Bilet do…

Bezpłatny fragment - Bilet do…


Proza współpczesna
Polski
Objętość:
115 str.
ISBN:
978-83-8104-132-4

Od autora

Długo zastanawiałem się nad przelaniem swoich doświadczeń i przemyśleń stronę internetową. Dlaczego akurat ja?

Po co?

Dla kogo?

Dla siebie, dla biznesmenów, pracowników, polityków… bezrobotnych?

Ludzi „wygranych”, „przegranych”, czy trochę zagubionych w bezkresie galaktycznej rzeczywistości?

Dla tych, którzy wiedzą i odczuwają, przypuszczają, czy też tych ciągle poszukujących?

Jaką w związku z tym wybrać formę przekazu? Czy miałby to być swojego rodzaju poradnik, a może opowieść o życiu zilustrowana licznymi — zaczerpniętymi z życia codziennego — przykładami?

Myślę, że w tym tekście będzie można odnaleźć jedno i drugie.

Wydawało mi się, że już dawno temu znalazłem swoją własną drogę pozwalającą mi godnie żyć, a podczas dotychczasowej wędrówki po życiu, udało mi się uzyskać większość odpowiedzi na nurtujące mnie i… chyba każdego z nas — pytania.

Powinienem więc czuć się człowiekiem wolnym i szczęśliwym…

Czy jednak tak właśnie się czuję?

A może nie powinienem, nie mam prawa tak właśnie się czuć?

Może stawiane pytania wcale nie były pytaniami najistotniejszymi, a uzyskane — podczas całego życia — odpowiedzi, nie wniosły niczego ważnego, co usprawiedliwiało by moje istnienie na ziemi?

Jeśli jednak — jakby to określił Urząd Skarbowy — „znamiona zewnętrzne”, lecz również moje własne odczucia wewnętrzne, taki właśnie obraz wykreowały, to nie powinienem, mogę czuć się człowiekiem nieszczęśliwym.

Czy jednak moje subiektywne odczucia upoważniają mnie do zabrania głosu w sprawach, które pozostają nierozwiązane od wieków, do stawiania pytań, które formułowane we wszystkich językach i gestach świata od milionów lat nawet nie przybliżyły odpowiedzi. Czy mam moralne prawo do sugerowania komukolwiek rozwiązań, kierunku działania, postępowania i tego, co jest najbardziej indywidualną stroną własnego — subiektywnego Ja.

Jeśli jednak w swoich przemyśleniach zbliżyłem się choć troszeczkę do sedna, do tajemnicy mogącej pogodzić katolików z islamistami, męża z żoną, sąsiadów, czy wreszcie siebie z samym sobą po to, by skłonić Was do refleksji, zainspirować twórcze działania, wyzwolić wewnętrzną energię i uwolnić TO COŚ, co prowadzi do lepszego i radosnego życia, to czy mam prawo tego tekstu nie napisać?

Myślę, że jak każdy z Was — czasem zadaję sobie pytanie — kim jestem i po co jestem — zawieszony w kosmicznej nieskończoności?

Moje własne wzloty i upadki, sukcesy i porażki pozwoliły mi nabyć doświadczenie i wiedzę jakiej nie sposób posiąść w najbardziej renomowanych uczelniach.

W mojej własnej „Akademii Życia” wykładowcami są zarówno pracodawcy jak i pracownicy, urzędnicy i przyjaciele, ludzie starsi i dzieci.

Sale wykładowe to biurowce i Urzędy Pracy, bardzo eleganckie aule konferencyjne i zaniedbane poczekalnie dworcowe, lasy, łąki, jeziora… i mój wewnętrzny świat.

Nauka w tej dziwnej akademii nie jest łatwa i trwa w moim przypadku już ponad czterdzieści pięć lat, co jak sądzę wcale nie znaczy, że jestem „studentem” mało pojętnym, choć przyznać muszę, że kilka razy byłem zmuszony do powtórzenia semestru, a czasem wręcz cofnięcia się o kilka lat, by wreszcie uzyskać zaliczenie.

Wiem już na pewno, że istnieje szansa zrozumienia przez wierzyciela problemów dłużnika, przez pracownika dylematów właściciela firmy i pomimo pojawiających się na co dzień problemów — dotykających nas wszystkich — uważam, że wszyscy możemy czuć się ludźmi szczęśliwymi.

Powinniśmy tylko zechcieć być ludźmi szczęśliwymi.

Jak jednak zmienić zło w dobro, klęskę w sukces, smutek w radość?

Pojąłem, że zarówno dobro jak i zło, smutek obok radości, miłość i nienawiść nie istnieją jako pojęcia samodzielne, lecz tkwią uśpione w nas i są zależne wyłącznie od tego, jak nasza struktura myślowa „zadziała” w danych okolicznościach i w związku z tym jaki wariant subiektywnego spojrzenia, interpretacji i rozwiązania w danej sytuacji obierzemy.

Książka ta — mam nadzieję — skłania do refleksji i próbuje przekonać każdego z nas, że czasem warto przystanąć i zastanowić się co właśnie my sami chcemy wnieść jako nasz wkład do rodziny, społeczeństwa, ludzkości.

A może nie tylko ludzkości?

Jaką cząsteczkę siebie skłonni jesteśmy oddać jako nasz wkład do człowieczeństwa.

Przecież zadawane od zarania dziejów pytanie o wybór wariantu własnego życia sprowadza się do trzech prostych słów „MIEĆ CZY BYĆ?” — zawierających podstawę i fundament przyszłych działań prowadzących do obranego celu.

Czy jest to wyłącznie nasz cel?

Dobro i zło, nagroda i kara, sukces i porażka — czy jest coś pomiędzy?

Czy istnieje jakaś granica, gdzie przebiega?

A może jak w chińskiej filozofii zobrazowanej przez taoistyczny znak jedności jin — jang nie ma nic całkowicie dobrego i zupełnie złego.

Dobro nie może istnieć bez zła, a w miłości musi znaleźć się pierwiastek nienawiści.

Czy wreszcie powiedzenie -„ Nic nie trwa wiecznie” jest prawdą?

