E-book
16.17
drukowana A5
31.76
Borelioza

Bezpłatny fragment - Borelioza

Strach i nadzieja


4.6
Objętość:
117 str.
ISBN:
978-83-8126-357-3
E-book
za 16.17
drukowana A5
za 31.76

Wstęp

A jednak. Zdarzyło się. Nie wymyśliłam swojej choroby. To mnie spotkało. W najgorszych snach i przeczuciach nie było o tym mowy. Borelioza dorwała także mnie. Choroba podstępna i mordercza. Mogę śmiało powiedzieć, że w rankingu najbardziej niebezpiecznych jednostek chorobowych powinna zajmować ważne miejsce. Borelioza jest w dalszym ciągu niedoceniana, często bagatelizowana, omijana i przemilczana. Takie jej traktowanie, a w pewnym sensie udawanie, że nie ma problemu powoduje, że pastwi się na dobre i zbiera coraz większe żniwo.

Przedstawiam historię swojej choroby, wieloletniego poszukiwania diagnozy, zmagania, którym towarzyszy strach i nadzieja. Pokazuję wyraźnie jak przebiega moja walka, która zapewne nie zakończy się na kartach tej książki, tylko będzie trwać dalej. Ile czasu? W tym momencie trudno powiedzieć, bo w boreliozie nic nie jest pewne na 100%. Szkoda, bo to dawałoby poczucie spokoju, a tym samym równowagi.

Nikogo nie osądzam, nie krytykuję. Natomiast kwestie, które poruszam stanowią wyłącznie mój punkt widzenia, a książka ma charakter informacyjny.

Nie wstydzę się tego, co myślę. Nikomu nic nie narzucam, mówię możesz, ale nie musisz. Nie namawiam do nadmiernej troski o zdrowie, zmiany stylu życia, sposobu odżywiania. Każdy sam podejmuje decyzje i powinien mieć świadomość ich skutków. Na samym początku swoich zmagań wiedziałam bardzo niewiele. Dzisiaj jestem bogatsza o mnóstwo nowych doświadczeń. Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa boreliozy, a przede wszystkim jej skutków. Ten, kto się nie boi tej choroby nie zdaje sobie sprawy o czym mówi i jest szaleńcem.

Może komuś pomogę, chociaż trochę, albo otworzę oczy na dobre. Nie chcę absolutnie straszyć. Przekonasz się po przeczytaniu mojej historii. Jeśli jesteś chory/a na boreliozę, to już wiesz co czuję i nie jesteś sam/a w swoim smutku i cierpieniu. Jeśli jesteś zdrowy/a, pamiętaj, że ta choroba może spotkać nie tylko Ciebie, ale też osoby z najbliższego otoczenia, te które znasz, a także pozostałych. Nie można pozostać obojętnym. A może podejrzewasz, że jesteś zarażony/a borrelią? Organizm zawsze wysyła sygnały. Pytanie czy je odczytasz? Wszystko zależy od Ciebie.

Opisuję bardzo trudny dla siebie i najbliższych czas. Wszystkie te chwile nie były wyłącznie przepełnione lękiem, ale również optymizmem. Pojawiało się mnóstwo łez powstałych z bezsilności, pytań co i jak będzie dalej. Przecież jakoś musi być. Podjęłam bardzo ciężką walkę, okupioną mnóstwem wyrzeczeń i bardzo obciążającą organizm. Nie było innego wyjścia. Właśnie ten brak wyjścia na szczęście okazał się rozwiązaniem. Znalazłam przysłowiowe światło w tunelu.

To czego się boisz może w każdej chwili się pojawić. Bądź gotowy/a. Niebezpieczeństwo może być wszędzie. Trzeba tylko temu stawić czoło. Borelioza jutro może przyjść po Ciebie.

