E-book
7.35
drukowana A5
59.38
Alia Res

Bezpłatny fragment - Alia Res

Część Pierwsza

Objętość:
302 str.
ISBN:
978-83-8104-123-2
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 59.38

Rozdział I

Hamburgowi dziesiątego wieku naszej ery daleko było jeszcze do przepychu baroku czy choćby gwarności późnego średniowiecza. Ot, niewielkie miasto jak każde inne na końcu cywilizowanego świata. Dalej na Północy żyli półdzicy Skandynawowie z Danii, Norwegii i Szwecji a na wschodzie rozciągała się na poły pogańska Słowiańszczyzna, podzielona na rozliczne plemiona i słaba z powodu głęboko zakorzenionej demokracji, towarzyszącej wybieraniu przywódców. Samo miasto Hamburg, w większości zbudowane z gliny, drewna i kamienia, przedstawiało sobą obraz nierównych rzędów dachów zwieńczonych krzywymi kominami lub zastępującymi je dziurami w powale, upstrzonymi kałużami błotnistymi zaułkami i niestarannie wybrukowanymi głównymi alejami. Powietrze też do najświeższych nie należało, lecz każde zachodnioeuropejskie miasto było mniejszą lub większą kloaką i nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi. I w takim to właśnie Hamburgu, pod osłoną nocy, na piętrze jednego z nielicznych w pełni murowanych domów pojawił się cień. Poprzedzała go sugestia światła z uchylonej lekko okiennicy, chwilę później zaś ów cień zszedł niezgrabnie po zwisającej z okna linie z prześcieradeł i stanął na chodniku. Przynajmniej taki miał zamiar, bo niecałe półtora metra nad ziemią improwizowana lina postanowiła spektakularnie odmówić współpracy, wybitnie przyśpieszając kontakt właściciela z gruntem.

Jeżeli opisać postać, która z impetem postawiła swoje stopy na miejskim bruku, przede wszystkim rzuca się na język słowo: chudy. Lecz nie chodzi o chudość zaliczaną do niedowagi, tylko o brak kilku solidnych posiłków, co — podobnie jak jakość powietrza w mieście — nie odstawało od standardów epoki. Szczegóły stroju zakrywała postrzępiona na krawędziach opończa do kostek i zarzucony na głowę kaptur.

Uporawszy się wreszcie z zadaniem wyjścia z budynku inaczej niż drzwiami, postać ta bezgłośnie ruszyła ku murom miejskim, by wraz ze światłem dnia stanąć w bramie koszar.


W tym samym czasie pewien młodzieniec z jednej z najbogatszych rodzin w mieście nadawał ton zabawie w gospodzie. Ton polegał na brzdękaniu miedziakami o kontuar przy zamawianiu kolejnych dzbanów wina i podłego piwa, choć po tej ilości alkoholu właściwie każde smakuje już tak samo. W pewnym momencie obok do baru dosiadł się będący tu cały wieczór człowiek w żołnierskim wamsie proponujący niewielki zakład.

Takim propozycjom się nie odmawia.

A raczej odmawia, ale żadna ofiara libacji alkoholowej nie zdaje sobie z tego sprawy.


Do samego miasta zbliżała się też karawana z Niderlandów z urobkiem z tamtejszych kopalń oraz bogato zdobionymi przedmiotami użytkowymi, takimi jak na przykład chodaki czy haftowane koszule.

Każdy z kupców oprócz ładunku na jednym z pięciu wozów posiadał obszerną torbę podróżną po części wypełnioną resztkami strawy, a po części dodatkowym towarem do upłynnienia, dlatego wyróżniał się wśród nich młody człowiek posiadający za cały bagaż jedynie niewielki tobołek prowiantu, swoją odzież i długi nóż.


Oberża powoli się wyludniała.

— Całkiem zacny wynik — centurion oparł łokieć na barze, kontemplując puste dzbany zajmujące większość powierzchni płaskich w otoczeniu chłopaka — ale gotów jestem założyć się o podwójny dzisiejszy rachunek, że mnie nie przepijesz.

Młodzieniec zmierzył rozmówcę lekko tracącym przytomność wzrokiem.

— Ja mam nie dać rady? Czemu niby tak ma być, legionisto?

— Nie jestem już legionistą — wskazał na dystynkcje wytłoczone na naramienniku wetkniętym niedbale za pas spinający wams — a nie dasz rady z tej prostej przyczyny, że jestem w tym o niebo lepszy.

— Taaak? — chłopak spojrzał na stopień żołnierza — Dopraaawdy jesteście lepsi centor… cetnar… cenzor… szefie?

— Doprawdy — lekko uśmiechnął się setnik — w istocie w tym fachu jestem lepszy. Gdyś dopiero tu wchodził ja już kończyłem dość… burzliwą dysputę z tamtymi oto jegomościami — wskazał na pochrapujące pod ławą w kącie ciała — a teraz siedzę tutaj i każde słowo pozostaje mi posłuszne. Samo twoje przybycie było mi darem niebios, bo z żołdu wypłacić bym się nie zdołał za tak udany wieczór.

— Noo, dobrze — młodzieniec się lekko zakołysał — tylko o co chodzi, bo pamięć już zawodzić mi zaczyna?

Oficer nadal nie tracił humoru.

— Zakład jest prosty — rozłożył ręce — jeżeli wypijemy tyle samo wina, to rankiem płacimy równo każdy swoją część i rozstajemy się w zgodzie, jeżeli ty wypijesz więcej, to rano płacę wszystko. Ale jeżeli ja wypiję więcej, to płacisz, dajmy na to trzy ćwierci rachunku i składasz staranny i wyraźny krzyżyk na kawałku kartki. Zrozumiałeś? I jak cię zwą, bo lubię wiedzieć, z kim przechylam kubek.

— Michael — przedstawił się młodzian — mieszkam przy bramie północnej.

— Centurion Felix z miasta Augsburg, Dwunasty Legion — uścisnęli sobie dłonie.

— A jak niby chcesz zapłacić, skoro nie masz pieniędzy? — zainteresował się młody człowiek.

Felix wzruszył ramionami.

— Karczmarz mnie zna, więc bez przeszkód udzieli kredytu albo zapłacę choćby z funduszu werbunkowego… — ostatnie słowo wymawiał coraz ciszej, ale całe szczęście Michael nie zwrócił na te słowa najmniejszej uwagi starając się ściągnąć na siebie wzrok barmana — poza tym chyba nie myślisz, że zostanę tu z pełnym rachunkiem?

— To akurat jest już przesądzone — Michael pstryknął palcami — dwa dzbany najmocniejszego trunku z waszej piwnicy!


Na polach okalających miasto tuż przed świtem młody wieśniak Hans ruszył z ojcem w pole. Mimo wciąż trwającej zimy odwilż pozwoliła na przyśpieszenie rozpoczęcia wczesnych prac w polu. Jakże on ich nie znosił, rok w rok to samo, orka, siew, przepędzanie bydła, żniwa, sianokosy, nawożenie, orka i tak w koło Macieju, ze sporadycznym przepędzaniem ptactwa z pola i skazaną na porażkę walką ze szkodnikami. Za każdym razem, gdy podnosił głowę znad pola, Hans patrzył z utęsknieniem na mury Hamburga, gdzie pomiędzy blankami połyskiwały nieliczne metalowe hełmy strażników z miejskiego garnizonu. Młody wieśniak od dawna chciał wstąpić do legionów, ale jedno wspomnienie tego pomysłu w rodzinnej chacie wywołało trwającą całą zimę awanturę.

Dziś o brzasku w końcu nadarzyła się okazja by ruszyć do miasta bez kurateli apodyktycznego ojca.

Jeden z oddalających się podróżnych z Zachodu zgubił na trakcie dziwny oręż w formie długiego noża.


W szarówce przedświtu cień, który uprzednio opadł z elewacji budynku i wiadomo było, że jest chudy okazał się być zadbanym młodym człowiekiem śpiesznie podążającym w kierunku wschodniej bramy, gdzie mieściły się władze garnizonowe i prowadzono nabory do legionów Odrodzonego Cesarstwa Rzymskiego. Nagle z zaułka po prawej dało się usłyszeć coraz głośniejszy tupot, a na młodzieńca wpadł dużo od niego niższy chłopak w zbliżonym wieku.

— Z drogi, młokosie! — chciał zepchnąć nieoczekiwaną przeszkodę, lecz tamten zaparł się z zaskakującą, biorąc pod uwagę jego gabaryty, siłą, w związku z czym obaj przewrócili się na drogę.

— Z drogi, mówię! — wysapał niski napastnik — bo zaraz mnie dorwą!

Ledwo zdążył to powiedzieć, gdy ponowny narastający tupot — tym razem kilku par — butów zdradził przybycie goniących zbiega członków straży miejskiej miasta Hamburga.

— No i co, Karl? — zapytał ich dowódca — W końcu trafiła kosa na kamień? — gestem wskazał swoim ludziom uciekiniera i przeniósł wzrok na drugiego młodzieńca — A kimże ty jesteś, u diabła?

— Wołają mnie Dagobert. A tamten to kto, bo nie miałem okazji wypytać?

— To — strażnik pokraśniał z dumy — największy spośród drobnych złodziejaszków w całym szacownym Hamburgu, a dziś jego kariera zakończy się na szafocie, gdzie jego miejsce. Osiem miesięcy polowań, sześć razy wywinął nam się w ostatniej chwili, a teraz dzięki waszej nieoczekiwanej pomocy już nam się nie wymknie! — zakończył triumfalnie.

Dagobert otrzepał ubranie i spojrzał na nagle zaniepokojonego swoim losem Karla.

„Z wyglądu nie jest starszy ode mnie”, pomyślał, „I bić się umie. Aż szkoda takiego wieszać”.

— Chwileczkę, panie tesserarius — Dago podniósł rękę — schwytaliście go na drodze do koszar, a dziś jest dzień zaciągu. Jak dobrze wiecie, rozporządzeniem jego królewskiej mości Ottona każdy człowiek, który nie jest ścigany prawem za najgorsze zbrodnie ma prawo wstąpić do Legionów, co zmaże jego winy. A to oznacza, że ten oto Karl ma pełne prawo udać się do koszar i nic mu nie możecie zrobić.

Dagobert mówił to wszystko jednym tchem, wprawiając w osłupienie strażników i aresztowanego człowieka, z tym że ten ostatni z każdym słowem wyglądał inaczej, jakby walczyły w nim myśli o służbie z wizją stryczka.

— Dlatego też — ciągnął po zaczerpnięciu oddechu — ten złodziejaszek ma prawo zwolnienia z wymierzenia kary w zamian za wstąpienie do legionów, a że sam zmierzam w tamtym kierunku i udowodniłem już że bić się potrafię, mogę odprowadzić go tam, gdzie jego miejsce. — na zakończenie mimochodem sparodiował słowa dowódcy warty.

Strażnikowi pomysł ten wyraźnie się nie podobał.

— Akurat jak mieliśmy powiesić tego łapserdaka — westchnął, lecz naraz odzyskał rezon — a skąd możecie wiedzieć, młokosie, o prawie wydanym przez Ottona? Nie wymyśliliście go czasem? I co jeżeli Karl wam ucieknie?

— Jeżeli uważacie, panie tesserarius — Dago starannie wymówił stopień swojego rozmówcy — że wymyśliłem sobie edykt królewski, to macie obowiązek odstawić mnie na posterunek do waszego dowódcy, który potwierdzi lub zaprzeczy moim słowom. Jeżeli potwierdzi, to niebawem pozbawicie nas swojego towarzystwa, ponieważ miejscem dla tych, co bronią prawa a go nie znają jest cytadela w Kolonii — na samą nazwę ponurej katowni zdegradowanych legionistów i strażników na patrol padł blady strach — A co do próby ucieczki, to samo zatrzymanie tego człowieka było moim dziełem czym wy nie mogliście się pochwalić ostatnie osiem miesięcy.

Dowódca skinął swoim podwładnym, by uwolnili Karla i odwrócił się od rozmówcy.

— Po południu poślę pachołka żeby sprawdził, czy jesteście w koszarach — rzucił przez ramię i odszedł.

Niski chłopak nie mógł wydusić słowa.

— Nic się nie stało — stwierdził Dago — Następnym razem nie daj się złapać. — powiedział i ruszył przed siebie.

— Czekaj! — wykrztusił w końcu Karl — Miałeś zabrać mnie do koszar!

Dago pozwolił się dogonić.

— To czy tam pójdziesz zależy tylko od ciebie i nie mam na to najmniejszego wpływu. Możesz wrócić do dawnego życia albo lepiej, uciec z miasta.

— Już i tak właściwie nie mam wyboru — ruszył obok swojego wybawcy — Jak ktoś ucieknie przed powieszeniem do legionów, a potem ucieknie przed podpisaniem Zobowiązania to i tak go wieszają, tylko dla odmiany jako dezertera i zdrajcę.

— W takim razie chodźmy zanim się spóźnimy.


Karawana z Niderlandów zatrzymała się przed bramą miasta czekając na jej otwarcie, dzięki czemu Hans mógł w końcu dogonić potencjalnego właściciela noża.

— Przepraszam — zaczął — czy ktoś z was nie zgubił… — zająknął się, nie wiedząc czy ktokolwiek z karawany go rozumie.

Odpowiedział mu podobny głos, lecz z naleciałościami obcego akcentu.

— Do diabła! Gdzie jest mój nóż?

Po czym przez tłumek przecisnął się młody cudzoziemiec.

— Tutaj — Hans podał zgubę właścicielowi i szybko cofnął kilka kroków.

— Czekaj — obcy złapał go za rękę, czego skutkiem było wywrócenie się obydwu na pylistą drogę i nieodłączny w takiej chwili śmiech zebranych.

Gdy wreszcie wstali, młody Niderlandczyk dokończył myśl.

— Chciałem ci podziękować — powiedział wreszcie — ten nóż wiele dla mnie znaczył i to właściwie przez niego dziś tu trafiłem.

Hans spojrzał na zwrócone ostrze i dostrzegł coś więcej: na prostokątnym, niewielkim jelcu ponad rękojeścią widać było zatarte litery SPQR. Co prawda jako chłop nie miał pojęcia co oznaczają, lecz wybity nad nimi orzeł mimo upływu lat robił nadal imponujące wrażenie.

— Też bym tak chciał… — westchnął Hans.

— W takim razie chodź ze mną — cudzoziemiec wskazał na otwieraną właśnie bramę — Rzut kamieniem stąd jest punkt werbunkowy.


Przed siedzibą zakładu Dziewiątego Legionu stała już niewielka grupka młodych ludzi o różnej posturze, był też jeden dość otyły, paru długowłosych, zupełnie przypadkowa zbieranina. Na czele grupki stał werbownik w stopniu optiona, a za nim porządku pilnowało dwóch legionistów.

Nagle w perspektywie ulicy pojawiło się trzech radośnie pogwizdujących żołnierzy niosący na ramionach duże tobołki, które po pokonaniu dystansu okazały się być odurzonymi alkoholem ludźmi.

— Niech mnie powieszą i z pętlą szubieniczną zakopią — powiedział w zadumie option na widok kolegi — Felix, przecież nie prowadzisz u nas werbunku?

— Może i nie — zrzucił bezwładne ciało na miękki kawałek podłoża — ale ci trzej jeszcze w czasie rozmowy ze mną podpisali swoje Zobowiązania, a honor wojskowy zabrania porzucenia w potrzebie towarzyszy broni. Gdyby nie przechodzący w pobliżu dwaj legioniści — pożegnał się z nimi skinięciem głową — to musiałbym kuriera popchnąć z prośbą o posiłki. A co tu tak dużo tej hołoty — zdziwił się na widok potencjalnych rekrutów — nagle wszyscy chcą służyć Ojczyźnie? W takim tempie niedługo zabraknie Ojczyzny do służenia.


Na dziedzińcu koszar cesarskich w Hamburgu słonecznie i ciepło rozpoczął się ostatni dzień kalendarzowej zimy. Wśród zgromadzonych na zbiórce rot dało się jednak zauważyć pewną subtelną zmianę, a mianowicie w miejscu zarezerwowanym zwykle dla wiecznie zepsutego wozu pocztowego stała garstka młodych ludzi mocno niepewnych swojego losu. Niepewność tą starali się maskować wyrazem twarzy, lecz myśli o pozostawionej przeszłości oraz co bardziej krwawe przebłyski ich potencjalnie przyszłego rzemiosła dawały zgoła odmienny skutek — nie dość, że nerwowo przestępowali z nogi na nogę, to jeszcze sprawiali wrażenie osób, którym zaszkodził jakiś nieludzki eksperyment kulinarny. Dlatego też prefekt Hermann von Essen, wysoki i dość barczysty, powoli siwiejący jegomość, najpierw przeprowadził zwykły apel poranny, a dopiero potem skierował krok w stronę poborowych i ze zwykłym dla siebie uśmieszkiem omiótł ich wzrokiem.

Po czym wziął się pod boki.

I tylko westchnął.

„Boże, czy ja też na początku wyglądałem tak beznadziejnie?” — zapytał się w duchu. A powiedział — Witajcie w koszarach najlepszej z jednostek jego królewskiej mości Ottona III! Znani jesteśmy pod wieloma nazwami, pewnie nieraz słyszeliście o Zabijakach, Mordercach, Zakapiorach albo po prostu o Dziewiątym Legionie. Wielu z was w ogóle by tu nie było, gdyby nie ten legion, a jeżeli nie wierzycie, zapytajcie wasze matki, bando obszarpańców! Nie wyglądacie na żołnierzy, nie stoicie jak żołnierze, pewnie głosem żołnierskim też nie możecie się pochwalić, nie jest tak?

Odpowiedziała mu głucha cisza.

Von Essen obejrzał się na resztę żołnierzy.

— Ci młodzi nie wyglądają na żołnierzy, no nie?

Odpowiedział mu grom potężnych głosów:

— NIE, PANIE PREFEKCIE!

Wystraszone ptaki poderwały się nagle do lotu, a z okalających koszary budynków dało się usłyszeć płacz dzieci.

Jeden z rekrutów stracił przytomność.

Komendant skinął głową dwóm legionistom, którzy ponieśli zemdlonego rekruta w trzewia budynku.

— No dobrze, spróbujemy jeszcze raz. Możecie się pochwalić donośnym głosem?

— Tak jest, panie setniku!

Von Essen pokręcił głową.

— Oj, nie będzie lekko, oj, nie będzie… Może coś mi chociaż zaśpiewacie?

W tym momencie z szeregu odezwał się zaskakująco wysoki głos.

— Christ ist erstanden…

— To my mamy i kastrata w tym burdelu?! A na przyszłość, chłopcze… — zawahał się — …miejmy nadzieję… jedna rada: na takie pytania nie spodziewam się odpowiedzi. Czy to jasne?

— Tak jest, panie prefekcie!!!

Prefekt podszedł do jednego, dość wrednie wyglądającego legionisty i szepnął mu coś na ucho. Ten ruszył w kierunku rekrutów, a mijając ich nagle kopnął jednego z całej siły między nogi. Rekrut nie zdążył krzyknąć natychmiast mdlejąc z bólu, a wraz z nim na ziemię osunęło się dwóch następnych. Komendant rozmasował palcami nasadę nosa i skinął legionistom w stronę poniewierających się poborowych. Podniósłszy w końcu głowę powiedział:

— Miało być nie za mocno, durniu, chciałem tylko sprawdzić, czy coś tam mają nie pozbawiając ich tego przy okazji!

