E-book
17.75
Boska Matka Polka

Bezpłatny fragment - Boska Matka Polka


Objętość:
76 str.
ISBN:
978-83-8104-066-2

Rozdział I

No tak powiedzieć, że znamy się z facebooka –nie, śmierdzi nie dość tradycyjnie, ale jak taka prawda to co mam kłamać, owijać w bawełnę, snuć, czy jak tam… whatever :)

Należy zacząć od tego, że aby był czegoś początek musi być i jakiś koniec a koniec był standardowy on kłamca ja okłamywana cóż tu więcej mówić. Rykoszetem dostałam w plery — ale przynajmniej przejrzałam na gały bo kiepsko mi to wychodziło choć każdy mówił, że taki, siaki, owaki no ale przecież nie słuchałam bo i po co słuchać czegoś co mi do łba nie wpływało nawet w milimetr sześcienny mózgownicy.

Wpadłam więc w wir zaznajamiania się z samą sobą. O jakie wtedy sobie człowiek zajęcia wymyśla i je ogarnia po takiej traumie sercowej.

Była wspinaczka, basen, nawet jakaś wystawa się przydarzyła tak na odchamienie.

Tak, nie zapomnę, siedząc na takich śmiesznych ławeczka postawionych co jakieś 20m w hali wystawowej rozmyślałam, kontemplowałam i tyle — wyszłam bo nie mieli karmelowego popcornu no bo jak, gdzie w takim miejscu. Mniejsza o to, imprezy też były, przypomniał mi się pierwszy rok studiów ten blichtr nowych znajomości, opowieści i takich tam składanek.

Tylko teraz trzymałam mohito, long island a nie browca za piątaka :) otóż to.

Mężczyźni się plątali — pod nogami nie, bo by z kopa wyłapali. W moich oczach były takie wielkie wykrzykniki czerwonego koloru z napisem „nie podchodź” bo nie ręczę za siebie, takie właśnie miałam nastawienie na płeć przeciwną.

Po kolejnej z rzędu imprezie pytam się koleżanek czemu się tak dzieje, że właściwie nawet nikt nie chce ze mną gadać a one na to „Kama bo ty masz normalnie faka na czole i ta Twoja mina, sama bym się bała podejść” i wszystko jasne.

Od następnej imprezy (tak jak stomatolog zalecił) uśmiechałam się od ucha do ucha bo mój dentysta używa pasty colgate ;) i sytuejszyn się zmieniła.

Kolejne wykłady na kacu, hektolitry oranżady ze sklepu zza rogu bo najbliżej i tona paracetamolu, już nie ten wiek, ale przecież właściwie nie mam 30 lat pomyślałam sobie - bo to dopiero musi być zgon totalny ale jakoś nie miałam serca pytać się o to bratowej, która dobiła do szalonego wieku 30 lat z dzieckiem pod pachą — ani pewnie myśli o kolorowym drinku a co dopiero zawalonej nocy, które i tak ma nieprzespane przez żuko soczka - wysysającego na dodatek cała energie z cycków bleehhh. Tak wtedy ani mi się śniło myśleć o dzieciach, tym bardziej o jakimś ojcu bo by się przydał do reprodukcji a nie wspomnę już o innych ciągnących się za tym rzeczach.

Kasy ubywało a pracy brak a właściwie perspektyw na jej znalezienie. Ale co się robi w takich sytuacjach wiem tylko ja — dzwoni się do rodziców, ale nie nie, nie po pieniążki tylko o możliwość pracy i ich zarobienie w przyzwoitych warunkach.

Po kolejnych dniach treningów z grubasami (byłam instruktorką zajęć ruchowych) wpadłam zziajana na uczelnie już nie z oranżadą a z wodą po czym dopada mnie koleżanka Zofia, Zosia z którą przeżyłam nie jedną, nie dwie a setki super chwil.

Zosia nie była z Torunia tylko z niedużej miejscowości Zabieluń. Jakoś nigdy nam do głowy nie przyszło żeby się tam spotkać a właściwie żebym ją odwiedziła tak czy owak padła taka propozycja — ale ja i moja intuicja wyniuchałyśmy w tym coś więcej niż tylko odwiedziny.

— Zosia! Krzyknęłam, żadnych konspiracji z moją osobą i mężczyznami, mówiłam Ci, że nie mam na to czasu, ochoty i pieniędzy :) no po prostu nie chcę.

— Ale, ale Ty od razu coś węszysz?

— Tak bo Cie już troszkę znam…

— Ja Ciebie też i Ty nie potrafisz być sama bo fisiujesz, robisz się nie miła i w ogóle.

— A więc tak? No ok kto to taki? Bo jak sportowiec to dziękuje, to się stało już passe …bynajmniej w moim przypadku nie szło to w parze uczuciowo, logistycznie itp.