Chciałbym, by poniższy tekst skłonił do refleksji, próbując skłonić każdego z nas do zastanowienia się i podjęcia własnych poszukiwań odpowiedzi na te i wiele innych pytań.

Zawarta w książce treść — jak sam stwierdzisz — tak naprawdę będzie w większości — „jednym wielkim pytaniem”.

Zapewne i Ty zastanawiasz się często dlaczego Twojemu sąsiadowi powodzi się lepiej niż Tobie?

Kolega ze szkolnej ławki, pomimo osiąganych znacznie słabszych od Ciebie wyników w nauce, zrobił zawrotną karierę, podczas gdy Ty harujesz „jak Wół” od świtu do nocy i pomimo tego masz trudności, by związać koniec z końcem, a ostatnie dni miesiąca wpędzają Cię w stan apatii i frustracji?

Czy przypadkiem nie złości Cię, kiedy przechodząc przez podwórko, bawiące się w piaskownicy dzieci jakby nie zauważały Twojej osoby?

Czasem odnosisz wrażenie, że to właśnie Twój samochód rdzewieje szybciej od innych pojazdów stojących na parkingu?

Nie jesteś przecież samotnikiem, a jednak znajomi niechętnie odwiedzają Twoje mieszkanie, nie wspominając nawet o dyskryminujących Cię współpracownikach, żegnających Cię pospiesznie, i by wraz z całym pozostałym towarzystwem, udać się na kufelek piwa, kawę lody — by pogadać w przyjacielskim gronie.

A jak wygląda Twoja praca? Pracujesz — bo musisz, czy też wykonywane zajęcia są naprawdę Twoją pasją? A może już od jakiegoś czasu nie możesz znaleźć jakiejkolwiek pracy?

Przecież Ty sam chcesz by było zupełnie inaczej!

Więc?

W książce tej, będącej pewnego rodzaju „studium psychologii użytkowej” nad własną osobowością, spróbujemy wspólnie zastanowić się nad przyczynami, skutkami i rozwiązaniami mogącymi poprawić lub zmienić ten stan rzeczy.

Tekst na pewno skłoni Cię do przemyśleń nad własnym postępowaniem i dotychczasowym życiem, ujawniając mechanizmy wznoszące Cię na sam szczyt lub spychające w otchłań, z której — jak Ci się może w tej chwili wydawać — brak jest wyjścia.

Spróbujemy wspólnie, nie wstając z wygodnego fotela zaaranżować nasze życie tak, byś nie musiał z nim walczyć, nie spędzał go, lecz żył i na zadane przez kolegę niewinnie rzucone pytanie — „co słychać?” — nie odpowiadał — ( w najlepszym przypadku) —

„no… jakoś leci…”

Niech nasze życie przestanie lecieć!!!

Niech zacznie płynąć! — Spokojnie i ciekawie.

Bo przecież to nasze życie!!!


UWAGA!!!


Z góry przepraszam za to, że podczas czytania tekstu najprawdopodobniej zacznie boleć cię głowa, co sygnalizowało większość osób czytających rękopis.

…Przepraszam.

Nie potrafię znaleźć powodu, jednak w książce podaję naturalny sposób pozbycia się tej chwilowej dolegliwości myśląc, że jednak warto dobrnąć do końca, a ból niech stanowi sygnał mogący świadczyć o dokonujących się podczas czytania pozytywnych zmianach w naszej psychice i zarazem będzie egzaminem wstępnym do naszej własnej, niepowtarzalnej Akademii Życia.

Myślę więc, że warto zaryzykować.


Autor


TO COŚ…


Każdy z nas chociaż raz znalazł się w okolicznościach, które pomimo tego, że nie mogły zaistnieć wcześniej, odniósł wrażenie, że doskonale wie co zaraz nastąpi, co się wydarzy i jaki będzie finał tego zdarzenia.

Czy będąc pierwszy raz w życiu w jakimś mieście, intuicyjnie trafiacie w miejsce docelowe, nie pytając nikogo o drogę?

A może wydaje wam się czasem, że oto właśnie zaistniała sytuacja, w której braliście udział — chociaż było to nie możliwe?

Może siedząc w rowie przy rozbitym właśnie w kraksie samochodzie, przypominacie sobie sen, w którym COŚ wam mówiło, by nie wybierać się w drogę?

Samochód jakoś ciężko zapalał i po drodze zabrakło Wam benzyny, złapaliście „kapcia”?

Ile razy — nie wiadomo dlaczego — zmierzacie w kierunku telefonu, który właśnie zaczyna dzwonić w momencie, kiedy ręką sięgacie po słuchawkę?

Pomyśl — skąd Twoja babcia zawsze, nawet w środku tygodnia wiedziała, że ma upiec ciasto i kiedy wpadaliśmy z niespodziewaną wizytą była przygotowana na nasze przyjęcie???

Jeśli nic podobnego nie spotkało cię dotychczas w życiu, to wróć do księgarni i wymień tą książkę na inną…

Albo nie! — Zaczekaj — może lepiej przeczytaj ją do końca, byś był przygotowany do takich sytuacji, kiedy i Ty nauczysz się odczytywać sygnały — wyławiając je z… czegoś?

No dobrze… ale czym jest to COŚ? Skąd przychodzi?

Od Anioła Stróża — powie katolik.

Allah nie opuści — zapewni wyznawca Islamu.

Mahomet jest wielki!

A gdzie Budda, Bóg …?

Dajcie spokój, to przecież tylko intuicja — włączy się do rozmowy ateista.

Kto ma rację?

A jeśli rzeczywiście tylko jeden z nich ma racje?

Co stanie się z pozostałymi?

Czy z racji narodzin w społeczeństwie o określonej kulturze, wyznającym ustalony światopogląd ktoś otrzyma nagrodę, a inny będzie po wsze czasy potępiony?

Dlaczego potępionym na wieki ma być ten, który nie wierzy w to, w co ja wierzę …?

Pomimo tego, że racja jest po mojej stronie!!!

A może po jego stronie również jest racja — tylko trochę różniąca się od mojej?

