Moim Najbliższym
Pierwszy wschód słońca
Ten oszust uciekł z więzienia! — wykrzyknął Kobul do
ucha swojej żony, która wzdrygnęła się na samą myśl
o byłym wspólniku męża.
— Widziałem przez okno! Idzie do nas…
Nie dokończył zdania, gdy rozległ się przeraźliwy łomot
do drzwi.
— Potrzebuję pieniędzy i noclegu — powiedział uciekający
Więzień.
— Nie licz na mnie, nie jestem ci już nic winny — odparł
Kobul i zatrzasnął drzwi.
Więzień odczuwał przeraźliwy głód i zmęczenie, nie miał
grosza przy duszy i nie mógł liczyć na pomoc byłego wspólnika.
Znalazł się na ulicy, która pod wieczór coraz bardziej
pustoszała. Tylko na rogu, przy starej bramie kamienicy
siedziała dziewczynka sprzedająca obrazy. Więzień naliczył ich
dziesięć. Zdecydowany był ukraść ze dwa, aby zaoferować je
w znanej sobie karczmie za nocleg i strawę. Podszedł bliżej
aby przyjrzeć się obrazom, uważał się bowiem za konesera
sztuki. Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało. Ubrana
była w brązową, płócienną sukienkę i przybrudzony płaszczyk
w kolorze burego różu, który zarzuciła niezdarnie na
ramiona. Wsunęła pośpiesznie przechodzone, zmarszczone
buciki pamiętające jeszcze zimno marmurowych schodów
prowadzących do sierocińca.
— To twoje dzieła? — zapytał Więzień.
— Tak — odpowiedziała dziewczynka.
— Masz talent. Dlaczego malujesz tylko wschody i zachody
słońca?
— Maluję tylko zachody. Nie potrafisz odróżnić wschodu
słońca od zachodu?
— Nie jestem artystą — Więzień zachwiał się na nogach.
— Wyglądasz marnie — zauważyła Dziewczynka. — Dam ci
trzy obrazy, sprzedaj je i kup sobie coś do jedzenia.
Więzień zdziwił się ogromnie
— Wszystkim rozdajesz swoje obrazy? To twój zarobek.
Nie szanujesz pieniędzy.
— Szanuję ludzi — odpowiedziała.
— Jesteś bardzo rezolutna — powiedział Więzień i zdał sobie
sprawę z niegodziwości własnych zamiarów, których na
szczęście nie musiał już realizować.
— Masz rodzinę? Ktoś przyjdzie po ciebie? — zapytał.
— Mieszkałam w sierocińcu, zachorowałam i postanowiono
oddać mnie do domu umierających, więc weszłam do
pierwszego lepszego statku i przypłynęłam.
— Hm… ja również uciekłem… — Więzień ugryzł się w język.
Przez warstwy zmęczenia przebijało się uczucie smutku
z powodu sytuacji Dziewczynki, szybko jednak powstrzymał
je, przecież w jego przypadku litość nie mogła zaistnieć. Zbyt
dużo zła mu wyrządzono, zbyt dużo zła uczynił ludziom,
aby teraz litować się nad jedną słabą istotą. Poczuł jednak
wdzięczność za okazanie mu serca.
— A ty masz gdzie spać?
— Tak — odpowiedziała.
— Dlaczego malujesz tylko zachody słońca?
— Bo życie jest pełne smutku — odparła dziewczynka.
— Nie ma w nim nic stałego i wszyscy odchodzą, jak słońca
chylące się ku zachodowi.
Więzień posmutniał, bez słowa zabrał trzy podarowane
mu obrazy i skierował kroki w stronę znajomej karczmy.
Spalony słońcem starzec wynurzył się z uliczki kuśtykając
w stronę kwietniowego sadu. Więzień dostrzegł w nim
podobieństwo do zmarłego ojca, który odszedł, gdy Więzień
był w wieku Dziewczynki. Przypomniał sobie wycieczki do
przydomowego ogrodu, gdzie spacerowali wczesną wiosną.
Ojciec brał go w ramiona i sadzał na kwitnących jabłoniach,
mawiał: Śmiej się śmiej, życie jest silniejsze i głębsze od
ludzkiej rozpaczy…
Po zjedzeniu porządnej kolacji Więzień udał się na spoczynek.
Nie mógł jednak zmrużyć oka, jego myśli krążyły
wokół smutku Dziewczynki, wspomnień zmarłego ojca
i wyobrażenia matki, której nigdy nie poznał. Rankiem
nogi same zaprowadziły go do Starego Teatru, w którym
tego dnia odbywało się przedstawienie muzyczne. Udało
mu się tanio wypożyczyć strój Niedźwiedzia — jedyny wolny.
Przebrał się i pobiegł w kierunku ulicy, na której spotkał
Dziewczynkę. Siedziała w tym samym miejscu pogrążona
w myślach. Więzień w przebraniu Niedźwiedzia opowiadał
kawały, zabawne historie, poruszał się tak niezdarnie
jak bohaterowie pierwszych niemych filmów,
rozsławianych teraz w całym mieście,
ubrani w eleganckie garnitury i krawaty.