— Nie, to przedsiębiorca…

Zapadła cisza i nuta nadziei w moich oczach, która i tak po chwili zamieniła się w wulkan sceptycyzmu.

— eeee tam pewnie zadufany w sobie, mówię.

— Uczę go szermierki, wydaje się być miły i właściwie to jedyna rzecz jaką uprawia a właściwie się uczy (śmiech).

— a to on się uczy?

— a co Ty myślałaś, że ja zawodowców szkole? Na boga kobieto! Uczę dzieci i doszkalam dorosłych.

— Ok, przyjadę ale do Ciebie a nie na jakąś randkę czy coś — tak czy siak nic nie kombinuj. A właściwe jak ma na imię?

— WIEDZIAŁAM, ze się jednak spytasz :) Jakub Coban wiesz, taki się wydaje być…

— Csiiii nic nie mów poprostu go przejrzę i tyle, albo aż tyle tak z czystej ciekawości kogo tam uczysz …

Popołudniu miałam zajęcia aerobowe, na których zupełnie się skupiłam, ale nie zmienia to faktu, że nie mianeła minuta od zakończenia zajęć i byłam już zalogowana na fejsa, no bo wtedy to nie było komórek z fb tzn były ale tylko dla wybrańców, trzeba było siąść jak człowiek do laptopa tudzież do stacjonarnego komutera i się zalogować.

Znalazłam Mr. Jakuba ale jak to mądry użytkownik miał zablokowane albumy zdjęciowe aby niepożądane osoby tam nie wtargneły, tak więc nie pozostało mi nic innego jak dostrzec jakiś, jakikolwiek urok na zdjęciu przedstawiającym go na helskiej plazy w okularach, kurtce i windsurfingowych spodenkah oddalonego o jakieś 50m ;( katastrofiren.

Zabrzmi to debilnie ale tego samego wieczoru, napisałam do niego wiadomość o idiotycznej treści typu:

— Hej mam na imię Kama i mam taka koleżanke mieszka tu i tu i ona mi oTobie opowiadała i ….fuck co ja robie ale mniej więcej tak to brzmiało. Po czym kliknełam wyślij i czekałam, oczywiści w międzyczasie wysłałam też zaproszenie do znajomych no bo jakżeby inczej.

Czekałam owszem kilka dni bo waćpan nie odpisywał.

— Cham jeden, taki to super gościu (dzwonię do koleżanki parę dni przed przyjazdem i kładę wyrzuty na tace)

— ale jak to nic?

— nul, zero, nicht, jak kamień w wodę…

— spokojnie, odpisze.

— jasne! Prędzej mi broda urośnie.

Aż tu w końcu cud nad Wisłą, amore mio, porfavore — odpisał o to mi chodzi.

Rozwinął się nawet na 3/4 strony no bo trza się było wytłumaczyć co tak długo, co u niego, że wszystko rozumie, że ja to koleżanka i, że też w życiu chleb jadł z niejednego pieca czy jakoś tak, że właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy się umówili czy to w jego mieście czy w moim.

Tak też zaczęła się facebookowa konwersacja, którą polubiłam jak tylko dostałam dostęp do reszty jego zdjęć.

Wać Pan Jakub okazał się nie być taki brzydki, aczkolwiek odbiegał od standardów akceptowanych przez moje serce( na tamten moment) a potem rozum ale było to coś…

To coś nazwałam pustym jelitem (czyt. motyle no wiadomo gdzie) ale zaznaczam, przecież go nie znałam, nie widziałam, nawet głosu nie byłam w stanie określić bo go nie słyszałam…

Ale czatowe rozmowy przerodziły się w nocne rozpisywanie czasem do 4—5 rano.

Nie zmienia to faktu, że właściwie zbliżała się data przyjazdu do Zochy, co za tym szło — spotkanie z Kubą. Lżej mi się robiło na sercu bo przynajmniej zdążyłam poznać jego głos.

Był ciepły, miły, stonowany, trochę gejowaty… ale przecież gejem nie był więc ok, zawsze mieliśmy o czym pogadać, zdarzało się, że telefon 2 razy ładowałam :) w trakcie rozmowy a, że chciało mi się go ładować to oznaczało … no oznaczało to właśnie to, że chciało mi się go ładować.

Nawet moja wszechwiedząca mama nie zdawała sobie sprawy co się kroi tzn. ja sama nie wiedziałam, ze już cos się kroi a co dopiero ona aczkolwiek znała mnie na wylot i potrafiła wyczuć każdy mój grymas lub zadowolenie z jakiegoś powodu na twarzy. Ale nie teraz — byłam nieugięta, totalnie bezpłciowa z mimiką oraz z okazywaniem i chwaleniem, że jest coś na rzeczy. Doświadczona wcześniejszymi związkami, w ogóle się nie odzywałam a jak już to dementowałam wszystko i nic.