Na placu boju pozostało już tylko ośmiu rekrutów. Zaskakująco mało, zważywszy fakt, że bramę koszar przekroczyło dwudziestu, a do zabudowań w celach sanitarnych przeniesiono — do tej pory — raptem czterech. Rozwiązaniem zagadki była otwarta na oścież brama, zza której słychać było cichnący w oddali tupot.

Teraz dopiero von Essen przyjrzał im się uważniej. Trzeci z lewej nie mógł się pochwalić wzrostem, ale najwyraźniej w zbyt młodym wieku zdał sobie z tego sprawę, bo mimo wzrostu dziesięciolatka muskulaturą niewiele ustępował starym legionistom. Twarz też nosiła ślady niejednej bójki, a spojrzenie tworzyło barierę między jego właścicielem a resztą świata. Zdecydowanie trudne dzieciństwo. Czwarty z prawej jest jego całkowitym zaprzeczeniem — wysoki, zadbany, widać że z dobrego domu, lekko cherlawy, ciekawe co na pomysł służby powiedzieli jego rodzice. O ile w ogóle o tym wiedzą. Drugi, trzeci i ostatni lekko się chybotali i pewnie jeszcze nie kojarzyli, gdzie są i co się dzieje („Może to i lepiej dla nich” — jak to pomyślał von Essen). Teraz stali w nierównym szeregu nie pisnąwszy ani słowa, mimo że różniło ich wszystko, a w przypadku sąsiada z lewej tego wysokiego zapewne nawet kraj pochodzenia. Von Essen podejrzewał, że ten obcy pochodzi z którejś z zachodnich krain. Francja, Walonia, inny obszar Niderlandów może. Zaiste, dziwne bywają koleje losu.

— Skoro jesteście już zdecydowani na służbę — zaczął — to wypadałoby mi się przedstawić. Nazywam się Hermann von Essen, jestem prefektem IX Legionu i od tej pory wasze życie zależy ode mnie. — za plecami rekrutów zatrzeszczała zamykana brama — dziś nie interesują mnie wasze imiona, pochodzenie ani powody dla którego porzuciliście ciepłą pierzynę dla zawszonego koca na przegniłym sienniku i nie życzę wam teraz zmieniać zdania. — przerwał na moment, po czym podjął wątek — Co prawda jestem przeciwnikiem kary śmierci, ale wytyczne Akwizgranu są pod tym względem jednoznaczne — wskazał kciukiem na szubienicę za swoimi plecami, na której wisiały gnijące powoli zwłoki z przewieszoną przez szyję tabliczką z wypalonym jednym słowem: DEZERTER. — Co się zaś tyczy samowolnych wypadów z koszar, za pierwszym razem przymykam oko, ale za kolejnym rosną szanse, że zastąpicie naszego byłego kolegę na szafocie. Czy to jasne?

— Tak jest, panie prefekcie!!!!!

Von Essen tym razem nie skomentował.


Podobne sceny miały miejsce we wszystkich zakątkach Niemiec.

A pobór nigdy nie wróży dobrze na przyszłość, zwłaszcza gdy w ustach werbowników pojawiają się takie słowa jak „chwała” czy „fortuna” w towarzystwie takich jak „obowiązek”, „honor” czy też „zaszczyty”. Rzadziej zdarzają się bardziej poetyckie („powinność”) bo nawet jeżeli dany werbownik je zna, to i tak nie znają ich jego słuchacze.

W każdym razie zanosi się na wojnę inną niż zwykle.

Bo też nikt między Renem a Łabą żadnej wojny nie planował.


Apel poranny przebiegł właściwie bez dalszych zakłóceń, za wyjątkiem niewielkiego karambolu wywołanego rozkazem „w prawo zwrot!”.

W czasach, w których używanie łyżki właściwym końcem świadczy o wybitnym i błyskotliwym intelekcie nie należy od oderwanych od pługa młodziaków wymagać znajomości koncepcji „lewej” i „prawej”, dlatego setnik posłużył się sprawdzoną metodą — kazał dziesiętnikowi przywiązać wiecheć słomy do lewej nogi każdego z rekrutów, a siana — do prawej.

Na komendę „w siano zwrot!” rozkaz wykonano płynnie i bez zbędnych kolizji.

Poborowi tymczasowo przydzieleni do Dziewiątego Legionu pomaszerowali raźno w pierwszy dzień reszty ich życia.


Tymczasem w Rzymie, krótko po śmierci papieża Jana XV, zebrała się elita wśród elit mieszkańców cywilizowanej Europy — na zaproszenie króla Niemiec stawili się władcy Normandii, Danii, Polski, Czech, Wenecji, Italii i Burgundii. Ba, zjawił się również jeden z porfirogenetów jako akredytowany ambasador Cesarstwa Rzymskiego na Wschodzie oraz Robert, syn króla Francji Hugona Capeta. Tematem rozmów miało być szerzenie chrześcijaństwa, przyszła koegzystencja po utrwaleniu pokoju i, najważniejszy dla Ottona, odległy jeszcze temat — do kogo będzie należeć władza nad światem po zakończeniu chrystianizacji. O ile pierwszy punkt nie budził czyichkolwiek zastrzeżeń — bo i kto — nie wyłączając duchowieństwa — oparłby się pokusie podboju „w imię Boga” za aprobatą reszty świata i obietnicą życia wiecznego — to już stwierdzenie „utrwalenie pokoju” wzbudziło niepokój części deputowanych. Najgłośniej protestował przedstawiciel duchowieństwa („Zawsze znajdzie się wróg Chrystusa, z którym trzeba walczyć!”), co sprowokowało gwałtowne wystąpienie Ottona. Słowa, jakie wtedy padły różnią się w zależności od mocodawców poszczególnych kronikarzy, ale w najważniejszych punktach są zgodne: doszło do pewnego ograniczenia roli papiestwa i przejęcia pełni władzy świeckiej w Odrodzonym Cesarstwie przez ostatniego przedstawiciela rodu Ludolfingów.


Gwar po wystąpieniu duchownego przyprawiał o ból głowy.

Otton skinął ręką na swego ministeriała.

— Ogłoś, że będę przemawiał.

Służący ten zaczerpnął tchu i oznajmił:

— Głos zabierze król Niemiec, Italii i Rzymu, protektor Czech i Polski, Otto, trzeci tego imienia, syn Ottona i Teofano Bizantyjki!

Reakcji możnych nie było.

— CISZA, PSUBRATY!!!

Rozmowy umilkły jak ucięte nożem.

— Jak śmiał… — zaczął książę Bolesław Rudy, ale przerwał mu książę Polski

— Spokojnie, wuju, król chce zabrać głos.

I rzeczywiście, po raz drugi dało się usłyszeć zapowiedź:

— Głos zabierze król Niemiec, Italii i Rzymu, protektor Czech i Polski, Otto, trzeci tego imienia, syn Ottona i Teofano Bizantyjki!

Tym razem reakcja odpowiadała powadze zdarzenia. Nikt nie śmiał się odezwać, a co po niektórzy starali się mniej oddychać byleby nie zagłuszać słów jego majestatu.

— Drodzy zebrani! Stawiliście się tu na moje zaproszenie bez chwili zwłoki, wszyscy w tej chwili jesteście sobie równi bez względu na pochodzenie, tytuły czy inne zaszczyty. Każdy z was może zostać ranny, każdy z was umiera tak samo, co samo w sobie równa was przed obliczem Najwyższego. Dlatego głos każdego z was liczy się dla mnie tak samo, a szczególnie ważny jest dla mnie głos Stolicy Apostolskiej, który przed chwilą pozbawił nas złudzeń co do intencji władzy duchowej. Jan XV starał się być dobrym człowiekiem, dlatego dziwi mnie niezmiernie stanowisko żyjącego w jego duchu kapłana. Jakże to może być, żeby dobry człowiek naśladujący Chrystusa nawoływał do wojny? Przed śmiercią i zmartwychwstaniem Jezus zostawił ludziom nazbyt wyraźne wskazówki: uderzony nadstaw drugi policzek, żołnierze Jezusa Chrystusa walczą miłością, już Żydzi poznali

największe z przykazań, zwane przykazaniem miłości. Czemu więc ze strony następców Piotra i Apostołów słyszymy nawoływanie do wiecznej wojny? Nie jest to głos pochodzący z Niebios, tylko z otchłani Szeolu!

Nieszczęsny duchowny zdążył wydusić tylko jedno słowo.

— Bluźni…

— Jak śmiesz przerywać królowi? — Otto zerwał się z tronu — I kto nadał duchownym prawo wyłączności w interpretacji Pisma? Sam Jezus twierdził, że wszyscy jesteście braćmi. Dlaczego więc jedni z braci mają być lepsi od innych? — w oczach władcy zapłonęła niespotykana w tak młodym wieku pewność siebie — A może to trudy doczesnego życia i władzy świeckiej wypaczyły osądy duchowieństwa? Czy cesarska tiara papieży nie jest zbyt ciężka jak na głowę zwykłego człowieka?

I tym razem apostolski wysłannik nie wytrzymał.

— Bluźni! Papież jest… — urwał na widok ruszającego w swoją stronę króla, który podszedł do niego bez specjalnej złości i wyjął z fałd szaty oprawiony w skórę egzemplarz Biblii.

— Jeżeli masz rację, to król Rzymu jest w błędzie, a trwający w błędzie król jest zgubą dla swego kraju. Dlatego weź to, idź do pustej komnaty i pogrąż się w lekturze. Znajdź w słowach Prawa, Proroków, Mesjasza albo Apostołów potwierdzenie swych słów, a wtedy król sam ustąpi z urzędu i dożyje swych dni w opactwie w Cluny. Masz na to słowo Ottona III.

Skierował się w stronę tronu, przystanął w połowie drogi i dodał przez ramię:

— Lecz biada Ci, jeżeli jesteś w błędzie, bo duchowny dający fałszywe świadectwo wierze świeckich jest świętokradcą i złym pasterzem niweczącym trud pasterski Zbawiciela. Za złamanie przysięgi wobec króla grozi śmierć, zaś za złamanie przysięgi wierności Chrystusowi grozi potępienie. Życzę ci, abyś miał rację.

W sali zapadła cisza. Duchowny ujął w drżące dłonie pozostawione przez króla Pismo, po czym niepewnym krokiem skierował się do komnat w prawym skrzydle zamku.

Po jego wyjściu Otto kontynuował przemówienie, lecz w pamięci zebranych na długo utkwił moment tryumfu siedemnastoletniego młokosa nad autorytetem kościoła.


Po krótkim czasie Otto przywołał gestem jednego ze swoich zaufanych dworzan i szepnął mu coś na ucho.

Piętnaście minut później z całego skrzydła Lateranu zniknęli strażnicy, na dziedzińcu zaś pozostawiono osiodłanego konia.

Po dalszych pięciu minutach rozległ się tętent kopyt na ulicznym bruku, a na wieczornej uczcie zabrakło papieskiego przedstawiciela, co wielce zmartwiło króla. Lubił tamten egzemplarz Biblii.


Następny dzień przyniósł rekrutom pierwszą lekcję prawdziwego życia pod postacią fechtunku.

Była to bolesna lekcja, za to tym razem nikt nie wymagał zniesienia z dziedzińca.

Oddelegowany do przeszkolenia młodych centurion nie mógł ukryć podziwu dla talentu dwóch poborowych do walki oraz całkowitego braku tegoż u pozostałych.

— Bardzo dobrze — powiedział w końcu — naprawdę nieźle. Po żniwach dobrze wypadniecie jako zespół taneczny. Posadzę paru grajków i każę wam ze sobą walczyć, kieszenie same napełnią mi się miedziakami. Wy dwaj — wskazał na najwyższego i najniższego z rekrutów — wystąp. Nie wiem, gdzie nauczyliście się tak walczyć, ale tylko na was nie zarobię na festynach.

— Zawsze zostają odpusty i jarmarki. — dodał von Essen, pojawiając się znikąd za plecami dziesiętnika — chociaż przyznaję, że rokujecie pewne nadzieje. Dziękuję, centurionie, możecie odejść. Przejmuję żółtodziobów na resztę dnia.

Po odejściu oficera Hermann przyjrzał się raz jeszcze rekrutom.

— Co do was dwóch nie mam wątpliwości. Jednego nauczyła walczyć ulica, drugiego jakiś dobry szermierz. Nawet nie chcę wiedzieć z jakiej uciekłeś rodziny, ale pamiętaj, że nikt cię tu o to nie pytał, żeby ci później do głowy nie przyszło o cokolwiek oskarżać IX Legion.

— Tak jest — wymamrotał Dagobert.

— Dobrze — prefekt spojrzał raz jeszcze na dwóch wybijających się ponad żałosny poziom szermierczy rekrutów.

— stańcie naprzeciw siebie i niech reszta patrzy jak należy wyprowadzać ciosy i się przed nimi bronić. A, i zabraniam zawierania zakładów.

Sześciu chwilowo pozbawionych zajęcia poborowych z zaciekawieniem przyglądało się wymianie ciosów i między swoimi kolegami. Raz na jakiś czas komendant przerywał ich starcie by dodać od siebie parę słów na temat poszczególnych elementów danej figury i najczęściej popełnianych błędów. W pewnym momencie do widzów dołączyło trzech legionistów akurat będących w drodze na przepustkę.

— Panie prefekcie — zaczął jeden z nich — pozwoli pan, że sprawdzimy tych dwóch mlekopijców?

— Nie podoba mi się ten pomysł, Klaus — von Essen z niesmakiem pokręcił głową — już wykazałeś się dostatecznym taktem w kontaktach z rekrutami, nie potrzebujemy dalszych strat wśród narybku.

Legionista zidentyfikowany jako Klaus okazał się być tym samym, który jednym ciosem pozbawił przytomności niedoszłego żołnierza. W porównaniu z tamtym porankiem nie wyglądał już tak groźnie, a jego niezbyt niski głos dodatkowo niszczył wizerunek bandziora.

— Obiecuję być delikatny — towarzysze legionisty zanieśli się śmiechem.

— Pod warunkiem że znajdzie się ochotnik — prefekt z nadzieją na brak chętnych spojrzał po swoich podopiecznych.

Dagobert przyjrzał się Klausowi, jego postura sugerowała potężne ciosy, a harmonijna budowa ciała dawała wrażenie stabilności w walce. Karl najwyraźniej myślał o tym samym, bo mimo wyraźnej chęci sprawdzenia się w pojedynku z tym typem nie kwapił się do zgłoszenia na ochotnika.

— Jak ja się zaciągałem to nie przyjmowali kobiet do armii — zadrwił Klaus — widać wybrałem niewłaściwy rok na wstąpienie do legionów.

— Ja spróbuję — zebrani usłyszeli głos z zupełnie niespodziewanej strony. Zgłosił się otyły rekrut.

Von Essen spojrzał na niego niepewnie.

— Jesteś pewien? — zmierzył go wzrokiem.

— Słyszał pan, panie prefekcie — legionista wszedł w krąg, w którym do tej pory stali Karl z Dagobertem — jest ochotnik.

— Klaus, tutaj ja wydaję rozkazy, a ten chłopak, mimo że niewątpliwie dzielny, nikłe ma szanse na wygranie starcia z zaprawionym w prawdziwej walce legionistą.

— Sam pan powiedział, że mogę się spróbować z ochotnikiem — zaprotestował żołnierz — postaram się go za bardzo nie skrzywdzić.

Prefekt zdawał sobie sprawę z faktu, że nie może wycofać się z własnego postanowienia.

— No dobrze, ale bez żadnych brudnych sztuczek, czy to jasne?

— Panie prefekcie — rekrut spojrzał na dowódcę — jeżeli szkolenie ma przygotować do prawdziwej walki, to zakaz stosowania ciosów nie przewidzianych szkołą szermierki dla ludzi z wyższych sfer będzie zaniżał wartość takiego szkolenia.

Otyły młody człowiek został — w bezgłośnej opinii ogółu — uznany za materiał na rasowego samobójcę. Za to jeden z dotąd milczących towarzyszy Klausa patrzył na poborowego z zaciekawieniem zamiast pogardy okazywanej przez pozostałych dwóch żołnierzy.

— Panie setniku — odezwał się ten zaciekawiony — słowa naszego nowego kompana mają sens i uważam, że powinniśmy spróbować pozorowanej walki bez ograniczeń.

Hermann von Essen uśmiechnął się półgębkiem.

— Zdajecie sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiej walki? — zapytał — faktycznie, szkolenie powinno odpowiadać rzeczywistym wymogom walki i z tym się zgadzam, ale to samo szkolenie nie ma służyć zabijaniu własnych żołnierzy tylko przygotowaniu ich do zabijania tych drugich.

— Dlatego widzę dwa wyjścia z sytuacji — Albo ćwiczyć mieczami drewnianymi, albo stępionymi. W każdym przypadku będzie można przećwiczyć realne zagrożenie i dodatkowo w tym drugim wariancie trzeba będzie wkładać pełną zbroję do walki.

— Ty — prefekt wskazał jednego z rekrutów — skocz do zbrojowni i przynieś sześć drewnianych mieczy, jak powiesz woźnemu, że ja cię przysyłam to dostaniesz lepsze niż ten szkoleniowy chłam jakim się tutaj okładacie.

Młody człowiek pobiegł w odpowiednim kierunku, po czym dość szybko wrócił niosąc sześć niepozornie wyglądających kawałków drewna.

— Zapomniałem cię spytać o imię, młody człowieku — von Essen zwrócił się do niespodziewanego ochotnika do walki.

— Martin, wasza miłość — młodzieniec skłonił głowę.

— Stop — prefekt podniósł ostrzegawczo dłoń — w legionach do przełożonych zwracasz się stopniem, zapomnij kto z jakiej klasy społecznej pochodzi, na polu wszyscy giniemy tak samo.

— Tak jest, panie prefekcie. — Martin natychmiast się poprawił, tym razem nienagannie wyprostowany, patrząc dowódcy prosto w oczy.

— Od razu lepiej — Hermann poklepał go po ramieniu i skinął na przyniesione miecze — wybierz sobie jeden.

Otyły rekrut brał do ręki każdy egzemplarz i chwilę ważył go w dłoni, po chwili podniósł do oczu jeden z uprzednio sprawdzanych i bezgłośnie skinął głową.

Von Essen spojrzał na wybrany oręż i pozwolił sobie na minimalne uniesienie brwi.

— Karl, twoja kolej.

Legionista wziął pierwszy miecz z brzegu i stanął naprzeciw swojej ofiary.

— Gotów — rzucił krótko.

— Dobrze — Hermann odwrócił się do reszty — Dagobert, Karl i dwaj legioniści zostają, reszta niech się cofnie — na widok przygotowań do starcia wokół rekrutów zbierała się coraz większa grupa żołnierzy wolnych od zajęć.

Towarzysze Klausa bez zbędnych pytań wzięli po mieczu, lecz ten rozważniejszy również poprzedził wybór krótkim sprawdzianem ich wyważenia.

— No, Karl — rzucił półgębkiem Dago — już raz razem walczyliśmy.

— Nie ramię w ramię — Karl szybko pojął aluzję — ale wspólny przeciwnik się niezbyt zmienił.

— Widzę, że rozumiecie co miałem na myśli prosząc o sześć mieczy — dowódca uśmiechnął się, widząc ustawienie się trzech rekrutów naprzeciw trzech legionistów — nie bawimy się w żadne głupawe systemy punktowe, trafiony w sposób bezspornie oznaczający śmierć w prawdziwym starciu wycofuje się z walki. O ile będzie w stanie. Gotowi?

Odpowiedziało mu sześć jednoczesnych skinięć głowami.