Początek

Bóle głowy nie okazały się migrenami, bóle stawów nie były wywołane reumatyzmem, bóle zębów nie wiązały się z problemami stomatologicznymi, zaś problemy z koncentracją nie były spowodowane uwarunkowaniami charakteru. Tachykardia, zmęczenie, problemy ze stawami i kręgosłupem, zła kondycja psychiczna oraz szereg innych dolegliwości, które wracały.

Towarzysząca temu niemoc, jak i poczucie braku perspektywy poradzenia sobie z dolegliwościami, ich okiełznaniem, okazały się być drogą niełatwą. Wszystkiemu winna „ona”, która dezorganizuje życie, plany i zaburza funkcjonowanie. Totalnie przestawia wszystko. Jeśli już jest i zdajemy sobie sprawę z tego to połowa sukcesu.

Gorzej jest chyba wtedy, gdy nie wiemy i borykamy się z szeregiem dolegliwości, których powody występowania trudno odnaleźć. Po jakimś czasie przechodzi w stan uśpienia, ale potrafi zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Jednego dnia lub przez kilka następujących po sobie samopoczucie jest wyśmienite, ale ten stan nie jest ciągły. Pewnego razu można po przespanej nocy obudzić się z bólami mięśni, stawów, głowy, gardła itd. Dolegliwości przejdą, zdążymy już zapomnieć, ale intruz nie śpi, tylko czeka żeby znowu „dać w kość”. Ta dynamika zmiany samopoczucia, natężenia dolegliwości sprawia, iż zaplanowanie codziennych obowiązków staje się w pewnym sensie niemożliwe. Na ile mamy pewność, że w czasie natłoku zajęć nie zostaniemy znowu przez nią osaczeni i będziemy walczyć jak bokser na ringu? Czy pozwoli spokojnie i normalnie żyć? Teraz wiem, że będzie odwrotnie.

Czy nie zakłóci nam to realizowania się w życiu osobistym i zawodowym? To nie jest możliwe, jeśli wróg ciągle jest w nas, możemy o tym zapomnieć, ale ona czuwa. Nigdy nie będziemy wykonywać naszych obowiązków najlepiej jak to możliwe, bo zawsze pojawi się jakaś przeszkoda, na przykład zmęczenie albo będą to bóle mięśni, stawów, czy zaburzenia pamięci. Nigdy nie będziemy żyć na 100%, a przecież tego czasu, który mija nic nie zdoła przywrócić. To jak rzeka, która wciąż płynie, a jeśli będziemy chcieli zatrzymać nurt to i tak nic nie da.

Jest czymś co hamuje, osłabia i powoli niszczy ludzki organizm. Jak wampir żywiący się ludzką krwią, a kiedy już ją wypije doprowadza do agonii. I mówi się, że wampiry nie istnieją. Prawdziwych wampirów nie ma, ale czy wiele chorób nie jest nimi. Tak samo ona kiedy już zaatakuje i ma odpowiednie warunki bardzo trudno będzie ją zniszczyć. Żyje naszym kosztem, wędrując po ludzkim ciele, niczym groźne zwierzę. Natomiast jeśli staniemy z nim w twarzą w twarz to jesteśmy na przegranej pozycji.

Jest jak jeden z najgorszych pasożytów, a właściwie do nich należy, bo żywi się nami. Bawi się ludzkim kosztem i bardzo oszukuje. Jest jak złodziej, kradnie nam wszystko to, co najcenniejsze — kondycję psychiczną i fizyczną, a tym samym radość i szczęście, pozbawia tego co najważniejsze. Odziera ze wszystkiego. Nie pozwoli czerpać z życia pełnymi garściami. Pokrzyżuje wiele planów, które runą niczym domek z kart. Tak house of cards. Jak już kogoś dorwie na dobre, to będzie trzymać w swoich szponach, które niestety czasami są silne. Dotrze wszędzie. Nie ma chyba bariery, której by nie pokonała. Znajdzie miejsce, gdzie można się schować i poczekać na dogodny czas, żeby pokazać swoją siłę, a nas osłabić. Chce przejąć nad nami kontrolę.