Nadszedł ten dzień…

Rozdział II

12 maja 2010 roku

Jadę autem mamy, bo swój pożyczyłam dziadkowi (a on swój rozwalił w Ciechocinku z babcią na turnusie ). fajnie się jedzie bo szybko, przecież to sportowe auto, a jak rzekła Zosia :

— toż Ty blachara jesteś ;) tak trochę kolokwialnie, ale lubiłam jeździć samochodami a, że były szybkie to się zaczęło rozumieć samo przez się.

Rano był egzamin z psychologii a na psychologie ani wara się spóźnić bo przerąbane na maksa.

Tak więc co, Kama pędziła (bo miała czym) i klops.

Niebiescy widzieli manewry na dwupasmówce, jakiś brak kierunkowskazu i lekko przekrzywioną rurę wydechową (bo nie wyszło parkowania tyłem na wysoki krawężnik).

Jakież było me zdziwienie gdy do kontroli podszedł młody smerf… okazał się nie gwiazdorzyć bo może zjadł wcześniej snickersa ale przy moich 23 punktach puścił mnie wolno z niesmakiem braku wlepionego mandatu. Otrzymał ode mnie szczery uśmiech i pisk opon na pożegnanie, przecież nie mogłam się spóźnić na egzamin. Kiwania głową w tylnym lusterku nie zapomnę do dziś.

Egzamin jak egzamin nauczona i przygotowana wyjęłam super ściągę i rozpoczęłam półtora godzinną przygodę z psychologii. Jak się okazało wzięłam ściągę ale z zeszłego roku… tak więc… umiesz liczyć licz na siebie.

Dałam radę, przebrnęłam przez słowotok prymusa siedzącego po skosie z przeplatającymi się myślami o spotkaniu z Jakubem.

Dobrnęłam do godziny zero, wsiadłam z Zochą w auto i kierunek Zabieluń.

Podróż jak to podróż z koleżanką, zwłaszcza Zochą :

— hej a wiesz Kama ja to tak sobie myślałam ostatnio i wymyśliłam, że Ty na pewno mu się spodobasz, jak już mu się nie spodobałaś, bo zdjęcia na FB mówią same za siebie co?

— Tak myślisz? ( skłamałam bo wiedziałam, że mu się podobam, bo przecież byśmy się nie umawiali no heloł? )

— Kamusia tylko wiesz nic tak na siłę jak by co! Może on jest jakoś naznaczony w życiu czy jak?

— że co? Jak to naznaczony przecież, poczekaj poczekaj nie rozumiem?

— może ma jakieś dziecko czy teges?

— zwariowałaś? I kogo tu nosi od emocji właściwie totalnie bezsprzecznych.

Stara żyjemy w dobie totalnie wszystkiego, na bezczela internet, telewizja robisz co chcesz, kiedy chcesz no z tymi telefonami właściwie Smart telefonami to tak jeszcze na bakier bo drogie ale jak człowiek chce to i na golasa się pokaże ot co! I wszyscy to zobaczą, tak więc nasz Hefalump też jak by coś miał to by pokazał …

— no racja, ale to nie znaczy żebyś nie była ostrożna!

— słuchaj Ty mnie na tą minę zwaną randką wpakowałaś to i mnie z placu broni będziesz zabierać jak wywieszę białą chorągiew, jasne?

— zrozumiano Kapitanie!

Śpiewów nie było końca dla mnie to i lepiej bo przynajmniej w takich głupawkach człowiek za wiele nie myśli o tym co go czeka.

Leciał Michael Jackson, Tina Turner, GolecUorkiestra czy jakoś tak no wiecie o tym ściernisku. Cała ta droga to była gdzieniegdzie jak wielkie ściernisko, tzn. ładnie połacie zielone, pola z takimi żółtymi kwiatami nie pamiętam nazwy ale mama zawsze mówiła :

— „Nigdy dziecko się tam nie kładź bo zaśniesz!”

— ale mamo i co z tego to się zdrzemnę i tyle

— ”Ocipiałaś, toż umrzeć można od zapachu tych kwiatów, zaśniesz i nie wstaniesz”

— trzeba było tak od razu a nie mi tu wywody o jakimś kimaniu strzelasz.


Jakiś pociąg czasem gdzieś przejechał. A to wzgórek, pagórek i znowu jakaś dolina …

— daleko jeszcze Zosieńko droga? (pytam z kurtuazją lecz z zębami przy 3 tonowym szczękościsku)

— nie nie, parę zakrętów i już będziemy.

Zosia totalnie niezorientowana kilometrowo myślała, że naprawdę jeszcze kawałeczek ale ten kurwa kawałeczek to 30 km.

I co chwila jakaś wioseczka i trzeba zwalniać a ja mistrz kierownicy tego nie lubię, choć powinnam polubić z tyloma punktami.