Zanim spróbujemy zastanowić się nad tym CZYMŚ, nie nazywając TEGO — ze względu na „różne racje” — po imieniu, przytoczę kilka cytatów :


W Buddyzmie — „Zajrzyj do SWOJEGO wnętrza, a znajdziesz Buddę”


W Upanishadach możemy przeczytać — „Kiedy poznamy SIEBIE, poznamy cały wszechświat”


Machomet rzekł — „Kto zna SIEBIE, zna swojego Pana.


Również w chrześcijaństwie odnajdujemy zapisy „Królestwo Niebieskie jest w

TOBIE”, co potwierdza Święty Krzysztof mówiąc „Kto zna siebie, zna

SWOJEGO Boga”.


Takie podpowiedzi i wskazówki możemy mnożyć, lecz myślę, że nie o to chodzi.

Zwróćmy jednak uwagę na fakt, że niezależnie od wyznawanego światopoglądu, długości i szerokości geograficznej, klimatu i kultury — zawsze znajdujemy odwołania do własnego JA.

Do swojego wnętrza.

Czy w związku z tym nie nasuwa się spostrzeżenie, że właśnie tam powinniśmy zaglądać

trochę częściej?

Szukamy odpowiedzi, pocieszenia, nadziei i rozwiązań wszędzie, tymczasem — jak wynikałoby z wyżej wymienionych cytatów — wszystko tak naprawdę jest w nas.

Czy jednak potrafimy wydobyć, zrozumieć, zaakceptować i wykorzystać ten fakt?

Czy chcemy to uczynić?

A może to nie fakt, lecz niewyobrażalny dar? Największy skarb?

Od dawna zafascynowany jestem psychologią.

Nie tą jednak psychologią wykładaną na uczelniach — traktującą człowieka jako materiał, indywidualny przypadek, a jego problemy wewnętrzne jako rebus klinicznych dysonansów podlegających rozwiązaniu przez specjalistów, lecz inną — nazywaną przeze mnie „psychologią użytkową”.

Pozwalającą zrozumieć dlaczego ktoś nie posiadając dóbr materialnych pozostaje szczęśliwy, czuje się spełniony i użyteczny społecznie, podczas gdy ktoś inny, osiągając wielkie bogactwo, sukces i powodzenie pozostaje samotny, nieszczęśliwy i wiecznie niezadowolony?

Dlaczego identyczne zdarzenie jednych inspiruje do działania, przytłaczając

i często spychając tych drugich na margines życia, a nawet często popycha do samobójstwa?

Czy jeżdżąc najwyższej klasy samochodami, zamieszkując piękne domy, pozostając w doskonałych związkach rodzinnych i wręcz idealnych relacjach z innymi ludźmi, zastanawiamy się — czy jesteśmy ludźmi szczęśliwymi?

A może czując się ludźmi szczęśliwymi potrafimy sięgać samych szczytów, niedostępnych dla innych, którzy w tym samym czasie, pomimo identycznej pracy, zarobkom i predyspozycjom — pozostają tak naprawdę ludźmi biednymi i „wiecznie” nieszczęśliwymi?

Dokąd zmierzają jedni i drudzy wierząc w tego samego Stwórcę.

A może wierzą trochę inaczej?

Na czym w związku z tym polega różnica tej wiary?

Czy przypadkiem wchodząc do świątyni lub odmawiając wieczorną modlitwę nie próbujemy przerzucić na kogoś tego, co możemy i musimy zrobić sami, a kiedy nasze modły nie przynoszą efektu, nie czujemy się zawiedzeni i rozgoryczeni?

Jeżeli jednak wyżej wymienione cytaty mówią prawdę, dotykając sedna, to gdzie TEGO CZEGOŚ — co jest w nas — szukać.

W organach, narządach, w mózgu, genetyce?

A może w emocjach, podświadomości — czyli w naszej psychice …?

Intuicja, szósty zmysł? Struktura myślowa? Sumienie?

Czy to jest właśnie TO COŚ?

Dlaczego szósty zmysł? A może to zmysł pierwszy — pierwotny, najważniejszy?

Kto, kiedy i dlaczego ustalił taką właśnie kolejność i hierarchię?


Podczas seminariów motywacyjnych prowadzonych przez nas w ramach szkoleń i treningów, mam możliwość kontaktu zarówno z przedsiębiorcami jak i osobami bezskutecznie poszukującymi pracy. Twórcami i politykami, ludźmi rozpoczynającymi i kończącymi swoją karierę zawodową.

To właśnie uczestnicy tychże spotkań, dopominając się o materiały szkoleniowe namówili mnie do podjęcia próby przelania swoich spostrzeżeń na papier.

Często zastanawiam się co skłania tych ludzi do uczestnictwa w seminariach?

Po co przychodzą?

Jakie wiążą z tym nadzieje, pragnienia, oczekiwania?

Co sprawia, że uczestniczące w wykładzie osoby, niezależnie od wyznawanego światopoglądu, wykształcenia, statusu społecznego i zajmowanego stanowiska, poszukują — starając się odnaleźć TO COŚ, co pozwala znaleźć upragnioną pracę, zwielokrotnić dochody, znaleźć odpowiedź, podjąć kluczową decyzję…

Czyżby w gruncie rzeczy pomimo dzielących ich różnic, istniał jakiś wspólny mianownik, będący podstawą zbieżnych pragnień, nadziei i dążeń?

Często zadaję pytanie — czym różnią się pragnienia człowieka żyjącego w epoce kamienia łupanego od naszych pragnień — człowieka XXI wieku?

Zwykle na sali wybucha salwa śmiechu.

Kiedy jednak uczestnicy uspokajają się, proszę by odrzucając całą otoczkę cywilizacyjno — technologiczną, pytanie potraktowali bardzo poważnie, następuje zwykle długa cisza, kończąca się konkluzją — że na dobrą sprawę…

TO NICZYM!?

Czy tak, jak kiedyś ludzie pierwotni nie pragniemy bezpieczeństwa, partnera, jedzenia, ciepła, zdrowia?