Po rozwoju cywilizacji widać do czego jako ludzie jesteśmy zdolni. Znamy kosmos, tworzymy nowe wynalazki, technologie, potrafimy przeszczepiać organy, a tak trudne jest rozprawienie się z nią. A może w dalszym ciągu nie jesteśmy na tym etapie rozwoju, aby znaleźć skuteczny sposób na pokonanie i zwalczenie wielu chorób. Prawdopodobnie tak musi być, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Tylko można się zastanawiać po co rozwój medycyny, pojawianie się szeregu nowych leków i szczepionek. Tak jak szereg dolegliwości, również i ona była obecna bardzo dawno, ale kiedyś to natura dokonywała selekcji. Słabsze organizmy, które nie radziły sobie same musiały „zginąć”.

Dzisiaj chcemy być w dobrej formie i żyć jak najdłużej. Propagujemy kult pięknego ciała, przeoczamy sygnały, które wysyła niejednokrotnie organizm, nie mówiąc już o pomijaniu a nawet niesprawiedliwym traktowaniu sfery niematerialnej, równie ważnej. Może po prostu nieświadomie nie dopuszczamy pewnych myśli do siebie i tego, że coś może dotknąć wszystkich innych, tylko nie mnie.

Niech ta opowieść nie będzie tylko zwykłym opisem, ale i motywacją. Zobaczysz jaką drogę przeszłam, ile czasu szukałam rozwiązania. Już teraz mogę jednak powiedzieć, iż było warto. Chociaż nic w życiu nie jest pewne. Nawet chwilowa dobra kondycja, świetne samopoczucie i szczęście. Los potrafi zaskakiwać, a rzeczywistość podsuwa rozwiązania. Wszystko zależy od tego jak odczytamy pewne sygnały i kogo spotkamy na swojej drodze. Trzeba dobrze obserwować. Ostatecznie i tak wszystko zależy od nas samych. To my w gruncie rzeczy kierujemy własnym życiem a więc sferą materialną i duchową, życiem prywatnym i zawodowym.

Zobaczysz, że nie od razu przychodzi rozwiązanie, a powodzenie jest obarczone niejednokrotnie wieloma wysiłkami. Dużo zależy od charakteru, bo los niejednokrotnie go weryfikuje. Sprawdza czy jesteśmy silni, czy się nie poddamy albo nie zniechęcimy.

Wtedy to się wydarzyło — 1994 rok. Jesień tego roku pozostawi na zawsze ślad, bo jeśli wszystkie rany się zabliźnią, a jej już nie będzie, albo będzie na dobre wyciszona, to ów ślad zostanie może w kodzie genetycznym, a na pewno w mojej pamięci. Przyroda nie będzie synonimem odpoczynku, zieleń nie uspokoi, a piękne powietrze i widoki nie zrelaksują. Powrót z wycieczki nie będzie kojarzył się z radością tylko niepokojem i strachem o siebie, swoje zdrowie, życie i przyszłość. Niejednokrotnie przez moją głowę będą przemykały pytania: Co? Jak? Dlaczego? Pozostające bez odpowiedzi i przeplatane chwilami zwątpienia.

Zostałam naznaczona. Chociaż nigdy go nie widziałam ani nie czułam. Kleszcz to sprawca i wróg, który wyrządził mi tyle zła. Pokrzyżował wiele pomysłów i planów. W tym czasie, czyli od (końca września) 1994 roku nie czuję się najlepiej, często się przeziębiam, mam problemy z zatokami, boli mnie głowa i mięśnie. Czuję ogólne rozbicie.

Kilka tygodni wcześniej przebywałam na dłuższej wycieczce w lesie. Po powrocie nie widzę u siebie żadnego kleszcza ani ugryzienia. Nawet po jakimś czasie nie pojawia się rumień. Po kilku tygodniach mam wrażenie, że chyba coś bardzo dziwnego zaczyna się dziać z moim organizmem. Nie za bardzo zdaję sobie sprawę z tego, co to może być.