Pogoda nawet ładna była bo to maj a jak wiadomo maj to już nie zima ani wiosna tylko już prawie lato :) no i tak, myśli się kłębiły bardziej te pozytywne a właściwie to różne były od pozytywnych emocji przez euforię aż do strachu, który przeszywał moje stopy. Tak stopy bo mi nawiew wiał jak sam skurczysyn musiałam zmienić na twarz bo miałam sople normalnie na moich super trampkach.

— Kama a dlaczego Ty się tak jakoś nie do pary ubrałaś?

— to znaczy jak?

— mogłaś jakieś jeansy i t-shirt biały założyć tak klasycznie a wyglądasz jak córka sprzedawczyni z lumpeksu…

Jakież było moje zdziwienie jak rzeczywiście miałam na sobie zielone skarpetki, czarne trampki, fioletowe spodnie, beżową bluzkę i czarny płaszcz.

— Boże rzeczywiście wyglądam jak lambadziara spod bloku, nie wiem co mnie napadło?

— no ja też nie wiem!

— Zosia pomożesz prawda?

— tak najpierw zajedziemy do mnie, ale pokaże Ci po drodze gdzie mieszka nasz cukiereczek :)

Minęłyśmy tą cholerną tabliczkę Zabieluń i tak jak by wszystkie moje emocje opadły, puściły z wentyla totalnie uleciały.

— OOOooooo widzisz ten zielony blok z czarnym dachem to tu a ja tam za tym blokiem mam hale i tam się spotkacie prawda? Tam będzie na Ciebie czekał Zorro? :)

— tak Zocha po co się pytasz jak doskonale wiesz, wrrrr

— ok, już nic nie mówię co by Cię nie denerwować.

— tak będzie lepiej.

Krótkie zwiedzanie Zabielunia okazało się przyjemne, bo przejeżdżając przez mały mostek miałam z jednej i drugiej strony jezioro, cóż to był za widok taki powiedziałabym nawet, że bajeczny.

Naprawdę myślałam, ze to mała wioska a jak się okazało nawet kino mieli. Ale no głos tego nie mówiłam żeby Zośki nie urazić.

Była też galeria, piękny deptak, nawet znośna infrastruktura.

— no dobra skręć tutaj o i tu w lewo i jesteśmy pod moim blokiem.

— to tutaj mieszkasz i zabierasz cudowne słoiki swojej mamy na stancje?

— tak, koniec gadania idziemy do góry PRZEBRAĆ SIĘ ofiaro i dalej wio ja na zajęcia a ty na „randewu”.

Przebieranki trwały co najmniej godzinę w ostateczności zostałam w tym w czym przyjechałam czyli zestaw tęczowy przyprawi cię o zawrót głowy.

Wsiadłyśmy z Zosią w samochód i pojechałyśmy do celu ( jak to mówi Helga z nawigacji).

Wjeżdżając dość niepewnym ruchem pod skromną górkę za którą kryły się hale treningowe ukazał się niczym wschód słońca, niczym feniks powstający z popiołów — on tzn. jego samochód w którym, on siedział, on czyli Kubuś.

Ciemne okulary, biała koszula z dodatkiem sweterka, dołu nie widziałam no bo niby jak …

Podjechałam w duchu pukając się w czoło, coś ty narobiła, po co ci to było stara krowo ( o losie miałam niespełna 23 lata), stanęłam na wzgórku wysiadłam o trzęsących się nogach, odprawiłam Zośkę na zajęcia i tyle ją widziałam.

Stoję kilka sekund jak ten kołek, zaczesuje włosy, gryzę się w usta, szoruję nogą po ziemi jak niezdyscyplinowany bachor, który czeka na loda z Mc’donaldsa myślę sobie:

Jak ten palant może udawać, że gada przez telefon, że niby ja tego nie rozgryzę itp. itd. i w ogóle dlaczego ja tak na niego czekam, może też wsiądę do auta skoro on się jeszcze nie wyłania.

Ku memu zdziwieniu wylazł — a ja co? Klucha w gardle i dupa.

Idzie w moją stronę zamaszystym ruchem ramion, drwalskim krokiem.

Ja jak taka pacynka z uśmiechem na twarzy daje mu buziaka w usta.

— Cześć!

— Witam Cie Kama! To co robimy, może jesteś głodna?

— W sumie to jestem a co nie widać?

I właśnie sobie zdałam sprawę, ze jestem niczym tęcza w pochmurny dzień w tych sowich nie wyględnych ciuszkach, no ale ok.

— Chcesz zjeść w restauracji czy raczej wolisz tak przekąsić coś na szybko?

— wiesz co właściwie mi wszystko jedno może być na szybko nie marnujmy czasu na siedzenie :) odparłam. Po czym ruszyliśmy, sama nie wiem dokładnie gdzie bardziej przeszkadzała mi inna myśl, mianowicie, że pachniał obrzydliwymi perfumami no ale nie skreślałam chłopaka od razu.

