E-book
11.77
drukowana A5
48.71
Zniknąć w południe

Bezpłatny fragment - Zniknąć w południe

Czas na Wyczerpaniu Część II


Objętość:
248 str.
ISBN:
978-83-8126-239-2
E-book
za 11.77
drukowana A5
za 48.71

Zniknąć w Południe

Obudź się! Marzenia i koszmary już dawno stały się jawą. Co teraz zrobisz?

2017

© Copyright by BDB

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części ninejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży.

Tobiasz
Powroty

Znów leżałem na białej sali, ale tym razem wszystko wydawało mi się inne. Zapach nie był już tak drażniący, ściany i łóżko tak przygnębiające, a personel tak nieprzyjazny. Po raz kolejny czekała mnie, w gruncie rzeczy, ta sama operacja. Kiedy przypomniałem sobie siebie sprzed ponad dziesięciu lat, uśmiechałem się tylko do własnych wspomnień. Młodość bywa głupia, a do tego strasznie narwana. Tym razem nie panikowałem tak, jak poprzednio. Leżałem sam, czekając na następny dzień. Lojalnie uprzedziłem wszystkich, co się dzieje i poprosiłem, żeby przed operacją nikt się nie zjawiał. Potrzebowałem chwili spokoju od ich współczujących spojrzeń i przestraszonych min. Ja tym razem nie bałem się zupełnie. Bo czegóż tu się bać? Miałem pracę, mieszkanie, kontakt z rodziną i kilku przyjaciół, przeżyłem miłość swojego życia, która trafia się raz, na nigdy. Czego mogłem się bać? Moje życie było spełnione, więc nawet, jeśli coś pójdzie nie tak, nie mogę niczego żałować. Z kolei, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie mam, po co się przejmować. Tak więc ostatnie chwile przed operacją spędzałem na czytaniu książek i odprężaniu się, póki jeszcze mogę. Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Zostały ostatnie badania, ostatnie przygotowania, a następną rzeczą, którą pamiętam była twarz lekarza, mówiącego:

— Witamy z powrotem, panie Piórecki. Już drugi raz się panu udało. Widać ma pan dobre układy na górze.

— Dziękuję doktorze. To drugi raz się panu udało. — odpowiedziałem cicho. Czułem się dość osłabiony, jednak tym razem guz był umiejscowiony nieco wyżej, przez co ominęły mnie te skutki uboczne, z którymi walczyłem ostatnim razem.

— Dobra, dobra, ja swoje wiem. Proszę teraz odpoczywać, niczym się nie przejmować, wszystko zmierza ku lepszemu. — powiedział tylko z uśmiechem mój lekarz i po sprawdzeniu wszystkiego opuścił pomieszczenie, a ja znów zasnąłem. W pewnym sensie, miałem wrażenie, że sen, to jedyne na co mam i będę miał siłę i ochotę w najbliższym czasie.

Gdy obudziłem się ponownie, był już ranek, a ja leżałem na tej samej sali, co przed operacją. Westchnąłem i przeciągnąłem się. Czułem się zaskakująco dobrze. Ostrożnie dotknąłem bandaży na głowie, ze zdziwieniem stwierdzając, że nie odczuwam większego bólu, co jednak mogło być sprawką kilku rurek, które podłączone były tu i tam. Obstawiałem, że jedną z nich, płynęła do moich żył morfina. Mogłoby to tłumaczyć mój dobry humor i zaskakująco dobrą kondycję. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Chyba miałem jakiś monopol na uzdrawianie, albo dziewięć żyć, jak kot. Ciekawe, ile zmarnowałem do tej pory? W tym momencie zobaczyłem, że nie jestem sam. Zamrugałem kilkakrotnie. Na stołeczku obok mojego łóżka siedział Michał. Z wrażenia rozdziawiłem usta, a po chwili zreflektowałem się, że gapię się na niego jak głupek i usiadłem na łóżku, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Zawsze istniała niewielka szansa, że to wszystko, to tylko jakaś halucynacja wywołana przez zbyt dużą dawkę leków przeciwbólowych.

— No co? Brudny jestem, czy coś? Zresztą, hola, hola, ty to chyba powinieneś leżeć! — powiedział, jak gdyby nigdy nic.

— Daj spokój, jak mnie do tej pory nie zabiło to i teraz będę żył. Co ty tu robisz? — odpowiedziałem szybko i wciąż mierzyłem go uważnym spojrzeniem.

— Trochę późno się dowiedziałem o twojej sytuacji, więc przyjechałem tu tuż przed operacją i nie pozwolili mi już się z tobą zobaczyć, więc siedzę i czekam, tak pokrótce. — Wzruszył ramionami.

— Serio? Matko, tyle lat! Dobrze cię widzieć! Byś chociaż się przywitał! — naprawdę cieszyłem się widząc go tutaj. Wstał i uścisnął mnie mocno na powitanie. Mimo upływu lat, dalej był przystojny. Kto by pomyślał, że zostawi te swoje długie kłaki. Mimo kilku zmarszczek tu i ówdzie i delikatnej siwizny, która nawiasem mówiąc nie rzucała się wybitnie w oczy przy kolorze jego włosów, dalej mógł z powodzeniem powalić na kolana tłumy wielbicieli. Byłem tego pewien.

— Jak tyś się dowiedział, co? — zapytałem.

— Mam tu znajomych, wiesz? I ojca — rzucił, z właściwym sobie, kpiącym uśmieszkiem.

— No tak, twój tata ma wtyki wszędzie.

— Lepiej ty mi powiedz, czemu nie zadzwoniłeś. — Zmierzył mnie spojrzeniem i przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłem w nich błysk zawodu. Tak, jakby oczekiwał po mnie czegoś więcej. Starałem się jednak na tym nie skupiać i odpowiedziałem wymijająco.

— Minęło sporo czasu, nie widziałem sensu w zawracaniu ci głowy. — Słysząc to prychnął tylko. — A tak poza tym, to nie mam numeru.

— Tobiasz, ja w życiu nie zmieniłem numeru telefonu.

— Jak to? Od jakiegoś czasu mówi mi, że nie ma takiego numeru.

— Niemożliwe, coś ściemniasz — zawyrokował właściwym sobie tonem.

— Poważnie mówię. Trochę zły byłem, że zmieniłeś numer i nie dałeś mi znać, ale ostatecznie stwierdziłem, że w sumie to już nie ma większego znaczenia.

— Nie ma znaczenia, powiadasz? Już ja sobie zapamiętam! — zaśmiał się, ale mimo to, w jego oczach widziałem dawny błysk przekory. Nie zmienił się ani o jotę. — Gdzie masz telefon?

— Gdzieś w szafce. A co? — Jednak zamiast udzielić mi odpowiedzi, zaczął przegrzebywać moje rzeczy. Dokładnie tego mogłem się po nim spodziewać.

— Jest! Czekaj — mówiąc to, szperał już w moim telefonie. — O! Nie usunąłeś go, dobrze. — To powiedziawszy zaczął się śmiać. Przez dłuższą chwilę zwijał się na stołeczku ze śmiechu, ściskając mój telefon w ręku.

— No, o co ci chodzi? — zapytałem lekko poirytowany.

— Nie denerwuj się, nie powinieneś — rzucił próbując przestać się śmiać. — Wybacz, ale ty to jednak jesteś głupi. Zmieniałeś telefon i przepisywałeś ten numer z pamięci czy co?

— Tak, chyba tak, ale o co ci chodzi?

— Zamieniłeś miejscami trzy ostatnie cyfry i trzy środkowe! — mówiąc to, na nowo wybuchnął śmiechem, a ja po chwili dołączyłem do niego.

— No to by wiele wyjaśniało. Napraw to od razu, będzie z głowy.

Przez chwilę siedzieliśmy patrząc na siebie w milczeniu. Nie widzieliśmy się około dziesięciu lat.

— Dobrze, że tym razem też wszystko poszło gładko — westchnął mój były partner, patrząc na mnie. — Jak tam? Jak żyjesz? Co u ciebie?

— Wszystko w najlepszym porządku.

— Na pewno? — Spojrzał na mnie zmrużywszy oczy.

— Tak, na pewno.

— Mam uzasadnione obawy. — Wyszczerzył się w moją stronę.

— Ty się lepiej tak nie szczerz, ot co. Wszystko jest w porządku. Mam pracę, stały kontakt z rodziną i przyjaciółmi i wszystko jakoś się kula. Wiesz, sam nie mam dzieci, to jestem najlepszym wujkiem wszechczasów, bo zabawki kupuję tylko chrześniakom i reszcie dzieci w rodzinie i po znajomych. Trzeba się starać. Zresztą, lubię się z tymi urwisami bawić.

— No tak, w końcu znalazłeś kogoś na swoim poziomie.

— Zejdź ze mnie i lepiej opowiadaj, co u ciebie. Słyszałem tylko od Kuby, że wyprowadziłeś się do stolicy.

— No tak, teraz tam mieszkam. U mnie pozmieniało się niemal wszystko.

— Nie mów, że znalazłeś sobie żonę. — Tym razem to ja dla odmiany zmierzyłem go ironicznym spojrzeniem.

— Powiedziałem niemal, tak? Nie uwierzysz, ale niedawno obroniłem doktorat. — W tym momencie oniemiałem. Michał i doktorat?!

— Z czego? — Udało mi się tylko wykrztusić.

— Z psychologii — rzucił odwracając głowę i rozmasowując kark. Zawsze tak robił, kiedy był zakłopotany. — Znaczy… Po tym, jak tu skończyłem zaocznie szkołę, po wyjeździe zrobiłem licencjat z resocjalizacji, a potem magistra i doktorat z psychologii. Pracuję z młodzieżą ze środowisk patologicznych, poprawczaków i w grupie młodzieżowej w ośrodku uzależnień.

— Wow — powiedziałem tylko. Na nic bardziej ambitnego nie było mnie w tej chwili stać.

— No i tak się kula. — Po tych słowach zapadła cisza, a ja, gdy przetrawiłem wszystkie informacje odezwałem się znowu.

— Gratulacje, Stary. Zawsze wiedziałem, że będzie cię na to stać, jeżeli tylko zechcesz.

— O ile dobrze pamiętam, to ostatnio w tej sytuacji nazwałeś mnie nieukiem.

— Gorzej, jak z kobietą. Po trzynastu latach ci wypomni. — Pokręciłem głową.

— No, widzę, że w końcu nauczyłeś się latka liczyć, brawo. — Znowu wygrał.

— Oj przestań. — Machnąłem tylko ręką. — Wracając do tematu, właściwy człowiek, na właściwym miejscu.

— Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem patologią? — Zmarszczył brwi, a ja zauważyłem, że wziął to dość poważnie.

— Nie, zasugerowałem, że swoje przeszedłeś i powinieneś wiedzieć, jak do tej młodzieży dotrzeć. Założę się, że jesteś świetny w tym, co robisz.

Tu Michał trochę się rozluźnił i zaczął opowiadać o swojej pracy. Skupił się głównie na pracy w domu dziecka, chociaż nie omieszkał to tu, to tam, wtrącić kilku historyjek z pracy z dzieciakami z odwyku. Miejscami brzmiał trochę, jak ojciec, opowiadający o sukcesach swoich pociech.

— Wiesz, te dzieciaki są świetne, tylko trzeba czasem trochę ich popchnąć w dobrą stronę. Jestem z nich dumny, kiedy widzę, jakie postępy robią — zakończył.

— Cieszę się, że się odnajdujesz w tym wszystkim. W ogóle wygląda na to, że mamy doktorat z tej samej dziedziny. — Uśmiechnąłem się nieznacznie.

— No nie mów! W końcu poszedłeś po rozum do głowy i zrobiłeś, co trzeba.

— Już kilka lat temu. Szef powoli zaczął naciskać, a ja w sumie nie miałem nic przeciwko. Nawet się opłacało.

— Tak właściwie, to gdzie teraz pracujesz?

— Na policji i czasami współpracuję z sądem. W policji jestem odpowiedzialny za portrety psychologiczne sprawców, czasem orzeczenia w sprawie uszczerbku na zdrowiu psychicznym i tym podobne, no i później, w przypadku spraw nieletnich, spotkania muszą odbywać się w obecności rodzica i często też psychologa, a w sądzie również po części przy dzieciach, a po części przy niektórych sprawach, gdy jest potrzebne orzeczenie o ewentualnej niepoczytalności sprawcy. Ogółem, analizuję ludzi i babram się z ich głowami.

— Czyli pełne ręce roboty.

— Żebyś wiedział… — westchnąłem.

— Ale dobra, na razie nie myśl o pracy, tylko odpoczywaj, póki możesz. — puścił do mnie oczko.

— Tak, tak, łatwo się mówi.

— Żadne łatwo się mówi. Widzę, że nic się nie zmieniło. Dalej trzeba cię pilnować, bo się zajeździsz.

— Nie, to ty dalej jesteś przewrażliwiony.

— Spieprzaj, nie kłócę się z chorymi. Wiesz, co Stary, muszę lecieć. Miałem wpaść do Kuby i do ojca. Przy okazji ogarnę się trochę, bo tak jak przyjechałem tu dwa dni temu, tak tu tkwię. Także póki co, spadam i wpadnę do ciebie jutro.

— Okej. Dzięki, że byłeś. Dobrze cię znów widzieć. Do jutra. — Przytulił mnie jeszcze na pożegnanie i wyszedł. Nie bardzo wiedziałem, co z tym wszystkim zrobić. Z braku lepszego zajęcia, a także żeby ukryć moją nagłą poprawę humoru, wziąłem się za czytanie książki, którą przygotowałem jeszcze przed operacją, ale nie mogłem się na niej skupić. Leki widocznie dawały o sobie znać, ponieważ jedno zdanie czytałem nieskończoną ilość razy, wciąż nie mając pojęcia, co tak naprawdę było tam napisane. Oczywiście jeszcze tego dnia musiałem przejść kolejną serię badań, żeby mieć pewność, że wszystko będzie w porządku, ale prawdę powiedziawszy, poczułem się znów o dziesięć lat młodziej i mało przejmowałem się wszystkim wokoło.

— Zawsze byli panowie nierozłączni, widzę, że wizyta Pana Michała działa cuda — rzucił mój lekarz w pewnym momencie.

— I tu się pan myli. Nie widziałem go od dziesięciu lat. Ale faktycznie dobrze go znów widzieć.

— W życiu bym nie powiedział!

— Dziwne, prawda? Nie spodziewałem się, że skubany przyjedzie. — Mina lekarza była bezcenna. Prawdopodobnie podobna do mojej w momencie, w którym zobaczyłem go siedzącego obok mojego łóżka. Zapowiadało się względnie ciekawie.

