E-book
1.47
drukowana A5
12.13
Blask w mroku

Bezpłatny fragment - Blask w mroku

Pierwszy rozdział „Zmierzchu nad Medenglarem”


Objętość:
31 str.
ISBN:
978-83-8104-128-7
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 12.13

Przedmowa

Dziękuję.

To jest pierwsze słowo, które pragnę skierować do każdego Czytelnika. Dziękuję za zaufanie, za wsparcie, jakim jest dla mnie zakup każdego egzemlarza Blasku w mroku.

Z wielką radością prezentuję Państwu owoc wielu godzin pracy twórczej, sprawdzania i czytania po wielokroć na nowo całego tekstu, aby powstały tekst był jak najbardziej spójny, dopracowany, przygotowany do, mam nadzieję, fascynującej kontynuacji w kolejnych rozdziałach.

Blask w mroku to zaledwie pierwszy rozdział, zalążek powieści, która już teraz, w mojej głowie, rozciąga się na całą trylogię, pod roboczym tytułem Wedrówka słońca nad Medenglarem. Wyobrażenie o tym, jak daleko mogą potoczyć się losy bohaterów, których poznacie Państwo na kolejnych stronach, wciąż mnie przerasta i nie wiem, czy podołam doprowadzeniu tej historii do końca. Częściowo właśnie dlatego zdecydowałem się wydać tylko ten jeden, gotowy rozdział. Może dzięki tej publikacji, znajdzie się ktoś, kto w taki czy inny sposób zechce mnie wspomóc. Jeśli tak by się stało, a wymagałoby to osobistego kontaktu, pozostawię tutaj swój adres e-mail: wojkon95@gmail.com.

Poniższa publikacja nie ukazałaby się jednak, gdyby nie serwis Ridero, dlatego w tym miejscu pragnę podziękować właśnie jego założycielom. Jest to, jak sądzę, wielki krok na drodze rozwoju nowych, nieznanych jeszcze twórców.

Zapraszam Państwa w niecodzienną podróż do krainy Medenglaru i życzę miłej lektury!

I

Następny! — krzyknął Karon zniecierpliwiony, gdy kolejny chłop skierował się do wyjścia z sali. Hrabia siedział tam od południa i zrezygnował nawet z obiadu, żeby szybciej zakończyć audiencję. Swoją drogą, później bardzo żałował tej decyzji. Chciał już wrócić do komnaty, położyć się na miękkim łóżku, zatopić w aksamitnej pościeli, wsłuchać się w trzask ognia na kominku i powoli odpłynąć do krainy snu. Ale obowiązek to obowiązek. Wiedział, że musi wysłuchiwać tych ludzi, bo oni potrzebują jego pomocy, a jako poddani na nią zasługują.

W podobnych chwilach, posiadanie własnego lenna bywa bardzo uciążliwe i wydawać by się mogło, że lepiej było nie przyjmować tego zaszczytu tak młodo. Każdy mężczyzna w jego wieku pragnie przygód i zabaw, a nie siedzenia w wielkiej sali, pośród wieśniaków cuchnących krowami, kozami i Bóg wie, czym jeszcze. Jednakże nie mógł odmówić, bo ściągnąłby na siebie nieprzychylne spojrzenia wielu baronów, hrabiów i markizów, a nade wszystko gniew króla. Kilka miesięcy temu wszedł w dorosłość i nie było już odwrotu — musiał robić to, co konieczne, zanim zabrał się za przyjemności.

Jednak lenno to przecież głównie korzyści — można nim władać wedle własnego pomysłu, rozkazywać wszystkim dookoła, a ludzie darzą swojego pana wielkim szacunkiem. Szczególnie, jeśli jest sprawiedliwy, łagodny, nie każe wieszać nikogo za drobne wykroczenia i ściąga niskie podatki. A Karon taki właśnie był i wiedział, że nie powinien narzekać na swój los, gdyż wielu szlachcicom, dużo poważniejsze problemy niż dzień audiencyjny spędzały sen z powiek. On zaś żył spokojnie, z dala od wielkomiejskich intryg, a jego jedynym zmartwieniem pozostawali górscy bandyci, którzy co jakiś czas nawiedzali wioskę.