Ale ogarniał mnie też dziwny stan, którego wcześniej nie miałam dotąd… brak czucia w kolanach tzn. nie z powodu jakiejś dolegliwości tylko bardziej z tego powodu, że mi zwyczajnie zmiękły jak go zobaczyłam a włosy na skórze stanęły dęba jak by śpiewały co najmniej w gospel.

I wtedy nadszedł głos babci z zaświatów:

— córcia pamiętaj, że jak spotkasz tego jedynego na całe życie, to Cię tak pierdolnie, że będziesz wiedział, że to ten jedyny i żaden inny.

A babcia co jak co ale zawsze miała rację. I teraz chyba się też nie myliła, odpędzałam od siebie tę myśl bo zdawała mi się być co najmniej nie realna.

Kierowałam się za Kubą po tym cudownym mieście, aż w końcu dotarliśmy do parku w którym znajdowała się „buda” z dykty w której Pani bufetowa serwowała najlepsze zapieksy pod słońcem oraz frytki na kilkuletnim oleju. Jakież było me zdziwienie, gdy zjadłam i czułam żywnościowy orgazm który przepełniał me podniebienie i był jak balsam na mój owrzodzony żołądek.

Kuba też nie krył zdziwienia, że takie miejsce może się spodobać takiej dziewczynie jak ja tzn. miastowej.

— Jestem normalna pod tym względem, nie trzeba mi imponować super restauracją — szepnęłam do ucha Kubie, który się uśmiechnął bo mu chyba głaz z serca spadł :)

Po skonsumowaniu tych pyszności poszliśmy na oddalony kawałeczek od super budy pomost, na którym siedzieliśmy i karmiliśmy kaczki zakupionym wcześniej bochenkiem chleba w biedronce.

Jak to para dopiero co poznanych ludzi rozmawialiśmy o tym jak mi droga minęła i jakim trafem dotarł na lekcje do szalonej Zosi.

— Chyba czas na kawę? Pijesz?

— Tak. Odparłam.

— Może być u mnie?

— No jasne ( w duchu myśląc skoro nie idziemy do miasta to chyba jeszcze za wcześnie aby jakiś kumpel go ze mną zobaczył i to jeszcze w takim stroju damnnnn )

Pojechaliśmy do niego. Wchodząc po schodach czułam jego oddech na plecach i miałam różne scenariusze przed oczami co on sobie teraz myśli i co się zaraz będzie działo. Właściwie no co się miało dziać skoro to pierwsza randka a ja jestem z porządnego domu.

Weszłam i zamarłam…

— Bardzo ładne mieszkanie. Odparłam grzecznie ściągając buty ale zaraz już je miałam z powrotem na nogach bo liliowy fetor mych cudnych skarpet po treningowych mógł być źle odebrany.

— Robię tą kawę, z mlekiem ma być?

— Poproszę jeśli można. Zawsze masz tak czysto? Zapytałam z lekkim przekąsem.

— Zazwyczaj, ale wiesz świeże mieszkanie to i jest czysto :) odparł z uśmiechem. Nie mam czasu brudzić tak naprawdę jak większość czasu spędzam w biurze.

— No fakt, a czym się zajmujesz właściwie?

— Właściwie to mam firmę, która zajmuje się sprzedażą palet.

Mmmmm jak to zabrzmiało… Zośka miała rację, że to w czystej postaci przedsiębiorca. I już zaczyna mi się to podobać, że siłownia nie jest koniecznością dnia codziennego. Szermierka w zupełności wystarcza bo to taki w sumie sport dla biznesmenów :)

Rozmowa całkiem fajnie się kleiła, właściwie to rozmawialiśmy jak byśmy znali się co najmniej od kilku...no dobra kilkudziesięciu miesięcy a może nawet lat. I tak suma sumarum nie wiem co mnie napadło ale kiedy Kuba stał tyłem do mnie opróżniając kawiarkę z fusów, podeszłam nawet dość cicho i utworzyła się z tego wszystkiego taka scena oczywiście wszystkim doskonale znana z filmów romantycznych… tylko, że ja byłam ta zachodząca od tyłu i pach pocałunek… po prostu zamaszysty, wielki pocałunek francuski w usta. I znowu te miękkie kolana, ale to zdarzenie uświadomiło mi w jednej sekundzie jedną bardzo ważną rzecz, że wracam do żywych, że ja to ja.

Zaczęliśmy się śmiać — a to dobra reakcja. Gorzej jak bym oberwała tekstem:

— Hej maleńka całuje się dopiero po 5 kawie a to dopiero 4 :)

Troszkę się rozluźniliśmy i przerzuciliśmy się na wino, bo jak się okazało Jakub też potrafił być bezpośredni…

— Zostań u mnie, co będziesz się kisić u Zośki, napijemy się wina do niczego złego Cię nie namawiam, jesteśmy dorośli, ale inaczej się nie nagadamy bo będziemy się tylko widywać na chwile popołudniami a weekend jest krótki.