Boimy się choroby, pioruna, głodu, wojny, a reszta tak zwanych zdobyczy cywilizacji jest tylko pewną otoczką, po dorzuceniu której zostajemy nadzy, ze swoimi pierwotnymi instynktami, pragnieniami i obawami.

Zastanówmy się chwilę, czy w gąszczu komputerów, kabli, telewizyjnych anten satelitarnych owianych smogiem, spalinami i stresem, jesteśmy w stanie przebić się całkiem niedaleko — do siebie?

Wniknąć do własnego wnętrza, by próbować odnaleźć TO COŚ? Co od urodzenia tkwi w nas?

Czy potrafimy choć przez moment zapomnieć o pracy, kłopotach i codzienności życia, by dopuścić do głosu ten nasz szósty zmysł? Usłyszeć Boga? Wysłuchać sumienia?…

Wiele prac naukowych mówi nam o wykorzystywaniu pojemności swojego mózgu zaledwie w 7- 10 % w tym głównie lewej półkuli.

A co z resztą?

Z tymi 90- 93 % naszego umysłu?

Mało prawdopodobne wydaje się, by Stwórca — ot tak po prostu — dołożył bez żadnego powodu kawał pomarszczonej tkanki mózgowej, obciążając nam i tak ciężką już głowę dodatkowym — niepotrzebnym balastem.

W dalszej części książki podejmę próbę wykazania możliwości wykorzystania tego właśnie, jak się może wydawać — mało dotychczas „zagospodarowanego” obszaru do zmaterializowania myśli ludzkiej, wywoływania za pomocą pozazmysłowości określonych, namacalnych zdarzeń i wpływu naszych emocji na innych ludzi, a nawet całe społeczności… i zapewniam, że jeśli spodziewasz się odnaleźć w tych słowach magię, nie rozczarujesz się na pewno???


Spróbujmy poszukać teraz TEGO CZEGOŚ w naszym organizmie.

Czy jest to któryś z naszych narządów?

Chyba nie, ale czy kiedy boli nas głowa, kaleczymy boleśnie palec, piecze serce bądź cierpimy na niestrawność powodującą ból — potrafimy zachowywać się normalnie?

( normalnie to znaczy w przyjętych ogólnie normach )

Jeśli na ważnym spotkaniu niespodziewanie i nagle zachce nam się siku — czy potrafimy skupić się na prezentowanym właśnie temacie?

Oczywiście, że potrafimy, co jednak zapamiętamy i jakie zarejestrujemy wrażenia?

Z pobytu na pierwszych wspólnych wczasach spędzanych z żoną zaraz po ślubie w pięknej nadmorskiej miejscowości o poetycko brzmiącej nazwie Łukęcin, jedyne wspomnienie jakie mi do dzisiaj pozostało, to bardzo bolesne ukąszenie mnie tuż pod kolanem … — nie!

wcale nie przez piękną żonę — lecz przez maleńką Osę.

Stało się to — o ironio losu — już pierwszego dnia po przyjeździe.

Lekarz, do którego udałem się natychmiast, widząc przybierającą niebotyczne rozmiary opuchliznę — nacinając, a następnie usztywniając i opakowując szczelnie gipsem moją zgrabną, lecz coraz grubszą nogę od biodra po kostkę, pocieszał — że wcale nie jest najgorzej i życzył z uśmiechem udanego wypoczynku.

Zabronił jednocześnie kąpieli i nakazał unikania słońca, aplikując jako rekompensatę, serię bolesnych zastrzyków.

Nie wiem jaka w czasie całego urlopu była pogoda, czy mieszkaliśmy w ładnym pokoju, jak wyglądała plaża i tak dalej i dalej.

Pamiętam ból, zastrzyki, wściekłość i … nic poza tym!

Czyżby to maleńkie, kolorowe stworzonko było w stanie spowodować u mnie całkowitą amnezję?

Przekreślić zasłużony urlop, połączony z miesiącem miodowym?

Doprowadzić do rezygnacji ze wspomnień, wprowadzić we wściekłość —

— udzielającą się równocześnie mojej żonie?

A może przez Osę KTOŚ chciał nas ukarać?

Za co?

Spróbujmy przeanalizować ten jakże stereotypowy przykład.

Czym było samo ukąszenie i co spowodowało?

Nie traktujmy jednak tego zdarzenia jako problem natury anatomiczno- fizjologicznej. Zostawmy również sferę przyrodniczo — entymologiczną.

Osa jest między innymi po to, by ukąsić i na dobrą sprawę nie mamy wielkiego wpływu na to, żeby na plaży — wśród tysięcy osób — akurat nas nie wybrała jako obiekt „pożądania”. Nie próbujmy nawet zrozumieć przyczyn realizacji jej własnych — niezrozumiałych dla nas — celów.

Problem natury fizjologiczno — medycznej załatwiliśmy powyżej.

Co tu jeszcze rozpatrywać zapytacie?

Ano moim zdaniem do załatwienia pozostała sprawa zasadnicza, pozwalająca pomimo całego zdarzenia sympatycznie spędzić wczasy i wywieźć z nich nie zapomniane wspomnienia.

Zachowałem się tak, jak zachowała by się większość ludzi w podobnej sytuacji.

To znaczy wkurzyłem się okropnie na osę, na lekarza, na miejscowość wybraną jako miejsce spędzenia urlopu i w końcu na niedawno poślubioną, zrzędzącą ciągle na zmarnowany urlop żonę, której już po kilku dniach miałem serdecznie dosyć.

Schody w budynku były za wysokie, krzesła w jadalni za twarde i w ogóle — denerwowało mnie wszystko.

A jak zazdrościłem wszystkim udającym się na plażę, pławiącym się w morskich falach i przytulającym się w tańcu do pięknych dziewczyn chłopakom na wieczornych dyskotekach.

Nie możecie sobie tego nawet wyobrazić!

Wyrzucone pieniądze!

Niesprawiedliwość!

Draństwo!

A… cóż mogłem zrobić?!