Hrabia ukończył niedawno dwadzieścia jeden lat, był silnym mężczyzną z charakterem przywódcy, a po śmierci ojca miał odziedziczyć tytuł markiza Medenglaru — północnej, granicznej marchii Królestwa Tevangardu. Była ona bogata w złoża metali i przecinały ją ważne szlaki handlowe. Nic dziwnego, że przyczyniała się do znacznego wzrostu zamożności rodu Białogierów. Urodę Karona można by określić jako zupełnie przeciętną. Miał krótkie, ciemne włosy, zawsze powykręcane we wszystkie strony. Nie odznaczał się dużym wzrostem, ale zadbany zarost i wyrzeźbiona sylwetka dodawały mu powagi, a nawet atrakcyjności. Na co dzień nosił drogie, aksamitne ubrania, którym prosty krój oraz stonowane barwy nadawały wyjątkowo eleganckiego wyglądu, lecz nie raziły prostych ludzi, jakimi się otaczał.

— Jaśnie panie — skłonił się wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Był przystojny, odziany w solidny i schludny strój, na który raczej nie mógłby sobie pozwolić żaden z mieszkańców wsi. Jest tu obcy, pomyślał hrabia. — Czy zechcesz poświęcić chwilę, by mnie wysłuchać?

Mężczyzna właściwie wydyszał to zdanie, jakby niedawno przebiegł spory kawał drogi i jeszcze nie zdążył porządnie odpocząć.

— Zbliż się — zachęcił szlachcic. Uniósłszy brew, spojrzał na swojego rozmówcę. — Nie mieszkasz tutaj, prawda? Co cię sprowadza? — spytał Karon uprzejmie. Z wielką ulgą zauważył, że w sali zostały zaledwie trzy osoby, nie licząc mężczyzny, z którym właśnie rozmawiał oraz strażnika. W końcu będzie mógł iść na zasłużony odpoczynek po czwartej, comiesięcznej audiencji.

Zaskakujące, ile spraw mają do załatwienia tacy prości ludzie. Hrabia starał się pomagać każdemu w miarę możliwości, a rzadko spotykało się szlachcica tak przejętego swoimi obowiązkami. Większość skupiała się po prostu na korzystaniu z przywilejów, zatem nie bez powodu Karon cieszył się szczególnym szacunkiem ludu, głównie we Wschodnim Medenglarze, oraz skrywaną pogardą ze strony wyższych warstw społecznych.

— Mości hrabio, siedzisz w tym wielkim domu, zajmujesz się drobnostkami i masz tylko garstkę ludzi w garnizonie. Naprawdę jesteś gotowy na tak wielkie ryzyko? — pytanie wybrzmiało z ust przybysza i przygniotło hrabiego do krzesła.

O co może chodzić temu człowiekowi? Do tej pory, młody pan słuchał jedynie narzekań na trudne czasy, próśb o rozstrzygnięcie jakiegoś długotrwałego sporu, czy wreszcie błagań o nową krowę dojną, bo poprzednia została pożarta przez wilki. Spotkała go więc niemała niespodzianka, a przy tym nieznajomy okazał się zwyczajnie bezczelny. Serce hrabiego przyspieszyło dwukrotnie.

— Czego chcesz? I kim jesteś? — spytał. — Nie słyszałem, żebyś się przedstawił.

— Poznasz moje imię w stosownym czasie, panie. Teraz nie ma czasu na wyjaśnienia. Proszę — mężczyzna mówił już niemal szeptem, pochylony w stronę hrabiego — spotkaj się ze mną tuż po zmierzchu, przy zachodniej bramie.