— Ale wiesz… ja…

— Nie chce być upierdliwy ale to chyba najrozsądniejsze wyjście ;)

— Ok, zostanę ale śpię na dole!

— Nie no przestań ja śpię na dole a Ty położysz się u góry wygodnie bo tam jest duże łóżko. Spojrzał z uśmiechem.

— Ale mam bardziej na myśli to, że jest komfortowe, bez podtekstów.

— Ok, namówiłeś mnie. Zadzwonię tylko do Zochy, na pewno zrozumie.

Wychodzę na balkon, żeby wykonać telefon i zaczerpnąć świeżego powietrza po tych wszystkich emocjach…

— Zosiu…

— Taaaaaa nic nie mów zostajesz u niego, ja wiedziałam Kama, że tak będzie, trudno moja mama dzisiaj smaży naleśniki Twoja strata.

Ale pamiętaj babo — nogi razem! Zrozumiano!?

— Zocha ale o co Ty mnie posądzasz będziemy tylko rozmawiać, przestań ze mnie robić latawicę.

— Ok, na razie! Mam kursantów, nie gniewam się, ciao!

— Pa!

Fala myśli w mojej głowie przybierała rozmiar tsunami, ale co tam raz się żyje…

— Nalejesz mi to wino? mówiąc to złapałam go ręką za ramie tak, żeby wiedział, ze na pewno chcę to wino

— Jasne! Odparł z rozbrajającą szczerością.

I tak wieczór i właściwie pół nocy spędziliśmy na pogaduchach o życiu, dzieciństwie, biznesie o zmoro, właściwie to o wszystkim i o niczym. Było już co najmniej koło 4:00 rano jak stwierdziłam, że już czas się choć troszkę zdrzemnąć bo jak zaczniemy rano nowy dzień to nie będziemy mieli siły gadać a ostatnią naszą rozmową przed położeniem się spać to było moje użalanie dupska na temat tego, że nikt mi wcześniej nie zrobił śniadania do łóżka itp.,itd, no po prostu żal pl.

Położyliśmy się razem gdyż jeszcze na dobicie chcieliśmy pooglądać tv, ale się nie na oglądaliśmy bo padliśmy jak dzieci.

7:00 rano ktoś się do mnie dobija na komórkę, nie patrząc nawet kto odrzucam połączenia i gaszę telefon, ale znowu ktoś nie daje za wygraną, robię to samo i tak jeszcze 3 razy aż w końcu patrzę a to mój brat jak nigdy dzwoni sobie o 7:00

— wtf? Po co dzwoni o tej porze i to jeszcze przy sobocie i zawraca mi gitarę, na szczęście nie było Kuby w sypialni bo buszował na dole a zapachy dochodzące do góry świadczyły tylko o jednym — śniadanie dla milejdi.

Odbieram choć z nożem na gardle bo nie wiedziałam o co może mu chodzić tym bardziej, że nikt z członków mojej familii nie wiedział, że jadę do Zabielunia a tym bardziej do przedsiębiorcy zwanym dalej osobnikiem płci przeciwnej na randewu :)

— Hej co tam się dzieje, że dzwonisz tak rano i tak natarczywie?

— Cześć siostra mam pytanie. Czy masz dokumenty od samochodu z mojej firmy, mama miała Ci dać a Ty miałaś je zostawić w domu bo muszę w poniedziałek rano przerejestrować ale najlepiej jak je dzisiaj odbiorę to będę miał je przy sobie i nie zapomnę. Jesteś może w domu to podjadę?

— Ojej Filip nie ma mnie już w domu gdyż miałam ważne konsultacje na uczelni, takie wiesz zaliczeniowe z dodatkową ilością punktów co mi się przyda przy egzaminach końcowych będę za 2 godziny co najmniej bo troszkę mi się tu zejdzie wiesz dużo tu osób itd…

— to może ja podjadę na uczelnie i mi wyskoczysz i dasz hmm…?

— Fifi nie mogę bo w każdej chwili mogą mnie wywołać i trochę się stresuje, rozumiesz? Daj mi 2 godzinki i umówimy się pod Twoją firmą to Ci dam do łapy wszystko ok?

— No ok tylko bądź na pewno bo to jest bardzo ważne!

— Ok do zobaczenia.

Ja pierdzielę, kokardy opadają, powieki też a co gorsza na dole czeka mnie pewnie wystawne śniadanie z pięciu dań… co ja mam robić, przecież muszę pojechać bo nie mam innego wyjścia, inaczej zginę i w ogóle wszyscy będą wypytywać … o matko.

Zbiegam na dół z torbą pod pachą, ubrana, umalowana co najmniej jak bym szła do kina na randkę…

— Jestes, przygotowałem dla Ciebie śniadanie tak jak Ci się zawsze marzyło. Ohh jakie to słodkie myślę, ale od tyłu głowy napiera fala pt. spier-papier bo nie zdążysz a masz już tylko godzinę i 50 minut, przeproś i uciekaj.

