochodu kapała na ziemię brudna woda i odpadały kawałki błota. Drzwi pubu jęknęły, ze środka wypłynęła muzyka i głośna rozmowa trzech mężczyzn. Na dwóch monitorach podwieszonych pod sufitem komentator przedstawiał wyniki gonitwy koni i zapowiadał kolejną. Deirdre podeszła do baru i zamówiła kilka lekkich pozycji z menu i szklankę Guinnessa. Usiadła przy stoliku dość mocno oddalonym od pozostałych gości i baru. Wyciągnęła telefon i spojrzała na zegarek. Wybrała numer i czekała na połączenie.

— Cześć Deirdre, jak się masz? — zabrzmiał w słuchawce męski głos.

— Cześć Fin, mam się dobrze, ale mogłoby być lepiej — odpowiedziała cicho.

— Pewnie chciałabyś pogadać.

— Pewnie tak.

— Wpadnij do mnie na kilka dni, opowiem ci kilka ciekawych historii, odpoczniesz sobie.

— Jesteś teraz u siebie?

— Będę pojutrze. Załatwiam jeszcze jedną sprawę, wrócę jutro, ale bardzo późno.

— OK, pojutrze przyjadę. A co z pozostałymi? Odzywali się?

— Tak. Czekaliśmy na informację od ciebie. Dam im znać żeby się zjawili.

— Wieczorem?

— Tak, wieczorem.

— Do zobaczenia Fin.

— Trzymaj się Deirdre.

Rozłączyła się i popatrzyła na telefon. Fin miał spokojny głos, jak gdyby nic się nie stało. Nie wyczuła zdenerwowania. Nad stolikiem pojawił się kelner, zapachniało gotowaną na parze rybą i warzywami. Umierała z głodu. Jadła powoli, przeglądając Irish Independent.

16

Hotelowe śniadanie było niezłe. Zamknął aktualne wydanie Gazety Wyborczej i spojrzał na zegarek. Seiko wskazał właśnie jedenastą. Wstał i wrócił do hotelowego pokoju, włączył komputer i sprawdził e–mail. Nacisnął przycisk “Utwórz nową wiadomość” i wpisał adres dowhatyouhavetodo@yandex.ru oraz krótką treść:


Cześć Juri. Mam sprawę do omówienia. Pewnie czytasz polskie gazety. Napisz gdzie i kiedy. Arek


Zamknął komputer, schował swoje rzeczy i ustawił kilka zabezpieczeń w hotelowym pokoju. Założył Seiko 5. Zmienił kartę SIM w telefonie, ubrał się ciepło, założył czapkę, kurtkę i zszedł do recepcji. Za ladą przywitał go ten sam szczery uśmiech, który zrobił to kilkanaście godzin wcześniej, w nocy. Obiecał, że dzisiaj załatwi formalności związane z zakwaterowaniem w hotelu. Zapłacił gotówką z góry za trzy doby, zostawiając informację, że jego pobyt może się wydłużyć. Podziękował i poszedł do samochodu. Recepcjonistka odprowadziła go wzrokiem aż do drzwi. Ford był oszroniony. Drzwi przykleiły się do uszczelki i musiał użyć większej siły, żeby je otworzyć. Usiadł na wyziębionym siedzeniu i uruchomił silnik. Nie miał żadnych planów, właściwie nie wiedział co ze sobą zrobić w oczekiwaniu na wiadomość od Jurija. Musiał zrobić drobne zakupy i miał ogromną ochotę na kubek czarnej kawy i sernik. Wbił bieg i ruszył. Od centrum Augustowa dzieliło go może kilka kilometrów, a dojazd do miasteczka zajął chwilę. Zaparkował nieopodal ulicy Portowej. Przeszedł się wzdłuż kanału na północ, wrzucając po drodze kamyki do wody. Z drzew rosnących wzdłuż brzegu spadały kawałki śniegu i duże krople wody, klaskając o chodnik. Minął parę z wózkiem dziecięcym i starszą panią z psem. Doszedł do mostu, którym dostał się na drugi brzeg kanału. Wszedł do pierwszej napotkanej kawiarni. W środku, w wilgotnym powietrzu, unosił się słodki zapach cukru, czekolady i kawy. Mieszanka zapachów momentalnie uruchomiła ślinianki i uczucie ssania w żołądku.