Ledwo dokończył zdanie i natychmiast musiał się wyprostować i cofnąć o krok, bowiem miecz strażnika oddzielił go od szlachcica, który powoli wstał ze swojego krzesła.

— W jakim celu? — spytał hrabia. — Wszystko możesz mi powiedzieć tutaj. Dlaczego miałbym narażać się na spotkanie z tobą po ciemku, z daleka od domu?

— Nie ma znaczenia, co mogę ci powiedzieć, panie. Musisz się tam ze mną spotkać — mężczyzna wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. — Jeśli zależy ci na tych ludziach — ręką wskazał przestrzeń gdzieś za sobą — to przyjdź.

Niezręczna cisza zaległa w sali.

— Czy to groźba? — spytał złowieszczo Karon.

— Nie, to prośba. Jeśli ją spełnisz, przysłużysz się wszystkim. Teraz wybacz — odparł mężczyzna, po czym odwrócił się i szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Tuż przed drzwiami zatrzymał go żołnierz i przyprowadził z powrotem.

— Nie pozwolę ci stąd wyjść zanim mi nie wyjaśnisz, co to wszystko ma znaczyć — powiedział poirytowany hrabia, gdy mężczyźni się zbliżyli.

— Każda minuta działa na twoją niekorzyść, panie. I nie jest to w żaden sposób ode mnie zależne. Ty sam możesz temu zapobiec. Okażesz wielką mądrość, jeśli mnie teraz wypuścisz i przyjdziesz pod zachodnią bramę, po zachodzie słońca. Jeśli nie… Ty i twoi ludzie będziecie zgubieni.

Karon mierzył spojrzeniem obcego mężczyznę i teraz, choć starał się tego nie okazywać, naprawdę się przestraszył. Bał się podjąć jakąkolwiek decyzję. Ten człowiek mógł być niebezpieczny i lepiej było go nie wypuszczać, ale jeśli to co mówi było prawdą, to jeszcze bardziej niebezpieczne będzie trzymać go tutaj. Każdy wybór mógł okazać się zły, a nawet tragiczny w skutkach. Mimo wszystko, w głębi serca od początku wiedział, co musi zrobić.

— Wypuścić — wykrztusił w końcu hrabia. Zrezygnowany, zamknął oczy. Nie był pewien, czy dobrze robi, a przybysz jakby odgadł jego wątpliwości.

— Bardzo rozsądnie, panie. Nie wątpiłem, że wybierzesz wspólne dobro, zamiast chronić siebie samego — nieznajomy uśmiechnął się i niemal wybiegł z sali.

Podmuch powietrza spod jego długiego, czarnego płaszcza, zgasił dwie grube świece, z sześciu umieszczonych na stalowych lichtarzach po obu stronach krzesła. Wokół rozeszła się przyjemna woń parafiny.

Tajemnica, jaką ten człowiek przyniósł ze sobą, była bardzo niepokojąca. Trudno, trzeba zaryzykować spotkanie, ale na pewno nie bez ochrony — w końcu mógł to być nawet zabójca, wynajęty przez jakiegoś mściwego hrabiego. Ronard, jego oddany rycerz i kapitan straży, będzie mu towarzyszył i to z uzbrojonym oddziałem, na wypadek niekorzystnego obrotu sytuacji.

— Panie mój, dobrze się czujesz? — pytanie wyrwało Karona z chwilowego zamyślenia, jednak po upływie sekundy skinął głową. — Ciekawy gość, prawda? Pierwszy raz go tu widzę i szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia — podjął z zamysłem Withelm, senior wioski, jedyna osoba, którą hrabia zapamiętał z imienia.

— Bardzo ciekawy. Powiedziałbym nawet, że dziwny. A gdzie pozostali? Chwilę temu stało tam jeszcze dwóch, jeśli się nie mylę.

— Musieli przyjść z tym tajemniczym gościem, bo wyszli tuż za nim. Nie widziałeś, panie?