— Przypominam gapiom o zakazie prowadzenia gier hazardowych w obrębie koszar — prefekt zgromił wzrokiem sięgających do kies podwładnych — wasz żołd ma wiele ciekawszych zastosowań niż łamanie regulaminu. Na przykład zapewnienie bytu dzieci z okolicznych domów.

Dagobert i Karl ustawili się po obu stronach Martina czekając na sygnał do rozpoczęcia walki.

— No, na co czekacie? — zachęcił ich von Essen — prawdziwe starcie nie zawsze zaczyna się sygnałem dowódcy.

Legioniści rzucili się na rekrutów właściwie w tym samym momencie, Karl uskoczył przed swoim przeciwnikiem na bok a Dagobert uchylił się przed ciosem swojego przeciwnika, podczas gdy Martin stał niewzruszenie przed nacierającą na niego kupą mięśni. Cięcie na głowę ze strony Klausa zostało nadspodziewanie zręcznie sparowane, po czym sam Klaus zgiął się wpół po solidnym kopnięciu w krocze. Po chwili otyły rekrut opuścił miecz na głowę przeciwnika, skutecznie sprowadzając go do parteru.

— Klaus wyeliminowany — ogłosił prefekt — ściągnijcie go stamtąd — Dwaj rekruci ściągnęli za nogi jęczącego żołnierza z placu boju.

Tak szybka porażka faworyta tej walki zdekoncentrowała pozostałych żołnierzy, co skrzętnie wykorzystał Karl, który do tej pory mógł jedynie robić uniki przed atakami legionisty. Dostrzegłszy lukę w zasłonie niski poborowy natychmiast wykonał pchnięcie, lecz ta luka okazała się być celowym zabiegiem przeciwnika, który — wiedząc dokładnie, gdzie pojawi się głownia miecza Karla — wykonał lekko piruet i z łatwością go rozbroił. Rekrut ze zdumieniem zobaczył własną broń w wolnej ręce partnera, który zamiast natychmiast wykorzystać swoją przewagę postanowił wykonać efektownego podwójnego młyńca. Karl zaparł się mocno o ziemię i wychwycił moment, w którym miecze znalazły się daleko od niego i chwilę później obaj leżeli na ziemi okładając się pięściami, a broń leżała bezużytecznie na ziemi.

— Rozdzielić ich — Hermann szybko ostudził zapał walczących do wzajemnego zdefasonowania. Po krótkiej szamotaninie rekruci i żołnierze rozdzielili przetaczających się po placu przeciwników.

Na placu boju pozostało tylko dwóch walczących. Dagobert i anonimowy rozważny legionista, który po kilku wymianach ciosów okrążał cel nie spuszczając go z oczu.

— Dobrze walczysz — pochwalił rekruta — bez bohaterszczyzny, nie zostawiasz luk w obronie, tylko trochę brak ci inicjatywy — spróbował dwukrotnie przejść jego zasłony — może i będą z ciebie ludzie.

Dagobert nie odpowiadał, skupiony na postawie i ciosach wyprowadzanych przez przeciwnika.

— Ale mógłbyś okazać trochę więcej towarzyskiej ogłady — drewniane miecze skrzyżowały się jeszcze trzy razy — bo cały ciężar rozmowy spada na mnie.

— Przecież obaj dobrze wiemy, że nie mam szans — stwierdził Dago — ile lat ćwiczyłeś szermierkę?

Legionista pokraśniał z dumy.

— Dziewięć lat, z czego sześć z mistrzem — zmierzył młodego przeciwnika wzrokiem — miło, że w końcu się odezwałeś, już myślałem żeś niemową.

Grupka gapiów zaczynała już tłoczyć się wokół ostatniej pary walczących, co ograniczało ich mobilność.

— Chłopcy, dość już tej zabawy — prefekt dał znak do przerwania pojedynku — widzę, że mimo zalecenia normalnej walki obaj upieracie się przy stosowaniu honorowych reguł. Obyście w prawdziwym życiu trafili na podobnych sobie. Złożyć miecze i wrócić do swoich zajęć. Ty — wskazał Dagoberta — odniesiesz broń do magazynu i nie zapomnij podziękować woźnemu w moim imieniu.

— Tak jest — młody człowiek zabrał się do pracy.

Kilka chwil później na placu pozostali tylko rekruci i prefekt von Essen, po powrocie Dagoberta dowódca streścił jeszcze pokrótce przebieg każdej z walk i ważniejsze punkty każdej z nich. Szczególną pochwałę skierował pod adresem Martina, który w podręcznikowym stylu pokonał przeciwnika.

— Jakieś pytania? — zapytał na koniec dnia ćwiczeń.

Dago podniósł rękę.

— Panie prefekcie — zaczął — Essen podlega pod Piąty

Legion, więc…

— Widzę, że oprócz szermierki nauczono cię również myślenia, chłopcze, a to bardzo dobrze — komendant pozwolił sobie na uśmiech zadowolenia — wiesz pewnie, dlaczego nasze cesarstwo nosi miano odrodzonego?

Zapytany nie wahał się ani chwili.

— Bo poprzednie upadło wraz ze zdobyciem Wiecznego Miasta przez Odoakra.

— Owszem — przyznał von Essen — a co doprowadziło do tego stanu?

Tym razem pojawiła się chwila zastanowienia.

— Przede wszystkim napór ludów ze Wschodu, rozbicie struktur religijnych i zbyt wysokie podatki.

— Dobrze. Jako że napór ze Wschodu ustąpił, wiara jest u nas zwornikiem jedności cesarstwa, a podatki nie są zbyt wysokie, to co może zagrozić Germanii oprócz napaści z zewnątrz?

Po kilku sekundach intensywnych procesów myślowych odpowiedź wydawała się oczywista.

— Rozpad kraju na zwaśnione plemiona! — młodzieniec aż uderzył się w czoło — żołnierze wysyłani są na czas służby ze swojej rodzinnej domeny żeby nie przejść na służbę lokalnych książąt marzących o własnym państwie.

Von Essen uśmiechnął się szeroko.

— Żeby już nie angażować cię zbytnio w politykę wewnętrzną Niemiec dodam jedynie, że podział na okręgi wojskowe celowo nie pokrywa się z granicami plemiennymi, żeby możliwie zasymilować i ujednolicić nasze legiony — powiedział, a po chwili namysłu dodał — wczoraj mówiłem, że nie interesują mnie wasze imiona, ale oprócz Martina dla ciebie też zrobię wyjątek. Po prostu muszę wiedzieć jak na imię ma nowy tesserarius.

Na dziedzińcu zapadła cisza.

Rozdział II

Drugi dzień obrad w pałacu laterańskim przebiegał bez specjalnych zakłóceń, uregulowano granicę cesarstwa z Danią, zapewniono uszanowanie niezależności Wenecji oraz prolongowano pakt o nieagresji z Burgundią i Francją. Czesi i Polacy zgłosili chęć pomocy w ewentualnych walkach z Wieletami jeżeli pokojowa chrystianizacja nie przyniesie efektu, strona niemiecka zaś zwróciła uwagę na ewangelizacyjny zapał i potencjał biskupa praskiego Wojciecha Sławnikowica, sugerując zawarcie z nim współpracy przez graniczącą z poganami Polskę. Książę normański przyjął zwierzchnictwo króla, a Niemcy uzgodniły z Konstantynopolem podział na strefy wpływów odpowiadający z grubsza podziałowi dawnego cesarstwa. Jednogłośnie ustalono również pewne ograniczenie roli Stolicy Apostolskiej do funkcji czysto religijnej i zniesieniu obowiązku składania hołdu lennego papieżowi.

Triumf Ottona był całkowity.


Po kilkunastu dniach spędzonych na przyswajaniu przez rekrutów podstaw musztry von Essen musiał poznać w końcu ich imiona by wypełnić rozkazy wyjazdowe. Okazało się, że oprócz Karla i Dagoberta zaciągnęło się dwóch Martinów, Michael, Joachim i Hans, cudzoziemiec natomiast zwał się Rajmundem.

Na ostatniej zbiórce przed wyjazdem do docelowych legionów rekruci otrzymali rozkazy pisemne i sześciodniowy żołd miedziakami. Dodatkowo każdego uszczęśliwiono będącym pewną formą dowodu osobistego tatuażem na ramieniu z rzymską dziewiątką i łbem orła skierowanym w górę — Dziewiąty Legion bronił w końcu przed napaścią ze strony Danii, pozostawiając pogańskich Wieletów na pastwę Trzynastego, zwanego też złośliwie Postrachem Owczarni. Zastanawiający się nad sensem tatuowania żołnierzy znakami legionów innych niż docelowe Hans uświadomiony został przez przydzielonego im centuriona Felixa z Augsburga.

— To żebyś wiedział skąd pochodzisz, zawodowa służba nie trwa wiecznie, a obowiązki wobec ojczystej ziemi pozostają takie same.

Tesserarius Dagobert otrzymał wraz z Karlem przydział do Szóstego Legionu w Marchii Wschodniej, coraz częściej nazywanej Austriacką, a żeby zapewnić szacunek dla stopnia na trasie ich przemarszu otrzymał on półpancerz z oznaką stopnia i symbolem legionu, wszyscy zaś — miecze, włócznie i tarcze.

W końcu ostatnia zbiórka przeszła do historii, a ośmiu młodych legionistów pod wodzą centuriona Felixa opuściło hamburskie koszary drogą na Magdeburg.

Dwa dni później spadła gwałtowna nawałnica, zamieniając drogi w błotniste rzeki.


— No, szybciej, bando zniewieściałych guzdrałów!

Dwa dni marszu w nieustającym deszczu odcisnęły na oddziale swoje piętno: zamiast miarowym krokiem po ubitym trakcie przemieszczali się w ślimaczym tempie z grubsza w kierunku Magdeburga — lokalne rozlewiska zmuszały nieraz do drastycznej zmiany trasy. Nasiąknięte wodą ubrania ściągały ku nieuniknionej kolizji z błotem, co następowało bez przerwy, zwłaszcza u Rajmunda, wywołując nieodmiennie salwy śmiechu pozostałych i soczyste przekleństwa w obcym języku. Tylko dekurion Felix nie tracił równowagi, co i rusz częstując podwładnych uwagami na temat pogody („Bywało gorzej, pamiętam jak sześć lat temu…") lub ponagleniami do szybszego marszu.

— Fafluchte donnerwetter! — tym razem zaklął Joachim, ścierając z twarzy błoto — daleko jeszcze do Magdeburga?

Centurion wzruszył ramionami.

— To zależy od was, żołnierzu — powiedział — Jak będziecie marudzić zamiast ruszać szybciej nogami to zajmie wam to jeszcze przynajmniej pięć dni, a że oddział dotrze tam za trzy, zostaniecie pochwyceni jako maruder, osądzeni jako dezerter i powieszeni u bram miasta.

— Jeżeli dzięki temu zostaniemy uwolnieni od marudzenia tego niezdary to powieśmy go już dzisiaj — dodał Dagobert — skoro i tak go to czeka, to możemy upiec trzy pieczenie na jednym ogniu: zwiększy nam się tempo marszu, oszczędzimy władzom wojskowym kosztownego procesu i zapewnimy reszcie żołnierzy ciekawe, a zarazem edukujące widowisko.

— Co w wieszaniu powolnych legionistów jest takie edukujące? — zdziwił się Felix.

— Mobilizacja do pewnego pośpiechu. — odparł Dago — zastanowią się dwa razy zanim zaczną zrzędzić i szybciej wykonają powierzone im zadania.

— A potem poderżną nam gardła w środku nocy… — podsumował centurion — może i coś jest w tym, co mówicie, tesserarius, ale mimo wszystko coś takiego nie wpłynęłoby pozytywnie na nastawienie żołnierzy do Sprawy. A od ich nastawienia zależy nasze zwycięstwo w walce.

Dagobert uśmiechnął się półgębkiem.

— Proponowałbym zacząć od zmiany wiktu na bardziej pożywny i sycący, bo u nas takich rzeczy jakie jada się w legionach żebrakom się nawet nie rzucało.

— Naprawdę nie wiem, za co dostaliście awans. Gdybyśmy oprócz płacenia żołdu jeszcze dobrze karmili, to gospodarka cesarstwa upadłaby z braku rąk do pracy.

Tesserarius udawał, że nie rozumie.

— Czemu?

Tym razem uśmiechnął się Felix.

— Bo wszyscy zdolni do robót w polu byliby u nas.


Wbrew oczekiwaniom centuriona do Magdeburga dotarli dopiero po czterech dniach, by na miejscu dowiedzieć się o tymczasowym zamknięciu miasta przez podejrzenie zarazy („A mogliście mnie powiesić!” — jak to radośnie skwitował Joachim). Odpowiedzialny za kwarantannę centurion zdumiał się faktem, że po wysłaniu gońca z ostrzeżeniem o blokadzie miasta zamiast drogi na Hildesheim i bezpośrednio na Weimar uzupełnienia z Dziewiątego Legionu puszczono prosto na Magdeburg.

— Pewnie jak zwykle ostrzeżenie gdzieś u was utknęło, w końcu w IX Legionie mało który oficer piśmienny. — wyraził swoje przypuszczenie centurion.

— Albo przygłupi goniec zmylił drogę, bo w Trzynastym mało który rozumie subtelną różnicę między Hamburgiem a Strasburgiem — odszczeknął Dagobert, wprawiając resztę w osłupienie.

— Czego się spodziewać po Postrachach Owczarni — skwitował Felix — chodźmy stąd, chłopcy, pora przygotować się do dalszej drogi.

— Chwileczkę, setniku — przerwał purpurowy z wściekłości centurion — doszło tu do zniewagi osoby oficera ze strony prostego żołnierza. Nie zamierzacie nic z tym zrobić?

Felix nie dał się zbić z pantałyku.

— Po pierwsze, nie żołnierza, tylko tesserariusa, o czym świadczy stopień wybity na naramiennikach pancerza — von Augsburg wskazał na ramię Dagoberta — Po drugie, nie była to obraza skierowana do was osobiście, centurionie, tylko rozciągnięta na przysłowiową już niekompetencję całego XIII Legionu, zwłaszcza w materii czytania słów dłuższych niż sześć — tu setnik pokazał sześć palców — liter. Po trzecie wreszcie, jedynym uchybieniem ze strony tesserariusa Dagoberta był brak ozdobnika pod tytułem — Felix ułożył palce w cudzysłów — „panie setniku”, który to nie jest wymagany żadnym regulaminem, a wynika jedynie z ogólnie przyjętej etykiety legionowej. Dlatego też, panie setniku, w związku z wypowiedzią tesserariusa Dagoberta nie zamierzam zrobić absolutnie nic.

Odszedłszy parę kroków, centurion rzucił półgłosem:

— Przygotować się do biegu, gruby Martin na środek, Karl i Rajmund po bokach grubego, Michael, Joachim i chudy Martin na przód oczyszczać drogę, Hans zamyka tyły razem z Dagobertem, biec tam gdzie każę i pod żadnym pozorem nie oglądać się za siebie.

I w tym momencie zza pleców usłyszeli krzyk znieważonego oficera:

— BRAĆ ICH!

Na odpowiedź Felixa nie trzeba było długo czekać:

— TAKIEGO WAŁA! BIEGIEM!!!

Zgodnie z przewidywaniami centuriona po przebiegnięciu paru kroków Martin stracił równowagę i w ostatniej chwili został podtrzymany przez asystujących mu Karla i Rajmunda (o dziwo zachowującego pion), podczas gdy trójka na szpicy dosłownie zdmuchnęła zabiegającego im drogę legionistę z Trzynastki.

— Teraz w prawo! — nie wiedzieć jakim sposobem Felix znalazł się przed oddziałem i wskazywał mu drogę w las.

Po kilku minutach szaleńczej ucieczki w gęstniejącej kniei centurion podniósł rękę.

— Chwila przerwy — oznajmił.

— No nareszcie! — odrzekli chórem Karl i Rajmund niosący ostatnich paręset metrów zemdlonego wysiłkiem Martina. Co prawda Rajmund znów przeszedł na swój rodowity dialekt, ale zarówno intonacją, jak i wyrazem twarzy nie różnił się niczym od Karla.

Felix po raz kolejny dał się poznać jako oficer.

— Nie mówcie, że nie dajecie rady? Za moich czasów legioniści byli wytrzymalsi, doprawdy, chwila truchtu w delikatnej mżawce — w tym momencie piorun rozświetlił niebo — z lekkim balastem — puszczony Martin runął na wznak w błoto i momentalnie zapadł się kilkanaście centymetrów — a wy już macie dość? Chyba będę musiał napisać parę słów do von Essena, że zamiast rekrutów wysłał bandę płaczliwych ciotek co jeszcze się nie golą! Tesserarius do mnie!

— Tak jest! — Dagobert wyrwał się z wywołanego zmęczeniem odrętwienia.

— Spójrz po twarzach swoich kolegów, pomimo zmęczenia byliby gotowi rzucić się na mnie z pięściami nie dbając o stopień. Nie jest tak?

— Owszem, centurionie — odrzekł Dago.

Felix podrapał się po policzku.

— Tak się kończą głupie pomysły, gdy ich obiekt jest u kresu wytrzymałości psychicznej. Skoro już dostałeś ten nieszczęsny stopień to pamiętaj tą lekcję, może kiedyś dojdziesz tak daleko jak ja.

Joachim uniósł brew w zdumieniu.

— Przecież jest pan niewiele wyżej od niego…

— Nie czas teraz na metafizyczne pogaduszki — przerwał Felix — jesteśmy zbyt blisko Magdeburga, a centurion Brummbaer nie puści płazem takiej zniewagi. Obudzić Martina i oswobodzić go z błota, Michael i Joachim przodem, Karl na lewo, Dagobert na prawo, do końca dnia musimy zrobić jeszcze parę mil.


Otton III nie posiadał się z radości. Nie dość, że przejął w majestacie prawa niepodzielną władzę w cesarstwie, to jeszcze zniszczył największe zagrożenie swoich rządów w postaci rosnącego apetytu na władzę ze strony Rzymu i papiestwa. Jak donieśli mu zwiadowcy, pechowy delegat duchowieństwa po krótkiej podróży w kierunku Burgundii skręcił gwałtownie na Wschód, i trzymał się drogi na Lublanę.

„Widać odkrył swoje powołanie” — pomyślał król — „już dawno chciałem wysłać misjonarzy do utrwalenia wiary na północnych Bałkanach, a tu taka niespodzianka.”

Niespodzianka ta była zapewne spowodowana notatką przybitą do siodła przez sekretarza cesarskiego z życzeniami jego wysokości co do dalszej posługi ewangelizacyjnej jako gwarancji odkupienia win w życiu doczesnym wraz z sugerowanym miejscem rozpoczęcia działalności.

Jeszcze większa niespodzianka leżała na stoliku przy łożu Ottona.

Oprawione w skórę Pismo Święte.


Pod koniec dnia udało się znaleźć niewielką polankę częściowo ocienioną koronami drzew.

— Nareszcie jakakolwiek osłona przed deszczem — wymamrotał Gruby Martin, osuwając się powoli na kolana.

Dagobert westchnął.

— Gdybyście więcej szli, a mniej mówili, to wszyscy dużo lepiej byśmy na tym wyszli — powiedział — Hans, pomóż mu wstać i zaprowadź pod tamto drzewo. Chudy, zajmij się ułożeniem ogniska, Karl, wejdź na jakieś drzewo i wypatruj ewentualnego pościgu. Rajmund, ty zajmij się przygotowaniem strawy. Reszta niech poszuka chrustu i drewna na opał, a potem znajdzie sobie w miarę suche miejsce do snu i dobrze wykorzysta ten czas. Warty pełnicie po kolei licząc przydziałami do legionów: najpierw Szósty, potem Ósmy, Dwunasty i na koniec Drugi.