Październik 2010

17

Jesień nie czekała długo, zdecydowanym i szybkim ruchem odsunęła lato na bok i rozgościła się na całej Litwie. Alytus miał kolor złoty z domieszką bordowego i zielonego. Miasto przykryła warstwa kolorowych liści. Było słonecznie, a plac przed magazynem i stojącą na nim ciężarówkę spowijała mgiełka jesiennego kurzu.

Drzwi naczepy zamknęły się z trzaskiem, kierowca ciężarówki dociągnął rygle i założył dodatkowe kłódki zabezpieczające przed otwarciem. Niebieski ciągnik siodłowy Scania wyglądał na starszy, ale zadbany. Był w pełni sprawny. Ważne badania techniczne, nienaganne przebiegi dzienne, żadnych mandatów i kontroli policyjnych lub inspekcji transportu drogowego przez ostanie pół roku. Arek stał koło ciężarówki i skinął w kierunku Jurija, dając mu sygnał, żeby podszedł.

— Wejdźmy do środka — zasugerował Juri, pokazując blaszany, zardzewiały budynek magazynu. Juri miał tam coś, co miało przypominać biuro. Stał w nim stół przysypany dokumentami, a na nim lampa z żarówką, której moc Arek określił na nie więcej niż trzydzieści wat. Ze sterty papierów wystawał kubek ze sterczącą z niego łyżką. Pod biurkiem znajdowała się mała komoda z czterema szufladami, skrywająca kilka skarbów, którymi Juri chwalił się tylko wtedy, gdy zmuszały go do tego okoliczności. Przy stole stały dwa krzesła z drewna sosnowego, a pod ścianą małego pomieszczenia była szafa. Na szafie stał czajnik elektryczny i dwie puszki z kawą. Weszli do środka i usiedli na krzesłach, które skrzypnęły jednocześnie.

— Ciebie dotyczy tylko transport, ale chciałbym, żebyś był na miejscu, aż nasz samochód odjedzie pusty. Odbierasz z A jak Alytus i dostarczasz do B jak Ballymahon. Twoim kontaktem na miejscu będzie laska o imieniu Deirdre. Ładne imię. Tutaj masz do niej numer telefonu i email. — Juri wyciągnął z kieszeni kartkę i podał Arkowi.

— Miałem coś odebrać. Rozmawialiśmy o tym.

— Tak, ale to nieaktualne. Bądź przy przekazaniu towaru i rozładunku, upewnij się, że wszystko jest w porządku. Będzie tam dwóch ludzi, którzy mają zabrać dla mnie przesyłkę zwrotną. Wiedzą, że przyjedziesz. Towar jest OK, sprawdźcie tylko czy kasa się zgadza, ale z tym rzadko jest kłopot.

— Wszystko mamy ustawione, transport powinien dojechać na miejsce za trzy dni. Będę czekał na ciężarówkę na miejscu, lecę jeszcze dzisiaj. — Arek drapał się po trzydniowym zaroście.

— To dobrze. Masz jakieś pytania?

— Nie, ale bądźmy w kontakcie.

— Dobrze — odpowiedział Juri po rosyjsku.

— Muszę jechać. Trzymaj się Juri.

— Cześć.

Wyszedł z biura nie żegnając się z Jurim zbyt czule. Na zewnątrz mgiełka nie ustąpiła, a nawet wzmożyła się przez pracujący silnik ciężarówki. Samochód ruszył, wzbijając jeszcze większe tumany kurzu. Słońce chyliło się ku zachodowi i krajobraz ze złotego zaczął przeistaczać się w czerwony.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.2
drukowana A5
za 46.84