Potykał się goniąc ptaki, uczył oswajać gołębie i wypowiadać
życzenia nad strumieniem fontanny, kupił jej nawet dużego
lizaka w kształcie serca. Radość dziewczynki wciąż jednak
zdawała się być przytłumiona istnieniem rozwijającej się
choroby. Wieczorem wyciągnął z kieszeni szerokich spodni
dwa bilety na przedstawienie muzyczne — ku ogromnej radości
dziewczynki! Dwa miejsca i to w pierwszym rzędzie!
Od kiedy przypłynęła do miasta jeszcze mocniej pokochała
nuty ulicznych grajków, rozbrzmiewające wśród stukotu
końskich kopyt, zmęczonych butów i szumu gołębich skrzydeł
podrywających się do lotu.
— Teatr zawsze był moim marzeniem i wyobrażeniem lepszego
życia — powiedział Więzień. — Dlatego chciałem zostać
aktorem.
W jej codzienności bramą do takiego lepszego, barwniejszego
świata zawsze była muzyka. To ona przenosiła ją
z szarych pejzaży sierocińca do tych bardziej kolorowych,
przepełnionych senną obecnością kogoś lub czegoś bliskiego,
niewytłumaczalnego, stawała się wypełnieniem pustej
przestrzeni. Często późną nocą oczy Dziewczynki zastygały
w bezruchu przysłonięte szklaną nutą dźwięków dochodzących
z ulicy — przyglądały się niewidzialnym obrazom skrywanych
marzeń, pragnień i smutku, który rankiem pozostawiał
rozwiany ślad obecności.
— Czy Niedźwiedzie też bywają smutne? — zapytała
Dziewczynka po skończonym przedstawieniu.
— Czasami… ale ty byłaś dzisiaj wesoła, prawda?
— Tak — odpowiedziała. — Dlatego dziękuję ci i proszę
abyś przyjął ode mnie te trzy obrazy.
Więzień nie chciał przyjąć prezentu. Cena, którą uzyskał
za trzy poprzednie płótna była pokaźna. Przychylna mu
właścicielka karczmy, wrażliwa na dzieła sztuki otwierała nowy
bar, który zamierzała gustownie udekorować. Zauważył, że
Dziewczynka posmutniała przez jego odmowę, więc przyjął
trzy kolejne zachody słońca.
— Przyjdziesz jutro? — spytała.
— Oczywiście, przyjdę już o wschodzie słońca. — Poczuł się
przecież zobowiązany.
Następnego dnia Więzień postanowił zabrać Dziewczynkę
na przejażdżkę, ale karety miejskie były zbyt drogie. Znalazł
więc Gospodarza mieszkającego za miastem i w zamian za
niewielką sumę zaproponował wypożyczenie od niego starej,
łagodnej Szkapy, która wiernie służyła przez wszystkie
lata swojego życia. Gospodarz obierał właśnie strączki fasoli,
ale nie przerywając pracy, ucieszył się na widok dziwnych
gości.
— Koń stoi w stodole, przygotowany — powiedział. — Tylko
ostrożnie, to moja jedyna Klacz.
Zmarszczył brwi.
— Nie chciałbyś jej sprzedać?
— Nigdy, to moja jedyna Klacz.
— Długo jest u ciebie? — zapytał Więzień
— Od źrebaka, kupiłem ją po śmierci syna. Teraz ona jest
staruszką, jak i ja. Zleciało to życie, sobota, niedziela, sobota,
niedziela, siejemy, zbieramy… Mam już siedemdziesiąt
lat. Razem o wschodzie słońca wychodzimy w pole, pracujemy
do późnego popołudnia, nawet wspólnie jemy obiad
i kolację — uśmiechnął się Gospodarz, odsłaniając tylko kilka
zniszczonych zębów. — Tak wygląda całe nasze życie… No,
idźcie już. Tylko ostrożnie…
Więzień wsadził Dziewczynkę na grzbiet Klaczy, która
była najwyraźniej zadowolona z odwiedzin. Ruszyli drogą
do pobliskiej wsi.
— Trudne jest życie Gospodarza — powiedział Więzień.
— Chciałabym takie mieć.
— Dlaczego? — Więzień nie mógł wyjść ze zdumienia.
Dziewczynka nie odpowiedziała. Po powrocie do miasta
spytała:
— Przyjdziesz jutro?
— Tak — odpowiedział Więzień.
Mijały tygodnie. Pewnego dnia Więzień powiedział:
— Proszę cię, abyś już wróciła do sierocińca. Zrobisz to dla
mnie? — Dobrze, choć bardzo tego nie chcę. Wolałabym zostać
z tobą.
— Czy możesz to dla mnie zrobić?
— Tak, właściwie czuję się już lepiej i tęsknię za moimi
przyjaciółmi. Chciałabym jednak przed wyjazdem dowiedzieć
się, kim naprawdę jesteś.
— Jestem Więźniem, który opuścił samowolnie mury
niewoli, tym któremu podarowałaś trzy obrazy — po czym
Więzień zrzucił maskę Niedźwiedzia. — Wiesz, te obrazy…
— To nie ma już dla mnie żadnego znaczenia — przerwała.
— Chciałabym podarować ci na pożegnanie swój nowy
obraz.