Mogłem zmienić swoje nastawienie do całej sprawy, czyli psychiczny wizerunek zdarzenia, co rzeczywiście w końcu uczyniłem, zmieniając jego efekt.

Oto scenariusz wybranego przeze mnie wariantu „B” zdarzenia.

Przyjechałem na wczasy i w pierwszym dniu ugryzła mnie osa, zapewniając tym samym wypoczynek, o jakim od dawna marzyłem.

Dlaczego?

Dlatego, że od lekarza dowiedziałem się, że wcale nie jest tak źle, więc pomyślałem, że widocznie mogło być gorzej i bywały jeszcze poważniejsze komplikacje po ukąszeniach.

Lekarz usztywniając nogę, uwolnił mnie od oparzeń skóry spowodowanych nadmiarem palącego słońca, łażenia obładowany niczym tragarz leżakami, kocami, ręcznikami i torbami na plażę, gdzie wszyscy inni zmuszeni byli pocąc się i słuchając rozwrzeszczanych dzieciaków, leżeć plackiem na rozpalonym piasku tylko po to, by od czasu do czasu dostać piłką w głowę lub zostać nadepniętym przez nieuważną starszą panią.

Nie musiałem nawet schodzić na posiłki, dostarczane przez współczujących sąsiadów, bezmyślnie podrygiwać na dyskotece w oparach potu i papierosowego dymu…

Mogłem natomiast spać do woli, nadrobić wreszcie zaległości w czytaniu książek, siedząc w cieniu na balkonie pięknego pokoju.

Współczujący kierownik ośrodka wymienił nasz zajmowany dotychczas pokój na apartament z łazienką, ubikacją i natryskiem, dostarczył nawet telewizor i video, bym — ja biedny, nieszczęśliwy — miał jakąś rozrywkę i mógł korzystać ze zdobyczy cywilizacji w zakresie higieny osobistej prysznic oraz duchowej — video, bez konieczności opuszczania pokoju.

Wieczorami mogłem pograć w bridża z nowo poznanymi osobami, wysłuchując ich relacji: — „że stołówka jest ciasna, sztućce krzywe, plaża przeludniona, woda brudna, zimna i zarośnięta glonami, personel ośrodka wręcz bezczelny, nie wspominając nawet o złodzieju szefie kuchni, głupim zaopatrzeniowcu i ciągle pijanym kierowniku ośrodka”.

Kiedy miałem dosyć tego utyskiwania, mogłem udać złe samopoczucie — byłem przecież ciężko chory — co oczywiście wszyscy rozumieli opuszczając nasz pokój — przecież należało mi tylko współczuć.

Taki pech! Takie nieszczęście!

A żona? Jej troskliwość wprost nie miała granic. Przecież „prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie”.

Obdarzała mnie taką miłością, że hej!

Na siłę musiałem wyganiać ją na plażę, by chociaż ona mogła się przypiekać, pocić i… patrz wyżej.

Popatrzcie co się stało?

To samo miejsce, zdarzenie i czas. Fizjologia, biologia i medycyna te same, a jednak trochę inaczej.

Co takiego się zmieniło?

Zmieniłem WEWNĘTRZNE PODEJCIE do całego zdarzenia — czyli po prostu nastawienie do całej sprawy, starając się dostrzec wyłącznie pozytywy — co w moim przypadku wcale nie było aż takie trudne.

Czy ktoś mógł to zrobić za mnie?

Od kogo to było zależne?

Odpowiedzcie sobie sami…

i… wiecie co?

— Kocham wszystkie, nawet latające, bzyczące i gryzące zwierzątka!

Dlaczego?

Dlatego, że być może ta mała, ukochana Osa uratowała mnie przed jakąś tragedią?

Czy mogę wykluczyć utopienie się w morzu, zawał serca na plaży, upadek meteorytu w miejscu, gdzie właśnie leżałem owinięty wiatrochronem?

Nie wspomnę o udarze słonecznym, nowotworze skóry, oparzeniem zupą przez nieuważną kelnerkę, czy zwykłym wybiciu oka krzywym sztućcem na za ciasnej i brudnej stołówce?

Po prostu miałem wielkie szczęście!!!


Jeśli zatem TO COŚ co jest w nas, spowodowało przyjęcie właśnie takiego wariantu potraktowania całego zdarzenia w wyżej opisany sposób B, chroniąc mnie przed nieszczęściem, to wypadało by podziękować za — być może — uratowanie życia?

Tylko gdzie tego szukać?

Skoro jednak fizjologia i anatomia zostały odrzucone?

Pozostała psychika.

Ale gdzież ona jest?!

W umyśle?

Ale co to jest umysł?

Czy umysł to mózg?

Czy cały?

A może tylko jego część?

Jeśli tak, to która jego część?

Chyba, że umysł to nasza żywa, niepowtarzalna struktura myślowa budowana i przechowywana w mózgu?

Zastanówmy się w tym miejscu jaki wpływ wywarła ta moja WEWNĘTRZNA INTERPRETACJA na innych ludzi i ich nastawienie w stosunku do mojej osoby i co sprawiło, że biorąc pod uwagę wyżej przedstawione zdarzenie, zostaję odebrany jako despota, mruk, człowiek, który zepsuł wczasy takiej fajnej dziewczynie, więc zaczynają nienawidzić bądź traktują ze zrozumieniem, współczuciem i miłością.

Ich zdanie o mnie również będzie zależało wyłącznie ode mnie, a tym czymś, co to sprawia jest właśnie moje zachowanie w stosunku do siebie i innych.

Zachowanie to zależy od wewnętrznej interpretacji, czyli przyjętego wariantu odbioru danego zdarzenia.

MOJEGO SUBIEKTYWNEGO ODBIORU I INTERPRETACJI, którego nikt inny nie jest mi w stanie narzucić.

Zwróćcie w tym miejscu uwagę na materializację moich myśli.

Silnikiem jest moje zachowanie, paliwem dla tego silnika myśl i wynikający z niej wybrany wariant interpretacji przeze mnie zdarzenia.

A gdzie materializacja? Namacalny dowód?