Nie umiałem ukryć ekscytacji. Gdy tylko obudziłem się następnego ranka, czekałem na jego przyjście, karcąc się za to w duchu. Na Boga, jestem czterdziestodwuletnim mężczyzną, a zachowuję się, jakbym miał niespełna piętnaście lat. Jednak muszę przyznać, że serce mi nieco podskoczyło, gdy po południu zobaczyłem go w drzwiach mojej sali. Ogolony, w świeżych ciuchach, które wystawały spod zielonego, ochronnego fartucha wymaganego na oddziale… Nie wiem czy to moje serducho zabiło znów mocniej, czy obiektywnie wyglądał powalająco, ale był cudny.

— Cześć Stary! — zawołał już od progu. — I jak się miewasz?

— Cześć, cześć. Wszystko gra. Tak sobie czytam. Przynajmniej teraz mam na to czas — powiedziałem wkładając zakładkę do książki i odkładając ją na bok. — I co tam? Poodwiedzałeś stare zakątki?

— Jasne, że tak! Nawet do klubu na chwilkę wpadłem, ale akurat nie zastałem Igora. Był w operze.

— W operze? Po co?

— Ty tu mieszkasz, czy ja? Dobre piętnaście lat są przecież z Danielem.

— A no tak, racja. Wybacz, ostatnio raczej kluby mi nie w głowie. Nie jestem na bieżąco.

— Poważny i stateczny człowiek.

— Dokładnie, tak, jak na mój wiek przystało.

— Staruszek się znalazł — powiedział z kpiną w głosie.

— Oj, milcz gówniarzu. Cokolwiek nie zrobisz, to ja zawsze będę starszy. — Wyszczerzyłem się w jego stronę.

— Lepiej uważaj na słowa, bo wypadki chodzą po ludziach. — Wycelował we mnie palcem.

— A ty uważaj na groźby karalne, bo teraz kodeks karny mam w małym palcu i dobre układy na policji — odbiłem piłeczkę.

— Kurde, mam przesrane — odpowiedział z pełną powagą, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać. Dawno się tyle nie śmiałem, co przy nim.

— Fajnie było poszwendać się po starych zakątkach. Nigdy nie przypuszczałem, że będę za tym miejscem tak tęsknił.

— Mhm — mruknąłem tylko.

— Za ludźmi także. Za tobą też, wiesz? — Przekrzywił głowę i spojrzał na mnie z takim uśmiechem, jak tylko on potrafił.

— Weź, bo za stary jestem na roztkliwianie się. — Machnąłem ręką i starałem się na niego nie patrzeć.

— Ha! Tu cię mam! Ty za mną też! No, powiedz to, ty skurczybyku.

— Tak, ja za tobą też, zadowolony? — Spojrzałem na niego z politowaniem.

— Ależ oczywiście! Kupę lat cię nie widziałem i jeszcze muszę to z ciebie wyciągać. Nieczuły się zrobiłeś — powiedział marudnym tonem i mrugnął do mnie, a ja w tym momencie załapałem. Otwarcie się ze mnie nabijał. Nie wiedziałem czy powinienem się wkurzyć, czy po prostu to olać. Taki miał styl bycia. Był zwyczajnie irytujący.

— Nie denerwuj mnie, Michał. Dość się nadenerwuję, jak mi się urlop skończy, teraz byś mógł mi odpuścić.

— Po takiej operacji raczej nie zagonią cię szybko do roboty, co?

— Mhm… raczej nie — mruknąłem w odpowiedzi. Nie chciałem się przyznać, że wziąłem zaległy urlop, zamiast poinformować w pracy, jak wygląda moja sytuacja zdrowotna. Zaraz po zakończeniu urlopu miałem w planach, jak gdyby nigdy nic, wrócić do pracy. Wypisanie się ze szpitala na własne żądanie nie stanowiło większego problemu.

— Nie wydajesz się być przekonany, ale dobra. Jakoś sobie na bank z nimi poradzisz. — Na szczęście odpuścił temat. — Tylko serio, postaraj się za bardzo nie przemęczać.

— Dobrze, już dobrze. Nie przesadzaj. — Uśmiechnąłem się, na co on wziął mnie za rękę i zaczął gładzić kciukiem po wierzchu dłoni. Pomijając szybkie uściski na powitanie czy pożegnanie, to był nasz pierwszy kontakt fizyczny od dziesięciu lat. Musiałem uważać, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo tęskniłem się za dotykiem jego dłoni.

— Ja swoje wiem. Nigdy nie dbałeś o siebie, kiedy było to konieczne. Aż cud, że doczekaliśmy do następnego spotkania. A teraz wybacz Stary, ale muszę znowu lecieć. Ojciec znalazł sobie kogoś i od niedawna mieszkają razem, więc nie chcę im za bardzo przeszkadzać. Muszę trochę poszperać za hotelem w okolicy na najbliższe dwie noce.

— Hotelem? Daj spokój! — oburzyłem się i przerzuciłem kilka drobiazgów w szafce, a po chwili wyciągnąłem w jego stronę pęk kluczy. — Po co masz płacić za hotel. Dom i tak stoi pusty, więc nikt nie będzie ci przeszkadzał. Wiele się nie zmieniło, więc połapiesz się spokojnie.

— Nie powinienem… — zawahał się chwilę.

— Daj sobie spokój. Bierz i się zamknij. — Wziął klucze z mojej ręki.

— Dzięki Stary. Postaram się nie nabałaganić. To teraz lecę rzeczy od ojca wziąć i zwalić się do ciebie — rzucił tylko i tyle go widziałem.

Tobiasz
Kontakt

Następne dwa dni upłynęły mi w doborowym towarzystwie. Na przemian wpadali Michał i Sylwek, a w pewnym momencie nawet zaszczyciła mnie swoją obecnością Dora, która na szczęście nie miała tej przyjemności spotkać mojego byłego partnera. Kiedy przyszła, on akurat był się spotkać z Kamilem, do czego niemal musiałem go zmusić. Ona zaś weszła do Sali, jak zwykle energiczna i uśmiechnięta, niosąc ze sobą torbę wypchaną owocami, książkami i jak się okazało, kartkami z życzeniami, które namalowały dzieci. Serce mi kompletnie zmiękło na ten widok. Nie tylko jej bliźniacy, ale też dzieciaki Sylwka i Olka narysowały dla mnie różnorakie kartki. Zaraz po przejrzeniu wszystkich, ustawiłem je na stoliku obok łóżka, żeby przypominały mi o rodzince, czekającej na mój powrót do zdrowia.

— Gdzie zgubiłaś dzieciaki? — zapytałem na wstępie.

— Zostały z dziadkami. Romek niestety w pracy. Wszyscy kazali cię wyściskać. Tylko cudem nie wiszą tu na tobie.

— I chwała im za to — zaśmiałem się. — O ile uwielbiam wasze towarzystwo, to ostatnio trzyma mnie wieczne zmęczenie i nie wiem czy wytrzymałbym takie pielgrzymki.

— Właśnie, jak się czujesz? — zapytała z troską, przysiadając na brzegu łóżka.

— Jest dobrze. W porównaniu do ostatniego razu, to jestem okazem zdrowia. Nie mogę narzekać. — Uśmiechnąłem się blado, nie chcąc jej dodatkowo martwić. Faktycznie wszystko było raczej dobrze. Poza wycieńczeniem oczywiście. Wydaje mi się, że Dora mimo wszystko mnie przejrzała, bo po krótkiej rozmowie znalazła pretekst do tego by zmyć się do domu. Nie dziwiłem się jej, że nie chciała siedzieć dłużej w szpitalu, a poza tym rozmowa ze mną potrafiła przypominać ostatnio monolog.

Mimo, że czułem się kompletnie wykończony chemią, to jednak cieszyłem się, że wciąż na mnie działa. Przed podjęciem leczenia, lekarze mieli wątpliwości, ponieważ już raz przez to przechodziłem. Mój organizm mógł w pewien sposób się uodpornić, ale na szczęście wszystkie reakcje mieściły się w granicach normy. Zdecydowanie uspokoiło to wszystkich, którzy zaryzykowali odwiedziny, ale w pewien sposób, trzymało ich to na dystans. Nikt nie chciał dokładać mi stresu ani męczyć mnie bardziej niż to konieczne, więc wizyty były zazwyczaj krótkie, a większość czasu pomiędzy nimi przesypiałem. Dopiero w tym momencie tak naprawdę zdałem sobie sprawę z faktu, że się starzeję. W miarę, jak zaczynali mi zmniejszać dawkę leków przeciwbólowych, czułem, że moje ciało już nie chciało zwalczać zmęczenia, jak kiedyś, a raczej chętnie się mu poddawało. Tak więc, mimo, że miałem pod ręką mojego byłego partnera, co pewnie nie prędko się znów powtórzy, większość jego wizyt kończyła się na krótkich rozmowach i nic nie mogłem z tym zrobić. Jedyną pozytywną stroną tej sytuacji było to, że i tak spędzał ze mną sporo czasu, po prostu milcząc, lub nucąc mi coś pod nosem, gdy po raz kolejny moje powieki zamykały się same, mimo, iż usilnie starałem się pozostać przytomny, by móc jak najdłużej czuć przy sobie jego obecność. Niestety, czas leciał szybko. Po dwóch dniach, Michał wpadł z wypchaną torbą i położył klucze na szafce obok mojego łóżka.

— Dobrze było cię widzieć w jednym kawałku. Za godzinkę mam pociąg, więc muszę już spadać. Dzięki za użyczenie lokum. — Uśmiechnął się.

— ciebie też dobrze było zobaczyć. Szkoda, że tak krótko — przyznałem szczerze.

— Niestety, tylko tyle urlopu udało mi się dostać na poczekaniu. — W tym momencie podszedł i pocałował mnie czule, po czym uśmiechnął się ciepło i wyprostował się. — Zadzwonię, jak dojadę. Trzymaj się, Tobi!

— Tak, pa! — Podniosłem tylko rękę w geście pożegnalnym, jednak jeszcze jakąś chwilę pozostawałem w kompletnym szoku. Podniosłem rękę do ust i przez chwilę myślałem nad tym, co się właściwie stało. Michał zawsze był poza kontrolą. Spojrzałem na zegarek. Tym razem dla odmiany zniknął w południe zamiar wymykać się w środku nocy, ale jak zawsze pozostawił po sobie dobre wrażenie. Wiedziałem, że czasem mi go mimo wszystko trochę brakuje, ale dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, jak bardzo. Cały dzień cierpliwie czekałem, aż usłyszę dzwonek telefonu i jego głos w słuchawce. Gdy nie widziałem go przez te dziesięć lat, nauczyłem się żyć z tym, że zwyczajnie nie ma go obok, ale kiedy znów się pojawił, dawne uczucia zaczynały odżywać. W końcu usłyszałem upragniony sygnał. Momentalnie złapałem za telefon i odebrałem połączenie.

— Halo?

— O, aleś ty szybki. — Usłyszałem po drugiej stronie i mógłbym przysiąc, że się uśmiechał.

— Akurat miałem w ręku telefon — skłamałem gładko.

— No to wiele wyjaśnia. — zaśmiał się. — Wybacz, że tak późno, ale dopiero wchodzę do domu. Po drodze musiałem jeszcze wpaść do biura i przejrzeć papiery. Mamy nowego dzieciaka i chciałem się przygotować przed spotkaniem jutro.

— Nic nie szkodzi. Kurczę, wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że pracujesz w tym zawodzie.

— Wszystko się zmienia i idzie do przodu. — Uśmiechnął się do słuchawki. — Nie, nie chcę nic do jedzenia, dzięki.

— Co? — Zmarszczyłem brwi. Ta ostatnia kwestia nie miała żadnego sensu.

— Sorki, Stary. Nie do ciebie. — odpowiedział szybko, a w tle usłyszałem, jakieś szmery. Chyba dopiero się rozbierał i odkładał rzeczy, bo co jakiś czas słyszałem go słabiej.

— Czyżby partner? — zapytałem z zaciekawieniem w głosie, chociaż tak naprawdę starałem się ukryć walące serce i gulę w gardle, która rosła w oczekiwaniu na odpowiedź.

— Nie, nie, no coś ty. Mieszkam z koleżanką z pracy, tak jest taniej — wyjaśnił krótko. — A co, zazdrosny?

— A jeśli powiem, że tak, to co? — rzuciłem z udawaną ironią.

— To zależy, czy to powiesz, czy nie. — Znowu zaczynał wygrywać naszą małą grę słowną.

— Może. — Starałem się wybrnąć dyplomatycznie.

— Co może? Może powiesz czy może jesteś zazdrosny? — Szlag, kiedy za często wygrywał, gra przestawała mi się podobać.

— Zgaduj — rzuciłem mu wyzwanie, licząc na to, że poprawi to moją sytuację. Miałem rację.

— Jeżeli sam mi nie powiesz, to będę obstawiał to, co jest wygodniejsze dla mnie. — Nawet przez telefon słyszałem, jak uśmiecha się ironicznie i dałbym sobie rękę uciąć, że jego oczy błyszczą z satysfakcją, jak zawsze w takich chwilach.

— No to powiedz, co jest dla ciebie wygodniejsze? Chętnie się dowiem.

— Może.

— Co może? Może mi powiesz, czy obstawiasz, że może jestem zazdrosny? — próbowałem odbić piłeczkę.

— Dobra Tobiasz, koniec gierek. Mów.

— Mowy nie ma. Mój słodki sekret.

— Mów, bo uznam, że nie zwodzisz i będę miał złamane serce, a potem będę siedział w kącie sam i płakał.

— Może wysłać ci tępe żyletki, co? — skomentowałem ironicznie.

— Dla mnie to akurat słabo śmieszne, bo za dużo tego widuję. No dobra, nie ważne. Nie chcesz, nie mów. Szkoda — powiedział rozczarowany, a ja przez chwilę chciałem już przyznać się do tego, że poczułem wcześniej ukłucie zazdrości, ale zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to kolejna jego gra. Chciał wzbudzić we mnie poczucie winy.

— Michał. Mieliśmy skończyć gierki — zauważyłem przytomnie.

— Szlag, myślałem, że nie zauważysz. No dobra, już dobra. Chciałbym zmienić temat, ale niestety muszę już kończyć. Muszę jeszcze dzisiaj trochę popracować. W każdym razie, dojechałem w jednym kawałku.

— Cieszę się. No to powodzenia z tym nowym dzieciakiem jutro. Do usłyszenia.

— Jasne, dzięki. Słuchaj, postaram się załatwić jeszcze trochę wolnego w najbliższym czasie i wpaść. Odpoczywaj tam — powiedział spokojnie i rozłączył się.