Felix stał obok i słuchał.

— Czy wydałem wam jakikolwiek rozkaz? — zapytał.

— Nie, centurionie, lecz uznałem za właściwe uporządkowanie towarzystwa na całonocnym postoju.

— I słusznie, choć należy to do kompetencji optionów — centurion przeciągnął się i dodał — ze swojej strony nadmienię, że w taką pogodę najlepiej podłożyć pod siebie tarczę zamiast bardziej moczyć ubranie o przesiąkniętą ziemię. Ponadto radzę wam nie zdejmować do snu opończy i butów, bo jeszcze nam do pełni szczęścia brakuje przeziębionych rekrutów, a w wojsku zawsze znajdzie się ktoś łasy na pozostawione bez opieki obuwie, zwłaszcza lepsze niż swoje własne.


Schodząc z warty, Dagobert postanowił wypytać Felixa o ich poznanego wczoraj prześladowcę. Jedyne, co o nim wiedział, to przydomek „Brummbaer”. Ciekawiło go, czego jeszcze może się o nim dowiedzieć.

Całe szczęście, nie dość, że w końcu przestało padać, to jeszcze sam Felix znalazł się przy ognisku jedząc potrawkę przygotowaną zawczasu przez Rajmunda.

— Centurionie… — zaczął Dago.

— Dajże spokój — setnik machnął ręką — po służbie mów mi Felix, te wszystkie zwroty grzecznościowe to tylko żeby przypomnieć reszcie tej swołoczy — Felix użył stosowanego na Wschodzie zwrotu — że jest w wojsku. Nawiasem mówiąc nieźle się wczoraj spisałeś, wybrać tego cudzoziemca do gotowania było znakomitym pomysłem.

Dagobert uznał to za dobry moment.

— Właśnie, co do wczoraj… — spróbował ponownie, ale znów mu przerwano.

— Wiem o co chcesz zapytać. Setnik Konrad Brummbar to mój stary znajomy. Zaczynaliśmy w jednym legionie i awansowaliśmy równo — ja ze względu na talent, on ze względu na męża ciotki w sztabie w Akwizgranie. W pewnym momencie jeden z nas miał przejąć komendę nad I Legionem. Albo on, albo ja. Ja miałem poparcie armii, a Brummbar plecy w dowództwie. Nietrudno się domyślić wyniku, na pocieszenie dostałem przydział trybuna XI Legionu w Moguncji.

Felix dopił resztę zupy, po czym beknął potężnie i kontynuował:

— Zaiste, cudowne danie — ziewnął — na czym to ja…?

— Na stanowisku w XI Legionie — usłużnie podpowiedział Dagobert.

— Ach, tak… No więc przyjeżdżam na miejsce, a tam czeka na mnie nakaz aresztowania z podejrzeniem zdrady i spiskowania przeciwko cesarstwu. Okazało się, że Konrad uznał moją nader skromną osobę za zagrożenie swojej świetlanej kariery i postanowił wrobić mnie w udział w planowanym zamachu na Teofano i Adelajdę gdy sprawowały regencję nad Ottonem. Rzecz jasna, wszystkiego się wyparłem, po czym oskarżyłem Konrada o kłamstwo i pomówienie dla własnej korzyści. Biedak, w swojej nienawiści do mnie zupełnie zapomniał o dwóch rzeczach: pierwsza, że w sądzie wojskowym Legionów Odrodzonego Cesarstwa każda ze stron ma prawo być wysłuchana, a druga — oskarżenie o tak poważne przestępstwo jak wrobienie kolegi dla korzyści służbowych jest karane degradacją do legionisty i dożywotnią służbą więzienną w cytadeli w Kolonii.

Felix coraz wyraźniej dawał sygnały, że chciałby się w końcu położyć, ale Dagobert nie dawał za wygraną.

— Widzę, że jesteś uparty, a to dobrze służy podoficerom — stwierdził z nieodłącznym w takich chwilach uśmieszkiem — dolej jeszcze trochę tej polewki, chwilę dłużej możemy pogadać o starych, dobrych czasach. Oczywiście w przypadku tej kanalii interweniowała wyższa instancja, oferowali złote góry i awanse za wycofanie oskarżeń, ale poszedłem w zaparte, a tego nie lubią u oficerów. Postawiłem sprawę jasno: wycofujemy nawzajem oskarżenia i dostajemy ze sztabu zgodę na honorowy pojedynek, albo idziemy dalej we wzajemne oszczerstwa. Rzecz jasna, o żadnym pojedynku nie mogło być mowy, i to właśnie to było powodem jedynego słusznego oskarżenia w tym kuriozalnym procesie: namawianie do złamania regulaminu, konkretnie Rozdział IV paragraf 6 Punkt 2 „W Legionach obowiązuje całkowity zakaz toczenia pojedynków w sprawach honorowych i osobistych pod groźbą kar przewidzianych w rozporządzeniu Sztabu Głównego Legionów w Akwizgranie” — centurion kolejny raz przerwał, spojrzał w ogień i zamyślił się na chwilę — W pierwszym odruchu chcieli mnie na zbity pysk wywalić, ale zagroziłem zniszczeniem kariery Brummbaera ujawniając I Legionowi prawdę o naturze oskarżenia. Niestety dla siebie nie miałem żadnego protektora jak tamten nędznik, ale — szczęście w nieszczęściu — żeby służyć w Jedynce trzeba mieć czystą kartotekę, czym Konrad już nie mógł się pochwalić. Podczas odczytywania wyroku podobno skoczył z radości na wieść o mojej degradacji, a potem rozpłakał usłyszawszy o własnej. I tak ja skończyłem w XII Legionie jako centurion rozprowadzający rekrutów, a Konrad trafił na stanowisko setnika Primus Pilus w Trzynastce.

Dago był wstrząśnięty.

— Dlaczego się nie odwoływałeś? — zapytał — Przecież od samego początku byłeś niewinny?

Felix uśmiechnął się, dla odmiany smutno.

— Bo według regulaminu Sztab Główny ustala indywidualnie wysokość kary za dane przewinienie, a kontrolę nad nim sprawuje tylko król.

— W takim razie… — Dagobert zaczął, ale przerwano mu po raz trzeci.

— Król osobiście. Wtedy był niepełnoletni, a regulamin jest w tej materii wyjątkowo precyzyjny, żadna regentka, nawet z tytułem cesarskim, nie wchodziła w grę.

Felix jeszcze raz zajrzał w ogień.

— Mógłbym zrobić to teraz, ale wątpię czy Otto zajmie się sprawą sprzed lat.

— Nie chciałbym przeszkadzać — rozległ się głos za ich plecami — ale mamy towarzystwo.

W krąg nikłego światła ogniska wszedł skrępowany liną Chudy Martin, a za nim legioniści pod dowództwem Konrada Brummbaera.


Od czasu wyzwolenia spod kurateli regentek, Ottona często dopadały retrospekcje na temat swojego dawnego, beztroskiego życia. Zwłaszcza jedna z rozmów z babką Adelajdą utkwiła mu w pamięci.

Działo się to dziewięć lat temu.

Młody Otto biegł korytarzem za wysoką damą o szlachetnym obliczu, choć dało się na nim dostrzec pierwsze ślady nieubłaganie nadchodzącej starości.

— Babciu! Babciu Adelu!

Adelajda przystanęła w pół kroku.

— Słucham, wasza królewska mość?

— Baaaabciu! — Otto wyraźnie się nachmurzył — Miałaś tak do mnie nie mówić!

— Niestety — odrzekła cesarzowa wdowa — etykieta jest jasna. Do króla Niemiec, Italii i Rzymu nie wolno zwracać się inaczej niż tym właśnie tytułem.

— Tobie zabraniam! — młody władca tupnął ze złości nóżką — Skoro jestem królem, to mogę robić co chcę! A skoro mogę, to mogę też zabronić ci tak do mnie mówić!

— Skoro taka jest wola króla, muszę się jej podporządkować — cesarzowa wzruszyła ramionami.

— No, nareszcie! — kolejny mały triumf Ottona stał się faktem.

— O co więc chciałeś zapytać, mój chłopcze?

Uśmiech na twarzy króla rozpłynął się bez śladu.

— Przez to wszystko zapomniałem… — wyjąkał Otto i wybuchnął płaczem.

Od tamtej pory w sytuacjach ważnych i nie cierpiących zwłoki dyplomaci mieli obowiązek pomijania rozlicznych zwrotów grzecznościowych i jasnego przedstawiania istoty sprawy.


Obszedłszy Magdeburg od Zachodu, kolumna ruszyła traktem na Weimar, choć jej dotychczasowy porządek został poważnie zaburzony. Przede wszystkim zamiast Felixa lub Dagoberta, na czele szedł setnik Brummbaer, a jego ludzie w liczbie trzydziestu szczelnie otaczali pojmanych w lesie rekrutów. Sam Felix, z rękami spętanymi na plecach powrozem i zakneblowany, prowadzony był w pewnym oddaleniu od reszty.

— Nareszcie… Nareszcie zemsta… — co i rusz dało się usłyszeć ze strony setnika — Po tylu latach… W końcu się dowie…

Poza tym tylko chlupot butów w błocie i ptasie trele w koronach drzew mąciły ciszę poranka.

Po dwóch godzinach marszu zarządzono chwilowy postój, a jeńców puszczono — jak to zwykle w takim przypadku — do okolicznych drzew.

— Pssst! Karl! — półgębkiem rzucił Gruby Martin.

— Co znowu? — zirytował się Karl — nie masz siły iść dalej, czy do tego doszło, że nawet pod drzewem potrzebujesz pomocy?

— Nie o to chodzi. Spójrz!

— Jeszcze czego?! — Karl był bliski krzyku — Już do reszty odebrało ci rozum? Mam tam jeszcze zerkać?!

— Nie o to chodzi! — Martin nie ustępował — no, patrz!

Wbrew wszelkiej logice czasu i miejsca Karl spojrzał.

I nagle wszystko stało się jasne.

Z portek Martina na lewym biodrze wystawała rękojeść miecza.


Ciąg dalszy marszu przebiegał bez zakłóceń i specjalnych zmian. Jedyną różnicą był fakt, że Karl nie odstępował Grubego Martina na krok, trzymając się jego lewej strony jakby jego życie od tego zależało.

W pewnym, uzgodnionym na poprzednim postoju, momencie Gruby Martin z jękiem runął na trakt. Momentalnie reszta oddziału podniosła rwetes, a Karl — wykorzystując zamieszanie — pochylił się nad Martinem udając, że próbuje go podnieść.

— Hej! Ty tam! Pomógłbyś zamiast się tak gapić! — Joachim krzyknął w stronę jednego z legionistów, starannie wybranego spośród eskortujących. Ten, zawsze chętny do niesienia pomocy, tylko zdążył się pochylić nad ciałem Martina gdy zapadł w sen ogłuszony ciosem głowicy miecza w potylicę.

Teraz oddział miał już dwa miecze i element zaskoczenia. Ale przeciwnik miał ich jeszcze trzydzieści.

— Dago i Rajmund! Tych z lewej! — zdążył wrzasnąć Karl zanim przetoczył się po ziemi podcinając płazem dwóch legionistów, do których momentalnie podbiegł Hans, wyrywając im oręż z rąk.

— Michael! — krzyknął Hans, rzucając mu jeden ze zdobytych mieczy.

Tymczasem Felix, wykorzystując zamieszanie, wyrwał się eskortującemu go żołnierzowi i przebijał się do reszty swoich ludzi, torując sobie drogę grzywką i kopniakami. Na widok dowódcy chłopcy rzucili się z krzykiem na legionistów Brummbara, samym impetem powalając dalszych czterech.

Gruby Martin oprócz miecza zdołał ukryć również sztylet, dzięki czemu mógł zająć się teraz oswobodzeniem centuriona bez angażowania potrzebnej gdzie indziej broni.

Dagobert zdołał obalić na ziemię jednego z konwojentów, ale na nieszczęście centurion Konrad był zbyt

blisko, i ledwo zdołał wygramolić się spod przeciwnika, poczuł chłód stali na szyi.

— PROSZĘ O CHWILĘ UWAGI! — krzyknął Brummbaer. Wszystkie miecze i pięści zamarły w połowie drogi do celu.

Konrad zmierzył wzrokiem pobojowisko i swojego jeńca.

— Poznaję cię, to ty mnie znieważyłeś pod bramą Magdeburga! Teraz dowiesz się, co to znaczy gniew setnika Brummbaera!

— Nie tak szybko, grubasie!

Centurion zarzucił głową tak gwałtownie, że prawie ją sobie ukręcił.

— Kto śmiał?!

— Ja! — wystąpił Gruby Martin — Widzę że nie tylko ja mam w legionach nadwagę, otłuszczony dekowniku!

— Zaraz — dodał Michael — nie miałem okazji spytać, Brummbaer to po ojcu? Widać, że matka musiała często chodzić do lasu, ale żeby zaraz z niedźwiedziem…

Kilku legionistów niezdarnie starało się ukryć uśmiechy.

Setnik zaczął gotować się z gniewu.

— ZABIĆ ICH!!! WYMORDOWAĆ ICH WSZYSTKICH!!!! — darł się wniebogłosy — A ZACZNĘ OD TEGO GNO… AAAARGHHH!!!

Ten ostatni dźwięk wyrwał się z gardła Konrada gdy jego lewe ramię przebił rzucony przez Martina sztylet. Dagobert wykorzystał okazję żeby zerwać się na równe nogi i zabrać setnikowi broń, którą natychmiast rzucił Felixowi.

— Poznaję ten miecz — rzucił von Augsburg — dostałem go po awansie i nominacji na stanowisko legata I Legionu. Wszyscy legioniści się na niego zrzucili, ile kto miał. Zabrano mi go w areszcie w Moguncji i po procesie już go nie odzyskałem. Proszę, proszę, nasz Konrad Brummbaer to nie dość że kłamca i oszczerca, a jeszcze pospolity złodziej. To teraz sobie zatańczymy… — centurion ruszył w stronę dawnego kolegi.

— Zaraz, setniku, co chcecie zrobić? — zdenerwował się Dago.

Wyraz twarzy von Augsburga sugerował tylko i wyłącznie żądzę krwawego mordu, co mocno zaniepokoiło młodych żołnierzy

— Dajcie mu miecz jaki wybierze! — krzyknął Felix — biorę was wszystkich na świadków, że ten pojedynek był nieunikniony i odbył się zgodnie z zasadami równych szans w walce.

— Ale setnik Brummbaer jest ranny — zauważył niepewnie jeden z jego ludzi.

Felix wzruszył ramionami.

— I na to znajdzie się prosty sposób. — centurion schylił się, wyjął z cholewy buta ukryty dotąd nóż i z rozmachem wbił go sobie w lewe ramię — teraz dobrze?

Na ten widok jeden z legionistów zasłabł, dwóch syknęło z bólu.

— Pytałem, czy teraz dobrze?! — podniósł głos dekurion.

— Ja tam nie mam nic przeciwko pojedynkowi — stwierdził Karl.

— Ja tym bardziej — dodał Gruby Martin.

— My nic nie widzieliśmy — stwierdził jeden z legionistów Brummbara i wszyscy jak jeden mąż odwrócili się tyłem do swojego dowódcy.

— A-a-a-aa-aaa-ale… — zajęczał ze zgrozy centurion — a-a-aa-a-aa-aaa-AAa-AAA-aaa-a-ale ja-aaa-a maa-aa-amm…

Felix był coraz bliżej.

— Co, gnojku, masz wuja w Akwizgranie? Teraz go tu nie ma. Dajcie mu ten cholerny miecz!

Rajmund rzucił centurionowi broń pod nogi.

— Walcz, mięczaku!

Centurion schylił się po miecz i o mało co od razu go nie upuścił.

— D-d-d-d-d-ddo-o-o m-mm-m-mniee-e — wyjęczał Konrad.

— Stój, centurionie! — Felix usłyszał głos za plecami.

— Co tym razem? — zniechęcony setnik opuścił miecz i obejrzał się za siebie.

Drogą nadjeżdżała konno grupa zbrojnych pod wodzą drugiego prefekta I Legionu.

— Ha! Nareszcie! — Brummbar odzyskał władczy głos — aresztować tego człowieka i wszystkich jego ludzi! Napadli na nas, chcieli mnie zabić bez sądu i doprowadzić Wieletów pod Magdeburg!

Prefekt spojrzał na Konrada jak na wyjątkowo ohydną glistę.

— Moje rozkazy mówią coś zupełnie innego. Mam wyraźny rozkaz doprowadzić przed Najwyższy Sąd Wojskowy w Ratyzbonie centuriona Konrada Brummbara z oskarżeniami

o krzywoprzysięstwo, pomówienie, nadużywanie władzy dla doraźnych korzyści, znęcanie się nad żołnierzami i szereg pomniejszych przewinień. No i kradzież miecza znacznej wartości przynależnego członkowi generalicji.

Felix zaprotestował.

— Jestem tylko centurionem, panie prefekcie, żaden ze mnie generał…

Prefekt wyjął z juków rolkę pergaminu.

— Mam tu również list oczyszczający ze wszystkich zarzutów centuriona Felixa von Augsburg, przywracający go na stanowisko trybuna XI Legionu i awans do stopnia legata-dowódcy Jedenastki. Ponadto mam tu nadania ziemskie na jego nazwisko na łączną liczbę sześciu wiosek z okolic Treviru i Moguncji, dwóch lasów i trzystu osiemdziesięciu trzech dusz zamieszkujących te ziemie.

Brummbaer nadal starał się ugrać coś na znajomościach w sztabie.

— Ja mam dojścia! Ja znam ludzi!

Prefekt demonstracyjnie zatkał uszy.

— Znaliście, legionisto Brummbaer. Jesteście aresztowani, ze swoim wujkiem, byłym — na tym słowie oficer położył staranny akcent — trybunem, pogawędzicie w jednej celi w Ratyzbonie. — na znak prefekta czterech ludzi wykręciło Konradowi ręce i skrępowało je powrozem — w końcu natrafiliśmy na ślad wyciekających pieniędzy ze Sztabu i lewych nadań ziemi należącej do legionów. O ile w ogóle, to szybko z celi nie wyjdziecie. Legacie von Augsburg, za pozwoleniem, nasz medyk biegle zna się na ranach kłutych i siecznych, może was opatrzyć i dojrzeć pańskich ludzi przed dalszą podróżą.

Felix czuł się trochę rozbity.

— Dziękuję prefekcie, z przyjemnością przyjmuję propozycję. — wyrwał sobie sztylet z ramienia i przyjrzał mu uważnie — czy ja naprawdę wbiłem to sobie w ramię byleby tylko wypatroszyć tamto ścierwo?

— Tak jest, panie legacie — podpowiedział Dagobert.

— Dziękuję za odświeżenie mi pamięci, optionie — odparł Felix, po czym skrzywił się, gdy medyk zaczął oczyszczać mu ranę.

— Jestem tesserariusem, panie generale — dodał Dago.

— Jako legat mam prawo awansować każdego legionistę, a że do czasu wypełnienia zadania doprowadzenia poborowych do docelowych jednostek podlegacie mi bezpośrednio to właśnie was awansowałem i nic wam do tego. Jasne, optionie?

Dagobert wyprężył się jak struna.