Nieświadoma funkcjonuję na miarę swoich możliwości. Złe samopoczucie, zmęczenie, problemy zdrowotne od tej chwili będą mi już towarzyszyć. Nawet jeśli miną, to będzie to tylko chwilowe, a atak powróci ze zdwojoną siłą.

Żadna pora roku ani miesiąc nie będą już takie same jak przedtem. Każdy najmniejszy nawet wysiłek okaże się nie lada wyzwaniem, obarczonym łzami i przerażeniem. Jeszcze kilkukrotnie, od tego czasu przemkną mi przez głowę myśli co robić, jak żyć, którędy pójść, żeby dobrze się czuć i czy to w ogóle możliwe? Dowiem się i doświadczę tego jak się traci siły, pamięć, spokój i optymizm. Poczuję z czym zmagają się osoby borykające się z wieloma poważnymi schorzeniami.

Czy dane mi będzie mi od tej chwili zaznać spokoju? Czy los pozwoli mi czerpać z życia pełnymi garściami, tak jak powinno mieć to miejsce? Czy będę mogła żyć pełnią życia? Przez jakiś czas chyba tak, ale przyjdzie grudzień 2006 roku, ten bardzo trudny czas.

Szkoda, że to nie sen. Tak bardzo żałuję, że wówczas nie wiedziałam tyle, ile wiem obecnie. Jak zgubna jest nieświadomość i brak wiedzy. Dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę. Tę opowieść napisało samo życie. Chciałabym się przenieść w czasie, ale to niemożliwe. Tych chwil nie można cofnąć, nikt nie ma na to żadnego wpływu. Szkoda…

Krótka historia

Grudzień 2006 — wtedy w sumie wszystko zaczyna się na dobre. Chociaż lata 1994—2006 to również okres złego samopoczucia, ale w gruncie rzeczy ze wszystkimi dolegliwościami, czyli bólami mięśni, stawów i głowy, a także częstym zmęczeniem jakoś sobie radzę. Po prostu łykam tabletki przeciwbólowe, a kiedy jestem bardzo osłabiona czas ten spędzam w łóżku i przesypiam. Od 1994 roku do 2006 roku nie szukam przyczyny moich dolegliwości. Aczkolwiek w tym czasie wykonuję kilkanaście razy zwykłe badania krwi, wyniki są wyśmienite. Już wtedy czuję, że nie zmierza to w dobrym kierunku, gdyż złe samopoczucie nie chce minąć na stałe. Problemy zdrowotne powracają. Zaczynam się powoli przyzwyczajać do swoich dolegliwości. Żyć w cierpieniu, to chyba nienormalne.

W 2006 roku jeszcze nie przypuszczam co zdarzy się za pięć, czy dziesięć lat. Będzie to trudny czas dla mnie oraz osób z najbliższego otoczenia. Czas okupiony nie tylko cierpieniem, ale i niepewnością, a nawet niejednokrotnie zwątpieniem, że jest rozwiązanie, tylko trzeba je znaleźć. Upływające miesiące nie pomagają. Wiemy to doskonale, iż w przypadku wielu dolegliwości, które w porę zostają wykryte, stają się wówczas niemal całkowicie uleczalne. Widzimy to w odniesieniu do bardziej rozwiniętych krajów Europy, jak tamtejsi lekarze i badacze przyjeżdżają do Polski oglądać niektóre przypadki zdrowotne, gdyż u nich nie dopuszcza się do tak zaawansowanego rozwoju niektórych chorób.