— W uśmiechu, podaniu szklanki wody, przyniesieniu posiłku i telewizora do pokoju!

Przecież zarówno wygięcie ust wywołane uśmiechem jak i nienawiścią, zaciśnięcie w desperacji pięści, czy też szczery uścisk dłoni — toż to nic innego jak efekt, praca — czysta fizyka — wywołana u innych naszą myślą wybierającą wariant naszego podejścia do zdarzenia i tym samym nasze zachowanie.

Czy to nie dowód na możliwość materializacji swoich myśli, uczuć i emocji.

Na zmianę czegoś niematerialnego ( myśli ) w coś namacalnego, widocznego, wymiernego?

Pójdźmy dalej w stronę fizyki.

Jak myślicie lub raczej jak odczuwacie — czym będzie się różniła energia powstała podczas szczerego śmiechu, radości, miłości od energii wyzwolonej podczas płaczu rozpaczy, stresu i nienawiści?

To nie czary, nie zabobony, lecz aparatura EEG stanowi dowód materializacji, a najlepszym przykładem będzie właśnie tenże właśnie aparat do wykrywania kłamstw, mierzący i obrazujący napięcia wywołane emocjami.

Jeżeli to energia, to czy pozostaje wyłącznie w nas samych, czy może rozprzestrzenia się i otaczając nas, niczym polem ochronnym powoduje przyciąganie bądź odpychanie innych, podobnych do naszej energii?

E=mc2

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, dlaczego ludzie o określonych talentach, predyspozycjach, zainteresowaniach skupiają się w koła zainteresowań, zrzeszenia, partie.

Dlaczego na przykład Busines Center Club stwarza barierę ochronną w postaci wysokiego wpisowego i składek wokół swoich członków, nie dopuszczając tym samym do siebie osób o niższych dochodach i nie związanych z businesem, a więc o innym nastawieniu, innych pragnieniach i wizjach.

A przysłowia — „nieszczęścia chodzą parami” bądź „Pieniądz robi pieniądz”

Pomyślcie!

Posiadając ciekawą pracę i doskonałe zarobki chyba nie pójdziecie dowartościować się na ławeczkę ustawioną w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej?

Jakiego towarzystwa unikacie?

W jakim obecnie się znajdujecie?

W jakim chcielibyście się znaleźć?

Pozwól jednak, że tym zagadnieniem zajmiemy się troszeczkę później.

To wszystko zależne jest wyłącznie od nas samych.

Od tego co myślimy i w związku z tym jak postąpimy.

Pobawmy się przez moment w słówka.

To co zrobimy uzależnione jest od naszego nastawienia, zainspirowanego przez myśl, wywołującą nasze zachowanie, które uzależnione jest od naszej wewnętrznej interpretacji danego zdarzenia, które zależne będzie od naszej psychiki, uzależnionej od naszego stanu umysłu, który zależeć będzie wyłącznie lub głównie od nas samych.

Bardzo proste — prawda?

Jeżeli to takie proste, to pójdźmy trochę dalej.

Czy każdą myśl można zmaterializować?

Czy możemy zmienić bieg wydarzeń?

Wpłynąć na zachowanie innych, by osiągnąć swój cel?

Czy jest to tak zwana manipulacja? Gdzie jej granice?

A może jest w tym coś niemoralnego?

Moralność, a konsumpcyjny styl życia. Gdzie tak naprawdę zmierzamy?

Zostawmy jednak na chwilę tego typu rozważania.

Przecież mieliśmy szukać TEGO CZEGOŚ, więc — jak się to mówi —

„do roboty”!

Tam skąd przychodzi…

Rozglądnijmy się troszeczkę w miejscu powstawania napięć, emocji i co najważniejsze decyzji. Naszych decyzji.

Tych trafnych i chybionych, decydujących wszakże o naszym życiu.

O tym gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy i jak w związku z tym czujemy się w tym właśnie miejscu.

Zajrzyjmy w miejsce, gdzie powstaje myśl — czyli w nasz umysł.

A oto kilka danych.

Nasz umysł w ciągu 1 sekundy jest w stanie przetworzyć około 30.000.000.000

bitów informacji.

Możliwości jego połączeń porównywane są do okablowania o długości

9.000 kilometrów.

Nasz system nerwowy składa się z 28.000.000.000 neuronów, czyli komórek nerwowych, służących do przenoszenia impulsów odbieranych, przetwarzanych i wysyłanych przez nasz mózg.

Neurony poprzez system nerwowy dostarczają do naszego mózgu informacje, odbierane za pośrednictwem naszych zmysłów.

Każdy z neuronów to jakby maciupeńki komputer mogący przetworzyć do 1.000.000 informacji na sekundę.

Komputerki te, czyli neurony, działają od siebie niezależnie, lecz mogą się kontaktować pomiędzy sobą poprzez sieć włókien nerwowych o długości około

150.000 kilometrów.

Zatem reakcja jednego neuronu może być przekazana setkom tysięcy innych neuronów równocześnie i to w czasie krótszym niż 20 milisekund, a jest to jedna dziesiąta czasu potrzebnego nam do pstryknięcia palcami.

Nasz umysł w ciągu ułamka sekundy potrafi więc przyjąć, zaszeregować i zinterpretować każdą znaną rzecz bądź zdarzenie.

Czy nie fajny jest ten nasz umysł?

No dobrze, ale w dalszym ciągu brak jest odpowiedzi gdzie jest TO COŚ?

Brnijmy więc dalej!

Mózg składa się z dwóch półkuli mózgowych, lewej i prawej — to wiemy.

Za co jednak te półkule są odpowiedzialne w naszym życiu?

Półkula lewa — tak zwana logiczna- to kalkulacja, odbiór i analiza, przeprowadzana za pomocą zmysłów, dokonywanie świadomych wyborów, czyli jednym słowem — fizyczny świat zmysłów.

Zaangażowany w ten sposób nasz mózg wibruje wówczas z częstotliwością 25 do 14 cykli na sekundę, co nazwane jest poziomem Beta.