Odłożyłem telefon na stolik i zacząłem rozmyślać nad tym, co tak faktycznie właśnie się stało. Dzisiejszy dzień przyniósł mi niespodziankę w formie odrobiny czułości z jego strony. Tego rodzaju czułości, za którym tęskniłem od dłuższego czasu, ale nigdy nie chciałem się sam przed sobą przyznać. Co najważniejsze, usłyszałem dobre wieści. Michał znów miał w planach się tu zjawić i sądząc po jego słowach, wcale nie myślał o jakiejś dalekiej przyszłości. Czułem się trochę tak, jak wtedy, kiedy miałem osiemnaście, może dziewiętnaście lat i oczekiwałem jego kolejnego powrotu do miasta. Gdy byliśmy młodzi czekałem na kolejną noc spędzoną z nim. Teraz bardziej zależało mi na tym, by poświęcił mi chociaż jeszcze jeden dzień, by posiedział przy mnie rozmawiając o wszystkim i o niczym, jak za dawnych dobrych czasów. Oczywiście, nocą również bym nie pogardził, ale byłem za stary, żeby robić sobie nadzieje. To nie miało sensu. Nauczyłem się cieszyć tym, co miałem. Nierealne oczekiwania zostawiłem gdzieś za sobą, chociaż czasem miałem wrażenie, że siedzą mi z tyłu głowy, szepcząc słowa zachęty i powoli krusząc mur, za którym chciałem je pochować.

Michał
Wspomnienia

Rozsiadłem się wygodnie na fotelu i postawiłem sobie laptopa na kolanach. Przez chwilę wpatrywałem się tępo w ekran, nie wiedząc, co dokładnie chcę zrobić. Rozejrzałem się po pokoju. Był to niewielki salon z aneksem kuchennym. Całość urządzona była raczej nowocześnie, chociaż nie do końca w moim stylu. Nie miałem jednak tu zbyt wiele do gadania i mówiąc szczerze, nie przejmowałem się tym za bardzo. Przeprowadziliśmy się do tego mieszkania z Karoliną może z półtora roku temu. Ot, zwykłe mieszkanie na Bemowie. Niewątpliwym atutem był dobry dojazd praktycznie wszędzie, a i samo lokum nie było najgorsze. Usytuowane we względnie nowych blokach, stanowiło przyjemne zacisze, w którym można się wieczorami zaszyć. Mieszkanie miało trzy pokoje. Dwa mniejsze, które podzieliliśmy między siebie oraz jeden większy, w którym teraz siedziałem, stanowiący część wspólną. Moja koleżanka z pracy była raczej bezproblemową współlokatorką, tak więc ten układ odpowiadał mi jak najbardziej. Zapewniał mi potrzebne minimum prywatności i stały dostęp do rozrywki w postaci jej koleżanek wpadających na drinka, bądź też naszych wspólnych wieczorów filmowych, na których zawsze dałem się wrobić w jakąś komedię romantyczną i kończyłem, jako ramię do wypłakiwania się. Filmy były przecież takie smutne, a ten świat okrutny. Wielka miłość oczywiście nigdy się nie zdarza, a wszystkie tego typu historie to czysta fikcja. Słyszałem taką śpiewkę średnio dwa, może trzy razy w miesiącu. Zazwyczaj przytakiwałem jej cicho, czekając, aż się uspokoi i zmieni temat. Nie miałem zamiaru w kółko jej tłumaczyć, że miłość owszem istnieje, a życie pisze dla nas różne scenariusze. Sama będzie musiała się o tym kiedyś przekonać.

Chłonąłem więc widok pomalowanych na szaro ścian, zastanawiając się czy to, co przyszło mi wcześniej do głowy, miałoby rację bytu. Podczas podróży pociągiem, wpadłem na szalony pomysł. Zacząłem myśleć o tym, co by było, gdyby udało mi się przenieść do Gdańska, gdzie znajduje się jedna z licznych filii naszego ośrodka. Tym sposobem mógłbym znów być bliżej Tobiego. Nie miałem pewności czy on by tego chciał, ale przez cały mój pobyt na Pomorzu, nigdy nie pisnął ani słówkiem, jakoby miało mu się cokolwiek nie podobać. Wydawał się nawet zadowolony z mojej obecności. Pracując zaledwie kilkadziesiąt minut od niego, mógłbym przypilnować go, by znów nie zaczął wyrywać się do pracy, a przy okazji, może powoli nasze stosunki znów miałyby okazję się zacieśnić? Nie wiedziałem, co we mnie wstąpiło, ale coś mówiło mi, że to jest najlepsze możliwe rozwiązanie i serducho wciąż szeptało mi, żebym spróbował znów o niego zawalczyć.

— Michał, co ty tam tak zawzięcie przeglądasz, co? — Karola uczepiła się mnie.

— Nic, nic. Szukam czegoś — mruknąłem tylko, mając nadzieję, że odpuści temat. Niestety zaczęła zaglądać mi przez ramię.

— Czemu przeglądasz inną filię ośrodka? — Zmarszczyła brwi.

— Myślisz, że udałoby mi się załatwić przeniesienie? — Spojrzałem na nią niemal z błaganiem o potwierdzenie. Westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie.

— Nie wiem. Wszystko zależy od kadry, zapotrzebowania, woli dyrektora. Czemu miałbyś się przenosić?

— U nas mamy sporo wykwalifikowanej kadry, ale tam nie mają tylu ludzi, a wydaje mi się, że też jest zapotrzebowanie.

— Może i tak, ale czemu? Źle ci u nas? Czemu tak nagle się tym zajmujesz?

— Tak jakoś.

— Michał, nie uwierzę, że wstąpiła w ciebie Matka Teresa i nagle postanowiłeś zaszczycić swoją obecnością ośrodki, w których brakuje ludzi. No proszę cię, o co chodzi? — Tak samo, jak ona uparcie drążyła temat, tak ja uparcie milczałem. — Czekaj, czekaj, czy ty nie jesteś z tamtych okolic?

— Jestem.

— Mów, coś się stało. Dlatego tak nagle wyjechałeś. — Bardziej stwierdziła niż zapytała.

— Nie, nic szczególnego. — wciąż chciałem się wykręcić od odpowiedzi.

— A może ma to coś wspólnego z tym, że, od kiedy wróciłeś, to uśmiech nie schodzi ci z ust? — Spojrzała na mnie podejrzliwie.

— A nie schodzi? — dopytałem, a ona w odpowiedzi tylko pokiwała głową. Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.

— Jeżeli nie masz pojęcia, a ostatnie kilka godzin szczerzysz się do niczego, to coś musi być na rzeczy. Ile jeszcze mam to z ciebie wyciągać? Mów rzesz!

— Dobra, słuchaj.. Pojechałem tam, bo mój były partner miał nawrót nowotworu i miał operację. Dowiedziałem się w ostatniej chwili od ojca, bo mi nic skubany nie powiedział.

— O matko! I co z nim? — Wpatrywała się we mnie ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Nawet go nie znała i nie miała pojęcia, o kim mówię, a mimo to już zaczynała się przejmować. Cała Karola. Główna święta naszego ośrodka.

— Wszystko w porządku. Uparty jest skurczybyk, nie da się tak łatwo stąd zabrać. — Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie jego twarzy.

— Czyli już powinno być dobrze? — zapytała powoli.

— Tak, pewnie tak. Chociaż znając jego, to zaraz będzie rwał się znowu do pracy. Nigdy nie umiał usiąść i spokojnie odpocząć.

— Długo byliście razem?

— Długo… Prawie dziesięć lat. Rozeszliśmy się na krótko przed dziesiątą rocznicą.

— Matko, to szmat czasu! Czemu się rozstaliście?

— Wiesz… Tu jest pewien problem. Nie mam bladego pojęcia. Czasem sam zadawałem sobie to pytanie. Nie było jakiegoś szczególnego powodu. Tak się po prostu stało. Nie widziałem go ostatnie dziesięć lat, nie rozmawiałem z nim od około dziewięciu.

— To długo. Dogadaliście się jakoś, kiedy tam byłeś?

— Właściwie to rozmawialiśmy tak, jakbyśmy widzieli się zaledwie dzień wcześniej. Przez jakąś chwilę czułem się, jakby między nami nigdy się nic nie zmieniło. Zacząłem czuć się, jak małolat. Dosłownie.

— Miłość uskrzydla, wiesz? — Uśmiechała się od ucha do ucha. Była młodsza ode mnie o trzynaście lat i nie miała stałego partnera, ale, jak już wspomniałem, uwielbiała wszelkie historie miłosne.

— Za dużo romansideł czytasz — rzuciłem.

— Oj, nie przesadzaj. No więc, chcesz się przenieść, żeby być bliżej niego?

— O tym myślałem.

— Jesteś pewny, że nie znalazł sobie kogoś? — W jej głosie było słychać czystą troskę. — To znaczy, ja nic nie sugeruję, po prostu wiesz… — zmieszała się.

— Spokojnie. Jestem prawie pewien. Nocowałem u niego w domu. Nie było żadnych śladów, by kogoś miał. Nikt też się nie zjawił, kiedy byłem u niego w szpitalu.

— Mówiąc krótko, liczysz na to, że ponownie się zejdziecie — oświadczyła tryumfalnie.

— Tak. Krótko mówiąc, tak. Chciałbym, żeby tak było. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo za nim tęsknię dopóki tam nie pojechałem.

— To urocze. — Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.

— Daruj sobie. Nie ma w tym nic uroczego.

— Tak czy owak, nie wiem czy Adam będzie chciał się ciebie ot tak pozbyć. Masz na dzieciaki dobry wpływ i szybko łapiesz z nimi kontakt. Takiego pracownika ot tak się nie oddaje.

— Nie przesadzaj, to raz, a dwa, mam nadzieję, że jednak będzie chciał się mnie pozbyć.

— Szkoda, nudno będzie bez ciebie. No i będę musiała szukać współlokatora. — zrobiła smutną minkę.

— Wybacz. Czasem tak bywa. Może będziesz miała szczęście i kolejny będzie po właściwej stronie mocy i to z porządną chcicą? — rzuciłem patrząc na nią z ironicznym pół uśmieszkiem.

— Nie kombinuj. Stary jesteś, a zachowujesz się jak szczeniak — naburmuszyła się.

— Kto z kim przystaje, moja droga. Tak to już bywa. Rozglądaj się już, bo chcę załatwiać wszystko jak najszybciej. Znając życie ten skubaniec już kombinuje, jakby tu wrócić do roboty.

— Masz jakieś jego zdjęcie? — zapytała nagle zaciekawiona.

— Mam, ale wszystkie maksymalnie sprzed dziesięciu lat, chodź, to ci pokażę — rzuciłem i zacząłem szperać w folderach ze zdjęciami. Karolina znów znalazła się na moimi plecami opierając się łokciami o oparcie fotela. Zacząłem pokazywać jej kolejne zdjęcia z różnych lat i różnych imprez. Mówiąc szczerze, nigdy nie zorientowałem się, że mieliśmy tego aż tyle. Poza małą prywatną kolekcją zdjęć robionych z zaskoczenia, o których on w większości w ogóle nie wiedział, miałem też całkiem pokaźny zbiór zdjęć z imprez organizowanych przez pub, w którym pracowałem, a także kilka wspólnych fotek zrobionych przez znajomych.

— Ty, niezłe z niego ciacho. Na pewno jest gejem? — powiedziała wpatrzona w zdjęcia, które jej pokazywałem.

— Tak, od ponad czterdziestu lat. Jest dla ciebie za stary i do tego niedługo będzie zajęty. — Nieco wbrew sobie, zirytowałem się.

— Oj, już się tak nie wściekaj. Dla mnie bomba. Muszę go kiedyś poznać. Przez ostatnie sześć lat zachowujesz się, jak stara panna z wiecznym okresem. Przynajmniej znam powód. Może jak znowu się zejdziecie to ci przejdzie.

— Hamuj się, bo znam na ciebie broń idealną. — Odwróciłem głowę w jej stronę z trudem odrywając wzrok od fotografii i uśmiechnąłem się z przekorą.

— Już jestem grzeczna. — Wyszczerzyła się do mnie i spróbowała potem zmienić nieco temat. — Bardzo się zmienił od czasu, kiedy się ostatnio widzieliście?

— Nie bardzo. Przybyło mu trochę zmarszczek i posiwiał. Nagle wygląda poważnie… Zachowuje się też nieco bardziej poważnie, ale generalnie dalej znam go, jak własną kieszeń.

— Eh, też chcę takiego faceta — westchnęła ciężko i oparła głowę na moim ramieniu.

— Nawet go nie znasz — zaśmiałem się.

— O tobie mówię. — Zdębiałem.

— Nie wiesz, co mówisz. Uwierz mi, że nie chcesz. — Rozczochrałem jej włosy.

— Jasne, że wiem! Znam cię od sześciu lat, tak? Poza tym, jak o nim mówisz to się tak uśmiechasz… Też bym chciała, żeby ktoś mówił o mnie w ten sposób. Rozstaliście się dziesięć lat temu, a ty wciąż masz w oczach ten błysk, jak patrzysz na jego zdjęcia. Spotkać takiego faceta, to skarb! Na jego miejscu w życiu bym cię w ogóle nie wypuściła! — zapewniała mnie żarliwie. Szczerość w jej oczach była rozbrajająca. Odetchnąłem głęboko i uśmiechnąłem się do niej.

— Dzięki Karola, ale wiesz… To nie jest takie łatwe. Kiedy poznaliśmy się z Tobiaszem, byłem zerem. Sypiałem, z kim i gdzie popadnie, jeżdżąc po kraju, nie wiadomo, po co. Byłem nikim, nie mam pojęcia, co on we mnie zobaczył. Nie policzę, ile razy się z nim kłóciłem, ile razy go wyzwałem i ile razy uderzyłem. Nie pozostawał dłużny. Chyba tylko dlatego przy sobie wytrwaliśmy. Byłem dobrym ziółkiem i nigdy nie sądziłem, że skończę inaczej, jak w rowie. Gdyby nie on, to tak właśnie by było. — Spojrzałem na nią ukradkiem. Wpatrywała się we mnie okrągłymi jak pięciozłotówki oczami. — No, koniec tej szczerości na dziś. Mam jeszcze papiery do przejrzenia i kiedyś muszę się wyspać.

— Naprawdę? — szepnęła cicho.

— Tak, naprawdę. Czasem też potrzebuję snu. — Wyszczerzyłem się.

— Michał! Wiesz, o co mi chodzi! — zdenerwowała się momentalnie. Westchnąłem i spojrzałem jej w oczy.

— Tak, naprawdę. Życie nie jest takie proste, Karolka. Po prostu uznaj to, za dobrą lekcję. Nie skreślaj kogoś zbyt pochopnie. Ale w twoim wypadku, gdyby facet podniósł na ciebie rękę to bym raczej jednak uciekał i zgłaszał sprawę na policję. — Puściłem do niej oczko i podniosłem się przeciągając długo. — Dobranoc. Wyśpij się, bo jutro czeka nas niemała przeprawa.