Zapraszam do przeczytania mojej historii, opisanych pokrótce zmagań i nieustannego poszukiwania diagnozy. Dzięki upartości udało się. Już znam ją. Ja wiem co mi jest, a ile osób znajduje się w odwrotnej sytuacji. Co jest lepsze? Żyć w nieświadomości czy zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa? Wyszłam z mroku, bo sama znalazłam światło w tunelu i wiedziałam w którą stronę mam iść.

Jednak nie tylko wiedza, ale również przeczucia i intuicja są niezmiernie istotne. Mnie to pomogło. Wewnętrzny głos, który podpowiadał żeby się nie poddawać, bo każdą zagadkę można rozwiązać. Posiadane wiadomości, uwarunkowania charakterologiczne, a do tego pierwiastek niematerialny pomogą nam zmierzyć się z trudnościami i osiągnąć cel. Trzeba tylko tego chcieć. Bardzo ważne są odwaga i wytrwałość. Zaś ów cel w przypadku każdego z nas jest inny. Wszystko zależy od sytuacji, w której się znajdujemy i priorytetów. Dla jednych będzie to praca, dla innych wykształcenie, szczęśliwe życie, realizowanie marzeń i pasji.

W moim przypadku celem okazało się być zdrowie i wszystko co z nim związane, a więc samopoczucie czyli dobra kondycja fizyczna i psychiczna. Priorytet stanowiło znalezienie przyczyny moich dolegliwości. Nie chciałam słuchać już, że wymyślam choroby, bo tylko takie zdanie pojawiało się najczęściej w 90% gabinetów lekarskich. Żądałam, aby wysłuchano mnie do końca i trafnie sprecyzowano, co się ze mną dzieje. Chciałam po prostu czuć się dobrze i stosownie do stylu życia, który prowadzę. Czy to normalne, żeby osoba w młodym wieku nigdy nie czuła się dobrze, zmagała się z dziwnymi problemami zdrowotnymi i tak bardzo trudne było znalezienie ich powodu? A jednak, to co niemożliwe stało się możliwe. Jeśli nie wierzysz, to się zaraz przekonasz.

Wszystko zaczyna się spokojnie, jak cisza przed burzą. Nic nie zapowiada nadchodzącej katastrofy. Bo tylko tym słowem można określić, to co już później działo się ze mną, czyli ciałem i umysłem. Niesamowite jak wielką tworzy jedność umysł, ciało i duch. Jeśli któryś z tych elementów jest zakłócony i nie pasuje do całości nie możemy prawidłowo funkcjonować. Stąd tak istotna jest harmonia tych trzech komponentów, bez nich organizm ludzki nie działa właściwie. Teraz już jestem tego pewna.

Wiem co znaczy stać nad przepaścią i na dole widzieć czarną otchłań. Lepiej nie skakać, gdyż stamtąd nie ma powrotu. Znam uczucie zamkniętego umysłu w klatce i niemożności ucieczki z niej. Doświadczyłam tego jak to jest mieć zniewolone ciało, które odmawia posłuszeństwa. Ból różnych części ciała za każdym razem wywołuje dezorientację. Błądzę dosłownie jak we mgle.

Czuję się jak zagubiona w ogromnym lesie, z którego nie mogę się wydostać. Strach przed zasypianiem i lęk przed budzeniem się nie są mi obce. To jak kajdany, czy kamień uwiązany u nogi. Jeszcze ta niemożność uzyskania pomocy. Trudno mi wytłumaczyć istotę, a innym to zrozumieć. Niemoc jest okropna i przytłaczająca, ale chyba niezrozumienie przygnębia o wiele bardziej. Cóż tu po empatii. Nie jest potrzebna mi również litość. Chcę pomocy!

Jesień 2006 roku nie była dla mnie łaskawa (wszystko zaczęło się we wrześniu 1994 roku, ale aż do 2006 roku w zasadzie pozostawało w pewnym uśpieniu w porównaniu do tego co miało miejsce po 2006 roku). Jesienne popołudnia oraz wieczory można było spędzać aktywnie na rowerze, spacerach, gdy pozwalały na to warunki meteorologiczne. Cały świat wydawał się być w jasnych barwach. Często świeciło słońce, więc każdą wolną chwilę spędzałam poza czterema ścianami. Wybierałam się na wycieczki do lasu albo nad wodę.