— Zamyśliłem się, nie zauważyłem kiedy odeszli. Ale przejdźmy do rzeczy, Withelmie, potrzebujesz czegoś? — uprzejmie spytał Karon.

Hrabia lubił tego mężczyznę, nieco już otyłego, z gęstymi, sumiastymi wąsami. Podobnie i większość mieszkańców wioski, ponieważ miał on w sobie coś, co przyciągało każdego, bez względu na stan majątkowy czy poziom inteligencji — głęboką pokorę, poczucie humoru i szacunek wobec wszystkich napotkanych osób. Był też nad wyraz uczciwy. Nigdy nie oszukiwał, płacił w terminie i pamiętał o wyświadczonych przysługach.

— Za twoim pozwoleniem, panie, chciałem tylko przedłożyć ci sprawozdanie z ubiegłego miesiąca i listę rzeczy do wykonania w kolejnym. Oto one, nic nadzwyczajnego.

— Dopilnuję, żebyście dostali niezbędne materiały i narzędzia, a ty zatroszcz się o resztę — powiedział Karon, spojrzawszy na kawałek papieru zapełniony niezbyt starannym i bardzo prostym pismem, pełnym drobnych błędów.

Withelm to chyba jedyny chłop, który potrafił pisać i hrabia wciąż nie wiedział, gdzie on się tego nauczył. Teraz jednak przejrzał podsumowanie finansowe, pokiwał głową i z aprobatą w głosie, rzekł:

— Widzę, że Sarna jest coraz bardziej samowystarczalna, a więc powiększenie tartaku się opłaciło.

— O tak! A jak tylko skończymy budowę nowego pieca dla Farda, zaczniemy ubiegać się o prawa miejskie — zażartował Withelm. — Będziemy mieli najlepsze zaplecze w całym Wschodnim Medenglarze, a przynajmniej w północnej ćwiartce! — tym razem nawet Karon zaśmiał się wraz z seniorem. Wprawdzie Wschodni Medenglar był jednym z mniejszych regionów królestwa, jednak nadal obejmował wystarczająco duże ziemie, by pomieścić stołeczne miasto marchii, kilka mniejszych miasteczek, trzy zamki i wiele okolicznych wiosek, a Sarna nie wyróżniała się wśród nich. Szczerze mówiąc, daleko jej było do najlepiej prosperujących osad i nie ma się czemu dziwić.

Okolica wsi była wyjątkowo nieprzyjemna. Na północy wznosiły się góry porośnięte gęstymi lasami, pełne dzikich zwierząt i bandytów. Na południu rysowały się podmokłe tereny rozlewiska Białego Nurtu, będące siedliskiem komarów i innego robactwa. Jedynym i niebagatelnym atutem tej lokalizacji był trakt handlowy, łączący trzy królestwa, przebiegający właśnie przez Sarnę. Niemniej, głównie z powodu grasujących wokół rzezimieszków, mieszkańcy wioski nie zaznawali wiele spokoju. Wciąż byli napadani i okradani, a kolejni panowie niewiele robili, by ich przed tym chronić. Zawsze powtarzali, że złodzieje są wszędzie i nie da się upilnować każdego domu.

Wiele lat temu, Sarneńczycy stanęli jednak w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa. Bandyci z Gór Jerneńskich przeprowadzili otwarty atak na wioskę. Zjawiło się ich ponad trzydziestu i nie chcieli jedynie rabować miedziaków czy narzędzi — byli żądni krwi i kobiet. Kilkuosobowy oddział straży obywatelskiej, uzbrojony w widły, tasaki oraz postawione na sztorc kosy, nie mógł zatrzymać brutalnych, ogromnych mężczyzn, wymachujących toporami i wielkimi nożami. Wtedy znalazł się odważny człowiek, który zjednoczył mieszkańców i poprowadził ich do walki.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 12.13