— Uhm, dobranoc. I dzięki. — Wciąż nie bardzo mogła wyjść z szoku. Cały czas była pewna, że jestem poukładanym chłopcem z dobrego domu, któremu nigdy nie zdarzają się żadne wpadki. Od kiedy się tu przeprowadziłem, faktycznie byłem wyjątkowo grzeczny. Jednak, kiedy przypominałem sobie stare, dobre czasy nie mogłem ulec wrażeniu, że to wszystko, co działo się po naszym rozstaniu, to jakiś głupawy sen i zaraz obudzę się, a Tobiasz będzie leżał obok. Na samą myśl o nim, uśmiechałem się do siebie. Z biegiem lat zaczynałem go coraz bardziej doceniać i coraz częściej śmiać się z tego, co kiedyś oboje wyprawialiśmy. Jak mogliśmy być aż tak głupi? Jednak gdyby nie to wszystko, teraz nie byłoby, czego wspominać, do czego wracać i na czym budować motywacji w ciężkich chwilach. Dopiero teraz, kiedy po tylu latach go zobaczyłem, zdałem sobie sprawę z tego, jak często, mimo wszystko, o nim myślałem. O nim i o wszystkim, co było z nim związane. Czemu przez cały ten czas nie ciągnęła mnie do niego tak silna tęsknota, a teraz, kiedy go zobaczyłem wszystko uderzyło we mnie, jak młot? Kiedy wracałem do tego myślami, przypomniała mi się gula, jaką poczułem w gardle, gdy usłyszałem, że Tobiasz znów jest w szpitalu i czeka na operację, że choroba wróciła… Przez chwilę bałem się, że już zawsze będę żałował, że przez ostatnie dziesięć lat nie przeszło mi przez myśl, żeby tam wrócić. Ale kiedy zobaczyłem te jego piękne, ciemne oczy patrzące się na mnie ze zdziwieniem… Wróciła mi nadzieja na to, że to wszystko może jeszcze nie jest skończone. Może kiedyś znów uda nam się razem zamieszkać? W jednej chwili byłem w stanie porzucić swoje dotychczasowe życie, przeorganizować wszystko i zostawić miejsce, w którym już się zadomowiłem i przyjaciół, których tu mam, tylko po to, by być z nim. Musiałem do reszty zwariować.

Michał
Starania

Następnego ranka, jeszcze przed rozpoczęciem swojej zmiany, poszedłem do gabinetu szefa, żeby dowiedzieć się czy istnieje jakakolwiek realna szansa na to, żebym dostał przeniesienie do innej placówki. Postanowiłem, że jeżeli nie zadziałam od razu, to pewnie nie zrobię tego wcale, tak więc warto próbować. Jeżeli nie będzie takiej opcji, to znajdę jakieś inne rozwiązanie, ale musiałem najpierw zaryzykować. Zapukałem i nie czekając na odpowiedź, wszedłem i usiadłem naprzeciwko Adama. Chwilę patrzyłem na niego, nie mogąc się zdecydować, jak powinienem ten temat w ogóle zacząć, ale w końcu jakoś to poszło. Po chwili wysłuchałem jego litanii o tym, jak to nie powinienem odchodzić i że się na to kompletnie nie zgadza, ale ostatecznie, spojrzał się na mnie poważnie i wyglądał, jakby się poddał, widząc moje zacięcie..

— Myślę, że mogę ci załatwić to przeniesienie, ale muszę znać powód — powiedział w końcu mój szef, odchylając się na krześle.

— Na ile mam być szczery? — Uśmiechnąłem się ironicznie.

— Michał, przestań. Gadaj i tyle.

— Słuchaj, Adam… Powiedzmy, że coś tam zgubiłem.

— To żadna odpowiedź. Jesteśmy dorosłymi facetami, nie raz razem piliśmy i razem pracowaliśmy. Komu, jak komu, ale mi chyba możesz powiedzieć. Coś się stało?

— I tak, i nie. Uprzedzam pytanie, wszystko jest w porządku i zmierza ku lepszemu. Mój były miał nawrót choroby. Guz mózgu. Dlatego tak nagle potrzebowałem wolnego. Jest po operacji, szybko wraca do siebie. Jeszcze czeka go trochę leczenia, ale raczej będzie w porządku. Byliśmy razem dziesięć lat, nie mogę go tak zostawić.

— Tego się nie spodziewałem. — Pochylił się nad biurkiem i oparł brodę na splecionych dłoniach. — Nie ma teraz nikogo, kto mógłby się nim zająć? Nowy partner, rodzina, przyjaciele…?

— Znowu i tak, i nie. Ma kilku przyjaciół, kontakt z kuzynostwem… Ale to wciąż nie to samo. Nawet, jeżeli się tego wyprze, to będzie potrzebował kogoś obok, a nie z doskoku raz w tygodniu.

— Słuchaj, zapytam wprost. Zamierzasz tu kiedykolwiek wracać?

— Raczej nie. Nie wiem, ale wątpię.

— Michał… Ten facet, ten twój były… Jest tego wart? — zapytał poważnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.

— Jest — odpowiedziałem niemal natychmiast.

— Nie jesteś dzieckiem, nie będę prawić ci morałów. Tylko chcę mieć pewność, że wiesz, że rzucasz wszystko, co tu masz i wyjeżdżasz dla kogoś, z kim byłeś dziesięć lat temu.

— Wiem. Słuchaj, lubię tę pracę i będzie mi brakować Was i dzieciaków. Ale wiem, że bez niego, to za miesiąc pójdę do baru, uchleję się, zrobię burdę i będziesz mnie odbierał z komisariatu, jako mój najukochańszy szef i przyjaciel.

— Od kiedy cię znam, to nic takiego nie zrobiłeś.

— Wiem. Od kiedy tu jestem, byłem wyjątkowo poukładanym człowiekiem. Tylko, że trochę późno zdałem sobie sprawę, że cały czas myślałem o nim i bez niego chyba dłużej nie umiem dalej być tak grzeczny. Poza tym, teraz po operacji, jak go siłą nie zaciągnę do łóżka, to za nic nie odpocznie, tylko pobiegnie do pracy i się zajeździ w ciągu tygodnia. Zawsze tak było.

— Siłą do łóżka zaciągniesz? — rzucił Adam z rozbawieniem, unosząc znacząco brwi.

— Bez podtekstów. Wytrzymały jest skurczybyk, ale nikt mi nie zabroni się martwić. Swoje lata ma, mógłby w końcu przestać uprawiać namiętnie pracoholizm w najgorszym do tego momencie.

— Dobra, zgłoś się do mnie za pół godziny, a ci powiem, co z tym przeniesieniem i idź do nowego. tobie się powinien szybko poddać z tym swoim buntowniczym nastawieniem. Cholera, dlatego nie chcę cię oddawać. Dzieciaki cię szanują i czują wobec ciebie respekt, a to pozwala im na to, żeby szybko się przed tobą otworzyć i utrzymuje ich w ryzach.

— Dzięki szefie. — Uśmiechnąłem się i skierowałem się do wyjścia.

— Tak, teraz to „dzięki szefie”, a jak chcesz do kochasia lecieć to „Adam zrób coś” — mruknął tylko za mną.

Czekała mnie ciężka przeprawa, jednak nie był to pierwszy i zapewne również nie ostatni, raz, kiedy do placówki trafiała nowa osoba, która przyzwyczajona była do zupełnie innego życia. Młodzież, która jest do nas przysyłana, w dużej mierze, w ogóle nie chce tu być. Owszem, zdarzają się przypadki, że są wdzięczni za to, że mają dach nad głową, ciepłe posiłki i stałą opiekę, jednak wielu z nich nauczone jest radzić sobie samemu. To naprawdę nie są złe dzieciaki. Po prostu nie miały do tej pory łatwego życia, więc jeżeli nagle zjawia się ktoś, kto wywraca wszystko, co znali, do góry nogami, a do tego próbuje narzucić zasady, do których nigdy wcześniej nie musieli się stosować, normalnym staje się, że się z początku buntują. Na szczęście Arek okazał się być, może nieco wulgarny, ale za to względnie ugodowy, tak więc wystarczyło z nim porozmawiać. Najtrudniejszą rzeczą na początek było zmuszenie go do tej rozmowy, ale gdy już się na nią zgodził, to wszystko poszło gładko. Udało mi się omówić z nim wszystkie zasady, a nawet przekonać go do tego, żeby na niektóre z nich zgodził się od razu. Nie było sensu zarzucać go nagle całym regulaminem. Powoli, krok po kroku, dojdziemy do wszystkiego, ale zdecydowanie lepiej to wyjdzie, gdy postawimy na współpracę niż na stawianie nakazów i zakazów. Gdy skończyliśmy wszystko omawiać, tak jak zostało mi to powiedziane, stawiłem się w gabinecie Adama. Co prawda, rozmowa z chłopakiem zajęła mi nieco ponad godzinę zamiast przewidywanego pół godziny, ale mimo to, pozwoliła mi ona skupić myśli na czymś innym, więc wchodząc ponownie do biura, nie czułem już takiego stresu, jak rano, mimo, że teraz miałem poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.

— I jak? — zapytałem z nadzieją.

— Załatwione. Od przyszłego poniedziałku pracujesz u nich. Wygląda na to, że to twój ostatni tydzień w Warszawie.

— Dzięki. Nie wiem, jak się odwdzięczę. Jak tylko będę mógł, to będę wpadał — odpowiedziałem oszołomiony.

— Jasne — westchnął. — Pusto tu będzie bez ciebie, Stary. Wpadnij kiedyś z tym swoim, żebym wiedział, że naprawdę było warto.

— Dzięki jeszcze raz. Wpaść wpadnę, ale znając jego, to prędzej sam.

— Co, taki odludek? — Mój szef zmarszczył brwi.

— Nie — zaśmiałem się. — Tylko ma podwójny etat i nie wiem, jak uda mi się go wyciągnąć.

— A właściwie to czym się zajmuje? Żebym potem nie musiał słuchać, że go utrzymujesz, bo sprząta gdzieś po firmach wieczorami.

— O nie… — roześmiałem się konkretnie i nie mogłem przez dłuższy czas przestać. — Jest psychologiem, na policji i w sądzie. Także będę bezpieczny — wykrztusiłem w końcu.

— No, no. Obaj panowie z jednej dziedziny.

— On był pierwszy. Studia kończył dobre piętnaście lat temu, a nawet lepiej.

— Jakie to słodkie, poszedłeś w ślady partnera.

— Bujaj się, że tak to ujmę.

— Jak ty się do szefa odnosisz? To, że został ci tydzień to jeszcze nic nie znaczy. — Wyszczerzył się, po czym dodał poważniej. — Słuchaj, w weekend Marcel miał jakiś problem, ale nie chce z nikim rozmawiać. Może tobie się uda, zawsze jakoś bardziej się przy tobie otwierał. Pogadasz z nim?

— Jasne. Już lecę. Myślisz, że powinienem mu powiedzieć o przeniesieniu? W ogóle wszystkim powiedzieć?

— Myślę, że tak. Twoje nagłe zniknięcie to może być dla nich niemały szok. Są z tobą zżyci.

— Dobra, to powiem mu od razu, a potem zajmiemy się resztą. Adam. Jeszcze raz dziękuję. Musiałem to zrobić, wiesz?

— Dobra, dobra. Widzę was tu obu jeszcze w tym roku, nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. A teraz spadaj, mam trochę papierków, a przez ciebie więcej — mówiąc to uśmiechnął się ironicznie, a ja tylko skinąłem głową i poszedłem do pokoju, w którym znajdował się Marcel.

— Cześć Młody, słyszałem, że były jakieś przeboje, jak mnie nie było, co? — zagadnąłem od progu. — Mogę wejść?

— Jasne, wchodź — odburknął tylko.

— No to, co się dzieje?

— Nic. — Szedł w zaparte. Jak zawsze zresztą.

— Marcel, nie ma żadnego „nic”. Zaczynaj od początku.

— Nie, bo się wkurzysz. — Odwrócił wzrok.

— Czy ja się kiedyś na ciebie, chłopie, wkurzyłem? — Uniosłem brwi i spojrzałem na niego pytająco siadając na skraju jego łóżka.

— Tym razem się wkurzysz.

— No to chyba tym bardziej powinienem wiedzieć, co? Im szybciej tym lepiej. — westchnąłem.

— Nie. Nie lubię, jak jesteś zawiedziony. — Wciąż uciekał wzrokiem.

— A będę? — zapytałem łagodnie.

— Będziesz.

— No dobra. — Wypuściłem głośno powietrze i przymknąłem oczy. — No to dawaj, przyjmę to na klatę.

— Bo widzisz, ja… — zawahał się, ale wyraźnie zaczynał pękać. Z nim zawsze trzeba było obchodzić się dość ostrożnie. Łatwo wybuchał i popadał w skrajności. Robił postępy, ale zdarzały mu się jeszcze momenty, kiedy nie panował nad sobą.

— Obiecuję, że nie będę gryzł. — Uśmiechnąłem się ponownie. — No to trzy, dwa, jeden…

Zamiast powiedzieć cokolwiek, ściągnął bluzę. Miał kilka siniaków i wyraźny ślad po igle. Westchnąłem.

— Co to było? — zapytałem.

— Nie wiem… — jęknął tylko w odpowiedzi.

— Marcel, co to było? — powtórzyłem pytanie starając się nie brzmieć zbyt ostro.

— Naprawdę nie wiem, przysięgam… Znaleźli mnie starzy znajomi… W pewnym momencie podali mi to… to coś. Nie pytałem, nie mogłem. Potem niewiele pamiętam. Kilka razy oberwałem od nich, ale po tym nawet nie pamiętam, żeby mnie bolało.

— Dobrze, wierzę Ci. Mówiłeś o tym komuś?

— Nie… — Wciąż nie odważył się spojrzeć w moją stronę.

— Marcel, to ważne. Powinieneś mówić o takich rzeczach od razu — upomniałem go delikatnie. W końcu odwrócił się w moją stronę.

— Czekałem na ciebie. Oni tego nie zrozumieją, tylko ty reagujesz tak, a nie oskarżeniami i krzykiem.

— To wcale nie tak. Wszyscy jesteśmy tu dla was. Nie spróbowałeś nawet, więc nie masz pojęcia, co? Musisz się trochę przełamać, ale warto, naprawdę warto. Zresztą, muszę ci coś ważnego powiedzieć.

— Co? Nie mów, że mnie stąd wyrzucą. Proszę, nie… — Skulił się w sobie.