Już pod koniec września ogarniały mnie dziwne chwile słabości w sensie fizycznym, jak i psychicznym. Byłam bardzo zmęczona, czułam się jakby podduszana i powoli „pozbawiana tlenu”. Zaczęły się coraz częstsze infekcje, które po jakimś czasie mijały, a wtedy wszystko było w jak najlepszym porządku. Powtarzające się problemy z zatokami i to najgorsze poczucie ogólnej bezsilności zaczęło mnie niepokoić. Bolały mnie również tak zwane korzonki, ręce oraz nogi. Dolegliwości stawały się bardzo uciążliwe. Niejednokrotnie znowu zastanawiało mnie to, czy to możliwe żeby młoda kobieta, dobrze odżywiająca się, prowadząca higieniczny tryb życia, która nie zarywa nocy, nie lubi używek, bez nadwagi, tak często czuła się okropnie? Czy jestem wyjątkowo delikatna, mało odporna? Czy jestem pechowa? Co się dzieje? Już wtedy zapaliła się przysłowiowa lampka kontrolna. Szkoda, że tylko w mojej głowie, a nie specjalistów, których odwiedzałam. Sama wiele razy zadawałam sobie niejedno pytanie i szukałam na nie odpowiedzi.

Wraz z upływem czasu pojawiało się coraz częściej wspominane już przeze mnie zmęczenie bez powodu, które też z trudem ustępowało. Zresztą wcześniejsze kilka lat też było takie sobie, a nawet nieciekawe. Niejednokrotnie odczuwałam brak energii, apatię i przeróżne bóle. Po przejściu kilkuset metrów czułam się jak po maratonie, a po kilku godzinach snu tak jakbym nie spała kilka nocy. Były też dni, że bolało mnie wszystko, każda kość. Miałam wrażenie, że funkcjonuję na granicy dwóch rzeczywistości i jestem rozdwojona. Czuję się dobrze, nic mi nie dolega, a potem następuje radykalna zmiana toru. Ja w jednym miejscu, a z boku ta druga bezsilna, skrępowana, uwięziona i schorowana oraz zmagająca się z brakiem zrozumienia zupełnie inna osoba. Niestety, zamiast nadmiaru energii i chęci życia tak typowych dla młodego wieku byłam totalnym zaprzeczeniem młodości, zarówno w sensie kondycji fizycznej jak i stanu psychicznego.

Wszystko zrzucałam na coraz mniejszą ilość promieni słonecznych, deszcze, jesień. Nieraz szukałam wytłumaczenia i właściwych argumentów, które usprawiedliwiałyby stan w jakim się znajduję. Wydawało się, że wraz z końcem zimy i początkiem wiosny, wtedy kiedy przyroda budzi się, znikną dolegliwości i na nowo będę cieszyć się energią oraz mieć motywację do podejmowania nowych wyzwań. Świat zacznie wydawać się bardziej kolorowy, ale nie było mi dane w tamtym momencie tego doświadczyć.

Los przygotował mi inną niespodziankę. To niesamowite, jak dziwna jest ludzka egzystencja. Jak pokręcone są losy człowieka. Niczego nie otrzymujemy od życia raz na zawsze. Nawet dobre samopoczucie, zdrowie, czy szereg innych kluczowych wartości mogą być ulotne. Trzeba liczyć się z tym i „łapać” każdą chwilę. Dobre momenty należy wykorzystywać maksymalnie. Z tej trasy nie da się zawrócić i przejechać drugi raz. Życie to bilet w jedną stronę, a jaka to będzie podróż, zależy w dużym stopniu od nas samych.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 16.17
drukowana A5
za 31.76