Tak zrobiłam, wytłumaczyłam, przeprosiłam, dałam buziaka i wyszłam.

Miałam wyrzuty sumienia i w ogóle ale tak musiałam choć już miałam wizje dalszego planu w roli głównej z Kubutkiem, która była całkiem przyjemna …

W drodze jadąc jakieś 160km/h przez znamienne już wiochy, turbulencje związane z dziurami przez jakie miałam przyjemność jechać wprawiały mnie w co najwyżej tragiczny nastrój. Z każdą dziurą napływała mi łza do oka, że nie zjadłam pysznego śniadania i teraz mi w brzuchu burczy i zostawiłam chłopa na pastwę losu z myślami :

— Ja się tyle narobiłem i dupa blada z tego, a takie mi żale wmawiała pół nocy!

No przerąbane po prostu jak nic, ale dobra trzeba jechać bo robi się to w wiadomym celu:

A: żeby nie podpaść rodzince, co by nie wyczuli pisma nosem.

B: Bo tak trzeba.

Dojechałam w końcu i haha nie dopadły mnie nawet smerfy.

Brat już czekał, dałam mu dokumenty, walnęłam buraka bo słońce świeciło ale jednak to nie umknęło jego uwadze… tak mi się wydawało przynajmniej …

— No to jak tam Kama? Jak ma na imię?

— Ale kto? mój wykładowca? Stary piernik, musztruje i straszy nas tylko eee tam szkoda gadać.

— Dobra dobra, przecież wiem, że Cię nie było w domu sieroto bo byłem wieczorem i nawet wyobraź sobie spałem w nim … więc jak? Ubrałaś się jak do kina  na konsultacje się raczej nie idzie w takim stroju …

— Masz mnie! ehmmmm… Kuba, ma na imię Kuba ale jak piśniesz tylko słowo rodzicom to uduszę!

— Fajny chociaż? musisz się nieźle poświęcać skoro goniłaś tu prawie 2 godziny — daleko mieszka?

— Zabieluń.

— O proszę byłem tam kiedyś na obozie żeglarskim — fajne czasy.

— Jasne Ty i żagle phiiiii dobre sobie.

— A co mam do mamy zadzwonić żebyś uwierzyła czy jak?

— Ok, ok wierze, ale na razie cicho sza. Będzie odpowiedni moment to powiem, nie chce zapeszać choć nie ukrywam, że jest fajnie.

— No dobra mała leć gdzie masz lecieć i uważaj na siebie bo autem mamy to Cię mogą smerfiaki dopaść a z Twoją sytuacją to sama wiesz, tracisz prawko i dupa.

— Tiaaaaaaaaaa… na razie Fifi!

— No hej!

Jak on mógł mnie tak powalić na łopatki tym swoim starym tekstem „byłem, spałem a Ciebie nie było” łyknęłam jak mały pelikan wrrr

Uchylam szybę na odchodne :

— Ten Twój podchwytliwy tekst jest już staromodny, wiem, że miałeś wczoraj dyżur przy żuko-soczku ale trafiłeś mnie celnie bo byłam zestresowana i nie myślałam w danym momencie.

— No widzisz stary ale jary bo zawsze go łykasz. 

— Ciao!

Wracam do rodziców no bo co mam robić… przynajmniej się troszkę odchamie przy grubasach, mama się ucieszy bo miałam być jutro.

Kolejne dni mijały a właściwie leciały jak krew z nosa, jak miód ze słoika, jak… jak motyl ze złamanym skrzydłem czyli ni jak. Wolno, wolno i jeszcze raz wolno.

Wać Pan chyba się nie obraził skoro ze mną konwersuje i rozmawia przez tel. No ok może dał mi troszkę odczuć, że było mu zwyczajnie przykro, że tak uciekłam jak kopciuszek w trampkach… ale przynajmniej zostawiłam szczoteczkę — może to jakiś znak, pytałam się sama siebie..

Dni mijały, ja w pracy on też, ja na kanapie z nosem w laptopie, on też, mówiliśmy sobie, że tylko weekendy wchodzą w grę jeśli rozchodzi się o przyjazdy i odwiedziny ale w praktyce zaczęło robić się inaczej.

Wpadłam jak mucha w coca-cole i tyle. Rozpływałam się z każdą kolejną rozmową i wizytą u niego. Jego miłe słowa były niczym dobra i duża wata cukrowa na moje serce.

Ja jeździłam do niego — ale w końcu nadszedł dzień kiedy to on przyjechał do mnie… tak niespodziewanie –rano i to jeszcze z kwiatami, nie tylko dla mnie ale i dla mojej mamy bo akurat był dzień matki, zrobił taki ładny gest w jej strone z racji tego, że urodziła taką piękną córkę. Chyba się troszkę stresował, mama chyba bardziej choć tak naprawdę nie było czym.