— Nie, oczywiście, że nie. Skąd taki pomysł? Ale za to ja stąd odchodzę. Od przyszłego poniedziałku będę pracował w ośrodku w Gdańsku.

— Co? Tak daleko? Ale czemu? Czemu cię przenoszą?! To jest niesprawiedliwe! Ja porozmawiam z dyrekcją! Nie mogą ci tego zrobić! Ani tobie, ani nam! — krzyczał coraz bardziej i zerwał się z łóżka z wyraźnym zamiarem natychmiastowego udania się do gabinetu Adama. W ostatniej chwili chwyciłem go mocno na ramiona i przytrzymałem chwilę, po czym podprowadziłem znów do łóżka mówiąc:

— Nie, nie, słuchaj Marcel, to nie tak. Przenoszą mnie na moją prośbę — powiedziałem spokojnie. On wbił jednak we mnie spojrzenie i powiedział zimno.

— Już się nami znudziłeś?

— Nie, Marcel. To nie jest tak. Jakbym mógł się wami znudzić? Co ty za głupoty opowiadasz?

— Przestań pieprzyć, taka jest prawda! — krzyknął odwracając głowę. Musiałem zachować spokój.

— Spójrz na mnie — poprosiłem. Starałem się utrzymywać spokojny ton i nie kontynuowałem, dopóki nie spełnił mojej prośby. — Po pierwsze, uważaj na słownictwo. Po drugie, to nie jest tak. Nie chcę was tu zostawiać i będę za wami tęsknił, ale mam tam kilka niedokończonych spraw, do których chcę wrócić i coś bardzo ważnego do załatwienia.

— Więc wrócisz? — zapytał z nadzieją w głosie.

— Nie wiem. — Pokręciłem głową. — Nie chcę cię okłamywać. Nie mam pojęcia, ale mówiąc szczerze, to nie wydaje mi się, żebym tu wrócił na stałe.

— Dlaczego? — Skulił się w sobie i wtulił twarz w ramiona.

— Wiesz, stamtąd pochodzę…

— Ale teraz mieszkasz tutaj! — przerwał mi gwałtownie, wciąż pozostając w tej samej pozycji.

— To prawda, kilka lat mieszkałem w Warszawie, ale czas bym wrócił tam. Ktoś dla mnie bardzo ważny, z kim byłem związany długie lata, ciężko zachorował. Muszę teraz tam być i się wszystkim zająć. Niestety, nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli.

— Czyli ten ktoś jest ważniejszy od nas? — Ukuło mnie to pytanie. Niestety, musiałem bardzo uważać podczas odpowiedzi.

— To nie tak, że jest ważniejszy, ale czasem trzeba w życiu dokonać ciężkich wyborów. Sam sporo już o tym wiesz. Gdyby nie ta osoba, w ogóle by mnie tu nie było. Nie wiem nawet czy jeszcze chodziłbym po tej ziemi. Przyszedł czas, żeby się odwdzięczyć.

— Będziesz utrzymywał z nami kontakt?

— Nie obiecuję, jak częsty, ale postaram się chociaż maile pisać albo czasem zadzwonić i dopytać co się u was dzieje. tobie pierwszemu mówię, reszta ośrodka dowie się pewnie wieczorkiem. Postarajcie się, żebym za każdym razem słyszał coraz lepsze wieści i żebym był z was dumny, okej? — Uśmiechnąłem się, a on w końcu podniósł na mnie oczy i po chwili skinął głową.

— A teraz, jesteś zawiedziony?

— Trochę jestem. Przede wszystkim tym, że nie powiadomiłeś kogoś od razu. Ukrywanie takich wypadków w niczym ci nie pomoże. Jeżeli chcesz, żeby ci ufali, to musisz sam pokazać, że ufasz. A teraz chodź, zobaczymy, co powie pielęgniarka na twoje siniaki. I chyba wypadałoby badanie krwi zrobić? I przygotuj się na sikanie do kubeczka.

— Ale ja… — jęknął i zrobił umęczoną minę.

— Wiem, że to nie jest przyjemne. Tylko posłuchaj, to, że musisz to robić, to nie jest tak, że cię o coś oskarżamy. Po prostu musimy mieć pewność, co to było i że wszystko z tobą w porządku. Za bardzo się wszyscy martwimy, żeby ot tak odpuszczać.

— Jasne — burknął nieprzekonany, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia. — Naprawdę musisz tam jechać?

— Muszę, klamka zapadła. Nie przejmuj się, przeżyjesz. — Puściłem do niego oczko i zaprowadziłem do gabinetu pielęgniarki.

— Spoko. Tylko naprawdę. Odzywaj się. Zobaczysz, jeszcze będziesz dumny — powiedział z uporem.

— Wiem, że będę. Już jestem. Przynajmniej, jak się w nic nie pakujesz. A teraz nie marudź. Masz kubeczek i idź czynić swoją powinność. — Podałem mu małe plastikowe naczynko i trąciłem go łokciem, a on tylko westchnął i poszedł do toalety.

— Masz na nich dobry wpływ. Słuchają się ciebie, jak ojca, a traktują, jak przyjaciela — stwierdziła Asia, jedna z pielęgniarek.

— Niestety, będą musieli radzić sobie beze mnie. Miej na nich oko Aśka. Na niego szczególnie. Dobry z niego chłopak, tylko trochę trzeba jeszcze mu pomóc. Dobrze by było, gdyby tobie zaufał. Komuś musi. Ja od przyszłego tygodnia przenoszę się do Gdańska.

— Co? Jak to? Zostawiasz nas? — Zrobiła smutną minkę.

— Niestety, czasem tak bywa.

— To z kim ja teraz będę flirtować?

— Hm… Ten dziesięcioletni Adaś wydaje się być chętny — podsunąłem.

— Nie, z tobą było zabawnie. Kurde Michał, no czemu?

— Nie martw się Aśka, znajdzie się zastępstwo. Nie ma ludzi niezastąpionych.

— W Gdańsku też. Mogą kogoś znaleźć.

— To nie tak. To sprawa typowo prywatna. Tobiasz ma nawrót nowotworu, jest po operacji. Dobrze by było, gdybym tam był — rzuciłem, rozcierając kark. Byłem nieco zakłopotany. Asia była kuzynką Kuby, więc sporo wiedziała i nie raz zdążyła nasłuchać się różnych historii o naszych przebojach. Kiedy się o tym dowiedziałem kilka lat temu, sam nie mogłem się nadziwić, jaki ten świat potrafi być mały.

— O matko. Pozdrów go czy coś. Faktycznie, lepiej, żebyś tam był. A tak właściwie, to ty i on znowu…?

— Jeszcze nie, ale nadzieję zawsze trzeba mieć — zaśmiałem się krótko.

— Trzymam kciuki. — Poklepała mnie po ramieniu i wróciła do przygotowań do dalszych badań Marcela.

Tobiasz
Przyznanie

Wciąż leżałem na tej samej sali, usilnie gapiąc się w kalendarz. Przed pójściem do szpitala, wzięcie urlopu wypoczynkowego wydawało mi się genialnym wyjściem, ale teraz nie byłem tego taki pewien. Korzystałem więc z ostatnich chwil spokoju, bo za trzy dni, w czwartek, miałem stawić się w pracy. Coraz częściej łapałem się na tym, że kompletnie nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić. Mimo, iż ominęło mnie wiele komplikacji i możliwych skutków ubocznych, wciąż byłem nieludzko wręcz, zmęczony. Czy tego chciałem, czy nie, musiałem przyznać, że chemia nie działała na mnie szczególnie korzystnie. Wieczny brak siły, przewlekły ból i ciągłe nudności i wymioty, stanowiły stałe części składowe mojego dnia. Mimo, iż ostatnio coraz lepiej się czuję i nie odczuwam już potrzeby zwrócenia całej treści mojego żołądka za każdym razem, gdy tylko coś przełknę, to jednak wciąż towarzyszy mi chroniczne zmęczenie. Przysypiałem nieco, kiedy zawibrował telefon. Sięgnąłem po niego i nie patrząc na ekran, odebrałem połączenie.

— Halo? — wymamrotałem zaspany.

— O kurde, spałeś. Zadzwonię później. — Usłyszałem dobrze znany głos i momentalnie się rozbudziłem.

— Nie, nie. W porządku, tak tylko leżę i kimam z braku konstruktywnego zajęcia.

— Na pewno? To aż do ciebie nie podobne! — zaśmiał się do słuchawki. — Słuchaj, mam do ciebie romans.

— Wal. — Uśmiechnąłem się pod nosem na dźwięk ostatniego słowa.

— Masz wolny kawałek kapany żeby mnie przekimać?

— Jasne! Nawet wolny kawałek łóżka. Do wyboru do koloru. A co? Znowu wpadasz? — Ożywiłem się na samą myśl.

— Tak jakby — powiedział tajemniczo.

— Michał, daj spokój, powiedz, o co chodzi.

— Nie tam, nie marudź. Będę w niedzielę przed południem, pewnie około jedenastej. Pasuje? — zapytał beztrosko, a mi ścisnęło się gardło. Miałem wtedy być na komisariacie i nie wiedziałem, jak mu to powiedzieć. — Jesteś tam?

— Tak, jestem. Słuchaj, w niedzielę rano mam być na komisariacie i pewnie nie wrócę przed pierwszą… — zacząłem ostrożnie.

— Co? Ty sobie chyba jaja robisz! Powinieneś być jeszcze w szpitalu.

— Tym razem poszło dość gładko, więc wypiszą mnie wcześniej…

— Nie ściemniaj. Wypisujesz się sam. Już ja cię znam. Kiedy masz zamiar wrócić do pracy? — Nagle przeszedł na poważny, nieznoszący sprzeciwu ton głosu.

— Michał, ja nie jestem jednym z twoich podopiecznych — zauważyłem, chcąc jakoś go uspokoić.

— Kiedy? — powtórzył twardo, na co westchnąłem.

— Jutro wychodzę, w czwartek idę do pracy. — rzuciłem, czekając na to, co się stanie.

— Jesteś niepoważny. — Nie krzyczał, ale w jego głosie było coś takiego, że przez chwilę ścisnęło mi się serce. — Czemu po takiej operacji szef goni cię od razu do pracy, a ty nie zaoponujesz?

— Tak wyszło… — mruknąłem.

— Coś mi tu śmierdzi. Tobiasz, mów prawdę. — Był wyraźnie zniecierpliwiony.

— Dobra. Miałem zaległy urlop, wziąłem wszystko na raz i nie powiedziałem w pracy o swoim stanie zdrowia. Są przekonani, że byczę się gdzieś i mam w dupie pracę. — Sam zaczynałem się irytować.

— Tobiasz! Ile ty masz lat?! Masz dwa wyjścia albo ty zadzwonisz do szefa, albo ja to zrobię. Masz wziąć normalny urlop zdrowotny i oni muszą wiedzieć, że to coś poważnego. Nie możesz tak robić, do kurwy nędzy, no. — Przy ostatnim zdaniu jęknął. — Martwię się, wiesz?

— Wiem… — mruknąłem przygaszony. Wiedziałem, że miał rację, ale od kiedy byłem sam, nie musiałem aż tak przejmować się tym wszystkim. Lubiłem siedzieć w pracy, z ludźmi, których znałem.

— Zadzwonisz? — zapytał już zupełnie spokojnie.

— Dobrze, zadzwonię — uległem, po czym szybko starałem się zmienić temat. — Czyli mówisz, że przyjeżdżasz w niedzielę? To będę czekał na ciebie z obiadem.

— Odezwę się wieczorkiem i sprawdzę, jak ci poszło. Na obiad prawdopodobnie będzie jeszcze nieco za wcześnie. No, chyba, że będą korki. Zresztą, masz odpoczywać. Jak przyjadę, to coś upichcę.

— Daj spokój. Chociaż tyle mogę zrobić.

— No dobrze, niech ci będzie. I tak cię nie powstrzymam. Lecę dalej do pracy, a ty tam odpoczywaj i nie zapomnij o telefonie do szefa.

— Uhm. To cześć — mruknąłem niewyraźnie i rozłączyłem się. Długo wpatrywałem się w telefon nie bardzo wiedząc, co zrobić. Nie chciałem tam dzwonić, chociaż wiem, że powinienem. Po dłuższej chwili wybrałem numer mojego szefa i zadzwoniłem.

— Słucham? — Usłyszałem w słuchawce już po kilku sygnałach.

— Cześć Bartek, to ja. Masz chwilę? — Poczułem rosnącą gulę w gardle.

— No, akurat mam. Wal szybko.

— Muszę pogadać z tobą o urlopie.

— Niestety, nic ci więcej nie zostało. Potrzebujemy cię, wiesz o tym — rzucił zniecierpliwiony. Prawdopodobnie siedział teraz nad papierami.

— Może być mały problem… Powinienem iść na zdrowotny.

— Matko, gdzieś się wpieprzył? Nie możemy sobie teraz pozwolić na żadne wypadki.

— To nie do końca wypadek… — Wciąż nie mogłem przez to przebrnąć.

— Wykrztusisz to w końcu? Nie mam czasu na zabawy. Poniekąd robię teraz twóją robotę, bo nie ma kto nawet raportów do sądu wysłać. Mów wprost. — Zaczynał się poważnie wkurzać.

— Jestem w szpitalu. Od około dwóch tygodni.

— No to ładnie się załatwiłeś na urlop. Co sobie zrobiłeś? — zaśmiał się ironicznie.

— Nawrót raka, wycinali mi to gówno z mózgu. — Starałem się silić na niedbały ton.

— Co kurwa? — Usłyszałem w słuchawce. — Powtórz to.

— Wycinali mi guza z mózgu. Rak.

— Ja pierdole. Od kiedy wiesz?

— Z miesiąc… Coś koło tego — powiedziałem po chwili wahania.

— Czy ty kurwa myślisz czasami? Po co brałeś ten cholerny urlop?

— Miałem w planach wrócić do roboty i ewentualnie chodzić na naświetlania po pracy.

— Czemu muszę pracować z samymi popaprańcami — westchnął do słuchawki. — Ani mi się waż tu przychodzić. Ile jeszcze potrwa leczenie i to wszystko?

— Nie wiem, ale mówiłeś, że macie dużo roboty, powinienem wrócić. Tylko dostałem dzisiaj porządny opierdol, więc dzwonię się przyznać.

— To zajebiście, jakbyś od razu nie mógł. Tak, czy owak. Nie ma cię tu. Nie chcę cię tu widzieć przez najbliższy miesiąc, a potem zobaczymy. Po czymś takim przez bity rok powinieneś unikać pracy, jak ognia, ale ani my nie możemy sobie na to pozwolić, ani ty nie wytrzymasz tyle w jednym miejscu.

— Możesz podesłać mi coś do przepracowania w domu z dokumentów.