— Tak jest, panie legacie! — wykrzyknął.

— Jakieś dodatkowe rozkazy ze Sztabu, prefekcie?

— Tak jest, mam od tego miejsca przejąć rekrutów i życzyć panu udanego miesięcznego urlopu jako rekompensatę za knowania rodziny tamtej kanalii — oficer spojrzał na aresztanta.

— Mam lepszy pomysł, prefekcie — odrzekł legat — wokół Magdeburga stoi pod bronią część Trzynastki pozbawiona dowództwa, podobno stanowią kordon sanitarny wokół miasta, ale temu też należałoby się przyjrzeć. Powinniście przejąć nad nimi komendę do czasu przybycia zastępcy ze Sztabu i weźcie ze sobą ludzi Brummbaera. Ponadto wyślijcie jednego ze swoich do Rzymu aby przesłał moje podziękowania dla jego królewskiej mości za łaskę i innego traktem do Lublany, że przybycie rekrutów opóźni się kilka dni ze względu na nieprzewidziane niedogodności na trasie przemarszu.

Von Augsburg zamilkł na chwilę.

— Puśćcie jeszcze gońca do dowódcy Dziewiątki żeby podwoili straże na granicy. Skoro tamta gnida była gotowa na każdą podłość żeby tylko awansować, to usunięcie legionistów z pogranicznego miasta warownego może mieć nieznany nam jeszcze powód.

— W takim razie — ciągnął prefekt — co z rekrutami?

— Wykorzystam swój urlop, żeby dostarczyć ich na miejsce dyslokacji.

— Rozkaz, panie legacie — prefekt obejrzał się na swoich podwładnych — Konia dla legata!

— Stop! — przerwał Felix — Obejdzie się. Mamy jeszcze szmat drogi do przejścia, a jeden wierzchowiec będzie nam tylko zawadzał po drodze.


Tymczasem Otton III snuł projekty rozbudowy swojego władztwa. Wszak każde imperium to naturalny wróg samodzielności i niepodległości.

— Germania jest nasza, Wieletia i Luzitia to tylko kwestia czasu — wyliczał — Normandia zhołdowana, podobnie Czechy i Polska, Italia bez naszej wiedzy nawet nie westchnie, co teraz… Mam! Uniwersalne Cesarstwo Rzymskie! — zachwycił się — Połączymy trwale Germanię, Italię, Galię i Sclavinię… na początek. Potem może Iberia i Brittania, Scandinavia jak na razie jest poza naszym zasięgiem, ale z taką siłą i poparciem książąt polskich raczej damy im radę. Może, jak Bóg da, uda się przejść morze do Afryki i odnowić tradycje cesarskie na Morzu Wewnęt… Śródziemnym? Nazwę zmieni się później, najpierw najważniejsze. Teraz Słowianie, potem Burgundia, może nawet uda się narzucić zwierzchnictwo Francji, Italią, przynajmniej tą północną, nie muszę się przejmować.

Dumając nad rozbudową państwa Otton przeszedł do odosobnionej komnaty i wezwał swojego sekretarza.

— Panie? — zapytał służący.

— Czy książę Bolesław Polski odpowiedział na zaproszenie?

— Owszem, jaśnie panie, uznał wasze życzenie za rozkaz i śpiesznie ruszył na spotkanie z majestatem.

Otton skinięciem ręki dał znać służbie, aby opuściła komnatę. Po kilku minutach do drzwi zapukał książę Bolesław.

— Panie, wezwałeś mnie, więc jestem.

— Dajże spokój, Bolesławie, to nieoficjalne spotkanie z moim najlepszym amicus imperatoris w sprawach wielkiej wagi.

Bolesław przyjął postawę pełną szacunku.

— Ach, tak — Otto nieco się zmieszał — zechciej spocząć, książę — wskazał miejsce na krześle — odesłałem służbę żeby uniknąć szpiegów i szantażystów, więc zdajesz sobie chyba sprawę z powagi tego spotkania?

— Owszem, Otto — skwitował książę — treści spotkania jeszcze nie znam, ale już zapowiada się ciekawie — pogładził wąs — Czyżby zbliżał się dla waszego majestatu czas koronacji cesarskiej?

Otto nawet się nie zdziwił.

— Szybko pojąłeś, potwierdzając trafność mojego wyboru. — król zmierzył księcia bystrym spojrzeniem — nie chciałbyś czasem zostać królem w swojej domenie?

— Marzeniem jest to każdego księcia, przyozdobić skronie koroną królewską. Czemu więc to pytanie?

— Powiedzmy — zaczął król — że mam pewien projekt polityczny, trudny, na granicy niemożliwego, i obawiam się, że jest on na tej granicy, ale od tamtej strony, jeżeli wiesz co mam na myśli. Stawka jest duża, wiele trzeba postawić, ale w razie sukcesu zyski wynagrodzą wszelkie trudności i niewygody.

Bolesław zaczął się niepokoić.

— I jaka jest moja rola w tym przedsięwzięciu?

— Wiodąca, mój drogi, wiodąca. Z racji pochodzenia na poły ze Słowiańszczyzny, na poły ze Skandynawii jesteś idealnym kandydatem do roli, jaką dla ciebie przygotowałem. — Otton zawahał się — jak by to ubrać w słowa… masz być jednocześnie najwyższym władcą Słowian i łącznikiem cesarstwa ze Skandynawią.

— I czym przyjdzie mi za to zapłacić?

Król spodziewał się tego pytania.

— Przede wszystkim część niezależności twojego państwa zostanie bezpowrotnie utracona. Ale w zamian kraj Polan zostanie zrównany w prawach i przywilejach z landami cesarstwa, twoje drużyny przejdą na utrzymanie cesarskie pozwalając władcy skupić się na sprawach bezpośrednio związanych z podbojem i utrzymaniem nowych ziem w granicach korony. Ponadto otrzymasz dwa tytuły: króla Polski oraz znaczniejszy — króla Słowiańszczyzny. Każdy z krajów pod twoim panowaniem będzie mógł zachować swoje władze podlegające tylko tobie i mnie. Jako że znasz te tereny i tych ludzi, staniesz się jedynym reprezentantem autorytetu cesarza rzymskiego w tej części świata. Co ty na to?

Bolesław milczał dłuższą chwilę.

— Ambitny projekt. — przyznał w końcu — Widzę jednak pewne przeszkody, przede wszystkim: co zespoli tak olbrzymie imperium, żeby ocalić je przed podzieleniem losu Pierwszego Cesarstwa? I jak, jeszcze jako król, chcesz władać nad królami?

I na te pytania Otto miał gotową odpowiedź.

— To, co zespoli nowe Odrodzone Cesarstwo to to samo, co zwiera obecne cesarstwo w jeden organizm. Wiara — wskazał na krzyż — i armia — położył rękę na rękojeści miecza — nic innego nie zapewni stabilności. A co do twojego drugiego pytania, jeszcze za życia mojego ojca wiadomo było, że jego sukcesor sięgnie kiedyś po władzę cesarską, a śmierć papieża Jana, choć dla nas bolesna i niespodziewana, przyśpieszy realizację mojego zamysłu. Jak uważasz, czy mój dawny opiekun i krewniak Bruno z Karyntii to dobry kandydat na tron kościelny?

— Nie widzę nikogo lepszego do tej posługi. — książę skinął głową — mając swojego człowieka na Lateranie bez trudu osiągniesz koronę imperatorów, a i kościół nie będzie ci robił trudności przy umacnianiu władzy.

— Dokładnie tak. Co więc sądzisz o mojej propozycji?

Bolesław rozważał przez chwilę wszelkie za i przeciw.

— Rozumiem, że mam nawiązać kontakt ze swoją siostrą Świętosławą celem zbadania nastrojów wśród ludów Północy?

— Właśnie dlatego jesteście najlepszym kandydatem na to stanowisko. — podsumował Otto — Bez ceregieli pojmujesz moje zamysły, na dodatek z koneksjami w największych rodach królewskich Skandynawii zapewnisz bezpieczeństwo cesarstwa od Północy oraz ułatwisz, w późniejszym czasie, przekonanie tamtejszych władców do przyłączenia się do nowego imperium.

Zamyślony Bolesław spoglądał w płomień świecy.

— Jak znam rodzinę mojej siostry — rzucił — pewnie z chęcią spoglądaliby na pomysł przyłączenia Brytanii do ich władztwa. Świętosława obecnie wyczekuje rozwiązania, jej syn byłby idealnym kandydatem do roli króla Skandynawii i wysp zwanych Brytyjskimi.

— Czyli vacat króla na Północy też został zajęty. — radośnie stwierdził przyszły cesarz — Widzisz, a nawet na krok nie ruszyłem się ze swojej komnaty!


Reszta podróży na trasie Magdeburg — Weimar przebiegała pomyślnie i bez niespodzianek, zwłaszcza, że oprócz rozkazów prefekt z Jedynki przywiózł Felixowi część odszkodowania w złocie. Co prawda w Weimarze pojawiły się plotki i pogłoski o napaści sił wieleckich na miasta na północy, ale relacje te były sprzeczne co do miejsca, czasu i stron biorących udział w walce. Mówiło się nawet o regularnych bitwach toczonych między IX a XIII Legionem („To akurat szczera prawda!” jak po raz kolejny dodał Joachim), ale jedynym tego skutkiem była poprawa samopoczucia oddziału, skoro z relacji o jego utarczce z legionistami z Trzynastego liczby walczących szły już w tysiące.

Tylko Rajmund uważał, że te plotki mogą dotyczyć prawdziwych wydarzeń.

Za część pieniędzy otrzymanych po aresztowaniu Brummbara legat postanowił kupić dwa wozy z zaprzęgami aby usprawnić podróż.


Pół dnia drogi od Bambergu oddział dogonił kurier z Trzynastki alarmujący okoliczne garnizony o wybuchu walk z Wieletami. Pytany o szczegóły zasłonił się tajemnicą wojskową, ale uległ pod wpływem perswazji ze strony Felixa.

Do Bambergu dojechali już wierzchem, porzuciwszy uprzednio opóźniające ich wozy.


Komendant garnizonu w Bambergu spodziewał się rychłego przybycia rekrutów, ale nie tego, że każdy przyjedzie konno, w dodatku pod dowództwem człowieka w mundurze centuriona niskiego szczebla z mieczem godnym generała. I spojrzeniem, które otwiera przed jego właścicielem wszystkie drzwi.

— Kto tu dowodzi?! — z dziedzińca krzyknął von Augsburg.

— Ja — odpowiedział spokojnie prefekt — co to za zamieszanie?

Spojrzał po twarzach poborowych, które nie wróżyły nic dobrego.

— Zamieszanie to dobre słowo. Jestem legat Felix von Augsburg, a ty dowodzisz właściwie wszystkim, co zostało z XIII Legionu.

— Że co? — nie zrozumiał — jak to: wszystkim? I co to za brednie o generalstwie, centurio… — urwał, kopnięty w pierś przez siedzącego nadal na koniu Hansa.

— Ooops! — powiedział — przepraszam, komendancie, ale mój koń nadal jest trochę trudny. Musiało zarzucić nim akurat w tym momencie. Nic panu nie jest?

Komendant garnizonu nie odpowiedział, rzężąc na klepisku podwórza.

— Legionisto, kategorycznie zabraniam takich wypadków — zagrzmiał głos Felixa.

— Przepraszam, panie legacie. — żołnierz zwiesił głowę, po czym zeskoczył lekko z grzbietu i pomógł wstać oficerowi.

— Co to za maskarada? — dopytywał, gdy odzyskał oddech — Powie mi ktoś w końcu wszystko od początku do końca jak należy?

— To doprawdy proste — von Augsburg również opuścił wierzchowca — kilka dni temu nasz wspólny znajomy, Konrad Brummbaer, postanowił zablokować miasto Magdeburg kordonem sanitarnym. Tym samym pozbawił miasto obrońców, wysieczonych przez atakujących niespodziewanie Wieletów, którzy następnie — wykorzystując efekt zaskoczenia — opanowali Magdeburg i Hildesheim blokując jednocześnie Hamburg, Kwedlinburg i Bremę oraz szturmując Weimar.

— Przecież to niemożli… — zaczął pobladły nagle oficer.

— To nie jest kwestia możliwości lub nie. To jest fakt, trzeba działać, i to natychmiast. — Felix wyjął z torby inkaust i pióro, po czym naskrobał coś na kawałku pergaminu, cały czas mówiąc — Ogłoście zbiórkę swoich ludzi i wybierzcie spośród nich kuriera, który przekaże moje rozkazy do Moguncji. Spośród tych dziewięciu koni niech wybierze dwa i niezwłocznie rusza w drogę — złożył zamaszysty podpis, po czym posypał całość piaskiem i zdmuchnął jego nadmiar — czy to jasne?

Komendant był lekko skonfundowany.

— Pytałem, czy to jasne?

— Tak jest, panie legacie!

Rozdział III

Faktycznie, siły Słowian Połabskich opanowały przez zaskoczenie Magdeburg, impetem uderzenia zdobyły Hildesheim i były na dobrej drodze do wzięcia Weimaru oraz Luneburga. Hamburg ocalał jedynie dzięki trzeźwości umysłu von Essena, który — w obliczu tajemniczej i nagłej śmierci dotychczasowego dowódcy Dziewiątki — przejął przez aklamację komendę nad całością legionu i faktycznie podwoił czujki na granicy. Obecnie Hamburg szturmowany był przez znaczne siły słowiańskie, zaś Brema rozpaczliwie walczyła o utrzymanie jedynej drogi do obleganego miasta.

Tylko Kwedlinburg pozostawał nietknięty mimo znalezienia się niemal w centrum sił atakujących pogan oraz obecności siostry Ottona, Adelajdy, pozostającej pod opieką opatki tamtejszego klasztoru.

Całe szczęście, Hermann von Essen oprócz wystawienia zawczasu dodatkowych patroli i wedet, porozsyłał również wiadomości alarmujące III i V Legion, które aktualnie kończyły mobilizować odsiecz dla pogranicznych jednostek.


Zgodnie z przewidywaniami Dagoberta, von Augsburg pozostał w Bambergu lokując tu swój sztab i wzywając dowódców wszystkich rozporządzalnych sił XI Legionu do niezwłocznego, śpiesznego marszu na Wschód.

Nie spodziewał się tylko, że wychodząc z rozkazami dla swoich kolegów zastanie ich w pełni umundurowanych i pod bronią, musztrowanych przez uśmiechniętego od ucha do ucha Rajmunda, noszącego teraz dystynkcje tesserariusa.

— Rajmund, co to za maskarada? — zapytał od wejścia Dago.

— Ćwiczymy musztrę, optionie — odparł cudzoziemiec.

— To akurat widzę. A co robicie w mundurze podoficera? I kto w ogóle je wam dał?

Rajmund nie przestawał się uśmiechać.

— Mundury otrzymaliśmy z magazynu Trzynastki, a awans otrzymałem bezpośrednio z rąk legata von Augsburg wraz z zaleceniem przygotowania oddziału do walki i oczekiwania dalszych rozkazów.

— Słusznie. Oto one — Dago pokazał podwładnym pergamin i przytoczył z pamięci jego treść: — „Rekruci z okolic Hamburga, w związku z osiągnięciem zdolności operacyjnej przed dotarciem do punktów docelowych utworzyć mają niezwłocznie oddział rozpoznawczy z rozkazem dotarcia do Hamburga jako wysunięty zwiad sił głównych Legionów Jedenastego, Piątego i Trzynastego. Podpisano Felix von Augsburg, legat.”

Nikt nie miał pomysłu, jak skomentować treść rozkazu.

— Dobrze zrozumiałem — powoli powiedział Karl — że jeszcze nie zaczęliśmy właściwej służby a już mamy utworzyć samodzielny oddział i powrócić do punktu werbunkowego?

Dagobert, dla wzmocnienia efektu, spojrzał w treść rozkazu i milczał przez chwilę.

— Dokładnie tak, legionisto — stwierdził — większość z nas zna tamte tereny, więc jesteście idealnymi kandydatami do roli zwiadowców i wasze braki w wyszkoleniu nie mają tu nic do rzeczy.

„Dopiero teraz zaczyna robić się naprawdę ciekawie”, pomyślał Joachim, „dobrze, że mnie wtedy nie powiesili”. Chociaż, po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że zapewne stryczek jest dalece bardziej humanitarnym rodzajem śmierci niż powolne wykrwawianie się na polu bitwy. „Najwyżej jak zaczniemy przegrywać w czasie walki zdezerteruję, powieszą mnie i problem sam się rozwiąże. W najgorszym razie umrę szybko, a w najlepszym nic mi się nie stanie!”

Uspokojony tą myślą Joachim z dalece większym entuzjazmem począł dewastować ćwiczebnego manekina.


Wieści o napaści ze strony Połabian dotarły do Ottona oczekującego na powrót do Rzymu Bolesława Pobożnego, który kilka dni wcześniej niespodziewanie opuścił Wieczne Miasto udając się w drogę powrotną do swojego państwa..

— W takim razie — spokojnie stwierdził król — nie możemy zwlekać, trzeba wyruszyć księciu naprzeciw.

Dlatego też po dwóch godzinach król rzymski Otto III opuścił pałac laterański na czele swojej świty ruszając na północ.


Przybycie XI Legionu i oficjalne przekazane władzy ze strony zastępcy dowódcy legatowi von Augsburg przebiegło sprawnie, choć ze względu na fakt wybuchu wojny uroczystość ograniczyła się do ozdobienia skroni Felixa laurem i przepasanie bioder szarfą, bo uparcie odmawiał on zmiany swojej starej oficerskiej zbroi na generalską, w której wykonaniu większy udział wzięli złotnicy aniżeli płatnerze. Wyjaśnieniem był krótki pokaz na dziedzińcu. Obydwa pancerze legat nałożył na stojące obok siebie manekiny do ćwiczeń szermierczych, odszedł na trzydzieści kroków i poprosił o dwie włócznie.

— Teraz zobaczycie, ile w prawdziwej walce znaczy dobra zbroja — powiedział, po czym rzucił z całej siły w manekina „centuriona”. Subtelny furkot rozpędzonego kawałka drewna zakończonego stalowym grotem urwał się gwałtownie dość głośnym zgrzytem, sam manekin zaś wylądował na klepisku.

— A teraz — kontynuował — pożegnajmy się z Panem Generałem.

Następna włócznia zatoczyła taki sam łuk kierując się w drugi cel, po czym przeszyła zbroję na wylot i wbiła w ziemię.

— Dlatego nie zamierzam zakładać tego dziadostwa. — otrzepał ręce — Oddajcie zniszczony pancerz do kowala, niech zasklepi otwory, naprostuje co się da i da go Rajmundowi, skarżył mi się ostatnio na brak głębokiej patelni.


Oddział zwiadowczy stworzony przez Felixa daleki był jeszcze do perfekcji, ale brak czasu zmuszał do natychmiastowego działania. Po mocno ograniczonym, kilkudniowym szkoleniu uzupełniającym, do jednostki przydzielono centuriona Pilus Prior z Bambergu, który jako jeden z nielicznych pochodził z tej okolicy i mógł przeprawić kilkuosobowy patrol przez Saksonię i Anhalt bez zbędnego ryzyka. Dodatkowo jako najstarszy stopniem obejmował dowództwo nad jednostką.

W dniu wymarszu legioniści złożyli podpisy/postawili znaki pod swoimi kontraktami, otrzymali z rąk biskupa odpust zupełny i błogosławieństwo w misji ocalenia tysięcy niewinnych istnień zamieszkujących północne ziemie cesarstwa.