Po chwili zapoznawczej, my poszliśmy na spacer a rodzice do swych obowiązków.

Po kolejnym tygodniu ciężkiej pracy, byłam już spakowana i miałam wsiadać w samochód aby odbyć co tygodniową (a właściwie odbywającą się co kilka dni) podróż do Kuby. Drogę znałam już na pamięć bo zgrabnie omijałam dziury. Ale nagle wybiega mama i mówi, że muszę zostać, oni gdzieś wyjeżdżają w delegacje musi ktoś być na miejscu.

— Kurka wodna mamuś akurat dziś?

— Tak kochanie nie mamy innego wyjścia.

— Ale miałam jechać z Jakubem na quady, troszkę się odchamić i w ogóle, to już jest ustalone od tygodnia.

— Przepraszam Cię, ale gdybyśmy nie musieli jechać we dwoje z tatą to uwierz mi zostałabym a tak to nie mam innego wyjścia to naprawdę ważne spotkanie.

— Ok, nie ma problemu ( choć problem był wielki bo co ja teraz powiem Kubie).

Wyszłam z samochodu i powędrowałam do domu…

— Hej dzwonie bo nie mam dobrych wiadomości…

— A co się stało? Coś z Tobą?

— Nie, ze mną wszystko ok ale nie mogę przyjechać, przepraszam, wiem, że mieliśmy iść na quady ale moi rodzice mają ważne spotkanie wyjeżdżają na 2 dni musze zostać. Naprawdę Cię przepraszam.

— Jasna sprawa, trudno może innym razem, aczkolwiek troszkę mi smutno myślałem, że miło spędzimy ten weekend.

— Wiem, przepraszam jakoś się odwdzięczę.

— No Ty na pewno.

— Pa słonko.

— Pa Kamuś!

Mój zły humor nie trwał zbyt długo bo wieczorem ktoś go zmienił.

Wyszłam przed dom podlać kwiaty i nagle widzę znajomy samochód na parkingu, zrobiło mi się jakoś tak przyjemnie i zaczęłam się uśmiechać bo z samochodu wysiadł on z rozbrajającym uśmiechem. Podszedł do mnie i bez słowa przytulił.

— Chciałem Ci zrobić niespodziankę właściwie sobie też. Udała mi się?

— No jasne. Powiedziałam odwzajemniając uścisk.

— Może pójdziemy na zachód słońca na plaży bo w sumie to nie byliśmy razem, co Ty na to?

— Pewnie, bardzo chętnie!

Zjedliśmy obiad a właściwie wczesną kolacje i wyruszyliśmy ale nie na zachód tylko do pokoju bo mnie brzuch rozbolał. Na zachód pojechaliśmy następnego dnia samochodem, bo jednak nie chciało nam się iść na piechtę.

Poszliśmy w lewo bo zobaczyliśmy w oddali taki super wielki kawał drewna a właściwie konar, który został najprawdopodobniej wyrzucony na brzeg po ostatnim sztormie.

Przysiedliśmy i wpatrywaliśmy się w słońce, które zachodziło za horyzont z rozbrajającą prędkością. Nie odzywaliśmy się w ogóle do siebie tak jak byśmy wiedzieli, że trzeba kontemplować tą ciszę bo jest najpiękniejsza od wielu lat. Nic mi nie mówiło, że ma się zaraz coś wydarzyć tzn. nie katastrofa ani nic z tych rzeczy, właściwie taki przełom, przełom przy którym czasem człowiek traci głos itp., itd…

Kuba zaczął nerwowo grzebać przy swojej ręce a właściwie przy nadgarstku, zlekceważyłam to bo pomyślałam, że może biedaka swędzi czy jak … utonęłam w blasku słońca który nas otaczał.

— Kama zostaniesz moją żoną? wyjdziesz za mnie …

— Tak?,że co? słucham?

— Tzn tak, zgadasz się?

— Poczekaj ale jak to? Ty właśnie..?

— Tak, proszę o Twoją rękę głuptasie.

— TAK!

Scena jak z filmu, romantycznie, zachód słońca, nikogo obok nas.

Po prostu idylla.

Oszołomieni całą sytuacją zbieramy się powoli i cieszymy się jak dzieci ale jednocześnie gadamy o tym, że tylko my mogliśmy wpaść na taki szałowy pomysł ( właściwie Kuba) po 3 tygodniach znajomości.

— I co teraz? jak powiemy rodzicom? Moi przynajmniej Cię znają a Twoi nawet mnie na oczy nie widzieli… no za wyjątkiem mamy i siostry.

— spokojnie Ty oznajmiasz swoim a ja oznajmiam swoim. Deal?

— deal!

Jakub był przygotowany jak profesjonalista.

W bagażniku miał szampana i kobiałkę truskawek.

— O matko! i to wszystko czekało całą dobę?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.