— Nie, kurwa, nie mogę. Potem posądzisz mnie o mobbing. Powiedz mi gdzie leżysz to z kwiatkami przyjdę — dodał ironicznie.

— Miejski, onkologia, ale jutro wychodzę, więc się spóźniłeś — odbiłem piłeczkę.

— Wypuszczają cię czy wychodzisz?

— Wychodzę.

— Czy ciebie ktoś pieprznął w ten głupi łeb?

— Jak mam zalec w łóżku, to wolę we własnym.

— Dobra, nie wnikam, ale masz żyć.

— Żyję, jestem już po operacji, nie jest źle. Ostatnio było gorzej.

— Zabić, to mało.

— Lepiej uważaj na groźby karalne — zażartowałem.

— Ha! Kto, jak kto, ale ja wiem, jak dobrze ukryć zwłoki. Za dużo mam z tym do czynienia — odpowiedział lekkim tonem. — Dobra, ja wracam do roboty, ty wracaj do zdrowia. Zadzwonię za jakiś czas sprawdzić, jak żyjesz.

— Dzięki Bartek. Sorry za kłopot.

— Nawet mnie nie wkurzaj, cześć. — Po tych słowach się rozłączył. Odłożyłem telefon i westchnąłem zrezygnowany. Mam czterdzieści dwa lata, a dalej słucham się Michała jakbym był licealistą. Nie wiem nawet czy powinienem być na siebie zły, czy nie. Wiem, że Michał chciał mojego dobra, a ja chyba zwyczajnie nie miałem nic przeciwko. Tak długo, jak była szansa na to, że będzie od czasu do czasu wpadał, byłem zadowolony. Moje rozmyślania przerwał wchodzący do sali lekarz.

— Wie pan, co, panie Piórecki, wyniki są całkiem dobre, ale przetrzymałbym pana tu jeszcze do piątku minimum. Wygląda na to, że dość to wszystko pana męczy. Co prawda, pański stan się powoli normuje, ale pana kondycja wciąż jest daleka od tego, czego byśmy oczekiwali. Lepiej, żeby nie mieszkał pan teraz sam w takim stanie. W piątek kończymy ostatnią serię radioterapii i wtedy będziemy myśleć, co dalej z tym zrobić. Terapia podtrzymująca już jak najbardziej może zostać przeprowadzona w domu, ale ze wszelkimi prognozami poczekałbym na ostateczne badania, które planujemy na czwartek. — powiedział zmarszczywszy nieco brwi.

— Może i ma pan rację — westchnąłem. — Jeżeli jest taka możliwość, to do piątku w sumie mógłbym przeczekać.

— No proszę, nasz pacjent po tylu latach poszedł po rozum do głowy. Czyżby znowu nie obyło się bez wpływów z zewnątrz?

— Może tak, może nie. — Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami. Bezpośredniość tego lekarza była zaskakująca, ale lubiłem to. Zawsze panowała wokół niego przyjemna atmosfera.

Tobiasz
Dom

W sobotę po południu wreszcie wróciłem do domu. Lekarz był, co prawda, wciąż lekko sceptyczny, ale mimo to, dostałem zezwolenie na opuszczenie szpitala. Ustalony został grafik wizyt, brania leków i kilkanaście razy w ciągu jednej godziny usłyszałem o tym, jak ważny dla mojego stanu zdrowia jest w tej chwili odpoczynek. Coś mi jednak mówiło, że mój lekarz dalej nie dowierzał w to, że spokojnie zalegnę w łóżku lub na kanapie i będę stosował się do wszystkich zaleceń. Wiedziałem jedno. Skoro w ten weekend miał wpaść do mnie Michał, to na pewno nie uda mi się nic konstruktywnego zrobić, bo będzie mnie pilnował na każdym kroku. Nie wiem, na ile zostanie, ale miałem nadzieję, że wystarczająco długo, bym zdążył przekonać go do spania ze mną w łóżku. Chciałem po prostu, chociaż jeszcze jeden raz, zasnąć, mając go obok. Nie byłem tylko pewien czy nie zadziała to w drugą stronę i po tym jednym razie nie będę dalej pragnął tego wszystkiego mocniej. W niedzielę wstałem o ósmej rano i całe przedpołudnie siedziałem, jak na szpilkach. Wysprzątałem każdy zakątek domu i zabrałem się za gotowanie. Długo nie mogłem dojść do tego, co Michał tak naprawdę lubił jeść. Nie mogłem przypomnieć sobie, co by to mogło być. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że zazwyczaj zjadał po prostu wszystko bez wybrzydzania. Nie mając kompletnie pojęcia, co w takim wypadku powinienem zrobić, zabrałem się za domowy sos do spaghetti. Czekałem do ostatniej chwili, ale Michał się nie zjawiał, więc parę minut po dwunastej podłączyłem wszystko i czekałem. Chwilę przed wpół do pierwszej, przed mój dom zajechał samochód i, tak jak podejrzewałem, wygramolił się z niego Michał. Zamiast wejść normalnie do domu, stanął przed drzwiami i nacisnął na dzwonek. Nieco zdziwiony, poszedłem otworzyć.

— Cześć Stary, wypadek był po drodze i korki straszne, więc dość późno jestem. — Machnął mi ręką i ściągnął buty.

— Nic nie szkodzi, właź do kuchni. Obiad gotowy. Może być spaghetti?

— Jeszcze się pytasz? — wyszczerzył się.

— Nie masz żadnych rzeczy? — spojrzałem na niego, mierząc go spojrzeniem. Stał bez żadnej torby, z telefonem i portfelem w kieszeni spodni.

— Wszystko mam w samochodzie, potem wezmę. Nie chce mi się. Zmęczony jestem, jak diabli.

— To siadaj do stołu, już nakładam. Odpoczniesz, a rzeczy wieczorem weźmiesz.

— Jesteś aniołem! — powiedział uśmiechając się, po czym usiadł na krześle i się przeciągnął. Mówiąc szczerze, nie do końca wiedziałem jak się teraz przy nim zachować. Podałem mu więc obiad i nałożyłem sobie drugą porcję siadając naprzeciwko. — Mmm, niebo w gębie.

— Już się tak nie podlizuj. Smacznego — zaśmiałem się, rozluźniając się trochę.

— Dzięki i wzajemnie. Ale serio jest pycha. — Przez cały czas uśmiechał się od ucha do ucha. Nawet kiedy rozsiedliśmy się z kawą w salonie. Po chwili odstawił kubek na stolik i przeciągając się ponownie, rozłożył się na kanapie kładąc mi głowę na kolanach. Nieco mnie to zaskoczyło, jednak nie miałem większego wyjścia. Nie chcąc zrobić mu krzywdy, również odstawiłem kubek na stół. Nie bardzo mając co zrobić z rękoma, jedną oparłem na jego klatce piersiowej, a drugą zacząłem przeczesywać mu włosy. Przymknął oczy i po prostu leżał. Wyglądał na bardzo zadowolonego z obecnego stanu rzeczy, ale przy tym miałem wrażenie, że zaraz po prostu padnie ze zmęczenia.

— Wyglądasz coś niemrawo, możesz się tak przekimać — powiedziałem cicho, nie przerywając zabawy jego włosami. W odpowiedzi zamruczał tylko i po chwili spał jak dziecko. Przypomniało mi się wtedy, że kiedyś to ja spałem w ten sposób na jego kolanach. Ile to już lat minęło od tamtego czasu? Czasem po prostu nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Rozmyślając o tym, sam zasnąłem. Kiedy się ocknąłem było już po siedemnastej. Przespaliśmy tak oboje dobre cztery godziny. Spojrzałem jeszcze raz na mężczyznę leżącego z głową na moich kolanach i uśmiechnąwszy się sam do siebie, pogłaskałem go delikatnie po policzku. To wciąż był on. Nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia, ale wiedziałem, że to nie potrwa długo. Najwyżej kilka dni. Nie mógł przecież od tak rzucić wszystkiego i tu przyjechać, zostać ze mną… Potrząsnąłem go lekko za ramię.

— Wstawaj Michał, noc jest do spania. Już i tak za długo pokimaliśmy.

— Nie bądź świnia, daj jeszcze trochę pospać — mruknął nie otwierając nawet oczu.

— Mowy nie ma. Wstawaj — zakomenderowałem, mimo iż sam miałem ochotę jeszcze trochę zostać w tej pozycji. Znów mruknął niezadowolony, ale wstał i przetarłszy oczy przeciągnął się i spojrzał na mnie z uśmiechem.

— A tak mi było wygodnie.

— Jeszcze będzie kiedyś okazja — pocieszyłem go. — Wyśpisz się potem, chodź weźmiemy twoje rzeczy z auta.

— Ty nigdzie nie idziesz i nie będziesz nic nosił, zrozumiano? — Wycelował we mnie palec. — Masz odpoczywać i wrastać grzecznie w kanapę, ale faktycznie kiedyś muszę chociaż część rzeczy wziąć.

— Chociaż część? To ile ty tego masz? — zaśmiałem się, ale on na chwilę odwrócił wzrok, a potem spojrzał na mnie poważnie.

— Co ty na to, gdybym przekulał się tutaj dopóki nie znajdę jakiegoś mieszkania? — zapytał, a ja poczułem się, jakby piorun we mnie strzelił.

— Jak to „mieszkania”?

— Normalnie. Zgodziłbyś się?

— Najpierw powiedz, o co chodzi, bo zaczynam się martwić. — Zmarszczyłem lekko brwi i przyjrzałem mu się uważnie. Miałem wrażenie, że zaraz mi powie, że wylali go z roboty i opuścił stolicę.

— Musiałeś, co? — Uśmiechnął się i pokręcił głową. — Od jutra pracuję w ośrodku w Gdańsku. Stąd mam dość blisko, nie sądzisz?

— Ale… jak to? — Zamurowało mnie.

— Normalnie. Tak już bywa — rzucił lekko.

— Wylali cię? — zaczynałem się poważnie o niego martwić, ale on tylko wybuchnął śmiechem.

— Dzięki Stary, na ciebie zawsze mogę liczyć. Nie wylali, przeniosłem się do Gdańska. Nasz ośrodek ma też tam swoją filię.

— Czemu? — Nie bardzo rozumiałem, co skłoniło go takiej zmiany po dziesięciu latach mieszkania w stolicy. Praktycznie ułożył tam sobie życie, więc czemu niby teraz miał z niego rezygnować?

— Musisz, nie? — ponownie pokręcił głową. — Muszę mieć cię na oku. Chcę mieć pewność, że za szybko nie wrócisz do pracy. — mówiąc to, puścił do mnie oczko.

— Nie mówisz tego poważnie. To nie może być jedyny powód.

— Mam jeszcze inny. Stęskniłem się. Wystarczy? — westchnął tylko i obdarzył mi tym swoim niewinnym półuśmieszkiem.

— Zdajesz sobie sprawę, że nie pozwolę ci szukać żadnego mieszkania? — zapytałem wprost, czekając na jego reakcję.

— Po cichu na to liczyłem. No, a teraz czas się rozpakować. Czasem dobrze jest wrócić na stare śmieci. — Uśmiechnął się pod nosem i wstał wyciągając kluczyki od auta z kieszeni. — Zaraz wracam.

Michał
Niespodzianki

Od niecałego tygodnia znów mieszkamy razem. Każdego dnia budzę się mając go obok. Każdego kolejnego dnia przekonuję się, że podjąłem słuszną decyzję. Czuję się trochę tak, jakby te dziesięć lat nic między nami nie zmieniło, chociaż fakt faktem, że kiedyś był bardziej czuły. Poza sporadycznymi pocałunkami w przelocie, prawie nie mamy kontaktu fizycznego. Nie mogłem go winić za pewną dozę rezerwy, z jaką mnie traktował. Mimo to, czasem jednak miałem ochotę po prostu zrobić to po staremu. Przyjść i wziąć, co do mnie należy. Nie wiem, czemu, nie miałem na to odwagi. Gdy byłem młodszy byłem znacznie odważniejszy. Teraz może po prostu częściej myślałem nad tym, co robię i nad tego konsekwencjami. Ale szczerze powiedziawszy, jakie mogą być konsekwencje? Tu nic nie ma prawa nie wyjść. Rozmyślając nad tym i uśmiechając się sam do siebie, przeszedłem przez budynek dworca w Gdańsku. Często jeździłem do pracy pociągiem. Przez chwilę wydawało mi się, że w tłumie mignęła mi twarz Marcela, ale wiedziałem, że to nie jest możliwe. Chyba faktycznie tęskniłem za tymi dzieciakami bardziej niż przypuszczałem.

— Myślałem, że cię jednak nie znajdę. — Usłyszałem nagle za plecami znajomy głos i poczułem szarpnięcie za rękę. Odwróciłem się i oniemiałem. To faktycznie był Marcel.

— Co ty tu robisz? — Tylko tyle udało mi się wykrztusić.

— Ja tam bez ciebie nie wyrobię! Wszystko jest jakoś inaczej. Nie wytrzymam tam sam. Myślałem, że może ucieszysz się na mój widok… I słyszałem, że lubisz chłopców, to może…

— Czekaj, czekaj, czekaj. Stop. Chodź, usiądziemy gdzieś i wtedy wszystko mi powiesz powoli — powiedziałem szybko i rozejrzałem się za najbliższą wolną ławką, po czym, gdy tylko taką znalazłem, pociągnąłem go za sobą w jej stronę.

— Powoli i od początku, co ty tu robisz Marcel? — powiedziałem najspokojniej, jak umiałem.

— Jak tam nie ma ciebie, to nie ma sensu tam zostawać — mruknął nie patrząc na mnie.

— Coś mi tu śmierdzi. Co się stało? — zapytałem poważnie.

— Znowu mnie znaleźli. Chciałem im uciec, ale nie dałem rady… Jak wróciłem do ośrodka to nikt nie chciał nawet słuchać, co mam do powiedzenia. Oskarżyli mnie i tyle. Z góry byłem na przegranej pozycji! — Zaczął się nakręcać.

— Stój, stój, stój. — Próbowałem go trochę przyhamować.

— Nie wierzysz mi! Nawet ty! — krzyknął i wstał. Pociągnąłem go za rękę sadzając go z powrotem.

— Tego nie powiedziałem. Mów powoli i nie nakręcaj się tak.

— Wsiadłem w pociąg i jestem. Słyszałem plotę, że lubisz chłopców, więc gdyby to była prawda…

— Czekaj Marcel… — Miałem mętlik w głowie. — Powiedz mi czy ja cię kiedyś skrzywdziłem? Mam na myśli, czy kiedykolwiek zachowałem się wobec ciebie niejednoznacznie, jakbym próbował ci dać coś do zrozumienia?