Z Bożą pomocą młodzi żołnierze pomaszerowali na swoją pierwszą wojnę.


Książę Bolesław Pobożny zatrzymany został przez królewskiego posłańca dopiero u podnóża Alp Weneckich na drodze do przełęczy Brenner, przed którą władca Czech obiecał rozłożyć się obozem w oczekiwaniu na przybycie Ottona.


Cztery godziny podróży od Weimaru centurion Heinz Sturmvogel nakazał postój. Co prawda jego autorytet jako lokalnego przewodnika i najstarszego stopniem był bezdyskusyjny, ale z charakteru dał się on poznać jako typowy oficer sztabowy bez cienia polotu. Znajomość okolicy ograniczała się do zdawkowych „Tu w prawo” albo nie mniej ekscytujących „za dziesięć minut przekroczyć strumień i w lewo.”

Karl zastanawiał się, jak taki człowiek mógł dojść do stopnia oficerskiego w armii cesarskiej. Swoim pytaniem podzielił się z Grubym Martinem, ten podpytał idącego przed nim Joachima, który bez zwłoki zapytał Rajmunda, który z kolei szepnął pytanie Dagobertowi. Będąc jedyną nadzieją oddziału na zaspokojenie ciekawości, Dago zrównał krok z przewodnikiem i chrząknął.

Po czym chrząknął jeszcze raz.

I jeszcze.

Heinz przystanął, klepnął go mocno w plecy i poszedł dalej.

— I jak? — zapytał Rajmund.

— Jeszcze o nic nie zapytałem — odparł option — na razie tylko poklepał mnie po plecach, nie zauważyłeś?

— Trudno było nie zauważyć — cudzoziemiec przewrócił oczami — Widać takie sprawy trzeba zostawić profesjonaliście.

Rajmund ruszył raźno w kierunku Sturmvogela i zagaił z nim rozmowę.

Przez kilkanaście minut reszta legionistów szła za przewodnikiem czekając, aż „obcy” (jak często nazywali Rajmunda) skończy rozmowę i wróci z informacjami.

— Wiecie co? — milczenie przerwał Karl — Tak se myślę, że Heinz ma jeszcze bardziej przesrane niż Brummbaer.

— W sumie racja — wyszczerzył zęby Chudy Martin — matka Konrada przynajmniej mogła wskazać ojca, a tu…

-...Albatros tylko przeleciał! — ze śmiechem dokończył Hans.

— Ciekawe, czy wysiadywała po nim jaja — zastanowił się na głos Michael.

Pogrążeni w niewybrednych dowcipach nie zauważyli powrotu Rajmunda. Pierwszy spostrzegł go Gruby Martin.

— I co, panie tesserarius? — zapytał — jak to się stało?

Frankończyk szedł chwilę milcząc.

— Wiecie, że w tych lasach żyje tyle wilków, że często pożerają członków innego stada, a rozchodnik ostry to doskonały środek na żylaki odbytu? — zapytał w końcu.

Reakcji na te rewelacje ze strony reszty nie było.

— A co to, do cholery, ma za związek? — po raz kolejny Karl zaczął tracić nad sobą panowanie.

Rajmund splunął w bok.

— Sturmvogel mi to powiedział. Zacząłem rozmowę o okolicy, tak żeby o coś zahaczyć, na początku odburkiwał tylko pojedyncze słowa, ale potem, jak zacząłem nazywać każde napotkane drzewo kasztanowcem to coś w nim pękło. Od razu zrobił się żywszy, opisał ze szczegółami każdą napotkaną roślinę, tropy pozostawione przez zwierzęta, osiemnaście gatunków grzybów i czternaście ptaków. Poza tym zastosowania lecznicze ziół i niektórych drzew, po czym uśmiechnął się triumfalnie, że wie wszystko o drapieżnikach zamieszkujących okoliczne lasy. Trochę tego było, ale w końcu każdy temat prędzej czy później się skończy.

Urwał na chwilę, widząc podniesioną rękę Heinza. Każdy rzucił się na ziemię, a Dagobert przeczołgał się do przewodnika.

— Co się… — szepnął, ale Sturmvogel uciszył go gestem ręki.

Oddział trwał bez ruchu kilka minut.


Podążający za czeskim władcą król na każdym rozstaju dróg za granicą Toskanii wysyłał gońców do miast cesarskich informując garnizony o walkach na północy.

Nie przewidywał co prawda zagrożenia całości swojego cesarstwa ze strony garstki pogan, ale historia poprzedniego Rzymu uczyła, że żaden atak barbarzyńców nie powinien być lekceważony.


Na kolejny sygnał przewodnika legioniści wygramolili się z błota, w jakim musieli leżeć kilkanaście ostatnich minut. Najwięcej problemu było z wyciągnięciem Grubego Martina, którego własna masa tak wgniotła w torfowisko, że nie mógł wstać o własnych siłach.

— Wiedziałem, po prostu wiedziałem — sapał Karl wyszarpujący z pozostałymi kolegę — niedługo i przy drzewie będzie potrzebował pomocy.

Dagobert spojrzał w stronę Heinza.

— To była demonstracja, tak? Nie widziałem nic, przed czym trzeba by się było ukrywać,

Sturmvogel wzruszył ramionami.

— Waszym ludziom przydałoby się trochę dyscypliny, optionie — stwierdził — w Trzynastym za takie rozmowy na temat przełożonego zostaliby wychłostani, więc zmywając błoto z twarzy i tak wychodzą na swoje.

— Przekaże im waszą sugestię co do zachowania -zapewnił szybko Dago — taka sytuacja już się nie powtórzy.

— Tego akurat jestem pewien.


Dalszy marsz na północ przebiegał bez przeszkód, tylko zakaz rozmów po minięciu Weimaru stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Najbardziej cierpiał z tego powodu Rajmund, choć krótka wypowiedź Dagoberta na ten temat („Jeżeli uważasz swoje słowa za ważniejsze od życia dziewięciu ludzi to gadaj śmiało!”) skutecznie ostudziły jego zapał do konwersacji.


Wbrew zapowiedziom orszak księcia Pobożnego nie rozłożył się u wrót przełęczy Brenner, tylko w dogodniejszych pod tym względem okolicach miejscowości Bolzano, skąd czeski władca rozesłał zwiadowców po okolicy. Longobardowie byli od dłuższego czasu częścią ludów Italii i nie przejawiali już dawnej agresji, aczkolwiek mądrość ludowa głosi, że przezorny zawsze ubezpieczony.


Dwa dni po minięciu obleganego miasta po raz drugi legioniści musieli runąć w błoto. Tym razem z powodu Chudego Martina.

— Słyszałem głos — szepnął, gdy już ukryli się w runie leśnym — wyraźnie ktoś coś mówił.

— Często słyszysz głosy? — zapytał Karl.

— Stulić pyski, żołnierze! -zgromił ich niemal półgłosem Dagobert.

Leżeli w bezruchu przez jakiś czas.

Po paru minutach rzeczywiście można było coś usłyszeć, jakby ktoś smęcił pod nosem sam do siebie, i już Dagobert chciał kolejny raz zwrócić żołnierzom uwagę, gdy Joachim wskazał ręką nad siebie.

W koronie drzewa nad nimi siedział niewysoki człowiek z wiklinową klatką z gołębiem pocztowym pracowicie zapisujący kawałek pergaminu.


— Martin, możesz powtórzyć tę sztuczkę z nożem? — zapytał po chwili Dagobert.

— Mógłbym — odrzekł Gruby Martin — ale akurat nie mam żadnego noża.

Option sięgnął po kamień.

— Sądzę, że nie będzie potrzebny. Lewa skroń, jak będzie spadał to łapiemy.

— Spróbuję — zmartwił się Martin — ale rzucać nożem, a kamieniami to dwie różne rzeczy, nie mam pewności czy trafię tam, gdzie trzeba.

— No, pięknie… — stłumił przekleństwo Karl.

Martin dokładnie zważył podany mu kamień w ręce, po czym bezszelestnie — jak na swoją tuszę i uprzednie problemy w tej materii — podniósł się z ziemi i przyjął pozycję do rzutu. Człowiek nad nimi najwyraźniej tak zaaferowany był sztuką kaligrafii, że zupełnie przestał zwracać uwagę na legionistów pod sobą.

Martin wycelował.

I rzucił.

Po czym zaklął.

Kamień poleciał pięknym, płaskim torem, lecz zamiast skroni trafił pechowego zwiadowcę w nasadę nosa, choć skutek, jakim miało być strącenie go z drzewa, został osiągnięty w całej rozciągłości. Jedynym mankamentem operacji, jakiego nie przewidział Dagobert, był kawałek rzemienia przywiązany z jednej strony do nadgarstka szpiega, a z drugiej do drzwiczek klatki z gołębiami, przez co mimo pochwycenia przeciwnika oddział utracił jego środek łączności.


Okolice pogranicza niemiecko — słowiańskiego doszczętnie opustoszały, tętniące życiem wioski zmieniły się w niewielkie skupiska ogołoconych z dobytku ruder, stada zwierząt gospodarskich przepędzono w bezpieczne miejsca, a większość mieszkańców schroniła się w okolicznych miastach warownych i klasztorach.

Na polecenie siostry Ottona rezydencja cesarska w Kwedlinburgu zmieniła przeznaczenie z sezonowego domu władcy w schronisko dla uchodźców, a sprzęty z wyposażenia przeznaczono na reparacje dla pozbawionych nawet skromnego majątku chłopów.


— Kim jesteś i dla kogo pracujesz? — zapytał po raz wtóry Rajmund.

Odpowiedział mu niezrozumiały bełkot.

— To na nic — westchnął — widać ten obszarpaniec siedział tylko na wedecie i informował swojego wodza o ruchach naszych sił.

W tym samym czasie Dagobert, który tymczasowo wolał się nie chwalić podstawową znajomością słowiańskiego dialektu, wraz z Heinzem studiowali ostatnią wiadomość, której nie zdołał wysłać zwiadowca.

— Co to za pismo, do diabła?! — zdenerwował się Sturmvogel — Jako żywo, nie przypomina niczego com do tej pory poznał!

Dago zauważył, że ilekroć coś nie mieściło się w pojęciu rzeczywistości ich przewodnika wybuchał on z frustracji i bezsilnej wściekłości. I że wściekłość ta kierowana była na wszystkich dookoła.

— Option, psia twoja mać, bierz się, do cholery, za robotę! Samo się nie rozszyfruje!

Dagobert spojrzał po raz kolejny na ciąg dziwnych znaczków naskrobanych niewprawnie przez ich jeńca.

— Biorąc pod uwagę jakość wykonania tej notatki — zaczął — nasz więzień prawdopodobnie nie umie pisać.

— Jak to, do ciężkiej cholery, nie umie?! — jeszcze bardziej zirytował się Heinz — przecież mamy tu dowód na to, że jest inaczej!

— Owszem — przyznał spokojnie Dago — ale proszę spojrzeć na trzy ostatnie, nazwijmy rzecz po imieniu, rysunki. Pierwszy wygląda jak pozycja słońca na niebie, więc oznacza przybliżoną godzinę ostatniego meldunku, drugi przypomina orła legionowego, po ułożeniu szponów wskazuje na XIII Legion — porównał rysunek z orłem wybitym na napierśniku centuriona — zaś ostatni rysunek… Dobry Boże… Dziewięć pałek, pierwsza z małą literą W, druga z dużą V, trzecia z małą V, pozostałe bez oznaczeń…

— Co to niby ma oznaczać? — dopytywał Sturmvogel.

— Obrazowo mówiąc, gdyby było nas dziesięciu, to i tyle byłoby pałek, a gdyby prowadził nas setnik starszy stopniem, to pod oznaczającą go pałką byłoby duże W — dopowiedział zza ich pleców Joachim — Oni naprawdę są niepiśmienni, a że sprawna łączność i zwiad są kluczem do sukcesu tak złożonej operacji jak skoordynowany atak na całe północno-wschodnie terytorium cesarstwa, to i musieli opracować jakiś system przekazywania wiadomości.

W tym momencie do reszty wrócił Chudy Martin.

— Podszedłem do tego jego drzewa rzucić jeszcze raz okiem i natknąłem się na kawałek cienkiego sznurka zwisający z góry. — powiedział po chwili — pociągnąłem go lekko i okazał się robić coraz grubszy i grubszy, a na koniec zwisał już zwój porządnej liny z supłami do wspinaczki.

— No i…? — spytał Rajmund.

— No to się wspiąłem… — urwał cudzoziemiec.

Heinz znowu nie wytrzymał.

— No i co z tego, że wleźliście na drzewo jak jakaś parszywa małpa?! — wrzasnął.

— To konkretne drzewo jest połączone linami z dwoma sąsiednimi, na tym z lewej w gałęziach jest legowisko, a tamtym drugim gliniane naczynia z solonym mięsem, chlebem i wodą.

Dagobert przeklinał długo i wyjątkowo szpetnie.

— Poganie siedzieli tu od dłuższego czasu, niech ich szlag. Teraz jest już jasne, skąd tyle o nas wiedzą — podsumował zdobytą wiedzę.

Sturmvogel pokraśniał z dumy.

— Ha! I co byście beze mnie zrobili? Po raz kolejny nieustraszony Heinz Sturmvogel ocalił cesarstwo od upadku!

Nikt już tego nie skomentował.


Będący w pewnym pośpiechu Otto porzucił swój orszak i w towarzystwie jedynie najpotrzebniejszej świty i garstki zbrojnych dotarł do obozowiska Bolesława niemal zajeżdżając swojego konia.

Nie czekając na podejście książęcego pachołka król zeskoczył z grzbietu i rzucił lejce jednemu ze swoich towarzyszy, po czym bez słowa skierował się do kwatery księcia.

Chwilę później spadł gęsty śnieg, a temperatura mocno spadła, co jednak nie przeszkodziło młodemu monarsze w negocjacjach z Bolesławem odnośnie wymiarów ewentualnego wsparcia w walce z poganami. Dodatkowo Otto ostrożnie zasugerował księciu, aby dowodzenie siłami czeskimi objął po powrocie do swojej domeny jego siostrzeniec z Polski.


Po dokładnym przeszukaniu siedziby zwiadowcy i chwilowym postoju oddział ruszył dalej, lecz tym razem skręcili ostro na Paderborn celem odstawienia więźnia. Heinz chciał go natychmiast powiesić, lecz Dagobert i Rajmund zdołali przekonać go, że 1) żywy może — po znalezieniu tłumacza — posłużyć do dezinformacji przeciwnika; 2) zawsze w razie zasadzki mogą zrobić z niego żywą tarczę lub nawet monetę przetargową — w końcu niewielu pogańskich wojowników umie w ogóle coś narysować; wreszcie 3) w razie czego zdążą go zabić szybko i w miarę bezboleśnie, a żywy stwarza więcej możliwości. Ograniczyli się więc do zakneblowania i związania pozostawiając mu tylko wolne nogi.

— Doprawdy idiotyczny pomysł — wściekał się Sturmvogel — jak tak można, działamy na tyłach wroga i bierzemy jeńca? Toż to absurd! Zabić go od razu i ulotnić się niepostrzeżenie jak uczą podręczniki wojny szarpanej!

Karl się ożywił.

— To wydają takie podręczniki?

— Co ciebie to obchodzi? — zdumiał się Heinz — przecież wy i tak nie umiecie czytać.

Tym razem Karl powściągnął swój temperament, wprawiając resztę kolegów w niemałe zdumienie.

— Nie o to chodzi — zapewnił szybko — chodzi mi o to, że chyba trudno nauczyć się atakować z zaskoczenia siedząc wygodnie w fotelu przy rożku wina choćby nie wiem jak pojętny był uczeń.

Sturmvogel nieco się nastroszył.

— Naturalnie, jeżeli nie ma się odpowiednich predyspozycji — zrobił fałszywie skromną minę — to nic z takiej nauki nie przyjdzie. Ale wiadomo, wrodzony talent umożliwia nie takie rzeczy.

Nawet jeniec, mimo bariery językowej, zdawał się z zaciekawieniem przysłuchiwać rozmowie Karla z dowódcą.


Bolesław Pobożny uważnie wysłuchał króla.

— Czechy was wspomogą, wasza miłość — przyznał — jako wasz oddany sługa okażę ci swoją pomoc. Lecz nie podoba mi się idea oddania swoich drużynników pod władzę siostrzeńca.

Przechadzający się dotąd po namiocie Otton przystanął w pół kroku.

— Rozumiem wasze obawy, książę — powiedział — ale nie możemy pozwolić sobie na okazanie słabości w walce, dowodzone przez różnych ludzi siły pod jednym sztandarem łatwo mogą ulec rozpadowi, podczas gdy pozostające pod władzą jednego człowieka zachowają spójność. Wasz krewniak łączy wszystkie zalety dobrego przywódcy Słowian na czas wojny, będąc synem Mieszka utrzyma posłuch wśród swoich ludzi, a wywodząc się po matce z Przemyślidów będzie miał zapewniony szacunek i wierność waszych wojów.

— Nie darzę tej idei dobrymi uczuciami — pokręcił głową Bolesław — Przede wszystkim chodzi o mojego syna, już teraz jest zaborczy i agresywny, jeżeli dowie się o przekazaniu należnej mu władzy mojemu krewniakowi można się po nim spodziewać wszystkiego. No i druga kwestia, jak na ten alians zareagują moi poddani? W końcu ziemia krakowska została nam wydarta przez Mieszka jeszcze zanim przyjął wiarę chrystusową, dochodzi do tego sprawa Sławnikowiców… Tak długo jak Sobiesław, Radzim i Wojciech…

— Gaudenty i Adalbert — poprawił go machinalnie Otton.

— …tak, dokładnie — Bolesław napił się wina — tak długo jak ci trzej znajdują się poza Czechami a Sobiesław korzysta z opieki mojego siostrzeńca, tak długo będzie on stanowił dla mnie zagrożenie. Nie mogę przecież powierzyć części swoich wojsk pod dowództwo kogoś, u kogo azylantem jest ostatni zdolny do podtrzymania nazwiska przedstawiciel wrażego mi rodu! Chyba że Bolesław pozbędzie się swojego gościa…

— Wykluczone — Otto przerwał księciu — ostatni pozostali przy życiu synowie Sławnika są pod opieką korony niemieckiej i z mojego polecenia nie spotka ich krzywda. Sobiesław nie jest zainteresowany powrotem w rodzinne strony po tym co z nimi zrobiliście, a Gaudenty i Adalbert służą swoim życiem Bogu i nie obchodzi ich więcej los ich dawnego dziedzictwa. Od siebie dodam, że jeżeli któryś z braci ucierpi i dowiem się, że mieliście w tym swój udział, okażecie się niewiernymi złożonemu przez siebie hołdowi lennemu. Sami wiecie, co to oznacza dla Czech.

— Wybaczcie mi, wasza królewska mość — zakpił Bolesław — ale wydaje mi się, że przyszliście tu prosić mnie o pomoc, a teraz narzucacie mi swoje zdanie.

Otto zmierzył rozmówcę zimnym wzrokiem.

— A mnie się wydaje — wycedził — że już tą pomoc obiecaliście. Dodam również, że i bez czeskiego wsparcia siły cesarstwa są w stanie sprostać wyprawie pogan, ale gdy tylko się z nimi uporamy obrócimy miecze przeciw tym, którzy nie pomogli nam w potrzebie.

W namiocie zapadła gniewna cisza.