Przedstawmy to bardziej obrazowo — lewa półkula to: jest ładne czy brzydkie, drogo czy nie drogo, stać czy iść, boli czy nie boli.

Półkula prawa — zwana duchową — to muzykalność, intuicja, odruchy bezwarunkowe.

Czy zastanawiasz się nad oddychaniem? Nawet podczas snu?

Brak czasu i przestrzeni, zmysły zostają stopniowo wyciszane, choć pozostają pod kontrolą i możemy je świadomie włączyć w każdej chwili.

Czujemy coś, lecz jest to coś, czego nie potrafimy określić za pomocą zmysłów.

To właśnie tutaj ma początek rozległa kraina marzeń sennych.

Mózg zwalnia, pracuje teraz z częstotliwością 14 do 7 cykli na sekundę.

Na tym poziomie umysłu możemy kontrolować te marzenia, „śnić na jawie”

Ból zanika, oddala się.

Stan ten nazwany jest na skali ewolucji mózgu poziomem umysłu Alpha.

Zwalniamy jeszcze bardziej, zasypiamy.

Mózg ledwo mruczy z częstotliwością 7 do 4 cykli na sekundę.

Coraz wolniej i wolniej aż do poziomu Theta.

Nie ma świata zewnętrznego, zmysły śpią, nic nie czujesz, odpływasz — coraz dalej, dalej i… dalej.

Aż do niezbadanego poziomu Delta.


Pobudka!!!

Trzeba przecież czytać dalej. Powróćmy więc do poziomu Beta.

Ale, ale!

— Czy nie zbliżyliśmy się przypadkiem do TEGO CZEGOŚ?


Zapytajcie dzieci w wieku pięciu, siedmiu lat czy potrafią na przykład latać?

Zamkną w tym momencie oczy i polecą wszędzie tam, gdzie tylko zechcą.

Zapytajcie je o zapach, o to co widzą i słyszą. Niech wam opowiedzą o swoich odczuciach.

Co — zaskoczeni? Radzę wrócić do książki „Piotruś Pan”.

Nic w tym dziwnego!

My też w ich wieku — podobnie jak Piotruś lataliśmy — przypomnijcie sobie.

Czy był jakiś problem kiedy zapytano nas wtedy o to, kim chciałbyś zostać kiedy dorośniesz?

Ja osobiście byłem zdecydowany na kosmonautę, strażaka, no w ostateczności lotnika.

I co się stało?

Przeskok umysłu w miarę dorastania z prawej na lewą półkulę.

Logika, realizm, uwarunkowania zewnętrzne — czyli socjalizacja.

Przecież w mojej rodzinie nikt nie był kosmonautą, więc jakim cudem ja mógłbym nim zostać? W Polsce? — To wykluczone!

Takie małe hop z wizji i marzeń dziecięcych na ziemię.

Czy jednak wszyscy, bez wyjątku przeskakują? A Mirosław Hermaszewski?

A może udało by się zrobić hop i w drugą stronę?

Z lewej na prawą półkulę?

Przecież nieźle było w dzieciństwie. Radość, beztroska, zabawa i jakoś inaczej wszystko „wchodziło do głowy”.

A jakież genialne i niepowtarzalne pomysły pojawiały się codziennie…?

Oczywiście, że się da!

Jak w przeciwnym wypadku powstawałyby cudowne dzieła muzyczne, arcydzieła malarskie i wszelkiego rodzaju wynalazki, gdyby nie wcześniejsza wizja, myśl — impuls — podarowany przez …właśnie przez kogo Buddę, Boga, Allaha?

A może przez TO COŚ?

Co tkwi w nas od zawsze i czeka uśpione na dokonanie odkrycia?

Przypomnijcie sobie Biblijną przypowieść o zakopanych talentach. Czy ty swoje talenty ukryłeś, czy też zasiałeś, by kiełkowały i wyrastały? A może w pogoni za mirażem nie masz czasu, by przystanąć i zastanowić się nad darowanymi tobie do zagospodarowania talentami?

Zatrzymajmy się jednak przez krótką chwilę nad wspomnianym przeskokiem

z prawa na lewo.

W polityce jest to zrozumiałe i nie wymaga wyjaśnień. Jest to moralny i etyczny dylemat poszczególnych polityków — skoczków.

Zajmijmy się przeskokiem mentalnym, z prawej do lewej półkuli mózgowej.

Cóż takiego stać się musi, czy rzeczywiście musi i kiedy ten przeskok następuje.

Jedna z teorii głosi, że już w łonie matki dziecko przeżywa całe przyszłe życie i przychodząc na świat, obdarzone jest swoim losem i przeznaczeniem.

Inna teoria mówi o obciążeniach genetycznych przejmowanych przez dziecko od swoich przodków, a wraz z pierwszym oddechem wchłania to, co czyni je człowiekiem. Jest teoria holograficzna, kwantowa, reinkarnacji, kosmologii i wiele innych.

Mam i ja swoją ( ze względu na skłonność do uproszczeń — więc najprostszą z możliwych) teorię nie odbiegającą wprawdzie zbyt daleko od pozostałych, lecz póki co pozostawię ją dla siebie, a być może w dalszej części książki spróbuję ją przedstawić.

Istotne jest, że do około siódmego roku życia wszyscy pozostajemy przez większość swojego życia na poziomie umysłu Theta i Alpha.

Zwróćcie uwagę na to ile czasu każdy niemowlaczek przeznacza na sen, a sen to przecież poziom umysłu Teta, więc sny, wizje, w każdym bądź razie pozazmysłowość.

Niech jednak zadziała fizjologia…


KOSMONAUTA


Wyobraź sobie, że jest głęboka, piękna noc…

Nasz malutki niemowlaczek Jacuś zrobił w pieluchę śliczną kupkę, uszlachetnił ją dodatkowo robiąc w to samo opakowanie siku.

Co się wówczas dzieje?

O tym najlepiej wiedzą rodzice tego naszego, ukochanego — przyszłego kosmonauty…

Najpierw następuje łagodne opuszczanie poziomu Theta i zbliżanie się do poziomu Alpha.