— Nie. — Pokręcił głową. Wypuściłem głośno wstrzymane wcześniej powietrze. Przez chwilę bałem się, że po drodze zrobiłem coś bardzo niewłaściwego. — Ja po prostu pomyślałem, że może kiedyś mi się uda… — Tu przerwał i spojrzał w bok. Pierwszy raz widziałem go tak speszonego.

— Wybacz Marcel, ale powinieneś wiedzieć, że poza tym, że byłeś moim podopiecznym traktuję cię, jak przyjaciela. Tylko i aż, jak przyjaciela.

— Wiem… Ja tylko… Nie ważne.

— Ważne. Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku.

— Tak. To nie tak, że na ciebie poleciałem — mówiąc to skrzywił się nieznacznie, jakby ta myśl nie należała do najprzyjemniejszych, po czym obrzucił mnie spojrzeniem i wzruszył ramionami. — Po prostu nie miałbym nic przeciwko. — Po tych słowach odetchnąłem z ulgą. Chciałem już odpowiedzieć, kiedy poczułem, że wibruje mi telefon w kieszeni. Wyciągnąłem go i spojrzałem na ekran. Dzwonił Tobiasz.

— Przepraszam, muszę to odebrać.

— Nie ma sprawy, nie musisz przepraszać.

— Muszę. Rozmawiam teraz z tobą. To się nazywa kultura. — Wyszczerzyłem się. — Ale to może być ważne. — On tylko skinął głową, a ja odebrałem połączenie.

— Cześć Michał. — Usłyszałem w słuchawce.

— Cześć, wszystko w porządku? — zapytałem od razu.

— Jasne, że tak. Tylko dzwonię, żeby ci powiedzieć, żebyś na mnie nie czekał. Pewnie już wracasz, co?

— Nie, właściwie to jeszcze nie. Mam coś do załatwienia i nie wiem ile mi zejdzie. A czemu miałbym nie czekać? Coś nie tak?

— Nie, ale obsuwa jest dość spora i powinienem być w połowie badań, a jeszcze nawet nie wszedłem, więc wiesz, jak to jest… Trochę mi zejdzie, a wiem, że jesteś przewrażliwiony, więc lepiej uprzedzić.

— Nie jestem… Zadzwoń, jak będziesz kończył, to może akurat podejdę i wrócimy razem. Kupić ci coś po drodze?

— Skoro już pytasz, to możesz zajść po jakieś dobre ciacho. Mam ochotę na coś słodkiego.

— Dobrze słyszeć, że twój apetyt wraca na miejsce. Dobra, to trzymaj się, pa.

— No, pa. Dzięki. — Po tych słowach się rozłączył, a ja uśmiechnąłem się do siebie i schowałem znowu telefon do kieszeni. Zauważyłem, że Marcel przygląda mi się uważnie.

— Masz kogoś? — zapytał.

— Tak, mam. Myślę, że można tak powiedzieć.

— Szybko. Nie wiedziałem, że jesteś puszczalski.

— Po pierwsze, już ci mówiłem, żebyś uważał na słowa. Po drugie, nie jestem puszczalski. Mój partner czekał na mnie ostatnie dziesięć lat. To jednak dość długo — powiedziałem z kpiącym uśmieszkiem.

— Więc jednak lubisz chłopców — odbił piłeczkę.

— Przestań to w końcu powtarzać. To brzmi, jakbym był pedofilem. Jestem gejem, jeżeli o to ci chodzi. A teraz powiedz mi, nikt nie wie, że tu jesteś, prawda? — W odpowiedzi tylko pokręcił głową. — Tak myślałem. — westchnąłem. — Chodź. Niedaleko jest gdańska placówka. Jak tam dojdziemy, zadzwonię do Warszawy.

— Ale… — zaczął, ale przerwałem u szybko.

— Żadnych „ale” Marcel. To nie podlega dyskusji — powiedziałem stanowczo. Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem, a wyglądał, jakby właśnie szedł na skazanie. Kiedy przedstawiłem dyrektorce ośrodka sytuację, zostawiła nas na chwilę samych w jednym z pokoi, tak, abyśmy mogli spokojnie wykonać telefon. Usiadłem obok chłopaka, który wciąż unikał mojego spojrzenia, jak zarazy i wybrałem numer Adama.

— Halo? — Usłyszałem w słuchawce zdenerwowany głos.

— Cześć Adam, to ja.

— Michał, wiem, że miałem przesłać brakujące dokumenty, ale nie teraz. Marcel zniknął, wszyscy go szukają. Cholera, ostatnio niepotrzebnie na niego krzyczałem.

— Owszem, niepotrzebnie. Teraz za to się uspokój. Marcel jest tutaj, siedzi obok. Weź trzy głębokie wdechy i daję ci go do telefonu — mówiąc to wyciągnąłem komórkę w stronę chłopaka. Gdyby spojrzenie mogło zabić, padłbym teraz trupem. Wiedział jednak, że nie ma wyjścia, więc wziął ode mnie aparat i przyłożył do ucha.

— Halo — mruknął tylko.

— Marcel, Matko Boska. — Usłyszałem zdenerwowany głos Adama. Nawet siedząc obok słyszałem wyraźnie jego słowa. — Wszyscy cię szukają. Nawet Ci, którzy mają dzisiaj wolne, biegają po Warszawie i sprawdzają wszystkie zakątki.

— Przepraszam. — Znów tylko mruknął niewyraźnie.

— Najważniejsze, że znalazłeś się cały i zdrowy. Załatwię ci jakoś tę noc w Gdańsku i jutro rano wsiadasz w pociąg powrotny.

— Nigdzie nie wracam! — Marcel zerwał się z krzesła krzycząc do słuchawki. — Nie chcę tam być! Nie szukajcie mnie, bo i tak drugi raz już nie znajdziecie!

— Marcel! — Jak się okazało powiedziałem to równo z Adamem. Chłopak na chwilę przygasł, ale wciąż stał spięty z mocno zaciśniętymi wargami. Wziąłem z jego ręki telefon i poprosiłem, by został chwilę w pokoju, sam zaś wyszedłem na korytarz.

— Halo? Adam?

— Jestem. Michał, on musi tu wrócić. Było południe, jak zorientowaliśmy się, że zniknął. Od tamtej pory go szukamy. Myślałem, że zawału dostanę.

— Adam, słuchaj… — zacząłem, zastanawiając się przez chwilę czy na pewno wiem, co mówię. — Może jednak powinien tu zostać?

— Co ty mówisz? — oburzył się mój były szef.

— Wiem, że uleganie takim zachciankom jest niewychowawcze, ale to mu może dobrze zrobić. Jeżeli zaciągniemy go na siłę do Warszawy, to ucieknie znowu. Nie ważne, jak dobrze będziecie go pilnowali. Znam to z autopsji, w jego wieku szlajałem się sam po Polsce w tę i wewtę. Poza tym, jego, tak zwani, znajomi go znaleźli w Warszawie, więc to wróży same kłopoty. Tu będzie odcięty od tego półświatka, od narkotyków i przemocy. Powinno mu to wyjść na dobre.

— Możliwe, że masz rację. Nie wiem, jak to rozegrać.

— Ja też nie. Nie może pomyśleć, że jest bezkarny, ale jeżeli faktycznie chce się od tego wszystkiego odciąć i wyjść na prostą, to może to być jego szansa.

— Wiesz co, wybacz Stary, ale zrobimy to tak: ja załatwię przeniesienie, a ty pogadaj z nim tak, żeby nie myślał, że to nagroda za ucieczkę.

— Okej. Powiedzmy, że dajemy mu okres próbny. Trzy miesiące na to, żeby nam pokazał, że mu zależy.

— I to jest myśl! Trochę źle czuję się szantażując szesnastolatka, ale cóż…

— Dobra, teraz sobie już daruj. Idę z nim pogadać. Cześć.

— Cześć, dzięki za telefon. — Zaraz po tym usłyszałem tylko dźwięk zakończonego połączenia. Wsunąłem telefon do kieszeni spodni i poszedłem do pokoju, w którym znajdował się chłopak. Siedział na krześle z wyczekującą miną. Usiadłem obok niego.

— Dzisiaj mamy piątek… — Spojrzałem na kalendarz. — Pojutrze jedziemy do Warszawy.

— Wiedziałem! — Zerwał się z zamiarem opuszczenia pomieszczenia, ale szybko zareagowałem.

— Siadaj, nie skończyłem mówić — powiedziałem stanowczo. Zazwyczaj to wystarczało. Miałem nadzieję, że tym razem również wystarczy. Tylko tego mi teraz brakowało, żeby zacząć się z nim szarpać. Na szczęście usiadł posłusznie, ale było widać, że jest wściekły. — Popatrz na mnie. — Dopóki nie wykonał mojego polecenia, milczałem. — Pojedziemy obaj do Warszawy. Być może we trójkę, to się jeszcze zobaczy. Weźmiesz wszystkie swoje rzeczy, bo nie wierzę, że zmieściłeś wszystko do tej jednej małej torby. Co ważniejsze, przeprosisz wszystkich, za swoje zachowanie, bo to było po prostu głupie. Zrozumiano?

— Tak… To znaczy… Mogę zostać?

— Ciągle powtarzasz, że chcesz się zmienić, że to twoi znajomi cię wciąż w coś wplątują. Zobaczymy, jak sobie poradzisz ze wszystkim, kiedy nie będziesz miał ich obok. Masz trzymiesięczny okres próbny. Potem zobaczymy czy było warto. Jeżeli nic się nie zmieni, Adam zajmie się tobą znacznie lepiej. Jeżeli zobaczymy poprawę, to znaczy, że środowisko ci służy i zostajesz tutaj. Tak wygląda sytuacja.

— Dziękuję — powiedział cicho odwróciwszy wzrok.

— To nie tylko moja zasługa. Adam jest szefem ośrodka i to on będzie wszystko załatwiał. Mam nadzieję, że zrobisz wszystko, jak należy w niedzielę.

— Tak! Na pewno! — zapewnił żarliwie, znów zwracając się do mnie.

— No, oby, młody, oby. — Uśmiechnąłem się. — Pogadam z dyrektorką też. Dostaniesz dzisiaj pewnie coś przejściowego, a jutro przeniosą cię do stałego pokoju. W niedzielę rano wyjedziemy samochodem, to będzie znacznie wygodniejsze. Być może zabierze się z nami mój partner. Wtedy pozwiedzamy chwilę Warszawę i na wieczór wrócimy.

— Michał… Dziękuję. Naprawdę dziękuję.

— Nie dziękuj, tylko nie zmarnuj tego. Nigdy nie jest za późno.

— Gdybyś we mnie nie wierzył, to już dawno skończyłbym gdzieś w rowie. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę — mruknął tylko. Dokładnie znałem to uczucie.

— Wiesz… Kiedyś ktoś pomógł mi, a ja w ten sposób spłacam dług. Tak długo, jak mogę w czymś pomóc… Po prostu zrób kiedyś to samo, dla kogoś innego.

— A co ty z tego będziesz miał? — zapytał, wyraźnie nie rozumiejąc mojej koncepcji. Zaśmiałem się krótko i poklepałem go po ramieniu.

— Marcel, mi już w tym życiu nic nie potrzeba. Jeśli kiedyś uda ci się pomóc komuś, kto będzie tego potrzebował, ja będę się cieszył, bo to będzie oznaczało, że mój wysiłek nie poszedł na marne. — On skinął tylko na to głową, a ja zastanawiałem się czy naprawdę zrozumiał, o co mi chodzi.

Tobiasz nie zadzwonił, więc wracałem do domu, zaszedłszy po drodze do piekarni po jabłecznik. Było to jedyne ciasto, którego na pewno nigdy by nie odmówił. W gruncie rzeczy, cieszyłem się, że zapytał mnie o coś słodkiego, bo mimo, iż od ostatnich naświetlań minęło trochę czasu, raczej kiepsko było u niego z apetytem i nierzadko musiałem go pilnować, żeby w ogóle coś zjadł. Na szczęście zazwyczaj grzecznie współpracował, chociaż bywały dni, że musiałem niemal siłą wmuszać w niego jakieś lekkostrawne jedzenie. Tak więc ochota na słodkie, zapowiadała poprawę. Muszę przyznać, że byłem, mimo wszystko, w wyjątkowo dobrym humorze. Kiedy wreszcie dostałem od niego telefon informujący mnie, że właśnie skończył wszystkie badania i może w końcu zbierać się do domu, ja właśnie wchodziłem do kuchni, więc umówiliśmy się, że dotrze tu sam. Pojechał samochodem, czemu oczywiście byłem przeciwny, więc nie zajmie mu to dłużej niż dwadzieścia minut. Pospieszyłem się i zawczasu wyłożyłem ciasto na talerzyki, wynosząc je do salonu i wsypałem do kubków kawę, żeby zalać ją od razu, jak tylko Tobiasz pojawi się przed domem. Gdy wszedł, wyglądał na zmęczonego, ale mimo to uśmiech nie schodził mu z twarzy.

— I jak było? — zagadnąłem.

— W porządku. Tylko czuję się, jakby ktoś mnie traktorem przejechał.

— I właśnie dlatego byłem za tym, żebyś nie prowadził po badaniach samochodu. No dobra, to leć do salonu, ja już zalewam kawę i idę do ciebie. Ciasto stoi na stole. — Uśmiechnąłem się i pocałowałem go krótko.

— Jesteś cudowny. Jak ja funkcjonowałem, jak ciebie tu nie było? — Odwzajemnił uśmiech.

— Nie wiem. Czasem też się nad tym zastanawiam. Idź siadaj. Już też idę — mówiąc to zgarnąłem z blatu kawy i podreptałem zaraz za nim do salonu. Rozsiedliśmy się na kanapie i obaj odetchnęliśmy z ulgą. Ostatnio, gdy tak robiliśmy, stanowiło to naszą formę odpoczynku od codzienności. Siadaliśmy na kanapie z czymś do picia i po prostu rozmawialiśmy długie godziny, zapominając o całym świecie. Byliśmy wtedy tylko my. Zacząłem bardzo doceniać te momenty. Mieliśmy wtedy trochę czasu tylko dla siebie. Nie nadrobimy tego, co minęło bezpowrotnie, kiedy byliśmy osobno, ale zawsze możemy wypełnić te luki, jak najlepiej potrafimy. Opowiedziałem mu o tym, co się działo dzisiejszego dnia w ośrodku, zmierzając powoli ku tematowi Marcela. W końcu nakreśliłem mu z grubsza, jak wygląda sytuacja i zmierzałem ostrożnie do jednego.

— To co, pojedziesz z nami do Warszawy? Wszyscy moi znajomi chcą cię poznać, a szef twierdzi, że jeżeli nie przyprowadzę cię w ciągu roku to cofa przeniesienie, bo nie byłeś tego wart — zakończyłem.