Jedenasty Legion posuwał się powoli na trasie Bamberg — Weimar prowadzony przez niedobitki Trzynastki i trzy przybyłe w ostatniej chwili kohorty Dwójki. Legat von Augsburg polecił czujkom poszukiwanie umówionych śladów pozostawianych przez oddziały zwiadu, a po dotarciu do miejsca, w którym Sturmvogel poprowadził swoich ludzi w las, podzielił swoją armię na dwie części — jedna miała pozorować bezpośrednią odsiecz miasta, druga zaś wyruszyć śladem zwiadowców.


Po wyjściu na drogę Weimar — Hildesheim Dagobert zapytał Heinza, jak niby główne siły Jedenastki mają podążyć ich śladem.

— Wieczny żółtodziób — westchnął Sturmvogel, po czym wyjął z torby drewniany młotek i niewielki przecinak pozostawiający dziwne, gwiaździste kształty.

— Takiego śladu nie pozostawia żadne zwierzę — wyjaśnił — a jedno z ramion gwiazdy jest nieco dłuższe. Cała sztuczka polega na tym, żeby pójść w odwrotnym kierunku niż wskazuje gwiazda.

— Ale i tak znalezienie tego symbolu na drzewie w gęstwinie graniczy z cudem — wyraził przypuszczenie option.

Przewodnik uśmiechnął się szczerze pierwszy raz od wyruszenia z Bambergu.

— Dlatego instrukcja mówi wyraźnie, żeby zostawiać znaki tylko na lipach drobnolistnych, a w razie ich braku, na jarzębinach.

— Jarzębinach?! — zdumiał się Michael — Przecież to święte drzewa pogan!

— Dokładnie — skinieniem ręki skwitował tą uwagę Sturmvogel — tym bardziej nic ze znakami nie zrobią, bo uznają je za manifestację ich bóstwa.

Po krótkim popasie Hans i Chudy Martin zostali wysłani z jeńcem do Paderbornu, a reszta oddziału zawróciła prosto na Weimar.


W tym samym czasie broniący się zaciekle IX Legion przeszedł do ograniczonej ofensywy, przełamując oblężenie Hamburga i Luneburga, ruszając powoli w kierunku na Hildesheim.

Do Magdeburga zaś wkroczyły świeże siły słowiańskie wsparte najemnymi Waregami i grupą wyjętych spod prawa bałtyckich piratów.


Rozwiązawszy spór zaistniały między księciem a królem i ustaliwszy w końcu rozmiary wsparcia, jakiego udzieli cesarstwu książę czeski, Otto pożegnał się z Bolesławem. Jego świta miała problemy z wierzchowcami, niemal zajeżdżonymi nieustanną pogonią za władcą Czech, dlatego też — po długich namowach — cesarz zgodził się pozostać w obozie kilka dni dłużej.


W trzy dni Hans z Martinem dotarli do Paderbornu przekazując więźnia w ręce komendanta garnizonu z nowymi informacjami na temat zwiadowców nieprzyjaciela.

— No, no, coś takiego — w zadumie powiedział komendant — najwyraźniej nie docenialiśmy tych dzikusów.

Po czym rozesłał patrole po okolicznych lasach z zaleceniem uważnej obserwacji drzew, zwłaszcza o bujnym listowiu i rozłożystych koronach.

W dwa dni areszt zapełnił się Wieletami.


Dzień drogi od Weimaru oddział napotkał maszerujących miarowym krokiem żołnierzy XIII Legionu. Dziwny był to obraz, skoro to właśnie oni mieli rozpaczliwie błagać o odsiecz, a teraz w wyraźnym pośpiechu zmierzali w kierunku na Essen i Paderborn.

— O co tu chodzi, panie prefekcie? — Sturmvogel zapytał natychmiast prowadzącego oddział oficera

— Ruszamy wesprzeć walczący z najeźdźcą Paderborn, setniku — odparł prefekt, wprawiając wszystkich w zdumienie — dostaliśmy pilną informację, że Wieleci przebili się przez okręgi IX Legionu i prawie podeszli pod samo Essen i Stavoren.

— Co w takim razie powiecie o tym? — zapytał Dagobert, pokazując kopię wezwania na odsiecz Weimarowi.

Oficer trochę się stropił.

— Nic mi o tym nie wiadomo… Nie wzywaliśmy niczyjej pomocy.

Rajmund obejrzał się akurat w momencie, gdy biały gołąb wzbił się do lotu spośród drzew.


Weimar rzeczywiście został zdobyty, lecz dopiero dzień po opuszczeniu go przez gros sił garnizonu. Nietrudno się domyślić, że najeźdźcy panoszyli się po bezbronnym mieście mniej więcej od doby, właściwie przez nikogo nie niepokojeni.


Hermann von Essen ustabilizował sytuację na swoim odcinku granicy, po czym wezwał adiutantów.

— Przekażecie te rozkazy oddziałom idącym na Hildesheim i strzegącym granicy na północ od Magdeburga — powiedział — nie zwlekać ani chwili, los cesarstwa od tego zależy.

Prefekt p.o. dowódcy Dziewiątki znał taktykę wojenną Wieletów, a to, z czym miał teraz do czynienia w cudowny sposób łączyło słowiańską zaradność, nieprzewidywalność i talent do wojny podjazdowej z typowo niemiecką dokładnością i planowaniem zawczasu dużych operacji. Zmysł strategiczny obecnego wodza wojennego Wieletów był godny pozazdroszczenia.

Hermann von Essen był doświadczonym dowódcą. I zazdrościł.


Przez kilka dni oczekiwania w obozie przy osadzie Bolzano Otton zdecydował tymczasowo nie wracać do Rzymu na korzyść Ratyzbony, lecz po wyruszeniu jego konwój opóźniał się ze względu na wyjątkowo paskudną pogodę Na domiar złego wysunięci obserwatorzy co i rusz wszczynali alarmy, lecz nigdy nie mogli wytłumaczyć co właściwie widzieli. Znudzony tym faktem dowódca straży nakazał ignorować niepewne sygnały i kontynuować marsz wysuwając jedynie na boki strażników z pochodniami.

— Pewnie to jakaś większa sfora wilków, panie. — wyraził przypuszczenie przed Ottonem.

— Mam nadzieję, że masz rację, mój drogi — odrzekł spokojny jak zwykle król — bo wielką byłoby dla mnie stratą, gdybym musiał kazać cię powiesić za niepotrzebne narażanie życia samego Ottona.

— Cóż to może być za zagrożenie, wasza wysokość — stwierdził strażnik — jesteśmy na granicy między prowincjami cesarskimi, żaden barbarzyńca nie ośmieliłby się tu na nas napaść.

Otton obejrzał się na wozie.

— W takim razie powiedz to biedakom, którzy siedzą na tamtych drzewach celując do nas z łuków.

— CHRONIĆ KRÓLA! — wydarł się dowódca straży, nim strzała przeszyła mu gardło.


Powrót weimarskiego garnizonu do miasta niewiele miał wspólnego z wojskową dyscypliną, a bardziej przypominał chaotyczną wersję Wielkiej Pardubickiej ze śladową ilością koni, za to z imponującą liczbą uczestników, na dodatek uzbrojonych po zęby. Największy atut jednostki — kusze oblężnicze — podskakiwały na nierównościach traktu, co i rusz wywołując zaniepokojenie odpowiedzialnej za wartość użytkową sprzętu obsługi.

Wreszcie, po niemal nieustannym biegu, w oddali zamajaczyły zabudowania Weimaru.

I liczne słupy dymu.


Hans i Martin dogonili oddział na otrzymanych od prefekta z Paderbornu koniach, po czym — zaznajomieni z sytuacją strategiczną — ulegli kompletnemu załamaniu.

— Cały ten przemarsz tylko po to, żeby się dowiedzieć, że wymarsz był zaplanowany i ogłoszony przez nieprzyjaciela? — Hans był bliski płaczu — Przecież w ten sposób można rozbroić całe pogranicze!

Dagobert podchwycił słowa podwładnego.

— Słuszna uwaga, Hans. Natychmiast z koni! — zakomenderował. — będą mi potrzebne.

Sturmvogel uniósł rękę.

— Do czego, optionie? — spytał — nie wydałem wam przecież żadnego rozkazu.

— Skoro Wieleci mogli wyprowadzić garnizon Weimaru w tak prosty sposób — podjął nerwowo Dago — to skąd pewność, że wymarsz z Bambergu nie jest również ich sprawką?

Heinz złapał się za podbródek.

— A wiecie — podjął — że możecie mieć rację? Wobec tego — oświadczył triumfalnym głosem — rozkazuję wam przejąć te dwa konie i ruszyć niezwłocznie ku siłom cesarskim na trakcie na Bamberg i zawrócić je do miasta! Słyszeliście, optionie? To osobisty rozkaz Heinza Sturmvogela!

Dagobert nie skomentował, za to złapał w porę Karla sposobiącego się do wyrządzenia dowódcy nieodwracalnej krzywdy.

— Nie teraz, bo cię powieszą! — syknął w ucho narwanemu legioniście — jeszcze się z nim policzymy jak należy.

Groźba zawiśnięcia na gałęzi podziałała na niskiego żołnierza jak kubeł zimnej wody. Bo i po co tyle lat pracowicie hodował swoje życie, żeby stracić je w tak głupi sposób.

Dagobert wskoczył na siodło, złapał luzaka za uzdę i pogalopował na południe.

— Rajmund! — powiedział Sturmvogel.

— Na rozkaz — odparł Walończyk.

— Na czas nieobecności optiona w jednostce przejmujesz jego obowiązki bez gratyfikacji w żołdzie.


Stangret Ottona zdołał zeskoczyć z wozu i wyprząc konie zanim strażnicy zaczęli przegrywać starcie. król wskoczył na podstawionego mu konia i ruszył cwałem za swoim sługą byle dalej od śmigających wszędzie strzał. Obejrzawszy się, Otto zauważył, jak dwaj gwardziści wrzucili zwłoki jednego ze swoich kolegów na wóz i przykryli pledami z orłami cesarstwa.

„Spryciarze”, pomyślał, „teraz przynajmniej przez chwilę bandyci uznają tamtego trupa za mnie. Szkoda, że nie będzie raczej okazji, żeby im podziękować.”

Pomyślał o tym w złą godzinę, bo akurat w tym momencie obydwaj żołnierze symultanicznie padli na ziemię najeżeni strzałami.

Plac boju skrył się za tumanami śniegu.


Natrafiwszy w końcu na maszerujące na Weimar oddziały, Dagobert zeskoczył z siodła i nakazał natychmiast zawrócić do miasta. Zapytany, czemu niby zastępca samego legata von Augsburg ma słuchać rozkazów przekazanych przez prostego optiona, Dago na moment się zająknął — Bo to rozkazy Felixa! — krzyknął na tyle głośno, żeby każdy legionista znajdujący się w zasięgu słuchu mógł to usłyszeć. Na dźwięk imienia niemal legendarnego dowódcy adiutant nagle pobladł, po czym skinieniem ręki dał znać legionowi, by zawrócić do Bambergu.

— Obym nie pożałował tego blefu — powiedział do siebie option, po czym wskoczył na konia i ruszył za wojskiem do miasta.


— Znam drogę do Salzburga, panie — powiedział stangret, gdy wyjechali w końcu na ścieżkę w lesie.

Ottonowi nie spodobał się ten pomysł.

— Nie! Wszędzie, tylko nie do Salzburga. — stwierdził —

ludzie, którzy na nas napadli z pewnością ruszą niezwłocznie na wszystkie pobliskie miasta, żeby nie dopuścić nas do moich legionistów.

— W takim razie dokąd się udać, wasza wysokość?

— Nawet Linz i Ratyzbona nie są bezpieczne. Prowadź prosto na Norymbergę.


Na pola okalające Bamberg oddziały wyszły w momencie, gdy zza drzew na wschodzie wynurzyły się siły wieleckie.

— No to mamy kompletnie przesrane — stwierdził z rezygnacją w głosie trybun — są bliżej miasta i jest ich więcej. Wycofujemy się i wzywamy posiłki z legatem von Augsburg na czele. On będzie w stanie poprowadzić atak na fortyfikacje Bambergu.

— Jeszcze czego?! — Dago zrównał konia z dowódcą — oni są pieszo, w naszym oddziale są trzy setki koni!

— I co trzystu ludzi na kilkuset tonach mięsa zdziała przeciw tysiącom barbarzyńców, optionie? — powątpiewał trybun — najwyżej ucieszą się, że dostarczyliśmy im rozrywkę i świeże mięso.

Dagobert wyjął miecz, po czym skierował go w stronę oficera.

— Proszę o pański miecz, hełm i płaszcz. Nie powtórzę prośby.

Dowódca siedział na siodle jak sparaliżowany, a zimny pot obficie zrosił jego czoło.

— J-j-już się robi… — wydukał.

Posiadając oznaki władzy nad jednostką, Dagobert ruszył galopem na spotkanie z przeznaczeniem. Tętent za nim świadczył o tym, że za przykładem „dowódcy” ruszyła cała bamberska kawaleria.


Mimo ogromnej dysproporcji sił i elementu zaskoczenia straż królewska broniła się niemal godzinę, kilkukrotnie odpierając dzikie szturmy pogańskich wojowników. Rozprawiwszy się w końcu z zaciekle broniącymi wozu gwardzistami, Wieleci otoczyli skulonego pod kocami człowieka otoczonego trupami strażników. Na znak dowódcy dwaj z nich zerwali ozdobne pledy z wozu, ukazując oczom wojowników kolejne zwłoki w gwardyjskim mundurze.

Krzyk wściekłości i rozpaczy wodza niósł się w górach długo i ponuro.


Z każdym pokonanym metrem Dagobert był coraz mniej pewny sensowności swojego działania, ale wierzył, że tylko w ten sposób można ocalić miasto przed złupieniem i dać czas reszcie legionistów na dotarcie do bram Bambergu zanim zrobią to wrogowie.

Tymczasem odległość między nim a Wieletami zmniejszyła się do kilkuset metrów, wyraźnie widział już charakterystyczne dla ludów północnego wschodu wareskie hełmy i kolczugi, skórzane pancerze Słowian i kilkunastu skandynawskich wojowników. Nie wiedząc, dokąd prowadzi go własna brawura wywinął mieczem młyńca nad głową.

Jak na umówiony sygnał, cała kawaleria zawróciła właściwie w miejscu, pozostawiając przerażonego Dagoberta sam na sam z kilkutysięcznym tłumem wojsk przeciwnika. Ledwo zdołał sam zawrócić, gdy dogonił go klin ciężkozbrojnych kawalerzystów rozcinający siły wroga na dwie spanikowane części. Po stawionym krótko, chaotycznym oporze, wróg poszedł w totalną rozsypkę. Wycofujący się Waregowie wyrąbywali sobie drogę do lasu między Wieletami, skandynawscy piraci walczyli między sobą, byleby zginąć z mieczem w ręku, zaś reszta barbarzyńców pierzchła czym prędzej do lasu.

Option Dagobert wygrał swoją pierwszą bitwę.


— Doskonale wybrany moment na wykonanie manewru, szefie — centurion bamberskiej kawalerii podjechał do oszołomionego Dagoberta — właściwie obyło się bez strat, padło tylko kilkanaście koni i poniżej dwudziestu naszych… Zaraz, kim ty u diabła jesteś?! — zawołał ujrzawszy bladą i spoconą twarz domniemanego dowódcy.

— O-o-o-o-o — zaszczękał zębami Dago — optio-o-o-on Dag-g-g-g-obert, p-p-p-p-przydzielo-o-ony jako-o-o-o u-u-u-uzupełnie-e-e-e-nie dla-a-a Szóste-e-e-ego Le-e-e-egio-o-onu — wydukał wreszcie — za-a-a-aciągnąłe-e-e-e-em się w Hammm-mbu-urgu czte-e-e-ery tygo-o-o-o-odnie-e-e-e temu.

Zakończywszy prezentację swojej osoby, wychylił się z siodła i obficie zwymiotował.

Twarz centuriona nie wyrażała przez chwilę żadnych emocji, po czym zwrócił się on w stronę swoich ludzi, wzniósł miecz ku niebu i krzyknął:

— Oddział! Na cześć optiona Dagoberta z Hamburga, hip, hip…

— HURRA!!! — z niemal trzystu gardeł wydobył się wspólny ryk.

— hip, hip!

— HURRA!!!

Centurion zaczerpnął tchu.

— Hip, hip!

Ostatnie „hurra!” Dagobert usłyszał lecąc nieprzytomny z siodła prosto w objęcia wiwatujących żołnierzy.

Rozdział IV

Pierwszą noc w lesie Otton spędził bezsennie, ale bynajmniej nie dlatego, że się czegokolwiek bał. Po prostu zafascynowany odgłosami puszczy nocą wypytywał służącego o wszystkie usłyszane dźwięki.

— Tak brzmi wycie basiora w wygłodniałym stadzie wilków, który zwęszył świeże mięso, panie. — znudzonym głosem powiedział stangret — prawdopodobnie wilki wyczuły nasze konie, ale nie podejdą do ognia, więc jesteśmy bezpieczni.

— A to?

Służący po raz kolejny westchnął.

— To sowa, wasza wysokość. Nie wiem, jaki gatunek, bo jak dla mnie brzmią bardzo podobnie, ale podejrzewam, że jakiś pospolity puchacz.

— Aha — stwierdził król — na pewno nie jesteś śpiący, przyjacielu?

— Aleeeeż nie — sługa stłumił ziewnięcie — jakże bym śmiał zmrużyć oko, gdy na moich barkach spoczywa los samego króla?

Wycie rozległo się zdecydowanie bliżej.

— Te wilki chyba są bardzo głodne — zauważył Otto.

Brak reakcji wierzchowców był nadto wyraźną wskazówką.

— Raczej nie — służący poderwał się na równe nogi i pośpiesznie zadeptał ognisko — inaczej rumaki nie byłyby tak spokojne. To był zdecydowanie ludzki głos. Prędzej, panie, na koń!


Dagobert ocknął się w więziennej celi.

— O, cholera — jęknął — nawet miesiąca nie odsłużyłem, a już za kratami…

— Czego się było spodziewać podszywając się pod zastępcę dowódcy garnizonu i narażając kilkuset ludzi na bezsensowną śmierć — odpowiedział głos z drugiej strony kraty — ale nic się nie martw, legionisto, wszystkie twoje troski miną przed nadejściem następnej nocy.

Dago podniósł głowę, by ujrzeć trybuna, któremu niedawno groźbą miecza odebrał dystynkcje.

— Mimo wszystko jestem ci wdzięczny — ciągnął oficer — dopisałeś do moich akt wspaniałe zwycięstwo, bo kto zaprzeczy, że to ja poprowadziłem naszą kawalerię do tak epickiej wiktorii?

— Ja — mimo osłabienia Dagobert przejawiał ślad ducha walki — I centurion, któremu w polu podałem swoje imię.

— On? — trybun uśmiechnął się wrednie — Biorąc pod uwagę że wysłałem go na daleki zwiad, o ile w ogóle to nie wróci do nas zbyt szybko.

Dagobert zdał sobie sprawę ze swędzenia na ramieniu tuż poniżej tatuażu. Po podwinięciu rękawa zobaczył, że pod nabytym w Hamburgu łbem orła pojawiły się dwa skrzyżowane miecze.

— Co to za symbol? — zdziwił się.

Oficer tym razem nie okazywał Dagobertowi specjalnej pogardy — To obyczaj nakazuje tatuować żołnierzom, którzy szczególnie zasłużyli się w walce, zwłaszcza przy szturmach i szarżach. Ale na twoim miejscu — trybun wrócił do swojego normalnego tonu — specjalnie bym się nie martwił takimi szczegółami, bo co do ciebie — zawiesił głos — jak to mówią, umarli nie mają prawa głosu.