Nasz bąbelek wie już że coś nie gra, nie pasuje, zaczyna najpierw spokojny, później coraz szybszy i szybszy taniec.

Zastanawia się, czy warto otwierać oczy, przerywać piękny, kolorowy sen?

Zawartość pampersów stygnie jednak i … bliżej, bliżej — zaczynają pracować zmysły …

Czy muszę mówić dalej?!

Wejście w świat fizyczny. Świat zmysłów. Poziom Beta.

Jako rodzice i opiekunowie nie jesteśmy w stanie, mimo nawet najszczerszych chęci, tego nie zauważyć — wrzask, płacz i lament.

Teraz to my, pomimo nocnych godzin i pięknych snów, zmuszeni jesteśmy opuścić błogi poziom Teta, uruchomić nasze zmysły ( szczególnie węchu), by w iście alarmowym tempie zmienić pieluchę i jak najszybciej spróbować wprowadzić Jacusia w zbawienny dla wszystkich poziom Alpha, a później Theta..

„Tygrysek” rośnie jak na drożdżach, zaczyna pełzać, raczkować, wreszcie chodzić.

Kiedy dumni stwierdzamy, że nasza pociecha zaczyna już coś rozumieć zaczynamy rytuał wprowadzania i przystosowywania naszej pociechy do przyszłego — dorosłego życia, czyli tak zwaną zmasowaną edukację i socjalizację — póki co rodzinną.

Uważaj, bo się uderzysz!

Nie biegaj bo się przewrócisz!

Nie bierz wszystkiego do buzi!


Radość wielka w domu!

Jacuś powiedział TATA, a widząc moją euforię nawet TATATATATATA…

— Oddał bym wtedy wszystko!

Później pojawiają się inne, mniej istotne dla nas — dumnych ojców — słowa BABA, MAMA, DZIADZIA...przecież Jacuś i tak pierwsze powiedział TATA.

Kiedy jednak zasób słów zwiększa się codziennie, znaczy to, że nieuchronnie zbliża się wiek — DLACZEGO?

Jest to wspaniały wiek — dla dziecka i egzamin cierpliwości dla rodziców.

Następuje skomplikowany wiek nieskomplikowanego dialogu, który o ile dobrze zapamiętałem wygląda mniej więcej w ten sposób :

Nie biegaj!

A dlacego?

Bo się przewrócisz!!

A dlacego?

Bo podłoga jest śliska!!!

A dlacego jest śliska?

Bo mama wypastowała!!!!

A dlacego?

Bo tak!!!!!!!!

A dlacego — bo tak?


I tak dalej i dalej, aż do wieku — NIE BO NIE — wieku przekory i buntu.

Jacusiu popatrz tylko…

Nie będę patrzył, tu będę stał…

Wreszcie wejście w świat dorosły.

Wkraczamy dumni jak pawie, przygotowani do życia w cywilizowanym społeczeństwie.

Z całym wpojonym przez rodziców, przedszkole, szkołę bagażem nakazów, zakazów, przestróg i dobrych rad. ( traktowanych zbyt często jak aksjomaty)

Obłożeni kodeksami, ustawami, regulaminami.

Ilu z nas powróciło do zakazu rodziców — NIE BIEGAJ!?

Czy w dorosłym życiu zadaliśmy sobie pytanie — A DLACZEGO?

Przecież widzimy, że inni biegają na boiskach i bieżniach, a im biegają szybciej, to nie tylko nie przewracają się, lecz wręcz powodzi im się coraz lepiej.

Zarabiają duże pieniądze, zwiedzają świat, obdarzani są powszechnym uznaniem i szacunkiem. Utożsamiamy się z nimi, zazdrościmy.

Czyżby mieli to szczęście, że ich rodzice zamiast NIE BIEGAJ, preferowali inną przestrogę, na przykład NIE LATAJ? Ale przecież inni latają!

Wreszcie naszym dzieciom rodzą się dzieci i?…

Jako doświadczeni, przepojeni doświadczeniem życiowym dziadkowie uśmiechamy się widząc, jak nasz Jacuś przestrzega swojego syna Wojtusia

— NIE BIEGAJ!…

Ten balast wysłuchiwanych od najmłodszych lat przestróg, powoduje powstanie w naszej psychice pewnych przekonań, przeświadczeń i opinii, z których świadomie lub podświadomie jednak korzystamy — co w ścisłym związku z naszymi własnymi doświadczeniami i podjętymi na ich podstawie decyzjamin- umiejscawia nas w miejscu dokładnie tym, gdzie w tej chwili właśnie się znajdujemy.

Nie wyżej, nie niżej, nie w Mąsicisławicach Średnich, czy Nowym Kukuku, lecz właśnie TUTAJ.

Kto posadził nas na ministerialnym fotelu, innemu każąc stać na estradzie, a jeszcze innemu pod budką z piwem.

Czy znani politycy urodzili się politykami?

A może sięgając po najwyższe w państwie stanowiska, pomimo braku specjalistycznego wykształcenia, odpowiedniej prezencji i predyspozycji, potrafili sprawić, że zadziałało TO COŚ, czego brakuje ludziom wysoko wykształconym na doskonałych uczelniach, posiadającym tradycje rodzinne i znakomite koneksje?

Czy więc wykształcenie akademickie równoznaczne jest z mądrością życiową?

(Ilu znasz profesorów, docentów, doktorów prowadzących własne przedsiębiorstwa?

Oni w większości wybrali wariant „BYĆ” — wiedząc i pełniąc swoją misję naukową i edukacyjną, która jest niestety odwrotnie proporcjonalna do osiąganych dochodów.)

Koneksje z przebojowością? Wiara i pragnienie z tradycjami rodzinnymi?

To nie prawda, że „Ktoś nie chciał, ale musiał”!! !

Gdyby ten Ktoś rzeczywiście nie chciał, to nie ma takiej siły na świecie, która potrafiłaby sprawić, by zechciał.

Chciał!

I to bardzo chciał!

Tylko dlatego BYŁ!

Czy nie podobnie jest w życiu? W pracy, nauce, biznesie? W rodzinie?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.