— W sumie to, czemu nie? Chciałbym poznać ludzi, z którymi przez tyle lat współpracowałeś. Może dowiem się o tobie czegoś ciekawego? — Uśmiechnął się do mnie, unosząc brew.

— Lepiej nie. Ale dzięki, że chcesz jechać. — Pochyliłem się nad nim i znów go pocałowałem. Miał to być krótki, niewinny buziak, ale, dla odmiany, on nieco go przeciągnął. — A teraz zdejmuj koszulkę i kładź się na brzuchu.

— Masz ochotę na seks? — rzucił rozbawiony.

— Szczerze mówiąc, to mam. — Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. — Ale nie miałbym sumienia męczyć cię bardziej. — Po tych słowach zrobił to, o co go prosiłem, ale zaraz potem odwrócił się i oparłszy głowę na ręce, zmierzył mnie spojrzeniem.

— Michał… Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, z jednej rzeczy… — zaczął powoli.

— Tak, tak, rozstaliśmy się dawno temu i w ogóle. — Starałem się jakoś załagodzić temat i obrócić to w żart, choć miałem wrażenie, że może być już za późno. Wydawało mi się, że zaraz powie, że przecież nie jesteśmy już razem. Mimo kilku buziaków tu i tam, temat naszego związku wciąż się nie pojawił. Teoretycznie nie byliśmy w żaden sposób związani ze sobą.

— Nie o to mi chodziło, chociaż to też… Po dziesięciu latach jestem wyposzczony, odzwyczajony, a ty dalej pociągasz mnie tak samo, jak wtedy. To jest to, co chciałem powiedzieć. — Jego spojrzenie stało się jakby cieplejsze i wciąż się na mnie patrzał, a mnie kompletnie zamurowało. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Nie wiem, kiedy straciłem moją dawną pewność siebie. Pochyliłem się nad nim i pocałowałem go znowu. Po dłuższej chwili, z trudem się od niego oderwałem.

— Rozumiem, że podzielasz moje zdanie — mruknął zadowolony, kładąc się wygodnie.

— Tym razem nie będzie seksu — westchnąłem. — Ale obiecuję, że też będzie przyjemnie. Co powiesz, na dobry masaż?

— Dawno temu powinienem był cię tu zamknąć i przywiązać do kaloryfera. — Wyglądał na zadowolonego. — Ale chyba nie chcę wiedzieć, gdzie się tego nauczyłeś i gdzie ćwiczyłeś.

— A co? Zazdrosny? — zaśmiałem się. — Nie martw się, kiedyś coś nam strzeliło do głowy i zapisaliśmy się z moją współlokatorką na kurs. Oczywiście ja jestem bardziej przebiegły, więc znacznie częściej wykorzystywałem to, że ona posiada taką umiejętność.

— Jak ma na imię?

— Moja była współlokatorka? Karolina. Poznasz ją w niedzielę.

— Na pewno nie Karol? — zapytał podejrzliwie, na co ja na chwilę przestałem go masować.

— Tobiasz, od kiedy ty się zrobiłeś taki zaborczy?

— Straciłem dziesięć długich lat, nie chcę by ktoś mi cię sprzątnął sprzed nosa — wymamrotał. Zabrzmiał przez chwilę, jak naburmuszony mały chłopiec, więc zaśmiałem się krótko i wróciłem do masażu.

— Nie martw się. Rzuciłem dla ciebie pracę, współlokatorkę, znajomych i dzieciaki z ośrodka i przeprowadziłem się ot tak tutaj. To chyba o czymś świadczy, co?

— Masz rację, przepraszam. Kiedy mam ciebie obok, to znów zachowuję się jak gówniarz i nic nie mogę na to poradzić.

— Wybaczone. Ja pod tym względem chyba nie jestem lepszy.

— Kocham cię. — Usłyszałem nagle. Miałem nadzieję, że nie liczył na to, że słysząc to po tak długiej przerwie, będę go zwyczajnie masował dalej. Pochyliłem się nad nim i zacząłem go całować. Niemal od razu odwrócił do się mnie i podniósł do siadu. Mogłem znów poczuć jego ciepłą dłoń na moim policzku.

— Ja ciebie też, Tobi — wyszeptałem, gdy tylko oderwałem swoje wargi od jego ust. On za to zaczął schodzić pocałunkami niżej, wzdłuż szyi. — Tobiasz, miało nie być seksu — jęknąłem.

— Ale ja przecież nie mówię, że będzie. — zamruczał tylko, wcałowując się w moje ramię.

— To czemu robisz wszystko, żebym się podniecił?

— Bo lubię na ciebie wtedy patrzeć. Zawsze lubiłem…

— Stary zbereźnik… — zamruczałem, ale po chwili, z wielkim trudem, oderwałem się od niego. — Jak nie przestaniesz, to cię wezmę tu i teraz, a masz odpoczywać. Jeszcze za wcześnie na takie zabawy.

— No dobra, już dobra… — mruknął niezadowolony. Siedzieliśmy i patrzyliśmy się na siebie, starając się uspokoić.

— Tobiasz, dlaczego myśmy się w ogóle rozstali? — zapytałem, żeby odciągnąć myśli na inny tor, a on tylko zmarszczył brwi patrząc na mnie dziwnie. — Bo mówiąc szczerze, myślałem nad tym i nie mam pojęcia.. — Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak to brzmi. Myślałem, że zaraz zacznie zarzucać mnie licznymi powodami rozpadu tego związku, ale on tylko przygryzł wargę i westchnął.

— Jesteśmy w kropce. Też się nad tym zastanawiałem i też nic nie wymyśliłem. Jakim cudem, po tym, co przeszliśmy udało nam się skończyć ten związek? Jak teraz o tym myślę, to musiałaby być jakaś apokalipsa, ale ja nic takiego nie pamiętam.

— No właśnie — mruknąłem. Spojrzeliśmy się po sobie i wybuchliśmy śmiechem.

— No to wszystko jasne…

Michał
Miasto

W niedzielę rano zapakowaliśmy się do samochodu, wciąż jeszcze nieco śpiący, bo było zaledwie kilka minut po godzinie szóstej jak wyjechaliśmy spod ośrodka. Marcel przysypiał na tylnym siedzeniu, a Tobiasz obok mnie. W radiu leciała cicha muzyka, tylko wzmagając senny nastrój.

— Michaś, obudź mnie tak za dwie godzinki, to cię zmienię, okej? — Usłyszałem tylko. Zerknąłem w jego stronę, ale wciąż siedział z zamkniętymi oczami. Pogłaskałem go przelotnie po kolanie.

— Śpij, Tobi. Za dwie godziny to ja już będę w pełni rozbudzony i nie ma sensu, żebyś mnie wtedy zmieniał. — W odpowiedzi na moje słowa mruknął tylko coś niewyraźnie i przysnął. Obydwoje wyglądali uroczo śpiąc w najlepsze. Większość drogi upłynęła więc w ciszy i odgłosach cichego pochrapywania. Pierwszy obudził się Tobiasz, mniej więcej w połowie trasy. Zdecydowaliśmy wtedy podskoczyć na szybko do któregoś z barów, które są co rozmieszczone co jakiś czas wzdłuż autostrady. Obudziliśmy Marcela i wygramoliliśmy się z auta. Wpół do dwunastej dotarliśmy pod ośrodek. Zostawiłem Marcela pod drzwiami gabinetu Adama licząc na to, że zrobi, co trzeba, a sam pociągnąłem Tobiasza w stronę piętra, na którym były pokoje starszych chłopaków, mając nadzieję, że zastanę tam Karolinę. Zamiast Karoliny czekał tam jednak mały Adaś i rozglądał się wokoło. Gdy tylko mnie zobaczył podbiegł do mnie krzycząc.

— Wujek Michał! Wróciłeś?! — Po czym przylgnął do mnie i uścisnął mnie mocno. Jak na swój wiek był wysoki. Odwzajemniłem uścisk i pogłaskałem go po blond czuprynie.

— Niestety nie, Adaś. Jestem tu tylko na chwilkę. Powiedz mi lepiej, co robisz na piętrze u starszaków, co? — Spojrzałem na niego podejrzliwie.

— Wujek Maciej kazał mi tu na siebie czekać. Powiedział, że ma dla mnie jakąś specjalną misję!

— Misję mówisz? A co to jest za misja?

— Nie wiem, nie chciał mi nic powiedzieć! — Wydął usta i przez chwilę się naburmuszył. — Ale mówił, że to jest baaaardzo ważne!

— To poczekaj, zaraz sprawdzę, co ten wujek Maciek takiego wymyślił — powiedziałem odsuwając się od niego na chwilę i idąc w stronę, z której dojrzałem rudą burzę loków drugiego wychowawcy.

— Cześć Maćko! Czemu Adaś tu na ciebie czeka? — zapytałem od razu. Mój znajomy spojrzał na mnie ze zdziwieniem i uścisnął mi rękę.

— Co ty tu robisz? Już z powrotem?

— Nie, nie. My po rzeczy Marcela. Nawywijał chłopak, ale może mu to na dobre wyjdzie.

— Ah, no tak. Wiesz, przywieźli tu kilka dni temu brata Adasia. Nie chce z nikim rozmawiać, nikogo do siebie nie dopuszcza… Pomyśleliśmy, że może Mały jakoś go przekona do tego miejsca.

— A pytaliście się go czy w ogóle chce się widzieć z bratem? Wiesz, ja rozumiem, że Adaś widzi w nim bohatera i często o nim mówi… Ale od jego strony to może wyglądać inaczej…

— Nie pytaliśmy, nikt nie może do niego dotrzeć. Chyba już każdy próbował.

— Daj mi dziesięć minut, podaj numer pokoju i zagadaj jakoś Adasia. A ten przystojniak, tam obok, co go teraz Mały zagaduje, to powód mojego przeniesienia. Nie wymagluj go za bardzo.

— Jasne, zapamiętam. Wiktor jest w trzysta sześć.

— Dzięki, już lecę — powiedziałem tylko i podszedłem do wskazanych drzwi. Zapukałem, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. Wszedłem i zapytałem spokojnie.

— Mogę? — Niestety nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. Usiadłem więc na krześle obok chłopaka i zagadnąłem.

— Cześć Wiktor, jak się czujesz? — Zapytany tylko spojrzał na mnie wściekle i wysyczał.

— Wal się, nie znam cię.

— Jestem Michał. Do zeszłego tygodnia pracowałem w tym ośrodku.

— A co, wyjebali cię? — zaśmiał się mierząc mnie spojrzeniem.

— Nie, przeniosłem się do Gdańska, do podobnego ośrodka. Słyszałem, że nie bardzo chcesz z kimkolwiek rozmawiać.

— Więc czego się wpierdalasz, jak wiesz? — warknął w odpowiedzi.

— Słuchaj, nie jestem tu po to, żeby zrobić ci na złość, a po to, żeby ci pomóc.

— Nie potrzebuję pomocy — powiedział i odwrócił się do mnie tyłem.

— Chciałbym cię zapytać, o twojego młodszego brata. — Na te słowa poderwał się jak oparzony i widocznie szykował się, by mnie uderzyć.

— Odpieprzcie się od niego! Zostawcie go w spokoju! Jak się dowiem, że mu coś zrobiliście…! — krzyczał tylko i wycelował we mnie pięścią. W ostatnich chwili udało mi się go powstrzymać, złapać i posadzić na kanapie. Wciąż przytrzymując szarpiącego się chłopaka, kontynuowałem najspokojniej, jak umiałem.

— Adasiowi nie dzieje się żadna krzywda, uspokój się.

— Skąd wiesz, jak on się nazywa?! — Wciąż nie chciał się opanować.

— Jest u nas od roku. Szukaliśmy cię przez ten cały czas, bo Mały bardzo za tobą tęskni. — Po tych słowach Wiktor przestał się szarpać i spojrzał na mnie zrezygnowany.

— Nie powinno go tu być — powiedział cicho. — On powinien mieć normalny dom i rodzinę.

— Ty jesteś jego rodziną. Jesteś jego superbohaterem. Wiesz, ile opowieści o tobie się nasłuchaliśmy?

— Adaś zawsze miał bujną wyobraźnię. — Wciąż mówił cicho unikając mojego spojrzenia.

— Posłuchaj, Maciej, jeden z pracowników ośrodka, czeka z Małym na korytarzu. Powiedział mu, że prawdopodobnie będzie miał dla niego ważną, tajną misję, ale najpierw musimy się ciebie zapytać o zdanie. Jeżeli chcesz go zobaczyć to może tu wejść w każdej chwili.

— Nie wiem… Nie powinien mnie tu widzieć, może gdyby zapomniał to kiedyś udałoby mu się… — zaczął, ale przerwałem mu stanowczo.

— On nie chce zapomnieć. Nie niszcz mu wizerunku jego bohatera. Adaś cię podziwia i często pyta o to czy cię nie widzieliśmy. Wątpię, by kiedykolwiek zapomniał. To zresztą nie jest żadne wyjście. To jak, zawołać ich?

— Dzięki — rzucił cicho Wiktor i skinął głową, na co wychyliłem się za drzwi i skinąłem na Macieja. Ten zaś powiedział kilka słów do stojącego przy nim chłopca i oboje z poważnymi minami ruszyli w moją stronę. Adaś szedł dumnie wyprężony i wyglądał rozbrajająco uroczo, kiedy próbował zachować pełną powagę. Kiedy stanęli przed drzwiami chłopiec zasalutował i spojrzał na mnie pytając.

— Kapitanie, jaka jest moja misja? — Widząc to, musiałem bardzo się pilnować, żeby tylko nie parsknąć śmiechem.

— Adamie, musisz bardzo pilnie z kimś porozmawiać. Rzekłbym, że to sprawa życia, lub śmierci! — Starałem wczuć się w rolę, chociaż mina Macieja, który był niemalże bliski zadławienia się własnym śmiechem, niestety mi nie pomagała.

— Tak jest! — zakrzyknął Adaś i wszedł do pomieszczenia. Przez chwilę stał jak wryty, a potem podbiegł do brata rzucając mu się na szyję. — Wiktor! Tak tęskniłem.

— Ja też, ty mój tajny agencie. Misja zakończona sukcesem — powiedział tylko przytulając chłopca. Dałbym sobie rękę uciąć, że w kącikach jego oczu dostrzegłem zalążki łez.

— Zostawimy was na jakąś chwilę, chłopcy — rzuciłem tylko zamykając za sobą drzwi i zwracając się w stronę dawnego kolegi z pracy. — No, Maciek, dalej już sobie poradzisz. Ja idę biorę Tobiasza pod pachę i lecę sprawdzić czy Adam nie zjadł jeszcze Marcela. Albo nie daj Boże, odwrotnie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.77
drukowana A5
za 48.71