— Umarli? Gdzie tak mówią? — mimo powagi sytuacji zdziwił się słysząc nieznane sobie przysłowie.

— Mówią tak w celi śmierci bamberskich lochów, legionisto Kranz.

— Jaki znowu Kranz?

Trybun nadal uśmiechał się wrednie.

— Myślisz, że kawalerzyści i mieszkańcy miasta patrzyliby bezradnie, jak wieszają ich bohatera, Kranz? Co innego anonimowy jeździec, który na widok wroga uciekł z pola bitwy zdradzając towarzyszy broni. Zastanów się nad tym, Kranz.


— Pst! — za kratą okna celi Dagoberta słychać było nerwowe szepty.

— Co jest?! — więzień obudził się z nerwowego półsnu.

— Spokojnie, optionie — głos był nerwowy, ale w miarę opanowany — jesteśmy przyjaciółmi.

Dago usiadł na pryczy.

— W takim razie wyciągnijcie mnie stąd zanim mnie powieszą! — zirytował się skazaniec.

— Staramy się, optionie, ale to nie jest takie proste. Przede wszystkim musi pan opracować linię obrony.

— Jaką, u diabła, linię obrony? Jestem już po procesie!

Szepty nasiliły się, po czym przemówił inny głos.

— W legionach prawo jest prawem — oznajmił — nawet trybun nie śmie mu się sprzeciwić. Wystarczy znaleźć przepis, który uniemożliwi powieszenie was w majestacie prawa, a życie będziecie mieli zapewnione. Oczyszczenie imienia zajmie co prawda trochę czasu, ale część starej generalicji, zwłaszcza ta, która po zmianach personalnych w Sztabie Głównym ma znaczący głos w armii, wyżej ceni indywidualną odwagę od sztywnego trzymania się zasad i pewnie niejeden przypomniałby sobie własną młodość na wieść o waszym wybryku.

Dagobert był już całkowicie rozbudzony.

— Dobrze więc, co w takim razie mam mówić wieczorem?


Na Północy von Essenowi udało się zablokować zdobyty przez Wieletów Hildesheim, a po przekazaniu rozkazów do grup operujących na pograniczu zyskał pewność bezpieczeństwa zaplecza swojego legionu. Skoro wróg tak umiejętnie wykorzystywał gołębie pocztowe, trzeba obrócić to przeciwko niemu.

Zwiadowcy pozorujący czołówki jego sił podchodzili już pod Magdeburg, a myśliwi podążający za nimi wystrzelali wszystkie gołębie w promieniu przeszło dwóch mil.


Przed nastaniem świtu stangret króla znalazł opuszczoną gawrę, w której szczęśliwie zmieścili się we dwóch. Konie popędzili na drogę, aby zmylić pogoń i ułatwić poruszanie się w gęstniejącym lesie.

Tym razem wycie oznajmiło przybycie prawdziwych drapieżników, które dopadły koni w tej samej chwili, co wojoie posłani w pościg za Ottonem.


Dago, podobnie jak większość legionistów był absolutnie niepiśmienny. Jedynym, co potrafił napisać i odczytać (z niejakim trudem) były cyfry i liczby rzymskie. Teraz umiejętność ta była przydatna jak nigdy, bowiem anonimowi wybawcy podyktowali mu numery paragrafów, które miał podać na deskach szafotu. Dlatego też, zamiast wzorem poprzednich lokatorów celi leżeć na pryczy rozkoszując się ostatnimi chwilami życia lub z całej siły okładać pięściami pręty celi, siedział on na piasku wysypanym na klepisku z pobudek sanitarnych nie odrywając wzroku od rzędu nakreślonych palcem cyfr.


Oblężenie Weimaru zapowiadało się długo i bezowocnie. Zwłaszcza, że obrońcy dysponowali machinami oblężniczymi większego zasięgu niż oblegający, a w ilości ludzi niewiele ustępowali legionistom.

Dlatego też o zdanie co do zasadności szturmu i ewentualnych form skutecznego oblężenia zapytano nawet szeregowych legionistów i poborowych.

Jedynym, który udzielił sensownej odpowiedzi był tesserarius p.o. optiona Rajmund.

— W takiej sytuacji — rozpoczął — nie ma sensu rozciągać siły do blokowania twierdzy wokół całego obrysu murów przed przybyciem legata von Augsburg. Proponowałbym ograniczyć się do poustawiania manekinów na krawędzi lasu i sporadycznych patroli, niech przeciwnik myśli, że jest nas więcej. Ponadto potrzebuję, dajmy na to, piętnastu silnych ludzi znających się na robotach ziemnych do pomocy.

Przerwał na chwilę, po czym jął kreślić patykiem na ziemi szkic sytuacyjny oblężenia.

— Tu leży Weimar — zaznaczył z grubsza owal — tu są otaczające go pola — otoczył owal jeszcze jednym, dużo większym — a tu jesteśmy my — postawił krzyżyk za ścianą lasu — Z tego, co do tej pory powiedzieliście, machiny obronne Weimaru mają zasięg mniej więcej dotąd — przerywaną linią zaznaczył zasięg machin — więc do lasu dotrą jedynie odpryski najcięższych głazów.

— Ale to już wiemy — przerwał mu jeden z centurionów — co dalej, to mnie interesuje.

— Już do tego zmierzam, panie setniku — ciągnął Rajmund — Z tego miejsca — wskazał jednocześnie na polanę po lewej i punkt na sporządzonym szkicu — należy zacząć drążyć oszalowany tunel, w którym z zapasem miejsca na obsługę zmieszczą się dwa skorpiony obok siebie. Potem należy dokopać zygzakowaty tunel do zasięgu ich skutecznego strzału — dorysował łamaną linię z polany do okolicy miasta — przebijając w kilku miejscach punkty obserwacyjne — wbił na załomach narysowanego tunelu kilka kawałków drewna — a pod osłoną nocy wybić z tego miejsca rampę na powierzchnię — zakończył tunel półkolem — i ze wszystkich kusz jednocześnie otworzyć ogień do murów w najsłabszym punkcie — zaznaczył ten punkt.

Sztab sił oblężniczych trawił powoli uzyskane informacje.

— A gdzie — zaczął jeden z optionów — waszym zdaniem ma być ten punkt?

— Toż to oczywiste, Albrecht — zgasił go centurion — to będzie zachodnia brama miejska. Za to ja mam pytanie — spojrzał uważnie na cudzoziemca — Skąd pochodzisz, tesserariusie?

— Jestem Walończykiem, panie setniku — z dumą oświadczył Rajmund.

— Wobec tego — podsumował option Albrecht — jedyną wadą tego planu jest fakt że jeszcze go nie realizujemy.


Koło południa służący obudził się, wyczołgał z gawry i wszedł na drzewo rozejrzeć się po okolicy. Z dala dostrzegł stado wron i nieliczne tak daleko od Bałtyku mewy krążące wokół jednego punktu.

— Obudźcie się, panie! — powiedział, gdy wrócił do kryjówki — zdaje się, że nasi prześladowcy natknęli się na kogoś groźniejszego od siebie!


Strażnik wnoszący chleb i wodę do celi bamberskiego więzienia zastał aresztanta klęczącego w kącie pomieszczenia.

— Co, Kranz, szykujesz ucieczkę? — podszedł do więźnia.

— Nie, dobry człowieku — odparł spokojnie Dagobert — modlę się do Boga o wstawiennictwo i sprawiedliwość.

Dozorca splunął pod nogi.

— Bóg ma ważniejsze sprawy na głowie niż ułaskawianie dezerterów i zdrajców tchórzliwie uciekających z pola bitwy. A ja nie jestem dobrym człowiekiem.

— Ja mam na ten temat diametralnie różną opinię… — zaczął Dago, lecz solidny kopniak w brzuch odebrał mu mowę.

— Pan trybun Kreuz ostrzegał, że możecie łżeć i podawać się za naszego bohatera, tego, tam… — urwał.

— Dagoberta — wycharczał leżący na piasku Dagobert.

— A, właśnie — oblicze strażnika rozpromieniło się — ale pan Kreuz cię przejrzał, ty podły zdrajco. Prawdziwy Dagobert udał się w pościg za uciekającymi Wieletami, nigdy nie zamknąłbym w swojej celi kogoś takiego. W końcu uratował nam tyłki i z samego pola bitwy ruszył w pogoń.

— Powiedz mi tylko — Dago zdołał usiąść na klepisku — nie, zaraz! — uniósł ręce na widok szykującego się do kolejnego ciosu dozorcy — chcę tylko się dowiedzieć, skąd wiadomość o ruszeniu pana Dagoberta — option posmarował poprzedzające swoje imię „pan” taką ilością wazeliny, na jaką pozwalał ton konwersacji — w pogoń za wrogiem? Przecież miał tylko trzy setki zmęczonych nagłym i długim galopem koni i kilka tysięcy barbarzyńców do schwytania.

Strażnik zamarł w pół kroku.

— Hmm, tak właściwie — powiedział powoli po dłuższej chwili namysłu — to się nad tym nie zastanawiałem. O tym pościgu to mi powiedzieli przekupnie na targu, i że dla szlachetnego Dagoberta wszystko u nich gratis za ocalenie życia i majątku dostanie, a pan trybun Kreuz, jak go zapytałem, gdzie tak szanowana per-so-na jak option Dago się podziewa odpowiedział, że sam nie wie, ale wielu z żołnierzy co na pewno przeżyli bitwę i przy nim galopowało też nie wróciło i jak tylko wrócą to dla wszystkich będą awanse i przepustki, a pan Dagobert to i złoty wieniec laurowy za takie zwycięstwo dostanie. Taki jest pan trybun Kreuz dla prawdziwych bohaterów, bez litości dla śmierdzących tchórzy. Może i pan Dago na Twoją egzekucję ze swoimi ludźmi przybędzie co by pokazać im jakiego losu uniknęli ufając w jego gwiazdę.

Z tymi słowami dozorca opuścił celę, w której pozostał oniemiały Dagobert, którego ostatnią myślą było „na twoim miejscu, stary, nie martwiłbym się jego obecnością.”


Wychodząc na trakt, uciekinierzy rzeczywiście natknęli się na pozostałości kilkudziesięciu wojowników wieleckich w połowie pożartych przez wilki, których truchła z kolei dało się policzyć na palcach jednej ręki.

— Zadziwiające, panie — stwierdził służący po dłuższej chwili — to musiało być naprawdę wielkie stado. Kto wie, może nawet doszło do połączenia dwóch sfor w jedną, potężną watahę? Nie, to niemożliwe — zaprzeczył sam sobie — Ale z drugiej strony jak inaczej wytłumaczyć tak nagły przyrost dorosłych osobników w stadzie liczącym zwykle kilkanaście sztuk?

Otton spacerował z fascynacją pomiędzy padłymi wojownikami i nielicznymi wilkami.

— Ale to bydlę miało szczęki — pochylił się nad martwym Słowianinem — to bez wątpienia był przewodnik stada, ten, bosior.

— Basior, jaśnie panie — rzucił bez zastanowienia stangret — Partnerką basiora jest wadera, która jako jedyna ma prawo rodzenia jego młodych. Są to dwa najwartościowsze osobniki w stadzie i każdy pozostały wilk ich bezwzględnie słucha a ich potomstwo jest szczególnie cenne.

— Jakże to podobne do ludzi…

— Panie?

Król zamyślony porównywał szarpane rany dwóch leżących blisko siebie wojów.

— Mówiłem, że to takie ludzkie — Otto podniósł z ziemi odgryzioną dłoń nadal trzymającą miecz — kojarzenie w pary na całe życie i płodzenie potomstwa — niemiecki władca metodycznie odginał paluchy dłoni, aż miecz stał się jego własnością — Może Bóg stworzył świat dla wilków, a my go sobie tylko uzurpowaliśmy? — schylił się do pasa wojownika i wyprostował z pasującą do broni pochwą z pasem — I to sacrum młodych władcy — po chwili wahania przypiął również gustowny sztylet zachodniej produkcji — pewnie dalsze w kolejce do władzy wilki robią co mogą, żeby się ich pozbyć — dźwignął okrągłą drewnianą tarczę — Też weź coś do obrony — poradził w końcu, nakładając na diadem kaptur i nasadzając łebkę z nochalem — Im już nie pomoże, a nas może ocalić. I koniecznie rozpal ogień o zmroku. Od tej pory jesteśmy podróżnymi z Normandii zwiedzającymi kraj seniora księcia Wilhelma, jasne?

— Tak, panie — sługa przypiął do pasa dwa krótkie miecze — podróż incognito — potwierdził, zarzucając na plecy okrągłą tarczę z nosidełkiem i podnosząc osieroconą włócznię.


Dzień powoli miał się ku zachodowi. W pewnym momencie na schodach prowadzących do cel dało się usłyszeć kroki kilku ludzi prowadzonych przez dozorcę.

— ...nikogo jeszcze tak spokojnego w całym życiu nie spotkałem, ani krat nie rwał, ani krzyku nie wydał — strażnik zawahał się — no, może jak mu dokopałem to zajęczał, ale poza tym spokojny był jak baranek nieświadom podróży do rzeźnika.

W korytarzu zjawił się sam dozorca w towarzystwie pięciu legionistów.

— No, Kranz, mam nadzieję, że modlitwy już skończyłeś — niemal radośnie stwierdził strażnik.

— Nie martw się tym, każde słowo zostało należycie wysłuchane — odrzekł Dagobert — nadal żadnych wieści od pana Dagoberta? — zapytał.

— A co ci do tego? — warknął jeden ze strażników — znowu chcesz sączyć jad kłamstw, tchórzliwy zdrajco? — zamierzył się na niego drzewcem włóczni.

— Ależ skąd — zaprotestował więzień — dozorco, czy ja cię kiedykolwiek okłamałem?

— Noo… — obiekt pytania rozmasował czoło — ...nie.

— Właśnie. Skoro mogłem okłamywać obecnego tu strażnika, a nie zrobiłem tego, to po co miałbym robić to teraz? Chciałbym zostawić po sobie pozytywne wrażenia.

Legioniści się zawahali, co skrzętnie wykorzystał więzień.

— Pytałem, bo chcę być pewien, że szlachetny pan Dago będzie ze swymi ludźmi obecny, gdy o zachodzie słońca wymierzona zostanie sprawiedliwość.

— Dotąd nie wrócił — legioniści spoglądali po sobie — i nikt nie wie, jak daleko zapuścił się w pogoni za Wieletami.

— Dziecinne mrzonki, panowie — Dago profilaktycznie cofnął się od krat — na zmęczonych koniach nie odjechałby tak daleko, a zajeździć trzysta dobrych, wojskowych wierzchowców dla łupów nie obejmujących wartością dziesięciu nowych koni byłoby co najmniej dziwne i nierozważne.

— W zasadzie fakt, jak się nad tym dłużej zastanowić — przyznał po chwili jeden z konwojentów.

— Poza tym skąd, zdaniem adiutanta Kreuza pochodzi ten cały Kranz, bo nie za bardzo wiem?

Tym razem ciszę przerwał dozorca.

— Z Metz — oznajmił z uśmiechem — tak mi powiedział pan Kreuz.

Dagobert był panem sytuacji.

— Metz podlega pod Siódemkę, nie?

— Się wie, Kranz — jeden z legionistów podciągnął rękaw koszuli — zaciągnąłem się tam.

Dekurion nagłym ruchem urwał swój lewy rękaw.

— To, czym, do jasnej pomroczności, wytłumaczycie ten tatuaż?! — po podoficersku wrzasnął na zbaraniałych legionistów — Dagobert nie mógł ruszyć w pogoń za wrogiem, co już wam udowodniłem. Nie pochodzę z Metz, tylko z Hamburga, na co dowód co właśnie macie przed oczami. Po bitwie prawdziwy Dago został przeniesiony do miasta na ramionach wiwatujących kawalerzystów i od ręki jego tatuaż wzbogacił się o skrzyżowane miecze, o czym wiem, bo tuż po starciu, w którym według słów centuriona poległo poniżej dwudziestki naszych, spadłem z siodła prosto w ich ręce — spojrzał groźnie po pełnych grozy obliczach legionistów. Wspomniane miecze jeszcze były nabiegłe krwią po niestarannej aplikacji — i jeżeli natychmiast mnie nie uwolnicie, to jakem option Dagobert, dam o wszystkim znać Felixowi von Augsburg, z rąk którego otrzymałem awans!

— A-ale… — wyjąkał dowódca eskorty.

— Słucham, panie tesserarius.

Legioniści nerwowo dreptali w miejscu.

— Dostaliśmy rozkazy dostarczenia was pod szafot…

— Wobec tego chodźmy — option podszedł do kraty i zapukał w zamek — mówiłem przecież, że Dagobert będzie obecny przy wymierzaniu sprawiedliwości.

— To w końcu wypuszczamy go czy wieszamy? — zapytał zdezorientowany dozorca.


Ślady grupy Wieletów, którzy napadli na króla na pograniczu biegły w kierunku północnym, zaś sfora wilków najwyraźniej podzieliła się na kilka części i ruszyła w trzech kierunkach. Otto wraz z towarzyszem wyruszyli lasem na północny zachód.

— Panie? — zagadnął sługa.

— Słucham cię, dobry człowieku?

Stangret z pewnym zdenerwowaniem spoglądał na broń zabraną z pobojowiska.

— Wiecie, kto dybie na wasze życie?

Otto spojrzał w stronę swojego rozmówcy.

— Martwi co prawda nie byli zbyt rozmowni, ale ich wygląd wskazywał na słowiański rodowód.

— No właśnie — sługa przyjrzał się uważniej broni swojego pana — spójrz na swój sztylet, wasza królewska mość. To ewidentnie robota jakiegoś włoskiego rzemieślnika. Niektórzy z wojów również nie wyglądali na pochodzących ze wschodnich rubieży cesarstwa, to byli mieszkańcy północnej Italii. Longobardowie.


Dwór ratyzboński wyczekiwał niecierpliwie powrotu jego cesarskiej mości. Mechanizm sprawowania władzy był tak przemyślany, żeby żaden z potencjalnych sukcesorów Ottona nie objął władzy przed potwierdzeniem śmierci króla, dlatego w razie przedłużającej się absencji władcy jego obowiązki miał przejąć jeden z jego doradców, Henryk von Nurnberg.

Po kądzieli spokrewniony z Konradem Brummbarem.


Eskorta więźnia wyglądała tak, jak zwykle eskortowano skazańców na pole egzekucyjne. Jedyna różnica polegała na fakcie, że skazaniec szedł sam bez skrępowanych łańcuchem rąk, a eskorta zachowywała się, jakby pilnowała bardziej bezpieczeństwa konwojowanego człowieka niż zapobiegała jego ucieczce. Choć bardzo klasycznie i zgodnie z kanonem miał on przewiązane bandażem lewe ramię, które dość obficie zrosiła krew.

— Widać walczył o pozostanie w celi — powiedział jeden z gapiów.

— Dziwisz się, młokosie? — dodał drugi — o życie w końcu walczył.

— Jakie życie — zgromiła obydwu pewna babina — zdrajca i Judasz, ot co. Iskariota dał przykład, co ze zdrajcą zrobić! Na szafot go! — wraz z okrzykiem starowiny w kierunku skazańca poleciało kilka jaj i zgniłych jabłek, które odbiły się od tarcz którymi konwojenci osłaniali Dagoberta.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 59.38